Do gwiazd

- Po co mnie tu przyprowadziłeś?- zapytał ze zdumieniem, jednak na jego ustach zaczął już igrać delikatny uśmiech.
Obróciłem się ku niemu tanecznym piruetem, kończąc go głębokim, dżentelmeńskim ukłonem.
- Remusie, czy pozwolisz mi dostąpić tego zaszczytu i zatańczysz ze mną?- zapytałem grzecznie. Usłyszałem śmiech Lupina, a kiedy spojrzałem na niego z błyskiem w oczach, wciąż w pokłonie, zobaczyłem na jego twarzy uroczy rumieniec.
- Ale z ciebie kretyn...- westchnął z uśmiechem, przecierając dłonią kark.
- Czy to odmowa?- zapytałem, prostując się.
Lupin zawahał się, spoglądając za siebie. Widziałem, jak przygryza wargę, zupełnie jakby rzeczywiście zastanawiając się nad odpowiedzią.
A przecież obaj doskonale wiedzieliśmy, jaka ona będzie.
Remus podszedł do mnie powoli, spoglądając mi z uśmiechem w oczy. Kiedy stanął wystarczając blisko, znów przygryzł wargę w ten cholernie uroczy sposób.
- Rozumiem, że masz zamiar pełnić rolę partnerki – powiedział.
- Skąd ten pomysł? - Remus spojrzał znacząco na moje czoło, które było mniej więcej na wysokości jego oczu.- Och, daj spokój, wzrost nie ma znaczenia!
Zaśmialiśmy się, rozbawieni. Przysunąłem do siebie Lupina, kładąc lewą dłoń na jego plecach, jednocześnie swobodnie obejmując talię, a prawą chwyciłem jego dłoń. Nie było to słychać muzyki grającej w Wielkiej Sali, ale nasze ciała same zaczęły poruszać się w tańcu, jak gdyby w rytm słyszanej tylko dla nich melodii.
Cisza między nami była kojąca i tak naturalna, że grzechem byłoby ją przerwać – nie dało się jednak nie roześmiać od czasu do czasu, tak zabawna wydawała nam się ta sytuacja; dwóch chłopaków samotnie tańczących na syczcie wieży, w świetle księżyca i gwiazd – za muzykę mjąc jedynie stukot ich butów i własne śmiechy.
- Jesteś dobrym tancerze, Remusie – stwierdziłem.
- Sam jestem zaskoczony – wyznał z rozbawieniem Lupin.- Wydaje mi się, że tańczę nawet lepiej od ciebie.
- Och, czyżby?- parsknąłem, po czym uniosłem nasze złączone dłonie, zakręcając Lupinem wokół jego osi. Następnie przycisnąłem go do siebie, zanoszącego się śmiechem, postąpiliśmy kilka szybkich tanecznych kroków, a potem wykonaliśmy obrót, który zakończyłem, odchylając Remusa na moim ramieniu niczym księżniczkę.
Po chwili obaj się wyprostowaliśmy, śmiejąc się głośno.
- Jesteś cudowny, Syriuszu!- zawołał Remus.
- Co?!- Wyszczerzyłem do niego zęby, nie wierząc w to, co usłyszałem.
- Co?- powtórzył złośliwie Lupin.
Pokręciłem głową z uśmiechem nad tą próbą uniknięcia tematu. Przysunąłem się do Remusa i pocałowałem go spontanicznie. Ten jednak moment później odepchnął mnie delikatnie.
- Czekaj, daj mi skończyć śmiać się!- parsknął.
Znów wyszczerzyłem do niego zęby, po czym odsunąłem się tyłem kilka kroków, dopóki nie natrafiłem na barierkę. Oparłem się o nią i skrzyżowałem ramiona na klatce piersiowej, nie spuszczając Remusa z oczu, wsłuchując się w jego melodyjny śmiech, rozbrzmiewający za każdym razem, gdy na mnie spojrzał. Sam nie mogłem się przez to nie śmiać, więc w końcu odwróciłem się od Lupina, patrząc w stronę Zakazanego Lasu.
Po dłuższej chwili poczułem, że Remus staje za moimi plecami. Jego ciepłe ramiona objęły moje ciało, oddech owionął kark, na co uśmiechnąłem się, czując znajome łaskotanie.
- Jak ci się podoba impreza?- zapytałem.
- Hmm… Rzeczywiście niewiele mnie do tej pory omijało – stwierdził.
- Mówiłem ci – prychnąłem.
- Aczkolwiek – dodał po chwili, z ustami tuż przy moim uchu.- świetnie się dziś z tobą bawiłem, Syriuszu.
- No pewnie – mruknąłem, ciesząc się, że nie może dostrzec rumieńców ekscytacji na moich policzkach.
Naprawdę ucieszyłem się na jego słowa. To był wyjątkowy wieczór, jedyny taki w całym roku, kiedy mogłem spędzić z nim wieczór na tańcach i zabawie. Jedyny wieczór, kiedy mogliśmy się zachowywać swobodnie przy wszystkich, nie bojąc się ich domysłów. Bo przecież kto by oceniał wygłupiających się na balu bożonarodzeniowym huncwotów? Kto by się domyślił, że wśród tych czterech muszkieterów, tego kwartetu wariatów, jest jedna zakochana para?
To był nasz ostatni rok w Hogwarcie i chciałem zrobić co tylko w mojej mocy, by był to najlepszy rok dla całej naszej paczki – i dla nas dwóch, dla mnie i Remusa. Chciałem, żebyśmy zapamiętali jak najwięcej cudownych, porywających chwil, abyśmy żyli nimi w dorosłym życiu, aby dodawały nam one siły w walce z armią Voldemorta. 
Odwróciłem się powoli do Remusa i posłałem mu jeden z jego ulubionych uśmiechów spośród mojego bogatego repertuaru – ten, który zawsze automatycznie wywoływał na jego twarzy uśmiech pełen zauroczenia. 
Przysunąłem się do niego i objąłem go jedną ręką w talii. Przyciągnąłem go do siebie i, przymknąwszy z rozkoszą oczy, pocałowałem go czule. 
Nie wzbraniał się, choć często mu się to zdarzało, jeśli byliśmy w miejscu publicznym. Wiedziałem jednak, że nikogo prócz nas tu nie ma, bo wszyscy bawili się w Wielkiej Sali. Mogliśmy więc korzystać do woli z romantycznej atmosfery, stojąc na wieży w blasku księżyca.
Remus odwzajemnił pocałunek, o dziwo jako pierwszy wsunąwszy język do moich ust. Odpowiedziałem mu ochoczo, wplatając palce dłoni w jego miękkie włosy. 
Czasami żałowałem, że z nas dwóch tylko ja jeden naprawdę nie dbałem o to, co pomyślą o nas ludzie, jeśli zobaczą nas razem. Żałowałem, że nie mogę chwycić Remusa za dłoń w trakcie lekcji; że nie mogę objąć go, gdy idziemy korytarzem; że nie mogę pocałować, gdy siedzimy na błoniach.
Świat jak zawsze był niesprawiedliwy. 
Oderwał się ode mnie powoli, a ja wzniosłem oczy ku niebu i westchnąłem ciężko.
- Znowu robisz to akurat wtedy, gdy zaczynałem się rozkręcać – rzuciłem z udawanym oskarżeniem.
- Zawsze robię to akurat dla tego powodu – odparł z rozbawieniem.- Chyba nie chcesz, żeby ktoś nakrył nas tutaj, stojących w objęciach, z widocznymi dowodami tego, co wyczyniamy?
- Jakoś niespecjalnie o to dbam – przypomniałem mu, krzywiąc się lekko.
- Byłbyś gotów zniszczyć swoją długo i rzetelnie budowaną reputację lovelasa?- parsknął Lunio.
Pomyślałem przez chwilę, po czym wystawiłem usta w krzywy dzióbek i wzruszyłem ramionami.
- Tak – stwierdziłem.
Remus zagryzł lekko wargę i na moment odwrócił wzrok na bok. Mimo że przerwał pocałunek, to jednak w dalszym ciągu stał w moich objęciach i nie próbował się oswobodzić.
- Oczywiście nie zrobię tego – uspokoiłem go.- Jestem samolubny i bywam też może nieco narcystyczny, ale mam na uwadze twoje dobro. To prawda, że nie miałbym nic przeciwko, byśmy zaprezentowali całej szkole coming out godny zapamiętania, ale jeśli uspokaja cię to, że nikt nie wie o naszej relacji, to nie będę tego zmieniał.
- Ale… przeszkadza ci to, prawda?
- Remusie.- Uśmiechnąłem się do niego, widząc przejęcie na jego twarzy. Samo to wystarczało mi, bym czuł się gotów uczynić dla niego wszystko.- Już ci to kiedyś mówiłem, ale powiem jeszcze raz; nie jestem gejem. Jestem Remusejem.- Lupin uśmiechnął się, słysząc to głupkowate określenie.- Gdyby chodziło o coś innego, pewnie inaczej bym się zachowywał. Ale chodzi o ciebie, a ty jesteś i zawsze będziesz dla mnie bardzo ważny. Może nawet najważniejszy – dodałem tonem głosu sugerującym, że jest to coś w istocie znaczącego, i że powinien czuć się zaszczycony.- Dlatego nie martw się niczym. Jesteśmy razem, i nikt nie musi o tym wiedzieć.
Wahał się chwilę, ale w końcu pokiwał z wdzięcznością głową. Posłałem mu uśmiech, a potem szybko skradłem pocałunek, nim zdołał się zorientować, co zamierzam. Zaśmiał się, odsuwając i zakrywając usta wierzchem dłoni.
- Kretyn!- zawołał.- Jeśli chcesz robić coś takiego, to uprzedzaj!
- A ty byś ostrzegł kelnera, że planujesz wyjść z piwem kremowym bez płacenia?- Uniosłem jedną brew. Spojrzał na mnie sceptycznie, a ja wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.- To co? Chcesz wracać na bal i potańczyć jeszcze? Przy okazji sprawdzimy jak się miewa poziom trzeźwości Jamesa i Petera…
- Nadal nie mogę uwierzyć, że naprawdę udało wam się wnieść na tę imprezę alkohol – westchnął Remus, kręcąc głową. Popatrzył gdzieś w bok, a potem zerknął na mnie, a moje serce zabiło mocniej. Chyba wiedziałem, co zaraz usłyszę.- Są nieodpowiedzialni, ale chyba dadzą sobie radę, co?
- Nooo… pewnie tak – odparłem przeciągle, starając się nie dać po sobie znać, że wyczuwam, co się święci.
- No – stwierdził, wzruszając ramionami.- Jakoś nie widzi mi się dzisiaj rola ich opiekuna, więc… dajmy im trochę wolnej ręki. Może podkradniemy jakieś przekąski i przejdziemy się na błonia? Potem możemy wrócić do pokoju i… sprawdzić, czy… odrobiliśmy...- Remus zagryzł mocno wargę, po czym westchnął z irytacją.- W ogóle mi to nie idzie, co?- mruknął niechętnie, wbijając spojrzenie w swoje dłonie.
- Nie poddawaj się, Remusie, nabierasz wprawy!- zapewniłem życzliwym tonem, zachęcająco kiwając głową.
- Po prostu chodźmy do łóżka – westchnął ciężko, potrząsając z irytacją czupryną.
- Och.- Poczułem, że po moim ciele rozlewa się przyjemne ciepło.- Jak śmiałbym ci odmówić?
- Och, zamknij się i chodźże już – warknął nagle, chwytając mnie za dłoń i pociągając za sobą.
Nie byłem pewien, czy to forma zadośćuczynienia temu, że musimy kryć się z naszymi uczuciami, czy może czysta pasja do mojej osoby, ale…
Podążyłem za nim nader ochoczo.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń