Kise
Nie znałem się zbytnio na życiu w wiosce, ale moja intuicja oraz wszystkie zmysły podpowiadały mi, że ten dzień będzie długi i cholernie upalny. Nie tylko dlatego, że już z samego rana słońce grzało mocno (w Tokio o tej porze było wręcz chłodnawo), ale również przez to, że z zalesionych terenów po naszej lewej stronie słychać było setki, a może i tysiące odgłosów cykad.
A może było to jakieś inne robactwo – i tak nie miało to żadnego znaczenia. Hałasowało, a to kojarzyło się z upalnym dniem.
– Myślisz, że Aomine-san zasmakują nasze babeczki?- zapytała mnie Aoi, spoglądając w kierunku domu na szczycie klifu, od którego się oddalaliśmy. Poznaliśmy nazwisko naszego „wybawcy” z informacji na skrzynce pocztowej.
– Oczywiście – odparłem. Miałem nadzieję, że się nimi udławi.- Włożyłaś w nie dużo serduszka, a takie są najsmaczniejsze!
Dziewczynka spojrzała na mnie jak na przysłowiowego idiotę.
– Ki-chan, do babeczek nie dodaje się serca...- powiedziała tonem, jakby zdradzała mi tajemnicę.
– Tak się mówi, żabciu – wyjaśniłem z uśmiechem, odstawiając ją na ziemi. Chwyciłem ją za rękę i razem ruszyliśmy w kierunku naszego nowego domu.- To znaczy, że bardzo przyłożyłaś się do tego, co robiłaś. Że bardzo się starałaś. Ludzie często „wkładają w coś serce”. Malarze „wkładają swoje serce” w to, co malują; pisarze w to, co piszą; hodowcy w to, co hodują.
– Czy ty też mnie hodujesz, Ki-chan?
– W-w pewnym sensie!- odparłem, nie mogąc powstrzymać parsknięcia śmiechem.
– I wkładasz w to swoje serce?
– Oczywiście!- uśmiechnąłem się do niej promiennie.
– Hmm...- Aoi zastanowiła się przez chwilę, marszcząc w skupieniu brwi, a później obejrzała się za siebie, w kierunku posesji ciemnoskórego gbura.- Jak myślisz, Ki-chan, w co swoje serce wkłada Aomine-san?
– On już chyba swoje zużył...- mruknąłem do siebie pod nosem, krzywiąc się. Na głos zaś powiedziałem:- Może też w hodowlę? Ma dużo zwierząt w stodole, i chyba też pole uprawne pod klifem. Dlaczego pytasz? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że go polubiłaś?- Spojrzałem na małą niepewnie.- To bardzo niemiły pan!
– Mmm...- Aoi zwiesiła główkę, nie odzywając się przez jakiś czas. Właściwie to miałem ochotę wytłumaczyć jej, że nie powinna przejmować się takimi ludźmi jak Aomine, lecz w porę przypomniałem sobie, czyją była córką.
Jej ojciec nigdy nie oceniał ludzi po wyglądzie – nie oceniał ich nawet po zachowaniu. Dopiero, gdy poznał ich bliżej, kiedy nieco się z nimi oswoił, wyrabiał sobie o nich własne zdanie. Taki właśnie był Kurokocchi.
A Aoi odziedziczyła po nim tę cechę, podobnie jak kolor włosów i oczu. To zaskakujące, jak bardzo była podobna do ojca, podczas gdy matki nie przypominała prawie w ogóle.
Uśmiechnąłem się do siebie lekko na tę myśl. Tetsuya może i nie był charyzmatycznym typem w życiu, ale geny widać miał przerażająco dominujące.
– Wydaje mi się, że Aomine-san jest dobrym człowiekiem – odezwała się nagle Aoi.
– Tak sądzisz?- zapytałem, spoglądając na nią nieco sceptycznie.- Niezbyt był dla nas miły, ani wczoraj, ani przed chwilą...
– Może akurat ma zły humor?- zapytała, unosząc na mnie spojrzenie dużych, błękitnych oczu.- Upieczmy jeszcze kiedyś coś pysznego dla Aomine-san! W końcu jest naszym sąsiadem!
Rozchyliłem usta, by zaprotestować, jednak pełen szczerości wzrok Aoi skutecznie mnie powstrzymał. Ostatecznie uśmiechnąłem się do niej jedynie, nieznacznie ściskając jej dłoń w swojej.
Jeszcze w Tokio, pracując jako model, nie jeden raz spotykałem takich ludzi jak Aomine. Oczywiście, miastowi różnili się od mieszkańców wiosek – tych drugich mogło bardziej irytować słabe zebranie plonów, czy kiepski połów, podczas gdy w mieście chodziło głównie o popularność. Tam tacy ludzie jak Aomine zwykle robili wszystko, by uprzykrzyć innym życie – i czerpali z tego radość i satysfakcję.
Oczywiście, nie znałem osobiście Aomine. Nie wiedziałem, dlaczego był dla nas taki niemiły. A jednak coś w kościach podpowiadało mi, że lepiej będzie, jeżeli będziemy się z Aoi trzymać od niego z daleka.
– To co?- zagadnąłem z westchnieniem, odegnawszy ponure myśli.- Zahaczamy o dom, bierzemy babeczki i idziemy przywitać się z innymi sąsiadami! Przy okazji znajdziemy mechanika i poprosimy go, by wpadł do nas i obejrzał samochód, dobrze?
– A pójdziemy potem na plażę?- zapytała Aoi, spoglądając w kierunku morza.
– Pewnie! Chciałabyś popływać, Aoi-chan?- Uśmiechnąłem się do niej. Mała pokiwała głową, choć jej twarz raczej nie wyrażała ekscytacji.- Może poznamy w wiosce jakieś inne dzieci, z którymi będziesz mogła bawić się na plaży?
– Byłoby fajnie – stwierdziła.
Znów się uśmiechnąłem, czując, że moje serce otula przyjemne ciepło. Kiedy po śmierci Tetsuyi przejąłem opiekę nad jego córką, moi rodzice nie wierzyli w to, że będę dobrym ojcem. A jednak chyba radziłem sobie całkiem dobrze.
Razem z Aoi wstąpiliśmy do naszego domu, aby zabrać większy koszyk z babeczkami. Zrobiliśmy ich łącznie trzydzieści, w tym sześć podarowaliśmy Aomine. Aoi uznała, że jemu należy się więcej, z racji tego, że wczorajszego dnia pomógł nam dotrzeć do wioski. Nie miałem zamiaru się spierać, bo, szczerze mówiąc, żywiłem nadzieję, że to pierwsze i ostatnie babeczki, jakie dla niego zrobimy, ponieważ reszta sąsiadów okaże się tysiąckroć życzliwsza i to dla nich będziemy piec słodkości i zapraszać do siebie.
Cóż, chyba się przeliczyłem z wrodzoną dobrocią rodziny Kuroko...
Pierwszym naszym sąsiadem – choć trochę ciężko było go tak nazwać, ponieważ znajdował się dobrych trzysta metrów od naszego domu – był wioskowy lekarz. Jego dom był piętrowym budynkiem, gdzie, jak zgadywałem, parter służył za rodzaj małej kliniki, piętro zaś było częścią mieszkalną.
Podeszliśmy razem z Aoi do rozsuniętych shoji i, nawołując stosowne powitanie, ostrożnie przestąpiliśmy próg, rozglądając się wokół.
Tak jak sądziłem, na parterze znajdowała się mała klinika. Znaleźliśmy się bowiem w czymś w rodzaju poczekalni. Stał tutaj niski duży stolik, a wokół niego poukładano miękkie poduchy. Na środku blatu postawiono wazon ze świeżymi kwiatami, obok zaś stał pusty półmisek. Zgadywałem, że umieszczano w nim jakiś drobny poczęstunek dla pacjentów.
Czułem się trochę niezręcznie, ponieważ nie wiedziałem, czy możemy pozwolić sobie na wejście głębiej do kliniki i poszukanie doktora, jednak na całe szczęście szybko okazało się to zbędne, gdyż z pomieszczenia obok wyłoniła się nagle głowa przystojnego, młodego mężczyzny.
– Nowi pacjenci!- zawołał z uśmiechem.- Shin-chan od wczoraj wieczora na was czeka!
– Nie czekam!- krzyknął ktoś z wnętrza pokoju.
– Wchodźcie, wchodźcie, nie krępujcie się!- powiedział ten pierwszy mężczyzna, przekraczając próg.
Teraz, kiedy stanął przed nami w pełnej okazałości, mogłem stwierdzić, że jest nie tylko przystojny, ale i emanuje aurą niesamowitej życzliwości i sympatii. Był trochę niższy ode mnie, miał stalowo niebieskie oczy i czarne włosy. Na jego czoło opadała grzywka, zaczesana od środka na boki*. Ubrany był w ciemnozielone spodnie, biały podkoszulek oraz lekki, rozpięty biały kitel.
– Bardzo mi miło was poznać, nazywam się Takao Kazunari i jestem tutejszym lekarzem – przedstawił się, uśmiechając do nas. Kucnął naprzeciwko małej, splatając palce obu dłoni.- Witaj, słoneczko! Jak ci na imię?
– Jestem Kuroko Aoi – przedstawiła się dziewczynka, kłaniając lekko.- Miło mi cię poznać, Takao-sensei.
– Cóż za dobrze wychowana panienka!- zaśmiał się lekarz radośnie.- Mam nadzieję, że szybko zaprzyjaźnisz się z doktorem Shin-chanem**, bo on tu nie ma za wielu przyjaciół, niestety...
– Przestań pleść trzy po trzy, Bakao!- warknął kolejny mężczyzna, który dołączył do naszej gromadki.
Z zaskoczeniem i odrobiną niepokoju stwierdziłem, że i on był całkiem przystojny, choć pełna powagi, a wręcz surowości twarz, nieco odstraszała. Doktor „Shin-chan”, jak zgadywałem, był sporo wyższy od doktora Takao – był wyższy nawet ode mnie – i miał zielone włosy oraz tego samego koloru oczy, przyozdobione niezwykle długimi, czarnymi rzęsami. Zawsze uważałem, że faceci z takimi długimi rzęsami przeholowują z urodą (sam takie miałem), ale doktor „Shin-chan” zdrowo przesadzał...
– Witam-nodayo – powiedział, kierując te słowa do mnie i poprawiając na nosie prostokątne okulary w czarnych oprawkach. Jak teraz zauważyłem, palce lewej dłoni miał zabandażowane.- Midorima Shintarou, właściciel kliniki.
– Shin-chan, jak skromnie!- zaśmiał się Takao.
– Zamknij się – rzucił Midorima, nawet na niego nie patrząc.
– Och, ehm...- bąknąłem nerwowo.- Ki... Nazywam się Kise Ryouta, jestem waszym nowym sąsiadem. A to jest Aoi, moja podopieczna.
– Witamy w Youko – powiedział zielonowłosy doktor, zerkając na Aoi.- Czy przyniósł pan ze sobą książeczkę zdrowia dziecka? Była szczepiona? Przeniesienie sześcioletniego dziecka z miasta do wioski to spore ryzyko, tu jest zupełnie inny klimat i atmosfera, bakterie...
– Nie przejmuj się Shin-chanem, on tak ma!- zawołał radośnie Takao, klepiąc zielonowłosego po ramieniu.- Shin-chan, zrobisz nam może herbaty? Ja w tym czasie przywitam naszych gości.
– Tsk.- Midorima zarumienił się lekko, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął w jednym z pomieszczeń.
– Wybaczcie – powiedział Takao, uśmiechając się do nas przepraszająco.- Shin-chan nie lubi bawić się w ceregiele i zawsze jest bezpośredni, ale uwierzcie mi, robi to tylko i wyłącznie dla dobra swoich pacjentów. Leczy głównie dorosłych, bo dzieci się go boją, ale...- Kazunari zerknął za siebie, jakby chcąc się upewnić, że doktora Midorimy nie ma w pobliżu. Odwrócił się do nas i, nachyliwszy się ku nam, dokończył szeptem:- Jego marzeniem jest zacząć leczyć dzieci, bo bardzo je lubi. Dlatego mam nadzieję, że Aoi-chan szybko się z nim zaprzyjaźni! Byłaby jego pierwszą małą pacjentką, na pewno by ją uwielbiał!
– Ehm...- Nie miałem pojęcia co odpowiedzieć.
– Proszę, proszę, wchodźcie i czujcie się jak u siebie w domu!- zawołał energicznie Takao, prowadząc nas do pomieszczenia obok.
Weszliśmy tam z Aoi, spoglądając po sobie dość niepewnie, choć zarówno w moich jak i w jej oczach odbijała się nuta zainteresowania.
Przekroczywszy próg, znaleźliśmy się w obszernym pomieszczeniu, wyglądającym na pokój dzienny. Znajdował się tu spory stolik z poduszkami, telewizor, niski regał z książkami i zabawkami, a także duże pudło pełne przeróżnych maskotek, figurek i innych zabawek.
– Siadajcie, proszę!- polecił Takao, wciąż się uśmiechając.
Zająłem miejsce na jednej z miękkich poduszek, a ponieważ Aoi stanęła blisko mnie, odrobinę zawstydzona, uśmiechnąłem się do niej uspokajająco. Usiadła obok, kładąc między nami koszyczek z babeczkami.
– Jak udała się podróż z Tokio?- zagadnął nas doktor Takao.- Shin-chan był wczoraj nieźle zaaferowany! Słyszał od naszego Prezydenta, to znaczy zarządcy wioski, że mieliście zjawić się wczesnym popołudniem, ale sporo się spóźniliście!
– Och, no tak.- Uśmiechnąłem się, niezdolny ukryć zdumienia. Doktor Midorima aż tak wybadał informacje o nas?- Napotkaliśmy drobne problemy po drodze, ale na całe szczęście udzielono nam pomocy.
– No to chwała bogom, bo Shin-chan już pretekstu szukał, żeby do lasu na spacer pójść, w kompletnej ulewie!- westchnął ciężko Kazunari, grzebiąc w dużym pudle. Po chwili wydał z siebie cichy, zadowolony okrzyk; wyjął z pudła białego pluszowego królika, po czym podszedł do nas i podał maskotkę Aoi.- Proszę, to dla ciebie!
– Dla mnie?- Aoi spojrzała na niego z zaskoczeniem. Wyciągnęła rączki i odebrała prezent.
– To taki upominek w ramach przyjęcia do naszej kliniki!
– Czyli jestem już waszą pacjentką?- spytała dziewczynka.
– Mhm, oczywiście!- Takao skinął z uśmiechem głową.- Shin-chan sam wybierał tego pluszaka! Sam by ci go, niestety, nie dał, bo jest dość wstydliwy, ale...
– Jeszcze słowo, a wywalę cię na zbity... nos – rozległo się warknięcie za naszymi plecami. Oto do pokoju dziennego wszedł doktor Midorima, niosąc ze sobą tacę. Wciąż (albo na nowo) był rumiany na policzkach.
Wzdychając ciężko, zielonowłosy zajął miejsce naprzeciwko mnie, kładąc tacę na stole. Rozdał trzy kubki parującej herbaty, przed Aoi kładąc natomiast kubek czegoś żółtawego.
– To mleko waniliowe-nodayo – wyjaśnił, przymykając oczy.- Ma dużo witamin i...
– Uwielbiam mleko waniliowe!- zawołała Aoi, ochoczo przysuwając do siebie kubek.
– Uważaj, jest gorące!- rzucił karcącym tonem Midorima. Spojrzałem na niego z odrobiną niezadowolenia, ale ponieważ Aoi grzecznie pokiwała głową, postanowiłem dać sobie spokój z besztaniem doktora za unoszenie na nią głosu.
No dobrze, może byłem trochę przewrażliwiony na punkcie traktowania mojej małej podopiecznej... Ale to była przecież moja kochana Aoi! Jedyna część Kurokocchiego, która mi pozostała.
– W każdym razie.- Midorima odchrząknął, poprawiając swoje okulary.- Nie słuchajcie się Takao, bo zbyt często plecie trzy po trzy. Dziewięćdziesiąt procent moich pacjentów leczę z bzdur, które im wygaduje.
Takao roześmiał się beztrosko, a ja obdarzyłem ich obu uśmiechem. Shintarou wydawał się być poważnym i surowym lekarzem, Kazunari zaś jego zupełnym przeciwieństwem, ale z jakiegoś powodu wydawali mi się być bardzo sympatycznym i zgranym duetem.
– Jak wyglądacie z przeprowadzką?- zapytał Kazunari, rozsiadając się wygodnie między Midorimą a Aoi.- Jeśli potrzebujecie pomocy, to możemy przyjść w każdej chwili, a nawet jeśli nie, to z pewnością inni mieszkańcy Youkou wam pomogą!
– Dziękuję, dobrze sobie radzimy – zapewniłem, skinąwszy mu głową. Odruchowo zacząłem głaskać Aoi po głowie i bawić się jedną z jej błękitnych kitek.- Można powiedzieć, że przyjechaliśmy na „gotowe”, bo meble były już przewiezione, a w domu panował porządek. Rozpakowaliśmy tylko kilka niezbędnych kartonów, resztą będziemy się zajmować bez pośpiechu w ciągu tego weekendu. Za priorytet uznaliśmy przywitanie się z najbliższymi sąsiadami... no i muszę znaleźć tutejszego mechanika i poprosić go, by zerknął na moje auto. Popsuło się po drodze, dojechaliśmy do domu tylko dzięki... ehm, uprzejmości Aomine-san.
– Och – bąknął Takao, jego uśmiech na krótki moment zniknął z twarzy, ale szybko powrócił. Nie uszło mojej uwadze również ukradkowe zerknięcie na Midorimę.- Rozumiem! No tak... Nasz mechanik nazywa się Eikichi Nebuya. Od razu go poznacie, to potężny facet, szeroki jak stodoła, ale o równie wielkim sercu. Na pewno wam pomoże. Zresztą, mogę was do niego potem zaprowadzić.
– Nie trzeba, naprawdę!- powiedziałem pospiesznie.- Niech się pan nie kłopocze, sensei! Poradzimy sobie, a i po drodze przywitamy się z innymi... Ach, właśnie! Aoi-chan?
Dziewczynka skinęła głową i podniosła się z poduszki, chwytając w obie rączki koszyk. Okrążyła stół, przechodząc za moimi plecami i mijając wolne miejsce, dopóki nie stanęła przed Midorimą. Wyciągnęła do niego dłonie, przekazując wiklinowy koszyczek.
– Proszę, Midorima-sensei. Dla ciebie i Takao-sensei! Bardzo nam miło was poznać.- Ukłoniła się grzecznie.
Shintarou poprawił swoje okulary, odbierając od niej koszyk i odsuwając serwetkę. Zajrzał do środka podejrzliwym wzrokiem i... spąsowiał lekko, na co aż się uśmiechnąłem szeroko.
– Dziękujemy-nodayo – powiedział Midorima.
– Aoi-chan sama je piekła!- poczułem się w obowiązku poinformowania ich o tym.- No, z moją drobną pomocą, ale ciasto i ozdoby przygotowywała sama.
– Oooch, jakie pyszne!- zawołał Takao, z już naładowanymi babeczką ustami.- Aoi-chan będzie kiedyś cudowną żoną!
– C...?!- Poczerwieniałem na twarzy.- Na pewno nie będzie jej się spieszyć, Takao-sensei!
– Racja, Bakao, o czym ty mówisz?- dodał Midorima.- Ona ma dopiero sześć lat. Zanim zacznie uczyć się o tym, czym jest...!
– Midorima-sensei, proszę!- wykrzyknąłem z przerażeniem.
– Hm?- Aoi spoglądała to na jednego, to na drugiego (i to na trzeciego) bez zrozumienia, ale żaden z nas nie miał zamiaru niczego wyjaśniać, choć miałem dziwne wrażenie, że doktor Takao nawet by to zrobił. Chyba miał dość „psotliwy” charakter, choć nie wydawało mi się to jakoś szczególnie przeszkadzające.
Rzecz jasna, póki nie dotyczyło mojej Aoi.
Aomine
Był już późny wieczór, kiedy skończyłem pracę na polu, zebrałem dorodne plony i zerwałem najbardziej dojrzałe jabłka z mojego małego sadu. Część pozostawiłem w domu, a resztę zapakowałem w skrzynie, które następnie ułożyłem jedna obok drugiej na pace mojego wozu. Uznałem, że jeśli się pospieszę, to zdążę jeszcze tego samego dnia wszystko sprzedać handlarzowi, który od paru lat odkupywał ode mnie owoce, warzywa, a czasami także ryby. Po drodze planowałem zatrzymać się też przy domu tych nowych, żeby oddać im koszyk.
Nie zjadłem ani jednej babeczki; wszystkie wrzuciłem do morza. Jakoś nie wzruszały mnie ich rzekome starania podziękowania mi za pomoc. Poza tym nie cierpiałem słodyczy, a czekolady w szczególności. Sam zapach wypieków przyprawiał mnie o mdłości, wobec czego nie żal mi było pozbyć się tej małej trucizny.
Zaprzęgnąłem mojego konia do wozu i, siadłszy na przodzie, zacmokałem na niego, by ruszył. W odpowiedzi na to zarżał cicho i pociągnął wóz.
Powoli zapadał zmierzch i zdawałem sobie sprawę z tego, że rynek został już zamknięty, ale tego właśnie chciałem. Nie lubiłem pokazywać się za dnia wśród tłumów ludzi, chodzących od straganu do straganu. Nie znosiłem ich ciekawskich spojrzeń i poszeptywania między sobą. W ogóle ich wszystkich nie znosiłem.
Droga do domu Hayamy Kotarou, któremu zawsze sprzedawałem warzywa i owoce, była dosyć długa; mężczyzna mieszkał prawie na samym końcu Youko. Wizyta w jego domu była o tyle niewygodna, że blondyn prócz gadatliwej żony miał sześcioro dzieci, w tym piątkę, która wyjątkowo upodobała sobie uprzykrzanie mi życia.
Zatrzymałem się przed jego domem, kiedy niebo straciło barwę ciepłej czerwieni i gasnącego błękitu, a zamienił się w ciemniejący niebieski kolor. W domach pozapalano światła, w powietrzu czuć można było zapach kolacji.
Na mnie czekał zimny dom i szybki posiłek do przygotowania, nim pójdę spać i jutro rano znów wcześnie wstanę, by nakarmić zwierzęta i iść pracować w polu.
Zeskoczyłem z wozu i podszedłem do drzwi. Zapukałem w nie i od razu się odsunąłem, przysuwając się bliżej mojego konia. Zwierzę dodawało mi otuchy, tak jakby mogło mnie uchronić przed nieprzychylnym spojrzeniem.
Po chwili drzwi się otworzyły a na progu stanął Hayama, z plątającym się pod nogami pięcioletnim synem.
– Och!- bąknął blondyn, patrząc na mnie z zaskoczeniem. Chyba przerwałem mu w kolację, bo nim znów się odezwał, przeżuł coś i przełknął.- Tadashi, idź do mamy i powiedz, że tata zaraz przyjdzie.
– Miałeś ponosić mnie na barana!- jęknął chłopak.
– Ponoszę jak załatwię sprawy z Aomine-san – odparł Hayama, czochrając pomarańczowe włosy dziecka. Odwróciłem wzrok, wzdychając z irytacją i przytupując nogą.
Kiedy bachor w końcu dał się namówić i odszedł, Kotarou wyszedł na zewnątrz i zamknął za sobą drzwi. Podszedł do mojego wozu, zacierając ręce.
– Zobaczmy, co tu mamy – westchnął.
Czekałem w milczeniu, aż przejrzy zawartość skrzyń. Wziął do ręki jedno z jabłek, ścisnął je lekko, jakby badał ich jakość; co zresztą robił, bo znał się na towarze, który sprzedawał.
– Tyle samo, co zawsze?- zapytał, spoglądając na mnie niepewnie.
Spojrzałem na niego i skinąłem głową. Patrzyłem, jak idzie do domu, a po chwili wrócił z plikiem banknotów. Podał mi je, jak zawsze trzymając się na dystans.
– Rozładujemy do magazynu?- zapytałem tylko, chowając pieniądze do kieszeni.
– Tak.
Zajęło nam parę minut, kiedy przenieśliśmy wszystkie skrzynki do przybudówki stojącej obok domu Hayamy. Widziałem, że z okien obserwują nas dzieci. Wystawiały do mnie jęzory, a te starsze pokazywały nawet środkowy palec, kiedy ich ojciec był odwrócony. Ja jak zwykle je ignorowałem.
Chociaż miałem ochotę je udusić.
– Dziękuję, Aomine-san – powiedział Hayama po skończonym transporcie, stając na progu.- Chciałbyś wpaść na kolację?
– Nie, dzięki – odparłem. Jak zawsze. Za każdym razem Hayama zapraszał mnie do siebie, a ja za każdym razem odmawiałem. Robiłem dokładnie to, czego oboje ode mnie oczekiwaliśmy.
Mężczyzna pokiwał głową i skinął mi ręką.
– Dobrej nocy, Aomine-san.
Zawróciłem konia i ruszyłem w drogę powrotną. Noc już zapadała, słońce schowało się za horyzontem, w jego kierunku podążać zaczęła blada tarcza księżyca. Kiedy na niego zerknąłem, oszacowałem godzinę na dziewiętnastą, może bliżej dwudziestej. Zahaczę jeszcze tylko o dom upierdliwej dwójki i wracam do siebie.
Im bardziej się zbliżałem, tym cięższe zdawało się moje serce. Kogo jak kogo, ale chyba tej dwójki najbardziej nie znosiło. Radośni i beztroscy, tak łatwowierni, tak naiwni. Takich nienawidziłem najbardziej. Nic, tylko się uśmiechali i śmiali, nie pracowali wcale ciężko, do niczego nie musieli dążyć w życiu, bo wszystko już mieli.
Niech bogowie ich przeklną.
Dotarłszy na miejsce, zeskoczyłem z wozu, chwytając wiklinowy koszyk po babeczkach. Wszedłem na nowo zamieszkałą posiadłość, podszedłem do drzwi i zapukałem głośno.
Żeby tylko nie otworzyła ta mała. Żeby tylko nie otworzyła ta mała...
– Dobry wieczór, Aomine-san.- Nowy, Kise, czy jak mu tam, powitał mnie wyjątkowo chłodno.
– Oddaję koszyk – warknąłem, podając mu jego własność i już zamierzając się odwrócić, kiedy z przerażeniem dotarło do mnie, że obok niego stoi ten mały robal.
– Dobry wieczór, Aomine-san – przywitała się Aoi, wpatrując się we mnie wielkimi oczami. Miała na sobie biało-różową piżamę z kotki, a w rękach ściskała białego, pluszowego zająca.
– To wszystko?- Kise uniósł sceptycznie brew, odkładając koszyk na jakiś stolik przy wejściu.
– Ta – burknąłem.
– Jak smakowały ci babeczki, Aomine-san?- zapytała Aoi.
– Super – odparłem.- Dobranoc.
– A które nadzienie smakowało ci najbardziej?
Zawahałem się, patrząc najpierw na nią – w jej duże, niewinne oczy dziecka – a potem na jej ojca. On od razu zrozumiał. Widziałem to w jego oczach, kolorem przypominających płynne złoto.
Zacisnąłem usta i bez słowa więcej odwróciłem się i wsiadłem na wóz. Zacmokałem na konia. Parka odprowadziła mnie wzrokiem i dalej mnie obserwowała, gdy wjeżdżałem pod górę; widziałem to kątem oka, ale nie spojrzałem na nich już więcej.
Przez krótką chwilę było mi naprawdę głupio przed tą małą. Myślałem nawet o tym, by jej skłamać, ale gdybym nie trafił z tym cholernym nadzieniem, pewnie zraniłbym ją jeszcze bardziej. Dopiero, gdy się odwróciłem, otrząsnąłem się z tego idiotycznego uczucia.
To tylko głupi dzieciak i równie głupi ojciec, który pozwala córce piec głupie babeczki dla głupich sąsiadów, nic poza tym. Nie miałem czym się przejmować, nie miałem o czym myśleć – bo miałem o wiele poważniejsze rzeczy na głowie, takie jak hodowla i uprawa warzyw, liczne obowiązki, które czekały na mnie następnego dnia, i kolejnego, i jeszcze następnego, aż do usranej śmierci.
Aż do usranej śmierci.
________________
* Naboki ♥♥♥♥
** Shin-chanem – nie odmienia się sufiksu, ale pozwólcie, że w tym jednym chorym przypadku będę odmieniała, bo to po prostu brzmi tak słodko xDD No... na pewno lepiej niż „z Shinem-chan” … ._. A fuj!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz