Smoki i węże

 



Zapach lata unoszący się znad niewielkiego dzbanka z herbatą przypominała mu o miejscu, które w dawnych czasach nazywał domem. Miękka pościel pod jego ciałem grzała niczym delikatny dotyk promieni słońca; półleżąc na posłaniu z przymkniętymi oczami niemal zapomniał o tym, gdzie się znajduje i jak wygląda prawdziwe lato na Aslevjal. Na zewnątrz wiatr zdawał się cicho go nawoływać, ale on wiedział, że nie musi odpowiadać na wezwanie. Jeszcze nie.

Uchylił oczy i leniwie obrócił głowę w kierunku ozdobnej filiżanki z herbatą. Sięgnął po nią smukłą dłonią; aromatyczny napój zdążył już nieco wystygnąć. Upił ostatni łyk, smakując wspomnienie lata, a potem odłożył naczynie. Ogień w niewielkim naczyniu zaczął powoli gasnąć, tak jak jego własna świadomość, gdy nieuchronnie poddawał się nadchodzącej senności.

Wyczuł go na moment przed tym, jak usłyszał jego odchrząknięcie. W pierwszej chwili jego ciało napięło się, by w następnej sprawnym i zwinnym ruchem podnieść się z posłania. Koszula nocna osłoniła wcześniej odkryte długie nogi, a mężczyzna kucnął przy wejściu do namiotu i odwiązał supły.

Wiedział, kogo będzie miał ponowny zaszczyt gościć u siebie.

Bastard wsunął się do środka cicho, skinąwszy mu na powitanie głową. Błazen omiótł go szybkim spojrzeniem, by na koniec z dezaprobatą wbić wzrok w grudkę śniegu, którą jak zawsze naniósł ze sobą przyjaciel. Westchnął, ponownie wiążąc supły, by zimno nie przedostawało się przez barwne ściany namiotu Najstarszych.

- Widzę, że kładłeś się już do snu – zauważył z wahaniem Bastard.

- Nie jest łatwo zasnąć w takich warunkach pogodowych – odparł spokojnie Błazen, jak zwykle unikając bezpośredniej odpowiedzi. Gdyby przyznał otwarcie, że zaczynał usypiać, Bastard by odszedł. A Błazen nie miał pewności, czy zgodzi się z nim zostać na noc, jeśli poprosi. Nie chciał nadużywać jego dobroci, i choć nie obchodziły go żołnierskie plotki na jego temat, nie życzył Bastardowi, by z jego winy ten zaczął borykać się z nieprzychylnymi spojrzeniami pośród kolegów z gwardii.

Bastard westchnął, być może domyślając się, co Błazen miał na myśli, a może po prostu zgadzając się z jego zdaniem. W końcu znalazł się tutaj nie bez powodu, późną porą, szukając towarzysza we własnej bezsenności.

- Zostało mi jeszcze trochę herbaty – powiedział Błazen, znów siadając na swoim posłaniu. Dorzucił do szerokiego naczynia kilka gałązek, a kiedy ogień ponownie zapłonął, zawiesił dzbanek z herbatą.

Bastard tymczasem usiadł na poduszce naprzeciwko niego. Obserwował go w milczeniu, gdy nalewał gorącego napoju do jedynej filiżanki. Kiedy złotoskóry podał mu naczynie, mężczyzna spojrzał na niego z wahaniem.

- Ja już piłem – oznajmił Błazen, posyłając mu lekki uśmiech.

Przyjął herbatę z wdzięcznością. Błazen ułożył się na miękkich poduszkach i przymknął nieznacznie powieki. Siedzieli tak w milczeniu przez dłuższą chwilę, i choć cisza ta dziwnie zawisła w niewielkiej przestrzeni namiotu, nie budziła w żadnym z mężczyzn uczucia skrępowania.

- Niepokoję się o Młotka – wyznał w końcu Bastard, kiedy w jego filiżance widoczne było już jej dno. Błazen patrzył na niego bez słowa, czując, że nie to przywiodło tu jego przyjaciela. Słuchał jednak uprzejmie, przybrawszy neutralny wyraz twarzy.- Kaszel mu nie przechodzi. Jeśli to zapalenie płuc, nie chcę myśleć o tym, jakie skutki przyniesie ta wyprawa. Peottre Czarnowody twierdzi, że już zbliżamy się do Lodognia, ale czy w tym przypadku wiedza ta jest użyteczna? Lato na Aslevjal to mroźne wiatry i lód, brodzenie w śniegu i do tego szczupłe racje żywnościowe, na które Młotek dzień w dzień narzeka.

- Przywykł do świeżych posiłków w Koziej Twierdzy – powiedział Błazen, biorąc od Bastarda pustą filiżankę. Napełnił ją ostatnią porcją herbaty i upił łyk.- Ma tutaj dobrą opiekę. Najlepszą, na jaką możemy pozwolić sobie w tych warunkach. Poza tym, jeszcze nie jest najgorzej. Dopóki nie każe mu się wsiąść na statek – dodał z rozbawieniem i zarazem współczuciem dla małego człowieczka.

Bastard uśmiechnął się, kiwając głową. W jego oczach odbijał się taniec ognia uwięzionego w naczyniu, powoli trawiącego suche gałązki zebrane na plaży. Błazen musiał unieść filiżankę, by skryć własne spojrzenie. Ciepło, które poczuł, niewiele miało wspólnego ani z paleniskiem, ani z pościelą, na której leżał.

- Jak się czujesz?- zapytał nagle.

Błazen udał, że nie rozumie, o co pyta.

- Zmęczony wędrówką i zziębnięty, tak jak zapewne ty – odparł lekkim tonem.- Dobrze, że zabrałem ze sobą zapasy herbaty. Rozgrzewa wieczorem i zapewnia dobry sen.

- Wiesz, że nie o to pytam.

- Naprawdę?- zdziwił się.

Bastard zacisnął lekko usta. Błazen jak zwykle pohamował uśmiech, zachowując na twarzy idealną maskę. Uwielbiał się z nim droczyć, budzić w nim uczucie irytacji, widzieć to napięcie w jego mięśniach.

- Kiedy odkryjemy Lodognia…

- Bastardzie – przerwał mu z lekkim choć smutnym uśmiechem, spuszczając wzrok na filiżankę.- Rozmawialiśmy już o tym kilkukrotnie. Dlaczego chcesz ciągle wracać do tej rozmowy?

- Ponieważ widzę, że nie przynosi ona rezultatów.

- Właśnie – przyznał, spoglądając na niego znad długich rzęs.- Pogodziłem się już z moim przeznaczeniem. Myślę, że i ty powinieneś.

- Jestem Odmieńcem – powtórzył niczym mantrę.- Skoro do tej pory tak efektywnie zmieniałem bieg losu, zrobię to i tym razem.

- Uparłeś się – mruknął Błazen, dopijając herbatę.

- Owszem.- Bastard przytaknął skinieniem głowy.- Cieszę się, że jest to dla ciebie jasne.

Błazen odłożył filiżankę na bok i położył się wygodnie, z westchnieniem zamykając oczy. Czasami tak ciężko było mu utrzymać odpowiedni wyraz twarzy. Nie był stworzony do tego, co wzbudzał w nim Bastard – czasami przerażała go jego wnikliwość, jego umiejętność budzenia w nim uczuć, których nie znał, których znać nie powinien.

Był tylko białym prorokiem. Jego przeznaczenie zostało określone, a droga, którą prowadził swojego katalizatora, nieuchronnie wiodła ich do przyszłości, której Błazen nie miał być nigdy świadkiem.

Oczywiście, że się bał. Bał się tego, co miało nadejść. Bał się tego, co miało go spotkać. Ale nader wszystko bał się tego, co Bastard będzie w stanie uczynić, by nie dopuścić do zakończenia, które w swoich wizjach ujrzał Błazen.

Nagle zapragnął udać, że śpi. O ileż łatwiej by mu było, niż prowadzić po raz wtóry tę rozmowę. Ale Bastard nie był głupi i poznałby się na nim.

- Może powinieneś wrócić?- zasugerował cicho jego ukochany.

Błazen otworzył powoli oczy i wpatrzył się w kolorowe smoki i węże wyszyte na materiale, z którego wykonany został namiot. Westchnął lekko i pokręcił głową.

- Nie, Bastardzie – oznajmił.- Idę dalej. Z tobą i z pozostałymi. Muszę to zrobić. Nie powstrzymasz mnie – dodał na wszelki wypadek, obracając ku niemu głowę.

- Nie boisz się?- spytał cicho Bastard.- Naprawdę jesteś gotowy zostawić to wszystko za sobą? Życie trefnisia i Pana Złocistego? Zostawić Sumiennego i Ketriken? Zostawić mnie?

Znów wpatrzył się w sufit, zaciskając usta, by nie zadrżały. Słowa Bastarda bolały go nie dlatego, że wypowiadał każdą obawę gnieżdżącą się w jego sercu. Raniły go tak, ponieważ Bastard wypowiadał je, nie mając pojęcia o prawdzie, którą znał tylko Błazen.

Ile samotnych nocy upłynęło mu na próbach odnalezienia choć jednej jedynej wizji, w której on, Błazen, mógłby zagrzać miejsce w przyszłości Bastarda? Zagłębiał się w swych myślach i wyobrażeniach, oddawał się snom z pokorą i nadzieją, że odnajdzie obraz siebie i Bastarda, starszych od tej chwili. Lecz każda wizja, która go nawiedzała, prowadziła do jednego końca: końca, w którym kończy się czas białego proroka Błazna. Nastanie nowy czas, nowa era – nowa przyszłość.

Dla niego nie było w niej miejsca.

A on nie śmiał już więcej o niej marzyć – już zapłacił za to cenę. Teraz pozostawało mu skupić się na tym, że Bastard przeżyje. Jego katalizator, jego lojalny przyjaciel, jego ukochany. Bastard będzie wiódł spokojne życie i nie będzie już musiał o nie walczyć.

Tylko tyle i aż tyle zdawało się starczać Błaznowi, by mógł pogodzić się ze swoim przeznaczeniem.

- Błaźnie?

Uniósł powieki i nagle zdał sobie sprawę z tego, że w oczach ma łzy. Jego rzęsy były od nich mokre, choć policzki nadal suche. Odruchowo uniósł dłoń do twarzy i starł je niedbałym gestem. Zmusił się do leniwego uśmiechu, myśląc jednocześnie, co mógłby powiedzieć, jak zażartować z tej chwili, by nie wzbudzić podejrzeń, że się waha w swojej decyzji.

Odsunął dłoń, otworzył oczy i drgnął lekko, gdy zobaczył nad sobą Bastarda. Mężczyzna przysiadł na jego posłaniu, tak blisko niego, i chwycił jego twarz w dłonie. Błazen spojrzał na niego z przestrachem, szeroko otwierając oczy. Był tak blisko, że mógł wyczytać prawdę z jego oczu. Zamknął je więc na powrót i powoli dotknął jego dłoni, by odsunąć je od siebie.

Wtedy poczuł na powiekach ciepłe usta Bastarda. Znieruchomiał, w pierwszej chwili nie rozumiejąc co się dzieje. Dopiero po krótkiej chwili dotarło do niego, że mężczyzna scałowywał jego słone łzy. Wargi Bastarda wchłaniały je chciwie, jakby mogły zabrać nie tylko same łzy, ale także niosące je strach i tęsknotę. Tęsknotę za życiem, na które Błazen nie zasługiwał.

- Bastardzie, proszę, nie…- wyszeptał złotoskóry, chwytając chłodne jeszcze dłonie mężczyzny i odsuwając je od siebie. Pokręcił głową, starając się umknąć spojrzeniem przed uważnym wzrokiem ukochanego.- To dla mnie za dużo… Zwłaszcza teraz…

- Błaźnie – westchnął Bastard, znów przyciskając dłonie do jego policzków. Kciukami otarł kolejne łzy, które zdradliwie wymknęły się woli Błazna.

- Proszę.- Nie mógł panować nad sobą. Jego ukochany był tak blisko, bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Ta obecność bolała go fizycznie, piętnowała niczym rozgrzane do czerwoności żelazo, które miast pozostawić znamię na skórze, wyryło się w umyśle i sercu.

Błazen zaczął drżeć, choć nie było mu zimno. Miał wrażenie, że miękkie poduszki i pościel, na których leżał, stały się jego więzieniem. Bastard pochylał się nad nim i choć nie robił nic, by go zatrzymać, złotoskóry czuł, że nie uwolni się od jego delikatnego dotyku, od jego ciepłego spojrzenia i uczuć, które z niego wyzierały.

Drżał, ponieważ bał się tych uczuć.

Bał się, że z ich winy podda się i zrezygnuje z własnego losu.

I kiedy już zbierał się w sobie, by delikatnie lecz stanowczo odsunąć od siebie mężczyznę, on zrobił coś, czego Błazen nigdy nie spodziewał się zaznać – czego nigdy nie widział w swoich wizjach, nieważne jak daleko sięgał umysłem.

Gdy poczuł ciepłe wargi Bastarda na swoich ustach, otworzył oczy, sparaliżowany. Zdumienie mieszało się z niedowierzaniem, przerażeniem i euforią zarazem. Usta, których smak wyobrażał sobie od tylu lat, zdawały się sięgnąć dalej, niż tylko skorupy jego ciała – zupełnie, jakby pocałunek Bastarda dotknął jego duszy, poruszył struny, które miały pozostać nietknięte.

Błazen nie liczył sekund, minut ani godzin – nieważne jak długo trwała ta pieszczota, dla niego czas zawisł w powietrzu niczym pająk opuszczający się na pajęczynie. Kiedy Bastard w końcu oderwał się od niego i otworzył oczy, Błazen mógł w końcu w nie zajrzeć.

- Bastardzie…- wyjąkał, nagle dochodząc do siebie. Poczuł wstyd, gdy zorientował się, że ta bliskość i ten pocałunek wzbudziły w nim pożądanie, których Bastard być może nie chciał widzieć. Jeśli pocałował go z miłości, która łączyła ich przez więź, reakcja Błazna mogła go wręcz urazić.

Ale przecież wiedział, co do niego czuje. Wiedział, że Błazen pragnie postrzegać go jako kogoś więcej.

- Przepraszam – wyszeptał Błazen, zamykając oczy.

- Za co?- zdziwił się Bastard.

Błazen odwrócił głowę, czując na policzkach gorące plamy. Może mężczyzna się nie zorientuje, może jest jeszcze szansa, by obrócić tę chwilę w coś niewinnego…

Poruszył się niezdarnie, zgiął jedną nogę w kolanie w nadziei, że dzięki temu koszula nocna zakryje jego podniecenie. Bastard nie spojrzał w dół, ale Błazen i tak wyczytał w jego milczącym bezruchu, że wiedział.

- Jesteś za blisko – westchnął Błazen. Serce kołatało mu szalenie w piersi. Nie miał pojęcia, co począć z dłońmi; trzymać je na pościeli? Na podołku? Przytrzymać ramiona Bastarda, odepchnąć go łagodnie od siebie? A może zakryć te nieprzyzwoite rumieńce na policzkach, skryć przed nim wstyd, jaki go ogarniał?

- Chcesz, bym się odsunął?- zapytał, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, jak ton jego głosu działa na Błazna.

- Bastardzie…- jęknął cicho złotoskóry. Czy on do reszty oszalał? Zapomniał, że on go kocha? Że kocha go jako mężczyznę, że pożąda go tak, jak on może pożądać kobiety takiej jak Sikorka czy Wilga? Dlaczego droczy się z nim tak okrutnie, dlaczego sprawia, że w jego oczach znów stają łzy? Nie dość go upokorzył tej nocy?

- Ja nie chcę – szepnął nagle Bastard.

Błazen wstrzymał oddech. Powoli uniósł spojrzenie, niemal nieśmiało zaglądając do oczu Bastarda, chcąc poznać prawdę. Czy była to gra, mająca na celu zmianę decyzji proroka? Czy może szczere nim zainteresowanie?

Przeszło mu przez myśl, by zapytać go po prostu, co ma na myśli, ale wtem Bastard znów go pocałował.

I to nie tak, jak jeszcze chwilę wcześniej.

Gorący język Bastarda wdarł się do jego ust, choć być może było to za wiele powiedziane – wargi Błazna rozwarły się przed nim, jakby były na to gotowe od zawsze. Ich języki spotkały się ze sobą i splątały w niepewnym tańcu, nie znające jeszcze kroków, niepewne taktu muzyki, która grała dla nich jednym rytmem.

Dłonie Bastarda zawędrowały niżej. Błazen poczuł, jak jedną ręką opiera się o pościel, drugą zaś wsuwa w jego długie złote loki. Westchnął drżąco, próbując odetchnąć nosem, ale jego płuca jakby zapomniały, jak się oddycha. Zaczerpnął więc powietrza przez usta, lecz te zaraz zostały zamknięte przez kolejny pocałunek Bastarda.

Czy to działo się naprawdę? Czy był to jedynie słodki sen, lub też wspomnienie jednego z nich?

W namiocie zrobiło się dziwnie gorąco. Bastard najwyraźniej też to odczuł, ponieważ dłonią, którą wcześniej się opierał, zaczął rozpinać kurtę. Jego pocałunki stawały się jakby szybsze, bardziej niecierpliwe.

- Bastardzie – jęknął znowu Błazen, czując, że chwila ta odbiera mu rozum. Zebrał w sobie siły, by chwycić Bastarda za ramiona i odsunąć go od siebie.- Co robisz…? Jak możesz mi to robić? Przecież wiesz…- Błazen oddychał głęboko, ciężko, mając wrażenie że słyszy go cały obóz.- Jeśli robisz to, by mnie zatrzymać…

- Nigdy bym cię nie skrzywdził w ten sposób – powiedział Bastard nieco ochrypłym tonem.- Jeśli chcesz mnie teraz odprawić, zrób to. Ale wiedz, że nie poddam się łatwo.

- Odejdź – szepnął Błazen, zamykając oczy.- Odejdź, Bastardzie…

- Jeśli tylko naprawdę tego chcesz…- powiedział to, ale jednocześnie złożył na wargach Błazna kolejny z pocałunków.

- To zbyt wiele dla mnie znaczy – jęknął żałośnie Błazen.- Zbyt wiele. Nie udźwignę tego, Bastardzie, nie jestem w stanie…

- Nie będziesz dźwigał tego sam – odparł, wtulając swój policzek w jego.- Nie będziesz, już nigdy więcej. Obiecuję ci to. Obiecuję ci, Ukochany.

Zachłysnął się powietrzem, gdy usłyszał tak słodkie słowa. Spojrzał w jego twarz z zaskoczeniem, lecz ufnie. Choć nigdy nie wyobrażał sobie tej chwili, nie wyczuł ani nie zobaczył kłamstwa w jego oczach.

- Czy chcesz, bym odszedł?- zapytał Bastard, a w jego głosie słychać było nagłą niepewność, jakby zląkł się, że jego proste słowo w istocie nie wystarczą, by zapewnić Błazna o swych szczerych zamiarach.

Złotoskóry spojrzał na niego i patrzył nań długo. W końcu uniósł powoli dłoń i dotknął jego szorstkiego zarostu. Przesunął po nim smukłą dłonią, wyczuwając skórą każdy włosek oddzielnie.

- Zostań – poprosił cicho.

I tym razem to on go pocałował.

Uniósłszy się nieznacznie na łokciach, zmusił Bastarda, by ten się odsunął. Pomógł mu zdjąć ciepłą odzież wierzchnią; kolejne fragmenty ubrań lądowały z cichym szelestem na poduszkach, którymi wyłożony był namiot. Gdy na mężczyźnie pozostała jedynie bielizna, Błazen kolejnym łagodnym pchnięciem zaprosił ukochanego, by położył się na posłaniu.

Pocałunki nie miały końca. Teraz, gdy Błazen poznał prawdziwy smak ust Bastarda, niemożliwym było dla niego, by tak łatwo zrezygnować z ich smakowania. Ułożył Bastarda na plecach, sam osiadając na jego udach. Pochylił się nad nim, całując go czule, całując z całą miłością, jaką go darzył – miłością pozbawioną wszelkich granic.

Mężczyzna z początku jakby wahał się. Błazen wyczuwał jego niepewność, lecz domyślał się, iż jest ona spowodowana pierwszą tego rodzaju bliskością dzieloną z drugim mężczyzną. Starał się, by Bastard nie odczuwał wielkiej różnicy między tym, co robili, a tym co znał skrytobójca.

Powoli przesunął się bliżej, ocierając kroczem o krocze Bastarda. Mężczyzna reagował na pieszczoty, złotoskóry czuł to pod sobą. Nie tylko jego naprężony członek był dowodem, że Bastard odczuwa przyjemność, ale też rosnąca temperatura jego ciała, a także dłonie, które nagle zaczęły sunąć po nogach Błazna, wkrótce odnajdując schronienie pod materiałem jego nocnej koszuli.

Westchnął w jego usta, ledwie powstrzymując narastający jęk. Dotyk, którego doświadczał do tej pory jedynie w wyobraźni okazał się bardziej szorstki i twardy, ale nie nieprzyjemny. Poczuł, jak na jego skórze pojawia się gęsia skórka tam, gdzie dotykał go Bastard; najpierw tuż nad kolanem, potem na udzie aż w końcu na nagim pośladku. Kiedy mężczyzna znacząco poruszył biodrami, ocierając się swoim kroczem o rozpalone krocze Błazna, złotoskóry tym razem nie zdołał powstrzymać jęku.

Oderwał się od ust Bastarda, by zaczerpnąć powietrza, którego zaczęło mu brakować. Z zamkniętymi oczami oparł swoje czoło o jego i podarował sobie kilka cennych sekund na oddech. Także i skrytobójca zdawał się czerpać z tej krótkiej przerwy; oddychał szybciej, wciąż jednak powoli sunąc dłońmi po pośladkach Błazna. Jego biodra poruszały się nieznacznie, niecierpliwie, zupełnie jakby mężczyzna nie potrafił kontrolować tego odruchu.

Bał się odezwać. Bał się, że jeśli powie choć jedno niewłaściwe słowo, Bastard zawaha się, zlęknie i ucieknie, pozostawiając rozpalone do czerwoności ciało złotoskórego, a także całe jego jestestwo rozdarte na strzępki.

Przełknął ślinę, próbując uspokoić oddech. Jego kochanek nie popędzał go, czekał na kolejny ruch Błazna, choć ciało pod nim wyraźnie sugerowało, czego pragnie w tym właśnie momencie. Błazen chciał mu dać wszystko, och, Eda i El świadkami, że był gotów na to całym sobą – lecz jednocześnie bał się pośpiechu, bał się gwałtowności, jaką budziło w nim jego pożądanie.

- Bastardzie…- szepnął. Jak mógł przygotować go na to, co chciał zrobić? Jakich słów miał użyć, by go nie zniechęcić?

- Ukochany – wyszeptał w jego usta Bastard, dłonią gładząc jego złote loki. Objął gładki policzek dawnego królewskiego trefnisia i złożył na jego drżących wargach czuły pocałunek.

- Teraz…- Błazen zacisnął powieki, nie mogąc się już skupić. Co właściwie chciał zrobić? Chyba chciał ostrzec przed czymś Bastarda, ale przed czym? Przed nim samym?

Najwyraźniej powinien.

Pocałował go ponownie, ochoczo oddając się tej pieszczocie. Sunął językiem po zębach Bastarda, po jego podniebieniu, po wewnętrznej stronie policzków, w końcu po samym języku. Jednocześnie sięgnął dłonią do swojego członka, podciągając przy tym koszulę nocną. Odkrył, jak działała na niego ta bliskość – czubek jego członka był wilgotny, a część tego soku zdążyła już skapnąć na podbrzusze Bastarda.

Błazen jęknął, gdy tylko się dotknął. Był tak pobudzony, tak podniecony, że powoli przestawał myśleć jasno. Miał wrażenie, że gdyby w tej chwili ledwie kilka razy poruszył dłonią, osiągnąłby szczyt tej przyjemności, choć przecież zazwyczaj nie trwały one krótko.

Ale przecież teraz miał pod sobą Bastarda. Miał pod sobą swojego katalizatora, mężczyznę, którego cenił, szanował i kochał nader wszystko. Jakże jego ciało mogłoby reagować tak samo, jak na poprzednich kochanków?

- Bastardzie, czy mogę…?- zaczął, lecz urwał, nagle zawstydzony słowami, które chciał wypowiedzieć.

Nie wiedział, czy Bastard nie odpowiedział, bo go nie usłyszał, czy może dlatego, że odpowiedzieć nie chciał. Minęło jednak kilka chwil, podczas których ciało pod nim naprężało się, a sam Bastard sięgał ku jego ustom, chwytając pocałunki.

Jeśli on pozwalał mu na to zakończenie, jeśli naprawdę tego chciał – Błazen nie potrafił mu odmówić.

Jego smukła dłoń w kolorze złocistego brązu powędrowała między jego uda i jeszcze niżej, do bielizny Bastarda, która jeszcze na nim pozostała. Wsunął ją gładko pod materiał i sięgnął najgorętszej części ciała mężczyzny. Usłyszał jego jęk i poczuł, jak ten wygina się pod jego dotykiem. Poczuł pewnego rodzaju zadowolenie, euforię nawet, gdy zdał sobie sprawę z tego, że Bastard go pożąda.

Pragnął go. Jeśli nie zawsze, to przynajmniej w tej chwili.

Jeszcze tylko chwilę jego myśli kłóciły się ze sobą, lecz wkrótce serce wygrało.

Pomógł Bastardowi pozbyć się bielizny, z siebie zaś zrzucił koszulę nocną. Kiedy jej materiał wylądował niedbale na podłodze, złotoskóry klęknął między udami mężczyzny. Chwycił pewniej w dłoń jego członka, a gdy ten nerwowo wygiął biodra ku niemu, pochylił się z niecierpliwością i chwycił go między wargi.

Chciał go najpierw posmakować językiem. Odgarnąwszy złote włosy na bok, zerknął ku górze, przypatrując się reakcji ukochanego: Bastard zakrył ramieniem oczy i oddychał głęboko, zdawał się używać całej swej siły woli, by nie poruszać biodrami według własnego tempa. Błazen poczuł, że rumieni się na ten widok, o ile było to jeszcze możliwe przy temperaturze ich rozgrzanych ciał oraz tej, która panowała w namiocie.

Poruszył głową, ssąc sztywnego niczym kamień członka. Ślina sama napływała mu do ust, zapewniając zwilżenie i jeszcze przyjemniejsze doznania dla Bastarda. Błazen poruszał się z początku powoli, delektując się tą chwilą, nie chcąc jej kończyć. Każda komórka jego ciała zdawała się odczuwać tę fizyczną bliskość, tę więź, która łączyła ich i wzmacniała się w tym momencie.

Czuł się niesamowicie.

Próbował robić to tak, jak zawsze wyobrażał sobie, że zrobiłby, gdyby miał w ogóle na to jakiekolwiek szanse. Jego język przesuwał się wzdłuż twardej męskości, oplatał ją niemal niczym wąż, nawilżając. Czuł nabrzmiałe żyły, pulsujące delikatnie w napływie rozkoszy, czuł smak Bastarda, ciepło jego ciała. Odczuwał niemal dumę, że dane mu było budzić w mężczyźnie takie doznania.

Miał wrażenie, że to on szybciej zbliża się do końca, niźli Bastard. W końcu oderwał usta od jego członka i wyprostował się, łapiąc oddech i odgarniając z czoła i ramion złote pukle.

- Nie przerywaj…- poprosił z cichym jękiem Bastard.- Proszę…

- Och, Bastardzie…- westchnął Błazen, zagryzając wargę. Pokręcił głową, jego długie włosy zafalowały.- Jeśli tylko mi pozwolisz… Jeśli tylko nie będziesz mnie za to potępiał, gdy słońce ukaże ci prawdę skrywaną przez noc…

- Nawet nie próbuj.- Bastard odsunął rękę i spojrzał na kochanka znad rzęs.- Zostaw swoje metafory i zagadki na inny czas.

Błazen roześmiał się cicho. Serce zalała mu kolejna fala miłości do tego człowieka. Znów przygryzł wargę, wahając się jeszcze tylko chwilę. Spojrzał na członka Bastarda – wydawał się wystarczająco nawilżony – a potem powziął decyzję.

Jeśli tylko Bastard tego chce.

Tylko tyle potrzebował.

Uniósł się na drżących kolanach, okraczając mężczyznę. Zwilżył śliną dwa palce i sięgnął za siebie, do swojego odbytu; wsunął je powoli do środka, lecz ostrożność była zbędna. Był gotów jak jeszcze nigdy wcześniej.

Do samego końca obawiał się reakcji Bastarda, ale doszedł do wniosku, że jeśli tylko usłyszy choć słowo protestu, zaniecha kolejnych działań. Z drugiej zaś strony złotoskóry obawiał się trochę tego, co mogło się stać, jeśli jego kochanek niczemu się nie sprzeciwi.

Mimo wszystko, kiedy nakierował pośladki na członka Bastarda, nie śmiał spojrzeć mu w twarz. Spuścił wzrok na jego umięśnioną klatkę piersiową; długie włosy w kolorze płynnego złota osłoniły zawstydzenie, które odczuwał.

Euforia, którą odczuł, gdy poczuł w sobie męskość skrytobójcy, przerosła to, do czego był przyzwyczajony. Oddech uwiązł mu w piersi, znieruchomiał na moment, chcąc zatrzymać go w czasie, a jednocześnie dać sobie chwilę, by uspokoić serce i mętlik w głowie.

Kiedy Bastard uniósł się nieznacznie, obejmując dłońmi jego talię i sunąc po niej łagodnymi ruchami, złotoskóry nie potrafił ukryć zaskoczenia. Gest ten wydał mu się tak czuły, że wybił go z pantałyku. Jego spojrzenie napotkało ciemne oczy Bastarda; utonął w jego spojrzeniu, w głębi uczucia, które było w nim widoczne – a może tylko odbijało to, które wyzierało wręcz z oczu Błazna?

Bastard przysunął się jeszcze bliżej, jego głowa zatrzymała się tuż pod podbródkiem Błazna. Złotoskóry spojrzał na niego z góry, przesunął wzrokiem po twarzy, którą tak kochał – po twarzy, którą mógł widzieć zawsze, wszędzie, niezależnie gdzie się znajdował. Uniósł dłonie i dotknął jej; jego smukłe palce rysowały linię szczęki, kciuki łagodnie gładziły szorstkie policzki. Odgarnął wilgotne włosy z czoła ukochanego, po czym pochylił się i pocałował go.

Poczuł się pewniejszy, odważniejszy. Jego dłonie opadły delikatnie na ramiona Bastarda, zacisnęły się na nich nieznacznie, gdy wspomógł się na nich, by móc unieść się i opaść.

Czuł go całym sobą. Nie tylko jego ciało i serce reagowały na bliskość skrytobójcy; jego dusza krzyczała. Nigdy wcześniej nie doświadczył tylu uczuć jednocześnie, nigdy wcześniej nie czuł takiej przyjemności. To było tylko uprawianie miłości fizycznej. To była ostateczna forma wzmocnienia więzi, która łączyła go z jego katalizatorem. Więzi, która nie miała nigdy poznać swych granic.

Jego nogi drżały, gdy się poruszał, powoli i z rozmysłem. Pragnął czerpać z tej bliskości jak najwięcej, nie pozostawiając Bastardowi wiele do żałowania. Mężczyzna gładził jego talię i plecy, wzbudzając dreszcze. Ich oddechy łączyły się ze sobą, podobnie jak ciała.

- Pozwól mi…- wyszeptał Bastard, przesuwając dłonie na jego uda.

Błazen zagryzł wargę. Jakaś jego część pragnęła zdominować ukochanego, ukazać mu prawdziwą rozkosz, jaką mogła zapewnić jego szczera miłość i oddanie wobec katalizatora. Nie mógł przecież wiedzieć, czy dane będzie im kiedykolwiek powtórzyć to, co połączyło ich tej nocy. Skinął jednak głową powoli, unosząc biodra i nie bez żalu wyzwalając się z uścisku Bastarda.

Położył się powoli na plecach, rozsuwając nogi. Nie chciał przybierać innej pozycji, która zmusiłaby Bastarda do oglądania tatuażu na jego plecach. Niczego nie pragnął bardziej niż tego, by w takiej właśnie chwili mężczyzna widział go nieskalanego.

- Proszę, powiedz, jeśli zrobię coś nie tak…- wyszeptał Bastard, kładąc się niecierpliwie między jego nogami i nakierowując swą męskość między pośladki Błazna.

Złotoskóry uśmiechnął się nieco drwiąco.

- Nie różni się to prawie wcale od tego, do czego przywykłeś, Bastardzie – mruknął.

- Owszem, różni – westchnął Bastard, wsuwając się w niego. Obaj wstrzymali oddechy, a potem skrytobójca nachylił się do jego ucha i wyszeptał:- Trzymam w ramionach właśnie ciebie, Ukochany. Trzymam i obiecuję nie puścić, choćby nie wiem co.

Błazen zamknął oczy, zacisnął powieki. Bastard nie dał mu ani chwili na przemyślenie jego słów, ani czasu na odpowiedź. Poruszył się w nim, nabijając głęboko i sięgając najczulszego punktu, zupełnie jakby wiedział doskonale, gdzie się znajduje. Błazen jęknął przeciągle, po czym prędko zasłonił sobie usta dłonią. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że jeśli ktoś połączy nocną wizytę Bastarda w jego namiocie oraz usłyszane jęki, w obozie wybuchną nieprzyjemne plotki. Nie chciał sprawić mu problemów, lecz jednocześnie zaczął mieć kłopoty z kontrolą własnego ciała i głosu.

Bastard tymczasem zdawał się nie przejmować niczym – zupełnie jakby znaleźli się w innym czasie, w innym świecie. Poruszał się w nim rytmicznie, oddychając głęboko przez nos, z półprzymkniętymi powiekami. Pochylił głowę ku niemu i od czasu do czasu muskał ich nosy, łączył ze sobą ich czoła, całował gładkie policzki Błazna czy jego nabrzmiałe od pocałunków usta.

W przeciwieństwie do niego Błazen był jak niedoświadczony młokos. Choć miewał już tego rodzaju zbliżenia z mężczyznami, jego oddech zdawał się gubić, a ciało nawiedzały dreszcze wróżące szybki koniec. Powstrzymywał się jak mógł, ale uczucia te były po prostu zbyt silne.

- Jeśli będziesz chciał przerwać…- wysapał cicho Bastard.

- Nie…- wyjąkał Błazen, kręcąc głową.

- Dobrze.

Mężczyzna sięgnął do jego członka i zaczął poruszać po nim dłonią w podobnym rytmie, w którym wykonywał pchnięcia biodrami.

- Nie, Bastardzie…!- wykrzyknął cicho Błazen.- Jeśli będziesz mnie tak dotykał, ja… ja…

- Możemy odpocząć w każdym momencie – wymruczał Bastard, nie przestając go pieścić. Uniósł się, wyprostował, jedną ręką otulając udo Błazna. Patrzył na niego z góry płonącym spojrzeniem, sunął nim po jego złocistym ciele, obserwował zapadającą się w urywanym oddechu klatkę piersiową.

Błazen w ostatniej chwili zagarnął w objęcia poduszkę, którą przycisnął sobie do twarzy i wręcz zagryzł jej bok, by zagłuszyć jęki, które wydostawały się mimowolnie z jego ust, gdy zaczął szczytować.

- Och…- jęknął, czując jak ścianki odbytu Błazna zaciskają się na nim w skurczach. Zacisnął powieki i odchylił do tyłu głowę, nie zaprzestając jednak ruchów.

Błazen nie mógł uwierzyć w to, że w takiej chwili, w momencie tak istotnym, o jakim do tej pory pozwalał sobie jedynie nieśmiało marzyć w samotności, doszedł tak szybko – nim jeszcze na dobre się rozkręcił. Gdyby tylko jego serce tak nie szalało, gdyby tylko nie odczuwał tych wszystkich emocji, mógłby z całą pewnością pokazać Bastardowi, co dla złotoskórego oznacza uprawianie miłości i czym dla niego jest przyjemność w łożu.

Tymczasem skończył pierwszy, za szybko i zbyt intensywnie.

Naraz poczuł wstyd i zażenowanie, choć jednocześnie po jego ciele rozlała się czysta satysfakcja i uczucie zadowolenia.

Bastard dał mu chwilę na odpoczynek, poruszał się w nim bardzo powoli, wręcz leniwie, jednocześnie uspokajająco gładząc dłońmi jego uda. Wkrótce nachylił się nad nim i, zaprzestając ruchów biodrami, począł całować go, subtelnie skubiąc wargami jego usta.

- Bastardzie…- wymruczał Błazen. Chciał wyznać mu miłość, czuł, że musi to zrobić.

- Nic nie mów – poprosił skrytobójca.- Zostawmy słowa na później. Będziemy mieć mnóstwo czasu, by wyrzec je wszystkie.

- Nawet te, których nie chcesz usłyszeć?

- Błaźnie.- W głosie Bastarda słychać było ostrzeżenie ale i rozbawienie jednocześnie.

Błazen roześmiał się lekko, obejmując go ramionami. Przyciągnął do siebie jego głowę i pocałował go, wsuwając do wnętrza jego ust język. Smakował go długo, dopóki nie uspokoił się i nie poczuł, że jego ciało ponownie się rozluźniło. Zaczął poruszać biodrami, dając ukochanemu znak, że jest gotów.

Bastard nie dał ani sobie ani jemu dłużej czekać. Wbił się głębiej między jego pośladki, do samego końca, praktycznie więżąc pod sobą Błazna, przyszpilając go do jego posłania. Następnie wycofał się powoli, aż do momentu, w którym poczuł, że zaczyna się wysuwać z jego wnętrza – po to by ponownie wbić się w niego.

Teraz to ciało Bastarda zaczęło drżeć – jego ręce zdawały się ledwie utrzymywać jego ciężar. Błazen dostrzegł to i po chwili położył dłonie na klatce piersiowej Bastarda, dając mu do zrozumienia, by się zatrzymał. Mężczyzna zwolnił niechętnie, a kiedy złotoskóry niespodziewanym ruchem objął go nogami i niezwykłą sztuczką obrócił go na plecy, tak że upadł na posłanie – krzyknął cicho, zaskoczony. Nagle Błazen był nad nim, siedząc na nim okrakiem. Jego długie loki opadły na jego ramiona i tors; kropelki potu iskrzyły się na jego złocistej skórze.

Nie protestował, kiedy Błazen zaczął go ujeżdżać. Jakże by mógł, skoro przynosiło mu to taką przyjemność? W tej pozycji dawny trefniś był niezwykle piękny – mógł podziwiać go w całej okazałości, nie rozpraszając się już zupełnie niczym. Zdawało mu się, że odkąd Błazen skończył, zyskał nowe pokłady energii, którą teraz słusznie zaczął wykorzystywać w dobrym imieniu.

Okazało się, że Błazen potrafił być nie tylko czułym kochankiem, ale i nieokiełznaną bestią w łożu.

Ujeżdżał go, jak jeszcze nikt do tej pory – śmiało, ukazując całe swoje piękno, nie wstydzący się niczego. Poruszał biodrami niczym w tańcu, prowadząc Bastarda przez rozkosz, jakiej wcześniej nie zaznał. Czy to możliwe, że była ona dostępna jedynie dla mężczyzn kochających innych mężczyzn? Czy może to więź, która łączyła go z białym prorokiem sprawiła, że czuł się tak nieziemsko?

Niezależnie od tego, jaka odpowiedź była prawdziwa, nic nie mogło zmienić faktu, że Bastard czuł się po prostu dobrze. Kochał Błazna i zawsze o tym wiedział – w jaki dokładnie sposób, nigdy tego nie odkrył. A może zwyczajnie nie potrafił tego przyznać? Wiedział, że złotoskóry pełni w jego życiu ogromną rolę, że jest dla niego ważny.

Zwłaszcza teraz był tego pewien jak nigdy wcześniej.

Zbyt pewien.

- Błaźnie…- wyjąkał, kurczowo zaciskając palce na jego udach.

Złotoskóry nie odpowiedział, nie przerwał swojego tańca. Oddychał bardziej rytmicznie, jakby już nauczył się taktu do muzyki granej przez ciało Bastarda, jakby poznał je już co do joty. Skrytobójca nie mógł na to nic poradzić – jego ciało samo zaczęło odpowiadać na rozkosz, zalewając go kolejnymi falami gorąca.

Nie kontrolował się. Udało mu się jedynie zacisnąć zęby i stęknąć, gdy przyjemność sięgnęła zenitu, wypełniając wnętrze Błazna. Złocisty jeszcze przez chwilę poruszał się, już spokojniej, oddychając głęboko i pieszcząc się na jego oczach, co jedynie spotęgowało odczucia, których doznawał Bastard. Mężczyzna położył dłoń na jego dłoni i, uniósłszy się nieznacznie, pomógł mu w tej pieszczocie.

Wkrótce obaj, zmęczeni, ułożyli się na wąskim posłaniu błazna, wśród miękkich poduszek i pościeli. Oddychali tym samym rytmem, leżąc na plecach i wpatrując się w materiał namiotu, przedstawiające smoki i węże. Uspokajali się, dochodzili do siebie. Żaden z nich nie myślał, żaden z nich nic nie mówił.

Gdy cisza między nimi zaczęła się przedłużać, Bastard poruszył ostrożnie dłonią i odnalazł dłoń Błazna, złączając je ze sobą. Złotoskóry uścisnął ją lekko na znak jedności, a Bastard zawtórował mu tym samym gestem. Nie musieli nic mówić, lecz ten pierwszy i tak się odezwał:

- To wciąż dla mnie jak sen.

- Dla mnie trochę też – przyznał Bastard odrobinę niepewnie.- Ale chyba nie chcę się z niego jeszcze budzić.

- Ja pragnąłbym nie budzić się z niego już nigdy.- Uśmiechnął się smutno, gładząc kciukiem wierzch dłoni skrytobójcy.- Jednak kto wie, może będzie mi to dane? Może zasnę i będę śnić wiecznie ten sen, może spędzę w twych ramionach całą wieczność?

- Taka wieczność wydaje się przyjemna. Jeśli nie miałbyś nic przeciwko, chciałbym wziąć w niej choć niewielki udział.

Błazen uśmiechnął się nieco szerzej.

- Zastanowię się nad tym, Bastardzie Rycerski Przezorny – powiedział.- Czuję się jednak w obowiązku ostrzec cię, iż spędzanie ze mną wieczności nie jest łatwą rzeczą.

- Och, domyślam się – zapewnił mężczyzna.- Niełatwo cię zadowolić, czyż nie?

- To…- Błazen zarumienił się lekko, wyczuwając sarkazm.- To nigdy wcześniej mi się nie… Z innymi nigdy nie…

- Nie obchodzą mnie inni – powiedział Bastard stanowczo, choć wciąż łagodnie.- W wieczności, którą dla nas przewidziałem, jestem przy tobie tylko ja.

- Ach tak?- Błazen uniósł drwiąco brew.- A od kiedy to stałeś się prorokiem mojej wieczności?

- Doznałem mojej pierwszej wizji kilkanaście minut temu, a wyczytałem ją w kropelkach potu, perlących się na twojej skórze, kiedy mnie namiętnie…

- Och, przestań – prychnął Bastard.

- Czyżbym cię zawstydzał? Ciebie, Błaźnie?

- Raczej wzbudzasz we mnie politowanie – stwierdził, po czym westchnął przeciągle.- Wygląda na to, że będę musiał zacząć uczyć cię… jak poprawnie odczytywać wizje.

Teraz to Bastard się uśmiechnął, spoglądając na niego z błyskiem w oczach. Gdy wrócił spojrzeniem do smoków i węży, uścisnął po raz kolejny dłoń ukochanego i zapewnił go niemal czule:

- Będę pilnym uczniem. Obiecuję ci to.

Błazen skinął lekko głową, zadowolony. Jego powieki zaczęły już opadać, senność nadchodziła ponownie, teraz przybrawszy na sile. Nim jego świadomość odpłynęła do słodkiego świata snów, usłyszał jeszcze ciche słowa Bastarda, który postanowił zostać w jego namiocie na noc. Błazen nie musiał mu jednak odpowiadać. Jego odpowiedź stanowiło jedynie lekkie skinienie głowy i błogi spokój, który rozlał się po jego twarzy.

Tej nocy zasnął spokojnie w ramionach ukochanego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń