Z betonu miasto, cz. 11

 

Kise



Wierzyłem, że rano obudzę się z dużo lepszym humorem.

Ale rzeczywistość zawsze człowieka dopada, nieważne jak miło ten spędza czas, gdy próbuje od niej uciec.

Kiedy otworzyłem oczy, w sypialni było już całkiem jasno, musiał więc być już późny poranek. Drzwi były zamknięte, ale przez okno w ścianie, które chyba miało być kiepskim żartem architekta, widziałem Aomine w salonie, jedzącego śniadanie przy małym stoliku i przeglądającego jakąś gazetę.

Zwlokłem się z łóżka niechętnie. Nowy dzień, stara rzeczywistość – właśnie to mnie czekało. Powrót do użerania się z Kagamim, użerania się Himuro, użerania się z własnymi uczuciami i co jeszcze?

- Dzień dobry, śpiąca królewno – mruknął Aomine, gdy wyszedłem z sypialni.

- Hej, Aominecchi – odpowiedziałem, przecierając dłonią twarz.- Widziałeś gdzieś moje ciuchy? Nie pamiętam, gdzie je zostawiłem…

- Rozbierałeś się wczoraj w łazience, więc pewnie ciągle tam są. No chyba, że dla żartu spłukałeś je w kiblu.

Uśmiechnąłem się niemrawo, wdzięczny za ten żarcik. Nago poczłapałem do łazienki i rzeczywiście znalazłem tam moje ubrania.

Po tym jak doprowadziłem się do porządku, wróciłem do części salono-kuchennej i zajrzałem do lodówki. W sumie byłem tu dopiero drugi raz, ale miałem wrażenie, że tyle mnie z Aominecchim łączy, że czułem się w jego kawalerce jak we własnej.

- Mogę zjeść jogurt?- zapytałem.

- No pewnie.

- Dzięki. Łyżki…

- W drugiej szufladzie.

- Mam. Masz może miód? A tak, nie masz. Nieważne.

- Słodzik?

- Do jogurtu?

- A miód do jogurtu?

- Zdziwiłbyś się.

Uśmiechnąłem się do niego, siadając na kanapie i otwierając jogurt naturalny. Rozejrzałem się za moją komórką i w końcu ją dostrzegłem, wciśniętą między siedzenie a oparcie kanapy. Nie pamiętałem, jak się tam znalazła. Chwyciłem ją i odblokowałem ekran.

- Ja pierdolę – westchnąłem, marszcząc brwi.- Kagami dzwonił do mnie osiem razy… I to nawet późną nocą.

- Nie myślałeś o tym, żeby go podać na policję?- Aomine spojrzał na mnie sceptycznie.

- Nie, po co?

- Bo to już jest chyba prześladowanie, co?

- Nah, po prostu trochę za bardzo mu zależy – mruknąłem, podciągając nogi pod brodę i układając kubek z jogurtem na podołku. Zagłębiłem w nim łyżkę i zacząłem jeść moje skromne śniadanie.

Oprócz tych paru połączeń były również SMSy, wszystkie o podobnej treści typu „Gdzie jesteś?”, czy „Proszę cię, odbierz”. Zagryzłem lekko wargę, udzielał mi się coraz bardziej ponury nastrój.

Po co wydzwaniał? Po co wypisywał? Przecież to on wczoraj wyszedł z mojego mieszkania, kiedy w końcu mieliśmy okazję szczerze porozmawiać, kiedy naprawdę byłem gotowy na to, by wysłuchać jego powodów. A on po prostu wyszedł. Pewnie chciał sobie dać czas na wymyślenie jakiejś historyjki…

- Oho, znam tę minę – powiedział Aomine, podpierając policzek dłonią i wgapiając się we mnie.- Oglądałem ją w lustrze przez dwa pierwsze miesiące po moim rozstaniu z byłym. To mina, która mówi „może jednak z nim pogadam”.

- Tylko się zastanawiam – wymamrotałem, rumieniąc się mocno. Przyłapał mnie.- Po prostu… wcześniej tak nie było. Dzwonił tylko raz, i jeśli nie odbierałem, dawał sobie spokój. A teraz dostał chyba jakiegoś kręćka. A może…?- Wytrzeszczyłem lekko oczy, patrząc na Aomine.- M-może Himuro…?

- Co?

- M-może… może umarł, czy coś…

- I Kagami wydzwaniałby do ciebie po to, żeby ci się pożalić, że jego była dupa umarła?- Aomine nie przebierał w słowach. Spojrzałem na niego nieco karcąco, choć gdybym sam, pewnie nie pomyślałbym lepiej.

- Jest zdesperowany, ale nie aż tak, żeby mi się do tego stopnia naprzykrzać – odruchowo zacząłem tłumaczyć Taigę.- Może jednak coś się stało… Ehh, oddzwonię na chwilę, zapytam o co chodzi i się rozłączę.

- Ty to umiesz dać kosza raz a dobrze, co?

Kopnąłem go lekko stopą w udo, już z komórką przy uchu. Naprawdę zaczynałem się martwić tą ilością nieodebranych połączeń. Taiga zawsze dawał za wygraną, jeśli nie odbierałem – wiedział, że to znaczyć iż nie mam ochoty z nim rozmawiać. Szanował to i nie naciskał. Skoro teraz złamał tę zasadę, w dodatku wysyłał też wiadomości… Może naprawdę stało się coś pilnego?

- Ryouta!- usłyszałem po paru sygnałach pełen ulgi głos.- Gdzie jesteś?

- Stało się coś?- zapytałem bez ceregieli, z impetem nabierając łyżką jogurtu.

- Co…? Gdzie jesteś? Dobijałem się wczoraj do ciebie…

- Nie ma mnie w Yokohamie – odparłem wymijająco. Na pewno zrozumiał aluzję.- Czemu wydzwaniałeś? Coś się stało, czy…?

- Przepraszam za wczoraj, Kise – westchnął ciężko.- Musiałem wyjść zebrać myśli, to dla mnie… to dla mnie delikatna sprawa, nie byłem pewien, czy jestem gotowy, żeby ci wszystko wyjaśnić… Ale jestem.- Powiedział to z prawdziwą mocą, jakby naprawdę o czymś się przekonał.- Wróciłem do ciebie na wieczór, ale cię nie było. Pukałem, dzwoniłem, pisałem… ale nie było cię – mruknął.

Zacisnąłem lekko usta, zamknąłem oczy i wziąłem nosem głęboki wdech, powoli go po chwili wypuszczając.

- Będziesz… wracał dzisiaj?

- Tak – mruknąłem po chwili.

- Czy to możliwe, żebyś przyjechał tutaj? To znaczy do mieszkania, tu, w Fujisawie.

- Nie wiem. Nie. Może. Po co?- Wystrzeliwałem z siebie słowa jak karabin.

- Jeśli jeszcze nie jest za późno, to chciałbym z tobą porozmawiać…

- Co, ostatnia rozmowa i dasz mi spokój?

- Nie – westchnął przeciągle.- Nie dam sobie z tobą spokoju, niezależnie od tego… w jakiej teraz sytuacji się znajdujesz.

Miałem ochotę zgnieść swoją komórkę w dłoni, gdy słyszałem jego ton. Taki… zrezygnowany i słaby, jakby godził się na to, że sypiam z innym, jakby akceptował to z jakże och, wielkim smutkiem oraz cierpieniem, ale chciał mi pokazać jak bardzo mu zależy.

- Zastanowię się – rzuciłem do słuchawki, po czym rozłączyłem się i odrzuciłem na bok telefon. Zacząłem kończyć mój jogurt, w jeszcze bardziej wisielczym humorze.

Wiedziałem, że Aomine cały czas mnie obserwował. Nie odezwał się jednak, dał mi czas, bym opanował nerwy. Zajął się czytaniem magazynu, potem swoim telefonem. Zjadłem do końca moje śniadanie i, podziękowawszy, wyrzuciłem pusty kubek do kosza na plastiki.

- Zbieram się – mruknąłem.

- Jedziesz do domu? Czy do niego?

- Jeszcze nie wiem – odpowiedziałem.- Fujisawa jest na trasie, więc w pociągu zdecyduję, gdzie wysiąść...- Zagryzłem mocno wargę. I kogo ja próbuję oszukać? Westchnąłem i spojrzałem na Aomine z irytacją, jakby to on był odpowiedzialny za podjęcie przeze mnie decyzji.- Tak, pojadę do niego.

- Wow, aż mnie oślepiły te zdecydowanie i szczerość.- Aomine udał, że coś go razi po oczach. Nie miałem siły się uśmiechnąć.- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Nie znam cię za dobrze i nie chcę cię oceniać, ale chyba jednak masz trochę miękkie serce, co? Nie obawiasz się, że to się kiepsko skończy?

- A co to znaczy „kiepsko”, według ciebie?

- Hmm.- Zastanowił się przez chwilę, opierając ramieniem o ścianę.- Pewnie zakończenie będzie takie, jak w filmach: pojedziesz tam, pogadasz z nim, popłaczecie się, wyznacie sobie miłość, a potem będziecie mieć najlepszy seks swojego życia i wrócicie do siebie.

- Mówisz to odnośnie mojej sytuacji, czy swojej?- mruknąłem, popatrując na niego, gdy ubierałem kurtkę.

Spojrzał na mnie bez uśmiechu.

- Nie wiesz ile bym dał, żeby to było moje zakończenie.

Powoli zapiąłem kurtkę, przyglądając mu się. Może do tej pory tego nie zauważałem, bo od samego początku Aomine podobał mi się fizycznie zarówno jeśli chodziło o jego wygląd, jak i techniki w łóżku, ale… gdy teraz patrzyłem na niego, uświadomiłem sobie, że przecież jest zwykłym facetem. Zapewne po przejściach, zapewne w jakimś stopniu zagubionym, zapewne potrzebującym miłości.

Poprawiłem kaptur mojej kurtki i podszedłem do niego z westchnieniem. Położyłem dłonie na jego talii, po czym przyciągnąłem go do siebie i czule pocałowałem – tak czule, jak tylko potrafiłem.

- W takim razie zrób to, Aominecchi – wyszeptałem w jego usta, patrząc prosto w jego granatowe wąskie oczy.- Pojedź tam, pogadaj z nim, popłacz się, wyznaj mu miłość, a potem miej najlepszy seks w waszym życiu i wróć do niego. Daj z siebie wszystko, by tak to zakończyć.

Patrzył na mnie długo, milcząc. Jego mina nie wyrażała niczego, ale usta miał zaciśnięte. Odwróciłem się od niego i podszedłem do drzwi. Otworzyłem zamek. Położyłem dłoń na klamce.

- Trzymaj się, Kise – usłyszałem za sobą.

Spojrzałem na niego i zobaczyłem tego samego Aominecchiego, co zawsze: przystojnego, pewnego siebie, może nieco zbyt zuchwałego i troszeczkę aroganckiego.

Posłałem mu uśmiech. Tyle mu wystarczyło.

Dla naszej dwójki było to dobre zakończenie.









Kise



Bałem się tej rozmowy.

Czekałem na nią trzy miesiące i kiedy w końcu miało do niej naprawdę dojść, zacząłem się jej cholernie obawiać. Zacząłem bać się tego, co usłyszę. Zacząłem bać się moich własnych myśli, które miały po tym nadejść – bać się tego, że zrozumiem. Że zaakceptuję. Że będę żył z tym dalej.

Nie wiedziałem, co mnie czeka.

Ale nawet gdybym wiedział, nie zmieniłbym decyzji.

- Kise.- Kagami wydawał się zdziwiony na mój widok.- Jednak jesteś…

- Sam kazałeś mi przyjechać – mruknąłem, przekraczając próg naszego mieszkania. Zrzuciłem z siebie buty i zdjąłem kurtkę. Przewiesiłem ją na haku i poszedłem usiąść do salonu. Akurat w tym mieszkaniu naprawdę czułem się jak u siebie; w większości to ja dobierałem meble i kolory ścian, więc w pewnym sensie odnosiłem wrażenie, że mam prawa do tego lokum. Co z tego, że już tu nie mieszkałem?

Zająłem miejsce na kanapie, znów odruchowo gładząc dłonią jej nubukowe obicie. Cholernie tęskniłem za tym meblem. Może powinienem wymienić moją małą sofę w kawalerce na taką samą jak tutaj?

Nie od razu do mnie dołączył. Poszedł najpierw do kuchni, obserwowałem go, gdy przygotowywał nam coś do picia, chociaż przecież nie pytał, czy mam na coś ochotę. Ale jak już przeszedł do salonu i zajął obok mnie, kładąc na stoliku przed nami dwa kubki, zrozumiałem, dlaczego to zrobił.

Gorąca czekolada.

Czasami robił mi ją, gdy miałem zły humor. Albo więc zrobił ją, by mi go teraz polepszyć, albo podał mi ją zawczasu wiedząc, że zjebie mi humor jeszcze bardziej.

- Jeszcze raz przepraszam, że wczoraj wyszedłem – zaczął, spoglądając na moją twarz. Oparł przedramiona o swoje kolana, dłonie złączył ze sobą. To była poza, którą przybierał, gdy miał mi do powiedzenia coś ważnego.- Nie powinienem był tego robić. Chciałem jednak…

- Zebrać myśli. Mówiłeś już przez telefon.

- Tak.- Skinął głową, zaciskając na moment usta. Wziął głęboki oddech i powoli go wypuścił. Sięgnął po swój kubek, podmuchał, upił łyk czekolady.

A potem zaczął spokojnym, zdecydowanym tonem.

- Ja i Tastuya poznaliśmy się w Ameryce. Jakieś dziesięć lat temu. Byliśmy młodzi, trochę narwani, kochaliśmy koszykówkę i… siebie nawzajem. Nawet nie wiem, kiedy to się stało. Któregoś wieczora po prostu, gdy kładłem się do łóżka doszedłem do wniosku, że jest dla mnie kimś więcej niż tylko przyjacielem. Poza tym był jawnym gejem, nie krył się ze swoją orientacją. Czułem więc, że mogę mu powiedzieć o tym, co czuję. Tak zresztą zrobiłem – dodał, spuszczając wzrok na kubek, który trzymał.- Byliśmy ze sobą przez cztery lata. Rozwijaliśmy w Ameryce swoją karierę sportową; byliśmy w drużynie koszykarskiej, mieliśmy szansę dostać się do narodowej. Wszystko układało się wspaniale, dopóki nagle nie stwierdził, że odchodzi.

Zmarszczyłem lekko brwi.

- Z drużyny – wyjaśnił Kagami, widząc moje niezrozumiałe spojrzenie.- Stwierdził, że wypalił się zawodowo, że nie chce już grać w kosza… oraz że przeszkadza mu bycie w jednej drużynie ze mną. Wiadomo jak to się dzieje w związkach; czasami się o coś kłóciliśmy. Staraliśmy się, by to się nie odbijało na pracy, ale to nigdy nie jest takie łatwe, jak się mówi. W trakcie meczów zdarzało się, że specjalnie się mijaliśmy, nie podawaliśmy sobie piłki, a potem winiliśmy się wzajemnie za słabe wyniki. Nie zrozum mnie źle, to jakoś specjalnie nie wpływało na nasz związek, przynajmniej ja nie odnosiłem takiego wrażenia… Ale kiedy Tatsuya powiedział mi, że odszedł z drużyny… straciłem nad sobą panowanie.- Westchnął ciężko, upił łyk kakao. Przez chwilę milczał, ja również się nie odzywałem.- To był pierwszy raz, gdy się pobiliśmy. Mógłbym jeszcze jakoś znieść jego decyzję, mógłbym jakoś usprawiedliwić go, może nawet przyznać rację, nawet jeśli wydawało mi się, że takie drobne sprzeczki w związku nie odbijają się na pracy aż tak bardzo, ale… ale bolało mnie to, że Tatsuya nic mi nie powiedział o swojej decyzji. Chodziliśmy na treningi, graliśmy mecze, zachowywał się tak jak zawsze i nie wspomniał mi ani słowem o tym, że myśli o odejściu. A myślał prawie trzy miesiące. I w końcu to zrobił. W dniu, w którym podpisał zerwanie umowy, poinformował mnie, że już nie chce grać w kosza.

Kusiło mnie, by zacząć zadawać wszystkie pytania, które cisnęły mi się na myśl, ale nie chciałem mu przerywać. Nigdy nie słyszałem o jego życiu w Ameryce. Oczywiście wiedziałem, że grał w drużynie, ale nie mówił, że zawodowo – sądziłem, że było to hobby. Zwłaszcza, że tutaj, w Japonii, rzadko kiedy grywał w koszykówkę.

Nie dość, że grał zawodowo, to jeszcze miał szansę trafić do drużyny narodowej. Czy przez to, że Himuro odszedł, stracił zapał do koszykówki? Czy można stracić zapał do czegoś, co tak bardzo się kocha, z powodu jednej decyzji? Z tego co zrozumiałem, Himuro chciał odejść z drużyny, a nie od samego Kagamiego.

- Jak już wspomniałem… - Taiga odchrząknął głośno, marszcząc lekko brwi.- To był pierwszy raz, gdy się wtedy pobiliśmy. Oboje daliśmy sobie w kość i kiedy zjawiłem się na treningu cały poobijany, trener strasznie się na mnie wkurwił. Dał mi jedną szansę, żebym do kolejnego meczu doprowadził się do porządku, ale… nie dawałem Tatsuyi spokoju. Namawiałem go, by wrócił do drużyny, by przestał zwalać winę na mnie. By przestał gadać, że nasz związek i nasze głupie małe awantury odbijają się na naszej grze. Uważałem, że to gówno prawda. Znowu się pobiliśmy. Trener wyrzucił mnie z drużyny.

Sapnąłem głośno, spinając się nieco. Cholera, to nie brzmiało dobrze. Najpierw jego facet odszedł z drużyny, bo nie chciał z nim więcej grać, a potem trener wywalił jego, bo się pobił. To miał być jego zawód, jego kariera.

- Tak się zakończyła moja krótka kariera – mruknął, krzywiąc się.- To była kropka nad „i”. Spakowałem się i wyprowadziłem. Nawet się z nim nie pożegnałem. Byłem na niego wściekły, że odszedł z drużyny i dodatkowo zacząłem go winić, że przez niego mnie wyrzucili. Nie chciałem go więcej widzieć, tak bardzo go wtedy nienawidziłem...- Westchnął ciężko, przetarł dłonią twarz. Milczał chwilę, a potem pokręcił głową ze zrezygnowaniem.- Ostatnich pięć lat mojego życia dobrze znasz. Po roku mieszkania tu poznałem ciebie. Zakochałem się w tobie po uszy. Byłeś zupełnie inny od Tatsuyi: taki życzliwy, szczery, uśmiechnięty. Twoi znajomi otaczali cię, jakbyś był jakimś bóstwem, i chociaż na początku trochę mnie to irytowało, to zacząłem dostrzegać, że… że to jest twoja natura. To nie tak, że obracałeś się w kręgach znajomych dla samej tej przyjemności. Nie zgarniałeś oklasków ani komplementów w blasku chwały, co lubił robić Tatsuya. Nie uśmiechałeś się fałszywie, nie manipulowałeś ludźmi, by zdobyć to, czego chciałeś. Nie zrozum mnie źle, nie chcę mówić źle o Tatsuyi – dodał, patrząc na mnie.- Nie uważam, że to zły człowiek, po prostu… Po prostu taki miał charakter. Był skomplikowany. Ludzie go zawsze lubili, bo był dla nich miły i uprzejmy, ale… to był tylko poker face.

Znów upił łyk czekolady, a ja słuchałem z coraz większą uwagą i zdenerwowaniem. Zbliżał się moment, dla którego tu przyjechałem. Powód Taigi, dla którego podjął wtedy taką a nie inną decyzję.

- Zjawił się kilka miesięcy temu – wymamrotał Taiga. Kciukami zaczął gładzić nerwowo swój kubek. Wypił już prawie całą jego zawartość, podczas gdy ja nawet nie ruszyłem mojego ze stolika.- Spotkałem go przypadkiem na ulicy. Poznaliśmy się od razu. Podszedł do mnie i… powiedział, że mnie szukał.- Kagami przełknął ciężko ślinę; widziałem, jak jego grdyka podnosi się i opada.- Dowiedziałem się od niego, że ma raka mózgu i że nie pozostało mu wiele czasu.

Teraz to ja przełknąłem ciężko ślinę. Odwróciłem wzrok od Kagamiego, wbiłem go w stolik przed nami. Wziąłem powolny, drżący oddech.

- Wtedy naprawdę biłem się z myślami – ciągnął Taiga coraz cichszym głosem.- Oczywiście nie chciałem do niego wracać, nawet mi to do głowy nie przyszło, nawet jeśli deklarował mi, że mnie kocha, że nigdy nie przestał kochać. Wyjaśniłem mu, że jestem z tobą, że kocham cię i że absolutnie nic tego nie zmieni. Ale…- Kagami zagryzł wargę, nie patrzył na mnie. Ścisnął mocniej swój kubek.- Ale zaczęły mnie dopadać różne… nieprzyjemne uczucia. Żal i niechęć mieszały się ze współczuciem i poczuciem winy. Myślałem o tym, że Himuro został sam. Zostawiłem go sześć lat temu bez słowa pożegnania, zerwałem z nim kontakt, jakby był dla mnie nikim. A przecież kiedyś go kochałem. A teraz wrócił, w dodatku poważnie chory. Obwiniałem się za to.

Rozchyliłem lekko usta, odruchowo chcąc go wybronić. Ale z mojego gardła nie chciał wydobyć się żaden dźwięk, więc zamknąłem je z powrotem i pozwoliłem mu dalej mówić.

- Czy gdybym go wtedy nie zostawił… zachorowałby?- wyszeptał.- Czy gdybym został z nim, gdybym pogodził się z tym, że odszedł z drużyny, to czy mógłby teraz dalej żyć? A może to przeze mnie zachorował? Może kiedy uznał, że chce do mnie wrócić i przyjechał do Japonii by mnie odnaleźć, może to był dla niego wyrok? Może to tęsknota za mną sprawiła, że życie zaczęło go stopniowo opuszczać? Czy to nie jest więc moja wina? Czy nie powinienem wziąć odpowiedzialności za to, że wkrótce umrze?- Umilkł na moment. Szorstkim gestem szybko przetarł nadgarstkiem oczy. Po chwili milczenia ciągnął dalej, niechętnie, choć wciąż stanowczo:- Chciał jednego razu. I wiem, Kise – westchnął ciężko, przecierając dłonią twarz.- Wiem, że… że nie uwierzysz mi, ale… naprawdę pomyślałem wtedy o tobie. O tym, jak bardzo cię kocham. O tym, jacy jesteśmy ze sobą szczęśliwi. O tym, jak bardzo pragnę spędzić z tobą resztę życia. Ale wybór był dla mnie niemożliwy. Po prostu niemożliwy… Chciałem, żeby Tatsuya mi wybaczył, że odszedłem od niego sześć lat wcześniej, zostawiłem go bez słowa pożegnania, bez żadnej kartki. By wybaczył, że nie skontaktowałem się z nim, nie dałem o sobie znaku życia, nie interesowałem się tym, co się u niego dzieje. Chciałem, by… by wybaczył mi, że do niego nie wrócę – nawet teraz, w ostatnich dniach jego życia. Poprosił o to jedno, a ja… ja się zgodziłem.

Zacisnąłem lekko usta, walcząc z napływającą falą uczuć, która próbowała mnie obezwładnić. Ta historia… wydawała mi się tak niemożliwa i prawdziwa jednocześnie.

- Czy tego żałuję?- mruknął drżącym głosem. Potrząsnął głową.- Nie wiem, Kise. Naprawdę nie wiem. Skłamałbym mówiąc, że tamtego dnia nie przypomniałem sobie, jak bardzo go kochałem lata temu. Jak bardzo mi na nim zależało, ile dla mnie znaczył. Kochałem go, a on teraz umiera. To nie tak, że nagle wszystko do mnie wróciło, bardziej przypomina to echo tamtych uczuć. Ale ty odszedłeś ode mnie tak jak ja od niego. Wiem, co wtedy czuł, bo teraz ja to czuję. Już ci to mówiłem, Kise, ale powtórzę jeszcze raz: kocham cię i tęsknię za tobą. Nieważne czy minie pół roku, rok czy sześć lat, ja będę cię zawsze kochał. I ja… współczuję Tatsuyi. Szczerze mu współczuję. Przykro mi i czuję się winny, że cierpiał tyle lat. Patrząc na to, jakie uczucia do mnie nadal żywi, jak się stara i próbuje przed śmiercią mnie uszczęśliwić, jeszcze bardziej uświadamiam się w tym, jak bardzo ja kocham ciebie i ile jestem w stanie znieść, jednocześnie walcząc o ten związek. Jestem winny rozpadu naszego związku, wiem o tym doskonale, i biorę to na siebie – nie jestem w stanie się usprawiedliwić i nie oczekuję, że mi wybaczysz. W tej sytuacji po prostu się nie da. Ale… ale wciąż mam nadzieję.

Odłożył kubek na stolik i ukrył twarz w dłoniach. Od dłuższej już chwili zagryzałem wargę, ale sam nie potrafiłem powstrzymać łez. Tyle uczuć i emocji kotłowało się teraz we mnie. Współczułem jemu, współczułem Himuro, jednocześnie nienawidziłem ich obu całym sercem, ale też kochałem Kagamiego i bolało mnie jego cierpienie. Chciałem go przytulić do siebie, pocałować, chciałem uderzyć go w twarz, kopnąć, pobić, wyrzucić z mieszkania i kazać nigdy nie pokazywać mi się na oczy.

Ale jak mógłbym zrobić coś takiego?

Przełknąłem ciężko ślinę i powoli położyłem dłoń na jego kolanie. Nie poruszył się. Twarz krył w dłoniach i tylko lekkie podrygiwanie jego ramion świadczyło o tym, co teraz przechodził. Otarłem swoje policzki i przysunąłem się do niego bliżej. Objąłem go ramieniem, oparłem podbródek o jego masywny bark.

W końcu przytuliłem go do siebie całego.

Objął mnie, przyciągnął, jakby nie widział mnie co najmniej kilka lat. Ciepło jego ciała było mi aż za dobrze znane, podobnie jak szerokie ramiona i tors, do którego tuliłem się niezliczoną ilość nocy. Gładziłem jego szorstkie włosy, wdychałem jego zapach i nie potrafiłem przestać myśleć o tej jednej rzeczy.

O tym, że wciąż go kocham.

Mocno i beznadziejnie.






____________________________________

Przyznać się teraz grzecznie, kto przy tym momencie opowieści Kagamiego:

[Himuro] Był skomplikowany. Ludzie go zawsze lubili, bo był dla nich miły i uprzejmy, ale… to był tylko poker face.”


usłyszał w głowie:


* łer łer tajga, łara suprajz tu fajndjahir

* ju don luk suprajzaro. Kipinz de juźłal poka fejs?


XDDD Nigdy nie przestanie mnie to bawić xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń