[MnU] Odcinek 13 [rewrite]

 

Moda na Uke

Odcinek 13



Bar „Little Happy Star” mieścił się zaledwie kilka przecznic od domu Kise i jego braci.

Udanie się do niego było całkiem spontanicznym przedsięwzięciem; teoretycznie Ryouta planował po pracy wrócić prosto do domu, ale ponieważ musiał wysiąść przystanek wcześniej z powodu jakiegoś wypadku samochodowego, ostatni kawałek trasy pokonywał pieszo.

To właśnie wtedy zauważył neonowy napis po drugiej stronie ulicy. Przystanął z wolna, przyglądając mu się bez konkretnego wyrazu na twarzy, po czym wzruszył nieznacznie ramionami i przebiegł przez szosę, by wejść do środka.

Drink po prawie dziesięciu godzinach w pracy na pewno mu nie zaszkodzi.

Spodziewał się ciemnego wystroju wnętrza, słabego światła, głośnej muzyki i tłoczącego się wszędzie tłumu, przez który przebijać się będzie do baru. Rzeczywistość jednak go zaskoczyła – bar okazał się być niemal pusty, muzyka grała na zwyczajnym poziomie głośności, a samo otoczenie skąpane było w przyjemnym ciepłym świetle, odbijającym się od pomalowanych na odcienie beżu ścian.

Sam lokal był stosunkowo mały. Przy barze siedział tylko jeden mężczyzna, z piwem w dłoni, popijający wprost z butelki i wpatrujący się w zawieszony powyżej baru telewizor, w którym nadawali właśnie mecz siatkówki.

Kise zdjął z siebie płaszcz i powiesił go na wieszaku przy drzwiach. Podszedł do baru i, zająwszy wolne krzesło, skinął na powitanie blondwłosemu barmanowi, który uśmiechnął się i podszedł do niego. Zarzuciwszy sobie ręcznik przez ramię, oparł się o blat lady i obrzucił Kise życzliwym spojrzeniem.

- Co podać?- zagadnął.

Ryouta westchnął ciężko, spoglądając na całą ścianę alkoholi za plecami barmana. Kompletnie nie znał się na drinkach. Znał kilka podstawowych, które zazwyczaj zamawiał, jeśli już wychodził z kimś do baru, ale to zawsze były słabe drinki, pite przecież dla towarzystwa.

Teraz chciał pić sam dla siebie, i chciał, żeby to było coś mocniejszego.

Barman podążył za nim wzrokiem, po czym odsunął się nieco i wskazał dłonią w kierunku jakiejś grupy butelek.

- Tamte na przyjemny wieczór w dobrym humorze, tamte na ugaszenie drobnego pragnienia, tamte na ugaszenie sporego pragnienia, a tamte – wskazał na postawione najwyżej butelki.- Na złamane serce i nóż w plecach.

Kise sapnął, uśmiechając się pod nosem. Zerknął na barmana, po czym skinął głową w kierunku najwyżej postawionych butelek.

- Któryś z tamtych się przyda.

- Wolisz kwaśniejszy smak, czy słodszy?- zapytał barman, szykując szklankę.

- Kwaśniejszy.

- Robi się.- Mężczyzna posłał mu uśmiech.

Kise odetchnął powoli i głęboko, trochę się rozluźniając. Obejrzał się dyskretnie przez ramię, sprawdzając, jak wielu klientów znajdowało się obecnie w barze, i czy przypadkiem któryś nie rozpoznaje jego osoby, ale na całe szczęście nie było takiej możliwości – prócz niego, barmana, i mężczyzny siedzącego przy ladzie, w pomieszczeniu znajdowała się tylko cicho rozmawiająca ze sobą parka, zajmująca stolik pod ścianą.

Oparł przedramiona o blat lady i znów westchnął, wpatrując się w dłonie barmana, które z wprawą manewrowały kolejnymi butelkami. Kiedy drink był już gotowy – a wyglądał interesująco, mając na spodzie niebieski płyn, na wierzchu zaś złoty – barman podsunął mu go, wcześniej kładąc przed nim na barze podkładkę.

- Dzięki – mruknął Kise.

- Jasna sprawa – odparł, mrugając do niego okiem. Nie był to wcale zalotny gest, raczej… porozumiewawczy.- Ciężki dzień, co?

- A żeby to jeden – westchnął Ryouta, próbując drinka. Musiał przyznać, że smakował świetnie, choć nie omieszkał się skrzywdzić, kiedy do jego kubków smakowych dotarła moc alkoholu.- Uch… mocne – ocenił, przyglądając się szklance.

- Rozwodnić?

- Nie trzeba.- Odłożył szklankę na spodek i spojrzał na barmana.- Bardzo widać, że jestem tu świeży?

- Jak na dłoni – zaśmiał się mężczyzna.- Ale to nic złego. Koneserzy alkoholu nie zaglądają do tego rodzaju miejsc, a każdy czasem potrzebuje utopić smutki w rozweselających napojach wyskokowych.

Kise z uznaniem pokiwał głową, znów uśmiechając się pod nosem.

- Łatwo przychodzi ci czytać z ludzi, czy to kwestia stałych bywalców, którzy tu przychodzą?

- I to, i to.- Barman uśmiechnął się szeroko; pojedynczy kieł pojawił się na jego dolnej wardze.- Poza tym swój pozna swego, jak to mawiają. Nieszczęśliwie zakochani i kochający za bardzo wytwarzają wokół siebie specyficzną aurę, wiedziałeś?

- Pierwsze słyszę.- Kise podparł dłonią podbródek.- Ale skoro trafiłeś w sedno… Może coś w tym jest.

- Jasna sprawa!- Barman przetarł szmatką dolny blat lady, po czym skinął Kise głową.- Hayama Kotarou, tak swoją drogą.

- Kise Ryouta – odparł, nim zdążył ugryźć się w język. Zagryzł wargę, spoglądając z uwagą na twarz barmana. Mężczyzna spojrzał na niego przeciągle, uśmiechając się szeroko. Pokręcił z rozbawieniem głową.

- Nie poproszę o autograf – zaśmiał się.

Ryouta parsknął cicho, o dziwo również rozbawiony. Ten mężczyzna miał w sobie coś dziwnie przyciągającego.

- Tylko co model robi w takim miejscu, jak to?- zagadnął z zainteresowaniem, przysuwając sobie barowe krzesło i przysiadając naprzeciwko Kise. Najwyraźniej póki co miał żadnych obowiązków prócz zagadywania klientów.

Ryouta uniósł znacząco szklankę.

- Bramka numer cztery, czyli złamane serce i wbity nóż w plecy – mruknął.- Szkoda gadać.

- I tak, i nie.- Hayama wzruszył ramionami.- Czasami warto wymienić się doświadczeniami życiowymi, wysłuchać rad, a nawet pomyśleć wspólnie nad rozwiązaniem problemu. A czasem – dodał, wzdychając ciężko.- czasem trzeba po prostu się upić i zrobić coś głupiego.

- To już mam chyba za sobą – mruknął Kise, krzywiąc się lekko na wspomnienie namiętnej nocy z Akashim Seijuurou, najlepszym przyjacielem jego młodszego brata. Co prawda był zdrowo wstawiony, ale nie do tego stopnia, by nie mieć ani krzty świadomości tego, co zamierzał zrobić.

Mimo wszystko było cholernie dobrze, ale… to wciąż przyjaciel Tetsuyi! Było mu trochę głupio.

- To żadna niewiarygodna historia – dodał, uśmiechając się słabo i upijając łyk drinka.- Sześć lat związku, wielka miłość, zdrada i rozstanie. Pewnie słuchasz o tym codziennie, tylko liczby się zmieniają.

- Nie powiedziałbym – przyznał Hayama w zastanowieniu.- Pracuję tu od dwóch tygodni i jak do tej pory nie słyszałem żadnej takiej historii.

- Serio tylko dwa tygodnie?- zdziwił się Kise.- A… wcześniej pracowałeś już jako barman?

- Nie – odparł z uśmiechem.

- Robisz świetne drinki – ocenił Ryouta, wciąż zdumiony.- No i wydajesz się czytać z ludzi jak z otwartej księgi…

- To wcale nie jest zasługa pracy jako barman – roześmiał się Hayama.- Taki mój dar, tak to nazwijmy! Wbrew pozorom wcale nie jest ciężko odgadnąć cudze myśli, a, jak już wspominałem, swój pozna swego.

- Czyli też masz złamane serce?

- A żeby to raz?- Hayama mrugnął do niego okiem, a Kise uśmiechnął się z rozbawieniem, słysząc własny cytat.- Czy można powiedzieć, że mam stale złamane serce, czy może stale mi się je łamię, kiedy konkretna osoba daje mi kosza za każdym razem, gdy ja czegoś próbuję?

- Och – bąknął Kise, marszcząc brwi.- Aż tak?

Hayama wzruszył ramionami, uśmiechając się beztrosko.

- Takie życie – stwierdził.- Nie ma na tym świecie siły, która zmusiłaby człowieka do kochania, prawda? Ale można się starać, żeby coś z tego jednak było. Po której stronie balustrady jesteś?

Kise zrozumiał, o co pyta mężczyzna.

- Po tej bezpiecznej – odpowiedział, spuszczając wzrok na trzymaną w dłoniach szklankę.- Choć nie jestem pewien, czy mogę tak twierdzić, skoro… - Zagryzł wargę i dokończył cicho:- Nawet nie chce ze mną być. Niczego nie chce naprawić, o nic nie chce się starać, po prostu… po prostu odchodzi. Do kogoś innego.

- A ty nie rozumiesz, z jakiej niby racji to ty masz się starać?- Hayama pokiwał ze zrozumieniem głową.

- Między nami nie układało się wcale źle – powiedział Kise, unosząc na niego bezradne spojrzenie.- Ilekroć o tym myślę, naprawdę nie widzę nic złego, co mogłem zrobić. Kłótnie są w każdym związku, to jasne, ale nigdy nie zachowałem się tak, by zasłużyć na coś takiego.

- Obwinianie siebie to jeden z etapów rozstania – westchnął Kotarou, podnosząc się ze swojego krzesła. Chwycił za butelki i zaczął przygotowywać nowego drinka.- Uwierz mi, do niczego cię to nie doprowadzi. Ile razy rozmawialiście od tego czasu?

- Od rozstania?- Kise uciekł spojrzeniem w dół.- Nie rozmawialiśmy. Tylko wtedy, przy zerwaniu.

- No to jest jeszcze czas – stwierdził Hayama, podsuwając mu nowego drinka. Kise nawet nie zauważył, kiedy opróżnił pierwszą szklankę.

- Ale na co?- bąknął Kise.

- Żeby sobie wyjaśnić to i owo – odparł rzeczowym tonem.- Przecież nie ma sensu tak tego zostawiać. Będziesz się tym zadręczał, myślał o tym, analizował, przejmował się…- Kotarou machał dłonią w powietrzu, jakby kręcił młynek.- Skoro nie wiesz, jaki mógł być powód, to musicie się spotkać, musisz o to zapytać, przedyskutować to i dojść do jakichś konkluzji.

- Nie wiem, czy jestem gotowy na rozmowę...- mruknął Kise.- To… trochę za bardzo boli. Z jednej strony chciałbym się spotkać, porozmawiać, wyjaśnić to sobie, ale… czy samo patrzenie nie będzie jeszcze większym cierpieniem? Myśl, że siedzi przede mną, po tylu latach słodkich i gorzkich chwil, że po tym co przeszliśmy, teraz nie jesteśmy razem…

- A może to kolejny etap do przejścia?- podsunął ostrożnie Hayama, marszcząc brwi.- Zdrada nie zawsze jest przyczyną rozpadu związku. Boli najbardziej, to prawda, ale może… może da się to jakoś przełknąć? Może ta frustracja, która schowała się gdzieś głęboko w tobie, ta rosnąca nienawiść i poczucie niesprawiedliwości… może to wszystko da się wyleczyć?

- Zwykłą rozmową?- Kise spojrzał na niego z niedowierzaniem.

- Czemuż by nie?- Hayama uśmiechnął się szeroko.- Tak jak słowa potrafią zranić bardziej niż uderzenie, tak samo potrafią leczyć. Kiedy się martwisz, kiedy czymś się zadręczasz, to ktoś tobie bliski mówi ci słowa otuchy, prawda? Jeśli borykasz się z większym problemem, idziesz do specjalisty, a on za pomocą słów, pomaga zwalczyć to w tobie. Na tym opiera się cały świat; na słowach, na rozmowie. Bez nich… cóż.- Kotarou podparł dłonią podbródek, wpatrując się z sufit.- Bez nich nie bylibyśmy chyba ludźmi.

- Cóż...- Kise zagryzł wargę, rozmyślając nad tym, co powiedział barman.- Może masz rację…

- Tego nie wie nikt – westchnął Kotarou, sprowadzając się na ziemię. Posłał Kise kolejny ze swych uśmiechów, choć tym razem ten był nieco inny, jakby smutniejszy.- Ale wiesz, Kise-san… Trochę ci zazdroszczę.

- Zazdrościsz?- Ryouta, który skończył już drugiego drinka, spojrzał na niego, mrużąc lekko oczy.- Czego? Że mnie ktoś zdradził?

Hayama zaśmiał się, zażenowany, drapiąc z zawstydzeniem po głowie.

- Wiem, że dziwnie to brzmi – stwierdził przeciągle.- Widzisz, od roku bujam się w takim jednym facecie…

- Och – bąknął Ryouta, mrugając. Cały czas starał się, by mimo wypitego alkoholu nie palnąć przypadkiem, że jest gejem, a tu proszę – Hayama Kotarou przyznał się od razu.

- Taa, to długa historia – zaśmiał się blondyn.- W każdym razie, to się stało jakiś rok temu. Pracowałem wtedy na budowie, od samego rana aż do późnego wieczora. Możesz sobie wyobrazić, jaki wykończony wracałem do domu! Zdarzało mi się czasem przysypiać w pociągu, którym jeździłem, a to czyniło mnie całkiem łatwą ofiarą dla kieszonkowców. Zwykle miałem szczęście, ale… cóż, w sumie to tamtego dnia też miałem szczęście.- Uśmiechnął się do swoich wspomnień.- Spałem na krześle, jak się zapewne domyślasz, kiedy nagle na moje kolana spadł ananas.

- A… ananas?- bąknął Kise.

- Tak, ananas!- Ucieszył się Kotarou.- Obudziłem się nagle i wtedy dopiero poczułem, że siedzący obok mnie staruszek trzyma dłoń w kieszeni moich roboczych spodni!

- Poważnie?!- wykrzyknął Kise.

- Tak!

- Zakochałeś się w tym staruszku?!

- Co? Nie!- Hayama parsknął śmiechem.- Nie, nie, absolutnie! Zakochałem się w facecie, do którego należał tamten ananas!

- Ananas?- Kise na chwilę zapomniał, że w tej historii rzeczywiście ananas miał jakąś rolę.

- Dziadek po prostu prychnął i się przesiadł, a ja usłyszałem wtedy słowa… „Oddaj, to mój ananas”.- Hayama westchnął z rozmarzeniem.

Kise nie mógł się powstrzymać – roześmiał się na głos, choć wcale nie niegrzecznie. Był szczerze oczarowany tą historią. Hayama wyczuł to i uśmiechnął się do niego szeroko, ukazując pojedynczy kieł.

- Tak było!- zapewnił.- Spojrzałem w górę i go zobaczyłem. Stał tuż przede mną i patrzył na mnie, i choć wydawało mi się początkowo, że w jego głosie nie słyszałem żadnych emocji, to jednak widziałem, jak jego kącik ust się uniósł.

- Jakie to słodkie – westchnął z uśmiechem Kise.- I wtedy zakochałeś się, tak od pierwszego wejrzenia?

- Tak.- Hayama skinął głową z dumą.- Powiedziałem wtedy „oddam ci ananasa, jeśli się ze mną umówisz”.

- I co dalej?- Kise był żywo zainteresowany.

- Nooo, dostałem przez łeb – przyznał ze śmiechem.- Ale byłem taki zafascynowany, że wysiadłem za tym facetem jak jakiś stalker, prosząc go, by dał mi chociaż swój numer. Widziałem po nim, że go irytuję, ale czułem całym moim sercem i całą moją duszą, że nie mogę, po prostu nie mogę dać mu tak odejść! Czułem, że jeśli teraz odrzucę tę szansę, będę nieszczęśliwy do końca swoich dni!

- Ojej – westchnął Ryouta ze smutkiem.- I… nie dał ci tego numeru?

- Och, musiał mi go dać.- Hayama spoważniał, a Kise poczuł dreszcz podniecenia. Wpatrzył się w barmana z uwagą.- Bo widzisz, Kise-san, kiedy tak szliśmy, a ja namawiałem go, by się ze mną umówił, żadne z nas nie dostrzegło nadjeżdżającego właśnie samochodu…

- O Boże...- szepnął Ryouta, zatykając dłonią usta.- Tylko mi nie mów, że popchnąłeś go i sam uległeś wypadkowi!

- Och, to było tylko draśnięcie.- Hayama machnął lekceważąco dłonią, uśmiechając się.- Myślę, że gdyby sam wlazł na jezdnię, to jemu też by się nic nie stało. Ale było za późno: spanikowany, odepchnąłem go i auto wjechało we mnie. Nic mi się nie stało – dodał, widząc przerażone spojrzenie Kise.- ale nie obeszło się bez ofiar!

- Jak to?!

- Ananas – westchnął ciężko Hayama, krzyżując ramiona na piersi.- Spadł wprost pod opony tamtego samochodu!

- Ananas?- Kise znowu zdążył o nim zapomnieć.

- Rozbryznął się na części.- Kotarou uniósł bezradnie ręce.- Kiyoshi, bo tak ma na imię, dał mi swój numer telefonu, grożąc, że jeśli nie odkupię mu tego ananasa, znajdzie mnie i poćwiartuje.

Kise znów roześmiał się, szczerze rozbawiony.

- Co za cudowna historia!- zawołał. W jego oczach błyskały żywe iskierki, pierwsze odkąd rozstał się z Yukio. Ale on nie zdawał sobie z tego sprawy, zajęty słuchaniem opowieści.

- Prawda?- Hayama zarumienił się uroczo i podrapał z zawstydzeniem po głowie.

- I co dalej? Opowiadaj! Jesteście razem?

- Niestety nie.- Barman uśmiechnął się do niego.- Każdego dnia zakochuję się w nim coraz bardziej, i choć wyznawałem mu to niezliczoną ilość razy, on zawsze mi odmawia.

- Czemu?- Kise posmutniał.- Taka historia zdarza się tylko w książkach i filmach!

- No właśnie – zaśmiał się Hayama.- W prawdziwym życiu jest trudniej. Widzisz, Kiyoshi już kogoś kocha.

- Oooch, jest zajęty?- Ryouta pokiwał ze zrozumieniem głową.

- Nie.- Hayama spuścił wzrok na szklankę Kise, jego uśmiech zelżał, choć nadal nie schodził z jego przystojnej twarzy.- On po prostu nie ma odwagi przyznać się do swoich uczuć. To niekończące się błędne koło, ponieważ kocha się w kimś, kto kocha kogoś innego, a ten ktoś kocha kogoś innego, i chociaż teoretycznie można by po prostu poprzestawiać mechanizmy i połączyć je w odpowiednich miejscach…- Hayama uniósł wzrok i spojrzał w oczy Kise.- … to jednak nie zmusisz kogoś, by cię pokochał.

Kise wbił wzrok w blat lady. Uniósł szklankę i haustem dopił swojego drinka.

- Ale ty kochałeś kogoś, kto kochał ciebie – dodał ciszej Kotarou.- Miałeś to szczęście, że spędziłeś z tą osobą sześć długich i wspaniałych lat. Właśnie tego ci zazdroszczę – westchnął.

Ryouta nie odpowiedział. Czuł, że jeśli choć odrobinę poruszy szczęką, podbródek zacznie mu drżeć.

Hayama mówił tak pięknie, tak głęboko, prosto z serca. Pierwszy raz miał okazję rozmawiać z kimś w taki sposób. Rozumiał, a przede wszystkim czuł, co Kotarou pragnie mu przekazać.

Barman zabrał obie jego szklanki i mrugnął do niego okiem.

- Chyba już ci to niepotrzebne, co?- zapytał.

Pozostawił go samemu sobie, za co Kise był mu wdzięczny. Łzy napłynęły mu do oczu, ale udało mu się je zwalczyć, nie pokazać nikomu. Wyciągnął z kieszeni spodni portfel, wyjął kilka banknotów i położył je na ladzie, nie zapominając o drobnym napiwku.

Nie czuł potrzeby, by się pożegnać. Czuł za to, że odprowadzający go wzrok Hayamy Kotarou jest pełen życzliwości, sympatii…

I dumy.


***


Cisza w mieszkaniu była tak niespotykana, że Midorima nie był w stanie skupić się nawet na najprostszych czynnościach. Nieważne, czy chodziło o ugotowanie obiadu, wytarcie kurzy z półek czy wymianę rolki papieru toaletowego – to wszechobecne milczenie ciążyło na nim jak klątwa.

Z pewną wręcz nieśmiałością podszedł do drzwi pokoju swojego współlokatora i zapukał w nie cicho, przełknąwszy ślinę.

- Takao? Zrobiłem obiad, chodź zjeść.

- Dzięki, nie jestem głodny – usłyszał w odpowiedzi stłumiony głos.

Przymknął oczy, wzdychając ciężko.

- Ostatnio mało jesz – rzucił, starając się nie brzmieć na zbyt zatroskanego.- Czy mógłbyś…?

- Podjadam w nocy, także nie, dzięki ~

- Nieregularne spożywanie posiłków...- Midorima urwał, poirytowany. To nie był czas na pouczanie Kazunariego i prawienie mu kazań.- Zrobiłem kimchi, na pewno nie chcesz?

Kimchi było ulubionym daniem Takao, zwłaszcza w wykonaniu Shintarou. Zielonowłosy miał nadzieję, że to w końcu przełamie lodowe mury, które wzniósł przed nim przyjaciel, i skusi go do spędzenia z nim czasu, porozmawiania.

Ale w pokoju dało się słyszeć pełne poirytowania westchnienie, a potem szorstką odpowiedź:

- Zostaw, zjem później, dobra? Teraz się uczę!

Midorima zacisnął wargi w wąską linię. Wcale nie miał ochoty kolejny raz mu odpuszczać. Potrzebował z nim porozmawiać, chciał dowiedzieć się, co się wydarzyło ostatniej nocy.

Od wczorajszego ranka, kiedy Kazunari wrócił do domu, unikał go i w ogóle z nim nie rozmawiał. Midorima próbował kilkukrotnie, ale nic z tego. Takao zamknął się w swoim pokoju i zdawało się, że nie wychodzi nawet do toalety, a przynajmniej Shintarou nie słyszał, by kiedykolwiek otworzył drzwi.

Posunął się nawet do tego, by poprosić Akashiego, by ten przekazał Kuroko Tetsuyi prośbę, aby ten porozmawiał z Takao. Ale od wczorajszego wieczora nie miał żadnych wieści od Seijuurou, a błękitnowłosy miał się podobno „postarać”.

Oczywiście, Midorima nie winił nikogo prócz siebie.

- Jeśli nie masz ochoty wyjść z pokoju, to w porządku – powiedział do drzwi.- Ale nie możesz mnie unikać przez całą wieczność, przecież mieszkamy razem, chodzimy na te same studia! Nie bądź nierozsądny i porozmawiaj ze mną, Takao.

Milczenie było dość wymowną odpowiedzią. Zielonowłosy westchnął przeciągle, przymykając oczy.

- Martwię o ciebie – przyznał niechętnie, ciszej, niż zamierzał.- Rozumiem, że jesteś dorosły, i że masz prawo wychodzić gdzie tylko zechcesz, o której zechcesz i z kimkolwiek zechcesz. Po prostu… nigdy wcześniej nie zniknąłeś bez słowa. Wiem, że nie zachowałem się fair w stosunku do ciebie, i przepraszam za to. Nie powinienem był umawiać się z Akashim, skoro miałem spędzić czas z tobą...- Midorima zagryzł dolną wargę. Co jeszcze mógł powiedzieć? Nie siedział w głowie Kazunariego, nie wiedział, o co dokładnie jest na niego zły.

Ale cisza w mieszkaniu była momentami nie do wytrzymania.

Podobnie jak uczucie osamotnienia.

- Zaraz muszę jechać na praktyki do ojca – westchnął.- Wrócę wieczorem, ostatnim pociągiem.

Cisza.

- Zostawię ci kimchi w lodówce, tylko nie zapomnij go zjeść, okej?

Dalej nic.

- Jeśli będziesz miał ochotę pogadać wieczorem, to...- Midorima przetarł palcami oczy, dobrze wiedząc, że gada do ściany.- Jak coś, będę po dwudziestej trzeciej – mruknął już bardziej do siebie niż do przyjaciela.

Właśnie miał się odwrócić i udać się do swojego pokoju spakować kilka potrzebnych mu rzeczy, kiedy drzwi sypialni Takao niespodziewanie się otworzyły. Midorima zatrzymał się wpół kroku, spoglądając z zaskoczeniem na Kazunariego, który pojawił się u progu.

Lecz nim zdążył coś powiedzieć, nim zdążył się choć porządnie zdziwić…

Takao chwycił go za poły jego koszuli i przyciągnął do siebie, całując mocno.

Midorima był tak zszokowany, że z początku jego ręce odruchowo podążyły ku biodrom Takao, nie dotykając ich jednak – zawisły w powietrzu tuż obok. Znieruchomiał, kompletnie zagubiony, nie mając pojęcia, co uczynić. Usta Kazunariego, miękkie i odrobinę wilgotne, sprawiały wrażenie kruchych. Ciepły język, który na krótką chwilę wsunął się do ust Shintarou, zadrżał delikatnie, musnąwszy jego własny.

Takao odsunął się od niego równie niespodziewanie. Midorima patrzył na niego bez słowa, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że wstrzymał oddech.

- W sumie, mniej więcej tak to sobie wyobrażałem – powiedział Kazunari, wzruszając lekko ramionami.- Chociaż nie sądziłem, że będziesz w dodatku smakował jak kimchi…

- Co… co to było?- zapytał cicho Midorima, spuszczając wzrok.

Co to było? Co to, do cholery, było?!

- Nie takie rzeczy robisz z Akashim, gdy jesteście sami?- zapytał Takao, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.

- To nie… - Midorima sapnął.- Dlaczego ty…? To…

- Był tylko jeden raz – przerwał mu westchnieniem.- Sprawdzałem po prostu, jak to jest. Ciesz się, że chodziło o pocałunek, a nie zakradanie się nocą do twojego łóżka – dodał, uśmiechając się złośliwie, jak to miał w zwyczaju, kiedy się z nim droczył.- Miłych praktyk i pozdrów swojego tatę.

- Takao…

- Do jutra, Shin-chan~

Zatrzasnął drzwi przed jego nosem. Midorima z początku stał przed nimi, zszokowany, a kiedy nerwy mu puściły i chciał zawołać przyjaciela, w jego pokoju rozległa się głośna muzyka, która zagłuszyłaby zapewne nawet wybuch bomby nuklearnej.

- Takao!- wrzasnął mimo to Midorima.- Ty cholerny draniu!!

Shintarou ledwie słyszał własne słowa.

Jeszcze nigdy nie czuł się tak podle.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń