[MnU] Odcinek 119




- Oooch, Kise-san, Kise-san!- zawołała z żalem ale i ekscytacją młoda, czarnowłosa recepcjonistka. Ryouta uśmiechnął się do niej lekko, mając wrażenie, jakby całą jej sylwetkę otaczała różowa, puchowa aura i cała masa serduszek.- Z jednej strony jest mi tak potwornie przykro, że nas opuszczasz, ale z drugiej jednak ogromnie jestem szczęśliwa i mam nadzieję, że więcej tu nie trafisz! Co robić, co robić, nie mogę się zdecydować, czy być smutna czy szczęśliwa!
- Haha.- Kise uśmiechnął się, odrobinę zakłopotany.- Umiko-san, jesteś przesympatyczną i niezwykle szczerą kobietą… Bardzo ci dziękuję. Ja też się cieszę, że mnie wypisaliście i też mam nadzieję, że tu nie wrócę… choć oczywiście żal mi jednocześnie was opuszczać. Byłyście bardzo pomocne, ty i pozostałe pielęgniarki. Dziękuję!
- Och, Kise-san!- Umiko spojrzała na niego z wdzięcznością, wzruszona.- M-może dam ci mój numer?! Wieeesz, ja też mogę cię opatrywać, w domu!
- Hahaha, to bardzo miłe z twojej strony – zaśmiał się Kise.
Kasamatsu Yukio, który stał obok przy ladzie i przyglądał się całej tej scenie, zazgrzytał lekko zębami, starając się zachować spokój i powagę na twarzy. Właśnie przypomniał sobie, ile razy musiał być świadkiem podobnych sytuacji, gdy wychodzili gdzieś z Kise na miasto czy do głupiego sklepu. Chyba nigdy do tego nie przywyknie…
- Przepraszam, możemy już odebrać wypis?- zapytał.
- Ech?- Umiko spojrzała na niego niezbyt przychylnym wzrokiem. Kise, rumieniąc się lekko, odwrócił wzrok, zakłopotany. On również właśnie przypomniał sobie, ile razy Kasamatsu w podobny sposób przerywał jego konwersację z fankami.- Hmpf. Tak, oczywiście.
Umiko podbiła pieczątkę szpitala na wypisie, po czym włożyła go do foliowej koszulki i podsunęła na ladzie do Kise i Kasamatsu. Uśmiechnęła się przymilnie do tego pierwszego.
- Życzę mnóstwa zdrowia, Kise-san!- powiedziała.- Proszę nas jeszcze odwiedzić, i proszę pozdrowić od nas braci!
- Oczywiście, bardzo dziękuję.- Blondyn posłał jej ostatni uśmiech, po czym odwrócił się do wyjścia i ruszył ku niemu w towarzystwie Yukio, który ciągnął za sobą małą walizkę Ryouty.- Wybacz…
- Jasne.- Kasamatsu odchrząknął lekko, zakłopotany. Kise nie musiał go już przepraszać za takie czyny, w końcu nie byli już razem, ale w sumie… w sumie to jednak powinien! Ludzie, ile można?! Człowiek chce w końcu wyjść ze szpitala, a ta mu jeszcze mówi, że ma nadzieję, że wróci! No, nie dosłownie to powiedziała, ale dała do zrozumienia.
- Dzięki, że mnie odbierasz, Yukio – powiedział Kise, gdy mężczyźni skierowali się na parking.
- Żaden problem. Może powinieneś przycisnąć nieco Daikiego, by poszedł na prawko? Tetsuyę jeszcze zrozumiem, on się nie czuje za bardzo kierowcą, ale Daiki spokojnie sobie poradzi za kółkiem.
- Tia – mruknął Kise, gdy podeszli do granatowej Kii Rio, należącej do czarnowłosego.- Jak będzie chciał ze mną gadać, to może go namówię. Chociaż nie wyobrażam go sobie za kółkiem. A jak już to robię, to zazwyczaj Daikicchi w mojej głowie słucha jakiegoś głośnego rapu i tańczy, przejeżdżając na czerwonych światłach i jeżdżąc pod prąd.
- Aż tak źle nie będzie – parsknął Kasamatsu, choć przez chwilę sam popadł w wątpliwość. Zmarszczył lekko brwi, ale wzruszył ramionami.
- Wiesz może, czy chłopaki są w domu?- zapytał Ryouta, gdy Yukio włożył walizkę do bagażnika i zajął miejsce za kierownicą. Kise zdążył już usiąść na miejscu pasażera i zapiąć pasy.
- Daiki na pewno, chwilę z nim gadałem przed wyjazdem po ciebie – odparł Yukio, odpalając silnik.- Nie wiem jak Tetsuya. Ani go nie widziałem, ani nie słyszałem.
- Może jest na uczelni.- Kise zmarszczył z troską brwi.- Ostatnio tyle ma na głowie, zawala studia… Chyba porozmawiam z nim, jak wróci. Może powinien na razie porzucić pracę w cukierni i zająć się nauką. Jak myślisz?
Zarówno Kise jak i Kasamatsu zdali sobie sprawę z tego, o co pyta Ryouta, gdy pytanie to już padło. I jeden i drugi zarumienił się lekko, ale przysłowiowe kości zostały rzucone. 
Yukio czuł się przedziwnie, ale i znajomo jednocześnie. Kiedy byli w związku z Kise, często rozmawiali o jego braciach, dyskutowali o ich przyszłości, czasem nawet co nieco planowali, na przykład jak rozporządzić czasem, by pomóc im w zdobywaniu kariery – Aomine policjanta, a Kuroko zawodu psychologa szkolnego, czy też przedszkolanki. Teraz, kiedy Kise zapytał go o jego zdanie, poczuł się jakby znów był jego chłopakiem, jakby znów rzeczywiście miał coś do powiedzenia.
- Uważam, że masz rację – powiedział, wyjeżdżając z parkingu. Rumieniec wciąż tkwił na jego twarzy, podobny zaś na twarzy Ryouty.- Szkoda by było, gdyby rezygnował. Nadaje się na psychologa.
- Ostatnio… ostatnio sam ma sporo na głowie – zauważył Kise.- Domyślam się, że nie jest mu łatwo.
- Teraz na pewno wszystko się unormuje – powiedział Kasamatsu.- Wiesz, ja… w razie co… jestem gotów pomóc.
- Dzięki, Yukio.- Ryouta uśmiechnął się, poczuł jakby ciężar spadł mu z serca i ramion.- Ja… chyba w końcu nauczę się doceniać czyjąś pomoc i korzystać z niej, gdy tego potrzebuję.
- Wszyscy trzej powinniście nauczyć się to robić – mruknął Yukio nieco ponuro, choć serce w jego klatce piersiowej rozszalało się, gdy usłyszał słowa Kise. To trochę tak, jakby ich relacja zaczynała być odbudowywana, jakby przełamywali się znów do siebie.
Ich kontakt ostatnimi czasy był wręcz tragiczny, Yukio tęsknił za marudzeniem Kise, za jego śmiechem, za głupotami, które wygadywał. Szczerze żałował odejścia od niego, i chociaż cieszył się gdzieś w głębi siebie, że zostanie ojcem, to jednak miał też wyrzuty sumienia. Bo przecież zostawił Kanako, zostawił ją, bo jej nie chciał, bo ostatecznie po jakimś czasie zaczął wracać myślami do swojego poprzedniego życia, życia w związku z pewnym przystojnym, złotowłosym i złotookim mężczyzną, z pewnym słonecznym promyczkiem, który wiecznie oświetlał jego szarą rzeczywistość…
- Jak się czuje Kanako-san?
Kasamatsu żałował, że Kise poruszył ten temat.
- Dobrze – odparł.- Ciąża przebiega prawidłowo.
- Nie mówiłeś, co się urodzi.- Ryouta próbował podejść do tego lekko, ale nie było mu łatwo. Nadal.
- Och, no tak – bąknął Yukio.- Nie wiemy. Poprosiliśmy lekarza, by nam nie mówił. Chcieliśmy, żeby była to niespodzianka.
- Serio?- Kise spojrzał na niego ze zdumieniem.- Hmm – westchnął, opierając głowę o zagłówek swojego fotela.- Gdybym ja miał lada chwila być ojcem, to chciałbym wiedzieć, czy będzie córeczka, czy synek! Przecież na to trzeba się przygotować! Pomalować pokój, kupić zabawki i ubranka… niebieskie, czerwone lub zielone dla chłopca, różowe, liliowe lub żółte dla dziewczynki! Trzeba też przygotować się, czy kupować samochodziki, czy lalki! No i rozejrzeć się za sukienkami lub spodenkami! Tyle tego na głowie...- Kise uśmiechnął się, aż wyobrażając siebie w roli spanikowanego nadchodzącym porodem ojca.- Myśleliście już nad imionami?
- N-nie…
- Ale wspólnie je nadacie?
- Tak, pewnie tak – bąknął Yukio.
- Nie chcę się za bardzo wtrącać w wasze sprawy, ale...- Kise zagryzł lekko wargę.- Dogadujecie się, prawda? To znaczy… musicie mieć jakiś kontakt. Nawet jeśli nie będziecie żyć razem, to jednak osobno, ale poniekąd jako para. Będzie łączyć was dziecko. T-to nie tak, że próbuję jakoś ingerować, ale…
- Spokojnie, Ryouta – powiedział Kasamatsu, uśmiechając się lekko, choć nie do końca szczerze.- Kanako nie była zadowolona z rozstania, ale złość jej już przeszła. Podchodzimy do tego z dystansem, ale mamy już mniej więcej plan, jak ma wyglądać to „życie osobno”.
- Rozumiem…
Mężczyźni milczeli przez dalszą część drogi; zbliżali się już do okolicy, w której mieszkał Kise. Cisza między nimi nie była jednak ani nieprzyjemna ani niezręczna. Obaj czuli się w swoim towarzystwie coraz lepiej, choć oczywiście bywały momenty zakłopotania.
A jednak… Yukio zastanawiał się przez moment – ale tylko przez moment – czy Kise przyszło może do głowy, że skoro on nie jest już z Kanako, że skoro mieszka tak blisko i najwyraźniej ich relacje się poprawią… czy może będą mogli znowu…? Znowu…
Tym razem nic by nie spieprzył. Wiedział, co stracił, był tego boleśnie świadom.
- No i na miejscu – westchnął Kasamatsu, podjeżdżając pod dom Kise.
- Ech?- Ryouta spojrzał na niego z zaskoczeniem.- Możesz śmiało podjechać na swój podjazd, przecież dojdę te parę metrów!
- Zaraz sobie przeparkuję, to żaden problem – odparł Yukio.
- No dobra…
Mężczyźni wysiedli z auta. Kise, zamknąwszy drzwi, przez chwilę spoglądał na swój dom, próbując zajrzeć w okna i domyślić się, który z braci jest w domu, podczas gdy Kasamatsu wyciągnął jego walizkę z bagażnika.
- Wejść z tobą, czy…?
- Och, nie, ale dziękuję.- Kise odwrócił się do niego i posłał mu skrzywiony uśmiech.- Czeka mnie zapewne konfrontacja z Daikicchim. Ani razu nie odwiedził mnie w szpitalu, więc pewnie jest wkurzony…
- Serio cię nie odwiedził?- Yukio uniósł w zdumieniu brwi.
- Nie, kiedy byłem przytomny – westchnął Ryouta, odbierając od przyjaciela walizkę.- Tetsucchi mówił, że gdy mnie zabrali karetką, to Daikicchi przyjechał. A tak to ani razu.
- Hmm...- Kasamatsu zaczął żałować, że jego poranna rozmowa z Aomine była taka krótka. Gdyby wiedział, że ciemnoskóry ani razu nie odwiedził brata w szpitalu, upomniałby go, że gdy ten wróci do domu, ma być dla niego miły. Nawet jeśli Daiki niezbyt zanim przepadał od rozstania z Ryoutą, to jednak był gotów się mu postawić.
- Może zaprosisz mnie do siebie jakoś w tygodniu?- zaproponował Kise, uśmiechając się do niego.- Nigdy sąsiadów nie odwiedzałem, a z chęcią zobaczę, jak się urządziłeś! Nie dziś, oczywiście, bo pewnie będę musiał jechać na zakupy, nie wiem jeszcze, co jest w lodówce…
- No tak, cały ty – westchnął Kasamatsu, wywracając oczami.- Ledwie ze szpitala wyszedł i już myśli, co na obiad.
- Hehe...- Ryouta uśmiechnął się, lekko zakłopotany.
- To może zawiozę cię na te zakupy? Mam wolne, więc to nie problem. A wpaść możesz, gdy tylko poczujesz się lepiej. Na konkretną godzinę jeszcze się zgadamy.
- W porządku.- Kise uśmiechnął się.- Co do zakupów, to wyciągnę Daikicchiego ze sobą, także nie kłopocz się. Takie drobnostki to sami załatwimy. Dziękuję, Yukio.
- Nie ma za co.
Mężczyźni dopiero teraz poczuli się zażenowani, nie mając pojęcia, jak się pożegnać. Uścisnąć sobie rękę? Przytulić się i poklepać? Na pewno nie pocałować, choć co najmniej jednemu przeszło to przez myśl…
- Dobra, to przeparkuję i spadam ogarniać dom – powiedział prędko Kasamatsu, skinąwszy głową Kise.- Yy… Jeszcze mam parę kartonów do rozpakowania.
- Jasne, w porządku, rozumiem.- Ryouta pokiwał entuzjastycznie głową.- Powodzenia, Yukio! Zgadamy się później!
- Tak.- Kasamatsu wsiadł do auta i ruszył z podjazdu.
Kise pomachał mu jeszcze krótko, po czym zabrał walizkę i udał się do własnego domu.
Drzwi na szczęście były otwarte, a to znaczyło, że któryś z jego braci był w domu – Kise liczył na to, że obaj, choć w zasadzie również w to wątpił. Kuroko pewnie zabrałby się z Yukio i odebrał go ze szpitala. Aomine to inna sprawa.
- Kochani, wróciłem!- zakrzyknął od progu, odkładając walizkę pod wieszaki na kurtki i kierując się prosto do kuchni. Gdy wszedł do środka, przełknął ciężko ślinę, widząc stertę nieumytych naczyń, okruszki chleba na desce do krojenia i kilka maleńkich kawałków warzyw, pokrojonych w kostkę… raczej dawno temu.
W salonie również nikogo nie znalazł, ale usłyszał, że ktoś schodzi po schodach. Wyszedł więc na korytarz, a tam napotkał Aomine, który zatrzymał się u samego dołu.
Ryouta wziął głęboki oddech i zatrzymał go w płucach na dłuższą chwilę. Walczył z silnym wzruszeniem – nie tylko na widok dawno nie widzianego brata, ale ogólnie, ze względu na sytuację. Żałował, że nie powiedział o niczym Daikiemu, że nie zaufał bratu, który przecież zawsze się dla niego poświęcał, zawsze go bronił – już w dzieciństwie, szczególnie w szkole, gdy dokuczali mu więksi chłopacy z powodu jego wdzięcznej urody i zazdrości o dziewczyny, którymi się otaczał.
Aomine wyglądał bardzo dobrze, co niezwykle Kise ucieszyło. Miał na sobie ulubiony dres po domu i cienką bluzę. Włosy świeżo umyte, spojrzenie co prawda nieodgadnione, ale przynajmniej nie było ponure ani mroczne! Wyglądało na to, że radzi sobie coraz lepiej po swoim wypadku; blizna na jego szyi nadal była widoczna i nadal ściskała Ryoucie gardło, ale ponieważ Aomine wydawał się nie przejmować już swoimi ranami, blondyn czuł także ulgę.
- Daikicchi...- powiedział cicho, niepewnie.
Daiki wsunął dłonie do kieszeni swoich dresów i stanął w swobodnej, luźnej pozie. Dystansował się. Kise westchnął, zrezygnowany, ale posłał mu lekki uśmiech.
- Dawno cię nie widziałem – zaczął.- Jak się miewasz?
- Ujdzie.
- Coś się stało? Jesteś zły na kogoś?
- Aktualnie tylko na ciebie – odparł dość chłodno.
- No tak...- Kise spuścił wzrok, pociągnął lekko nosem. Chyba jednak nie wytrzyma, chyba jednak się rozpłacze!- Co do tego… pogadamy?
- Dobre pytanie. Ciekaw jestem, co masz mi do powiedzenia, ale jeśli usłyszę te same albo podobne bzdury, które usłyszałem od Tetsuyi, to wyjdę zarówno z siebie jak i z tego domu.
- Jakie bzdury?- Ryouta spojrzał na niego bez zrozumienia.
- Że robiliście to dla czyjegoś dobra, że nie chcieliście wplątywać w to innych, że uważaliście, że sobie poradzicie i przejdzie to bez echa – zaczął wymieniać Aomine.- Takie pierdoły. No, ale słucham. Może ty masz lepsze wyjaśnienie na to, dlaczego nie powiedziałeś mi, że ktoś zmusza cię do grania w filmach porno? Może znasz ważniejszy powód, dla którego jako ostatni usłyszałem o tym, że Tetsuyę ktoś znowu próbował zgwałcić? A może inaczej, może chcesz mi się przyznać, gdzie zakopałeś ciało Nasha Golda?
- Jak możesz...- bąknął Kise, zdumiony, czerwieniąc się na twarzy. Kuroko powiedział mu o całej sprawie, policja też już rozmawiała z nim szpitalu i powiedział wszystko, co wiedział, ale przecież jak jego własny brat mógł pomyśleć, że Kise zrobiłby coś takiego, że posunąłby się do czynu tak okropnego, tak haniebnego!- Daikicchi, ja wiem i rozumiem, że jesteś zły, ale…
- Kurwa, Ryouta, ja jestem na ciebie wściekły – warknął Aomine, wyciągając dłonie z kieszeni.- Żeby nie powiedzieć mi o TAKICH rzeczach?! Mi! Własnemu bratu! Co ty sobie myślałeś, gdy to przede mną ukrywałeś? Że się nie wyda, że jakoś przejdzie temu Goldowi? Albo że skłamiesz, że wyjeżdżasz na dwa lata i nie można cię odwiedzać, bo nie wiem, jakiegoś wirusa w Ameryce złapałeś? Powiedz mi, proszę cię: jak ty sobie wyobrażałeś nasze życie? No gadaj!
- Nie wiem, nie wyobrażałem sobie...- wymamrotał Kise.- Chciałem tylko, żeby to się szybko skończyło…
- Ale przecież podpisałeś ten jebany kontrakt! Tak przynajmniej twierdzi Tetsu, bo policja nadal nie może znaleźć tej umowy nigdzie.
- Po… podpisałem – mruknął Ryouta, zawstydzony.
- No i po chuj?- nie dowierzał Aomine.- A może powiesz mi, że się wkręciłeś? Może chciałeś zacząć w tym grać, co? Kręci cię myśl, że miałbyś dawać dupy obcym ludziom przed kamerą.
- Oczywiście, że nie!- wykrzyknął Kise, w końcu podnosząc głowę.- Jak możesz, Daikicchi?! Masz rację, zawaliłem, nie mówiąc ci prawdy, ale ja naprawdę nie chciałem cię w to mieszać! Nie chciałem nawet mieszać Tetsuyi, ale siłą rzeczy, był przy tym, gdy zgodziłem się na umowę z Goldem. Zrobiłem to dla ciebie, bo policja szukała cię z marnymi skutkami! Skąd mogłem wiedzieć, że znajdzie cię przypadkowy typ, który potem się sprzeda Goldowi i będzie kłamał, że dla niego pracuje?!
- No właśnie! Typ kłamał, więc nie musiałeś się zgadzać!
- Jestem Japończykiem, honor to dla mnie mimo wszystko…
- Gówno, a nie honor! Myślisz, że jakiś pieprzony Amerykanin o tym wie? Umowa od początku była zmyślona, on od początku oszukiwał, więc trzeba było kopnąć go w dupę!
- Groził nam…
- No i chuj!- krzyknął z wściekłością Aomine.- Trzeba było mu też grozić! Co on by ci zrobił?! Jesteś modelem! Masz kumpli, też modeli i aktorów do tego, masz kumpla, który śpi na forsie i masz kumpla, który jest pieprzonym zawodowym bokserem! A ty stwierdziłeś, że nie masz nikogo, że wolisz zostać z tym sam! 
- Chciałem tylko…!
- Jesteś skończonym idiotą, Ryouta! W życiu bym się nie spodziewał po tobie, że jesteś taki głupi! Widać, że tylko ty i Tetsu jesteście rodzonymi braćmi, bo jeden i drugi ma wodę zamiast mózgu i popełnia te same błędy!
- Pierdol się, Daikicchi!- wrzasnął na niego Kise, nie walcząc już dłużej ze łzami.- Wielce mądry się odezwał! A gdzie TY miałeś rozum, gdy ukrywałeś przed nami, że nie jesteś policjantem, tylko cieciem w liceum?! I po co to robiłeś? Bo honor, bo wstyd, bo głupio? I gdzie poszedłeś, jak się pokłóciliśmy o to?! Wolałeś do Kagamiego iść pogadać, zamiast nam wytłumaczyć, co i jak! Że sypiałeś z licealistą, też słowa nie pisnąłeś! A jak powiedziałeś nam, że nie jesteś naszym prawdziwym bratem?! Nawet nie pomyślałeś, jak okropnie się poczujemy, gdy to powiesz! Myślałeś tylko o sobie i o tym, by zgrywać twardziela! A w rodzinie nie chodzi tylko o to, żeby się nawzajem wspierać i zrzucać na siebie problemy i wszystko razem rozwiązywać! Czasem robi się głupoty, bo… bo po prostu się kogoś kocha! Bo po prostu chce się dla niego jak najlepiej, nieważne za jaką cenę! I tak, pojechałbym do tej pieprzonej Ameryki i dawałbym dupy obcym ludziom, i kłamałbym ci w żywe oczy, że złapałem wirusa i nie można mnie odwiedzać przez dwa lata, i ukrywałbym to do końca świata, bylebyś nie musiał czuć się winny, że ja zrobiłem wszystko, by cię odnaleźć, gdy zniknąłeś! Bylebyś żył bez wyrzutów sumienia, i nie złościł się na mnie, że taki jestem – że dla ciebie i Tetsucchiego dam się zgwałcić albo zabić! Jeśli masz z tym taki problem, to… to… to wyprowadzam się!
Kise odepchnął Aomine brutalnie, wyminął go i pobiegł na górę do swojego pokoju. Zszokowany Daiki, który uderzył z impetem plecami o ścianę, odprowadził go zdumionym wzrokiem. Teraz sam już nie wiedział, kto tu był bardziej wkurzony. 
Ale… ale przecież to on się martwił o Kise! Był na niego wściekły właśnie dlatego, że postępował tak głupio, że nic mu nie powiedział, że Daiki nie miał okazji pomóc, wspierać go, pokonać trudności! Że nie pozwolił mu być twardzielem, jego twardzielem! Ciężko mu było zapanować nad własną wściekłością, bo za każdym razem gdy wyobrażał sobie, że Ryouta miałby wypinać tyłek do kamery, tyłek, do którego ktoś wkładałby penisa, a Kise musiałby udawać, że to super przyjemne… ! Za każdym razem wpadał w szał i miał ochotę coś rozwalić.
Ale to przecież z miłości! Właśnie… właśnie z miłości czuł tę wściekłość, tę bezradność.
Teraz, gdy usłyszał trzaśnięcie drzwi tak głośne, że zabrzęczały szyby w oknach, poczuł się potwornie głupio. 
Przecież… przecież im wszystkim było ciężko. Prawda? Daikiemu po porwaniu. Ryouta po podpisaniu umowy, na którą się zgodził. Nawet Tetsuya miał uwiązane ręce, nie chcąc mówić nic Aomine, bo dopiero co był torturowany, nie chcąc mówić nic nikomu, by nie sprawiać innym kolejnych problemów – a przecież tych tyle się już nazbierało! Bracia non stop ostatnimi czasy wpadali w tarapaty i non stop ktoś ich ratował. Ile można prosić o pomoc? Ile razy można z niej korzystać? 
Czasem nawet brata ciężko poprosić o pomoc – Aomine to wiedział. Sam to przecież przeżywał. Zamiast iść pogadać o swoich rozterkach z Ryoutą czy Tetsuyą, spędzał czas z Tomoyą. Grali w kosza, ale też gadali; ciemnoskóry otworzył się przed nim, także po kłótni z Kagamim. Z Kise czy Kuroko nawet nie rozmawiał o swoich uczuciach, nie powiedział im, że bolały go słowa Taigi. Oczywiście, Inoue też tak tego nie przedstawił – był twardzielem przecież! 
Ale… Ale czasem miał chwilę słabości i chciał się komuś wygadać. Tetsuyi może niekoniecznie, bo był chłopakiem Kagamiego, a Kagamii ciągle się w nim buja. Ale Ryoucie mógł mówić o wszystkim – od zawsze, na zawsze.
Było mu strasznie głupio i szybko zaczął żałować, że naskoczył na brata, który dopiero co wrócił ze szpitala. Przełykając ciężko ślinę i nerwowo naciągając bluzę, ruszył schodami do góry.
Kiedy stanął przed drzwiami pokoju Ryouty, przez chwilę nasłuchiwał. Nie słyszał żadnych odgłosów, ale to nie znaczyło, że Kise nie płacze. Czasem robił to tak cicho, by nikt nie wiedział.
Postanowił wejść do pokoju, ale po naciśnięciu klamki, drzwi się nie otworzyły.
- Idź sobie – rozległ się podwójnie stłumiony głos; przez drzwi i coś jeszcze, może poduszkę? Ale był jednocześnie blisko, tak jakby Kise siedział pod drzwiami.
- Ryouta...- zaczął speszony Aomine.- Przepraszam – westchnął, opierając dłonie o drzwi.- Nie powinienem był na ciebie krzyczeć.
- Zostaw mnie w spokoju!
- Pogadaj ze mną, proszę – mruknął, dotykając czołem chłodnego drewna.- Masz rację: ja sam nie zachowuję się najlepiej. Wszystko to, co mi wypomniałeś, to prawda. Nie mam nawet prawa wypominać czegokolwiek tobie… Ja po prostu tak potwornie się czuję, gdy wyobrażam sobie, co miałbyś robić dla mnie. Ostatnio w ogóle czuję się chujowo w roli brata… Mam wrażenie, że jestem słaby, że nic nie potrafię, że nie jestem w stanie was bronić...- Jego wargi zadrżały, więc zacisnął je mocno i milczał przez chwilę.- Przepraszam. Chcę wiedzieć, jak się czujesz, Ryouta. Co myślisz, przez co przechodzisz. Chcę wiedzieć wszystko i obiecuję, że wszystkiego wysłucham, że nie będę krzyczał, ani złościł się. Ja… tęskniłem za tobą.
Długa chwila ciszy.
- Ani razu mnie nie odwiedziłeś – rozległy się po chwili ciche słowa.
- Wiem – westchnął Aomine, zsuwając się na podłogę. Obrócił się i oparł plecami o drzwi. Przymknął oczy.- Nie byłem w stanie… Byłem zły, przyznaję. I trochę bałem się zobaczyć cię znowu.
- Nienawidzę cię za to!- jęknął Kise.- Czekałem na ciebie!
- Wiem – mruknął Daiki, otwierając oczy. Spuścił głowę i spojrzał na swoje dłonie.- Ale nie rozumiesz, Ryouta… Ja cię znalazłem. Ja cię trzymałem… Miałem twoją krew na rękach. Było jej tak dużo, jakby…- Nie chciał tego mówić. Zamknął oczy, zacisnął pięści.- Bałem się, że on cię zabił. Nigdy nie zapomnę widoku twojej twarzy… Tych siniaków, stłuczeń, tej krwi.- Aomine westchnął i ukrył twarz w dłoniach. Zaczął delikatnie drżeć na całym ciele.- Gdy dowiedziałem się już o całej historii, byłem wściekły, bo… bo myślałem, że gdybym wiedział wcześniej, to by się nie zdarzyło. Nie byłoby tej krwi. Nie byłoby tych złych myśli.
Między nimi znów zapadła cisza. Po drugiej stronie Ryouta, który również opierał się o drzwi plecami, kryjąc głowę w ramionach opartych o kolana, teraz uniósł mokrą od łez twarz. Emocje wybuchały w nim tak gwałtownie, czasem tego w sobie nienawidził. Było mu gorąco, ale i zimno jednocześnie – chciał się przytulić ale i zdystansować naraz. 
Ostrożnie dotknął swojej twarzy. Limo pod okiem zniknęło, ale wiedział – bo czuł – że nadal ma potężnego siniaka na policzku i całe czoło zdarte. Głowa trochę bolała, bo Silver obtłukł ją o podłogę – lekarze przypisali Ryoucie leki i ostrzegli, że może pobolewać go jeszcze przez tydzień lub dwa. Teraz, przez płacz i emocje wzrosło w niej ciśnienie i pulsowała nieprzyjemnym bólem.
Podobnie jak serce – obolałe, poniekąd złamane.
- Opowiesz mi?- usłyszał Kise zza drzwi.
- O czym?- smarknął, wycierając łzy.
- O tym, jak się czujesz z tym wszystkim. Ze śmiercią Golda, z całą tą sprawą związaną z wyjazdem do Ameryki. Co ci leży na sercu…
- Nie, bo znowu będziesz na mnie krzyczał i wyzywał od głupich – mruknął Kise, ale bez przekonania.
- Nie będę – zapewnił Aomine.- Będę tylko słuchał, tu obok. Nie musisz nawet otwierać drzwi.
- Skąd będę wiedział, że sobie nie polazłeś?- burknął Kise.- Albo że nie usnąłeś na mojej paplaninie, jak czasami robisz?
Aomine uśmiechnął się lekko za drzwiami.
- Będziesz wiedział – stwierdził.- Przecież zawsze wiesz. Jesteś moim bratem.
Kise również się uśmiechnął i pokręcił lekko głową.
- W porządku – mruknął.
Pociągnął nosem.
I zaczął mówić.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń