[KoS] Rozdział pierwszy



Kise


Dzień naszej przeprowadzki do malowniczej wioski Youko, położonej na skalistym wybrzeżu, miał być najpiękniejszym dniem naszego życia – nie tylko fantastyczną przygodą, ale także emocjonującym wydarzeniem, rozpoczynającym nasze nowe, wspólne życie.
Niestety, los chciał inaczej.
Siedząc z Aoi na tylnym siedzeniu mojego auta, wpatrywałem się bezmyślnie w siekający za oknami deszcz, jednocześnie mozolnie czesząc grzebieniem błękitne włosy sześciolatki. Sięgały jej ledwie do ramion, jednak mimo to udało mi się zaczesać je w dwie urocze, idealnie symetryczne kiteczki. Sama Aoi zajęta była kolorowanką, którą kupiłem jej na drogę, by mogła zabić długi czas podróży. Zawzięcie wypełniała niebieską kredką stanowiący tło rysunku ocean, w którym pływały kolorowe rybki i syrenka. 
Nie chcesz się zdrzemnąć, skarbie?- zapytałem, czując się jak bezmyślny robot. Aoi w odpowiedzi pokręciła przecząco główką.
Byłem zły na cały świat. Na bogów, bo zesłali nam ulewę, na mojego mechanika, bo zarzekał się, że auto jest w pełni sprawne i przetrwa całą drogę z Tokio do Youko, i na agenta nieruchomości, który nie odbierał mojego telefonu. Z całą pewnością znał numer do któregoś z mieszkańców wioski, kto mógłby przybyć nam z pomocą. Nawet jeśli nie odholowaliby mojego samochodu pod dom, który zakupiłem tydzień wcześniej, to przynajmniej pomogliby mnie i Aoi się w nim znaleźć, razem z bagażami, których stanowczo nie chciałem zostawiać w aucie bez opieki.
Nagle Aoi uniosła głowę i wyjrzała przez okno po naszej prawej stronie, patrząc na rosnące za nim drzewa. Właściwie to nie miało znaczenia, czy spojrzałaby w prawo czy w lewo, bo znajdowaliśmy się na ścieżce prowadzącej przez las – po obu naszych stronach aż roiło się od wysokich sosen i innych drzew iglastych.
Ki-chan, myślisz, że w tym lesie są niedźwiedzie?- zapytała, patrząc na mnie swoimi dużymi, błękitnymi oczami.
Ech?- Popatrzyłem na nią, starając się nie okazać tego, jak bardzo zaniepokoiło mnie jej pytanie.- N-nie, wątpię... w tej okolicy raczej nie ma niedźwiedzi.
A wilki? I dziki?- dopytywała się dalej, znów wyglądając przez okno.- Słyszałam, że kły dzików są w stanie przebić blachę samochodu...
N-nie martw się, Aoi-chan, spróbuję jeszcze raz zadzwonić do Reo-san!- mruknąłem, pospiesznie wyciągając z kieszeni spodni komórkę i szukając na liście kontaktów numeru do agenta nieruchomości. Nie miałem zamiaru dać choćby cienia szansy wściekłym dzikom, o których mówiła Aoi. Ostatecznie i tak pozostanie na noc w środku lasu było zdecydowanie głupim pomysłem.
Niestety, Reo w dalszym ciągu nie odbierał. Westchnąłem z irytacją, rozłączając się, gdy w słuchawce odezwała się automatyczna sekretarka.
Dupek – mruknąłem cicho pod nosem, a potem szybko zasłoniłem usta dłonią, zerkając z niepokojem na Aoi. Miałem nadzieję, że tego nie usłyszała.
Tak naprawdę domyślałem się, dlaczego Reo nie odbierał mojego telefonu. Spotkałem się z nim łącznie sześć razy, przez pierwszych pięć omawialiśmy wspólnie wybór wioski i domu, gdzie chcielibyśmy z Aoi mieszkać, za szóstym zaś pojechaliśmy do Youko, na którą ostatecznie padł mój wybór. Musiałem obejrzeć uważnie dom i upewnić się, że nadaje się on do zamieszkania, oraz że jego cena odpowiada stanu. Za każdym z tych sześciu razy Reo usilnie próbował namówić mnie na randkę, ubzdurawszy sobie, że będziemy się świetnie bawić w swoim towarzystwie, jednak ja wciąż grzecznie odmawiałem mu, aż w końcu po zakupie domu nie musiałem się już z nim kontaktować. 
Nie mogłem nie przyznać, że Reo był całkiem przystojny. Nie mam pojęcia w jaki sposób wyczuł, że jestem homoseksualny – może miał w głowie jakiś gejradar? – ale nie byłem gotowy na żaden związek, nawet przelotny. Po śmierci jedynego mężczyzny, którego kochałem całym sobą, nie miałem ochoty z kimkolwiek się wiązać. Poza tym priorytetem w moim życiu stała się jego córeczka Aoi, która po wypadku rodziców trafiła do mnie, jako że oboje nie mieli rodzeństwa. 
Nie jesteś głodna, żabciu?- zapytałem, wystukując do Reo kolejną wiadomość w nadziei, że facet w końcu zlituje się i zechce pomóc.
Ki-chan, tam jedzie konik – mruknęła Aoi.
Spojrzałem na nią, a widząc, że klęczy na fotelu i wygląda zza oparcia na tylną szybę auta, również odwróciłem się w tamtą stronę. Rzeczywiście, w odległości kilkudziesięciu metrów dostrzec można było zarys ciągniętego przez konia wozu, na którym siedział opatulony płaszczem woźnica. Moje serce zatrzepotało radośnie w piersi, wyczuwając nowy przypływ nadziei.
Może będzie w stanie nam pomóc?- rzuciłem z uśmiechem, spoglądając na Aoi.- Jeżeli zgodzi się zabrać nas i nasze bagaże, to będzie fantastycznie!
Mhm!- Dziewczynka skinęła głową, z przejęciem zaciskając rączki na oparciu fotela.
Czekaliśmy za przybyszem niecałe pięć minut. Kiedy zbliżył się wystarczająco, wysiadłem z samochodu i pomachałem mu dłonią, podchodząc bliżej wozu, choć jeszcze go nie zatrzymał.
Dzień dobry panu!- zawołałem, dostrzegając pod kapturem twarz ciemnoskórego mężczyzny.- Proszę wybaczyć, że pana zatrzy...- Urwałem z zaskoczeniem, bo mężczyzna zignorował mnie i jechał dalej.- Ehm... przepraszam?!
Aż zagotowałem się w środku ze złości. Co za cholerny gbur, tak po prostu zignorował człowieka w potrzebie! Powstrzymując chęć przeklęcia i rzucenia w niego jakimś kamieniem, zacisnąłem mocno usta i posłałem mordercze spojrzenie jego oddalającym się plecom.
Pojechał sobie?- zapytała z zawodem Aoi, wyglądając z auta.
Taa, to jakiś nieprzyjemny typek chyba – mruknąłem.- Schowaj się, Aoi, bo się przeziębisz!
Czy wszyscy nasi sąsiedzi tacy będą?- Spojrzała na mnie niepewnie.
Oczywiście, że nie, żabciu.- Posłałem jej uspokajający uśmiech.- W Youko jest mnóstwo sympatycznych ludzi, po prostu ten pan... pewnie jest zmęczony i chce szybko wrócić do domu, nie zwracajmy na niego uwagi. 
Ale co my teraz zrobimy? Reo-san nie odbiera, utknęliśmy w środku lasu, nie ma kto nam pomóc...
Cóż...- Wiedziałem, że mała ma rację, ale nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić. Było za późno, by gonić za facetem i zmusić go do pomocy, nie chciałem też zostawiać Aoi samej w samochodzie, nawet jeśli tamten gbur był naszą jedyną nadzieją na dotarcie tego dnia do domu.
Westchnąłem ze zrezygnowaniem, wsiadając do auta i zatrzaskując drzwi. Stałem na deszczu ledwie przez minutę a już zdążyłem przemoknąć do suchej nitki. Sięgnąłem do bagażnika po koc i opatuliłem nim Aoi, uśmiechając się do niej lekko.
Chyba będziemy musieli jednak spędzić noc w aucie. Ale nie martw się, nic ci nie grozi, cały czas będę obok.- Choć robiło mi się słabo na samą myśl, że spędzimy całą noc w absolutnych ciemnościach, otoczeni nieznanymi dźwiękami leśnego życia.
Aoi skinęła tylko głową i znów wzięła do rąk kolorowankę. Przetarłem dłońmi twarz, czując coraz większe zmęczenie i zirytowanie obecną sytuacją. Gdybym tylko znał się na naprawianiu samochodów, wszystko byłoby dobrze. Ale i tak duża wina leżała po stronie mechanika, który przecież zarzekał się na imiona bogów, że samochód jest wyjątkowo sprawny...
Jeszcze czterdzieści minut spędziliśmy w aucie, ja przysypiając, a Aoi dalej kolorując obrazki w zeszyciku, kiedy usłyszałem w oddali charakterystyczny stukot. Zmarszczyłem lekko brwi, wyglądając przez przednią szybę. Strugi deszczu zalały ją falami wody, ale mimo to mogłem dostrzec rozmazaną sylwetkę samotnego jeźdźcy. Zamrugałem z zaskoczeniem i przetarłem oczy, nie mogąc im uwierzyć. Wyglądało na to, że wrócił do nas gbur z wcześniej.
Aoi również usłyszała końskie kopyta i z zaciekawieniem uniosła głowę.
Zaczekaj w aucie, Aoi-chan – poleciłem małej, sam zaś opatuliłem się szczelniej bluzą i wysiadłem, zatrzaskując za sobą drzwi. Postąpiłem parę kroków, stając przy masce mojego samochodu i czekając na jeźdźca.- Widzę, że pan wrócił – rzuciłem trochę zbyt szorstko.
Jakbyś umiał naprawić własne auto, nie musiałbym tego robić – warknął mężczyzna, podchodząc bliżej z niewielką skrzynką i bezceremonialnie podnosząc maskę.
Przez dłuższą chwilę gapiłem się na jego konia, nie będąc w stanie odpowiedzieć. Facet był zdecydowanie niemiłym, prostackim gburem i mogłem założyć się, że nie był w wiosce kimś lubianym.
Odchrząknąłem głośno, by zaznaczyć tym jak bardzo poczułem się urażony, ale ciemnoskóry nie zwrócił na mnie uwagi, zajęty przyglądaniem się... czemuś w moim aucie. Kiedy zdawałem prawo jazdy wystarczyło, żebym wiedział gdzie jest silnik, nie musiałem być obeznany w pozostałych częściach samochodowych.
Bardzo poważnie to wygląda?- burknąłem.- Da się naprawić? Mogę panu zapłacić.
Da – odparł krótko, otwierając skrzynkę i grzebiąc wśród nielicznych, podstawowych narzędzi.
Westchnąłem z irytacją, znów spoglądając ze złością na bogu ducha winnego konia. To nie tak, że był akurat „pod ręką” by się wzrokowo wyżyć, ale skoro jego właścicielem był ciemnoskóry, w pewnym sensie próbowałem mu mentalnie przekazać, jak bardzo irytuje mnie jego pan.
Tymczasem Aoi niepostrzeżenie opuściła bezpieczny samochód i z małą parasolką w kotki stanęła obok mnie, wczepiając wolną dłoń w nogawkę moich spodni.
Dzień dobry – powiedziała grzecznie.
Aoi, prosiłem, żebyś nie wychodziła – powiedziałem, próbując spojrzeć na nią karcąco, jednak spryciula dobrze kryła się za parasolką. 
Ciemnoskóry tylko spojrzał na nią przelotnie i, nie odpowiedziawszy, dalej zajmował się dokręcaniem czegoś. Zmierzyłem go pogardliwym spojrzeniem, dając do zrozumienia, że powinien odpowiedzieć komuś tak uroczemu jak moja mała Aoi, ale facet i tak tego nie widział. 
Odpal silnik – polecił po chwili.
Sapnąłem ze złością, porządnie zirytowany nie tylko brakiem grzeczności w tonie jego głosu ale także tym, jak bardzo się ze mną spoufalał, choć nawet nie raczył się przedstawić. Posłusznie jednak otworzyłem drzwi auta, usiadłem bokiem na fotelu kierowcy i przekręciłem kluczyk w stacyjce. Silnik zarzęził głośno, ale ruszył do pracy.
To tymczasowe rozwiązanie – powiedział ciemnoskóry, wycierając brudne od smaru dłonie w krótkie lniane spodnie.- Wstąp do mechanika w wiosce, nazywa się Eikichi. On doprowadzi samochód do porządku.
Jasne, dziękuję za pomoc – mruknąłem.
Dziękuję panu – dodała od siebie Aoi, grzecznie się kłaniając.
Możemy się jakoś odwdzięczyć?- zapytałem z czystej wdzięczności, mając ogromną nadzieję, że facet zaprzeczy.
I tak też się stało, ale w najwyraźniej typowej dla niego wersji – ciemnoskóry po prostu odwrócił się na pięcie, wsiadł na konia, zawrócił go i ruszył galopem przed siebie. Wywróciłem oczami z irytacją, po czym zwróciłem się do Aoi:
Chodź, skarbie, pora nam jechać wreszcie do naszego nowego domu. Musimy wziąć gorącą kąpiel, bo inaczej się przeziębimy.
Zobaczymy się jeszcze z tym panem, Ki-chan?- zapytała dziewczynka, posłusznie zajmując miejsce na tylnym siedzeniu.
Wolałbym nie, sama widziałaś, jaki był niemiły!
Ale pomógł nam – zauważyła mądrze Aoi.- Wrócił się, chociaż przecież nie musiał. Może upieczemy dla niego jutro ciasto?
Uhm... nooo... znaczy...- Wierciłem się niespokojnie na fotelu za kierownicą, szukając w myślach jakiejś wymówki. Niestety, żadnej nie znalazłem.- No dobrze, no...- burknąłem, w końcu się poddając.- Coś tam małego upieczemy.
We wstecznym lusterku dostrzegłem zadowolony uśmiech Aoi i poczułem, że nie trzeba mi już niczego, by polepszył mi się humor. Odpowiedziałem jej uśmiechem, po czym ruszyłem asfaltową drogą, z radością zostawiając za sobą powoli ciemniejący las.










Aomine


Otworzyłem oczy na kilka sekund przed tym, jak rozległo się głośne pianie koguta. Właściwie powinienem go z własnej woli usunąć, bo wiedziałem, że jego donośny skrzek roznosi się po okolicy, budząc okolicznych sąsiadów, ale skoro żaden wciąż nie przychodził ze skargą, powstrzymywałem się od tego. Lubiłem mój naturalny budzik.
Odrzuciłem koc i usiadłem na łóżku, przecierając dłońmi twarz. W pokoju panował półmrok, promyczki wschodzącego słońca nieśmiało przedzierały się przez szparę między zasłonami, zaglądając do mojego zagraconego pokoju. Wraz z nimi budziły się kolejne ptaki, ćwierkając cicho za oknem do swoich młodych i zapewne ruszając po śniadanie.
Na mnie też najwyższa pora...- mruknąłem do siebie, mrugając sennie.
Podniosłem się z łóżka, przekroczyłem stertę porzuconych starych gazet i podszedłem do okna, by odsłonić zasłony. Zmrużyłem oczy, gdy oślepił mnie blask słońca. Mieszkanie na szczycie skalnego klifu miało swoje zalety, jeżeli chodziło o widoki, zwłaszcza te z mojej sypialni, ale kilka wad też by się znalazło.
Pościeliłem łóżko, układając pościel oraz poduszkę i zakrywając całość kocem. Pozbierałem z podłogi kilka różnych części ubrań, które miałem na sobie wczorajszego dnia, zebrałem także stare gazety, które wrzuciłem do niewielkiej skrzynki, a następnie wyszedłem z pokoju i przeszedłem do łazienki. Nie musiałem zasuwać za sobą shoji, bo i tak mieszkałem sam.
Brudne ubrania wrzuciłem do kosza na pranie. Skorzystałem z toalety, umyłem dłonie i twarz, wytarłem czystym ręcznikiem, a potem udałem się do kuchni, by przygotować sobie śniadanie.
Kilka onigiri, dwa sadzone jajka i świeży pomidor – pochłonąłem je w mgnieniu oka, pozmywałem po sobie naczynia, a potem znów wróciłem do swojej sypialni, by założyć ulubione lniane spodnie i zwykłą niebieską koszulkę. 
Dzień był naprawdę przyjemny. Kiedy wyszedłem na zewnątrz, słońce powitało mnie radośnie, ciepło grzejąc promieniami, choć przecież dopiero co wstało. Odetchnąłem świeżym, morskim powietrzem, a następnie ruszyłem w stronę niewielkiej stodoły odbudowanej przeze mnie zaledwie rok wcześniej.
Pracy, jak co dzień, miałem sporo, dlatego bez zbędnych powitań ze zwierzętami od razu chwyciłem za wiadro z ziarnem i zacząłem rozsypywać je wśród niewielkiego stadka kur. Miałem ich dokładnie sześć, kroczących równie dumnie co kogut, jakby dobrze wiedziały, jak bardzo są cenne. Wśród nich biegała również trójka piskląt, spoglądająca na mnie ciekawsko, jakby zdziwiona obecnością tej ciemnej, nieopierzonej istoty.
Za moimi plecami rozległo się zazdrosne parsknięcie. Westchnąłem ciężko, odkładając wiadro z ziarnem i podnosząc te z paszą. Odwróciłem się do mojego konia, najmądrzejszego zwierzęcia, jakie w życiu spotkałem. Odwrócił powoli łeb, spoglądając na mnie ciemnym okiem z wyraźnym rozbawieniem. 
Ciekawe co byś zrobił, gdybym cię nie nakarmił – powiedziałem do niego, wchodząc do boksu i rozsypując jego ulubione śniadanie w korycie. Koń zarżał z zadowoleniem i przystąpił do jedzenia, ignorując moją uwagę.
Pozostało mi jeszcze tylko nakarmić trzy krowy, a potem czekała mnie praca na zewnątrz. Wypielęgnowanie grządek warzyw i zebranie owoców z drzew, by nie pogniły, łowienie ryb w morzu, a potem porąbanie drewna na opał. Póki co było ciepło i nie musiałem rozpalać w piecu, ale gdy nadejdą zimne dni, chciałem mieć już pełen zapas. 
Każdy mój dzień był nieodłączną częścią rutyny – wciąż od nowa powtarzałem ten sam schemat, budząc się, karmiąc zwierzęta, pracując na roli i na morzu, wracając popołudniem, by wypuścić krowy, konia i kury na popas. Sam w tym czasie sprzątałem w domu lub zajmowałem się porządkowaniem podwórza, by pod wieczór zjeść kolację i położyć się spać – a następnego dnia znów to samo. 
Sądziłem, że moje życie nigdy się nie zmieni. Że tak już będzie zawsze.
Ale moją rutynę diabli wzięli.
Pojawiła się zupełnie niespodziewanie, jakby znikąd. Ot, w jednej chwili jej nie było, a w następnej już stała obok mnie, gdy szykowałem sobie drewnianą drabinkę i kosz do owoców. W innej sytuacji pewnie bym jej nie zauważył, ale kątem oka dostrzegłem niewielkie poruszenie, jakby tuż obok przeleciał błękitny motyl.
Miała na sobie jasną, niebieską sukienkę i biały sweterek. W dłoniach trzymała wiklinowy koszyczek nakryty beżową, koronkową serwetą w kratę. Była niskiego wzrostu, nie mogła mieć więcej niż dziesięć lat, choć jej twarz zdawała się być zbyt poważna jak na dziecko. To, co najbardziej przykuwało uwagę, to jej duże, błękitne oczy i tego samego koloru włosy, związane w dwie małe kitki po obu stronach głowy.
Odwróciłem się do dziewczynki, prostując się i marszcząc lekko brwi. Wydawała mi się być znajoma, choć jednocześnie byłem pewien, że nie jest mieszkanką wioski. 
Dzień dobry panu – przywitała się grzecznie, kłaniając przede mną.
A ty to kto?- mruknąłem gniewnie, podpierając dłonie o biodra. Nie lubiłem niespodziewanych gości na mojej posesji, zwłaszcza dzieciaków.
Mam na imię Aoi – odparła.- Kuroko Aoi. Od wczoraj wieczora mieszkam w domu u zbocza tego klifu, razem z Ki-chan!
Aha, i co mnie to ma obchodzić?- warknąłem.
Nie wiem – powiedziała, jakby zaskoczona.- To pan zapytał.
Prychnąłem ze złością, zdając sobie sprawę z tego, że smarkula ma rację. Skrzyżowałem ręce na piersiach, patrząc na nią z góry i już szykując się do opieprzenia jej, kiedy do moich uszu dobiegł odgłos sapania i stłumione nawoływanie.
Aoi-chan! A...Aoi-chan, zaczekaj na mnie!
Uniosłem nieco głowę, patrząc na ścieżkę prowadzącą w dół wzgórza. Dziewczynka również się odwróciła, z ciekawością przyglądając się biegnącemu w naszym kierunku mężczyźnie. 
Był ubrany jak typowy, miastowy koleś. Dobre dżinsy i zwiewna koszula w kratę, do tego solidne, wyglądające na drogie buty. Lecz choć jego ubiór prezentował się iście królewsko, jego kondycja pozostawiała wiele do życzenia. Mężczyzna dyszał, ledwie wczołgawszy się na wzgórze, na jego czole perliły się kropelki potu. Pochylił się, opierając dłonie o kolana i próbując złapać oddech. Zaskakujące było to, że choć, jak przypuszczałem, sporo przebiegł, jego blond włosy pozostawały w idealnym porządku, równo zaczesane. 
Dopiero kiedy uniósł głowę i spojrzał na mnie złotymi oczami ozdobionymi długimi, ciemnymi rzęsami, poznałem go. Przypomniałem sobie, jak ostatniego wieczora naprawiłem mu samochód, kiedy utknął pośrodku lasu. Rzeczywiście, jak tak o tym myślałem, to razem z nim widziałem tę małą, która właśnie...
Zamrugałem z zaskoczeniem, zdając sobie sprawę z tego, że dziewczynka już nie stoi obok mnie. Nie wiem jakim cudem to zrobiła, ale nagle znalazła się obok blondyna, przyglądając mu się.
Wszystko w porządku, Ki-chan?- zapytała.- Wyglądasz na zmęczonego.
To... nie... nie uciekaj... tak...- wydyszał blondyn, po czym nagle wyprostował się dumnie, krzyżując ręce na piersiach i patrząc w moją stronę.- Wi... witam!
Skrzywiłem się jedynie, nie odpowiadając. Mina, którą blondyn po chwili przybrał wskazywała na to, że fakt ten go rozzłościł. Zakaszlał krótko, po czym położył dłoń na plecach swojej córki i oboje podeszli do mnie bliżej.
Przyszliśmy podziękować za wczoraj – burknął blondyn, uspokoiwszy oddech.- Aoi-chan powiedziała, że widziała pana, jak pan tutaj jechał, więc założyliśmy, że pan tu mieszka.
Ach, tak?- mruknąłem.- No i? Postanowiliście bez zaproszenia wejść na moją posesję?
Przecież mówię, że przyszliśmy podziękować!- wykrzyknął blondyn, wskazując palcem na wiklinowy koszyczek w dłoniach dziewczynki.- Aoi-chan upiekła dla pana babeczki! Bierz je pan i już nas nie ma!
Bardzo dziękujemy za to, że nam pan wczoraj pomógł – odezwała się Aoi, podając mi koszyczek.- Ki-chan to straszna niezdara, proszę się na niego nie gniewać, dobrze?
Aoi-chan!- jęknął blondyn z wyrzutem.
Westchnąłem ze zniecierpliwieniem, odbierając od niej koszyk. Uznałem, że to będzie szybsze i wygodniejsze, niż dalsze sprzeczanie się z nimi. Nie chciałem, by zbyt długo u mnie zostali.
Dzięki – warknąłem.- A teraz jazda stąd. Koszyk podrzucę wieczorem.
Do widzenia!- burknął blondyn, dziwnie nadymany, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę ścieżki. 
Ale dziewczynka została.
Spojrzałem na nią morderczo, mając nadzieję, że przestraszy się i ucieknie, by schować się za ojcem, ale ta tylko niepewnie przestępowała z nogi na nogi, wiercąc się i rumieniąc odrobinę na pulchnych policzkach.
Mo... mogę przywitać się z konikiem?- zapytała.
Jęknąłem przeciągle w duchu, zamykając oczy i biorąc głęboki oddech, by nie wpaść w szał, na co zdecydowanie mi się zbierało. Miałem ochotę chwycić tę smarkulę i rzucić ją jej ojcu, który zatrzymał się, zaalarmowany nieobecnością małej i odwrócił, gapiąc się na mnie wrogo, jakby chciał ostrzec, że zamorduje mnie, jeśli jej odmówię.
Masz minutę, jasne?- warknąłem, odwracając się w kierunku wejścia do stodoły i prowadząc małą do środka.
Oczywiście, ojczulek natychmiast udał się za nami.
Wszedłem do stodoły i skierowałem się do boksu, w którym stał mój koń. Popatrzyłem na niego groźnie, kiedy ten dumnie potrząsnął swoją grzywą, jakby podsłuchał naszą wcześniejszą rozmowę i dosłyszał podniecenie w głosie Aoi. Wydawał się być cholernie zadowolony, że ktoś poświęca mu taką uwagę.
No, powiedz mu „dzień dobry” i zjeżdżaj – burknąłem, na co ogier zarżał karcąco.
Mogę go pogłaskać?- Dziewczynka spojrzała na mnie wielkimi, proszącymi ślepiami. Spojrzałem na jej ojca, który wszedł właśnie do stodoły, sam siebie obejmując ramionami i z niepokojem rozglądając się wokół. 
Pieprzony miastowy...
Ej – warknąłem do niego.- Podnieś ją, bo chce go pogłaskać.- Wskazałem dziewczynkę.
Ech? A-a... j-już...- Blondyn wcale nie spieszył się z podejściem, wlepiając przerażony wzrok w mojego konia. Posłusznie jednak wziął dziewczynkę na ręce, przełykając nerwowo ślinę.- Nie ugryzie jej, prawda?
Nie wiem, może – burknąłem.
To chłopiec, czy dziewczynka?- zapytała Aoi, wyciągając dłoń i z uśmiechem na twarzy gładząc konia po łbie. Ten jakby specjalnie podszedł bliżej, nadstawiając się do pieszczoty.
Ogier.
Co to jest ogier?- Dziewczynka spojrzała na mnie bez zrozumienia.
To znaczy, że to chłopiec – odpowiedział za mnie jej ojciec.- Gdyby to była dziewczynka, wtedy byłaby klaczą. 
A jak on ma na imię?- Aoi znów wlepiła we mnie wielkie oczy.
Nie ma imienia – warknąłem.- Starczy już tego witania, zjeżdżajcie stąd. Mam pełne ręce roboty, a wy mi przeszkadzacie.
Z przyjemnością – prychnął blondyn, odwracając się do wyjścia.
Ech?- Aoi nie wyglądała na pocieszoną. Ze smutkiem spoglądała na mojego konia, zagryzając lekko wargę.- Papa, koniku – mruknęła, machając do niego dłonią.
Wyszedłem za nimi ze stodoły, zamykając drzwi, na wypadek gdyby smarkula chciała przywitać jeszcze krowy i kury. Popatrzyłem na nich ze złością, odprowadzając ich wzrokiem i czekając, aż w końcu znikną mi z oczu. Aoi przytuliła się do ojca, opierając podbródek o jego ramię i machając do mnie dłonią. 
Przełknąłem ślinę, odwracając się powoli i idąc w kierunku mojego domu. Po drodze z dziwnie ciężkim sercem uniosłem koronkową serwetę, zaglądając do wnętrza wiklinowego koszyczka. W środku znajdowało się sześć czekoladowych babeczek, każda przyozdobiona krzywymi, lukrowymi wzorkami, z całą pewnością wykonanymi przez rękę dziecka. Zmarszczyłem lekko brwi na widok jednej, zupełnie nie pasującej do reszty babeczki, na której namalowano okrągłą głowę z rogami i wyszczerzonymi wielkimi, ostrymi kłami. Stanąłem w miejscu jak wryty i odwróciłem się do oddalającej się parki, patrząc sceptycznie na znikające powoli blond włosy ojca Aoi.
Byłem pewien, że ta jedna babeczka była właśnie od niego.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń