For you, in the dark

 

For you, in the dark



Łagodna czerwień zachodzącego słońca, przedostając się przez pozbawione szyby okno, zdawała się wlewać w spróchniałe i poszarzałe deski ścian nowe życie. Wraz z nią do ciasnego pokoju przedostawał się zapach lata; upalny dzień stawał się powoli wspomnieniem, a jego miejsce wkrótce miała zastąpić nadchodząca noc.

Uciekłem spojrzeniem od śladów zapadającego wieczora. Jego twarz jak zwykle przykuła moją uwagę. Spał spokojnie, nie zdając sobie sprawy z tego, że bezkarnie go obserwuję; jego powieki drgały delikatnie od czasu do czasu, z lekko rozchylonych warg wydobywał się miarowy oddech. Mój wzrok padł na bliznę ciągnącą się na jego policzku. Uśmiechnąłem się lekko na myśl, jak bardzo by się rozzłościł wiedząc, że się na nią gapię.

Przełknąłem ostrożnie ślinę, bojąc się, że nawet ten ledwie słyszalny dźwięk może go obudzić. Powoli uniosłem dłoń i bardzo delikatnie przesunąłem zewnętrzną stroną palców po jego policzku; skórę miał miękką i gładką, co często było dla mnie powodem do naśmiewania się z niego w żartach. Buzia jak u dziewczyny, tak mówiłem. Bez śladu zarostu, bez żadnej szorstkości; łagodna i niewinna jak on cały. Nie zliczyłbym, jak wiele razy gniewał się na mnie, gdy go tak przedrzeźniałem; nie zliczyłbym, jak wiele razy obcałowywałem tę twarz, udowadniając mu, jak bardzo lubię jej dotyk, jak bardzo ją…

Kątem oka dostrzegałem rosnące na ścianach cienie. Patrzyłem na nie niechętnie, powoli cofając dłoń, jakby to one same mnie do tego zmusiły – jakby szeptały zdradziecko do mych uszu. Nienawidziłem ich, gardziłem nimi i jednocześnie bałem się.

W malutkim pokoju nieuchronnie zapadał wieczór.

Poczułem, że się poruszył – spojrzałem na niego i napotkałem zieleń jego oczu. Wpatrywał się we mnie uważnie, po to by po chwili umknąć pospiesznie wzrokiem i z niepokojem wyjrzeć za okno.

- Słońce zachodzi – wychrypiał cicho, jeszcze nie do końca wyrwany ze snu.- Musisz…

- Wiem – westchnąłem ciężko, przymykając na moment oczy.- Mamy jeszcze chwilę. Spokojnie.

- Syriuszu…

- Remusie.- Uśmiechnąłem się do niego, choć w moim głosie dało się wyczuć odrobinę nacisku.- Mam już wprawę w wymykaniu się stąd tuż na chwilę przed zapadnięciem nocy, nie uważasz?

- Nigdy nie zaszkodzi być ostrożnym…

- Zawsze jesteśmy – zauważyłem, przeciągając się z jękiem.- Dbam o to, by zawsze założyć preze-…

- Nie o to mi-… ekhe ekhe!- Lupin poczerwieniał, aż krztusząc się z zawstydzenia. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem, podpierając dłonią głowę i rozkoszując się tym widokiem.

- Zaraz sobie pójdę – zapewniłem łaskawie, nie chcąc go bardziej denerwować. Uniosłem dłoń i trąciłem go lekko w nos.- Poproszę mój bilet na podróż.

Remus odchrząknął, wciąż jeszcze zarumieniony. Podniósł się jednak na łokciu i przysunął do mnie. Spojrzenie jego oczu padło na moje usta; kiedy nachylił się nade mną, przymknął powieki i pocałował mnie czule.

Zamknąłem oczy, rozkoszując się tą pieszczotą. Jego wargi były wąskie i odrobinę twardawe, ale bardzo to lubiłem; te niepozorne usta miały nade mną władzę. Gdy tylko czułem je na swoich wargach, zapominałem o wszystkim.

On był moim światem. Był moją magią.

Oderwał się ode mnie powoli, jednocześnie unosząc powieki. Spojrzał w moje oczy, a potem zagryzł wargę i ostrożnie się wycofał.

- Idź już – poprosił szeptem.

Wbiłem wzrok w sufit, wziąłem głęboki oddech. Zamknąłem oczy i przemknąłem ślinę.

Usiadłem na łóżku. Remus również. Przez chwilę patrzyłem na jego nagie plecy, przesuwałem spojrzeniem po jego bliznach. Chciałem ich dotknąć, chciałem poczuć jego skórę, jego mięśnie pleców i kości… Ale powstrzymałem się.

Spuściłem wzrok, bezradnie zagryzając wargę.

- Gdybym tylko mógł...- zacząłem cicho, niechętnie sięgając po swoje ubrania.- Gdybym tylko miał taką siłę, zatrzymałbym dla ciebie to słońce. Zarzuciłbym magiczną linę i zatrzymałbym je na niebie, i trzymałbym je tak całą wieczność.

Remus odwrócił ku mnie twarz i posłał mi lekki uśmiech, jeden z moich ulubionych.

- Bardzo byś się wtedy zmęczył, Syriuszu, trzymając tak to słońce na niebie bez chwili wytchnienia.

- To nieważne – stwierdziłem, zakładając t-shirt.- Jeśli tylko by to pomogło, byłbym gotów spojrzeć w oczy bazyliszka i zastygnąć jak posąg, który nigdy nie traciłby sił i trzymał na niebie słońce.

- To słodkie – mruknął Remus, odwracając z zawstydzeniem wzrok.- Ale wkurzyłbyś całkiem sporo osób, odbierając im noce.

Wzruszyłem lekko ramionami.

- Jakie to ma znaczenie?- zapytałem, przysuwając się bliżej niego. Chciałem zostać przy nim do samego końca, ale dostrzegałem w jego postawie, że zaczyna się cały spinać ze stresu.- Do zobaczenia, Remusie.

- Do zobaczenia, Syriuszu.- Rzucił mi szybkie spojrzenie.

Nie pozwoliłby mi skraść mu pocałunek, dlatego nachyliłem się nad jego ramieniem i ucałowałem jego bark. Kątem oka dostrzegłem gęsią skórkę na jego przedramieniu. Uśmiechnąłem się lekko, po czym wstałem.

- Syriuszu?

Odwróciłem się, będąc już za progiem. Remus siedział na łóżku. Patrzył na mnie długo, a ja czułem, jak serce zaczyna mi szybciej bić.

Całym sobą pragnąłem usłyszeć te słowa. Właśnie teraz, gdy odchodziłem, potrzebowałem by je wypowiedział.

Zamrugał pospiesznie, zerknął nerwowo na cienie, które niemal całkowicie już pokryły podłogę i ściany.

- Dziękuję – wyszeptał.- Że byłbyś gotów trzymać dla mnie słońce.

Uśmiechnąłem się do niego powoli i pokiwałem głową.

- Gdyby tylko było to możliwe – powiedziałem cicho.

- Gdyby tylko było to możliwe – powtórzył, uśmiechając się smutno.

Spuściłem wzrok, odwróciłem się, po czym zbiegłem po schodach na dół. Otworzyłem klapę, wsunąłem się do tunelu i dokładnie zamknąłem za sobą przejście.

Kiedy wyślizgnąłem się z otworu tuż przy Wierzbie Bijącej i oddaliłem się na bezpieczną odległość, usiadłem na szczycie pagórka i spojrzałem ponuro na ogromne bulwiaste drzewo. Zacisnąłem wargi.

Robiłem to co miesiąc. Co miesiąc siadałem na szczycie wzgórza i wpatrywałem się w wierzbę, nienawidząc siebie samego za to, że za każdym razem zostawiałem Remusa samego. Ile bym dał, by móc być bliżej niego. Nie raz przechodziło mi przez myśl, by dać się ugryźć, ale wiedziałem, że przepadłbym w jego oczach – że znienawidziłby siebie tak bardzo, że utraciłby zmysły.

Ale tęskniłem do niego. Tęskniłem do Remusa, uwięzionego w tym mroku, osamotnionego. I choć myślami byłem z nim, choć mówiłem do niego, skrytego w ciemnościach nocy, to nie mogłem zrobić niczego, by czuł mnie tak, jak ja czułem jego.

Był zupełnie jak to zachodzące słońce; pozostawił mnie ze wspomnieniem ciepła i radości związanej z jego dotykiem, z jego bliskością. I choć wiedziałem, że zobaczę go ponownie, że znów poczuję na sobie jego miłość, to nie mogłem pogodzić się z uczuciem pustki, jaka mnie ogarniała.

Byłem niepełen.

Co miesiąc traciłem część siebie na kilka dni. Co miesiąc patrzyłem w jej kierunku, wiedząc gdzie jest, gdzie ją znaleźć, jak się do niej dostać – i nie mogąc zrobić nic.

Spojrzałem powoli w górę, na idealnie okrągłą, bladą tarcze księżyca.

Zapadła noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń