[MnU] Odcinek 24 [rewrite]

 

Moda na Uke

Odcinek 24


Odkąd Hayama poznał Miyajiego, był święcie przekonany, że mężczyzna ten jest miłością jego życia. Wszystko na to wskazywało – zarówno uczucia, które przepełniały go, gdy przebywał z Kiyoshim, jak i te, na które cierpiał, gdy byli rozdzieleni. Był świadom tego, że ponieważ kocha Miyajiego, z tym większą radością i uśmiechem na twarzy spieszy na spotkanie z nim.

Ale nie tym razem.

- No, w końcu – przywitał go Miyaji, gdy otworzył drzwi swojego mieszkania i skinął Hayamie głową, jednocześnie odsuwając się, by przepuścić gościa w progu.- Już myślałem, że zapomniałeś, że się umówiliśmy. Co cię zatrzymało?

- Och, nic szczególnego – odparł Kotarou, przechodząc obok niego i rozpinając kurtkę.- Trochę się zagapiłem, nie zauważyłem, że to już ta godzina do wyjścia. Przepraszam za spóźnienie…

- Wybaczone – stwierdził Miyaji, zamykając za nim drzwi.- Rozbierz się i chodź do kuchni. Czego się napijesz? Kupiłem ostatnio tę dziwną herbatę, którą pijasz… z opuncją, czy czymś.

- Ooo, to w takim razie poproszę – powiedział Hayama, ściągając buty i wieszając kurtkę na wieszaku. Ruszył w ślad za przyjacielem. Mimo stresu, który odczuwał, jednocześnie przepełniła go radość, że Kiyoshi pomyślał o takiej drobnostce.

- Próbowałem tego i nie rozumiem, czemu ci to smakuje – westchnął Miyaji, nastawiając wodę i szykując dla nich kubki. Hayama zajął miejsce przy stole, kładąc na blacie złączone dłonie.- Jak się dzisiaj czujesz? Lepiej?

- Hmm?- Kotarou, który już zaczynał bić się z własnymi myślami, ocucił się i spojrzał pytająco na przyjaciela.

- Byłeś przeziębiony, tak? Trzyma cię jeszcze?

- Aaa, no tak.- Hayama pokiwał głową. Zupełnie umknęło jego uwadze, że gdy ostatnio miał się zobaczyć ze swoim ukochanym, zmuszony był przełożyć spotkanie, bo pochorował się po ostatniej „wodnej eskapadzie”.

Myśl o tym zwiększyła ciężar na jego sercu. Nie był dobrym kłamcą, a utrzymywanie tajemnicy przed kimś wychodziło mu równie kiepsko. Co prawda nie złożył Takao żadnej obietnicy, że nie wspomni o ich spotkaniu Kiyoshiemu, niemniej nie było mu łatwo przebywać w jego towarzystwie, kiedy tylko on posiadał wiedzę na temat tego, co się stało z Kazunarim.

Domyślał się, że Takao o niczym mu jeszcze nie powiedział, z prostej przyczyny – gdyby tak było, Miyaji natychmiast przekazałby wieści Hayamie.

- Czuję się już lepiej – powiedział, kiwając lekko głową.- Trochę zatoki mam jeszcze zapchane, ale poza tym jest super.

- Zdziwiło mnie, kiedy napisałeś, że jesteś chory – przyznał Miyaji, stawiając przed nim kubek herbaty i siadając naprzeciwko ze swoim.- Zawsze uważałem cię za immunologicznego mutanta, którego nie łapią żadne wirusy.

Hayama roześmiał się wesoło i pokręcił lekko głową.

- Niestety, czasem i mnie się zdarza pochorować – stwierdził.- Wiesz jak to ja: tu zapomnę się owinąć szalikiem, tam zostawię parasol w domu…

- Właśnie takie rzeczy ci się do tej pory nie zdarzały – westchnął Miyaji, stawiając kubek z parującym napojem tuż przed Kotarou i sam zajmując miejsce naprzeciwko niego.- Zawsze to ty przypominasz wszystkim o ubieraniu się ciepło, o sprawdzaniu pogody przed wyjściem i innymi takimi.

- Noo...- To była prawda i Hayama nie wiedział do końca, co ma na to odpowiedzieć. Z jednej strony czuł się jakby Miyaji nie wierzył, że ten się pochorował, z drugiej zaś było mu ciepło na sercu, że ten przejmuje się jego zdrowiem.

- Coś się stało?

- Co?- Mężczyzna poczuł, że na jego policzki wstępuje rumieniec. Czy Kiyoshi już go przejrzał?! A może wie o Takao i sprawdza, czy ten jest wobec niego lojalny i o wszystkim mu opowie?!- N-nic się nie stało, co się miało stać?

- Tak tylko pytam.- Miyaji wzruszył ramionami na pozór obojętnie. Uniósł kubek z herbatą i upił ostrożny łyk.- Jeśli coś cię ostatnio dręczy, możemy pogadać.

- Skąd pomysł, że mnie coś dręczy? Haha…- Zaśmiał się, ale wyszło niemrawo. Kiyoshi zauważył to i zmarszczył brwi. Odłożył kubek na blat stołu, przyglądając się Hayamie jeszcze uważniej. Kotarou zawsze miał kłopoty z tym intensywnym rodzajem spojrzenia (choć tylko w jego przypadku), i szybko odwrócił wzrok na bok.- N-nie wiem o co ci chodzi...- wymamrotał.

- Aha – stwierdził ironicznym tonem Miyaji.- Wiesz, nie jestem typem osoby, która naciska do upadłego, ale znasz moje zdanie: nie ma sensu trzymać niczego w tajemnicy. Co by się nie działo, gadasz i tyle. Możemy porozmawiać o wszystkim.

- No wiem, wiem...- wymamrotał Hayama, nerwowo unosząc kubek i upijając łyk herbaty. Zapomniał o tym, że dopiero co została zalana wrzątkiem i drgnął, kiedy gorąca ceramika poparzyła mu wargę.- Auć!

Kiyoshi nie skomentował tego, dmuchając leniwie do swojego kubka. Hayama westchnął ciężko, bijąc się z własnymi myślami. Przyszedł do Miyajiego z nastawieniem, że będzie zachowywał się swobodnie i nie da po sobie poznać, że coś jest nie tak – tymczasem wystarczyła chwila, by Miyaji nabrał podejrzeń i przejrzał go na wylot.

Czytał z niego jak z otwartej księgi, a najgorsze w tym wszystkim było to, że on sam mu na to pozwalał – sam otwierał swoje stronice, zachęcając go do lektury własnej duszy.

Znów westchnął, odkładając powoli kubek i opierając się ciężko o oparcie krzesła. Położył płasko dłonie na blacie stołu i, wbiwszy w niego także spojrzenie, zacisnął na dłuższy moment wargi. Miyaji milczał, cierpliwie czekając, aż Hayama przejdzie do wyjaśnień.

Po minucie, która dla Kotarou zdawała się trwać przynajmniej pół roku, blondyn uniósł niepewne spojrzenie i zaczął ostrożnym tonem:

- Co, jeśli ci powiem… że poznałem kogoś…?

Miyaji zmarszczył brwi.

- Yy… kogo znasz?- zakończył Hayama, przeklinając się w myślach. Co to za idiotyczne pytanie?! I w ogóle jakim cudem skonstruował je w tak pozbawiony sensu sposób? Przecież chciał powiedzieć coś zupełnie innego!

- To znaczy?

Hayama odchrząknął. Mleko się wylało i lepiej, żeby przeszedł do sedna sprawy, zanim jego przyjaciel wkurzy się i znów zacznie mu grozić rozbiciem głowy anansem.

- Poznałem Takao – wypalił krótko, spuszczając wzrok na swój kubek.

- Takao? Serio?- Miyaji uniósł brwi w zdziwieniu.- Gdzie? I kiedy?- dodał, na powrót marszcząc brwi.- Dopiero teraz mi mówisz?

- W zeszłym tygodniu, we wtorek – wypuścił na jednym wydechu.

- Nic mi o tym nie mówiłeś – zauważył Miyaji, szczerze zdumiony.

- Bo… okoliczności naszego poznania się… były nietypowe.

- Nietypowe? Stary, rozwijaj to szybciej, bo nie widzę, do czego mamy dojść, błądząc wokół szczegółów, zamiast przejść do nich bezpośrednio…

- To nie jest takie łatwe – westchnął Hayama.- Takao sam miał cię poinformować o wszystkim. Nie chcę być nie fair wobec niego…

- O czym dokładnie miał mnie poinformować? Że się poznaliście?- Miyaji oparł się o krzesło i spojrzał poirytowany na przyjaciela.- Co w tym złego? To znaczy...- Mężczyzna zreflektował się i westchnął ciężko.- Nie planowałem was ze sobą poznawać, ze względu na to, jakie posrane relacje by nas połączyły…

Hayama pokiwał głową, rozumiejąc, o co chodzi Miyajiemu. Kiyoshi był świadom tego, że Kotarou go kocha, a Kotarou był świadom, że Kiyoshi kocha Takao. Jedynie Takao nie był niczego świadom w tym trójkącie, beznadziejnie zakochany w mężczyźnie, który z kolei kochał kogoś zupełnie innego. To była wystarczająco pogmatwana sprawa, a gdyby Kazunari przypadkiem się dowiedział… cóż.

Mogli by nagrać kolejny serial na miarę „Seme życia”.

- Nieważne – mruknął Miyaji.- Takao o niczym mi nie wspomniał. Okoliczności waszego poznania były jakieś podejrzane, że żaden z was nie przyznał mi się od razu? Rozmawiałem z nim w weekend, z tobą kilka razy w ciągu ostatniego tygodnia. To o co chodzi?

- O Boże...- westchnął Hayama, kryjąc twarz w dłoniach.- Czyli nic ci nie powiedział…? Kompletnie nic?!

- Słuchaj, albo mi zaraz wszystko wyśpiewasz, nim się wkurzę, albo zadzwonię do Takao i…

- Chodzi o to, że on jest w szpitalu – jęknął Kotarou.- To znaczy… nie wiem, czy jeszcze tam jest, ale trafił tam, kiedy… się poznaliśmy? A w zasadzie zanim się poznaliśmy, to znaczy zanim ja go poznałem, to znaczy zanim zrozumiałem, kim jest...- Blondyn zaczął się nieco plątać.

Miyaji patrzył na niego bez uśmiechu. Kotarou wziął głęboki oddech i, wypuściwszy go, zaczął tłumaczyć tak spokojnie, jak tylko potrafił:

- Nie mówiłem nic, bo on mnie o to poprosił. Powiedział, że sam do ciebie zadzwoni… a ja chciałem to uszanować. W końcu to wasza relacja, nie chcę w nią ingerować… Ale trudno jest mi też spotkać się z tobą i po prostu nie wspominać o tym, co się wydarzyło...- Ponieważ Miyaji nadal milczał, poważny, nie dopytując o nic, Hayama ciągnął po chwili dalej:- Kiedy w zeszłym tygodniu wracałem do domu po spotkaniu z tobą, usłyszałem w parku dziwny chlupot. Zauważyłem kilku kolesi na moście, którzy właśnie zaczęli uciekać. Podbiegłem do barierki i zdążyłem zauważyć, że prąd rzeki porwał coś dużego, co wyglądało na manekina, albo raczej dorosłego człowieka, bo gięło się. Niewiele myśląc, pobiegłem nad brzegiem i wskoczyłem do wody, żeby go wyłowić.- Kotarou nie mógł już znieść spojrzenia Miyajiego, wobec czego spuścił wzrok na swój kubek. Co dostrzegł w jego oczach? Przerażenie? Niedowierzanie? Gniew?- Udało mi się dopłynąć z nim na brzeg i zatrzymać jakiegoś taksówkarza, który był tak uprzejmy i zawiózł nas do najbliższego szpitala. Tam naprawdę szybko pomogli Takao… Był posiniaczony i niemal zamarzł do szpiku kości, ale lekarz powiedział, że miał dużo szczęścia. Złamał jedno żebro i nogę, nie pamiętam którą, chyba prawą...- Zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć, choć nie miało to znaczenia.- W każdym razie, szybko się ocknął i porozmawialiśmy chwilę. Wtedy mi się przedstawił, i byłem naprawdę w szoku…!- Hayama uniósł spojrzenie, patrząc niepewnie na Miyajiego, który nie spuszczał z niego wzroku.- Trochę pogadaliśmy, zostawiłem mu parę rzeczy na przebranie i… i pojechałem do domu.

Miyaji milczał długo. Jego szczęki były mocno zaciśnięte, wyraźnie walczył ze sobą, ale Hayama nie był jeszcze pewien, na kogo gniewa się bardziej – na Takao, czy na Kotarou. Nagle poczuł ogromne wyrzuty sumienia, że nie porozmawiał z przyjacielem wcześniej. Jakby nie patrzeć, Kazunari był przecież tym, którego Miyaji kochał. Przez cały ten czas był zupełnie nieświadom tego, że przebywa on w szpitalu, że jest połamany i pobity – choć o tym Hayama jeszcze nie wspomniał.

Czuł się naprawdę głupio. Zachował się nie fair wobec niego…

- Jesteś cały?- zapytał Miyaji.

- Ech?- Blondyn spojrzał na niego, nie rozumiejąc.

- Pochorowałeś się, bo wskoczyłeś do lodowatej wody, tak? Czy oprócz tego coś ci się stało?

- Nie.- Pokręcił szybko głową.- Trochę zmarzłem, ale w szpitalu dali mi koce. Słuchaj, jest mi naprawdę przykro…

- Powinno ci być – mruknął Miyaji, unosząc powoli kubek ze swoją stygnącą do tej pory herbatą.- Że go uratowałeś.

- Yyy…?- Hayama nie był pewien, jak zareagować. Przesłyszał się? Miało być mu przykro, bo uratował Takao?- W sensie…?

Kiyoshi napił się i odstawił kubek z cichym stukotem. Wydawało się, że opanował już emocje, ale kiedy się odezwał, czuć było w jego głosie irytację i gniew:

- Najwyraźniej nie zasługiwał na ratunek.

- Dlaczego tak mówisz?- zdziwił się szczerze Kotarou.

- Znam Takao nie od wczoraj. Zawsze, gdy się działo coś ekscytującego, dzwonił do mnie, żebym jako pierwszy się dowiedział – zwłaszcza, gdy dotyczyło to jego samego. Gdy go użądliła pszczoła, gdy poślizgnął się na lodzie i stłukł sobie kolano, gdy przywalił głową w szafkę. Zawsze dzwonił i wspominał o tym i owym, marudził i narzekał. Skoro nie zadzwonił tym razem, to znaczy że sam zgotował sobie ten los i jest mu teraz wstyd. Co mnie nie dziwi – dodał, znów upijając herbaty.- W żaden sposób go to nie tłumaczy. Jestem na niego wściekły.

Hayama przełknął ciężko ślinę, spuszczając wzrok na blat stołu.

- Wybacz, że nie powiedziałem ci od razu – wymamrotał.

- Wybaczone – mruknął.- Cieszę się, że nic ci się nie stało, Hayama.

Kotarou uśmiechnął się niemrawo. Wiedział, że przyjaciel mówi to szczerze, ale i tak nie ukoiło to jego nerwów, ani tym bardziej nie zmniejszyło poczucia winy. Miyaji powinien był dowiedzieć się o wszystkim jeśli nie tamtej nocy, to chociaż nazajutrz.

- Ehh, jest dokładnie tak, jak mówiłeś – westchnął.- Takao to prawdziwy głąb. Nie twierdzę, że nie docenia ludzi, których ma wokół siebie, ale chyba za bardzo przejmuje się rzeczami, które mają negatywny wpływ na jego życie, zamiast skupić się na cieszeniu z tych pozytywnych.

- Masz rację – przyznał Miyaji, kiwnąwszy głową.- I osobiście postaram się, żeby podczas następnej mojej rozmowy z nim, na własnej skórze poczuł tę prawdę.

Hamaya przełknął ślinę tym razem nerwowo. Miyaji nie rzucał nigdy słów na wiatr, więc blondyn już zaczynał współczuć Kazunariemu.

Chociaż… może to i lepiej? I wcale nie chodziło o złośliwość, bo nie taki był zamysł Kotarou – mężczyzna miał szczerą nadzieję, że Takao naprawdę odnajdzie w życiu szczęście.

Tego mu życzył.


***


Kuroko Tetsuya szczerze wierzył w to, że w końcu nadszedł czas, kiedy będzie mógł skupić się wyłącznie na nauce.

Jego nowy chłopak Kagami miał ostatnio sporo pracy, a wobec tego mniej czasu dla niego. Z jednej strony błękitnowłosemu trochę to przeszkadzało, bo odkąd rozbudził w sobie na nowo uczucia i namiętności, tęsknił za dotykiem ciepłych dłoni Taigi, za jego szerokimi ramionami, niskim głosem, charakterystycznym uśmieszkiem, no i za zakochanym spojrzeniem, które zawsze próbował nieudolnie maskować. Wystarczyła dłuższa chwila milczenia, dyskretne zerknięcie Kuroko i już Kagami odwracał to swoje zauroczone spojrzenie, niby obojętny, niby już przyzwyczajony do tego, że są parą.

Na samo wspomnienie takich chwil Tetsuya zawsze uśmiechał się leciutko pod nosem, nakrywając na tym siebie samego w przeróżnych sytuacjach – czy to kiedy sięgał po coś do lodówki, czy kiedy zagłębiał się w lekturze podręczników, czy krótko przed snem, gdy leżał już w pościeli z zamkniętymi oczami, a obrazy Kagamiego napływały do niego niczym papierowe statki; delikatne i kruche, roztapiając się na moment przed tym, gdy kończyła się jawa, a zaczynał sen.

Druga sprawa, to że jego starszy brat, Kise, któremu najbardziej zależało na wykształceniu Kuroko i który jednocześnie najwięcej mu w kształceniu się przeszkadzał, obecnie przebywał w szpitalu. Tetsuya wierzył więc, że choć przez ten tydzień czy dwa, zamknąwszy się w swoim pokoju, będzie miał święty spokój i czas, by się uczyć – zwłaszcza, że z jego drugim bratem, Aomine, było zupełnie na odwrót i ciemnoskóry często jakby zapominał kompletnie o istnieniu Kuroko. Rzadko kiedy zaglądał do niego, raczej widywali się tylko w kuchni podczas posiłków lub wieczorem, gdy Daiki wracał do domu i zastawał Tetsuyę przed telewizorem, oglądającego najnowsze odcinki „Seme życia”.

Wydawałoby się więc, że wszystko jest całkiem na miejscu i oto Kuroko miał czas, by się uczyć, skoro Kise nie zaglądał do jego pokoju pod byle pretekstem.

Ale nie.

Kise zaglądał – tyle że poprzez telefon.

Kiedy komórka Tetsuyi zawibrowała po raz szósty z rzędu, błękitnowłosy z ciężkim westchnieniem oderwał wzrok od podręcznika, który właśnie czytał i, odłożywszy ołówek, którym zaznaczał najważniejsze fragmenty, spojrzał na wyświetlacz. Ledwie pół godziny temu poprosił wydzwaniającego do niego Ryoutę, by dał mu się pouczyć, a ten już nie wytrzymał i bombardował go wiadomościami, narzekając na sąsiadów w sali szpitalnej. Widać było, że Ryoucie się polepszyło, skoro tyle korzystał z telefonu – nic dziwnego, że lekarze zadecydowali, iż mężczyzna nie musi być już pod stałą obserwacją i może wylądować na zwykłej szpitalnej sali, z trzema innymi powypadkowymi osobami.

Wiadomość, którą nadesłał Ryouta tym razem dotyczyła jednego z nich – mężczyznę po czterdziestce, który podczas popołudniowych drzemek puszczał pod pościelą srogie gazy, co bardzo się Kise nie podobało. Okazało się, że te sześć wiadomości, które z rzędu dostał Kuroko, dotyczyło stricte sześciu kolejnych bąków puszczonych przez mężczyznę w trakcie jego trwającej drzemki.

Tetsuya wziął głęboki oddech, tylko ostatkiem woli powstrzymując się od jęku. Nie chciał pisać Kise, że absolutnie go to nie interesuje – i tak już go o tym poinformował wczoraj. Wiedział, że Ryouta nudzi się w szpitalu, starał się być dla niego wyrozumiały, ale zaczynało go powoli nużyć, że blondyn wypisuje do niego, kiedy ten uczy się na zajęcia. Nie chciał zaniedbywać nauki, była mu potrzebna – zwłaszcza teraz, kiedy zwyczajnie chciał zająć myśli czymś innym, niż niepokojeniem się o stan zdrowia brata. Jego wypadek przysporzył całej ich rodzinie wielu nerwów. Kuroko dopiero co zaczynał się uspokajać i przyzwyczajać do obecnej sytuacji, potrzebował zajęcia.

Ale na pewno nie takiego jak pisanie sobie wiadomości o bąkach jakiegoś typa.

Wyłączył sygnał wibracji i odłożył komórkę na półkę regału obok, tak by nawet światło jej ekranu, rozbłyskające przy połączeniach i wiadomościach, nie rozpraszało jego uwagi. Z westchnieniem podparł dłonią podbródek i wrócił do książki, starając się na nowo skupić na czytanym tekście i zapamiętać ważne fragmenty.

Nie minęło nawet pięć minut, kiedy rozległ się dzwonek – tym razem do drzwi.

Tetsuya z westchnieniem odłożył ołówek i ukrył twarz w dłoniach. Powoli zaczynał tracić siły. Może to po prostu nie był dobry dzień na naukę? Może to wszystko, co go rozpraszało, to były znaki zsyłane przez siłę wyższą, które miały oznaczać, że powinien zakopać się pod kocem w salonie i zrobić sobie powtórkę kilku ostatnich odcinków „Seme życia”?

Kolejny dzwonek nie pozwolił mu dłużej rozmyślać nad tym pytaniem. Przetarł oczy palcami i wstał od biurka. Wiedział, że Aomine nie ma w domu, bo usłyszał jego wyjście jakieś dwie godziny wcześniej. Nie było więc innej opcji, niż samemu sprawdzić, kogo przywiało.

Zszedł na dół raczej niespiesznie, bo nie miał w zwyczaju inaczej. Nim zapalił światło w korytarzu, zerknął jeszcze przez wizjer w drzwiach, chcąc upewnić się, że to nie żaden wieczorny bandyta.

Ujrzawszy znajomą twarz, Kuroko zacisnął lekko wargi, a potem westchnął ciężko.

Za drzwiami stał Kasamatsu Yukio.

Błękitnowłosy nie był pewien, co ma robić. Kasamatsu na pewno widział, że w jego sypialni pali się światło, nie było więc opcji, by udawać, że nikogo nie ma w domu. Co prawda mógłby udawać, że nie słyszał dzwonka, albo nawet nie – po prostu nie otwierać po tym, co stało się między Yukio a Ryoutą – ale nie był pewien, w jakiej sprawie przyszedł mężczyzna i jak bardzo będzie natarczywy. Z drugiej strony, jeśli Tetsuya otworzy drzwi, sprawy mogą się znacząco pogorszyć. Kasamatsu nie wie o wypadku Ryouty, chyba że ten powiedział mu osobiście. Ale gdyby tak było, Kise poinformowałby o tym fakcie braci. Poza tym, co Yukio robiłby wówczas pod ich domem?

Kolejny dzwonek do drzwi wywołał u Tetsuyi kolejne westchnięcie. W końcu błękitnowłosy zebrał się w sobie i niechętnie otworzył.

Kasamatsu wyglądał całkiem zwyczajnie. Ubrany w ciemne dżinsy i jesienną ciepłą kurtkę, z szalikiem owiniętym wokół szyi ale bez czapki, jak często chodził. Dłonie trzymał teraz w kieszeniach, głowę przez moment obracał w kierunku chodnika po przeciwległej stronie, lecz gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, odwrócił się ku nim. Spojrzenie jego stalowych oczu było prawie takie jak zawsze: niełatwo było ruszyć tę skałę, ale Kuroko wydawało się, że w ich głębi kryje się coś szczególnego, czego nie potrafił do końca nazwać.

- Yukio-san?- Kuroko przywitał go krótkim skinięciem głowy i pytającym tonem.

- Cześć, Tetsuya – powiedział Kasamatsu.- Daiki jest w domu?

- Nie ma go – odparł z lekkim wahaniem. Dlaczego Yukio chciałby rozmawiać z Aomine? Przecież to całkiem oczywiste, że to nie skończyłoby się dobrze dla żadnego z nich. Nieważne, co złego zrobił Kasamatsu i jak bardzo skrzywdził Kise, nadal miał swój honor i zawsze było to widoczne. Nie ugiąłby się przed Daikim, nie dałby się pobić.

- Dobrze – mruknął z westchnieniem Kasamatsu.- Sorry za nagłe najście. Chciałem zadzwonić, ale nie byłem pewien, czy byś odebrał.

Kuroko zacisnął lekko wargi. Do tej pory starał się nie myśleć o sytuacji między jego bratem a Kasamatsu. Zdążył przywyknąć do obecności Yukio w ich życiu, zdążył go nawet pokochać. Nie do końca docierało do niego, że Kasamatsu naprawdę zdradził Ryoutę i w dodatku związał się z kobietą, z którą do tego doszło. Prawdę mówiąc sądził, że może był to jednorazowy wyskok i Kise mu wybaczy. Że wrócą do siebie za jakiś czas, gdy zgasną pożary, i wszystko będzie prawie tak samo, jak wcześniej.

Ale potem Kise miał wypadek. I, jakby na to nie spojrzeć, Yukio miał w tym swój udział.

- O co chodzi, Yukio-san?- zapytał Kuroko.

Kasamatsu jakby czytał w jego myślach – a może po prostu nie był głupi i domyślał się, co czują teraz do niego obaj bracia Ryouty, bo westchnął ciężko, na moment odwracając wzrok.

- Naprawdę nie oczekuję, że będziesz dla mnie uprzejmy, Tetsuya – powiedział, ponownie na niego patrząc.- Cieszę się, że to ciebie zastałem w domu, bo ufam, że nie potraktujesz mnie tak, jak potraktowałby mnie Daiki. Nie zamierzam sprawiać ci kłopotu ani cię nagabywać, ale przyszedłem prosić o jedno...- Zacisnął na moment wargi, jego głos zabrzmiał stanowczo.- Proszę, powiedz mi, gdzie jest Ryouta.

Kuroko zamrugał, zaskoczony.

- Nie rozumiem…?- zaczął pytającym tonem.

- Spotkałem Daikiego w piątek – westchnął ciężko Yukio.- Po naszej… wymianie zdań… powiedział, że Ryouta jest w szpitalu. Zaskoczył mnie, ale przed odejściem nie zdążył wyjaśnić więcej. Z początku uznałem to za kiepski żart, zwykłą złośliwość, na którą zasłużyłem. Nieważne – stwierdził, potrząsając głową.- W każdym razie nie dawało mi to spokoju i w niedzielę zadzwoniłem do Ryouty. Czy raczej, próbowałem się do niego dodzwonić. Ale telefon był ciągle wyłączony. Nie byłoby to dziwne, gdyby mnie zablokował, ale mimo wszystko zacząłem się martwić. Przez ostatnie dwa dni zaglądałem nawet do jego studia w drodze do domu, ale nie było go w pracy… Aż w końcu zajrzałem do Google.- Westchnął ciężko, nawet drżąco.- Przeczytałem artykuł, że tamtego wieczora… niedaleko restauracji „Loveless” miał miejsce wypadek, i że został potrącony mężczyzna. To był Ryouta, prawda?

Kuroko w końcu to dostrzegł – uczucie, które kryło się w oczach Kasamatsu.

To był strach.

On naprawdę bał się o życie Kise. Bał się nie tylko szkód, jakie mógł wywołać taki wypadek, ale także tego, jakie konsekwencje poniesie on sam, gdy Kuroko tu i teraz potwierdzi mu, do czego doszło.

Chłód październikowego powietrza wdzierał się przez próg domu, nieprzyjemnie szczypiąc nagie kostki Kuroko. Błękitnowłosy przełknął ciężko ślinę, ale jedyne, na co się zdobył, to kiwnięcie głową.

Kasamatsu spuścił ciężko głowę. Tetsuyi wydawało się, że zacisnął mocno powieki, ale gdy ponownie się wyprostował, jego spojrzenie było stanowcze.

- Który szpital?- zapytał.- Wiem, że nie chcesz mi powiedzieć, Tetsuya, nie dziwi mnie to, ale ja naprawdę muszę wiedzieć. Muszę do niego jechać i…

- Masz rację, nie chcę ci powiedzieć, Yukio-san – przerwał mu Kuroko równie stanowczo.- Nie uważam, żeby twoja wizyta u niego miała polepszyć jego samopoczucie, wręcz przeciwnie. O ile dobrze mi wiadomo, tamtego wieczora mój brat nie usłyszał z twoich ust żadnych ciepłych słów: jedynie surową i bolesną prawdę.

- Nic nie rozumiesz, ja...- Kasamatsu pokręcił głową. Kuroko pierwszy raz w życiu widział go tak podłamanego. Miotał się między zachowaniem twarzy, między typową dla niego upartością, a wybuchem uczuć, do których normalnie się nie przyznawał.- On to źle zrozumiał, ja… ja powiedziałem też za wiele, nie mając na myśli… To teraz nieważne, Tetsuya. Proszę cię, ja muszę się z nim zobaczyć!

- Prawdę mówiąc – zaczął powoli Kuroko.- nawet nie jest mi przykro, Yukio-san. Nie zrozum mnie źle, nie życzę ci najgorszego. Ale nie jest mi też ciebie żal. Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że dostałeś to, na co zasłużyłeś, ale na pewno jestem w stanie stwierdzić, że mój brat dostał to, na co niczym nie zasłużył. Nie chcę, żebyś do niego jechał. Inaczej… nie życzę sobie – Kuroko podkreślił te słowa głośniejszym i surowszym tonem.- abyś się z nim widział czy kontaktował. Ryouta-kun potrzebuje spokoju i odpoczynku, aby szybko wrócić do zdrowia i do domu. A co on w późniejszym czasie postanowi, czy będzie chciał z tobą porozmawiać czy nie, to jego sprawa. Wracaj do siebie, Yukio-san. I nie przychodź tu więcej, proszę – dodał na koniec.

Zamknął drzwi, nie żegnając się. Nie usłyszał żadnej odpowiedzi, nie usłyszał nawet westchnienia Kasamastu. Nie próbował też nasłuchiwać jego oddalających się kroków – sam odwrócił się i udał schodami na górę, do swojej sypialni, do swoich podręczników, do nauki.

Wierzył, że podjął dobrą decyzję – nie tylko w imieniu swoim, ale i Ryouty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń