[Spektrum] Rozdział drugi



Czułem jakby moje życie specjalnie zasadziło na mnie tę pułapkę – ledwie postanowiłem pokonać całe Pokolenie Cudów, a tu nagle trafiam do jednego pudła z jednym z nich – w dodatku najgorszym, bo właśnie tym, który na mojej skromnej osobie raczył wbić niemal czterdzieści punktów podczas gimnazjalnego starcia.
Mało tego.
Byliśmy razem w klasie.
Dziwiłem się sam sobie, że już w ciągu poprzednich dwóch dni nie zwróciłem na niego uwagi, choć przecież jego zielone kudły raziły w gały jak mało co. Może to dlatego, że siedziałem w przedostatniej ławce, nie zdając sobie sprawy z tego, że ta za mną też jest zajęta, a może to przez fakt, że, jako iż były to pierwsze dni w nowej klasie, wziąłem się za nawiązywanie znajomości.
I tak jak wczoraj i przedwczoraj rozglądałem się na prawo i lewo i zagadywałem każdego, kogo napotkały moje oczy, tak teraz siedziałem w swojej ławce, przygarbiony, podpierając podbródek dłonią i zastanawiając się, w jaki niby sposób mam pokonać Midorimę, skoro jesteśmy w tej samej drużynie.
Coś się z stało, Takao-kun?- usłyszałem po swojej lewej stronie.
Odwróciłem głowę w tamtym kierunku, dość obojętnie spoglądając na mojego sąsiada. Miał na imię Kaoru i był chyba najmilszym stworzeniem świata – od samego początku zwracał się do mnie nie tyle uprzejmie i przyjaźnie, co po prostu tak, jakbyśmy już od kilku lat się przyjaźnili. Czupryna jego brązowych potarganych włosów przypominała ptasie gniazdko, ale urody dodawały mu za to zielone oczy.
Nie, czemu?- mruknąłem.
Wydajesz się być taki przygaszony.- Kaoru uśmiechnął się delikatnie.- Przynajmniej porównując do wczoraj.
Aaa, no wiesz...- westchnąłem cicho, zastanawiając się szybko nad jakąś wymówką. Nie mogłem przecież powiedzieć, że myślę o jakimś chłopaku.- Trochę się martwię tym, że nie przyjmą mnie do drużyny.
Byłeś wczoraj na treningu? Jak poszło?
Niby nie było źle.- Wzruszyłem ramionami.- Przynajmniej na początku, bo pod koniec to musiałem wręcz doczołgać się pod prysznic. Sporo biegania, kozłowania, rzucania, podawania, przysiadów i pompek... a potem jeszcze więcej biegania i pompek.- Wywróciłem oczami.- Graliśmy mini-mecz przeciwko senpaiom z drugich klas, żeby kapitan mógł przyjrzeć się umiejętnościom pierwszaków.
I co? Mówił coś o tobie?
Nope.- Pokręciłem przecząco głową.- Nie powiedział nic. Dopiero za jakieś dwa tygodnie będziemy wiedzieć, kto dalej będzie musiał „dawać z siebie wszystko” a kto będzie musiał „dawać z siebie więcej niż wszystko”- Uśmiechnąłem się do niego znacząco.- Koszykówka w Shuutoku to nie przelewki! 
Wybrałeś tę szkołę głównie z tego powodu?- Kaoru chwycił za kartonik swojego soku i przebił słomką sreberko, by następnie upić kilka łyków.
Tak, zależało mi na wyborze jednej z silniejszych – wyjaśniłem.- Shuutoku to „Król Tokio”, w dodatku mają długoletnią tradycję i bardzo dobrą opinię. 
Nie próbowałeś zdawać do pozostałych „Króli”?- zdziwił się Kaoru.
Próbowałem – odparłem, śmiejąc się lekko, choć odrobinę zażenowany.- Tylko tu mnie przyjęli!
No cóż, Shuutoku to i tak bardzo dobra szkoła, więc to na pewno przeznaczenie.- Mój sąsiad uśmiechnął się do mnie sympatycznie, widocznie starając się dodać mi otuchy.- Nie masz się czym przejmować, Takao-kun! Jeżeli dałeś z siebie wszystko na treningu, to kapitan na pewno przyjmie cię do składu!
A jak tam z tobą, Kaoru?- postanowiłem zmienić temat, by przypadkiem nie palnąć głupstwa, że obecnie z Midorimą drużyna poradziłaby sobie zapewne nawet bez kapitana.- Zdaje się, że też wybrałeś jakieś sportowe kółko?
Och, wybrałem siatkówkę – odparł.
No tak, pewnie stoisz na bloku z tymi dwoma metrami wzrostu – zaśmiałem się.
E-ech?- Kaoru zarumienił się lekko.- M-mam sto dziewięćdziesiąt trzy centymetry, to jeszcze nie dwa metry, Takao-kun!
Ale i tak jesteś wielki.- Uśmiechnąłem się do niego, by pokazać, że nie miałem zamiaru go urazić.- Też byłeś wczoraj na treningu? Jak poszło?
Uhm...- Kaoru odwrócił ode mnie wzrok, speszony, i zaczął błądzić nim po klasie. Zmarszczyłem lekko brwi, a potem uniosłem je znacząco.
Dostałeś się – stwierdziłem raczej, niż zapytałem.
Pierwszy skład – westchnął z zażenowaniem Kaoru, przebierając nerwowo palcami.
Chyba nie myślałeś, że mnie załamiesz tą wiadomością, bo ja jeszcze nie wiem czy nadaję się do własnej drużyny?- parsknąłem.
Ehm... n-nie chciałem, żebyś poczuł się niekomfortowo, czy coś...
Daj spokój, stary, możesz być z siebie tylko dumny! Moje gratulacje! 
Dzięki...
Z chęcią wpadłbym zobaczyć jakiś wasz mecz, więc daj znać, kiedy będzie najbliższy, co?- zagadnąłem przyjaźnie.- Co prawda nie obiecuję, że będę miał czas, bo jeśli ten mecz odbędzie się w tym samym czasie co mój mecz albo trening, to nie dam rady, przyjść, ale... jeśli będę miał wolne, to z chęcią wpadnę zobaczyć jak gracie!
Jasne, ok!- Kaoru uśmiechnął się do mnie promiennie.- Ty też koniecznie daj mi znać! Na pewno dostaniesz się do drużyny, Takao-kun! Nie znam cię za dobrze, ale na pierwszy rzut oka wydajesz się być świetnym graczem...
Ahahah, schlebiasz mi, Kaoru-chan!- zaśmiałem się, odchylając na krześle i krzyżując ręce za głową.- Mam nadzieję, że kapitan powie mi dzisiaj to samo!
Kaoru roześmiał się lekko na moje słowa, otwierając swoje pudełko z bento i zabierając się za jedzenie. Ja sam nie potrafiłem za bardzo zmusić się do przełknięcia moich kanapek, wciąż leżących w torbie. Nerwy mnie zżerały, choć nie z obawy o miejsce w drużynie, ale z tego samego powodu, o którym myślałem nieprzerwanie od wczorajszego popołudnia.
Midorima Shintarou. W mojej drużynie.
Przepraszam, ale mógłbyś zabrać te ręce?- usłyszałem za sobą spokojny ton głosu.
Ech?- Odwróciłem się z zaskoczeniem, dopiero wówczas orientując się, iż bujałem się na krześle do tego stopnia, że rękoma niemal dotykałem czoła Midorimy i jego zielonych włosów.- Ach, sorki! Zapomniałem się!
Pospiesznie wyprostowałem się na moim miejscu, z trzaskiem opuszczając przednie nóżki krzesła. Odwróciłem nieznacznie twarz, spoglądając na Shintarou by upewnić się, czy jest na mnie zły, czy też nie – jego twarz była tak samo poważna jak zawsze, wzrok miał skupiony na notatkach, które robił w zeszycie. Kiedy ostrożnie wychyliłem głowę, próbując odczytać jego staranne pismo, z boku dobiegło mnie grzeczne odchrząknięcie.
Kaoru uśmiechał się do mnie znacząco, machając lekko dłonią, jakby w ten sposób chciał upomnieć mnie, bym nie wtykał nochala w nieswoje sprawy – czego, generalnie rzecz biorąc, nie dało się zrobić, bo z natury byłem cholernie ciekawski.
Zachichotałem lekko, posłusznie jednak odwracając się od Midorimy. Oparłem wygodnie plecy o oparcie krzesła, chwyciłem w dłoń ołówek i zacząłem bazgrolić nim po tylnej okładce mojego zeszytu. To był dopiero drugi dzień szkoły i raczej nie było z czego robić sobie notatki. Ciekaw byłem, co więc takiego wypisuje siedzący za mną wodorost.
Może pamiętnik?
Drgnąłem lekko, szybko zasłaniając usta dłonią, by nie parsknąć śmiechem. Taki poważny koleś jak Midorima, członek dawnego Pokolenia Cudów i najlepszy strzelec jakiego do tej pory oglądały moje oczy, miałby pisać pamiętnik? Serio, śmiechu warte. Uderzyłem lekko otwartą dłonią w czoło, kręcąc nieznacznie głową.
Czasem aż wstydziłem się własnych pomysłów.
Kiedy nagle usłyszałem za sobą jakieś poruszenie, uniosłem głowę, akurat w momencie, by zobaczyć przechodzącego obok mnie Midorimę. Zaciekawiony, odprowadziłem go wzrokiem, dopóki nie zniknął za drzwiami klasy.
Hej, Takao-kun, może...?
Sorki, Kaoru, zaraz wrócę!- rzuciłem pospiesznie, wstając i udając się za zielonowłosym.
Sam nie wiem co mnie podkusiło, żeby pójść za nim. Faceci to nie baby, nie towarzyszą sobie w łazience, a, jak przypuszczałem, zapewne tam kierował się Midorima. Nie powinienem go właściwie zaczepiać, ale ten koleś tak cholernie mnie intrygował, że nie mogłem się powstrzymać.
Hej! Midorima Shintarou!- zawołałem, doganiając go w korytarzu.
Midorima odwrócił się do mnie, wyraźnie zaskoczony. Zamrugał kilkukrotnie, po czym wbił we mnie pytające spojrzenie zielonych oczu. To zabawne, ale w tamtym momencie moją uwagę zwróciły ich ciemne, długie rzęsy. 
Jestem Takao Kazunari – rzuciłem swobodnie.- Dołączyłeś do klubu koszykówki, no nie? Ja też tam jestem! Miło cię poznać.
Skąd znasz moje imię?- zapytał, obracając się do mnie.
Hahah!- Parsknąłem śmiechem na jego słowa.- Raczej niewielu grających w koszykówkę nie zna twojego imienia, no nie?
Hmpf.- Midorima przymknął oczy, poprawiając swoje okulary. Dopiero wówczas odruchowo spojrzałem na jego drugą rękę, ponieważ z jakiegoś powodu zgiął ją w łokciu. Jak się okazało, w jej dłoni trzymał jakiś przedmiot.
Ech? Co to takiego?- zagadnąłem.
To mój dzisiejszy szczęśliwy przedmiot, taśma klejąca – odparł ze śmiertelną powagą.- Według horoskopu Oha-Asa.
Pfff, hahaha!- Znów parsknąłem śmiechem, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem. Horoskop?! Serio?! On słucha tego steku bzdur i w dodatku bierze je na poważnie?!- To żeś mnie teraz dobił!
Coś nie tak, nanodayo?
Jeszcze pytasz?! Co jest w ogóle z tym twoim „nanodayo”? To brzmi komicznie! Hahaha!
Chcesz czegoś ode mnie, czy zaczepiłeś mnie bez powodu?- sapnął z irytacją.
E?- Zamrugałem, uspokajając się raptownie. Właściwie to rzeczywiście nie miałem żadnego powodu, by go zaczepiać, ale...
W czasach gimnazjum rozegraliśmy między sobą mecz. Wbił dla swojej drużyny niemal czterdzieści punktów, ponieważ nie byłem w stanie go zatrzymać, choć robiłem co tylko mogłem. 
Myślałem, że może gdy mu się chociaż przedstawię, to mnie rozpozna...
No cóż, jak widać moje pierwsze wrażenie z wczorajszego treningu okazało się być mylne – Midorima był taki sam jak reszta zawodników Pokolenia Cudów. Nie zaprzątał sobie głowy tymi, których zmiażdżył własnym butem.
Jeśli nam się uda, będziemy razem w drużynie – rzuciłem, siląc się na wesołość.- Chciałem się po prostu przywitać.
Rozumiem – odparł, po czym poprawił swoje okulary i odwrócił się na pięcie, odchodząc korytarzem.
Cholibka.
Chyba wkurzyłem go bardziej, niż sądziłem.

Chociaż Midorima nie zdołał mnie poznać ani po wyglądzie, ani po nazwisku, postanowiłem spróbować jeszcze raz, tym razem podczas treningu. Moja taktyka była banalnie prosta – miałem zamiar przed nim zagrać. Dokładnie tak, jak robiłem to w meczu w gimnazjum, z tym, że teraz znacznie lepiej – ostatecznie treningi na coś się przydały.
Kiedy więc w końcu rozpoczęliśmy ćwiczenia, specjalnie zamieniłem się z jednym z pierwszaków, by móc wykonywać je obok Shintarou. Czy to seria biegów w sali gimnastycznej na czas, czy kozłowanie z przeszkodami, czy szybkie podawanie piłki – wciąż starałem się zwrócić na siebie jego uwagę. Zwłaszcza w krótkich, sekundowych wręcz starciach one on one, kiedy szczęśliwie przydzielono mnie do pary razem z nim i za zadanie miałem zablokować jego rzut. Oczywiście, ani razu mi się to nie udało, ale znacznie przewyższałem go w podawaniu piłki – bo Shintarou nie był jedynym uzdolnionym pierwszakiem, który dołączył tego roku do Shuutoku.
Problem w tym, że Midorima zdawał się być samotnikiem. Jako rzucający obrońca odbierał każdą piłkę, nawet tę podaną przeze mnie, a potem wykonywał perfekcyjne rzuty to kosza – podczas treningu ani razu nie podał nikomu piłki. Czułbym się o niebo lepiej, gdyby piłka wciąż była w grze, ale pozostali pierwszoklasiści, rozpoznawszy jego zdolność, od razu podawali do niego.
Wszystko więc poszło na marne – cały trening spełzł na niczym, Midorima nawet na moment nie spojrzał w moją stronę, w jego oczach nie ujrzałem choćby przelotnego błysku zrozumienia.
Zrezygnowany, po zakończeniu treningu, postanowiłem jeszcze trochę poćwiczyć, choć miałem wrażenie, że nogi zaczynają odmawiać mi posłuszeństwa, podobnie zresztą jak i ręce. Wiedziałem jednak, że to tylko chwilowa słabość, i kiedy oddam się kolejnej dawce sportu, uczucie to szybko przeminie. 
Tak więc gdy tylko pożegnałem się w szatni z senpaiami i pozostałymi pierwszakami, którzy wciąż mieli siły by spróbować podołać ostrym treningom, wróciłem do sali gimnastycznej. Senpaie pozostawili obowiązek posprzątania nowicjuszom, którzy, podobnie jak i ja, postanowili zostać na dodatkowe ćwiczenia.
Widok Midorimy Shintarou wcale mnie nie zaskoczył.
Chwyciwszy jedną z porzuconych na uboczu piłek, podszedłem do zielonowłosego i stanąłem kawałek za nim, przyglądając się jego ruchem. Przysunął do siebie cały kosz z resztą piłek  treningowych i brał je jedną po drugiej, ćwicząc swoje wspaniałe rzuty. Patrzyłem, jak chwyta je w dłonie, raz po raz poprawia swoje okulary, a potem ugina lekko nogi i, wyskakując, smukłymi palcami popycha piłkę, jakby wypuszczał do lotu ptaka.
Głupie porównanie, ale z tym mi się to właśnie kojarzyło.
Midorima najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności za nim, mogłem więc w spokoju obserwować jak każda jego piłka zatacza ogromny łuk niemal pod samym sufitem, na koniec trafiając perfekcyjnie do kosza.
Pff!- W końcu nie wytrzymałem i parsknąłem cicho z rozbawienia.
Co cię tak śmieszy?- zapytał Midorima, odwróciwszy się do mnie.
To nadal wygląda szalenie, nieważne ile razy będę to widział...- zachichotałem.- Och, i...- Podszedłem do niego bliżej, kładąc mu dłoń na ramieniu i prawie trzęsąc się ze śmiechu.- Za wysokie...! T-twoje rzuty...! Pff!
Zamknij się i nie zawracaj mi głowy – mruknął z irytacją.
Wybacz, wybacz, nie miałem na myśli niczego złego, naprawdę!- powiedziałem, unosząc dłonie w geście ugody.
Hmpf – prychnął cicho, poprawiając swoje okulary.- O co ci chodzi?
Ech?
Ostatnio też zostałeś ze mną na dodatkowym treningu – powiedział Midorima.- Poza tym, podczas treningu najwyraźniej próbowałeś ze mną rywalizować.- Kiedy to powiedział, szczęka prawie mi opadła. Uśmiechnąłem się, by zatrzeć ślady mojego zaskoczenia. Więc jednak zauważył?- Zrobiłem ci coś?- zapytał, patrząc na mnie niezbyt przychylnie.
Uśmiechnąłem się nieco szerzej, kiwając lekko głową i spoglądając na niego.
Cóż, właściwie to tak – odpowiedziałem.- Ale, tak jak myślałem, nie jestem w stanie przypomnieć ci o mnie.- Widząc niezrozumiałe spojrzenie Midorimy, wyraźnie skonsternowane, uśmiechnąłem się nieco łagodniej.- W gimnazjum grałem przeciwko tobie. I przegrałem.
Midorima nie odezwał się. Patrzył na mnie jedynie w milczeniu, wyczekująco. W innej sytuacji pewnie pomyślałbym, że boi się, iż mu zaraz za to przywalę.
Byłem taki sfrustrowany, że kontynuowałem treningi nawet po tym, jak odszedłem z drużyny – ciągnąłem dalej, obracając w dłoniach piłkę.- I wtedy, kiedy przyszedłem do liceum, to dopiero się uśmiałem. Koleś, którego poprzysiągłem sobie pokonać nieważne co, stał naprzeciwko mnie jako jeden z moich kolegów z drużyny.- Westchnąłem ciężko, wzruszając bezradnie ramionami, wciąż jednak z uśmiechem na twarzy.- Teraz to już bezcelowe, by wciąż trzymać do ciebie urazę. W każdym razie, chciałem zrobić coś, żebyś mnie poznał. Rozumiem, że odebrałeś to jako próbę rywalizacji z tobą?
Midorima milczał jeszcze przez chwilę, patrząc na mnie z powagą. Ta jego mina była naprawdę przezabawna, nawet jeśli sam moment między nami całkiem poważny. Ostatecznie właśnie wyjawiłem mu moją małą tajemnicę – byłem jednym z robaczków zmiażdżonych przez jego dawną drużynę.
Dlaczego nic nie powiedziałeś?- zapytał w końcu Shintarou.
Eh?- Wgapiłem się w niego, po czym parsknąłem śmiechem.
Czemu się śmiejesz?!- wykrzyknął, zirytowany.
Co jest z tobą?!- zaśmiałem się głośno.- Chciałeś żebym powiedział „Pokonałeś mnie, ale potem ciężko ćwiczyłem! Rozpoznaj mnie!”, czy coś w tym stylu?! To by dopiero było żenujące! Cóż, założę się, że i tak nie masz zamiaru sobie przypominać, ale niech i tak będzie. Nie rozpoznawaj mnie, Shin-chan. Po prostu będę trenował więcej i ciężej niż ty. To coś, co właśnie sobie postanowiłem. Zanim się zorientujesz, stanę się lepszy od ciebie. Lepiej to zapamiętaj, Shin-chan!
Uch... Przestań się tak spoufalać i nazywać mnie takim przyjaznym zdrobnieniem – mruknął niby ze złością, choć raczej bez wielkiego przekonania. W jego oczach mogłem teraz dostrzec, że w końcu wziął mnie na poważnie.
I dobrze.
Bo nie miałem w zwyczaju rzucać słów na wiatr.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń