[MnU] Odcinek 23 [rewrite]

 

Moda na Uke

Odcinek 23


Nie upłynęły nawet dwa pełne dni jego pobytu w szpitalu, a Kise Ryouta zdążył zrobić już wszystko, co można było w jego sytuacji; przeczytał cztery magazyny, które przynieśli mu bracia i obejrzał dwa seriale na Netflix. Jedynymi przerwami od rozrywki były wyjście do toalety i drzemki (no i odwiedziny braci).

Kise był świadom tego, że to wszystko nie byłoby takie złe, gdyby nie służyło mu tylko i wyłącznie po to, by nie myśleć.

Gdy tylko zostawał sam w pokoju, jego uśmiech gasł powoli, a wzrok mętniał. Kierował go mimowolnie w kierunku okna, tam gdzie widoczny był świat i wolność, której mu brakowało – swoboda podejmowania decyzji odnośnie tego dokąd pójść, lub z kim. Myśli wędrowały ku mężczyźnie, którego kochał.

Kasamatsu nie wiedział, co się wydarzyło. Kise był tego pewien. Choć tamtego wieczora usłyszał tyle okropnych rzeczy, blondyn wierzył, że Yukio nie był aż takim dupkiem, że być może wcale nie miał tego wszystkiego na myśli. Może jego także przepełniały wówczas emocje? Może nie zdołał powstrzymać potoku słów, może pożałował ich, gdy tylko Ryouta opuścił restaurację?

Ale czy wobec powyższego, nie powinien był wyjść z restauracji za nim? Może nie udałby się jego śladem, ale chociaż by go zawołał, chociaż zobaczyłby, w którym kierunku się udaje. Nawet jeśli znaczył dla niego mniej, to przecież przeżyli wspólnie sześć długich lat. Nieważne, jak bardzo Yukio zakochał się w tamtej kobiecie, powinien przecież zrobić choć tę jedną rzecz, prawda?

A jeśli był w kompletnym szoku? Jeśli słowa, które sam wypowiedział przeraziły go tak bardzo, że nie był w stanie wstać od stołu, to przecież było to całkiem uzasadnione. Może niezupełnie do wybaczenia, ale na pewno w pewnym stopniu zrozumiałe.

Ale znów – przecież Kasamatsu był rozsądny. Z nich dwóch to właśnie on zawsze miał chłodną głowę do wielu spraw, i kiedy Kise zaczynał panikować czy zamartwiać się, Yukio wykazywał się opanowaniem i logicznym myśleniem. Czy rozstanie z Kise i rozpoczęcie nowego związku z kobietą tak go odmieniły? Czy znaczyło to, że Kasamatsu naprawdę zakochał się w tej… Kanako?

Kise wziął ostrożnie głęboki wdech. Przetrzymanie powietrza w płucach sprawiało mu wiele bólu, dlatego już po chwili wypuścił je drżąco. Łzy zebrały mu się w oczach, a w gardle wyrosła ciężka gula. Miotał się pomiędzy chęcią zobaczenia Yukio, a skrzywdzenia go w równym stopniu, w jakim on skrzywdził Ryoutę.

- Czym sobie na to zasłużyłem…?- zapytał sam siebie, po to tylko, by usłyszeć swój własny słaby głos. Pragnął, aby przemawiał przez niego rozsądek, który pomógłby mu w rozwiązaniu problemu, ale uczucia wciąż były zbyt silne.

Sięgnął po chusteczkę, by wydmuchać nos, kiedy drzwi jego szpitalnego pokoju otworzyły się z rozmachem, a do środka wkroczył wysoki mężczyzna o przydługich, czarnych włosach, ubrany w fioletowy kombinezon z żółtym pasem, na który narzucony miał płaszcz.

- Oooch, nieee!- jęknął na widok zaskoczonego Kise.- Moje ty biedactwo!

- R… Reocchi?- bąknął blondyn, zdumionym wzrokiem przesuwając nie tylko po sylwetce przyjaciela, ale także licznych kolorowych torebeczkach prezentowych, którymi ten był obładowany.

- Spójrz tylko na siebie, wyglądasz okropnie!- zawołał z przejęciem Mibuchi, podchodząc do łóżka Kise i zasypując jego nogi torebkami. Przysunął się do niego i ostrożnie chwycił w dłonie jego twarz, uważnie jej się przyglądając.- Matko, te zadrapania…! Na tak pięknej twarzy!

- Zadrapania?- zdziwił się Kise.- A-ale Tetsucchi i Daikicchi powiedzieli, że twarz mam całą… Masz przy sobie lusterko?!

- Oczywiście, że mam!- Reo zrzucił z siebie długi biały płaszcz i sięgnął do kieszeni kombinezonu. Wyjął z niego podręczne lusterko i podał je Ryoucie. Blondyn natychmiast otworzył je i zaczął uważnie przyglądać się swojej twarzy.

- No jest trochę zadrapane...- mruknął niechętnie, dotykając delikatnie zaróżowionego policzka.

- Pewnie upadłeś na tę stronę, kiedy ta pozbawiona wszelkich uczuć bestia cię potrąciła!- zawołał Reo, siadając na brzegu jego łóżka i ze zmartwieniem obrzucając wzrokiem całe ciało Kise.- Biedactwo!- powtórzył z przejęciem.

- Ale, Reocchi, co ty tutaj robisz?- zapytał Kise, wracając do sedna swojego wcześniejszego zdziwienia.- Nie miałeś przyjechać w niedzielę?

- W niedzielę?!- wykrzyknął oburzony Mibuchi.- Ty chyba raczysz żartować, mój kochany! Albo gorzej – masz coś niezdrowo z umysłem! Przyjechałbym wczoraj, ale twój kompletnie nieodpowiedzialny brat poinformował mnie o twoim wypadku dopiero dzisiaj! Wyobrażasz sobie?!

- Och, prosiłem Daikicchiego, żeby dał ci znać, co się stało, i poprosił w moim imieniu, abyś wpadł w niedzielę...- Kise zmarszczył lekko brwi.

- Ty naprawdę masz coś nie tak z mózgiem – prychnął Reo.- W niedzielę? Oszalałeś? Siedzisz tu od środy! Gdyby nie fakt, że musiałbym zapewne poruszyć całe góry, aby doktor pozwolił mi cię zobaczyć tuż po wypadku, to przyjechałbym od razu. Udałoby się wczoraj, no ale, tak jak już wspomniałem, twój gburowaty brat nie raczył skontaktować się ze mną dużo wcześniej!

- Wybacz…

- Nieważne!- Reo machnął dłońmi.- Prezenty, prezenty! Na pewno musiałeś się tu potwornie nudzić bez mojej pomocy, a wiem, że twoi bracia, nieważne jak bardzo ci drodzy, nie mają pojęcia, czego prawdziwi mężczyźni, tacy jak my, potrzebują w takich chwilach.

Kise uśmiechnął się do przyjaciela z prawdziwą wdzięcznością. Energia Mibuchiego była po prostu niezwykle zaraźliwa, podobnie jak jego pozytywne nastawienie.

- Zrobiłem ci niezbędne zakupy!- oznajmił Reo, sięgając po jedną z kolorowych torebek.- Co tu mamy…? Ach, tak! Najświeższe numery obowiązkowych magazynów modowych, czyli „Jego styl”, „ELLAH”, „Glancuś” i „Cosmopospolitan” iii… ten ostatni w limitowanej edycji!

- Oooch, czyli to ten z wywiadami aktorów „Seme życia”?!- Kise spojrzał z zachwytem na okładkę „Cosmopospolitana”.- Słyszałem, że zrobili tak niewielki nakład tego numeru, że tylko użytkownicy ze stałą comiesięczną subskrypcją go dostaną!

- No cóż, ja na szczęście mam swoje uroki i talenty, i nie muszę mieć subskrypcji, by dostać takie rarytasy!- Reo zaśmiał się lekko, odgarniając za ucho włosy. Sięgnął po następną torebkę.- Tutaj masz maseczki do twarzy, w płachtach oczywiście, żebyś nie musiał za dużo korzystać ze szpitalnych toalet. Dokupiłem ci też chusteczki oczyszczające i nawilżające… możesz je też używać do wycierania pupy!- zachichotał, na co Kise roześmiał się lekko.- Co tu mamy…? Aha, parę słodkości na umilenie pobytu w tym strasznym miejscu, twoje ulubione pralinki i ciasteczka… Tu mamy co? Ach, no tak! Spójrz, kupiłem ci przepiękny komplet piżamy, będzie pięknie na tobie leżeć!- Reo zaczął wyciągać z kolejnych torebeczek kolejno spodnie, top oraz szlafrok, wszystko w kolorze kobaltowym i przyozdobione miedzianozłotymi chińskimi smokami. Komplet rzeczywiście robił wrażenie, zwłaszcza że jakość materiału wydawała się na pierwszy rzut oka najwyższej jakości.

- Och, Reocchi, nie musiałeś...- zaczął Kise, z wahaniem spoglądając po sobie. Sam oczywiście nie zamierzał chodzić w szpitalnej szmatce, dlatego poprosił braci, by przywieźli mu piżamę z domu. Miał więc na sobie własną, gładką, w kolorze mięty.

- Prawdę mówiąc założyłem, że twoi bracia nie pomyślą o tym, aby przywieźć ci piżamę – westchnął Mibuchi.- Dlatego kupiłem ci nową. Najwyżej weźmiesz do domu!

- Kupiłeś mi tak wiele rzeczy, a ja naprawdę nie…

- Ach, i ostatni prezent!- zawołał Reo, sięgając po ostatnią niewielką torebkę.- Tadam! Nowa komórka!

- Żartujesz?!- Kise przeraził się nie na żarty.- Błagam, powiedz, że mi ją tylko pożyczasz!

- Och, była na wyprzedaży, ostatnia sztuka z tego modelu.- Reo machnął lekceważąco dłonią.- Tanioszka, mówię ci! Razem z Eikichim ogarnęliśmy już ustawienia i zapisałem ci wszystkie najważniejsze numery! Twój nieodpowiedzialny i gburowaty brat wspomniał mi, że twój telefon prawdopodobnie roztrzaskał się, kiedy tamten pozbawiony wszelkich uczuć bestialski kierowca cię potrącił!

- Tak mi się wydaje...- westchnął Kise, przyjmując prezent.- Bardzo ci dziękuję, Reocchi, naprawdę! Za wszystko… Tyle tego… no i ten magazyn!

Reo uśmiechnął się do niego ciepło, jednak po chwili jego twarz przybrała nieco poważniejszy wyraz. Mężczyzna westchnął i łagodnym gestem położył dłoń na dłoni przyjaciela.

- Naprawdę się wystraszyłem, gdy usłyszałem o tym, co się stało – powiedział.- Cieszę się, że nie skończyło się to gorzej. Ale, proszę cię, Ryouta… uważaj na siebie, dobrze? Jest mnóstwo – naprawdę mnóstwo – osób w twoim otoczeniu, którym byłoby bardzo, bardzo przykro, gdyby cię zabrakło. Pamiętaj, że świat nie kończy się na Yukio.

Kise zacisnął lekko usta, lecz broda i tak lekko mu zadrżała. Skinął przyjacielowi głową, nie zostawiając sobie nawet przestrzeni na przemyślenie tego, co powiedział.

Bo Reo miał po prostu rację.

Nie tylko Kasamatsu był głosem rozsądku w jego życiu.


***


Choć Aomine początkowo planował zrobić sobie mały urlop, by zająć się domem pod nieobecność Kise, a przede wszystkim przejąć jego rolę w gotowaniu i opiece nad sprawunkami, to mimo szczerych chęci szybko zrezygnował z tego pomysłu. Zwyczajnie nie nadawał się do bycia panem domu; ani mu nie wychodziło gotowanie, ani sprzątanie, a przejrzenia rachunków nawet nie podejmował próby.

Szybko więc przekonał się, że Ryouta jest w ich życiu po prostu niezbędny i zaczynał irytować go fakt, że blondyn tak łatwo dał się potrącić i do tego stracił przytomność i nawet nie nawrzeszczał na kierowcę.

Kise z pewnością starał się pomóc na odległość – mając zarówno z jednym jak i z drugim bratem kontakt niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę. Z racji, że „nie chciał przeszkadzać Tetsucchiemu na uczelni w trakcie zajęć”, to głównie Daikiego codziennie bombardował wiadomościami, pisząc nawet o rzeczach tak błahych jak kształt i kolor tabletek, które podawano mu w szpitalu.

Najwyraźniej Kise nie przejmował się przeszkadzaniem Aomine w pracy.

Także i tego dnia, równo o godzinie piętnastej, kiedy to Daiki kończył swoją zmianę i był w trakcie przebierania się, Ryouta zaczął się do niego dobijać.

- Hej, Daikicchi, skończyłeś już pracę?- usłyszał radosny głos brata.

- Przebieram się – westchnął ciężko ciemnoskóry, nakładając na nagi tors czarny podkoszulek.- Naprawdę nie mogłeś poczekać tych pięciu minut, aż chociaż wyjdę na zewnątrz?

- No bo ja właśnie specjalnie teraz dzwonię, żeby ci powiedzieć, że pada!- oznajmił Ryouta.

- Żartujesz! No to bardzo dobrze, że mi to mówisz, bo ja tu nie mam okien, a oczu to już w ogóle…

- Nie zapomnij parasola, bo zmokniesz i się przeziębisz – gaworzył dalej Ryouta.- Wracasz prosto do domu? Wpadniecie do mnie z Tetsucchim? Aha, przynieś mi, proszę, mojego laptopa! A co będziecie w ogóle jeść dzisiaj na obiad?- Nagle w głosie Kise rozbrzmiało zmartwienie.- Mam nadzieję, że nie kupujecie żadnych mrożonek?!

- Yyy...- Aomine zmarszczył brwi, nie wiedząc, na które pytanie odpowiedzieć najpierw. Zamknął drzwi swojej kanciapy na klucz, który następnie wsunął do kieszeni spodni, komórkę przytrzymując sobie ramieniem.- Nie wiem, co zjemy, chyba pierogi…? Tetsu coś mówił, że Kagami zrobił zapas. Wpadniemy po zajęciach Tetsu, kończy chyba o… nie pamiętam, o szóstej albo siódmej.

- To strasznie późno – westchnął Kise.- Zmienił mu się plan? Przecież wcześniej kończył równo z tobą!

- A bo ja wiem?- Daiki wyszedł z budynku szkolnego i udał się w stronę bramy, narzucając na głowę kaptur kurtki. Rozejrzał się szybko wokół, czy aby nie ma w pobliżu żadnych uczniaków, którzy mogliby głośnymi rozmowami zdradzić Ryoucie jego sekret.- Nie pytałem go, czemu o tej kończy, założyłem, że tak po prostu jest.

- Aa, rozumiem. Ja sobie leżę, wiesz?

- Mhm, a lekarz ci pozwolił?

- Co?

- Nic, nic. Pewnie się nudzisz, co?

- W sumie to nie! Reocchi u mnie był, przyniósł mi kilka magazynów, dostałem też trochę słodkości, nową piżamę i komórkę!

- Oo, to teraz masz komórkę?

- No a z czego do ciebie dzwonię, głuptasie?

- Yy...- Aomine zmarszczył brwi, skręcając w boczną uliczkę i ruszając w kierunku zejścia do metra.- No, myślałem, że może ze szpitalnego dzwonisz, czy coś.

- Nie, Reocchi kupił mi jakąś najtańszą komórkę. Chciałem to zrobić sam, jak już wyjdę ze szpitala, ale skoro mam tę, to po prostu ją zachowam. Tak sobie pomyślałem…

- Słuchaj, zadzwonię do ciebie jak będę w domu, dobra?- westchnął Aomine, przechodząc do zejścia do metra i schodząc w dół po schodach.- Już prawie jestem pod ziemią, nie będę miał zasięgu.

- Aaa, dobrze! W takim razie do usłyszenia, Daikicchi! Uważaj na siebie!

- Ta, ty też – odparł, po czym rozłączył się.

Westchnął ciężko, chowając komórkę do kieszeni. Czasem nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak bardzo kocha tego irytującego człowieka. Jak nie nawija jak katarynka o pierdołach, to przejmuje się głupotami, to znowu narzeka, po to by na koniec wszystkim okazywać sympatię i zrozumienie, rozczulać wszystkich pięknym uśmiechem i po prostu wprawiać ludzi w dobry nastrój.

Kiedy Aomine znalazł się już na poziomie metra, z ulgą zrzucił mokry kaptur z głowy. Oczywiście, że zapomniał parasola. Co on, baba, żeby sprawdzać prognozę pogody? Prawdziwy mężczyzna nie boi się deszczu, w końcu z cukru nie jest ulepiony, prawda? A to, że mu teraz było zimno i nieprzyjemnie… drobnostka!

Ciemnoskóry stanął przed słupem, na którym wisiała elektroniczna tablica z rozkładem pociągów i zaczął odczytywać kolejne godziny odjazdów. Jego wzrok przesuwał się od jednej do drugiej strony, kiedy nagle kątem oka dostrzegł znajomą sylwetkę. Zmarszczył brwi, zatrzymując na niej spojrzenie i próbując rozpoznać z daleka.

Na pewno był to mężczyzna – dało się to rozpoznać po mocno zarysowanej szczęce, muskulaturze i krótkich, postrzępionych czarnych włosach. Granatowa kurtka, którą na sobie miał, wydawała się Daikiemu równie znajoma. Mężczyzna stał oparty o mur kilkanaście metrów dalej, z komórką w ręce, w której wyświetlacz właśnie się wpatrywał.

Twarz Aomine stężała. Minęła chwila, nim rozpoznał tego człowieka, ponieważ od przeszło dwóch tygodni starał się nie tyle wyprzeć go z pamięci, co wręcz ze świata rzeczywistego.

To był Kasamatsu Yukio.

Fala emocji przyćmiła jego umysł; wściekłość mieszała się z żalem i poczuciem niesprawiedliwości. Facet, którego traktował niemal jak brata, a już na pewno jak przyszłego szwagra, stał nieopodal zupełnie opanowany, jakby w ogóle nie rozmyślał nad tym, jakie spustoszenie uczynił w sercu Kise. Facet, do którego – jako niewielu – Aomine czuł prawdziwy respekt, którego do pewnej chwili szanował a nawet podziwiał, wydał mu się teraz fałszywym i obrzydliwym kłamcą.

Tym właśnie był w jego oczach.

Nienawidził go, a nienawiść ta zaślepiła go zupełnie.

Ruszył w jego kierunku, niewiele myśląc. Miał wrażenie, jakby na jego krtań napierały setki niewypowiedzianych słów, które pragnęły teraz wyrwać się na wolność i swoją brutalną mocą zrównać Kasamatsu z ziemią. On sam tego pragnął, całe jego ciało, cała dusza i całe serce, wszystko szarpało nim fizycznie i mentalnie, rwało się, by skrzywdzić Yukio bardziej, niż on skrzywdził Kise.

Ciężko powiedzieć, czy Yukio wyczuł samego Aomine, czy może jego morderczą aurę, ale gdy ciemnoskóry zaczął się do niego zbliżać, mężczyzna oderwał wzrok od telefonu i uniósł głowę, szybko go dostrzegając. Ich spojrzenia się spotkały – Daiki szedł ku niemu z zaciętą miną, Yukio z kolei początkowo jakby struchlał, jednak po chwili ze westchnieniem schował komórkę do kieszeni spodni, a dłonie wcisnął do kieszeń kurtki.

- To nie jest dobre miejsce na bójki, Daiki – odezwał się zrezygnowanym tonem.

- Proszę, proszę. To jednak masz jakieś pojęcie, dlaczego mam ochotę ci wpierdolić?- prychnął Aomine, mierząc go złowrogo od góry do dołu.

- Nic, co powiem, nie zmieni twojego nastawienia do mnie – mruknął Yukio, odwracając od niego wzrok.- Nie chciałem, żebyście ty i Tetsuya brali w tym udział. Dlatego staram się nie rzucać wam w oczy, ale nie jestem w stanie zniknąć z tego świata, wiesz? Choćbyś bardzo chciał.

- Och, nie masz pojęcia, jak bardzo – warknął Aomine.- Z ogromną przyjemnością pomógłbym ci go teraz opuścić, ty sukinsynie.

- O ile dałbyś radę – wycedził Yukio, patrząc na niego twardo.- Daj sobie spokój. To, co się wydarzyło, ma związek tylko ze mną i Ryoutą – nie dotyczy ciebie, nie dotyczy Tetsuyi, nie dotyczy nikogo poza naszą dwójką.

- A kto tak niby powiedział? Może ty? Taki jesteś nieomylny, że jak się twoje słowo rzeknie, to klękajcie narody i nikt nie ma prawa się sprzeciwiać?

- Niepotrzebnie to wyolbrzymiasz.

- Wyolbrzymiam?- wycedził Aomine, niemal trzęsąc się już ze złości.- Czy ty zdajesz sobie, kurwa, sprawę, co przez ciebie przechodził Ryouta? Co dalej przechodzi, i co zapewne będzie jeszcze przechodził, bo ty nie potrafiłeś utrzymać chuja w gaciach?

- Jesteś ostatnią osobą, która może mi prawić morały – warknął Yukio, prostując się i przysuwając nieznacznie do Aomine. Był od niego sporo niższy, ale wcale nie wyglądał przez to na słabszego. Jego zacięte spojrzenie i groźny błysk w oku sugerowały coś zupełnie przeciwnego.- Jak chcesz mnie uczyć o wierności, to najpierw sam dorośnij do stałej relacji.

Aomine zacisnął mocno zęby. Miał wrażenie, jakby jego wnętrzności nie tyle się gotowały, co wręcz smażyły – czuł gorąco na całym ciele, szczególnie na policzkach. Wiele razy droczył się z Yukio i zawsze przegrywał ich utarczki słowne. Czy naprawdę wierzył, że teraz będzie inaczej? Znał Kasamatsu i wiedział, że potrafi być nieczułym draniem – nawet jeśli ślepo wierzył, że gdy chodziło o Ryoutę, Yukio kochał bezgranicznie.

A jednak. Był pozbawiony poczucia winy. Po prostu układał sobie nowe życie.

Bez nich.

- Jesteś skurwiałym psem – syknął Daiki.- Trzymaj się z daleka od mojego brata.

- Ja i Ryouta chcemy pozostać w dobrych kontaktach...- zaczął Kasamatsu, choć w jego głosie tym razem rozbrzmiała nuta niepewności.

- Ach, tak?- prychnął drwiąco Daiki.- Po tym, co mu ostatnio powiedziałeś? Po tym, jak pochwaliłeś się, ile razy dziennie marzysz o rżnięciu swojej koleżaneczki?

Nareszcie w twarzy Kasamatsu pojawiły się inne uczucia. Czy to było zaskoczenie zmieszane z poczuciem wstydu? A może niepewność wywołana faktem, że Yukio nie spodziewał się, iż Ryouta zwierzy się bratu z tamtego spotkania?

Ale to przecież nie wchodziło w grę – Kise był wylewny, zawsze dużo opowiadał braciom o swoim życiu, dzielił się każdą radosną i smutną chwilą. Tak po prostu działał: nie mógł ruszyć naprzód, jeśli samotnie miał ciągnąć swój ciężar i pragnął zarażać innych optymizmem, gdy działo się coś radosnego.

- Nie to miałem wtedy na myśli – powiedział cicho Kasamatsu.- Zresztą, to nie tobie będę to tłumaczył, tylko Ryoucie. Jeśli masz jeszcze w sobie resztki sympatii do mnie, to możesz mu przekazać, że chcę przeprosić i porozmawiać jeszcze raz.

- Nie ma we mnie ani krzty pozytywnych uczuć do ciebie – wycedził Aomine.- Dla mnie mógłbyś zdechnąć tu i teraz. Ryoucie byłoby tak o wiele łatwiej.

Yukio nie odpowiedział; wbił jedynie twardy wzrok w Daikiego.

Kusiło go, by go uderzyć – naprawdę kusiło! Ale Aomine wiedział, że nie może zacząć bójki w metrze. Zbyt ciasno, za dużo ludzi wokół, którzy mogli albo ich powstrzymać, ale stanąć po niewłaściwej stronie. Do tego w pobliżu kręciła się ochrona, która rozprawiłaby się z nimi równie szybko, a wszystko skończyłoby się na policji, której Daiki wolał unikać, odkąd się do niej nie dostał.

Na szczęście kątem ona zauważył, że nadjeżdża jego pociąg. Wcisnął zaciśnięte pięści do kieszeni swojej kurtki. Boże, jak on nienawidził w tej chwili tego człowieka! Gdy pociąg zaczął zwalniać, by zatrzymać się na stacji, Daiki ruszył ku niemu, z początku tyłem, nie spuszczając wzroku z Kasamatsu. W końcu obrócił się na pięcie, zacisnął mocniej zęby i wsiadł do wagonu. Odwrócił się i po raz ostatni wbił spojrzenie w Yukio, który wcześniej odprowadził go wzrokiem. Wydawał się teraz bardziej rozluźniony, jakby fakt, że Aomine wsiadł do pociągu sprawił, że z mężczyzny zeszło całe napięcie.

Daiki nienawidził tego opanowania wymalowanego na jego twarzy.

- Yukio!- krzyknął jeszcze ponad głowami kilku pasażerów, wsiadających do wagonu. Kasamatsu drgnął i spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami.- Może przekażę twoją wiadomość Ryoucie… jak już wyjdzie ze szpitala!

Drzwi wagonu zamknęły się, a po krótkim sygnale pociąg ruszył, zostawiając za sobą stację i pasażerów, czekających na inne linie.

Oraz Kasamatsu Yukio, na twarzy którego malowało się niedowierzanie – i przerażenie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń