[MnU] Odcinek 10 [rewrite]

 

Moda na Uke

Odcinek 10



Właśnie tego mu brakowało – obudzić się w jego ramionach, ze swoją nogą zarzuconą na jego nogi, na miękkim, pachnącym świeżością łóżku, z którego nocą skopał kołdrę. Obejmował ręką jego talię, głowę opierając o ramię i z sennym uśmiechem wtulał się w niego, po to by po chwili…

… spaść na podłogę?

- Auu!- jęknął z wyrzutem Takao, obracając się na bok i masując obolały pośladek. Spojrzał ze złością na Midorimę.- Za co to-?!

Urwał, bo mężczyzna, który podnosił się właśnie do pozycji siedzącej, nie był Midorimą Shintarou. Kazunari zamrugał, zaskoczony, po czym rozejrzał się dyskretnie.

No tak. Ostatnią noc spędził przecież u swojego przyjaciela, Miyajiego.

- Rozwalasz się w nocy, jakby ktoś ci wiertło w dupę wsadził – mruknął poirytowany, przeczesując dłonią poczochrane ciemne blond włosy.- W dodatku trzy razy wstawałem, żeby podnieść kołdrę, którą skopywałeś na podłogę, już nie wspominając o tym, że wielokrotnie dostałem z łokcia w twarz. Przez ciebie się nie wyspałem, Bakao! Brakowało jeszcze tylko tego, żebyś się posikał w nocy...- Kiyoshi zmarszczył gniewnie brwi, po czym wbił spojrzenie w miejsce, w którym chwilę wcześniej leżał Kazunari.- Masz szczęście…

- No przecież bym nie popuścił!- Takao zarumienił się z zażenowania i złości.- Jak tak możesz mówić, Miyaji-senpai?!

- Nie mów do mnie „senpai”!

- Miyaji-SENPAI!

- Zamknij się!

- I pomyśleć, że ci chciałem w podziękowaniu śniadanie zrobić – burknął Kazunari, podnosząc się z podłogi.- A ty mi tu takie teksty walisz!

- Ojej, jak mi przykro, że nie zrobisz mi śniadania ze składników, za które ja sam zapłaciłem, i w dodatku które przy okazji sam też zjesz…

Takao zacisnął usta w wąską linię. Przyjaźnił się z tym człowiekiem już od wielu, wielu lat, ale choć dobrze znał jego charakter, czasami naprawdę nie mógł zdzierżyć jego zachowania.

Chociaż prawdą było, że kiedyś to Kazunari doprowadzał jego do szału.

Podniósł się gwałtownie z podłogi, po czym, ignorując Miyajiego, zamknął się w łazience. Skorzystał z toalety, a potem ubrał się i wyszedł. Kiyoshi zdążył w międzyczasie schować pościel i złożyć kanapę – sprzątał właśnie kubki ze stolika.

- Wychodzę – burknął Takao, wsuwając już stopy w swoje buty.

- Eh?- Miyaji spojrzał na niego z zaskoczeniem.- No weź, żartowałem sobie, nie wkurzaj się tak…

Kazunari bezceremonialnie szarpnął drzwiami i wyszedł, zatrzaskując je za sobą. Usłyszał jeszcze, że jego przyjaciel woła za nim „Ej, Bakao!”, ale oczywiście zignorował to.

Kiedy zszedł po schodach na dół, uśmiechnął się pod nosem, rozbawiony. Dopiero co zeszłego wieczoru Miyaji polecił mu wzbudzić poniekąd trochę zmartwienia w Midorimie, nie odbierając telefonów od niego, a teraz Takao zrobił coś podobnego jemu.

Miyaji pewnie teraz zamartwia się, że przesadził!

Brunet roześmiał się cicho i schował twarz za szalikiem, by przechodnie nie uznali go za dziwaka.

Udał się do pobliskiego marketu, by zrobić zakupy. I tak planował to od bardzo dawna, ponieważ za każdym razem, gdy nocował u Miyajiego, robili sobie śniadanie z tego, co było w lodówce. Co prawda Kazunari nie sypiał u niego za często, ale jeśli już, to zawsze Takao przychodził do niego, nigdy na odwrót; Kiyoshi nie przepadał za Midorimą od samego początku, nawet za czasów, kiedy nie wiedział, że Takao jest w nim zakochany. Zresztą vice versa – mieli bardzo różne charaktery i Shintarou też nie potrafił ukrywać niechęci do mężczyzny.

Po zrobieniu zakupów, wrócił do mieszkania Miyajiego i wszedł do środka, nawet nie pukając.

- I co, martwiłeś się o mnie, Miyaji-senpai~?- zaświergotał od progu, zdejmując kurtkę.

- Ani trochę, zostawiłeś przecież telefon – usłyszał odpowiedź Kiyoshiego, dochodzącą z kuchni.

Takao skrzywił się lekko, uświadamiając sobie, że to prawda. Akurat z tym nic jednak nie mógłby zrobić, w końcu Kiyoshi schował gdzieś jego komórkę.

Wszedł do kuchni i postawił reklamówkę z zakupami na stole. Miyaji spojrzał na nią niepewnie, a potem skierował wzrok na przyjaciela.

- Myślałem, że stoisz pod balustradą – mruknął.- Nie musiałeś robić tych zakupów, Bakao…

- Będzie śniadanie za moje pieniądze i wiesz co?- Kazunari uśmiechnął się do niego z wyższością.- Zrobię ci solidną porcję i zjesz ją tylko ty.

- Co…? A ty? Nie jesteś głodny?

- Zjadłem po drodze bułkę.

- Wiesz, że ja tylko żartowałem?- westchnął ciężko Miyaji.- Przecież to normalne, że robimy śniadanie ze składników, które mam w domu, nie musimy specjalnie wychodzić na zakupy…

- Ale tym razem przede wszystkim mi pomogłeś – stwierdził Takao, wypakowując produkty z reklamówki.- Mam na myśli wczoraj… Jestem wdzięczny, że przyjąłeś mnie pod swój dach, mimo że się nie zapowiedziałem. Wysłuchałeś mnie, pocieszyłeś, uspokoiłeś… I, pewnie, może i jest to „rola przyjaciela”, ale ja tak do tego nie podchodzę. Zwykle to ja byłem tym, który pocieszał, ale odkąd mam te cholerne rozterki miłosne, czuję, że bywam utrapieniem dla ciebie czy Kuroko. Nie przywykłem do zwierzania się ludziom ze swoich problemów, a...- Takao zagryzł lekko wargę.- Ostatnio radzę sobie coraz gorzej z tymi odrzuceniami. Tak jak zresztą mogłeś zauważyć wczoraj – dodał, posyłając mu niewesoły uśmiech.- Dlatego też w podziękowaniu zrobię ci pyszne śniadanie.

- Skoro odczuwasz taką potrzebę.- Kiyoshi wzruszył ramionami.- Nie będę cię zatrzymywał. A co do twoich „rozterek miłosnych”, to znasz moje zdanie: wyprowadź się od glona i odetchnij. Jeśli chcesz, to mogę wynająć coś razem z tobą. Umowa na to mieszkanie kończy mi się jakoś na początku nowego roku.

- Dzięki, Miyaji.- Takao skinął głową.- Przemyślę to. No dobra, a teraz rozsiądź się wygodnie na kanapie i daj mistrzowi kuchni popracować!

- Proszę tylko o jedno, Takao...- powiedział z dziwną powagą Kiyoshi, patrząc głęboko w oczy Kazunariego i kładąc dłoń na jego ramieniu. Brunet przełknął ślinę, bojąc się odwrócić wzrok.- Niech… Niech to śniadanie będzie chociaż jadalne.

Miyaji minął go z tą samą poważną miną i usiadł na kanapie, włączając po drodze telewizor. Takao zamknął na moment oczy, po czym wziął powolny głęboki oddech.

Ta.

Akurat „przemyśli” to wspólne mieszkanie.


***


Zbliżała się godzina dwunasta w południe, kiedy Takao stanął przed drzwiami wynajmowanego przez niego i Midorimę mieszkania. To był chyba pierwszy raz, kiedy tak bardzo miotał się w decyzji między zostaniem u Miyajiego a powrotem do domu; z jednej strony chciał posiedzieć jeszcze z Kiyoshim, bo mimo jego poczucia humoru bawił się z nim naprawdę dobrze, mogąc w końcu zapomnieć o tym, co wydarzyło się poprzedniego wieczora – ale z drugiej chciał zobaczyć się z Shintarou i dać mu chociaż znać, że wszystko jest w porządku.

Miyaji oddał mu telefon tuż przed jego wyjściem. Kazunari sprawdził połączenia i widział, że Midorima dzwonił do niego jeszcze trzy razy, ale postanowił nie oddzwaniać, skoro i tak wracał właśnie do domu. Jeśli Shintarou jeszcze nie wrócił z pobrania krwi, wtedy zadzwoni.

Wsunął klucz do zamka i przekręcił go z westchnieniem, zastanawiając się, jak powinien się zachowywać? Czy opowiedzieć Midorimie o ostatnich wydarzeniach? Ale czy był w tym w ogóle jakiś sens? Shintarou zmartwi się, że to jego wina, ale przecież niczego nie zmieni.

Albo gorzej – dojdzie do wniosku, że działa destrukcyjnie na Takao i wyprowadzi się do tej czerwonej gnidy.

Nagle drgnął, uświadamiając sobie, że klucz w drzwiach nie chce się przekręcić – były otwarte. Kazunari przełknął nerwowo ślinę, po chwili wahania wchodząc do mieszkania. Wyglądało więc na to, że Midorima był już w domu.

Zamknął za sobą drzwi, rzucił klucze na niską szafkę i zaczął zdejmować buty.

- Midorima, wróciłem!- powiedział głośno.

Być może zielonowłosy usłyszał go już wcześniej, gdy mężczyzna wchodził, bo nie minęła nawet sekunda, gdy po tych słowach pojawił się w korytarzu.

Kazunari właśnie rozpinał kurtkę. Spojrzał na przyjaciela niechętnie i na krótki moment zastygł w bezruchu; Shintarou stanął na końcu przejścia prowadzącego do salonu, ramiona skrzyżował na szerokiej klatce piersiowej. Zmarszczone brwi i lekko zmrużone oczy aż za dobrze świadczyły o tym, w jakim był stanie.

Był wściekły.

Takao przełknął ślinę, ściągnął kurtkę i powiesił ją na haku.

- Nie patrz tak na mnie – mruknął cicho.- Ile razy to ty nie odbierałeś mi telefonu, bo byłeś zajęty? Raz jeden role się odwróciły, a ty patrzysz na mnie, jakbyś chciał mnie za to zabić.

- Ile z tych razy nie wiedziałeś, gdzie jestem?- zapytał chłodno.

Kazunari westchnął. Nie miał ochoty na kłótnie. A Midorima, niestety, od razu uderzył w sedno.

- Odpowiem za ciebie: ani razu – warknął.- Bo zawsze mówię ci, gdzie wychodzę, niczego przed tobą nie ukrywam. Chyba właśnie to ustaliliśmy, prawda? Rozumiem twoje uczucia, Takao, ale nie możesz robić mi czegoś takiego! Ja się naprawdę...- zawahał się, westchnął ciężko, zaciskając powieki.- Martwiłem się o ciebie.

Takao zrobiło się bardzo głupio. Nagle wcześniejsze wahania i niepewności rozwiały się – teraz czuł jedynie wyrzuty sumienia, że pozwolił Miyajiemu zabrać sobie telefon, że w żaden sposób nie próbował skontaktować się z Midorimą, że nie zostawił mu nawet kartki przed wyjściem.

Zacisnął wargi, bo dopadło go wzruszenie. On naprawdę się o niego martwił. A Kazunari, chociaż przecież bardzo chciał wrócić do niego, chociaż bardzo chciał z nim porozmawiać, potraktował go oschle. Zupełnie jak nie on.

- Przepraszam...- wymamrotał, podchodząc boso bliżej Midorimy. Spuścił głowę i wbił smętne spojrzenie w podłogę.- Poniosły mnie wczoraj nerwy, a potem wydarzyło się tyle rzeczy…- Stanął blisko, a kiedy Shintarou powoli opuścił wcześniej skrzyżowane ręce, Kazunari oparł czoło o jego szeroką klatkę piersiową. Mężczyzna pachniał tak świeżo, tak miło- Przepraszam, Shin-chan…

- Co się stało?- zapytał cicho Midorima, obejmując go.

- Nie dasz temu wiary, Shin-chan, ale wczoraj o mały włos…

- Widzę, że zguba się znalazła, w takim razie na mnie już pora.

Takao drgnął na dźwięk tego głosu. Poczuł, że jego mięśnie napinają się, kiedy wyswobadzał się z objąć Midorimy, by spojrzeć za niego.

Bardzo chciał się mylić, ale Akashi Seijuurou naprawdę tam stał.

Kazunari wyprostował się.

- Co on tu robi?- zapytał, nawet nie siląc się na uprzejmości.

- Shintarou zadzwonił po mnie wczoraj wieczorem – odpowiedział za Midorimę Akashi, podchodząc bliżej.- Martwił się o ciebie, czuł się zagubiony i przygnębiony…

- Akashi... – westchnął ciężko Midorima, poprawiając okulary.

- Nie miał pojęcia, co robić.- Seijuurou wzniósł ramiona w geście bezradności.

- Przyjechał, żeby pomóc mi ciebie szukać – wyjaśnił Shintarou nieco twardszym głosem, obrzucając Akashiego krótkim spojrzeniem.- Ma samochód, więc szybciej i łatwiej było jeździć po okolicy, niż szukać cię na piechotę. Gdzie się podziewałeś całą noc? Byłem w barze, w którym czasami przesiadujesz, ale powiedzieli, że musiałem cię minąć, bo wyszedłeś chwilę wcześniej. Potem zupełnie nie mogłem cię znaleźć, telefon nie odpowiadał, potem został wyłączony… Co się wczoraj działo, do cholery?

- Pójdę do siebie – mruknął Takao, unikając spojrzenia zielonych oczu. Akashi dalej stał w pobliżu, z założonymi rękami i miną świadczącą o tym, że nic go nie rusza.

- Co?- Midorima zmarszczył brwi.- Takao, mógłbyś chociaż…?

- Nie mógłbym – odparł twardo w odpowiedzi, mijając ich obu, ledwie powstrzymując się od tego, by nie trącić ramieniem Seijuurou.

- Takao!- zawołał za nim Midorima.- Może czegoś potrzebujesz, może zrobić ci herbatę, albo…?

Kazunari przekroczył już próg swojego pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi. Podszedł do łóżka, usiadł na nim, oparł przedramiona o kolana. I choć zacisnął mocno pięści, choć zacisnął wargi w cienką linię, nie westchnął, nie skrzywił się, nie poruszył.

I nie zapłakał już ani razu.


***


Kagami nadal nie do końca wierzył w to, że Kuroko był jego chłopakiem.

Książki i seriale nie były dla niego – dobrze wiedział, że prawdziwe życie nie jest kolorowe i nigdy nie kończy się tak pięknie, jak w tych wszystkich fikcyjnych historiach. Według niego nie istniała miłość idealna, nie wierzył też, że marzenia się spełniają. Spełniał je, oczywiście, ale do wszystkiego zawsze dochodził własną pracą, nie zaś mrzonkami.

Kiedy zrozumiał już, że jest zakochany w Tetsuyi, było za późno – zadurzył się po same uszy i potrafił myśleć przede wszystkim o nim. Oczywiście, wiele razy wyobrażał sobie ich razem, ale nigdy nie wyobrażał sobie tego w taki sposób, jakby rzeczywiście miało się to stać. Kuroko był przecież taki… cudowny. Miał łagodne uosobienie, przyjemną naturę, wydawał się zawsze pogodny i sprawiał wrażenie, jakby przy nim nie mogło dziać się nic złego; jakby potrafił odegnać każdy smutek, każdą nieprzyjemność.

Kagami był jego przeciwieństwem – łatwo popadał w irytację, bywało że tracił nad sobą kontrolę, zdarzało mu się nawet być agresywnym. Nie wierzył, że ktoś taki jak Kuroko byłby gotów zacząć się z nim umawiać.

A tu proszę. Nie dość, że Kuroko został jego chłopakiem, to jeszcze pokazał mu w łóżku naprawdę niezły ogień.

Uśmiechnął się pod nosem na samo wspomnienie ich ostatnich igraszek. Ojj, to było coś! Tetsuya naprawdę znał się na rzeczy. Gdyby taka była jego natura, okręciłby sobie Taigę wokół palca, a ten gotów byłby zrobić dla niego wszystko.

Podszedł do drzwi rodzinnego domu Kuroko i przeczesał dłonią zmierzwione włosy. Był co prawda trochę za wcześnie, bo umówili się na godzinę dwunastą, i Kagami miał jeszcze pół godziny, ale nie przejmował się tym.

Zadzwonił.

Minęło trochę czasu i mężczyzna przymierzał się już do kolejnej próby, ale drzwi w końcu się otworzyły i progu stanął wysoki, ciemnoskóry mężczyzna w samych spodniach dresowych.

- Yo – przywitał się, żując coś.- Tetsu jeszcze nie ma, chcesz poczekać na dworze?

Kagami już otwierał usta, by zwyczajowo się przywitać, ale słysząc pytanie Daikiego, spojrzał na niego z poirytowaniem, zaciskając wargi. Aomine uśmiechnął się pod nosem, przesuwając na bok i gestem zapraszając Taigę do środka.

- Piwa, soczku, mleczka?- zagadnął go, gdy ten ściągał buty.

- Może być woda – odparł.- Kuroko wyszedł?

- Ta, musiał się wrócić na uczelnię po jakieś papiery – odparł ciemnoskóry, kierując się do kuchni.- Wyszedł niecałą godzinę temu, więc powinien lada moment być.- Kagami podążył za nim. Aomine wyjął z lodówki półlitrową butelkę wody i rzucił ją przyjacielowi.- Zapomniał telefonu, bo jest tak mało widoczny, jak on sam – dodał pomrukiem.- Komórka z misdirection, czaisz?

Kagami wypił wodę duszkiem, choć niezbyt przyjemnie chłodziła gardło.

- A ty co, wolne masz?

- W weekendy nie pracuję – odparł, wyjmując z lodówki blachę z ciastem.- Tiramisu, skusisz się?

- Autorstwa Kise?

- Mhm.

- To pewnie.- W gotowaniu Kise raczej nie mógłby się z nim równać, ale wypieki i ciasta na zimno wychodziły mu zawsze rewelacyjne i nawet Taiga miał do nich słabość, choć średnio przepadał za słodyczami.- A swoją drogą, gdzie on?

- Ryouta?- Aomine ukroił sobie i jemu po solidnym kawałku.- W pracy.

- W niedzielę?- Taiga uniósł brew.

- Odkąd Yukio z nim zerwał, stał się pracoholikiem. Z jednej strony to i lepiej, ale z drugiej...- Daiki skrzywił się.

- Bardzo z nim źle?- zapytał Kagami, próbując ciasta. Smaki jak zawsze były idealnie wyważone, a samo ciasto puszyste i wilgotne.

- No wiesz – westchnął Aomine.- Nie zapominaj, że byli ze sobą sześć lat. Po takim stażu nie trudno się dziwić, że facet cierpi, zwłaszcza że jest tą stroną, która nadal kocha.

- A ty gadałeś z Kasamatsu?

- Nie chcę się w to wtrącać.- Skrzywił się.- Może jeszcze się pogodzą; w związkach czasem zdarzają się kryzysy. Może jak zrobią sobie przerwę to się zejdą. Lepiej tego im tego nie utrudniać.

- Co prawda, to prawda – stwierdził Taiga.

- A jak z tobą i Tetsu?- zagadnął Aomine, wpychając do ust solidną porcję tiramisu.

- W sensie?

- Jak wam się układa?

- Yy… Chyba dobrze.- Kagami nigdy nie wiedział, co odpowiadać na tego rodzaju pytania.- Czemu pytasz?

- Bo to mój brat?- odparł pytaniem na pytanie.- Chyba mogę interesować się tym, czy jest szczęśliwy, nie? Jeden wypłakuje co noc litry łez w poduszkę, to mam nadzieję, że drugi dusi w swojej śmiech i rumieńce.

- Dbam o Kuroko – mruknął Taiga, nieco zawstydzony. Nie lubił się zwierzać, a szczególnie ciężko było mu rozmawiać o Tetsuyi z Aomine.- W sensie… no… chyba nie daję mu powodów do płaczu.

- No wiesz, z tym to może być różnie – stwierdził Daiki swobodnym tonem, lekko wzruszając ramionami.- To drobny i kruchy mężczyzna, mógłbyś go w pewnych okolicznościach nawet naderwać, co rzeczywiście mogłoby wzbudzić płacz…

- N-nie nadrywam go – wybąkał Kagami.

- Mnie naderwałeś – mruknął Aomine znacząco, spoglądając na przyjaciela.

Kagami poczuł, że na jego policzkach wykwitają rumieńce. Rozchylił lekko usta, ale po namyśle zamknął je, nic nie mówiąc. Odwrócił z zażenowaniem głowę, nie patrząc na ciemnoskórego. Po chwili wbił spojrzenie w ostatni kawałek tiramisu na swoim talerzyku i zaczął go lekko skubać widelcem.

- No a… wspominałeś mu, że my…?- zaczął niezgrabnie.

- Hm?

- No wiesz.

- Że co? Że kiedyś to moją dupę posuwałeś?- Aomine uśmiechnął się półgębkiem.

- To było tylko raz – westchnął z zażenowaniem Taiga, przecierając twarz dłonią.- Poza tym byliśmy pijani… Jeśli wspomniałeś o tym Kuroko…

- Nie wspomniałem.- Aomine wstał od stołu i odłożył swój talerzyk do zlewu.- Nie zamierzałem tego robić. To, że wciąż jest we mnie nadzieja, że kiedyś odwzajemnisz moje uczucia nie znaczy, że będę ci psuł czy utrudniał związek z Tetsu.

- Nadzieja?- powtórzył Kagami, zbity z tropu. Odwzajemnione uczucia? Co Daiki miał na myśli? To brzmiało zupełnie jakby on…

- Co?- Daiki wytarł dłonie w kuchenny ręcznik i spojrzał na przyjaciela wyzywająco.- Zdziwiony, że ja też potrafię kochać?

- Ko… kochać?- Kagami czuł się kompletnie zagubiony.- O czym ty…? Chyba nie do końca rozumiem…

- Właśnie widzę – prychnął Aomine.- Przyzwyczaiłem się, że momentami bywa ciężko wbić ci do łba pewne proste i krótkie przekazy.

- Aomine...- Kagami spojrzał na niego z irytacją.- Powiedz mi, o co ci chodzi. Ja… nie chcę niczego opacznie zrozumieć. O co ci chodziło z tą nadzieją i odwzajemnianiem uczuć?

- Dokładnie o to, o co mogło mi chodzić – odparł, wzruszając lekko ramionami.- Do czasu twojego zejścia z Tetsu miałem nadzieję, że może przestawisz się na pewnego wysokiego, przystojnego, ciemnoskórego policjanta. W każdej innej sytuacji nie odpuściłbym sobie ciebie, ale… nie mam zamiaru walczyć z bratem.

- Aomine, ty…- Taiga przełknął ciężko ślinę. Kolejne słowa nie chciały mu przejść przez gardło.

- Od jakiegoś czasu – powiedział Daiki.- Trzymałem to w sobie, bo wiedziałem, że bujasz się w Tetsu. Liczyłem na to, że znajdzie sobie jakiegoś miłego chłopaka, a ty sobie odpuścisz i pocieszysz się mną, ale skoro zaczynacie nowe wspólne życie, to chociaż miej na uwadze, że nie byłeś mi obojętny.

- Dlaczego mówisz mi to właśnie teraz?- nie rozumiał Kagami. Przecież on i Aomine przyjaźnili się od tak dawna. Dlaczego Daiki nie powiedział mu nic o swoich uczuciach? Miał tyle okazji, bardzo dobrych okazji… do diaska, przecież oni nawet raz spali ze sobą!

- Bo Tetsu nie nawiązuje chwilowych związków – mruknął Aomine.- Skoro chce ci dać szansę, to będzie ona długoterminowa; kto wie, może nawet taka na wieczność. Pewnie powinienem to trzymać w sobie aż do końca, ale coś mi podpowiadało, że lepiej w końcu się przyznać. Tylko żeby nie było między nami niejasności: uważam cię za mojego kumpla i zawsze tak będzie. Nie jestem babą, nie będę wypłakiwał ryja w poduszkę i absolutnie nie życzę wam rozstania. Dbaj o Tetsu i bądź szczęśliwy, a jeśli kiedyś zerwiecie, to wpadnij się mną pocieszyć, co?

- Aomine...- Kagami potrząsnął głową. Wciąż jeszcze nie wszystko do niego dotarło.- Ja… nie wiem, co powiedzieć… Nie wiem, co zrobić…

Z holu rozległy się dźwięki otwieranych i zamykanych drzwi.

- Idź przywitać Tetsu – zaproponował Aomine.- Zachowuj się, jak zawsze, i nic mu nie mów. To uczuciowy typ, jeśli się dowie, odpuści. Rozkochaj go w sobie, i daj mu wszystko, na co zasługuje. A mnie zabierz w przyszły weekend na piwo – dodał, przechodząc obok niego i poklepując go po ramieniu.- I bez smętów, rozumiemy się?

Wyszedł z kuchni.

- Kagami-kun już jest?- zapytał Tetsuya, ściągając buty. Na jego bladych policzkach kwitły rumieńce mrozu.

- Mhm, przybył twój książę na białym rumaku, zaparkował go przed garażem. Nie zauważyłeś?

Kuroko spojrzał sceptycznie na brata, po czym ruszył do kuchni.

- Chcesz obejrzeć z nami film?- zagadnął jeszcze, kiedy Daiki wspinał się po schodach.

- Mam coś do załatwienia, wychodzę za pół godziny – odparł ciemnoskóry.

- W porządku.

Kuroko zniknął w kuchni. Aomine, dotarłszy na piętro, usłyszał jeszcze, jak mężczyźni się witają. Udał się do swojego pokoju, a kiedy przekroczył próg i zamknął za sobą drzwi, oparł się o nie ciężko i, wziąwszy głęboki oddech, wymierzył sobie siarczysty policzek.

Jak zwykle wszystko musiał zepsuć.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń