Z betonu miasto, cz. 12

 

Kise



Tego dnia rozmawialiśmy jeszcze bardzo długo. Zadawałem mało pytań; jego odpowiedzi były wyczerpujące i nie pozostawiały miejsca na kolejne. Kiedy skończyliśmy, była już późna noc. Żaden z nas nie pomyślał o jedzeniu i gdy w końcu przyszedł czas, by kończyć, z zażenowaniem odkryliśmy, że obaj jesteśmy głodni.

Zgodziłem się zostać na noc. Rozłożyliśmy kanapę, zamówiliśmy pad thai. W międzyczasie każdy z nas wziął prysznic, więc nie było okazji, by rozpocząć nowy temat. Zresztą, opowieści tego dnia były tak wyczerpujące, że nie tylko ja miałem sporo do przemyślenia.

Oczywiście, znowu nie mogłem zasnąć. Było już po drugiej w nocy, a ja leżałem na miękkiej kanapie pod kocem, wsłuchując się w ciche tykanie zegara i wpatrując się w sufit szeroko otwartymi oczami.

Gdybym był na miejscu Taigi, jakbym postąpił? Gdyby chodziło o moją poprzednią miłość, jaką decyzję bym podjął? Jakiego wyboru bym dokonał, skoro po jednej stronie miałby umierającego człowieka, swoją pierwszą prawdziwą miłość, a po drugiej osobę, z którą planowałem spędzić życie?

Było mi żal Kagamiego. Bolała mnie jego zdrada, bolała tak cholernie, że ledwie mogłem znieść to ukłucie w sercu. Ale jednocześnie współczułem mu.

Bo nieważne, jakiego wyboru by dokonał – i tak by cierpiał.

Usłyszałem go jeszcze z sypialni. Szelest pościeli, a potem ciche kroki. Przełknąłem ciężko ślinę, zamykając oczy, choć przecież i tak w tych ciemnościach nie dostrzegłby, że nie śpię. Czekałem więc w milczeniu, a kiedy przyszedł i stanął nad kanapą, westchnąłem ze znużeniem.

- Jeśli tak, to równie dobrze możemy spać w łóżku – mruknąłem, ale przesunąłem się, robiąc mu miejsce.

- Lubisz tę kanapę – odparł cicho, kładąc się obok mnie i przykrywając moim kocem.

- To nie znaczy, że lubię na niej spać, gdy istnieje ryzyko, że twoje wielkie cielsko przygniecie mnie do oparcia.

- Chcesz się zamienić stronami?

- A jak mnie zrzucisz?

- Nie zrzucę.

- Nadal nie chcę się zamieniać.

Zapadła cisza. Leżałem na plecach, a on na boku, skierowany ku mnie, choć nie próbował mnie dotknąć, za co zdobył moje uznanie. Mimo to był bardzo blisko, jego ciało ogrzewało mnie bardziej niż koc, którym byłem nakryty.

Po kilku minutach przysunął się bliżej i objął mnie w pasie. Westchnął lekko.

Po upływie jakiegoś kwadransa to ja westchnąłem.

- Taiga, jesteś trochę za blisko – mruknąłem.- Czuję twojego członka na udzie.

- Przepraszam – wymamrotał, odsuwając biodra.

- To nie na miejscu, że ci teraz stanął – burknąłem.

- Wiem – odparł.- To przez to, że jesteś tak blisko i pachniesz tak ładnie…

- Skoro taką masz do mnie słabość, to nie powinieneś był tu przychodzić.

- To też wiem. Zrobiłem to… na wszelki wypadek.

Na wszelki wypadek… gdybym rano odszedł? Gdybym postanowił, że nie chcę mieć z nim żadnego kontaktu, gdybym podjął decyzję o tym, że zrywamy i nie ma mowy o jakiejkolwiek relacji?

Westchnąłem ciężko. Obróciłem się do niego plecami, twarzą w kierunku oparcia kanapy.

- Możesz się przytulić – niemal warknąłem.

Od razu to zrobił. Przysunął się, objął mnie mocniej, a potem poczułem, że cofa rękę i grzebie nią przy moich pośladkach – najwyraźniej poprawiał swojego penisa, bo gdy znów mnie przytulił, nie czułem go już na nodze.

Wtulił się we mnie z westchnieniem i pocałował mój kark.

- Ejj!- jęknąłem, pocierając szybko dłonią to miejsce, jakbym mógł wymazać to przyjemne uczucie, które rozlało się po nim.- Nie rób mi tak!

- Przepraszam, to z przyzwyczajenia.

- Akurat – prychnąłem.

- Serio.

Nie odpowiedziałem. Leżeliśmy w milczeniu, ale byłem pewien, że podobnie jak ja, Taiga nie mógł zasnąć.

Dziwnie się czułem, leżąc w tej pozycji. Ciężar jego ręki był tak znajomy i wydawał mi się tak naturalny, a jednocześnie tak nie na miejscu – trzy miesiące spędziłem bez niego i teraz miałem wrażenie, jakbym przez ten czas był wybrakowany. Jak maszyna, której brakowało śrubki, albo jakiejś jej części.

Moje plecy stykały się z jego szeroką klatką piersiową, mogłem nie tylko odróżnić każdy jej mięsień, ale też poczuć bijące w niej serce. To uczucie też było mi dobrze znane. Ile razy usypiałem do tego rytmu, z uchem pośrodku jego torsu? Ile razy pytałem go w żartach, czy zamiast serca ma tam piłkę do kosza. Śmiał się wtedy, otaczał mnie ramieniem, przyciskał mnie do siebie mocniej i całował w czubek głowy.

I zasypialiśmy, wtuleni w siebie.

Przełknąłem ciężko ślinę. Moje własne serce waliło teraz jak młotem i byłem pewien, że on to słyszał. Tykanie kuchennego zegara było niczym w porównaniu z łomotem dochodzącym spomiędzy moich żeber.

Zagryzłem wargę i powoli obróciłem się na plecy. Wahałem się tylko chwilę. Potem znów obróciłem się na bok, tym razem twarzą do Kagamiego.

Nie widziałem w tych ciemnościach jego twarzy, jedynie zarys. Wydawało mi się, że ma półprzymknięte oczy i patrzy na mnie. Spuściłem wzrok niżej, na jego szyję i obojczyk.

- Nie chce mi się spać – poskarżyłem się.

- Chcesz pogadać?

- Nie.

- Okej.

Milczeliśmy. Leżeliśmy w bezruchu. Irytowało mnie, że to robi – że trzyma rękę na moim boku, obejmuje mnie jak do snu. Irytowało mnie, że nic nie mówi, że zachowuje się, jakby zasnął.

- Nadal ci stoi?- burknąłem.

- Hm? Yyy...- Pewnie się zarumienił.- T-ta…

- Schowałeś go sobie między nogami, czy co?

- Nie chcę, żebyś się czuł niekomfortowo…

- Przecież to musi boleć – westchnąłem z irytacją.- Już trudno. Nie mam zamiaru cię dotykać, ale nie męcz się tak.

- Okej.

Poruszył się i ułożył wygodniej. Zamarłem w bezruchu w oczekiwaniu na znajome uczucie na nodze. I oto było, po chwili jego twardy członek opierał się o moje udo.

Zagryzłem wargę. W przeszłości też mu się to zdarzało. Gdy kładliśmy się spać, gdy oglądaliśmy film – kiedy skupiał się na myśleniu o mnie i seksie ze mną, a nie na czynności, na której skupiać się powinien. Czułem go wtedy na sobie i nie potrafiłem udawać, że jest mi to obojętne.

Powoli zaczynało mi być gorąco. Wysunąłem rękę spod koca i oparłem ją wzdłuż swojego ciała, ale jego ręka była na mojej talii, więc swoją zgiąłem w łokciu i ułożyłem przed sobą, między naszymi ciałami. Zacisnąłem dłoń w pięść, bo kusiło mnie, bo dotknąć jego szerokiego torsu, by znów poczuć silne i twarde mięśnie pod materiałem koszulki, w której spał.

Starałem się po cichu brać głębokie oddechy i powoli je z siebie wypuszczać, ale im dłużej to robiłem, tym mocniej czułem w nozdrzach jego zapach. Świeży po prysznicu, kuszący. Ciepło jego ciała było takie kojące, zachęcało do wtulenia się, podobnie jak ramię wydawało się w każdej chwili gotowe, by przygarnąć mnie do niego.

Westchnąłem cicho, czując, że przegrywam z moim sumieniem. Położyłem ostrożnie dłoń na jego klatce piersiowej. Nie poruszył się, ale miałem wrażenie, że ręka, którą opierał o moją talię, drgnęła nieznacznie.

Dotykałem go. Tylko w tym jednym miejscu, po prostu trzymałem dłoń na jego klatce piersiowej, nic poza tym, ale to był pierwszy raz od ostatnich trzech miesięcy, kiedy dotknąłem go z własnej woli. On sam nie próbował niczego więcej, nawet ciężar jego ramienia nie zmienił się nawet trochę.

To ja przysunąłem się w końcu bliżej. Może o centymetr lub dwa, ale tyle wystarczyło. Poczułem jak jego dłoń unosi się nieznacznie i wędruje na moje plecy. Jego tors poruszył się, praktycznie dotknąłem go nosem, kiedy Kagami wziął głęboki oddech i westchnął. Objął mnie, przytulił do siebie. Teraz między nami nie było prawie żadnej wolnej przestrzeni. Czułem jego ciało całym swoim ciałem.

Jego usta były na wysokości mojego czoła i przez myśl przeszło mi, że chciałbym, aby je pocałował. Minuty mijały ale on tego nie robił. Zastanawiałem się, czy on sam miał na to ochotę, czy kusiło go, by to zrobić. A może zasnął? Chwilę wcześniej przytulił mnie, ale może już wtedy spał?

Poruszyłem lekko nogą i poczułem jego wzwód. Niechcący go trąciłem, a on cofnął nieznacznie biodra. Jego dłoń zaczęła gładzić moje plecy i zrozumiałem, że nie spał cały ten czas.

Westchnąłem lekko, czując narastającą irytację. Nie było mowy o zaśnięciu. Był stanowczo zbyt ciepły, zbyt opiekuńczy z tym jego obejmowaniem mnie, zbyt czuły, zbyt… zbyt był sobą.

Uniosłem twarz nieco ku górze, patrząc w ciemny zarys jego twarzy. Poruszył się, opuścił lekko głowę, jakby chciał odpowiedzieć na moje spojrzenie.

Nie wytrzymałem.

Uniosłem się odrobinę i pocałowałem go.

Nie wyczułem, czy go tym zaskoczyłem, czy może jednak się spodziewał. Być może tak było, a może jego usta poruszyły się odruchowo, gdy odwzajemnił pieszczotę. Jego silne ramię przycisnęło mnie do siebie, a mnie zalała fala rozkoszy.

Cholernie za tym tęskniłem. Kochałem to uczucie bycia przy nim. Uwielbiałem go całować i dotykać. Było zupełnie inaczej niż jak z Aominecchim czy Kurokocchim. Mógłbym z nimi spędzać czas i świetnie się bawić, mógłbym odczuwać tony przyjemności w trakcie relacji z nimi…

Ale Kagamiego kochałem. I to ta miłość sprawiała mi największą radość.

- Ryouta – wyszeptał gorączkowo między naszymi pocałunkami.- Chcę się z tobą kochać.

- No nie spodziewałem się – westchnąłem z rezygnacją, czując gorąco na policzkach – oraz na moim udzie.

- Czy to w porządku?

Nienawidziłem go za to, że kazał mi podjąć tę decyzję. Wolałbym, żeby zrobił to za mnie – żeby wziął mnie na kanapie tak jak kiedyś, żebym nie musiał być odpowiedzialny za własne sumienie i dumę, żebym rano mógł zrzucić winę na niego.

- W porządku – mruknąłem.

Czy będę tego żałował? Ale kochałem go. Chciałem tego. Tylko że on mnie zdradził. Ale przecież ja też przez ostatni miesiąc zdrowo sobie używałem, nawet wczoraj w nocy. Ale tak bardzo go nienawidziłem, a on dopiero teraz wyznał mi, co się wydarzyło. Czy mu wybaczę? Czy zapomnę? Nie wiedziałem.

Ale – znowu – kochałem go.

Przytulił mnie do siebie, znów pocałował, tym razem z jeszcze większą pasją. Zaczął sunąć dłonią po moich plecach, specjalnie drapiąc je delikatnie palcami, bo wiedział, że bardzo to lubię. Odruchowo wygiąłem ku niemu kręgosłup, rozchyliłem usta, sięgnąłem językiem po jego język.

- Ryouta – sapnął, nagle przerywając.- Chcę to zrobić, ale… ale ja…

- Co?- westchnąłem ciężko.- Było więcej razy z Himuro?

- Nie! Nie, absolutnie, nigdy więcej, poza tamtym razem… ale… ale nie udało mi się… wytrzymać i…

Serce zakuło mnie z zazdrości. Zacisnąłem mocno wargi.

- W porządku, sam ci kazałem – burknąłem, choć wcale nie było w porządku. Czyli spał z kimś. Co z tego, że ja też? Miałem do tego prawo, zdradził mnie, więc zasłużył na karę.

Nie… nie, nie zasłużył. Po prostu mściłem się, chciałem pokazać jemu i sobie, że nie zależy mi na nim, że mogę sobie wskakiwać do łóżka każdemu, kogo zapragnę.

- Przepraszam… gdybym poczekał te parę dni więcej… teraz…

Czyli ruchał się całkiem niedawno.

Zamknąłem oczy. Tylko spokojnie. Kim byłem, żeby go oceniać? Byłem dużo gorszy od niego, bo ledwie wczoraj pojechałem do Aominecchiego. A wcześniej też był Aominecchi, a wcześniej Kurokocchi, a jeszcze wcześniej – Aominecchi, Aominecchi, Aominecchi…

To był miesiąc wypełniony moją rozwiązłością, której się teraz wstydziłem.

- Ja też przepraszam – mruknąłem.- Ja… ja też miałem…

- Wiem – westchnął, cmokając mnie w usta.- Nie obchodzi mnie to. Nie będę pytał. Nie będę wypominał. Nie będę pamiętał. Tylko… proszę, powiedz mi, że… że teraz będę tylko ja… Że chociaż się postarasz…

Przełknąłem ciężko ślinę. To nie było takie łatwe – jeśli miałem to powiedzieć, to znaczyło że do niego wrócę – albo że chociaż spróbujemy od nowa, że się postaramy. A ja nie wiedziałem, czy będę mógł żyć z jego zdradą, nawet jeśli go rozumiałem, nawet jeśli byłem w stanie mu współczuć.

Czy chciałem zakończenia, o którym mówił Aomine?

Pomyślałem o nim. O jego beznamiętnej twarzy, o jego pustych oczach, o murze, który postawił wokół siebie, nie dopuszczając nikogo do swej duszy. Czy ten, którego tak bardzo kochał przez te wszystkie lata, zburzy ten mur? Czy uda im się jeszcze raz? Czy będą mieli zakończenie, którego pragnął Aominecchi?

Czy ja sam pragnąłem tego samego?

- Ryouta…?

- Cicho – syknąłem.- Myślę.

Umilkł. Opierał czoło o moje czoło, usta miał tuż obok moich, ale nie całował mnie. Gładził moje plecy, jego członek pulsował silnie na moim udzie, klatka piersiowa poruszała się w przyspieszonym tempie. Serce tłukło głośniej niż moje.

- W porządku – wyszeptałem, zaciskając mocno oczy.- Spróbuję. Spróbujemy, Taiga.

Nawet jeśli chciałbym dodać jakieś „ale” to i tak bym nie zdążył. Kagami przycisnął usta do moich, a ja poczułem, że porywa nas prawdziwa fala pożądania.

Nie wiem, kiedy znalazł się między moimi nogami, ale gdy leżałem na plecach widziałem jak klęczy przede mną i ściąga z siebie t-shirt. Już po chwili nie miał na sobie nic, a zaraz potem ja sam byłem zupełnie nagi. Jego pocałunki były gorące, jego dotyk parzył moją skórę, ale nie chciałem, by przestawał.

Zsunął się w dół kanapy i chwycił moje uda, rozsunął je nieznacznie, by się między nimi umościć. Dłoń oparł o nubukową skórę obok mojego biodra, po czym drugą chwycił mojego członka u nasady i polizał jego czubek.

Szybko zasłoniłem sobie usta dłońmi, nosem nabierając głębokiego wdechu. Mój kręgosłup wygiął się, gdy Taiga zaczął lizać mojego penisa po całej długości, nawilżać go. Wiedziałem, co planował zrobić i czekałem na to z niecierpliwością. Wiedział, że to uwielbiam, a ja czułem, że mnie nie zawiedzie.

Na początku pomagał sobie dłonią, jednocześnie ssąc go po całości. Używał dużo śliny, a do tego ja sam byłem już całkiem mokry. Wkrótce mógł bez trudu wsunąć mojego członka głęboko do swojego gardła. Czułem jego nos i wargi na moim podbrzuszu, wciskały się w niego, tym samym mój penis wsuwał się jeszcze o milimetry głębiej.

Jęknąłem. Było mi tak dobrze, byłem tak głęboko. A on trzymał go w swoim przełyku przez prawie pół minuty, nim wycofał się i nabrał powietrza.

Wsunąłem dłonie w jego włosy i przysunąłem go do swojego krocza. Znów zaczął mi obciągać, poruszając głową w górę i w dół, pieszcząc mnie dodatkowo dłonią. Kiedy ponownie zaczął brać mnie głęboko do gardła, mocniej przycisnąłem jego głowę do podbrzusza.

Oddychał przez nos, ale jego przełyk też się poruszał przy słabych dźwiękach, łaskocząc mnie i drażniąc. Wrażliwe krocze było teraz wyczulone nawet na te małe pieszczoty i miałem wrażenie, że jeszcze chwila i dojdę.

Ale on to wiedział i nie pozwalał mi na to. Specjalnie robił przerwy w odpowiednich momentach, wiedział doskonale, gdzie zaczynają się moje granice. Cofał się od nich tuż przy samej krawędzi, po to by zaraz znów ruszyć w ich kierunku dziką falą, a potem znów się wycofać.

To jakbym przeżywał niekończący się orgazm, choć bez tego punktu kulminacyjnego, kiedy czułem się wykończony samym dojściem.

W końcu wypuścił mojego członka z ust i uniósł się, choć cały czas pieścił mnie dłonią.

- Będziesz na górze?- wysapał.

- N-nie, nie chcę dziś...- wyjąkałem.

- Okej – sapnął, kładąc się na mnie i całując mnie po szyi. Poczułem silne dreszcze rozchodzące się od tego punktu po całym moim ciele. Jęknąłem, otaczając go ramionami i wbijając palce między jego łopatki.

Kochałem te pocałunki. Tęskniłem za nimi – tęskniłem za całym nim, za tym jak mnie pieścił, za tym jak dobrze wiedział, co lubię, jak lubię i gdzie lubię. Znał mnie na wylot. Znał całe moje ciało, lepiej nawet niż ja sam.

Uniósł głowę i pocałował mnie, dosłownie wpił się w moje usta. Pieścił mnie dłonią, a ja znowu poczułem, że dochodzę. Objąłem ramionami jego kark, drażniłem jego język własnym językiem, przygryzałem jego wargi. A potem, gdy już byłem na granicy, on znów zwolnił, uniósł głowę, przestał mnie całować. Pieścił mnie powoli, torturował mnie, a ja odchodziłem od zmysłów.

- Taiga...- jęknąłem niemal z wyrzutem.

Nie odpowiedział. Wydawało mi się, że w tych ciemnościach dostrzega wyraz mojej twarzy i napawa się nią; nie widział jej takiej od trzech miesięcy.

Usłyszałem, jak spluwa sobie na rękę, którą następnie wsunął między moje pośladki. Zaczął pieścić mój odbyt, na początku tylko rozprowadzając ślinę po dziurce samymi opuszkami palców, potem wsuwając dwa naraz. Prawie od razu dołączył trzeci; byłem tak rozluźniony, że robił to bez problemu.

Poruszałem biodrami, sam nabijając się na jego palce, bo specjalnie wsuwał je we mnie powoli. Nawilżał mnie, ale ja już czułem się na niego gotowy. Dawałem mu to wyraźnie do zrozumienia, ale on musiał się jeszcze nade mną poznęcać.

Pocałowaliśmy się z pasją, namiętnie. W końcu poczułem, jak jego silne ręce unoszą moje biodra, a on mości się między moimi nogami i nakierowuje swojego pulsującego twardego członka na mój odbyt.

Oboje jęknęliśmy, gdy we mnie wszedł.

Zatrzymał się, dyszał ciężko nade mną, próbując się opanować. Tak bardzo podobała mi się jego słabość do mnie, tak bardzo podniecało mnie, jak reagował. Był we mnie i niemal tylko to mu wystarczało, a zaraz by doszedł.

Opanował się jednak, uniósł moje biodra i zaczął się we mnie poruszać.

Odruchowo zacisnąłem ścianki odbytu, zacisnąłem się na nim. Wtedy znów się zatrzymał, ścisnął ze złością moje uda, a ja zagryzłem mocno wargę, w radosnym uniesieniu.

Ja też znałem jego czułe punkty. Też wiedziałem, co lubi, jak lubi i gdzie lubi.

Obaj potrzebowaliśmy krótkiej chwili i gdy w końcu byliśmy gotowi, znów zaczął się we mnie poruszać. Czułem go całego w sobie, jak wypełniał mnie, rozpychał niemal. Nie lubiłem się chwalić, że mam faceta z takim wielkim członkiem, ale teraz myślałem tylko o nim – że jest duży, twardy i robi mi cholernie dobrze.

Miałem ochotę przeklinać za każdym razem, gdy zwalniał i oddalał mnie od szczytowania. Nie wiedziałem już, czy robił to, bo chciał się nade mną poznęcać, czy może pragnął po prostu wydłużyć zabawę.

Nagle wyszedł ze mnie, a ja krzyknąłem z zaskoczenia. Trzymał moje biodra, oddychał ciężko i głośno.

- Zaraz dojdę – stęknął.

Nie odpowiedziałem, sam zajęty łapaniem oddechu. Po parunastu sekundach Taiga powoli opadł na mnie, a potem obok mnie; obrócił mnie w kierunku oparcia kanapy, ułożył się za mną. Znów poczułem jego palący dotyk na udzie, gdy unosił moją nogę. Nawilżył swojego członka dodatkową porcją śliny i wsunął się we mnie.

Zagryzłem wargę. Objął mnie w pasie, tuląc się do moich pleców, a ja odnalazłem jego dłoń i splotłem ze sobą nasze palce. Odchyliłem głowę na bok, uniosłem ją lekko, a on odnalazł w ciemności moje usta i pocałował mnie czule, poruszając się we mnie leniwie.

Byliśmy cali mokrzy od potu, miałem wrażenie że obaj płoniemy od temperatury naszych ciał. Adrenalina krążyła w naszych żyłach i nagle przestało się liczyć wszystko poza przyjemnością, którą sobie dawaliśmy.

Kochaliśmy się w tej pozycji kilka minut, całując od czasu do czasu, o ile pozwalało nam na to tempo naszych oddechów. Tulił mnie do siebie a ja wciskałem się w jego szeroki tors, chcąc czuć go jeszcze bliżej, jeszcze mocniej.

Przerwał pocałunki, niechętnie puścił moją dłoń. Zaczął czule całować mój bark i ramię, zjeżdżał coraz niżej, jednocześnie wysuwając swojego członka z mojego odbytu. Mój oddech uspokoił się, czułem się rozluźniony. Usłyszałem, że podniósł się z kanapy, ale tylko na chwilę. Gdy się odwróciłem, klękał jednym kolanem na miękkim obiciu. Drugą stopą zapierał się o podłogę; chwycił moje biodra i znów wsunął się we mnie.

Najpierw wykonywał powolne ruchy. Wzdychałem cicho, przymykając oczy i oddając się tej przyjemności. Było mi tak dobrze – jego penis łagodnie łechtał moją prostatę, delikatnie drażnił ją, muskał jakby nieśmiało. Potem przyspieszył ruchy, a ja musiałem zagryźć wargę i spróbować skupić swoje myśli na innych zmysłach; miękkość obicia, zapach nubuku, pot na mojej skórze.

W końcu musiałem zaprzeć się dłonią o oparcie kanapy. Mój oddech znów stał się szybki i nieregularny, serce tłukło w mojej piersi, a całe moje ciało zalewały fale silnej rozkoszy. Siła jego pchnięć, to w jaki sposób dominował nade mną, jaką miał władzę nad moim ciałem, tylko bardziej wzmagały podniecenie, które czułem.

Wbijał się we mnie tak szybko i mocno, że ledwie dawałem radę odpychać się od oparcia kanapy.

- Mogę dojść w tobie?- zapytał gorączkowo.

- Mm!- zdołałem jedynie jęknąć.

To uczucie było nie do opisania. Diametralnie różniło się od tego, którego doznawałem z Aomine, czy z Kuroko. Tutaj i teraz miałem dosłownie wszystko: mojego mężczyznę, moją miłość, moje wszystkie uczucia – całe moje życie, całą moją przyszłość. Nie da się tego do czegokolwiek porównać, z czymkolwiek mierzyć.

Przypomniałem to sobie.

Czułem, jak jego gorąca sperma rozlewa się w moim wnętrzu, gdy sam właśnie dochodziłem. Orgazm zatrząsł całym moim ciałem, które drżało teraz silnie, gdy łapałem oddech. Wydawało mi się, że zaraz dostanę ataku serca, bo to było zbyt intensywne doznanie.

Po chwili poczułem za swoimi plecami ciężar; to Taiga położył się na kanapie i przysunął do mnie. Jego mięknący powoli wilgotny członek dotknął moich pośladków. On sam zaczął znów całować moje ramię, jednocześnie obejmując mnie w pasie.

- Kocham cię – wyszeptał między pocałunkami.- Kocham cię… kocham cię…

Zagryzłem wargę. Ledwie docierało do mnie to, co mówił. Zamknąłem oczy i uspokajałem oddech, podobnie jak on to robił. Brałem głębokie wdechy i powoli je wypuszczałem, krok po kroku dochodziłem do siebie.

Leżeliśmy. On przytulał mnie od tyłu, ja nie miałem sił się ruszyć. Jakiś czas później, gdy już prawie przysypiałem, wykończony, on uniósł się na łokciu i zaczął głaskać mnie po włosach. Obróciłem ku niemu twarz, a on wyczuł to i pochylił się. Pocałowaliśmy się czule.

- Zanieść cię pod prysznic?- wyszeptał.

- Spadaj – mruknąłem z niezadowoleniem.- Mam siły wstać, nie myśl sobie…

- Okej – zaśmiał się lekko. Szczerze. Uśmiechnąłem się mimowolnie, tak spodobał mi się ten dźwięk.- Chciałem się upewnić, bo chyba nieźle się przed chwilą bawiłeś…

- Ach, tak?- prychnąłem.- Ciekawe co ci każe tak sądzić…

- Całkiem często powtarzałeś moje imię.

Poczułem, że twarz zalewa mi fala gorąca.

- Co?- bąknąłem. Zupełnie nie przypominałem sobie, żeby tak było.

- Nie no, to bardzo miłe, że przypominasz mi, jak mam na imię – powiedział żartobliwie.- Zdarza mi się zapomnieć. Czekaj, jak to było?

- Taiga...- zacząłem z westchnieniem.

- O, właśnie – wymruczał, całując mnie.- Ta… nie, jeszcze raz, jak to szło?

- Przestań!- mruknąłem ze śmiechem, trącając go łokciem.

Zaśmiał się lekko z twarzą w zagłębieniu mojej szyi. Dotykał dłonią moich bioder, talii i brzucha, masował je leniwie. Znów zacząłem usypiać. Westchnąłem ciężko i przeczesałem dłonią mokre włosy.

- Idę pod prysznic – oznajmiłem i, na dowód tego, że wcale aż tak dobrze się nie bawiłem, energicznym ruchem podniosłem się i przekroczyłem go. Stanąłem na podłodze i cieszyłem się że jest na tyle ciemno, że być może nie zauważył mojego zachwiania.- Idę sam, rozumiemy się?

- Dobrze – powiedział.- Pójdę po tobie.

Ruszyłem w kierunku łazienki, nie zapalając świateł.

- Ryouta?

- Mm?- Obróciłem ku niemu głowę.

- Przeniesiemy się do łóżka?

- Taa – westchnąłem.- Kanapa i tak jest cała w spermie.

- Na pewno nie mojej…

- Udam, że tego nie słyszałem ~

Zamknąłem się w łazience i tam odetchnąłem głęboko, opierając się o jej drzwi. W ciepłym pomarańczowym świetle lampy mogłem dostrzec swoje odbicie w lustrze nad umywalką.

Wyglądałem na całkiem szczęśliwego.












Aomine



Serce biło mi jak oszalałe, nie wiedzieć czemu. Nigdy nie stresowałem się żadnymi spotkaniami, nieważne czy chodziło o moje ostatnie randki, czy rozmowy o pracę, których miałem kilka w ciągu tej dekady, odkąd ukończyłem szkołę.

Wstrzymałem oddech, wsłuchując się w ciszę i wpatrując się uporczywie w drzwi mieszkania, z którym wiązała się cała masa emocji i wspomnień.

Pewnie go nie ma. Nie było słychać żadnych kroków, słabego chrobotu zamka czy szelestu jego ubrań, na które zawsze byłem wyczulony do tego stopnia, że gdy codziennie rano wstawał z łóżka, budziłem się razem z nim.

Może jest jednak w pracy, albo wyszedł na zakupy. A może ma randkę, albo siedzi u znajomych. Może też widzi mnie przez wizjer i po prostu nie chce wyjść…

Drzwi nagle otworzyły się, a u progu stanął Tetsu.

Wyglądał jak to on – sto sześćdziesiąt osiem centymetrów oazy spokoju, która odbijała się na jego przystojnej bladej twarzy, w której tkwiły dwie duże błękitne otchłanie. Podobnego koloru włosy miał w lekkim nieładzie; może drzemał? A może w ogóle się dziś nie czesał? Ubrany był schludnie, w ulubione dresowe spodnie khaki i zwykły czarny t-shirt, ładnie opinający jego szczupłe zadbane ciało.

- Daiki?- wyraźnie się zdziwił. Chyba jednak nie zerknął do wizjera, bo zmierzył mnie spojrzeniem od góry do dołu, jakby musiał się upewnić, że ta stojąca przed nim łachudra to naprawdę jego ex.- Co ty tu robisz?

- Hej, Tetsu – mruknąłem, drapiąc się po głowie. Trochę się ucieszyłem, że nadal mówił do mnie po imieniu. Ciężko mi było ukryć przed nim ten fakt, zwłaszcza że on zawsze czytał ze mnie jak z otwartej księgi. Mała gnida wiedziała o mnie wszystko.- Możemy pogadać?

- Coś się stało?- zapytał, na jego twarzy ujrzałem cień niepokoju.

- Nie, nic się nie stało – powiedziałem, mimowolnie unikając jego spojrzenia.- Chciałem pogadać. To w porządku?

Patrzył na mnie, czułem to. Czułem, że mierzy mnie uważnym wzrokiem, jakby oceniał, czego może się po mnie spodziewać.

- W porządku – powiedział w końcu, odsuwając się na bok.

Skinąłem mu głową w podziękowaniu, po czym wszedłem do naszego, a teraz wyłącznie jego mieszkania. Zdjąłem buty i kurtkę, a Tetsu podsunął mi kapcie. Podziękowałem mu odruchowo, tak jak zawsze, gdy wracałem do domu z pracy i robił dokładnie to samo. Chyba też o tym pomyślał, bo odwrócił ode mnie głowę i ruszył do salonu.

Podążyłem za nim. Nic się tu nie zmieniło przez ten ostatni rok. Mieszkanie było schludnie wysprzątane, ale nie na jakiś tam nudny błysk; na stoliku stał kubek po herbacie i miseczka ze skórką po jabłku, obok nożyk do obierania. Na oparciu jednego z krzeseł byle jak został przewieszony rozpinany sweter.

- Chcesz coś do picia?- zapytał Tetsu.- Herbaty?

- Poproszę.

Usiadłem przy stole i oparłem ręce o blat. W milczeniu nasłuchiwałem odgłosów dochodzących z kuchni; stukot zamykanej górnej szafki po lewej, gdzie trzymaliśmy kubki. Stukot samych kubków. Pstryknięcie czajnika elektrycznego i po paru minutach szum zagotowującej się wody. Brzdęk wkładanych do kubków zaparzaczy. Potem chwila ciszy, gdy Tetsu czekał, aż temperatura opadnie, bo zawsze zaparzał herbatę idealnie.

Zabawne, że żadnej z tych rzeczy nie widziałem, ale dokładnie mogłem stwierdzić, w jakiej kolejności je wykonywał. To chyba te lata z nim spędzone, ta codzienna rutyna. Miło było usłyszeć ją ponownie.

Zjawił się z kubkami w ręce. Wstałem od stołu i sięgnąłem do pobliskiej szafy z zastawami, serwetkami i innymi pierdołami trzymanymi dla gości. Wyjąłem z małej szufladki dwie podstawki i położyłem je na blacie. Tetsu położył na nich kubki i usiedliśmy naprzeciwko siebie.

- Dobrze wyglądasz – bąknąłem, nie wiedząc jak zacząć tę rozmowę.

Spojrzał na mnie tymi wielkimi oczami, a ja odczytałem z nich, że szanuje tę słabą próbę. Westchnąłem ciężko, przecierając dłonią twarz.

- Nie wiem, jak zaczyna się takie rozmowy – mruknąłem.- Ale jadąc tu postanowiłem, że po prostu będę paplał co mi ślina na język przyniesie, bez myślenia nad tym, co powiedzieć, jak to ubrać w słowa.

- Czego ma dotyczyć ta rozmowa?- zapytał Tetsu, unosząc swój kubek i dmuchając w niego ostrożnie.

- Nas – odpowiedziałem.

Spojrzał na mnie uważnie, opuścił kubek. Oparł przedramiona na blacie, mogłem wyczuć, że pod stołem skrzyżował ze sobą łydki.

- Słucham – powiedział spokojnie.

I oto nadszedł ten moment. Niby miałem zacząć mówić bez zbędnego myślenia, ale problem w tym, że pierwsze, co chciałem powiedzieć, to że tęskniłem za nim. A nie mogłem przecież tak powiedzieć! To było za bardzo z grubej rury, pewnie by się obraził, albo zniesmaczył, że zaczynam od takiej smętnej gadki.

- Nie miałeś przypadkiem mówić bez zastanowienia?

Kurwa, znowu czytał mi w myślach.

- Tęskniłem za tobą – mruknąłem trochę zbyt agresywnie, odwracając od niego wzrok.

Odkaszlnął, a ja spojrzałem na niego natychmiast. Próbował stłumić śmiech? Często robił to w ten sposób, wyczuliłem się na to. Ale jego twarz pozostawała maską, choć wzrok spuścił na blat stołu. Sięgnął dłonią do kubka i zaczął powoli obracać go wokół własnej osi.

- Przyjechałeś, żeby mnie zobaczyć?- zapytał spokojnie.

- Nie… to znaczy tak, w zasadzie tak.- Westchnąłem, przeczesując włosy dłonią.- Uznałem, że jak zadzwonię, to pewnie nie odbierzesz, poza tym łatwo się rozłączyć w trakcie rozmowy, a ja… No, w każdym razie wolałem przyjechać, żebyśmy mogli… porozmawiać w cztery oczy.

- Doceniam to – powiedział, nadal na mnie nie patrząc.

Wziąłem głęboki oddech. Koniec z myśleniem. Jeśli czegoś nauczyłem się od Kise, to wierzyłem, że to właśnie umiejętność, czy może raczej chęć, by otworzyć się przed Tetsu i porozmawiać z nim o uczuciach, emocjach i innych tych gównach.

- Jakkolwiek bym tego pięknie w słowa nie ubrał, chodzi o to, Tetsu, że tęsknię za tobą. Chciałbym, żebyśmy do siebie wrócili.

Westchnął. Uniósł kubek do ust i upił łyk, być może chcąc sobie w ten sposób dać czas na przemyślenie odpowiedzi. Akurat on był w tym dobry.

- Dlaczego?- zapytał cicho, odkładając kubek na podstawkę.

- Bo Akashi mówi, że nigdy nie zacznę żyć, bo moje życie zostawiłem tutaj. W sensie, że ty jesteś moim życiem. Chyba o to mu chodziło…

- Akashi-kun tak powiedział?

- Tak – westchnąłem.- A ja to przemyślałem i… i wiem, że ma rację. Nieważne czym się w życiu zajmuję, zawsze i tak wracam myślami do ciebie i tego mieszkania. Nieważne co nowego zacznę robić, i tak zawsze myślę o tym, co robiłem „w ciągu tych dwunastu ostatnich lat”. Nie, nie w ciągu „trzydziestu lat”, bo tyle ich mam. Zawsze liczę tylko ostatnie dwanaście, bo tyle lat spędziłem z tobą i tylko do tylu potrafię liczyć.

Sapnął przez nos i uśmiechnął się, a ja poczułem, że serce zaczyna mi walić jak młotem. Rozbawiłem go. Więc nadal to umiałem. Nawet jeśli od razu odchrząknął i spoważniał, nawet jeśli zasłonił usta kubkiem herbaty, nadal widziałem przed oczami ten uśmiech.

- Myślałem, że nasze rozstanie będzie dobrym wyjściem – mruknąłem po chwili.- Że jak odejdę, to poczujesz się lepiej, odżyjesz. Takie zresztą odnosiłem wrażenie, gdy widziałem cię gdzieś na ulicy albo w markecie. Wydawało mi się, że naprawdę jest ci lżej na duchu, że cieszysz się, że możesz w końcu odpocząć ode mnie, od naszego związku. I myślałem, że mi też będzie tak lepiej, bo nie będę powodem, dla którego się tyle irytujesz…

- Naprawdę tak o sobie myślałeś?- westchnął, przecierając dłonią twarz.

- Tak – przyznałem otwarcie, bo tak musiałem zrobić. Bez myślenia. Mówić prosto.- Myślałem o tym, że bywałem upierdliwy, marudny i uparty. Że wkurzałem cię i ledwie mnie znosiłeś. A kiedy się rozstaliśmy uznałem, że teraz będzie ci łatwiej w życiu, przyjemniej. I że to spoko, bo ja też odżyję, bo będę sam, bo nikomu nie będę truł dupy. Nie chciałem się z nikim wiązać, chciałem po prostu być sam, chciałem...- Zagryzłem wargę.- Nie wiem, jak to powiedzieć… Chciałem… spełnić swoją ostatnią rolę? Kazałeś mi odejść, dać ci spokój, więc tak zrobiłem i… i spełniałem się w tej roli całkiem dobrze przez ten ostatni rok. Ale kiedy odchodziłem, nie ostrzegałeś mnie, że zacznę tak tęsknić. Nie wspomniałeś, że będę każde wydarzenie w moim życiu porównywał do wydarzeń sprzed ostatnich dwunastu lat, Tetsu.- Spojrzałem na niego twardo.- Nie wspomniałeś, że będę cię dalej kochał. Ani że nasze rozstanie to prawdziwy hamulec w moim życiu, czy raczej pauza. Bo nie ruszę dalej – mruknąłem, odwracając wzrok od tych błękitnych otchłani.- Nie bez ciebie.

Zapadła długa chwila milczenia. Chwyciłem za mój kubek i upiłem spory łyk herbaty. Zielona klasyczna, jak zawsze perfekcyjnie zaparzona. Gorzka ciesz miała posmak słodkich wspomnień. Ostatecznie wypiłem prawie pół kubka naraz, bo pod spodem herbata była gorętsza.

- Naprawdę nie ćwiczyłeś tej przemowy?- zapytał w końcu Tetsu.- Bo wyszła naprawdę ładnie. Wzruszyłem się.

- Weź ze mnie sobie teraz nie żartuj, co?- mruknąłem zrezygnowanym tonem.

- Nie żartuję, naprawdę jestem poruszony – powiedział. Spojrzałem na niego. Twarz jak zwykle miał spokojną, ale być może rzeczywiście w jego oczach czaiło się coś na wzór uznania.- To drugi raz w ciągu tych dwunastu lat, kiedy tak otwarcie zacząłeś mówić o swoich uczuciach. Pierwszy był…

- Kiedy wyznałem ci miłość. Pamiętam.

- Pamiętasz, co wtedy powiedziałeś?

- Yy… nie do końca?- przyznałem szczerze, marszcząc lekko brwi.- No ale że cię kocham, nie?

- Tak.- Uśmiechnął się leciutko, a ja poczułem, że znowu serce szaleje mi w piersi.- Gdy wracaliśmy ze szkoły, po treningu. Poszliśmy na lody i zatrzymaliśmy się, by posiedzieć w parku. Usiedliśmy na domku wspinaczkowym dla dzieciaków, bo żartowałeś, że ładniejsze stamtąd widoki na zachodzące słońce.

Prychnąłem z rozbawieniem, kręcąc głową z politowaniem dla mojego starego ja. Ale rzeczywiście, coś mi świtało. Kiedy zamknąłem oczy, przypomniałem sobie ten park. Przypomniałem sobie teren wysypany piaskiem, siodełka w kształcie zwierząt, tkwiące na grubych sprężynach w ziemi, huśtawki, no i ten domek wspinaczkowy. Z jednej wieżyczki przechodziło się po linach do drugiej, stamtąd można było zjechać po niedużej zjeżdżalni.

Ale my usiedliśmy w tej wieżyczce. Małej, niskiej, ale na tyle szerokiej, że mogliśmy ścisnąć się jeden obok drugiego. Nasze biodra i uda stykały się ze sobą i patrzyliśmy w górę, na zachodzące słońce. Wcale nie był to jakiś super widok. Domek był przecież dla dzieciaków, siedzieliśmy więc może ze dwa metry nad ziemią.

- Kończyliśmy jeść lody – ciągnął dalej Tetsu, skubiąc podkładkę kubka.- Mówiłeś o tym, że musisz sobie kupić nowy magazyn z Mai, a ja zapytałem cię, czy gdybyś był starszy i żył w innym świecie, to czy chciałbyś z nią być. Odpowiedziałeś mi wtedy...

- … Że nieważne w jakim świecie bym żył, w każdym z nich zakochiwałbym się tylko w tobie i tylko z tobą chciałbym być – dokończyłem z uśmiechem, dumny teraz z tamtych słów. Byłem nastolatkiem i nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale z perspektywy czasu powiedziałem wtedy coś naprawdę cool. Nawet nie patrzyłem wtedy na Tetsu, nie myślałem o tym, jaką może mieć minę, gdy to mówiłem.

- Tak – usłyszałem jego szept. Otworzyłem oczy i spojrzałem na niego z zaskoczeniem. Objął się ramionami, jego usta drżały lekko.- Dokładnie to mi powiedziałeś…

- Tetsu…?- bąknąłem niepewnie, widząc że jego błękitne oczy wilgotnieją.

- Powiedz mi, Daiki – wymamrotał.- Jak… jak mogłeś żyć przez ten rok… w tym pustym świecie beze mnie…? Jak mogłeś…?

- Tetsu…

Zerwałem się z krzesła i okrążyłem szybko stół. Ukrył twarz w dłoniach, gdy klękałem przed nim i delikatnym ale stanowczym ruchem chwyciłem jego nogi, by obrócić go ku sobie. Przytuliłem go mocno, głowę kładąc na jego udach.

- Przepraszam – wychrypiałem.- Przepraszam, Tetsu!

To był pierwszy raz, gdy płakał. Nawet przy rozstaniu nie uronił łzy, nigdy nie okazywał po sobie tego rodzaju słabości. Teraz, słysząc jak łka nad moją głową, nienawidziłem się za to, że mu na to pozwalałem – że pozwalałem mu trzymać w sobie te emocje. Że gdy było mu przeze mnie smutno albo przykro, nie płakał. Że gdy irytował się i wkurzał na mnie – nie krzyczał. Byłem wściekły na siebie, bo przez to, że ja byłem tak w sobie zamknięty, zamknięty na niego, nie potrafiłem dostrzec jego starań.

On nie tylko chciał, bym ja się otworzył. On również chciał się otworzyć dla mnie. Chciał być w moim świecie, chciał być moim światem, chciał bym spełnił swoje marzenie sprzed tych dwunastu lat, gdy wyznałem mu uczucia na placu zabaw.

A ja jak ten skończony idiota, chociaż byłem z nim, to nie wpuszczałem go do tego świata.

- Przepraszam cię, Daiki – wyszeptał.- Przepraszam, że mnie nie było… Przepraszam, że kazałem ci odejść…

- Nie przepraszaj, to nie twoja wina.- Uniosłem głowę, spojrzałem na niego. Odsunąłem jego dłonie z jego twarzy i sam ująłem ją moimi własnymi.- Za nic nie przepraszaj, bo ja o nic się nie gniewam. Jedyną osobą, na którą mogę być zły, jestem ja!

- Przestań z tym głupim tekstem – parsknął przez łzy.

- Nie, ja mówię serio!- Westchnąłem ciężko.- Tetsu… Ja powinienem był wtedy cię zatrzymać. Kiedy mówiłeś mi, że uczucie między nami się wypaliło, powinienem był pokazać ci, że się mylisz. Kiedy mówiłeś, że powinienem się wyprowadzić, powinienem był po prostu przenieść swoją poduszkę na podłogę.- Znów się roześmiał, krótko, urywanym śmiechem.- Kiedy powiedziałeś mi, że to koniec, że nie chcesz już ze mną być… powinienem był uświadomić ci, że żaden z nas nie poradzi sobie bez drugiego. Że to tylko jakaś chora ułuda, że tylko nam się wydaje, że te dwanaście lat to wystarczająco długo, że po takim czasie związek się wypala, nasza wzajemna obecność nuży nas i tracimy zapał do życia… Powinienem był pokazać ci, że ja każdego roku kocham cię coraz mocniej, że z każdym kolejnym rokiem znaczysz dla mnie więcej, że wraz z upływem czasu, gdy starzejemy się obok siebie, podobasz mi się coraz bardziej i bardziej.

- Daiki...- jęknął Tetsu, potrząsając głową i patrząc na mnie ze łzami w oczach.- Nie mów mi tak, to za dużo, serce mi pęka…! Tak bardzo żałuję…

- Ja też – szepnąłem, czując że oczy zaczynają mnie piec. Przytuliłem go do siebie.- Żałuję, Tetsu, ale nie będę o tym myślał. Nie będę o tym pamiętał, nie będę liczył tego roku bez ciebie. On dla mnie nie istniał, rozumiesz? Dla mnie to była tylko jedna noc, przespana w innym łóżku. Teraz jest rano i chcę się obudzić obok ciebie, rozumiesz? Rozumiesz, Tetsu, co chcę powiedzieć?

- Rozumiem – wyjąkał w moje ramię, otaczając mnie rękoma.- Daiki… ja…

- Ja ciebie też.

Przytuliłem go z całych sił, objąłem jego drobne ciało. Był taki niski, taki szczupły, choć wciąż zadbany i wysportowany. Dla mnie pozostawał moim małym Tetsu, moją przytulanką, którą codziennie rano czochrałem po włosach, ignorując mordercze spojrzenia. Kto opiekował się nim przez ten ostatni rok? Kto obejmował go wieczorami przed telewizorem, kto przytulał go nocą, by nie było mu zimno? Kto zabierał go na shake’i waniliowe, kto codziennie droczył się z nim i prowokował go, wzbudzał w nim irytację tylko po to, by zaraz załagodzić sytuację, rozśmieszać go i wzbudzać na jego twarzy te wszystkie emocje, które zawsze skrzętnie starał się ukrywać?

Poczułem, jak wzdycha w moje ramię, jak uspokaja się powoli. Klęczałem przed nim i tuliłem go, gładziłem po miękkich błękitnych włosach, wdychałem jego zapach, który, zdaje się, towarzyszył mi przez ten cały rok.

- Co my teraz zrobimy, Daiki?- mruknął Tetsu, odsuwając się nieznacznie i patrząc mi w oczy.- Jak się cofa czas? Masz jakąś instrukcję? Jakieś zaklęcie?

- Nie mam – westchnąłem ciężko, krzywiąc się.- Ale może po prostu będziemy spędzać ze sobą jeszcze więcej czasu, by nadrobić ten jeden rok? No wiesz, będę siedział w ławce w klasie, w której uczysz, będę chodził z tobą do łazienki zrobić kupę…

- Jezu – parsknął, śmiejąc się głośno i potrząsając głową. Gapiłem się na niego urzeczony, nie mogąc uwierzyć, że on nadal tak reaguje na moje głupie żarty, że nadal go one śmieszą, że w ogóle potrafię wywołać u niego śmiech.

Popatrzył na mnie z uśmiechem, który odwzajemniłem. Widziałem jak jego błękitne oczy przesuwają się po mojej twarzy, jak oglądają ją uważnie, odczytują z niej wszelkie emocje. Widziałem, że zatrzymał się dłużej na ustach, a kiedy znów spojrzał w moje oczy, w jego własnych ujrzałem ich odbicie.

I odbicie tego pragnienia, które się w nich zagnieździło.

Ale nie ruszyłem się, nie tym razem. To on przysunął się do mnie.

To on mnie pocałował.

Łagodnie, czule, tak jak zawsze mnie całował na powitanie po przebudzeniu, po powrocie z pracy, na dobranoc.

Przez dwanaście lat ten pocałunek się nie zmieniał. I teraz też był dokładnie taki sam.

Odwzajemniłem go z całym uczuciem miłości, jaka wzbierała we mnie przez cały ten rok. Zalała mnie falą, którą pragnąłem jakoś mu przekazać, dać mu do zrozumienia, że naprawdę nic się nie zmieniło odkąd się rozstaliśmy. To była tylko przerwa, długa i bolesna, ale nie zmieniła niczego.

Nadal go kochałem. Nadal go pragnąłem. Nadal był całym moim światem.

- Daiki – westchnął, odrywając się ode mnie. Jeszcze chwilę miałem zamknięte oczy; uniosłem wysoko brwi i dopiero wtedy je otworzyłem, wciąż oczarowany tym pocałunkiem.

Tetsu przetarł dłońmi mokre policzki, znów wydał z siebie ciche westchnienie. Kiedy wstał z krzesła, ja również podniosłem się z klęczek. Górowałem nad nim o dobre trzydzieści centymetrów, ale często miałem wrażenie, że to on patrzy na mnie z góry, że to on ma nade mną władzę, przynajmniej w większości kwestii.

- Chcę iść z tobą do łóżka – oznajmił cicho.

Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.

- Daiki… czy ty się rumienisz?- Tetsu zmarszczył brwi.

- Nie!- warknąłem, po czym pochyliłem się, chwyciłem go w pasie i bezceremonialnie przerzuciłem go sobie przez ramię.

- Daiki! Postaw mnie, Daiki! To zawstydzające, jestem dorosły, mogę sam…!

- To ja będę decydował o tym co możesz, a czego nie możesz – mruknąłem, nadal czując gorąco na twarzy. Jak on mógł, tak po prostu, otwarcie, zupełnie jak nie on!

Kopniakiem otworzyłem drzwi sypialni, po czym rzuciłem go brutalnie na łóżko i położyłem się obok.

- Proszę, jesteśmy w łóżku – mruknąłem, przysuwając się do niego, obejmując go i przyciągając do siebie.- Teraz dobrze?

Westchnął, jeszcze trochę poirytowany moim zachowaniem. Kiepsko szło mi ukrywanie uśmiechu, więc zanurzyłem twarz w jego miękkich włosach; serce biło mi jak oszalałe, gdy był tak blisko, a ja czułem na klatce piersiowej dotyk jego dłoni. Jego ramiona, jego tors, jego nogi, wszystko to kochałem i wszystko było tuż obok, na wyciągnięcie mojej ręki – czyli tam, gdzie być powinno.

- Będziemy tak leżeć?- mruknął po upływie dziesięciu minut, kiedy ja zajęty byłem przytulaniem go i oddawaniem się tej chwili.

- A co?- uśmiechnąłem się, wciąż z twarzą w jego czuprynie.

- Nie chcesz jakoś… no nie wiem, nadrobić tego roku…?

- Oho...- zamruczałem, spoglądając w jego twarz i chwytając jego nadgarstek. Skierowałem jego dłoń w dół i położyłem ją sobie na kroczu.- Czyli tęskniłeś za TYM, hmm?… au, au, au, Tetsu! Tetsu, to boli!

- Jakoś mi się odechciało nadrabiać tego roku, Daiki – wycedził groźnie.

- Żartuję, żartuję, nie zgniataj go, on mi się jeszcze przyda!- mówiłem pospiesznie, próbując odsunąć jego rękę.

Puścił mnie, a ja odetchnąłem z ulgą. Zapomniałem, że w pewnych sytuacjach powinienem naprawdę pomyśleć, zanim coś powiem.

Ale jego dotyk i tak zadziałał.

Zsunąłem się trochę niżej, by mieć usta na wysokości jego ust. Leżał na boku, twarzą do mnie, z dłonią opartą o mój tors. Położyłem dłoń na jego dłoni i przesunąłem ją na moje serce, by mógł poczuć, jak mocno i szybko teraz bije. Jego błękitne spojrzenie skierowało się najpierw na nasze złączone ręce, a potem w moje oczy.

- Kocham cię, Daiki – powiedział tak po prostu. Tak łatwo.

- Kurwa, Tetsu – westchnąłem ciężko, puszczając jego dłoń i przeczesując swoje włosy.- Nie rób tak!

- Jak?- zdziwił się.

- Nie mów takich rzeczy tak… nagle.

- Mówię ci to od dwunastu lat...- zaczął, marszcząc brwi.

- Wiem, ale teraz to co innego, od roku tego nie słyszałem!

- Czy ty się znowu rumienisz, Daiki…?

- Nie, po prostu zmieniam kolor skóry!- warknąłem.

Uśmiechnął się, a ja wywróciłem oczami i sapnąłem z irytacją. Kochałem ten uśmiech ponad wszystko. Jeśli miałbym rozbawić Tetsu popełnianiem seppuku, zrobiłbym to bez wahania, byle tylko zobaczyć ten uśmiech, te słodkie usta rozciągnięte tak nieznacznie, ledwie zauważalnie, a jednak szczerze.

- Kocham cię – mruknąłem, gładząc dłonią jego biodro.- Bardzo cię kocham, Tetsu.

- Ja też za tobą tęskniłem – powiedział cicho, dotykając mojego policzka.- Jeszcze raz prze-umf!

Zamknąłem jego usta pocałunkiem.

- Żadnego przepraszania – ostrzegłem.

- Ale ja cię muszę prze-umf!

- Powiedziałem coś, Tetsu…

- Prze-umf! Umf…

- To bezcelowe, nie masz się nawet co starać.

- Daiki, pozwól mi prze-umf! Umf… Umf!

- Co tam umfasz?

- Że cię prze-umf!

- Tetsu, do cholery, czy ty robisz to specjalnie?!

Zaśmiał się cichutko, obejmując mnie ramionami za szyję i przyciągając do siebie. Cholerna bestia, jak zawsze perfekcyjnie potrafił obezwładnić mnie tym swoim błękitnym urokiem.

Jego usta były przyjemnie ciepłe i delikatnie wilgotne. Przysunąłem się do niego maksymalnie i wsunąłem język między jego wargi, odszukując język. Łaskotałem go, tańczyłem z nim, drażniłem się, jednocześnie dłonią łagodnie masując talię Tetsu. Wsunąłem ukradkiem rękę pod jego t-shirt i zacząłem pieścić nagą skórę.

Całowaliśmy się prawie dwadzieścia minut, nim w końcu zacząłem go rozbierać. Całowałbym i dłużej, ale byłem tak niemożliwie podniecony, że zaczynałem odczuwać już fizyczny ból.

Położyliśmy się, nadzy; Tetsu na plecach, ja na nim. Wróciłem do całowania jego słodkich ust, do rozkoszowania się dotykiem jego dłoni na moich ramionach, torsie, plecach, talii – gdziekolwiek powędrowały, zostawiały za sobą płomienny szlak. Oderwałem się od niego i zacząłem obsypywać wilgotnymi pocałunkami jego szyję i obojczyk, leniwie przechodząc do ramion. Chwyciłem jego lewą rękę, uniosłem, obcałowałem. Pocałunkami podążyłem po jego klatce piersiowej i sutkach do prawej ręki i zrobiłem z nią to samo. Mój plan był prosty – nie chciałem pozostawić ani malutkiego skrawka bladej skóry Tetsu nieoznaczonego moim pocałunkiem.

Gdy przesunąłem się niżej, na jego brzuch i podbrzusze, zacząłem całować namiętniej. Tetsu oddychał szybciej, a ponieważ miał na brzuchu łaskotki, co chwila wciągał go mimowolnie i pomrukiwał, wzdrygał się. Nie mogłem mu jednak darować, musiałem spełnić zadanie, które sobie postawiłem.

Pocałunek za pocałunkiem, coraz niżej i niżej, docierałem powoli do jego krocza. Chwyciłem już dłonią jego członka u nasady, poruszałem nią powoli w górę i w dół, bo Tetsu zaczynał już być mokry. Nie mogłem się doczekać, kiedy znów poczuję jego smak, ale nie chciałem się też spieszyć – nie mogłem dopuścić, by za szybko doszedł.

Dopiero po kilku długich minutach w końcu uniosłem głowę z zamiarem polizania jego penisa.

- Zaczekaj, Daiki!- spanikował nagle, chwytając mnie za włosy i nie pozwalając, bym wziął go do ust.- Ja… muszę ci coś powiedzieć.

- Teraz?- bąknąłem, znacząco spoglądając na jego twardego członka.

- Tak, teraz.

- Byle szybko – mruknąłem.

- Musisz wiedzieć, że ja… ja z kimś…

Poczułem zimny dreszcz na plecach.

- Tetsu – zacząłem z westchnieniem.- Przecież… domyślasz się, że ja też nie żyłem w celibacie…

- Nie o to chodzi.

- A o co?- zdumiałem się.

- Chodzi o to, że do ciebie to podobne – westchnął z rezygnacją.- A do mnie nie…

- A-aha.- Poczerwieniałem na twarzy, czując się trochę urażony.

- Cały czas sądziłem, że to nie jest dla mnie, że mogę iść do łóżka tylko z kimś, kogo kocham. Ale…

Ale trafiłeś na Kise, pomyślałem z rezygnacją. Kto by mu się oparł?

- To nic – powiedziałem twardo.- Miałeś do tego prawo i… cieszę się, że natrafiłeś na kogoś, z kim byłeś na to gotowy.

- Nie mówisz tego serio – bąknął Tetsu.

- Jasne, że nie, idioto!- warknąłem ze złością.- Jak mógłbym się cieszyć z czegoś takiego?!

Znów westchnąłem, zagryzłem mocno wargę. Trochę mnie przybiło to, że Tetsu się przyznał – i to akurat w takim momencie. Bolały mnie jego słowa, tym bardziej, że miał rację; ja zawsze byłem napalony, mógł spodziewać się po mnie tego, że będę skakał z kwiatka na kwiatek.

On był na to zbyt mądry.

Dlatego fakt, że w ciągu tego roku znalazł kogoś, komu zaufał na tyle, by iść z nim do łóżka, bolał mnie bardziej, niż gdyby sypiał z wieloma. Bo dla niego seks nigdy nie był niezobowiązujący.

A to znaczyło, że polubił kogoś. Polubił kogoś innego niż mnie.

A ja wiedziałem, kogo.

- Przepraszam…

- Co ci mówiłem o przepraszaniu?- mruknął, patrząc na niego ponuro.- Tetsu...- westchnąłem ciężko.- Zadam tylko jedno pytanie. Czy ty… będziesz o nim myślał?

- Teraz?

- A co, jak teraz nie, to potem tak?!

- Nie.- Pokręcił pospiesznie głową.- Tylko…

- Tylko co?

- Będę chciał mu napisać – przyznał z zawstydzeniem.- Że… że nic z tego nie będzie… To znaczy, ja nawet nie wiem, czy on chciał czegoś poważnego…

- Ale ty chciałeś?- szepnąłem, mimo wszystko z niedowierzaniem.

- Nie – odparł, zagryzając wargę.- Nie chciałem. Ale to był miły facet… Niezależnie od tego, co nami kierowało, nie umiem tak bez słowa zerwać kontaktu.

No tak, cały Tetsu. Zupełne przeciwieństwo mnie samego, idealne dopełnienie.

- Dobrze – powiedziałem cicho, podnosząc się na moment, by przysunąć się do jego twarzy i pocałować go.- Pozwalam. Ale to będzie tylko jedna wiadomość, tak?

- Tak. Tylko się pożegnam.

- A to znaczy też, że do siebie wracamy – chciałem się upewnić.

- Czy nie świadczy o tym to, że leżę pod tobą zupełnie nagi?

- Niekoniecznie, skoro przed chwilą przerwałeś w bardzo znaczącym momencie – mruknąłem sceptycznie.

- Prze...- urwał z westchnieniem.- Nie gadaj tyle, Daiki, tylko bierz się do roboty.

Spojrzałem na niego z zaskoczeniem, a potem uśmiechnąłem się drapieżnie.

Powróciłem do przerwanego zajęcia z jeszcze większym zaangażowaniem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń