[Spektrum] Rozdział trzeci




Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do tego jak zaskakujący potrafią być ludzie.

Wcześniej byłem święcie przekonany, że Midorima Shintarou to nadęty bufon, który, doskonale zdając sobie sprawę z własnych wysokich umiejętności, na wszystkich innych patrzył z góry, ale nie – okazało się, że jest takim samym pierwszakiem jak na przykład ja. Co prawda wciąż bardziej utalentowanym, ale mimo wszystko w miarę „skromnym”. Nie obnosił się ze swoimi zdolnościami, ale po każdym treningu zostawał przynajmniej dwie lub trzy godziny na dodatkowych ćwiczeniach.
Razem ze mną.
Więc to po prostu twój talent? Nie rzuciłeś na siebie żadnego zaklęcia, ani nie sprzedałeś duszy diabłu?- zagadnąłem z uśmiechem, siedząc na podłodze i turlając piłkę od prawej do lewej. Stojący obok mnie Midorima wciąż trenował rzuty do kosza.
Po co miałbym to robić, nanodayo?- mruknął, poprawiając swoje okulary.- Ciężki trening zawsze popłaca. Czy mi się wydaje, czy jakiś czas temu powiedziałeś, że będziesz ćwiczył więcej niż ja?- Obrzucił mnie uważnym spojrzeniem.- Trenujesz siedzenie na podłodze, nanodayo?
Odpoczywam, nanodayo.- Posłałem mu złośliwy uśmiech. Po chwili jednak podniosłem się i, zgrawszy się z zielonowłosym, rzuciłem piłkę w kierunku kosza. Moja trafiła jako pierwsza, ponieważ jego zatoczyła zgrabny, wysoki łuk, sięgając niemal sufitu. Piłka Midorimy wpadła po niecałych trzech sekundach później.- Dlaczego ćwiczysz właśnie takie rzuty?- Spojrzałem na niego z ciekawością, podpierając dłonie o biodra.
Czy to nie oczywiste?- Shintarou znów poprawił swoje okulary.- Rzuty zza linii rzutów za trzy punkty są najbardziej opłacalne i korzystne. Trzy punkty to zawsze więcej niż dwa, prosta filozofia, nanodayo. 
Z tym, że takie rzuty są stanowczo zbyt ryzykowne – zauważyłem.- No, może nie dla ciebie, ale jednak.
Jeżeli ćwiczy się odpowiednio długo, odległość i przewidzenie trajektorii lotu nie jest wyzwaniem – oznajmił Midorima, biorąc kolejną piłkę z kosza stojącego obok niego.- Wszystko, co musisz zrobić, to przyjąć pozycję i rzucić, a piłka na pewno wpadnie do kosza.
To twoja filozofia?- zapytałem z uśmiechem.
To czysta prawda – odparł krótko. 
Patrzyłem, jak Shintarou ugina lekko nogi w kolanach, a ich łydki wyraźnie się napinają. Obserwowałem go, kiedy wykonywał lekko podskok, wyrzucając piłkę w górę, patrzyłem jak zakreśla ona wąski łuk, by na koniec trafić perfekcyjnie do kosza.
Chybiłeś kiedyś?- zadałem kolejne pytanie.
Oczywiście, nanodayo.
Nie mam na myśli początków – powiedziałem, podchodząc do kosza z piłkami i chwytając jedną z nich.- Czy kiedy doszedłeś już mniej więcej do tego poziomu, w czasach gimnazjum... Czy podczas meczu kiedykolwiek nie udało ci się trafić?
Midorima spojrzał na mnie uważnie, jakby próbował przewiercić moją duszę na wylot i sprawdzić jakie drugie dno kryje się w tym pozornie niewinnym pytaniu. Ale nawet jeśli i taką zdolność by posiadał, to i tak niczego by się dowiedział – pytałem z czystej ciekawości.
Nie – odparł po chwili milczenia.- Kiedy wstąpiłem do Teikou, nieustannie ćwiczyłem. Treningi tam były podobne do tych tutaj, może jedynie odrobinę lżejsze. Doskonaliłem swoje umiejętności i sprawdzałem je podczas każdego meczu. Moje rzuty nie są perfekcyjne – dodał, gdy otwierałem już usta, by zadać kolejne pytanie. Widząc moje niezrozumiałe spojrzenie, westchnął cicho i poprawił okulary, po czym wziął do rąk kolejną piłkę.- Jestem w stanie rzucać za trzy punkty przynajmniej z połowy boiska. Może i mam talent, może i jestem uzdolniony i do tej pory nie pojawił się nikt, kto zdołałby mnie powstrzymać... ale wcale nie doprowadziłem moich umiejętności do perfekcji.
Dlaczego ci na tym zależy? Czy nie jest dobrze tak, jak teraz? Sam przed chwilą powiedziałeś, że nie było jeszcze nikogo, kto by cię pokonał.
Nie jestem niepokonany – mruknął Midorima.- Nikt nie jest.
Heh, chyba bym się z tobą kłócił – rzuciłem, uśmiechając się do niego znacząco. Zabrałem piłkę i zacząłem nią powoli kozłować.- Koszykówka to twoja pasja?
Nie tak bym to określił – odparł.- Zacząłem grać w przerwie od nauki, po prostu mi się spodobało. Zauważyłem, że mam do tego smykałkę, więc postanowiłem ciągnąć to dalej.
I to wszystko?- zaśmiałem się.
Ty grasz z lepszego powodu?
Nie.- Wzruszyłem ramionami.- Zagrałem kiedyś, polubiłem, więc gram nadal. Koszykówkę uważam za całkiem ekscytującą, przyjemnie mi się w nią gra. 
Sam więc widzisz, że nie trzeba być pasjonatem koszykówki, żeby w nią grać, nanodayo.
Uniosłem lekko brwi, nie komentując tego. Przez krótką chwilę przyglądałem się Midorimie, kiedy wykonywał kolejne rzuty do kosza. Szybko jednak mi się to znudziło więc, chichocząc pod nosem, wróciłem do własnego treningu. 
Minęły niecałe dwa tygodnie odkąd dołączyłem do drużyny Shuutoku, lecz kapitan wciąż jeszcze nie określił dokładnie kto znajdzie się w pierwszym składzie. Wiedziałem, że Midorima ma tam zagwarantowane miejsce – nikt o zdrowych zmysłach nie przepuścił by szansy posiadania w swoich szeregach tak wartościowego zawodnika, jak on – ale ze mną była inna bajka. Miałem swój własny talent, bez przerwy szlifowany podczas treningów, ale pierwszy skład to pierwszy skład – nie wystarczy ładnie się uśmiechnąć i wzbudzić sympatię kapitana, żeby się tam dostać. 
W ciągu ostatnich dni wielu pierwszoklasistów ostatecznie zrezygnowało. Podczas zapisów, na pierwszym treningu, było nas dwudziestu, może trzydziestu, teraz pozostała jedynie garstka, desperacko walcząca o miejsce w składzie. Nic zresztą dziwnego – ćwiczenia były ciężkie i czasochłonne, bez przesadzania mógłbym nazwać je „katorgą”, z tym, że mnie naprawdę zależało, żeby grać w meczach.
Może i nie byłem w stanie pokonać Midorimy, ale nie był on przecież jedynym członkiem Pokolenia Cudów.
Ej, Shin-chan?- rzuciłem przyjacielsko, kiedy po zakończonym treningu staliśmy obok siebie w szatni i ściągaliśmy nasze spocone stroje. Jak niemal co dzień, to właśnie my dwaj zostaliśmy najdłużej.
O co chodzi, nanodayo?- westchnął z irytacją. 
Chyba jeszcze o to nie pytałem, ale tak właściwie to dlaczego jesteś tutaj sam?
Co masz na myśli?- Spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami, choć będąc chwilowo bez okularów pewnie niezbyt wiele mógł widzieć.
Twoich kompanów – odparłem, zrzucając ze stóp buty i ściągając skarpety.- Dlaczego nie wybraliście tego samego liceum, żeby gromić inne szkoły, jak do tej pory?
Hmpf.- Midorima odwrócił ode mnie głowę, przymykając oczy.- To oczywiste, że nie bez powodu nazwano nas „Pokoleniem Cudów”. Każdy z nas ma swój własny talent do gry, i żeby przekonać się, który z nich jest najlepszy, musimy grać w osobnych drużynach. Tylko w taki sposób udowodnimy pozostałym, kto tak naprawdę jest na szczycie.
Aa, czyli każdy poszedł do innej szkoły.- Teraz moja wizja zaczynała w końcu nabierać kształtów i kolorów.- Czyli ty też, podobnie jak ja, masz zamiar pokonać wszystkich?
Oczywiście, że tak – mruknął Midorima, ściągając spodenki oraz bieliznę.- Nie mam zamiaru dać się sprowadzić na dno. 
Uśmiechnąłem się lekko, również zdejmując pozostałą część stroju, a następnie, nagi, ruszyłem za Midorimą pod prysznic. Stanęliśmy w przylegających do siebie kabinach, oddzielonych jedynie niewielką ścianką, po czym w milczeniu odkręciliśmy kurki i zaczęliśmy obmywać ciała z potu.
No, może nie do końca w milczeniu, bo ja jak zawsze nuciłem sobie pod nosem.
To jakie szkoły wybrali pozostali?- zagadnąłem, nie mogąc dłużej znieść ciszy między nami.
Po co ci to wiedzieć?- mruknął Shintarou, przeczesując mokrymi palcami włosy i nadstawiając twarz pod strumień wody.
Jak to „po co”?- zaśmiałem się.- Przecież też mam zamiar ich pokonać. Nie muszę czekać na każdy mecz z osobna, chcę już wiedzieć, które szkoły są tymi pechowcami, z którymi wygramy?
Ku mojemu zaskoczeniu, na twarzy Midorimy pojawił się niewielki uśmieszek. Tak bardzo mnie zdziwił ten widok, że na krótki moment zagapiłem się w niego w oniemieniu, choć zniknął zaraz po tym jak się pojawił. 
Rakuzan, Yousen, Touou i Kaijou – powiedział Shintarou. Chwilę zajęło mi przypomnienie sobie, o co pytałem wcześniej.- I jeszcze Seirin – dodał z nieco krzywą miną.- To nowa szkoła, bez żadnych sportowych osiągnięć i choćby odrobiny ciekawej historii. Nie rozumiem, jak Kuroko mógł wybrać tak bezużyteczne liceum...
Kuroko?- Zamrugałem, marszcząc brwi.- Był ktoś taki w Pokoleniu Cudów? Ach, czekaj, czekaj! Mówisz o tym „Zawodniku Widmo”?!- Wytrzeszczyłem na niego oczy.- Myślałem, że to tylko bajka, która miała jedynie bardziej podkoloryzować waszą i tak cholernie wysoką reputację!
Nonsens, nanodayo – rzucił Midorima, zakręcając kurki i zaczynając wycierać się ręcznikiem.- Kuroko naprawdę był w naszej drużynie. Posiada unikalną zdolność, którą powinien nieustannie szlifować, tymczasem udał się do szkoły, w której jego talent zupełnie się zmarnuje.- Shintarou westchnął ciężko, przepasając ręcznik na biodrach i ruszając do wyjścia. Ruszyłem pospiesznie w ślad za nim.- Oczywiście, zdolności Kuroko nie mogą równać się z tymi pozostałych zawodników Pokolenia Cudów. Nawet jeśli postanowi spróbować nas pokonać, to i tak sobie nie poradzi, jest po prostu za słaby. Ale mimo to wciąż nie mogę uwierzyć, że będzie marnował swoje zdolności w podrzędnej szkole!
Och – bąknąłem, kiedy znów stanęliśmy przed swoimi szafkami. Wbiłem uważny wzrok w Midorimę.- Martwisz się o niego. To słodkie.
C-co, nanodayo?!- wykrzyknął Shintarou, rumieniąc się lekko i patrząc na mnie ze złością.- Nic z tych rzeczy, nanodayo! Po prostu uważam, że się kompletnie marnuje, to nie ma żadnego związku ze zmartwieniem! Hmpf!
Szczerze mówiąc, w tamtym momencie miałem wrażenie, że zaraz padnę. Z jednej strony miałem potworną ochotę wybuchnąć śmiechem, jednak z drugiej – byłem poniekąd rozczulony.
Wyglądało na to, że właśnie poznałem pierwsze w swoim życiu tsundere...
Masz teraz trochę wolnego czasu, Shin-chan?- rzuciłem.
Czemu pytasz?- burknął, najwyraźniej wciąż nadąsany, zrzucając z bioder ręcznik i sięgając po czyste ubranie.
Może pójdziemy na lody?- zaproponowałem.- Należy nam się coś przyjemnego po tak ciężkim treningu, nie tylko prysznic.
Dlaczego miałbym iść właśnie z tobą, nanodayo?- zapytał, zerkając na mnie.- Nie jesteśmy przyjaciółmi.
Dlaczego?- Uśmiechnąłem się do niego i uniosłem dłoń, by zacząć odliczać na palcach moje argumenty.- Jesteśmy kolegami z klasy. Jesteśmy kolegami z drużyny. Obaj chcemy pokonać członków Pokolenia Cudów. Jesteś zabawny i rozmowy z tobą wprawiają mnie w świetny nastrój. Całkiem dobrze się dogadujemy, chociaż ty zaraz zaprzeczysz, bo jesteś tsundere – przed chwilą to odkryłem.
Nie jestem tsundere!- krzyknął ze złością Midorima, rumieniąc się intensywnie.- Co to za niedorzeczny pomysł?! Niby skąd wysnułeś taki wniosek?
Ahahah, po prostu to wiem, Shin-chan! 
Przestań mnie tak nazywać, nanodayo!
To co, Shin-chan, idziemy?
Nigdzie z tobą nie idę, mamy sporo zadane na jutro...
Lekcje poczekają, lody nie!- zawołałem ze śmiechem.- No dawaj, nie bądź taki sztywniak! Przecież spożywczak jest po drodze, nie stracisz dużo czasu, a przy okazji będziemy mogli trochę lepiej się poznać!
Dlaczego twierdzisz, że chciałbym cię poznać?- mruknął, patrząc na mnie jakby zmęczonym wzrokiem.
Jak to dlaczego?- Uśmiechnąłem się do niego zalotnie, przysuwając się i nonszalancko opierając o szafkę.- Widzę to w twoich pięknych oczach, przystojniaku...
C...?!- Midorima cofnął się o krok, mierząc mnie spojrzeniem.- Jesteś...?!
Jasne, że nie jestem!- parsknąłem głośno śmiechem.- Jesteś uroczy, ale gustuję w dziewczynach. Wybacz!- Pokazałem mu złośliwie język. 
Kiedy Shintarou warknął coś pod nosem, ze złością chwytając koszulkę i zakładając ją na siebie, znów zaśmiałem się lekko. Koleś naprawdę mnie zaskakiwał – może był sztywniakiem i wyglądał na grzecznego i pilnego ucznia, ale teraz, gdy poznałem go trochę lepiej, zacząłem dostrzegać w nim coś interesującego, a mianowicie...
Wyglądał przeuroczo, kiedy się wkurzał.
Dlatego też, korzystając ze sposobności, postanowiłem wykorzystać to, jak łatwo było go podpuścić, i podroczyć się z nim od czasu do czasu.
Geniuszów Pokolenia Cudów mogę pokonać w meczu koszykówki, ale skoro tego jednego mam pod ręką, nie mógłbym odmówić sobie przyjemności poznęcania się nad nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń