[MnU] Odcinek 21 [rewrite]

 

Moda na Uke

Odcinek 21



Jego powieki nigdy wcześniej nie były tak ciężkie.

Nie spał, ale brakowało mu sił, by otworzyć oczy. Przeszło mu przez myśl, że musiał znów zasnąć późno w nocy, a teraz obudził się jak zawsze na kilka minut przed budzikiem, kolejny raz z rzędu zaznawszy może dwie, trzy godziny snu. Powinien wyłączyć budzik, nim usłyszą go bracia, ale do tego potrzebował zdatnego do użytku wzroku.

Był zmęczony i wciąż senny, ale zmusił się, by otworzyć oczy. Zamrugał, gdy oślepiło go światło słoneczne wdzierające się przez nieosłonięte okno, odruchowo odwrócił głowę w prawo, ale zaraz potem uświadomił sobie, że przecież właśnie po tej stronie ma okno w sypialni. A jednak z jakiegoś powodu światło przestało go razić.

Zamrugał po raz kolejny i z zaskoczeniem odkrył, że nie widzi swojego okna – mało tego, nie widzi żadnych znanych mu mebli ani ozdób. Obrócił powoli zaskakująco ciężką głowę, rozglądając się wokół w niemym zdumieniu i konsternacji. Łóżko też nie wydawało mu się znajome, podobnie jak pozbawione ramek białe ściany i ten dziwny, pikający cicho sprzęt…

I wtem zrozumiał – był w szpitalu. Dłuższą chwilę zajęło mu przypomnienie sobie, co się wydarzyło poprzedniego wieczora.

Pokłócił się z Kasamatsu. Yukio po raz kolejny złamał mu serce, tym razem uraził go dogłębnie i Ryouta wybiegł z restauracji. Zadzwonił do któregoś z braci, chyba do Daikiego? Poprosił, by ten po niego wyszedł, bo nie czuł się na siłach, by sam wracać do domu – był roztrzęsiony, pełen emocji.

Wtedy właśnie wpadł pod samochód. Nie pamiętał, czy poczuł przy tym ból, nie pamiętał też, by wiozła go karetka, albo by przebudził się na jakimś stole operacyjnym.

Sennym wzrokiem przesunął po swojej sylwetce, upewniając się, że ma wszystkie kończyny na miejscu. Poruszył lekko nogami, potem rękami – wszystko wydawało się w porządku. Tylko z jego torsem coś było nie tak – kiedy się poruszył, poczuł lekkie szarpnięcie w klatce piersiowej, a chwilę później również w brzuchu. Przypominało to trochę uczucie, jak kiedy jako nastolatek spędził w szpitalu tydzień po wycięciu wyrostka robaczkowego.

Wziął ostrożny oddech i znów poczuł szarpnięcie w klatce piersiowej. Czyżby miał połamane żebra? W takim razie dlaczego boli go brzuch? Był to ból słaby, jakby stłumiony, ale mimo wszystko trochę go odczuwał.

Zamrugał po raz kolejny i rozejrzał się już nieco trzeźwiej. Był na sali zupełnie sam, drzwi pomieszczenia były zamknięte. Czy za nimi czekali jego bracia? Czy wiedzieli w ogóle, do którego szpitala trafił Kise? A może w ogóle nie mieli pojęcia, że coś mu się stało? Może Daiki uznał, że Ryouta rozłączył się sam z siebie i poszedł nocować do Reo?

Kise ogarnął krótki moment paniki, który jednak minął równie nagle, co się pojawił. Najważniejsze, że żyje i może się ruszać – poruszał nogami, rękami, plecami. Wszystko było w porządku, to było najważniejsze. Jak tylko ktoś tu przyjdzie, poprosi o telefon i zadzwoni do Daikiego i Tetsuyi, wyjaśni co się stało i gdzie jest…

Nagle drzwi po jego prawej otworzyły się i do środka giętkim krokiem wszedł mężczyzna ubrany w biały kitel.

- Och, pacjent się obudził!- powiedział głośno, a niska pielęgniarka, która dreptała krok w krok za nim, spojrzała prędko na Kise, po czym, zamknąwszy za sobą drzwi, natychmiast podeszła do łóżka Ryouty.

- Proszę się nie ruszać, Kise-san – powiedziała rzeczowym tonem.- Uległ pan wypadkowi samochodowemu. Harasawa Katsunori-sensei zbada pana, by określić sytuację. Czy rozumie pan, co powiedziałam?- Kise z wahaniem kiwnął głową. Pielęgniarka powtórzyła jego gest, po czym sięgnęła do niskiego stolika stojącego obok łóżka i chwyciła butelkę wody mineralnej. Nalała jej do szklanki, po czym pomogła Kise podnieść się do pozycji siedzącej i napić.- Proszę dokładnie zwilżyć gardło, będzie pan musiał odpowiedzieć na kilka pytań pana doktora. W porządku?

- Tak – odparł Kise, gdy wypił już połowę zawartości szklanki i z wdzięcznością oparł się o poduszki.

- Imię i nazwisko – rzucił doktor, szykując sobie podkładkę z plikiem jakichś kartek.

- Kise Ryouta – odparł blondyn.

- Wiek?

- Dwadzieścia trzy lata – wychrypiał, po czym odchrząknął i sięgnął dłonią po szklankę. Pielęgniarka podała mu ją, a gdy Ryouta wypił do końca zawartość, dolała mu jeszcze wody.

- Jaką mamy dzisiaj datę?

Kise zmarszczył lekko brwi.

- Dwudziesty pierwszy października – odparł z wahaniem.- Wtorek…?

- Środa – poprawił go lekarz, zerkając na niego.- Ale w zasadzie dobrze. Pamięta pan, co się wydarzyło wczoraj?

- Wpadłem pod samochód – mruknął cicho.

- Ponieważ?

Kise znów się zawahał.

- Przeszedłem na czerwonym…?- odparł niepewnie.

- Przeszedł pan przez jezdnię w niedozwolonym miejscu – poprawił go lekarz neutralnym tonem.- Zapewne domyśla się pan, że w związku z powyższym nie może pan rościć sobie praw do obciążenia kosztami swojego leczenia sprawcy wypadku.

- Nie, ja… absolutnie. Nie będę nawet próbował.

- Przeprowadzę teraz badanie kontrolne – powiedział Katsunori, podając kartę pielęgniarce i podchodząc do Ryouty. Wyciągnąwszy z kieszeni kitla małą latarkę, zaczął świecić mu nią najpierw w jedno, potem w drugie oko.- Wypadek na szczęście nie zagrażał pana życiu – ciągnął dalej lekarz.- Skończyło się na złamaniu dwóch żeber i zwichnięciu kostki, ale poważniejszym okazał się odłamek przedniego światła reflektora samochodowego, który utkwił w pana żołądku.

- Jezu...- sapnął Kise z niedowierzaniem.

- Udało nam się usunąć odłamek bez naruszenia organów wewnętrznych, w tym wątroby, o której stan martwiliśmy się najbardziej. Miał pan wiele szczęścia – dodał mrukliwie, chowając latarkę i zakładając stetoskop. Odsunął pościel, którą przykryty był Kise, po czym rozpiął jego koszulę i przytknął zimną końcówkę do nagiej skóry blondyna.- Proszę oddychać miarowo. Mhm… Teraz proszę wziąć głęboki oddech i na chwilę go wstrzymać.- To sprawiało Kise kłopot, nie był w stanie wytrzymać nawet kilku sekund.- Przypiszę panu dietę bogatą w wapń i białko – zrastanie kości żeber potrwa jednak około sześć tygodni, dlatego przez najbliższy miesiąc odradzam panu wszelkich aktywności fizycznych. Mam tu na myśli uprawianie sportu, w tym również pływania, podnoszenie ciężarów i nadmierne schylanie się. Potrzeba panu dużo odpoczynku. Sprawdzę jeszcze odruchy – dodał. Kiedy zdjął stetoskop i wyjął z drugiej kieszeni kitla mały młoteczek, Kise zaczął zastanawiać się ze zdumieniem, ile jeszcze narzędzi kryje to niepozorne ubranie.

Lekarz stuknął młoteczkiem w jego kolana, a potem w łokcie – odskakiwały za każdym razem, co wyraźnie mężczyznę zadowoliło. Skinął głową na koniec badania i schował narzędzie z powrotem do kieszeni.

- Świetnie – stwierdził.- Nie stwierdzam u pana wstrząśnienia mózgu, ale dla pewności Maeko-san przyniesie panu ankietę do wypełnienia – powiedział, a pielęgniarka stojąca obok w pogotowiu, skinęła głową.- To nic takiego, ankieta ma na celu sprawdzenie stanu pana pamięci. Ma pan do mnie jakieś pytania?

- Czy mogę skorzystać z telefonu?- zapytał Kise. Jego głos nie był już tak ochrypły jak wcześniej.

- Nie ma problemu, ale mamy tylko telefon stacjonarny w recepcji, a do niego musiałby pan podejść o własnych siłach.- Doktor uśmiechnął się zdawkowo.- Coś jeszcze?

- Jak długo muszę zostać w szpitalu?

- Przynajmniej przez kilka najbliższych dni, ale nie więcej niż tydzień. Jak mówiłem, najpoważniejsze jest już za panem. Odłamek światła nie był duży, podobnie jest z blizną po operacji. Będzie pan mógł wrócić szybko do domu, ale radzę się oszczędzać.

- Dobrze. Dziękuję, panie doktorze…

- Proszę bardzo. Jeśli nie ma pan do mnie więcej pytań, to pozwoli pan, że wrócę do obowiązków. Przekażę pana braciom, że mogą do pana zajrzeć, ale tylko na dwadzieścia minut.

- Moim braciom?- Kise spojrzał na niego oczami pełnymi nadziei.- Są tutaj?!

- Czekają na zewnątrz.- Lekarz skinął głową.- Dwadzieścia minut i ani minuty dłużej. Odpoczynek jest wskazany.

- Tak, dobrze! Proszę ich zawołać…

Lekarz skinął najpierw Kise, a potem pielęgniarce, po czym wyszedł z pokoju, nie zamykając za sobą drzwi. Zniknął Ryoucie z oczu, ale blondyn słyszał jeszcze jego nieco stłumiony głos:

- Pacjent nie śpi i jest na siłach, by rozmawiać. Daję panom dwadzieścia minut na wizytę, kolejna, jeśli stan pacjenta się nie zmieni, będzie możliwa jutro.

Kise usłyszał poruszenie na korytarzu – a potem drzwi otworzyły się szerzej i blondyn zobaczył dwie najukochańsze twarze na świecie.

Uśmiechnął się do nich, pełen ulgi.


***


Atmosferę między nimi można by kroić nożem.

Ciszę zresztą też.

Zarówno Takao jak i Midorima nie byli skorzy do rozmów – a jednak Shintarou był tu. Siedział na krześle przy łóżku Kazunariego, wyprostowany i z poważną miną. Ręce skrzyżowane miał na swojej szerokiej klatce piersiowej. Brunet tymczasem leżał spokojnie w miękkiej pościeli, starając się za bardzo nie poruszać, by nie wzniecać kolejnych fali bólu, które mimo środków przeciwbólowych, raz po raz go nawiedzały – i nie były przyjemne.

W zasadzie to mężczyzna próbował wręcz nie istnieć. Robił, co mógł, by wyglądać na małego i niepozornego człowieka, który owszem – może i został pobity, na skutek czego miał złamane żebro i prawą nogę – ale był przecież niewinny i skromny.

Choć do niewinności wiele mu brakowało.

Na całe szczęście z nich dwóch tylko on to wiedział.

- Jak tam, Shin-chan, rozpoznałeś już swoim lekarskim okiem, co mi dolega?- zagadnął, nie mogąc już znieść tego milczenia.

- Nie – odparł chłodno Shintarou.

- Och…

- Przeczytałem na tabliczce.

- Och!- Takao uśmiechnął się lekko, po czym zamachał zdrową stopą, która wysunęła się spod kołdry.- A przykryjesz mi nóżkę? Nie mam skarpetki i mi zimno!

Midorima zrobił to, nie mówiąc słowa.

- Dziękuję – powiedział Kazunari.- O której zaczynają się zajęcia? Przekażesz profesorowi, że jestem… yyy… niedysponowany?

Zielonowłosy wziął do płuc powolny oddech, po czym równie powoli go wypuścił. Prawda była taka, że ledwie powstrzymywał się od wydarcia na Takao. Spojrzał na przyjaciela, spojrzał prosto w jego oczy – i choć to Takao miał je w kolorze stali, mężczyźnie wydawało się, że więcej jest jej teraz w Midorimowej zieleni.

- Kto cię pobił?- zapytał oschle.- I dlaczego?

Takao unikał jego spojrzenia. Westchnął cichutko, odwracając na bok głowę.

- Nie wiem, ciemno było – mruknął.- Nie znam typów.

- Dlaczego to zrobili?

- No nie wiem, zapytam ich, jak znowu się spotkamy.

- Okradli cię?

- Nie wiem, chyba tak.- Takao zmarszczył brwi. Nie podobało mu się to przesłuchanie – obawiał się, że pod tak czujnym i wręcz groźnym spojrzeniem funkcjonariusza Midorimy Shintarou, szybko sypnie samego siebie.- Nie mam komórki.

- Gdzie to się stało?

- W parku, tym niedaleko uczelni.

- Nie ma tam kamer?- Midorima zmarszczył brwi.

Takao zastanowił się przez chwilę – wcale nie nad tym, czy są tam kamery, czy nie. Raczej nad tym, czy, jeśli rzeczywiście zamontowano w parku kamery, to czy będzie na nich widać, że on zaczepił tamtą grupkę. Policja to pikuś, jak będą mieli do niego pretensje, że im niepotrzebnie roboty tylko dowala, to pół biedy.

Ale jeśli Shintarou zrozumie, co zrobił Kazunari… albo go zabije, albo zniknie z jego życia już na zawsze. Obie wersje skutkowały w zasadzie tym samym.

Innej opcji nie przewidywał.

- Nie wiem – stwierdził w końcu.- Nigdy nie zwróciłem na to uwagi.

- Kto cię znalazł? Ktoś z uczelni?

- Nie, jakiś randomowy typo.- Takao pokręcił głową.- Sympatyczny koleś, i naprawdę bardzo odważny, skoro rzucił się mi na ratunek.

- Rozmawiałeś z nim?

- Tak.

- Podziękowałeś mu?

- Oczywiście!- Kazunari spojrzał na przyjaciela ze złością.- Nie jestem przecież niewdzięcznikiem! Uratował mi życie…

- A czy…?

- A CZY może już pan skończyć z tym przesłuchaniem, panie oficerze?- zirytował się Takao.- Wszystko wyczytałeś sobie z tabliczki! Ode mnie wiesz, że mnie pobili i wrzucili do rzeki, nie mam nic więcej do powiedzenia. Byłem przerażony i nawet nie myślałem, lekarz powiedział, że całkiem prawdopodobnie zemdlałem w wodzie.

Midorima znów westchnął ciężko, poprawiając okulary na nosie. Przez dłuższą chwilę milczał, wpatrując się w jakiś fragment pościeli na łóżku Takao.

- To drugi raz, kiedy coś ci się dzieje – mruknął cicho.- O pierwszym nie chciałeś mi nic powiedzieć. Dziwisz się, że teraz, kiedy wylądowałeś w szpitalu, chcę znać szczegóły?

- Tamto, to...- Takao zarumienił się lekko. Próbował wyprzeć z pamięci tamtą próbę gwałtu. Było mu głupio i było mu wstyd, że doszło do czegoś takiego, był w końcu mężczyzną. Ile mężczyzn zostaje w takim celu zaatakowanych przez innych? Wydawało mu się, że tylko on jeden.- Wtedy dostałem tylko raz, zresztą pijany byłem. Nie pamiętam szczegółów.

- Teraz też niewiele pamiętasz…

- Bo było ciemno! Wszystko stało się szybko, a ja, wybacz, ale byłem zajęty otrzymywaniem ciosów i jakoś zabrakło mi czasu, żeby pokontemplować każdą twarz w towarzystwie.

- Pamiętasz chociaż ilu ich było?

- Nie do końca… Czterech? Pięciu? Co to zmienia?

- Jeśli to stała grupa, która często tam bywa, będziemy w stanie ich znaleźć…

- I niby co im udowodnimy?

- Zadzwonię do urzędu miasta i zapytam, czy mają kamery w tym parku – odparł rzeczowym tonem Midorima.- Muszą ponieść odpowiedzialność za…

- A ja wolałbym po prostu zapomnieć.

Midorima znów westchnął ciężko, z odrobiną irytacji.

- Jak tak będziesz ciągle zamiatał wszystko pod dywan, to niewiele będziesz miał z życia – warknął.

- A mam inne wyjście?

- Wszystko sprowadza się zawsze do tego, że cię nie kocham – powiedział Midorima. Takao zacisnął lekko wargi i spojrzał na niego, urażony.- Zachowujesz się egoistycznie. Uparłeś się, że chcesz mnie zdobyć, a przez to stałeś się nierozważny i nieostrożny. Chlejesz po barach, znikasz na noc bez słowa, teraz wylądowałeś w szpitalu, ledwie żywy! Zachowujesz się egoistycznie, Bakao. Czy naprawdę nie wystarcza ci, że ze wszystkich znanych mi osób, jesteś dla mnie kimś, komu ufam najbardziej? Naprawdę musisz być na pierwszym miejscu, by czuć się szczęśliwym?

Takao przełknął ciężko ślinę, nie odpowiadając. Nie chciał tego słuchać, nie życzył sobie, by Midorima w jakikolwiek sposób wypowiadał się na temat jego uczuć. To były jego i tylko jego uczucia, a Shintarou nic do tego.

Nie chciał słuchać tej prawdy. Nie chciał, by ona do niego dotarła.

Zielonowłosy westchnął chyba już po raz setny, odkąd znalazł się w pokoju, w którym leżał Takao. Zdjął okulary i przetarł zmęczone i opuchnięte od niewyspania oczy. Kiedy Kazunari zadzwonił do niego w środku nocy z komórki Kuroko i wyjaśnił, do jakiego zaskakującego zbiegu okoliczności doszło – że Tetsuya był w szpitalu z powodu Ryouty, a brunet leżał zaledwie kilka sal dalej – mężczyzna poczuł, jak jego serce zamiera. Przyjaciel wyjaśnił mu, że nic mu nie jest, że czuje się „okej”, i żeby Midorima nie martwił się i wracał do spania.

Kiedy połączenie dobiegło końca, Shintarou sprawdził godziny odwiedzin w szpitalu Shibuya. Nie był w podobnej sytuacji, co Kuroko i Aomine – oni przebywali w poczekalni, oczekując ranka i wizyty kontrolnej lekarza, który miał zdecydować, czy pozwoli im zobaczyć się z bratem, czy nie. Midorima nie był w żaden sposób spokrewniony z Takao i, nawet jeśli jego stan pozwalał na odwiedzanie go, nikt by go do niego nie wpuścił o tej porze.

Dlatego czekał w mieszkaniu do godziny ósmej trzydzieści. Pojechał do Shibuya na dziewiątą i zarejestrował się jako gość pacjenta, Takao Kazunariego. Recepcjonistka sprawdziła jego dane i pokierowała Midorimę do jego sali.

Teraz siedział na krześle przy łóżku przyjaciela, i wiele emocji kotłowało się w nim. Niepokój na widok jego posiniaczonej twarzy, zmartwienie na widok nogi utkwionej w gipsie. Ulgę, że mimo wszystko mężczyzna żyje i nawet uśmiechnął się do niego, gdy Midorima zajął miejsce; mało tego, rzucił nawet jakiś typowy dla niego żarcik, którego Shintarou już teraz nie pamiętał.

Poniekąd czuł się winny temu, co się stało, a ponieważ logika podpowiadała mu, że to nie jego wina – czuł też irytację. Złościł się, że Takao zaczął zachowywać się tak nieodpowiedzialnie, co nie było do niego podobne, tęsknił za czasami, kiedy Kazunari dużo żartował, śmiał się i dokuczał mu.

Tyle emocji naraz.

Takao nie chciał tego widzieć, ale miłość też tam była. Midorima szczerze kochał swojego przyjaciela – Kazunari był niezwykle ważny w jego życiu, od zawsze. Zielonowłosy zawsze sądził, że on to wie i widzi, bo przecież z jakiego innego powodu Shintarou postanowiłby wynajmować z nim mieszkanie? Z jakiego innego powodu miałby ufać mu tak bardzo, że był gotów zwierzać się ze wszystkiego, co by go trapiło? Nie robił tego często, bo po prostu nie dopuszczał, by zmartwienia zajmowały zbyt dużo miejsca w jego życiu.

Ale teraz martwił się o Takao. I niby jak miał z nim o tym porozmawiać?

- Zależy mi na tobie – powiedział cicho, spoglądając na niego.- Chcę, żebyś był szczęśliwy, Takao. Ale każdego dnia martwię się o ciebie coraz bardziej, i bardziej, bo… wszędzie dostrzegasz przeszkody na drodze do własnego szczęścia, a nie dostrzegasz tego, że sam je sobie podkładasz. To nie Akashi jest problemem, to nie moje uczucia są problemem: problemem jest to, że nie dopuszczasz do siebie myśli, że to nie idzie po twojej myśli. Że to nie jest tak, jak ty chcesz. Wydaje ci się, że jestem nieszczęśliwy i zasługuję na kogoś „lepszego”, ale oceniasz to ze swojej własnej perspektywy. To ty tego pragniesz, nie ja. Ja chcę tego, co było: kiedy traktowaliśmy się normalnie, kiedy spędzaliśmy razem czas, kiedy akceptowałeś to, że nie odwzajemniam twoich uczuć. Teraz to jest jakieś apogeum – westchnął, kręcąc z rezygnacją głową.- Jesteś moim najlepszym przyjacielem i zawsze nim będziesz, Takao. Chcę dla ciebie jak najlepiej: chcę, żebyś zapomniał o tym, co do mnie czujesz, żebyś zakochał się z wzajemnością w kimś, kto zadba o ciebie tak, jak ty chcesz zadbać o drugą osobę. Ale co przyjdzie nam z tego, że tylko ja tego chcę?

Westchnął po raz ostatni. Wygadał się. Wcale nie przyjechał tu po to, by zranić po raz kolejny uczucia Takao – chciał upewnić się, że nic mu nie jest, zadbać o wszystko, czego brunet potrzebował. Chciał zaopiekować się nim tak, jak zawsze się nim opiekował, gdy mężczyzna chorował na grypę czy zwykłe przeziębienie.

Chciał być jego przyjacielem.

Tak jak zawsze.

- Idź już – poprosił cicho Takao, nie patrząc na niego.

Midorimę trochę to zabolało, ale nie zamierzał oponować. Domyślał się, że Kazunari pragnie zostać teraz sam.

Wstał i odsunął krzesło pod ścianę, gdzie wcześniej stało. Zaczął ubierać kurtkę, ale nim wyszedł, stanął raz jeszcze przy łóżku.

- Przyjadę jutro. Przywieźć ci jeszcze coś z domu, albo zrobić ci jakieś zakupy?

- Możesz mi kupić jakiś sok cytrusowy i trochę owoców – odparł, poprawiając się ostrożnie na łóżku.- Lekarz wspomniał, że czeka mnie szpitalna dieta i nie mam przesadzać z samowolką. Aha, jeszcze jakieś ciastka owsiane, najlepiej…

- Naturalne, wiem.- Midorima poprawił okulary na nosie.- Zapytam jeszcze w recepcji, czy mogę rzucić okiem na plan twojej diety. Jeśli nie, to spytam o produkty, które można ci przywozić.

- Okej, dzięki.

- Odpoczywaj. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, zadzwoń.- Wskazał na swoją starą komórkę, którą znalazł w mieszkaniu, i którą przywiózł Takao, by mógł skontaktować się z rodziną. Położył ją na małym stoliku nocnym, razem z laptopem i powieścią, którą Kazunari niedawno zaczął czytać.

- Tak zrobię. Jeszcze raz dzięki, i przepraszam za kłopot.

- Żaden kłopot.- Midorima pokręcił głową, poprawił okulary.- Do jutra, Takao.

- Do jutra, Shin-chan.

Midorima wyszedł z sali, zostawiając drzwi przymknięte. Do uczuć kotłujących się w jego głowie dołączyło jeszcze jedno.

Była to pustka.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń