[MnU] Odcinek 11 [rewrite]

 

Moda na Uke

Odcinek 11



Chyba jeszcze nigdy wcześniej nie czuł się tak wykończony psychicznie.

Z jednej strony – zdołowany i kompletnie przygnębiony Ryouta snujący się po domu niczym zjawa, a wręcz zaledwie jej wspomnienie; z drugiej strony – Tetsuya rozpoczynający właśnie związek z mężczyzną, którego kochał, i któremu niepotrzebnie się do tego przyznał… to jeszcze na samym wierzchu tortu wisienka w postaci oszukiwania wszystkich swoich najbliższych.

Tak. Aomine Daiki był zdecydowanie idiotą.

Z ciężkim westchnieniem zatrzasnął niewielkie drzwiczki skrzynki elektrycznej, obrócił się na pięcie i począł mozolnie wspinać się po schodach na trzecie piętro, gdzie mieściło się jego biuro – czyli klitka zwykłego szkolnego ciecia, którym był.

Dokładnie. Policjant Aomine Daiki pełniący służbę jako szkolny woźny. Taki był z niego funkcjonariusz, jak z koziej dupy trąba, cytując ulubione powiedzenie jego świętej pamięci babki. Nie chcieli go przyjąć do policji, ponieważ nie zdał testów teoretycznych. I chociaż Daiki próbował wyłuszczyć im, że przecież wszystkie praktyczne egzaminy zdał celująco, to jednak komisja z żalem kręciła głowami.

„Spróbuj za rok”, powiedzieli.

I to tylko dlatego, że tu i tam zaznaczył złą literę.

Nie mógł pozwolić na to, by Kise opłacał wszystkie rachunki, i do tego jeszcze studia Tetsuyi. Nawet jego młodszy brat co wakacje znajdował sobie dorywczą pracę, choćby miało to być roznoszenie ulotek. Aomine nie wyobrażał sobie, by Ryouta kolejny rok musiał płacić za jego utrzymanie. Chciał dorzucać się do rachunków, chciał z własnych pieniędzy płacić za własne przyjemności i z własnych pieniędzy kupować prezenty dla braci na cholerną gwiazdkę.

Nie miał serca przyznać się braciom, że kolejny raz spartaczył sprawę. Obawiał się ich spojrzeń, obawiał się tego, co sobie o nim pomyślą. On i Ryouta byli w tym samym wieku, ale od samego początku, gdy tylko rodzice Kise i Kuroko sprowadzili Daikiego do ich domu, każdy członek rodziny traktował go jako najstarszego. Trochę był z niego wywijas – zdarzało mu się nabroić w szkole, czasem nawet wdać w bójkę. Bronił braci i zawsze zachowywał się jak najstarsze dziecko, dlatego też rodzice oraz Ryouta tak go traktowali.

A teraz co? Kolejny rok na utrzymaniu Kise? Nawet jeśli blondynowi to nie przeszkadzało, nawet jeśli nie zająknął się ani razu, że zawsze wszystko wykłada z własnych pieniędzy, to Aomine nie potrafił tego zdzierżyć.

Niestety, jedyna praca jaką udało mu się szybko znaleźć, była praca ciecia w liceum. Jego „patrole” polegały na drobnych naprawach, sprzątaniu, otwieraniu i zamykaniu bramy szkolnej oraz pilnowaniu, by dzieciaki nie popalały papierosów na tyłach budynku.

Nie było żadnych wezwań do kradzieży. Nie było wlepiania mandatów za przekroczenie prędkości, ani ścigania przestępców.

I tak żył w tym kłamstwie od dwóch miesięcy, karmiąc nim tych, których kochał z całego serca. Było mu tak wstyd, że po raz czwarty z rzędu nie zdał egzaminów, iż nie potrafił już inaczej. Wolał okłamać ich i udawać, że spełnił swoje marzenie, wolał by cieszyli się za niego i byli z niego dumni.

Wszedł do kanciapy, którą dyrekcja pozwoliła mu urządzić według własnego gustu – było to w końcu miejsce, w którym spędzał czas, gdy nie miał nic do roboty. Ściany były beżowe i wydawałyby się gołe i nudne, gdyby nie obraz Fuji oraz duża donica stojąca na podłodze z jakimś liściastym drzewem, którego nie potrafił nazwać. Pod ścianą stała kanapa, na której czasem ucinał sobie drzemki, a po przeciwnej stronie – biurko z krzesłem oraz malutki telewizor, którego próbował naprawić do tej pory.

Aomine opadł na kanapę z ciężkim westchnieniem i wyciągnął przed siebie nogi. Zamknął oczy, odchylając głowę i opierając ją o oparcie kanapy.

Czuł, że tylko on jeden na tym świecie potrafił tak imponująco spieprzyć sobie życie. Pomijając już fakt, że okłamywał braci, teraz na dodatek mógł dopisać do swojej listy idiotyzmów przyznanie się Kagamiemu, że go kocha.

Sam nie potrafił zrozumieć, dlaczego to zrobił – zwłaszcza w takim momencie? Kagami był przecież w siódmym niebie, właśnie zaczął umawiać się (i sypiać) z miłością swojego życia, więc po jaką cholerę Aomine musiał to schrzanić i wyznać mu, że się w nim buja? Po co tworzyć mętlik w głowie Taigi? A jeśli teraz zacznie go unikać? A może zupełnie zerwie przyjaźń, stwierdziwszy, że tak będzie najlepiej?

A może tego podświadomie chciał Aomine? Może tego potrzebował, by pozwolić bratu być szczęśliwym, by samemu uwolnić się od piętna tych palących uczuć, z którymi nie potrafił walczyć?

Nie… co za bujda.

Jedyne, czego pragnął, to spędzać całe godziny w objęciach Taigi. Chciał go całować, gryźć, uprawiać z nim seks w każdym miejscu, w którym się na siebie rzucą. Chciał trzymać go za rękę wieczorami podczas filmowych seansów, chciał przytulać się do niego w łóżku podczas snu, chciał budzić się obok niego i żądać śniadań, chciał być jego, chciał…

Chciał do niego należeć.

Zagryzł wargę, próbując zmienić tok myślenia. Przywoływał w głowie zupełnie błahe pytania: co Ryouta zrobił dziś na obiad? O której Tetsuya wraca z uczelni? Czy będą znowu oglądać „Seme życie”? O co w ogóle chodzi w tym serialu?

Jego pozbawione głębszego sensu rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Otworzył oczy i zerknął na zegarek. Stłumił kolejne westchnięcie.

- A… Aomine-san?- rozległo się zza drzwi.- Uhm… przepraszam, że przepraszam… yy! T-to znaczy przeszkadzam! Znaczy, ja przepraszam za to, że przeszkadzam..!

- Właź, Ryou – warknął, poirytowany.

- T-tak!

Drzwi uchyliły się powoli, a chwilę później do pomieszczenia wszedł niskiego wzrostu szczupły, niemal patyczkowaty chłopak o dużych, niewinnych brązowych oczach i czuprynie tego samego koloru włosów. Miał na sobie szkolny mundurek w barwach granatu, w dłoniach trzymał niebieskie pudełko bento.

- Dzień dobry, Aomine-san – przywitał się, posyłając mu nieśmiały uśmiech.

No tak. Sakurai Ryou.

Oto kolejny wielki błąd Aomine Daikiego.

- O co chodzi?- zapytał niezbyt przyjemnym tonem.

- Uhm, przyniosłem ci bento, Aomine-san – powiedział chłopak, zamknąwszy za sobą drzwi. Stanął przed ciemnoskórym i podsunął mu pudełko.

- Eh?- Daiki zamrugał, patrząc na podarunek.- Mam już bento, Ryouta mi zrobił.

Usta chłopaka zacisnęły się w wąską linię, a jego palce na pudełku, które trzymał.

- Myślę… że moje może być lepsze – warknął.

Aomine nigdy nie wiedział, jak zachowywać się w takich sytuacjach – w jednej chwili Sakurai przychodził uśmiechnięty i wesoły, może rzeczywiście trochę nieśmiały, ale gdy tylko usłyszał coś, co mu się nie spodobało, zaraz tracił humor i bywał nawet agresywny.

- Yyy okej?- Daiki odebrał pudełko.- Dzięki.

I już. Tyle wystarczyło, by na ustach chłopaka znów wykwitł uśmiech. Zbliżył się o krok, po czym bez zapytania usiadł na kanapie obok Aomine.

- Myślałem o tobie cały weekend, Aomine-san – powiedział, splatając ze sobą dłonie.- P-przepraszam!

- W porządku, nie musisz za to przepraszać…

- Otwórz bento!

- Co?

- O-otwórz bento, proszę!

Aomine zawahał się, ale po chwili z cichym westchnieniem zrezygnowania otworzył pudełko i zajrzał do środka.

Jego oczom ukazała się masa kolorowych składników, tworzące w połączeniu najprawdziwszą scenę z gejowskiej kamasutry – a bohaterowie tegoż obrazka byli podejrzanie podobni do Aomine i Sakurai’a.

- Nie wiem, co powiedzieć – wydukał Aomine, rzeczywiście nie mając pojęcia, jak to skomentować.

- P-przepraszam, nie podoba ci się?!- Ryou spojrzał na niego z przerażeniem.

- Yyy...- Ciemnoskóry przechylił lekko głowę, marszcząc brwi.- Ładne…

- Naprawdę?! Tak się cieszę! Przepraszam!- Sakurai zagryzł wargę, wiercąc się na kanapie.- Czy… czy dostanę nagrodę?

- Nagrodę?- powtórzył osłupiały Daiki.

- Przepraszam!

- Nie ma za co. Jaką nagrodę?

- Za bento!

- Och...- Aomine zamknął powoli pudełko.- Yy… nie mam nic dla ciebie, Ryou…

- Wystarczy pocałunek – zapewnił, rumieniąc się z ekscytacji.

Ten chłopak chyba naprawdę ma problemy z głową, pomyślał Aomine.

Poznał go dokładnie tak, jak każdego innego ucznia tutaj. Ponieważ Daiki był młody i wysportowany, zwracał uwagę licealistów. Nie potrafił zliczyć, ile razy pytano go, dlaczego pracuje jako cieć, skoro wcale na ciecia nie wygląda. Zwykle ignorował te pytania, nie zwracał uwagi na uśmieszki i głupie komentarze bachorów. Przychodził do pracy, odbębniał swoje i wracał do domu.

Tylko na Sakuraia zwrócił uwagę. Od samego początku chłopak wlepiał w niego oczy, a gdy Daiki przyłapywał go na gapieniu się na niego, odwracał szybko wzrok i rumienił się. W pierwszych dniach Aomine sądził, że dzieciak po prostu się go boi. Ale prawda była inna.

Przekonał się o tym na własnej skórze, kiedy pewnego popołudnia spotkali się w pustym korytarzu.

Wtedy zrozumiał, że Sakurai Ryou jest po prostu napalony.

- Okej – mruknął Daiki, odkładając bento na bok.

Wiedział doskonale, że gdyby ktoś dowiedział się o jego relacji z uczniem – w dodatku z chłopakiem – nie tylko wyleciałby z pracy, ale też nigdy nie zostałby policjantem, do czego wciąż przecież zamierzał dążyć. Ale Sakurai był całkiem słodki, gdy się do niego przymilał, a Aomine, szczególnie teraz, poniekąd czuł potrzebę bycia potrzebnym.

Obrócił się ku chłopcu i dotknął dłonią jego gładkiego policzka. Ryou uniósł rękę i chwycił go lekko za nadgarstek, w oczekiwaniu przymykając oczy i odchylając do góry głowę. Aomine zacisnął lekko usta; chłopak był naprawdę uroczy. Miał ładną buzię, miękkie brązowe włosy i duże orzechowe oczy. Był zaledwie szesnastolatkiem, ale wyglądał jeszcze młodziej, i choć Daiki absolutnie nie gustował w takim typie, to jednak dał się uwieść.

Nachylił się nad nim i pocałował jego miękkie, pełne wargi. Sakurai wydał z siebie cichutki jęk, rozchylił usta, by pozwolić Aomine wsunąć do nich język. Mężczyzna całował go tak dłuższą chwilę, a gdy się oderwał, Sakurai spojrzał na niego spod zmrużonych powiek, rumiany na twarzy. Nie pozwolił mu odsunąć się – wsunął dłoń w jego granatowe krótkie włosy i przechylił lekko głowę.

- Tęskniłem za tobą, Aomine-san – wyszeptał.- Myślałem o tobie cały weekend…

- Tak?- mruknął, patrząc mu w oczy.

- Myślałem o tym, co będziemy robić, gdy znów się zobaczymy – mówił dalej cicho. Spuścił wzrok na jego klatkę piersiową, by po chwili położyć na niej dłoń.- Co… chciałbyś zrobić, Aomine-san? Zrobię dla ciebie co tylko zechcesz… dosłownie…

Aomine przymknął z westchnieniem oczy. Sakurai dobrze wiedział, jak działają na niego tego rodzaju teksty, i jeszcze to spojrzenie – rozpalone, głodne, pełne oczekiwania.

Ile by dał, żeby tylko zamiast niego był tutaj Kagami…

Sakurai przesunął dłonią po jego torsie i dotknął krocza. Ścisnął je lekko, przysuwając się bliżej niego. Daiki syknął, czując, jak powoli twardnieje pod jego dotykiem. Nie cierpiał w sobie tej słabości, chciałby choć raz odmówić chłopakowi, ale ten zdawał się znać każdy jego słaby punkt, zupełnie jakby czytał z niego jak z podręcznika.

Ryou przysunął się do niego i zaczął całować jego szyję, nie przestając pieścić go dłonią. Aomine westchnął ciężko, wbijając spojrzenie w sufit. Zagryzł wargę, szykując się, by przerwać chłopakowi, by dać mu wyraźnie do zrozumienia, że nie jest dzisiaj w nastroju.

Ale jego dotyk był taki przyjemny, taki… chętny. Chociaż Daiki nie odpowiadał na jego pieszczoty, choć biernie je przyjmował, Ryou albo tego nie wyczuwał, albo to ignorował – rozpiął dłońmi zamek jego spodni i sięgnął do jego członka, wsunąwszy ciepłą dłoń pod bieliznę. Kiedy ciemnoskóry poczuł szczupłe palce oplatające jego męskość, bariera, którą starał się wznieść w swoim umyśle, opadła zupełnie.

Chrzanić to wszystko.

Sapnął, unosząc biodra i zsuwając z nich ubrania. Oczy Sakurai’a zabłysły, gdy chłopak przyglądał się temu.

- Klękaj – mruknął Aomine, uwalniając z nogawki jedną z nóg.

Nie musiał się powtarzać; Ryou ochoczo przykląkł między jego nogami i westchnął, kiedy Daiki przeczesał dłonią jego miękkie brązowe włosy, na koniec chwytając mocno. Sam przysunął sobie głowę chłopaka do swojego krocza, ale nie musiał nakazywać mu, by ten otworzył usta.

Wziął go. Aomine wziął głęboki oddech i westchnął, opierając się ciężko o oparcie kanapy. Nie wiedział, czy Sakurai był gejem, czy to tylko chwilowa fascynacja tą samą płcią lub samym seksem, ale chłopaczyna miał wprawę. Rozmiar Aomine nie stanowił dla niego problemu, co szczególnie podobało się Daikiemu. Miał też dobre wyczucie – wiedział, kiedy ssać mocniej, a kiedy słabiej, wiedział jak operować językiem, by było jak najprzyjemniej, a przede wszystkim po prostu brał po same gardło, pojękując przy tym i wzdychając.

A to Aomine lubił w seksie najbardziej.

Jego oddech przyspieszył. Fakt, że robili to w szkole, podczas przerwy, gdy teoretycznie jakiś nauczyciel lub uczeń mógł wejść do kanciapy, by zgłosić jakiś problem, dodawał adrenaliny. Daiki czuł narastające podniecenie, jego członek pulsował w ustach Sakurai’a, który z wyraźną rozkoszą na twarzy pochłaniał jego penisa, raz po raz spoglądając z uwielbieniem na jego twarz.

Kiedy chłopak sięgnął do swojego rozporka i wsunął dłoń w spodnie, Daiki przygryzł wargę. Cholera, zwykłe obciąganie mu nie wystarczy – chciał go wziąć na tej kanapie, mocno, szybko, patrząc na jego rumianą twarz i łezki w oczach, które pojawiały się za każdym razem, gdy to robił.

- Starczy – warknął, szarpiąc jego włosy.

- Uch!- Sakurai stęknął, ale posłusznie przerwał. Podniósł się z klęczek, jego spodnie i bielizna osunęły się z bioder, ukazując niewielkiego, sterczącego członka.- A… Aomine-san?

Zdjął z siebie ubrania, wstał kompletnie nagi. Wiedział, że ma piękne ciało – smukłe i umięśnione, prawdziwy rarytas, szczególnie dla kogoś takiego jak Sakurai, który zaczął się aż trząść, przesuwając płonącym spojrzeniem po całej jego sylwetce.

Aomine chwycił go bez słowa za ramię, po czym pchnął na kanapę. Nie zwracając uwagi na to, że kostki chłopaka wciąż są uwięzione w bieliźnie i spodniach, dłońmi uniósł jego biodra, zmuszając go do przybrania pozycji na pieska. Ryou zaczął wiercić się w miejscu, próbując szybko pozbyć się ubrań, ale Daiki już klęknął za nim i splunął obficie na swojego członka. Koniuszkami palców rozsmarował ślinę po czubku.

Wszedł w niego bez ostrzeżenia, a kiedy Sakurai krzyknął cicho, Aomine zasłonił dłonią jego usta. Nachylił się nad nim, wbijając w niego głębiej, wolną dłonią sięgając do jego penisa.

- Chyba nie chcesz, żeby nas usłyszeli, hmm?- wymruczał do jego ucha.

- Mm-mm!- Sakurai pokręcił gorączkowo głową. Jego biodra zaczęły poruszać się wprzód i w tył. Aomine przymknął oczy, tłumiąc stęknięcie. Ten chłopak to była prawdziwie napalona bestia…

Nie odsuwając dłoni z jego warg, wyprostował się i zaczął się w nim poruszać. Nie nakładał żadnego konkretnego tempa, ale na pewno nie można by powiedzieć o nim, że było wolne – byli w końcu w szkole, trwała przerwa, i w każdej chwili ktoś mógł wejść do kanciapy. Aomine był tego świadom i myśl ta niezwykle go podniecała.

Zakazany owoc.

Z Ryou nie było inaczej – nie mógł powstrzymać jęków i stęknięć, kiedy sam ochoczo nabijał się na członka Daikiego. Był zupełnie luźny, mężczyzna wchodził w niego bez problemu, zupełnie jakby chłopak już się wcześniej na to przygotowywał.

Aomine miał to jednak gdzieś. Niezależnie od tego, czy byłby ciasny jak dziewica, czy nie, nie zmieniłby tempa, nie teraz, kiedy był już tak nakręcony.

Doszedł w jego wnętrzu z głuchym stęknięciem, jego oddech przyspieszył momentalnie. Cała adrenalina i napięcie zeszły z niego w jednej słodkiej chwili. Jeszcze chwilę poruszał się w chłopaku, dopóki nie wlał w niego całej swojej spermy, a potem wycofał się powoli.

Nie zwrócił uwagi na to, czy Sakurai doszedł, czy nie.

Nie bardzo go to obchodziło.

- Dzięki za bento – wydyszał Aomine, siadając ciężko na kanapie. Musiał złapać oddech, nim się ubierze.- Wracaj na lekcje, Ryou…

- Dobrze, Aomine-san.- Sakurai stanął na drżących nogach, sięgnął po spodnie i bieliznę. Nim wsunął je na biodra, wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł się. Daiki odwrócił od niego wzrok, nieco speszony. Nie powinien był spuszczać się w nim, przecież dzieciak nadal miał lekcje. Jeśli „coś” z niego wypłynie i będzie miał plamę na spodniach…

- Uhm...- Sakurai zarumienił się, zerkając na niego i zaraz odsuwając wzrok na bok.- Czy… czy masz na dziś jakieś plany, Aomine-san? Przepraszam! M-może… wpadłbyś do mnie po pracy?

Aomine westchnął. To nie był pierwszy raz, kiedy Sakurai zapraszał go do siebie. Zawsze odmawiał, bo po pierwsze nie chciałby napotkać kogokolwiek z jego rodziny, a po drugie, ważniejsze – nie chciał, by chłopak robił sobie nadzieję na to, że łączy ich coś poważnego. Jasne, obaj mieli z tego korzyści, ale Daiki wolał ograniczać je do niezbędnego minimum.

- Mam plany na dziś – mruknął, podnosząc się i zbierając ciuchy z podłogi.- Innym razem, Ryou.

- Ach! D-Dobrze, Aomine-san. W takim razie… pójdę już.

Sakurai wymknął się z kanciapy, upewniwszy się uprzednio, że w pobliżu nie ma żadnych uczniów. Zamknął za sobą cicho drzwi, podczas gdy Daiki nałożył na t-shirt sztywną, rozpinaną koszulę ciecia.

Westchnął, spoglądając na drzwi swojego „biura”. Pokręcił głową nad własną głupotą – posuwać szesnastolatka na terenie szkoły, w dodatku przy niezamkniętych na klucz drzwiach, marząc o zostaniu policjantem… Brzmiało zupełnie jak on. Idiotyzm za idiotyzmem, a to wszystko przez jego niepohamowaną chuć i zwyczajną potrzebę, by ktoś go pragnął.

Tak.

To właśnie był cały on, Aomine Daiki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń