[MnU] Odcinek 110




Kise zdążył już zapomnieć, kiedy ostatnio tak bardzo doceniał życie.
Po zerwaniu z Yukio, po przejściach Tetsuyi z Kagamim, po zniknięciu Aomine oraz po swojej tragicznej sytuacji z producentem filmów pornograficznych nietrudno było mu na powrót poczuć radość z życia: w końcu uwolnili się od swoich problemów – od Golda i Imayoshiego, pogodzili się też z Kagamim. Wszystko powoli wracało do normy. 
Niewiarygodne, a jednak.
Tego dnia, nucąc sobie pod nosem i odkurzając dywan w salonie, Kise planował dzień: obiad miał już przygotowany, czekało go jedynie wysłanie paru CV w poszukiwaniu pracy, a na wieczór umówił się z Reo. Już dawno nie widział przyjaciela, a i kiedy zadzwonił do niego z propozycją spotkania się, Mibuchi oszalał ze szczęścia – i przy okazji opieprzył go, że tak długo mu to zajęło.
To miał być fajny, szczęśliwy dzień – taki, na jaki Kise zasłużył.
Blondyn nigdy by nie pomyślał, że w tym właśnie dniu umrze.
Dzwonek do drzwi rozległ się na sekundę przed tym, jak Ryouta wyłączył odkurzacz, skończywszy sprzątanie. Mężczyzna pozostawił sprzęt w salonie i udał się do holu, by sprawdzić, kto taki go odwiedził.
Nawet nie wpadł na pomysł, by najpierw sprawdzić to w wizjerze.
Ufny, po prostu otworzył drzwi.
Ty skurwysynie – usłyszał jedynie nim, nie zdążywszy nawet krzyknąć o pomoc, został wepchnięty do środka i rzucony na balustradę schodów.
Dopiero teraz krzyknął, lecz z bólu – kiedy drewniane drążki poręczy wbiły się w jego kręgosłup. Odruchowo zamknął oczy przez impet, z jakim wpadł na nie, i nawet nie miał chwili, by je na powrót otworzyć, gdy ktoś pociągnął go silnie i uderzył nim o ścianę. Kise zahaczył biodrem o szafkę na buty i zrzucił wazon, który rozbił się na podłodze. Cofając się odruchowo, nadepnął bosą stopą na ostry kawałek i krzyknął ponownie. Chciał odwrócić się i walczyć, ale wówczas opryszek popchnął go brutalnie, a Ryouta upadł na podłogę, boleśnie uderzając szczęką o panele; jego zęby zabiły o siebie głośno niczym kościelne dzwony. 
Nie był w stanie się podnieść; napastnik najpierw przygniótł go twarzą do podłogi, a potem chwycił za włosy, uniósł jego głowę i z impetem uderzył nią o podłogę. Kise poczuł intensywny ból w czaszce, miał wrażenie, że otworzyła się wraz ze skórą na głowie – gorąca krew spłynęła po jego skroni i czole, zalewając mu oczy. Ledwie był w stanie to sobie uświadomić, a w międzyczasie jego głowa jeszcze dwa razy uderzyła o podłogę, znacząc panele krwawą plamą.*
Ty jebany chuju!- usłyszał.
Krzyknął i jęknął głośno, gdy został brutalnie obrócony na plecy. Łzy mieszały się w jego oczach z krwią, ale nie był w stanie w tej sytuacji trzymać ich bezpiecznie zamkniętych – uchylił powieki i zobaczył twarz swojego oprawcy.
To był Jason – ochroniarz Nasha Golda. Ale co on tu...?
Myśl została przerwana, gdy Jason walnął Kise w twarz. Rozległ się głośny chrupot łamanej kości, krew zalała usta Ryouty; zaczął się nie krztusić. Na domiar złego, Jason brutalnie chwycił jego szyję i, niemal łamiąc przy tym jego kark, zaczął go dusić.
Nie żyje – warczał opętańczo.- Przez ciebie nie żyje! Jak mogłeś go zabić?! Przez jebane filmy go zabiłeś! Zabiłeś go! A ja go kochałem! On był mój! Mój, słyszysz?!
Kise słyszał, owszem – ale ledwo. Brakowało mu powietrza, przed zalanymi krwią oczami pojawiały się czerwone punkciki, było ich coraz więcej – prawie zupełnie zasłaniały mu widok. Ledwie widział Jasona, ledwie widział hol swojego domu; kątem oka dostrzegł leżącą na podłodze, stłuczoną ramkę ze zdjęciem, na którym Ryouta, Daiki i Tetsuya obejmują się i uśmiechają. To zdjęcie zrobiła mama... Wołała do niego wtedy, by się ładnie uśmiechnął. Wołała „Ryouta! Uśmiechnij się ładnie do mamusi! Ryouta...!”
RYOUTA!
Kise z przerażeniem odkrył, że nagle do jego płuc dociera haust powietrza. Zakrztusił się nim, zaczął kaszleć, w panice odczołgał się pod ścianę i usiadł, łapiąc ze świstem powietrze. Rozejrzał się szybko, szukając zagrożenia i dostrzegł je – dostrzegł Jasona, który starł się z...
Yukio...?- wychrypiał Kise.
Kasamatsu siłował się z Jasonem jak równy z równym, choć ochroniarz Golda był od niego dwa razy większy i szerszy. Ryouta przetarł szybko oczy i próbował się podnieść, jednak nogi mu się trzęsły, nie był w stanie się ruszyć. Upadł na swoje miejsce i tylko bezradnie popatrzył na byłego chłopaka, który dalej mocował się z Jasonem.
Nagle Yukio udało się odepchnąć bysiorka i kopnąć go prosto w twarz. Jason zachwiał się, a Kasamatsu wykorzystał okazję i rzucił się na niego, przewracając go. 
Nie musiał robić już nic więcej – Jason niefortunnie upadł na krawędź schodów i uderzył o nie głową, tracąc przytomność. Yukio cofnął się, sapiąc głośno i patrząc z dzikością na Jasona. Po krótkiej chwili szarpnął nim i na szybko sprawdził puls na szyi, by upewnić się, że przypadkiem go nie zabił.
Musimy go związać – wysapał, po czym rozejrzał się szybko.- Siedź tu, a jak się ruszy, to uciekaj!
Y-Yukio!- wychrypiał za nim Kise w panice, jednak Kasamatsu pobiegł już schodami na górę. Ryouta z niepokojem wpatrywał się w swojego niedoszłego zabójcę. Słyszał, jak Yukio na górze otwiera klapę na strych i wchodzi po drabinie, a potem tupot jego stóp, gdy zeskoczył z niej i zbiegł po schodach z...
Co...- Kise zmarszczył brwi, widząc w rękach byłego świąteczne lampki.
Są cholernie mocne – mruknął Kasamatsu, obwiązując nimi kostki i nadgarstki Jasona, łącząc je ze sobą.- Pamiętasz jak...? A zresztą, nieważne. To nie czas i miejsce...
Co ty tu robisz?- wychrypiał Ryouta, kładąc się na podłodze. Za bardzo kręciło mu się w głowie, czuł że sam omdlewa.
Nie ruszaj się, zaraz zadzwonię na pogotowie.- Kasamatsu przypadł do niego, gdy już skończył z Jasonem i delikatnie pogłaskał Kise po włosach. Jak się okazało, szukał rany.- Wiem, że boli, ale na szczęście nie wygląda tragicznie. Mimo to, musimy jechać do szpitala. Wszystko dobrze?- Yukio miał łzy w oczach, cały się trząsł, dotykając Kise.- Cholera, Ryouta! Kto to jest? Dlaczego cię napadł?!
Skąd ty...?- Kise musiał przymknąć oczy.
Widziałem, jak do ciebie dzwoni! Wyglądał groźnie, więc postanowiłem zakraść się pod dom i sprawdzić, co robicie... Jak usłyszałem twój krzyk, od razu wszedłem. Dobra, potem mi wszystko opowiesz, muszę cię zabrać do szpitala... Och, Ryouta, trzymaj się.
Kise zdążył jedynie musnąć dłonią jego policzek.
Potem stracił przytomność.

***

Aomine jeszcze nie wiedział, że jego życie wkrótce runie w gruzach – po raz kolejny.
Od powrotu z rodzinnej wycieczki było w nim trochę więcej energii. W zasadzie czuł się trochę jak nowo narodzony; co prawda przeszła mu zupełnie ochota na flirty i romanse, ale za to powróciła jego pasja do koszykówki. Coraz częściej spotykał się z Tomoyą Inoue, zawodnikiem drużyny Tokio Power, i ćwiczyli wspólnie grę. Tomoya załatwił mu spotkanie ze swoim trenerem, gdyż cały czas poszukiwali zawodników, a rezerwowi, jak mówił mu Tomoya, „nie dorastają mu do pięt”.
Daiki czuł się jak za szkolnych czasów – właśnie wtedy grał najwięcej. Jego drużyna wygrywała praktycznie każde zawody i to, nie będąc tak skromnym, głównie dzięki niemu. Potem, gdy trzeba było wkroczyć w dorosłe życie, Aomine odsunął na bok ukochany sport. Trzeba było zająć się utrzymywaniem domu oraz rodziny, która po śmierci rodziców niemal się rozpadła.
Teraz jednak serce Aomine znów przepełniało szczęście; nie tak ogromne, bo wciąż czyhał niepokój i strach, ale przebijało się przez nie przeświadczenie, że wkrótce jego życie nabierze nowego sensu – być może dostanie się do wyjściowego składu, a co za tym idzie, zacznie zarabiać o wiele więcej. Ryouta i Tetsu nie musieliby już chodzić do pracy, nikt by nie powiedział, że Daiki jest ofermą...
Wyobrażając sobie siebie na piedestale, ze złotym pucharem w dłoniach, Aomine szedł chodnikiem w kierunku swojego domu. Pogwizdywał cichutko, myśląc przy okazji o zupełnie przyziemnych sprawach; zastanawiał się, co Ryouta zrobił na obiad, planował sobie dzień: najpierw do toalety, bo ciśnie go od prawie dwudziestu minut, potem coś obejrzy w telewizji, zje obiad, poleni się w swojej sypialni. Może popsoci się trochę Tetsuyi...?
Zorientował się, że coś jest nie tak, kiedy zbliżył się do domu na tyle, by zobaczyć uchylone drzwi. Serce podeszło mu do gardła; Kise nigdy tak nie robił. Nawet jeśli wychodził tylko wynieść śmieci, to zawsze zamykał za sobą drzwi. Nie lubił przeciągów i chłodu w domu, zwłaszcza zimą. 
Poza tym, te drzwi wyglądały dziwnie... Zupełnie jak w tych tanich horrorach, gdzie pokazuje się je uchylone i tylko czeka się na moment, aż niespodziewanie się zatrzasną lub odwrotnie – otworzą, a zza progu wylezie jakiś upiór.
Daiki przyspieszył kroku i niemal wbiegł na podjazd. Pospiesznie podszedł do drzwi i pchnął je. Nawet nie pomyślał o tym, że ktoś mógł się włamać i wśrodku czyha na niego niebezpieczeństwo; martwiąc się o Ryoutę, po prostu wbił do środka i szybko się rozejrzał.
Nawet nie musiał; Ryoutę zobaczył od razu, leżącego na podłodze w holu, z twarzą kompletnie zalaną krwią. Aomine był tak zszokowany, że początkowo nie dostrzegł leżącego obok mężczyzny, obwiązanego ich świątecznymi lampkami; wyglądał groźnie. Wielki, potężnie zbudowany, ciemnoskóry lecz o włosach tak jasnych, że aż białych. Wyglądał na martwego, podobnie jak...
Ryouta?!- wykrzyknął Aomine, cucąc się nieco i podbiegając do Kise. Nawet nie ściągał butów, czy kurtki; od razu przypadł do brata, ale nie dotykał go w obawie, że pogorszy jego stan – nawet jeśli i tak było już za późno.
Nagle usłyszał kroki w kuchni. Poderwał głowę i już miał rzucić się w tamtym kierunku, kiedy na korytarz niespodziewanie wyszedł Kasamatsu Yukio. W drżącej dłoni trzymał komórkę Ryouty.
Daiki, jak dobrze, że jesteś!- powiedział, podchodząc do niego szybko.- Możesz mi wyjaśnić, co się tu, do cholery, dzieje?!
Co się dzieje?- powtórzył osłupiały Aomine.- Przecież to ty jesteś! Dopiero wróciłem...
Ale kim jest ten facet?!
Nie mam pojęcia! Co z Ryoutą, lepiej mi powiedz?!- wykrzyknął Daiki, czując napływające do oczu łzy.
Nie widzisz?! Pobił go! Właśnie dzwoniłem na pogotowie, karetka już jedzie!- Kasamatsu również ukląkł przy Kise. Kiedy Daiki na niego spojrzał zrozumiał, że Yukio jest w takim samym stanie, co on; roztrzęsiony i przerażony.- Widziałem, jak do was puka, a potem wchodzi... Nie wiedziałem, kim jest, a wyglądał groźnie, więc podszedłem pod okno salonu i chciałem zobaczyć, co robią... ale... ale usłyszałem krzyki, więc pobiegłem do drzwi, a kiedy wszedłem on... on...
Zabije go – wyjąkał Aomine, odwracając się ku nieznajomemu mężczyźnie.
Czekaj!- krzyknął Yukio.- Nie rób nic głupiego, Daiki, trzeba go wypytać! 
Wypytać?- Aomine spojrzał na niego bez zrozumienia.- Przecież to jakiś wandal, pewnie złodziej... Po prostu wtargnął tutaj i... i... och, Ryo...
Nie wygląda to na zwykły napad, spójrz na niego.- Yukio spojrzał ze strachem na Kise.- To wygląda, jakby... jakby zemsta...
Zemsta?! Na Ryoucie? Przecież on nie ma wrogów, to chodzący anioł! Cholera, co robimy? On jest tylko nieprzytomny, tak? Dlaczego jest tu tyle krwi?
Zemdlał, ale... nie wiem. Słyszałem coś, że rany na głowie i twarzy mogą dużo krwawić, to pewnie przez to. Zaraz będzie pogotowie, zaraz...
Ugh!- Nagle za ich plecami rozległo się głośne stęknięcie.
Kasamatsu obrócił się w kierunku oprawcy Kise, lecz Daiki był dużo szybszy; natychmiast przypadł do nieznajomego po czym, przygniatając go do podłogi i chwytając za koszulę, wrzasnął na niego:
Czego tu, kurwa, szukałeś i czemu zrobiłeś to mojemu bratu?!
Ach!- facet wrzasnął z bólu, kiedy Aomine targnął nim silnie i ten uderzył głową o podłogę.- Go fuck yourself, bitch! Pierdol się!
Gadaj, albo cię zabiję, słyszysz?!- Daiki zacisnął dłoń w pięść i uderzył go solidnie w twarz, wybijając mu przedni ząb.
AGH! Ty jebana kurwo!- Aomine nie zwracał uwagi na jego wrzaski, tylko bił dalej po mordzie. Kasamatsu nie był pewien, co robić – czy powstrzymać Daikiego, czy też pozwolić mu załatwić sprawę. Ale Ryouta wyglądał tak okropnie, ten facet tak go urządził...
Zasługiwał na dużo gorsze tortury.
Chcesz, żebym ci wyłupał oczy, popierdoleńcu?!- krzyknął Aomine, po czym zaczął wciskać kciuki w gałki oczne mężczyzny. Kiedy ten wrzasnął z bólu, Daiki odsunął dłonie i ponowił rozkaz:- Gadaj, co tu robiłeś?!
Przyszedłem spłacić dług tej męskiej dziwce!
Jaki, kurwa, dług?!
Facet spojrzał na niego wściekle, przekrwionymi oczami.
Dług za zabicie Nasha!- warknął.- Puść mnie, ty skurwielu, bo muszę dokończyć, co zacząłem. Wyrwę mu jelita gołymi rękami, mordercy pierdolonemu!
Jaki, kurwa, Nash?- Nie rozumiał Aomine. Zmarszczył brwi, po czym znów, bardziej z przyzwyczajenia, walnął pięścią swoją ofiarę.- Ryouta nikogo nie skrzywdził!
Gówno prawda! Zabił Nasha, i to tylko dlatego, że nie chciał dawać dupy do filmów! Jebany skurwiel, zabiję go!- Facet zaczął się szarpać potężnie, próbował pełznąć w kierunku Kise. Aomine chwycił jego głowę i trzasnął nią o podłogę, aż mężczyzna jęknął i zaczął tylko wić się z bólu i przeklinać po angielsku.
Koleś był pewnie z Ameryki; od razu było to po nim widać. Sylwetka, twarz, mocny kolor skóry, akcent. Kiepsko mówił po japońsku, za to angielski brzmiał bardzo solidnie. 
Rozumiesz coś z tego?- zapytał Yukio, kiedy Aomine zsunął się z nieznajomego i klęknął przy Kise.
Nie, nic – mruknął Daiki.
Z dworu doszedł do nich sygnał zbliżającej się karetki. Kasamatsu już chciał chwycić łagodnie Ryoutę w objęcia, by wynieść go z domu, ale uprzedził go Aomine; odsunął wręcz jego dłonie i bardzo ostrożnie ujął w objęcia brata. Podniósł się powoli, nie spuszczając oczu z bladej twarzy Ryouty.
Zadzwoń po Tetsu – powiedział Daiki.- Masz numer, nie?
Tak.- Kasamatsu skinął głową, również wstając.
Nie ruszaj się stąd, pilnuj tego skurwiela. Ja pojadę z Ryoutą do szpitala.
Ja też chcę...
Nie możemy zostawić tego tutaj samego! Powaliłeś go, jak rozumiem, więc teraz przypilnuj. Spróbuj więcej od niego wydobyć, a jak nie będzie chciał gadać, to dzwoń po policję. I tak trzeba chuja zapuszkować...
Aomine wyszedł na zewnątrz, akurat gdy karetka podjechała na chodnik, z rozpędu przewracając przy tym kosz na śmieci. Z wozu wypadli sanitariusze, natychmiast wyjęli nosze i rozłożyli je przed autem; Daiki ostrożnie ułożył na nich ciało Ryouty – zimne, niemal obce. 
Jadę z wami – oznajmił.- Jestem jego bratem.
Proszę zająć miejsce po lewej – polecił jeden z pielęgniarzy.- Ruszamy natychmiast.
Kasamatsu słyszał to wszystko i widział w stalowych spojrzeniach sanitariuszy chłodny niepokój – a może pogodzenie się z zaistniałym stanem? Miał nadzieję, że nie wywnioskowali niczego złego z samego widoku. Trzęsąc się, stał u progu domu trójki braci, i rozpaczliwym spojrzeniem odprowadzał odjeżdżający na sygnale ambulans.
Został sam ze swoim strachem i żalem.

***

Kuroko i Takao doszli wspólnie do wniosku, że przeniesienie się do mniej publicznego miejsca będzie zdecydowanie lepsze; zwłaszcza, że o swoich problemach gejowskich Kazunari mówił coraz głośniej i skupiał na sobie coraz większą uwagę zniesmaczonych klientów kawiarni.
Oj sorki no, nie moja wina, że tak mną telepie w środku, jak o tym wszystkim myślę i mówię – westchnął czarnowłosy, kiedy on i Tetsuya szli ulicą w kierunku domu Kuroko. Tetsuya zaprosił go do siebie – mężczyźni kupili po drodze małe pączki z różnymi nadzieniami. Zamierzali cały dzień spędzić na plotkach o swoich osobistych życiach i przeżyciach.
W porządku, Takao-kun – powiedział Kuroko spokojnie.- Na mnie i tak nikt nie zwracał uwagi, więc pewnie na dodatek wszyscy klienci kawiarni myśleli, że rozmawiasz sam ze sobą.
Ugh, nie pocieszasz mnie – jęknął Kazunari, patrząc na zbliżającą się w ich stronę karetkę na sygnale.- Błagam, zabierzcie mnie ze sobą~ Jestem chory na życie!
Karetka śmignęła obok nich z dużą prędkością.
Chyba musisz z tym żyć, Takao-kun – stwierdził Kuroko, uśmiechając się bardzo leciutko.
Myślisz, że można się jakoś wyleczyć z problemów?- westchnął Kazunari, odwracając wzrok od odjeżdżającego ambulansu i smętnie patrząc przed siebie.
Myślę, że jeśli wyleczysz same problemy, to tak, automatycznie wyleczysz się z kłopotów.
Pytanie, czy te problemy będą współdziałać?- westchnął ciężko Takao.- Ten, który się nazywa „Midorima” to największy i...
Takao-kun?- Kuroko zatrzymał się w półkroku i, marszcząc brwi, patrzył przed siebie.
Hm? Co jest?- Takao spojrzał na niego bez zrozumienia.
Mój dom... Drzwi są otwarte – zdziwił się Tetsuya.
Nim Takao zdążył się odezwać, błękitnowłosy przyspieszył kroku, po czym zamienił chód na trucht – a potem trucht na bieg. Dotarł do posiadłości w kilka sekund i wszedł do środka.
Widok tego, co zobaczył, porządnie nim wstrząsnął.
Tetsuya!- wykrzyknął Kasamatsu Yukio, odsuwając komórkę Kise od ucha.- Właśnie do ciebie dzwoniłem...
Jason?- wychrypiał Kuroko bez tchu, patrząc z przerażeniem na leżącego nieprzytomnie mężczyznę przy schodach.
Znasz go?- Kasamatsu zmarszczył gniewnie brwi.- Możesz mi wyjaśnić, co tu się dzieje?! Ten facet pobił Ryoutę! Karetka właśnie go zabrała, Daiki pojechał z nim...
Pobił Ryoutę?!- wykrzyknął Tetsuya, patrząc na Yukio.- Nic mu nie jest, wyjdzie z tego?!
Nie wiem! Nie mogłem jechać z nimi, bo muszę pilnować tego tutaj!- wrzasnął Kasamatsu ze złością, w nerwach kopiąc nieprzytomnego.- Kurwa!- syknął na siebie, odsuwając się szybko.
Do jakiego szpitala pojechali, muszę tam...?!
O nie, kurwa, najpierw mi wyjaśnisz, co tu się stało!- Kasamatsu chwycił brutalnie Kuroko za ramię.- Gadaj, ale już! Kim jest ten facet.
Ach!- Kuroko krzyknął cicho z bólu, a Takao, zaalarmowany, stanął bliżej niego i wrogo spoglądał to na Kasamatsu, to na nieznajomego na podłodze.- To Jason! Jason Silver! Ochroniarz Nasha Golda! Ale ja nie rozumiem... powinni byli wyjechać, więc co tu robią? Gdzie jest Nash?!
Nash?- Kasamatsu zmarszczył brwi, puszczając Tetsuyę.- Ten, co niby nie żyje?
Nie żyje?- Kuroko spojrzał na niego bez zrozumienia.- Nie, to ten producent filmów erotycznych... Och, nie mogę teraz tego tłumaczyć, chcę jechać do brata!
Trzeba zadzwonić na policję, a ty będziesz przy tym niezbędny, Tetsuya – zatrzymał go Yukio.- Najwyraźniej wiesz, o co chodzi, więc zostaniesz i im wszystko wytłumaczysz, jasne? Kim jest ten Nash? Co to za producent i co ma wspólnego z wami i z tym, co się stało?
Kuroko oddychał tak szybko i ciężko, a ciśnienie tak mu podskoczyło, że poczuł się słabo; Kazunari pospiesznie poprowadził go do schodów i posadził na jednym ze stopni. Pobiegł do kuchni po szklankę wody i podał mu ją zaraz po powrocie; w międzyczasie Yukio przysiadł obok niego i objął go ramieniem.
Spokojnie, Ryoucie nic nie będzie – powiedział, choć sam nie był tego pewien.- Powiedz mi wszystko, co wiesz, Tetsuya. Wszystko, po kolei.
Błękitnowłosy wypił całą szklankę wody naraz, poczekał chwilę, aż złapie dobrze oddech, po czym zaczął opowiadać: począwszy od zniknięcia Aomine, po umowę Golda z Haizakim i zmuszenie Kise do podpisania kontraktu. Opowiedział o tym, jak zwrócił się o pomoc do Mayuzumiego i jak ją uzyskał.
Yukio nie rozumiał, czemu Tetsuya zwrócił się do jakiegoś tam Mayuzumiego, a nie do Akashiego – przecież Akashi był przyjacielem rodziny, niezwykle wpływowym. Ale z tego, co rozumiał, Mayuzumi wcale nie załatwił sprawy tak, jak życzyłby sobie Kuroko.
Ten cały Silver – powiedział cicho.- mówił coś o tym, że Ryouta zabił tego tam Nasha.
Co? Nie, to niemożliwe, przecież...
To oczywiste, że to nie Ryouta – powiedział cicho Takao, najwyraźniej również pojmując wszystko z tej historii. On sam również w tym momencie poraz pierwszy o wszystkim usłyszał – i już rozumiał, co Akashi miał na myśli, kiedy Takao przyszedł do ich apartamentu by porozmawiać z Midorimą, a Seijuurou zapytał mu się, czy przychodzi „w sprawie Kuroko”.- Brzmi to bardzo nieprawdopodobnie, nie możemy być też tego pewni, bo nie wiemy jak umarł ten cały Gold, ale... to brzmi tak, jakby ten cały Mayuzumi go zabił...
Albo zlecił zabicie go – dokończył za niego Yukio.
Co wy mówicie?- Kuroko spojrzał to na jednego, to na drugiego.- To głupie!- zawołał, śmiejąc się w panice.- Mayuzumi-kun znał jego sekret i zagroził mu, że go wyda, jeżeli Gold nie zostawi nas w spokoju...
Pewnie tak właśnie było – powiedział Takao, siadając po drugiej stronie Kuroko i chwytając go za rękę. Jednak ponad jego głową spojrzał porozumiewawczo na Kasamatsu, a ten tylko skinął głową.- Ten tutaj wygląda na świra; może Gold miał wypadek, a ten przypisuje to winie Kise, albo coś. To teraz nieważne. Dzwońmy na policję, muszą go zamknąć.
Chcę do Ryouty – wyjąkał Kuroko, próbując się podnieść.- Muszę jechać do brata!
Spokojnie, Tetsuya, pojedziesz!- uspokoił go Kasamatsu, chwytając łagodnie za ramię.- Porozmawiasz tylko z policją i zawiozę cię do szpitala, dobrze?
Chcę teraz...!
Jedźcie do szpitala – zaproponował Takao.- Ja zadzwonię po policję. Poczekam tu, aż przyjadą, a potem dołączę do was.
Kasamatsu przez chwilę zastanawiał się, czy można tak zrobić, ale ostatecznie podjął decyzję, że posłucha Kazunariego; Kuroko i tak nie wyglądał na gotowego do współpracy z funkcjonariuszami. Był w szoku, podłamany – lepiej było zawieźć go do Kise, a kiedy upewni się, że nic mu nie będzie, wtedy dopuścić do niego policję.
W porządku – powiedział Yukio.- Na górze znajdziesz kij baseballowy. Weź go i użyj na tym gościu na wypadek, gdyby udało mu się wyplątać z lampek.
Takao pokiwał energicznie głową, po czym podniósł się i pobiegł na górę.
Chodź, Tetsuya – westchnął cicho Kasamatsu.- Jedziemy zobaczyć się z Ryoutą.







* śmiałam się, pisząc ten fragment xDD Ale ze mnie psycholka xD Ależ ja kocham was drażnić ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń