[MnU] Odcinek 28 [rewrite]

 


Takao na przyjęcie swojego niedzielnego gościa szykował się jak na przyjęcie samego cesarza Japonii.

Starczy powiedzieć, że mimo swoich dość średnich umiejętności kulinarnych oraz złamanej nogi, Kazunari dołożył wszelkich starań, by na obiad przyrządzić ulubione danie Miyajiego, czyli smażone na głębokim oleju ostrygi – i ani razu nie poprosił o pomoc Midorimy, który niby przypadkiem ciągle znajdował się gdzieś obok. Jedyne, co Shintarou zrobił tego dnia dla Kazunariego, to skoczył do sklepu po klasyczną zieloną herbatę, za którą przepadał Kiyoshi.

- Muszę się wkupić w jego łaski, żeby nie złamał mi drugiej nogi, rozumiesz, Shin-chan?- pytał, szykując panierkę.

Wszystko było gotowe jeszcze przed czasem, wobec czego ostatnie przygotowania Takao spędził na szykowaniu słodkich i słonych przekąsek, którymi zamierzał nakarmić Kiyoshiego na wypadek, gdyby ten przyszedł w naprawdę fatalnym humorze. Co prawda wątpił, by jakiekolwiek jedzenie miało aż do tego stopnia udobruchać jego przyjaciela, jednak czarnowłosy był zdania, że zawsze warto próbować.

- Zadzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebował – powiedział jeszcze Midorima, opatulając szyję szalem, gdy szykował się do wyjścia. Ten dzień miał spędzić z Akashim, o czym Kazunari wiedział.

- Jak będę czegoś potrzebował, to mogę poprosić Miyajiego – zauważył Takao.- No chyba, że naprawdę przyjedzie tu tylko po to, żeby połamać mi kości.

- I tak zadzwoń, gdyby coś się działo – mruknął Midorima, zapinając płaszcz. Wolał ukryć przed swoim przyjacielem fakt, że specjalnie ociągał się z wyjściem, mając nadzieję, że chociaż przelotnie zobaczy tego całego Miyajiego Kiyoshiego, o którym tyle słyszał, a którego nigdy nie widział na oczy.

- Dobrze, Shin-chan!

- Wrócę wieczorem – dodał zielonowłosy.

- Zwykle kończy się to powrotem nad ranem – zauważył Kazunari swobodnym tonem, choć myśl, że Midorima jedzie do Akashiego i na pewno wylądują w łóżku, sprawiała mu przykrość.

- Masz złamaną nogę, nanodayo. Nie chciałbym wrócić jutro rano i zastać cię na podłodze z kolejnym złamaniem.

- Och, a pomożesz mi się też wykąpać, Shin-chan?- Takao spojrzał na niego niewinnie.

Midorima wbił w niego wzrok, zastanawiając się, czy to poważne pytanie, czy żart. Niestety często zdarzało mu się nabierać na te głupie teksty Kazunariego i znosić potem jego chichotanie. Z jednej strony pomoc w braniu prysznica wydawała się nie na miejscu, ale ponieważ Takao miał złamaną nogę, Shintarou wcale by się nie zawahał…

Uratował go dzwonek do drzwi.

- Och, to Miyaji!- Takao chwycił za kule i zaczął ostrożnie przemieszczać się w kierunku holu.

- Mogę mu otworzyć, nanodayo.- Midorima poprawił swoje okulary.

- Nie, nie, ja to zrobię! Niech widzi, że się staram!

- Absurd, po prostu absurd – skomentował pod nosem Shintarou.

Takao tymczasem przeszedł powoli do holu i, z zadowolonym uśmiechem, otworzył drzwi niemal na oścież.

- Hej, Miyaji!

- Cześć, kaleko.

- Proszę, zapraszam, wejdź i rozgość się! O, a to jest Midorima Shintarou, w końcu macie okazję się poznać! Midorima, to jest właśnie Miyaji Kiyoshi.

- Cześć – powiedział Shintarou.

- Cześć – odparł Miyaji, wbijając na krótko spojrzenie swych orzechowych oczu w drugiego gospodarza. Następnie odwrócił się do Takao, zamykając za sobą drzwi.- Mówiłeś, że go nie będzie.

- Yy...- Takao spiął się nieco, nerwowo spoglądając na Midorimę, który poczerwieniał ze złości.

- Właśnie wychodzę – wycedził. Z miejsca znielubił typa.- Do wieczora, Takao.

- Na razie, Midorima!

Shintarou wyminął obu mężczyzn, założył buty i opuścił mieszkanie, zatrzaskując za sobą drzwi.

- Miło, że wpadłeś!- Takao rozpromienił się, chcąc zapomnieć o tym lekkim spięciu sprzed chwili.

- Co ty w nim widzisz?- zapytał Miyaji, zdejmując buty oraz kurtkę.- Wcale nie jest taki przystojny, jak go opisywałeś.

- N-nie no, trochę jest...- zaczął się bronić Kazunari, rumieniąc nieznacznie na twarzy.- Akurat teraz może wygląda bardziej blado niż zwykle, bo tu mój pobyt w szpitalu, tu opieka nad kliniką, studia…

- Dobra, dobra, nie tłumacz go. Wygląda jak wkurzone wodorosty z kujońskimi brylami.- Miyaji pociągnął kilka razy nosem, po czym zmarszczył brwi.- Palisz tu jakieś zwłoki?

- N-nie!- burknął Takao, lekko trącając przyjaciela pięścią.- Zrobiłem obiad! Chodź do kuchni, zaraz nakładam. Mam nadzieję, że jesteś głodny, bo wyszło mi tego trochę dużo…

- To ty nie żartowałeś z tym obiadem? Myślałem, że gotowanie średnio ci idzie.

- Bo tak jest. Ale chciałem to zrobić w ramach przeprosin.

- Otrucie mnie niczego nie zmieni.

- Eeej, ja naprawdę się staram, wiesz?!- Takao spojrzał na niego z wyrzutem, ale po chwili uśmiechnął się, czując, że przyjaciel naprawdę żartuje.- Zrobiłem twoje ulubione danie! I ani mi się waż gadać, że ci zbrzydnie po tym, jak je wykonałem. Próbowałem i nie jest najgorsze, jest szansa, że ci zasmakuje!

- Dobra, dobra, kulej trochę szybciej, bo naprawdę jestem gło...- Miyaji urwał raptownie, kiedy przekroczył za przyjacielem próg kuchni i jego oczom ukazał się przybrany w ozdobny obrus stół, zastawiony już naczyniami, pośrodku którego stały niskie świeczniki z kolorowymi świeczkami oraz butelka wina.- Ale ja nie wziąłem ze sobą pierścionka zaręczynowego.

- Myślisz, że trochę zbyt romantycznie?- zapytał swobodnie Takao, sięgając po szeroki półmisek i szykując się do wypełnienia go ostrygami, które do tej pory leżały ułożone na papierowym ręczniku, odsączającym z nich nadmiar oleju.

- No cóż, nigdy nie jadłem kolacji w środku dnia...- mruknął Miyaji.

- Och, nie będziemy zapalać tych świeczek, są po prostu ozdobą. Ale winka się napijemy, co? A może wolisz sake? Chyba mam jeszcze pół butelki u siebie w pokoju.

- Nie zamierzałem w ogóle pić alkoholu, ale skoro już się tak postarałeś, to skorzystajmy z okazji. Pomogę ci – oznajmił.

- Dzięki.- Takao posłał mu uśmiech.- Kieliszki są w tamtej szafce. Nie wiedziałem, co przygotować dodatkowo do tych ostryg, prócz deepów. Myślałem o jakiejś surówce, ale…

- Same ostrygi będą dobre.- Miyaji wyjął z szafki dwa kieliszki i położył je na stole. Rozejrzał się po kuchni, po czym podszedł do wysuwanych szuflad i zaczął przeglądać je w celu znalezienia korkociągu.- I tak jestem pod wrażeniem, że naprawdę ugotowałeś ten obiad.

- Wiesz no, czasem coś tam gotuję – zaśmiał się czarnowłosy.- Żeby nie było, że ze mnie taki nieudacznik! Po prostu zwykle ograniczam się do prostych i domowych dań. Za dzieciaka rzadko jadłem ostrygi, bo tata za nimi nie przepadał. Toteż nie byłem pewien, czy mi dzisiaj wyjdą.

- Wyglądają dobrze – stwierdził Miyaji, po czym zmierzył Takao wzrokiem od góry do dołu.- Chyba całkiem nieźle sobie radzisz z tą kontuzją, kaleko.

- Pierwsze dni w szpitalu, kiedy zacząłem chodzić o kuli nie były łatwe – powiedział, krzywiąc się lekko.- Ale o dziwo, można przywyknąć. Kwestia wprawy. Niemniej, poruszanie się po domu jest czasem kłopotliwe, zwłaszcza jak muszę coś sięgnąć. Bo żeby to zrobić, muszę odłożyć chociaż jedną kulę, bo jak mi spadnie na podłogę, to nie umiem jej sam podnieść!

- Gadasz tyle, co zawsze, więc psychicznie chyba też już wyrabiasz, co? Czy może planujesz zrzucić obie kule na podłogę i powoli umierać na stojąco, nie mogąc się ruszyć?

- To by nawet nie było możliwe.- Takao spojrzał z westchnieniem na swojego przyjaciela.- Jakoś wytrzymam twoje złośliwości, Miyaji. Dlatego, że zasłużyłem sobie na nie. I dlatego, że liczę na to, iż zaraz ci przejdzie, jak spróbujesz moich super pysznych ostryg!

- Doprawdy, twój słowotok przypomina nieprzerwaną rzekę, do której cię ostatnio wrzucili – powiedział Kiyoshi, kiwając z namysłem głową. Takao wywrócił w odpowiedzi oczami.- Już jestem ciekaw, jak smakują te ostrygi. Mam nadzieję, że podczas otwierania ich łamały się równie łatwo, co twoje kości prawej nogi.

- Ha, ha – mruknął Kazunari, podając przyjacielowi pełen półmisek.- I kto tu jest dzisiaj wygadany, co? Siadaj do stołu, przygotuję jeszcze herbatę.

Pomimo drobnych uszczypnięć Miyajiego, mężczyźni zjedli posiłek w przyjemnej, zdawać by się mogło oczyszczonej atmosferze. Kazunari opowiedział przyjacielowi o swoim „wypadku”, przedstawiając mu swoją perspektywę – tylko jemu jedynemu przyznał się, że sam sprowokował tamtych mężczyzn do tego, by go pobili. Choć oczywiście nie spodziewał się, że wrzucą go do lodowatej rzeki.

Miyaji słuchał go, jedząc ostrygi. Nie skomentował ani jego opowieści, ani jedzenia, dopóki wszystkiego nie skończyli. Dopiero gdy przenieśli się do salonu, na kanapę, a Takao uszykował im przekąski i wybrał playlistę do posłuchania, blondyn w końcu się odezwał:

- Nie wyszyły ci najgorzej te ostrygi, ale zdajesz sobie chyba sprawę z tego, że nadal jestem na ciebie wściekły? Może tego po mnie nie widać, ale mam ochotę ci przywalić za twoją bezmyślność.

- Wiem – westchnął Takao, krzywiąc się.- Sam nie potrafię zrozumieć, skąd się wzięło we mnie tyle głupoty. Zupełnie jakbym oszalał na punkcie Midorimy i nie potrafił żyć ze świadomością, że nie jesteśmy sobie przeznaczeni.- Kazunari westchnął przeciągle, opierając się wygodnie o oparcie kanapy i wpatrując się w sufit.- Najgorsze jest to, że ja wiem, że mam ciebie. Mam Kuroko, mam kumpli z zespołu, mam rodzinę. Zawsze otaczałem się tłumem ludzi, bo uwielbiam ludzi, kocham z nimi przebywać – a jednak gdybym miał wybrać całe społeczeństwo albo samego Midorimę, wybrałbym Midorimę. To uczucie we mnie podpowiada mi po prostu, że tak powinno być. A mózg nie rozumie, dlaczego on się temu sprzeciwia!- Znów westchnął, tym razem teatralnie.- Do dupy te emocje.

- Dupę to ty sobie podtarłeś pomocą ludzi wokół – mruknął Miyaji.- Myślałem, że już z tobą lepiej, ale ty chyba naprawdę potrzebujesz terapii, Takao.

- Też się nad tym zastanawiam – mruknął czarnowłosy.

- Chociaż uważam, że pierwszym twoim krokiem w „nowe ja” powinna być twoja wyprowadzka.

- Wiedziałem, że mi to dzisiaj powiesz.- Kazunari skinął głową.- Ale uwielbiam to mieszkanie. To moje własne cztery kąty, zadomowiłem się tutaj, do tego mam blisko wszędzie, zwłaszcza do ciebie!- wskazał na niego palcem.

- To najmniejszy kłopot. Jak chcesz się ze mną widywać, to możemy wynająć coś razem.

- Haha, no pewnie!

- Mówię poważnie.

Takao spojrzał z uśmiechem na przyjaciela.

- Jestem bardzo wdzięczny za twoją chęć pomocy, ale przysporzyłem ci wystarczająco dużo kłopotu, Miyaji.

- Potraktuj to jak oglądanie swojego odbicia w lustrze.

- Odbicia w lustrze?- Takao zmarszczył brwi.- Nie rozumiem.

- Nieważne.- Miyaji pokręcił głową ze złością.- Po prostu uważam, że nie powinieneś mieszkać z Midorimą, jeśli ma ci się polepszyć, okej?

- Noo… ale na razie nie jestem na to gotowy. Poczekam, aż mi noga wyzdrowieje. W międzyczasie będę trochę obcował z Midorimą i świadomością, że kocha Akashiego, więc zobaczymy, jak to będzie.

- Szczerze wątpię, by to mogło cokolwiek zmienić – mruknął Kiyoshi, krzywiąc się lekko.- Niby w jaki sposób zmieni się twoja sytuacja? Po pobiciu magicznie zaczniesz tolerować to, co do tej pory sprawiało ci największy ból?

- Nie twierdzę, że zmiana nie wyszłaby mi na dobre, po prostu są pewne rzeczy, które zbyt wiele by mnie kosztowały, by się na nie zdecydować.

Miyaji zmarszczył brwi i spojrzał uważnie na przyjaciela.

- Przecież właśnie to robisz – zauważył z powagą w głosie.- Do tej pory płaciłeś własnym zdrowiem psychicznym, samopoczuciem i miłością w sercu, pogrążając się coraz bardziej w bagnie, w którym utknąłeś. Chcesz mi powiedzieć, że nie stać cię na to, by to bagno opuścić? Więc jaki jest w ogóle sens w twoim życiu?

Takao zagryzł lekko wargę, zmieszany. Miyaji był od niego zaledwie dwa lata starszy, ale Kazunariemu zawsze wydawał się niezwykle inteligentny i spostrzegawczy – zupełnie, jakby przeżył w życiu więcej, niż przysłowiowy starzec. Oczywiście, jak większość ludzi na tej ziemi miał też swoją urokliwą stronę, ale w wielu sytuacjach wykazywał się rozsądkiem i logicznym myśleniem, podobnym do tego teraz.

Czasami Takao przerażało, jak Kiyoshi potrafi ubrać w słowa cudze obawy, jak potrafi zobrazować trudne sytuacje i jak przemawiać do drugiego człowieka. Bywały momenty, kiedy go za to podziwiał lub gdy go one bawiły.

Teraz trochę się ich bał.

- Wiesz, no...- zaczął cicho Takao.

- Jakiś czas temu nieomal zostałeś zgwałcony, gdy upiłeś się w barze – przypomniał mu Miyaji rzeczowym tonem.- Zabrałem cię do siebie, zaopiekowałem się tobą. Szczerze porozmawialiśmy i wydawać by się mogło, że dotarło do ciebie to i owo, że twoja sytuacja się poprawi, zadbasz o siebie. Teraz masz złamaną nogę i żebro, jesteś poobijany i posiniaczony, nie skłamię, jeśli powiem, że byłeś bliski śmierci, a dokładnie to popełnieniu samobójstwa – i zachowujesz się, jakby wszystko zaraz miało się magicznie odmienić. Pomieszkasz z Midorimą, będziecie spędzać czas tak jak zawsze i tak samo jak zawsze on będzie znikał na noc, a ty będziesz zostawał sam. Co się zmieni w twoim życiu?

- Ja… wiesz, myślałem, żeby na początek zmienić studia na coś mniej wymagającego, popracować trochę więcej z zespołem…

- To nie ma sensu – stwierdził dobitnie Miyaji.- To tak, jakbyś w swojej pięcioposiłkowej diecie zamienił biały ryż na brązowy – zmienia się produkt, ale nie rutyna. Nadal masz pięć posiłków dziennie, nadal jesz rzeczy z określonego menu, zmieniasz tylko jego skład.

- Wiesz no, nie musisz się tak wymądrzać...- mruknął Takao, rumieniąc się lekko.- Po prostu chcę…

- Po prostu chcesz, żeby wszystko zostało tak, jak dawniej – stwierdził Miyaji, wpatrując się w niego chłodno.- Co z tego, że Midorima kocha Akashiego? Co z tego, że będziesz spędzał samotnie wieczory, kiedy oni będą się gzić w drogich apartamentach? Wystarczy ci, że z nim mieszkasz, prawda? Wystarczy ci, że jest blisko ciebie, że możesz sobie na niego popatrzeć, porozmawiać z nim, posłuchać jego głosu i poczuć jego zapach. Wystarcza ci to i chcesz oszukać siebie samego. Bo boisz się, że jeśli się wyprowadzisz, jeśli ograniczysz z nim kontakt, to przestaniesz go kochać. Przestaniesz cierpieć. A nie jesteś w stanie sobie wyobrazić życia bez tego cierpienia.

Kazunari musiał odwrócić wzrok od przyjaciela. Czy miał rację? Nie wiedział tego. Nie przyszło mu do głowy, że Miyaji mógłby powiedzieć coś takiego, że mógłby przeanalizować zachowanie Takao do tego stopnia. Nie wymyślił takiego scenariusza i nie miał pojęcia, co odpowiedzieć.

Mocne uderzenia jego serca i ciepło, które rozlewało się po jego twarzy i szyi były uporczywe. Czy to wstyd? Czy w głębi siebie czuł, że nie jest w stanie żyć normalnie? Że nie jest gotowy, by znaleźć sobie kogoś, kto będzie go prawdziwie kochał? Czy naprawdę w głębi ducha potrzebował uczucia tego przemożnego cierpienia, które nieustannie zadawał mu Midorima?

Naprawdę nie widział żadnej innej wizji tego, jak mogłoby wyglądać jego życie? Czy nie potrafił wyobrazić sobie fikcyjnej twarzy w swojej głowie, kogoś, kto przyniósłby mu rano śniadanie do łóżka, kto przytuliłby go na „do widzenia”, kto całowałby go i drapał po plecach przed zaśnięciem?

Ktoś, kto byłby w nim zakochany…

Ktoś, kto by akceptował…

Kto by go kochał.

Zamknął na moment oczy, wzdychając cicho.

Widział tylko twarz Midorimy. Nikogo więcej.

- Może masz rację – mruknął cicho, niechętnie. Pokręcił ze zrezygnowaniem głową.- Nie. Na pewno masz. Jest tak, jak mówisz, Miyaji. Oszukuję samego siebie i próbuję udawać, że poradzę sobie, mieszkając dalej z Midorimą. Ale tak naprawdę… niewiele się w moim życiu zmieni. Ja po prostu go kocham. Nikogo nie kocham tak, jak jego. I jeśli muszę cierpieć, by być blisko niego, to w porządku – będę cierpiał. Nie chcę niczego zmieniać. Chcę mieć dalej tych pięć posiłków dziennie, może nawet dalej ten sam skład. Byle by zostało tak, jak jest.

Miyaji milczał przez dłuższą chwilę. Takao musiał zacisnąć wargi i wziąć powolny, głęboki oddech, by nieco się uspokoić. Przyznanie się do tego głośno, ba – uświadomienie sobie tego wszystkiego właśnie w tej chwili – wiele dla niego znaczyło. Cieszył się, że ma przy sobie Miyajiego, że przyjaciel pomógł mu zrozumieć samego siebie. Nawet jeśli dopiero w niewielkiej części, to czarnowłosy w końcu poczuł, że jakiś puzzel jego życia wpadł na swoje miejsce.

Kochał Midorimę – i nic nie mogło tego zmienić. Chciał z nim mieszkać – i nie chciał tego zmieniać. Nawet, jeśli Akashi będzie się tu pojawiał. Nawet, jeśli Shintarou będzie tęsknił do niego, znikał na noc, Takao chciał być przy nim. Blisko.

Jak najbliżej.

- Rozumiem – powiedział Miyaji. Kazunari drgnął lekko; w głosie przyjaciela czuł prawdziwą wyrozumiałość. Ucieszyło go to, ponieważ obawiał się, że Kiyoshi potępi go i stwierdzi, że ma już dość jego fanaberii i wyśle go do psychiatryka.- Zmiany są dobre, prawda?

- Niektóre na pewno – przytaknął, uśmiechając się lekko.- A na niektóre człowiek po prostu nie jest jeszcze gotów.

- Cóż, w takim razie bardzo mi przykro – powiedział Miyaji, prostując się.

- Przykro ci? - zdziwił się Takao.- Czemu?

- Bo twoja dieta od dzisiaj się zmieni, Takao. Nie będzie tych samych składników, nie będzie tych samych dań. I będziesz musiał sobie z tym jakoś poradzić.

Chciał zapytać, o co mu chodzi. Pytanie wyrosło w jego głowie jak grzyb po deszczu, podobnie jak potrzeba, by wypowiedzieć je na głos. Już zbudował je w umyśle, już otwierał usta…

Ale nie padło z nich żadne słowo.

Ponieważ Miyaji Kiyoshi pochylił się nad Takao i zamknął je pocałunkiem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń