Z betonu miasto, cz. 4

 

Kise


Na dzień spotkania z Himuro Tatsuyą czekałem jak na wyrok śmierci.

Ponieważ była to moja praca i nie ja decydowałem o tym, kto zostaje moim podopiecznym a kto nie, nie mogłem tak po prostu sprzeciwić się szefostwu i odmówić Himuro. Nie mogłem przecież powiedzieć im, na czym polegał mój problem. Jak to często bywa w homoseksualnym świecie, niewiele osób wiedziało, że jestem gejem, i nie chciałem tego zmieniać.

Tego dnia humor mi nie dopisywał. Byłem niewyspany, a od rana nie miałem apetytu więc wypiłem jedynie mały koktajl energetyczny, kupiony gdzieś w drodze do pracy. Po godzinie dwunastej czułem już spadek poziomu cukru w moim organizmie, a narastający stres nie pozwalał mi skupić się na moich obowiązkach.

Pierwsze spotkanie z nowym klientem zawsze polegało na tym samym, czyli na wywiadzie. Zadając pytania i oceniając zdrowie fizyczne mojego nowego podopiecznego wybierałem dla niego odpowiednie zestawy ćwiczeń oraz diety w zależności od tego, jaki kto chciał uzyskać efekt. Kiedy mieszkałem jeszcze w Fujisawie i tam pracowałem, miałem wiele typów klientów: większość z nich chciała oczywiście schudnąć, niektórzy przytyć, inni nabrać masy by rozpocząć karierę sportową, jeszcze inni byli już sportowcami, a jeszcze inni chcieli po prostu zachować zdrowy tryb życia.

W Yokohamie póki co miałem tylko czterech podopiecznych, a ponieważ specjalizowałem się w dietach sportowych, szefostwo przydzielało mi głównie tego rodzaju klientów. I tak sprawowałem pieczę nad Eikichi Nebuyą, zawodowym bokserem, Hayamą Kotarou, członkiem drużyny piłki nożnej oraz dwoma sportowymi amatorami, Kasamatsu Yukio oraz Miyaji Kiyoshim. Od teraz do tej małej gromadki miał dołączyć Himuro Tatsuya.

Nic o nim nie widziałem, poza imieniem i nazwiskiem. Nie wiedziałem nawet, ile ma lat, ani skąd pochodzi, nie wiedziałem kim dla Taigi był i jak długo się znali. Dopiero z teczki wyczytałem, że miał równe trzydzieści lat. Pamiętałem, że ciało miał smukłe i wysportowane, więc mogłem zakładać, że owszem, zajmuje się jakimś sportem, albo przynajmniej coś ćwiczy, ale pewności nie mogłem mieć. Równie dobrze mógł po prostu wyglądać dobrze, i tyle.

W dokumentach, które przekazała mi Momoi, nie było zbyt wiele na jego temat. Jakieś podstawowe drobnostki typu wiek, wzrost, waga, rzeczy które zupełnie mnie nie obchodziły. Ale w sumie w tym człowieku nic mnie nie obchodziło – wolałbym żeby pozostał tym niemiłym wspomnieniem, którym był do tej pory. Wiele bym dał, żeby się go pozbyć.

Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego się do mnie zapisał, dlaczego uparł się, że mam być jego trenerem personalnym. Kto normalny tak robi? Koleś przespał się z moim facetem, a po dwóch miesiącach chce zacząć ze mną pracować. Jaki to ma sens? Nie znaliśmy się i wątpiłem, byśmy chcieli poznać. Nieważne czy Kagami znał go czy nie, dla niego byłem zupełnie obcą osobą, w dodatku z Taigą się rozstałem, więc jeśli Himuro chciał czegoś od niego to proszę bardzo, droga wolna.

No właśnie. Może Tatsuya chciał się związać z moim byłym? Może przeszkadzało mu, że Kagami wiecznie mnie nachodzi i próbuje naprawić nasze relacje, wobec czego postanowił zmusić mnie, bym zakończył to raz a porządnie? Jeśli tak, to gdy tylko Himuro zacznie ten temat, powiem mu dobitnie, że ja i Kagami to przeszłość, i może robić co mu się żywnie podoba. Dla mnie będzie nawet lepiej, przynajmniej nie będę miał go na głowie i będę mógł w spokoju zacząć moje nowe życie jako singiel.

A póki co w roli tej sprawdzałem się nie najgorzej. Co prawda przygodny seks miałem tylko jeden, ale bardzo mi się podobał. Czasem nawet przyłapywałem się na myślach o Aomine Daikim; rozpamiętywałem dotyk jego dużych, ciepłych dłoni, jego obejmujące mnie muskularne ramiona, jego smukłą talię i biodra. Te mięśnie, ten egzotyczny odcień skóry, ten wibrujący głos i usta, którymi wyczyniał prawdziwe cuda.

Nie wspominając o rozmiarze i stosowanych technikach…

To był naprawdę dobry seks, i naprawdę dobry początek życia w pojedynkę. Perspektywa bycia samym powoli zaczynała malować się całkiem obiecująco, o ile oczywiście trafiałbym na takich partnerów jak Aomine. Ale jeśli będę na każdego działał tak, jak na niego, to kto wie… Bo dobrze pamiętałem, jak wygłodniałym wzrokiem obrzucił mnie przed swoim wyjściem.

Nie napisał jednak więcej, ale spodziewałem się tego – wydawał się tego typu osobą, która nie angażuje się w żadne nowe relacje. Ja sam nie odzywałem się do niego od naszego spotkania, ale przypuszczałem, że być może, jeśli zaproponowałbym kolejne niezobowiązujące zbliżenie, mężczyzna zgodziłby się bez wahania. Bo i co miał do stracenia? Wspominał, że był w jakimś długim związku, ale to przeszłość. Nie kochał już nikogo i wydawało mu się obojętne, z kim pójdzie do łóżka, byle tylko zaspokoić swoje potrzeby.

Normalnie nie przepadałem za takimi osobami, zwłaszcza w trakcie mojego związku z Kagamim, gdy nie wyobrażałem sobie, że ktokolwiek mógłby podchodzić do relacji partnerskich w taki rozwiązły sposób.

Teraz… nawet mnie to kręciło.

Kiedy rozległo się pukanie do drzwi mojego biura, drgnąłem nerwowo na krześle. Spojrzałem na zegarek i ze zdumieniem zobaczyłem, że wybiła godzina dwunasta w południe – czas mojego spotkania z Himuro Tatsuyą.

Myśli o Aomine tak mnie zajęły, że kompletnie straciłem rachubę czasu.

Odchrząknąłem nerwowo i przeczesałem dłonią włosy, przeglądając się pospiesznie w wygaszonym ekranie mojego smartfona. Nieważne z jakiego powodu ten dupek do mnie przylazł – zamierzałem pokazać mu, że wyglądam i czuję się świetnie po rozstaniu z Taigą.

- Proszę!- zawołałem, siadając wygodniej na krześle.

Nie próbowałem udawać, że porządkuję papiery czy wypełniam jakieś dokumenty na laptopie; nie chciałem sprawiać takiego wrażenia. Klient przychodzi do mnie na rozmowę, na którą jestem przygotowany i której zamierzam poświęcić sto procent uwagi, za to mnie doceniano w tej pracy.

Drzwi otworzyły się i do środka wkroczył Himuro Tatsuya.

Serce podeszło mi do gardła, krew zagotowała się w żyłach. Starałem się uspokoić oddech.

To był drugi raz w moim życiu, kiedy go widziałem. Przyszedł ubrany w slimowane ciemnoszare dżinsy i biały t-shirt, na który zarzucił denimową koszulę. Przez rękę przewieszony miał jesienny płaszcz w kolorze khaki; wyglądał dobrze, modnie. Pamiętałem jego ciemne oczy i czarne przydługie włosy, których grzywka opadała na jedno oko. Wyglądał trochę jak emo, ale, co stwierdziłem z irytacją, niestety przystojne emo. Mógłby być modelem, chociaż kto wie, może nim był?

Nie zwykłem google’ować dupków, którzy zaciągnęli mojego faceta do łóżka.

- Dzień dobry, Kise-san – powiedział uprzejmym tonem, posyłając mi równie uprzejmy uśmiech.

Miałem ochotę się zrzygać. Najlepiej na niego.

- Dzień dobry, Himuro-san – odpowiedziałem, siląc się na grzeczność.- Proszę, usiądź.- Wskazałem mu krzesło przed moim biurkiem.

Tatsuya przewiesił swój płaszcz na oparciu, po czym zajął miejsce. Obserwowałem go bacznie przez cały czas, a kiedy znalazł się już blisko mnie, z satysfakcją stwierdziłem, że z bliska wcale nie wygląda tak dobrze, jak ponad dwa miesiące temu. Był blady i jakby zmizerowany, pod jego ciemnymi oczami widać było delikatne, zabarwione słabym fioletem opuchnięcia.

Jednak nie był taki przystojny, jak sądziłem. Wyglądałem dużo lepiej od niego, więc czemu Kagami wybrał jego?

Zacisnąłem usta, powstrzymując się od zadania tego pytania. Przysunąłem do siebie teczkę, w której trzymałem jego dokumenty, postukałem w nią znacząco w palec, unosząc przy tym lekko brew.

- Nalegałeś, bym to ja został twoim trenerem personalnym – powiedziałem na wstępie.

- To prawda. Mój znajomy mi ciebie polecał. Jest twoim podopiecznym.

- Ach, tak?- Spojrzałem na niego, starając się wyglądać spokojnie, ale nawet ja sam czułem, jak wielki chłód bił z mojej postawy.

Więc wśród moich podopiecznych był jego kolega? Kto? Kasamatsu Yukio? Wątpiłem, by akurat on chciał mnie komukolwiek polecić, w końcu sam często narzekał na moje treningi i diety, nawet jeśli czułem, że nie mówi tego poważnie. Hayama Kotarou nie wybierał mnie z własnej woli, zgłosił go trener jego drużyny, i chociaż oboje za sobą przepadaliśmy i pracowało nam się bardzo dobrze, nie uważałem, by Hayama na tyle przejmował się tymi treningami.

Stawiałem więc na Miyaji Kiyoshiego. Z całej czwórki moich podopiecznych był najspokojniejszym i najnormalniejszym facetem, który wyraźnie doceniał moje starania i zawsze wypytywał mnie o szczegóły dobierania mu diety.

- Eikichi Nebuya.

Tu mnie zaskoczył.

- Ekichi Nebuya – powtórzyłem, kiwając powoli głową.

- To mój senpai – wyjaśnił z uśmiechem Himuro.

- Jesteś bokserem, Himuro-san?- Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć.

- Och, nie, nie, nie, absolutnie – zaśmiał się, przeczesując dłonią włosy, jednak nie odgarniając z czoła grzywki.- To mój senpai ze studiów. Długo nie mieliśmy ze sobą kontaktu, ale ostatnio wpadłem na niego na ulicy. Wyszliśmy razem na piwo i wspominaliśmy stare czasy. Przy okazji powiedziałem mu, że szukam trenera personalnego.

- No właśnie – powiedziałem z lekkim westchnieniem, otwierając jego teczkę i spoglądając na dokumenty. Udałem, że je czytam, chociaż znałem je na pamięć.- Widzę, że nigdzie nie wyjaśniłeś, z jakiego powodu potrzebujesz trenera personalnego. Zgaduję, że nie próbujesz schudnąć czy przytyć, bo twój wskaźnik BMI jest na perfekcyjnym poziomie.

- Chcę zadbać o zdrowie – rzucił lekko, wzruszając ramionami. Niewinny skurwiel.

Wbiłem w niego spojrzenie, nie uśmiechając się. Powoli zamknąłem teczkę i odłożyłem ją na bok. Milczałem przez chwilę, gapiąc się w blat biurka i próbując miarowo oddychać. Miałem ochotę wycedzić mu prosto w twarz, jak bardzo się go brzydzę i jak bardzo chcę, żeby zdechł tu teraz przede mną. Myślałem o tym, jak bardzo go nienawidzę i jak bardzo gardzę jego osobą. Nie chciałem go tutaj, nie chciałem go jako podopiecznego.

Naprawdę korciło mnie, żeby mu to wszystko powiedzieć. Chciałem by dał mi spokój, by zajął się Kagamim i by oboje zniknęli z mojego życia, na zawsze.

Przełknąłem ślinę, walcząc z tym mrokiem w moim sercu.

- Nie potrzebujesz trenera personalnego, by dbać o zdrowie, Himuro-san – powiedziałem cicho. Mogłem być z siebie dumny, bo w moim głosie nie dało się wyczuć jadu.

Roześmiał się, potrząsając głową. Zmierzyłem go chłodnym spojrzeniem. Coraz bardziej mnie irytował.

- Przyda mi się pomoc – powiedział tym samym lekkim tonem, co przez cały czas trwania tej krótkiej rozmowy. Uśmiechnął się do mnie, ale nie odpowiedziałem tym samym. Drażnił mnie? Sprawdzał? Czułem, że próbuje oszacować i ocenić poziom mojej cierpliwości.- Bo widzisz, Kise-san, jestem chory. Mam guza mózgu. I nie zostało mi wiele do przeżycia.

Zmroziło mnie, gdy to usłyszałem. W pierwszej chwili pomyślałem, że mnie nabiera. Ale w drugiej, gdy raz jeszcze przyjrzałem się jego bladej twarzy, jego opuchniętym oczom, uświadomiłem sobie, że on naprawdę się zmienił.

Dwa miesiące temu wydawał się taki przystojny, a teraz… jego twarz była chudsza, niż wtedy. Bledsza, a może bardziej szarawa? Nie potrafiłem tego dokładnie ocenić, bo widziałem go wcześniej tylko raz, ale mogłem podejrzewać, że mówi prawdę. Z całą pewnością był na coś chory, a czy to rak?

Nagle zrobiło mi się bardzo głupio, że dopiero co myślałem o tym, jak bardzo chcę, by zdechł na moich oczach. Było mi wstyd, że chwilę wcześniej czułem satysfakcję, że Tatsuya nie wygląda tak dobrze, jak wcześniej, że jestem dużo przystojniejszy od niego.

Wtedy Himuro uniósł dłoń, chwycił swoje włosy i… ściągnął je.

Był kompletnie łysy. Wyglądał na dużo bardziej chorego, niż z tą peruką.

Przełknąłem ciężko ślinę, a on uśmiechnął się do mnie. Przymknął oczy, znów zakładając włosy.

- Spokojnie, w naszej sytuacji nie oczekuję od ciebie współczucia – powiedział.- W zasadzie to podejrzewam, że cieszysz się, że mnie takiego widzisz.

- Ja...- zacząłem w obronie, chcąc skrzyczeć go, że nie wie co myślę i nie powinien takich rzeczy insynuować. Nawet jeśli miał rację, to przecież było mi teraz wstyd, miałem prawo się wytłumaczyć.

- Ja bym się cieszył – dodał z krzywym uśmieszkiem.- To złośliwy nowotwór, zdiagnozowano go u mnie pół roku temu. Glejak wielopostaciowy, słyszałeś może o nim?

Pokręciłem przecząco głową, wciąż trochę zbyt zszokowany, by się odezwać.

- Nie będę cię zanudzał szczegółami, wystarczy żebyś wiedział, że rokowania w przypadku tego nowotworu zawsze są niepomyślne*. Nie można go usunąć chirurgicznie, bo naciekają mózg poza obszarem uwidacznianym w badaniach obrazowych. Tylko radiochemioterapia wydłuża moje życie, o ile można tak jeszcze nazywać moją marną egzystencję.

- Nie rozumiem...- zacząłem cicho, kiedy Himuro umilkł. Znów przełknąłem ślinę, żałując że nie mam pod ręką niczego do picia. Potwornie zaschło mi w gardle.- Nie rozumiem, dlaczego…

- Dlaczego do ciebie przyszedłem?- Himuro uśmiechnął się do mnie.- Bo nie zostało mi dużo czasu, a chciałbym do samego końca żyć zdrowo, pełen energii!

- Lekarze potrafili określić, ile masz czasu?- zapytałem mimowolnie.

- Nie – odparł.- Ale wspominali coś o kilku miesiącach. Wykryto go u mnie stosunkowo wcześnie, ale co z tego, skoro to najgorszy stopniem złośliwości nowotwór? Póki nie przykują mnie do łóżka, chciałbym zachować sprawność fizyczną i nacieszyć się nią.

- Nigdy nie pracowałem z osobą chorą na raka – westchnąłem ciężko, przeczesując dłonią twarz.- Nie pojmuję, co tu robisz, Himuro-san. Nie wiem nawet, jak się do tego zabrać! Jaki trening mogę przeprowadzić w twojej sytuacji? Jaką dietę ci dobrać, skoro poddajesz się radiochemioterapii? Dlaczego nalegałeś na mnie, przecież w Centrum Sportu nie zajmują się takimi osobami!

- To moje ostatnie miesiące na Ziemi – powiedział spokojnie, jakby perspektywa czekającej go wkrótce śmierci wcale go nie przerażała. Jakby w ciągu tego pół roku zdążył pogodzić się ze swoim losem.- Chciałbym spędzić je po swojemu. Chciałbym wykorzystać ten czas, by żyć tak, jak do tej pory. I by zrobić coś dobrego.

- To znaczy?- Spojrzałem na niego, psychicznie wykończony.

Uśmiechnął się do mnie znacząco, ale miałem dziwne wrażenie że również smutno.

- Na pewno się domyślasz.

Spuściłem wzrok na blat mojego biurka, a potem odwróciłem twarz w bok, wyglądając przez okno.

- Być może – mruknąłem.

- Nie zrozum mnie źle, Kise-san – westchnął Himuro, strzepując ze swoich spodni jakiś pyłek czy kurz.- Gdyby nie choroba, nie byłoby mnie tutaj. Zrobiłbym wszystko, by być z Taigą.- Na te słowa poczułem, jakby niewidzialna dłoń ścisnęła mocno moje serce, za krótką chwilę zatrzymując jego bicie.- Ale umrę. Umrę i nie zamierzam zostawić go samego.

Więc jednak o to chodziło. Przyszło mi to do głowy, kiedy wspomniał, że chciałby zrobić coś dobrego – myślałem przecież o tym jeszcze przed naszym spotkaniem. Co prawda wówczas nie brałem tego na poważnie, nie potrafiłem sobie wyobrazić, że nagle po dwóch miesiącach Himuro dopadły wyrzuty sumienia i chciałby przeprosić za to, co się wtedy stało, że chciałby, abym wybaczył Kagamiemu i wrócił do niego.

A jednak naprawdę po to właśnie tu przyszedł. Może i rzeczywiście chciał zachować dobre zdrowie, póki żył… ale czułem, że za główny cel obrał sobie pogodzenie mnie z Taigą.

- Wiem, że Taiga nic ci o mnie nie mówił – odezwał się znowu, gdy ja dalej milczałem. Zacisnąłem usta.- Pewnie nie chciał i nie winię go za to. Ale kiedy umrę, nie będzie miał już nikogo. Jego rodzice nie żyją, ty odszedłeś od niego i nie traktujesz go teraz najlepiej.

- A jak myślisz, czyja to wina?- Spojrzałem na niego chłodno. To chory człowiek i w głębi serca współczułem mu, ale wciąż go nienawidziłem, wciąż go obwiniałem. Żadna choroba i żadna sytuacja życiowa nie jest w stanie wymazać od tak czyichś grzechów.

- Nie oceniam cię, Kise-san, mówię tylko jak jest.- Uśmiechnął się do mnie tym irytującym uśmiechem.- Fakt pozostaje faktem, że Taiga zostanie sam, a ja nie mogę na to pozwolić. Kocham go.

Odwróciłem znów twarz, nie mogąc patrzeć mu dłużej w oczy. Kocha go? Kocha? Moje serce rozszalało się w piersi, umysł zamroczyła wściekłość. To JA go kochałem. Kochałem go najbardziej na świecie, przeżyłem z nim pięć wspaniałych długich lat, a człowiek, który przede mną siedział, zjebał to wszystko. Sam doprowadził do tego, że Taiga był teraz w rozsypce, że tak mu było wstyd, że taki czuł się winny, bo zdradził osobę, z którą wiązał swoją przyszłość. Jak on śmie mówić, że go kocha? Jak w ogóle śmie czuć do Taigi miłość, skoro…

Zagryzłem wargę, ledwie powstrzymując się od wybuchu.

- Wiem, że ty też go kochasz – dodał łagodnym tonem.- Dlatego właśnie tutaj jestem: aby spróbować was ze sobą pogodzić.

- Trzeba było w pierwszej kolejności nas ze sobą nie skłócać – mruknąłem.

- Masz trochę racji.

- Trochę?- Spojrzałem na niego ze złością, walcząc z emocjami.

- Ja tamtego dnia nie żałuję – powiedział, wzruszając obojętnie ramionami.- Dlaczego miałbym żałować, skoro wkrótce umrę? Ale Taidze jest przykro i wiem, że za tobą tęskni. A ja zrobię dla niego wszystko. Mam nadzieję, że ty też.

- Lepiej dobrze przemyśl, czy naprawdę chcesz ze mną pracować, Himuro-san – powiedziałem chłodno.- Nie wrócę do Kagamiego. To skończony rozdział. Z całym szacunkiem dla ciebie, ale na twoim miejscu nie traciłbym czasu na próby pogodzenia nas.

- Spokojnie, to nie będzie stracony czas.

- Jesteś bardzo pewny siebie, co?

- Tak – potwierdził z uśmiechem.- Bo szanuję cię, Kise-san. Wiem, że jesteś dobrym człowiekiem, i kiedy poznasz moje powody, dla których robię to wszystko, inaczej spojrzysz na tę sytuację. Poznaj mnie lepiej, Kise-san – dodał, nachylając się ku mnie lekko.- Poznaj mnie, a wszystko zrozumiesz. Jeszcze możesz być z Taigą, jeszcze obaj możecie być ze sobą szczęśliwi. Udowodnię ci to.

Nie odpowiedziałem.

Kiedy w końcu wyszedł, nie byłem w stanie dłużej się powstrzymywać.

Rozpłakałem się.













Kise



Mój tydzień nie mógł być gorszy. We wtorek spotkanie z Himuro Tatsuyą, który zapowiedział, że zrobi wszystko, bym wrócił do Kagamiego, a w czwartek sam Kagami Taiga, który znowu napatoczył się do mojego mieszkania.

Kiedy otworzyłem drzwi i zobaczyłem go u progu, tylko sapnąłem z irytacją, wywróciłem oczami i po prostu obróciłem się na pięcie. Oczywiście odczytał to jako zaproszenie, bo po chwili usłyszałem za plecami, jak Taiga zamyka drzwi i ściąga buty oraz kurtkę.

Usiadłem, czy raczej zwaliłem się na kanapę, przed którą na stoliku położyłem laptopa. Miałem dużo pracy i ani trochę czasu na użeranie się z byłym, bo nie umie dać sobie ze mną spokoju i zająć się własnym życiem.

- Nie przeszkadzaj mi – burknąłem tylko pod nosem, wracając do pisania mejla.

Akurat to wziął sobie do serca. Kątem oka dostrzegłem, że stanął przy ladzie kuchennej i zaczął zmywać brudne naczynia, które skrzętnie gromadziłem w zlewie, jak do tej pory nie znajdując czasu, by się nimi zająć.

Panoszył się, jakby był u siebie.

Zacisnąłem usta, zirytowany że nawet nic nie mówiąc, Kagami mnie rozprasza.

W zasadzie to była idealna chwila, by porozmawiać z nim o Himuro. Na dzień dzisiejszy byłem już pewien, że Taiga nie wie o tym, iż Tatsuya przyszedł do mnie; na pewno by mu na to nie pozwolił, nie w takiej sytuacji. Wcześniej przypuszczałem, że byłby do tego zdolny, ale na pewno nie do tego stopnia, by wykorzystywać jego chorobę do namawiania mnie do powrotu.

Nie wiedziałem, że Himuro ma raka. Nie wiedziałem o nim kompletnie nic.

Od wtorku głowę zaprzątały mi myśli na temat ich relacji. Kim dla siebie byli? Dlaczego się ze sobą przespali? Czy Taiga zrobił to, bo usłyszał, że Himuro jest chory? Czy Tatsuya go o to poprosił? A może wziął go na litość? Wyznał mu miłość, poprosił o jeden jedyny raz… Ale dlaczego Kagami miałby się godzić na coś takiego?

A może oni od dłuższego czasu mieli romans? Może po prostu tego nie zauważałem, może widziałem tylko ten jeden raz? Nie mogłem sobie przypomnieć, czy Taiga mówił coś na ten temat. Czy przepraszał mnie za romans, czy tylko za to, na czym go przyłapałem?

Nieważne, jaki Kagami miał powód. Zdradził mnie. Może i Himuro go kochał, może mu to powiedział – ale to ze mną żył Taiga. To ze mną mieszkał, to ze mną sypiał, to ze mną planował przyszłość. Kochało go dwóch mężczyzn i, nieważne jak okrutnie to brzmi, nawet jeśli jeden z nich był umierający, to przecież drugi miał żyć. Zdradzony, skrzywdzony, ze złamanym sercem… ale żyłem. Kagami naprawdę nie pomyślał o tym, jak od teraz będzie wyglądało to moje „życie”? Naprawdę sądził, że jakoś to będzie, że jakoś sprawi, że mu wybaczę, że wrócę do niego?

Ale jeśli tak, to dlaczego do tej pory nie przyznał, że Tatsuya umiera? Nie wytłumaczył mi, dlaczego tamtego dnia podjął taką a nie inną decyzję. Myślał, że niczego to nie zmieni? A może tak bardzo chciał wziąć to na klatę, że postanowił się nie usprawiedliwiać i walczyć o mnie po swojemu?

Przetarłem dłonią twarz. Byłem wykończony. Nie wysypiałem się, zaniedbałem moje odżywianie, mało piłem. Ciągle tylko myślałem o tym, co się stało i co się działo teraz, jednocześnie tchórząc i nie zadając bezpośrednich pytań. Może powinienem znowu się wyprowadzić? Gdzieś zdecydowanie dalej, może do Kioto, albo na Okinawę? Z dala od Kagamiego, z dala od Himuro. Tam rozpocząć nowe życie i…

Czemu próbuję oszukać samego siebie?

Wystarczyło, że spojrzałem na Taigę, który powycierał i pochował wszystkie naczynia, a teraz obierał jakieś warzywa na obiad. Mięśnie jego pleców poruszały się pod opinającym jego ciało -shirtem. Tak dobrze znałem te ruchy. Tak dobrze znałem tę sylwetkę.

Cała jego postawa mówiła jasno i wyraźnie, że nie cofnie się przed niczym. Gdziekolwiek bym się wyprowadził, on pójdzie za mną.

Pierdolony, uparty zdrajca.

- Kagami – zacząłem poważnym tonem, który jak czułem, kompletnie do mnie nie pasował.

- No?- Taiga właśnie wrzucał na rozgrzaną patelnię kawałki poszarpanej wołowiny. Pewnie zaplanował ją po chińsku, tak jak lubiłem.

- Myślę, że naprawdę powinieneś przestać tu przychodzić – powiedziałem, poprawiając swoje okulary. Zakładałem je głównie do pracy przed komputerem.

- To gdzie chciałbyś się spotykać?- mruknął, nie odwracając się do mnie.- Wrócisz do domu?

- Wiesz, że nie – powiedziałem sztywno.- Chodzi mi o to, że…

- Wiem o co ci chodzi, Ryouta – przerwał mi z westchnieniem. Skoro zwrócił się do mnie po imieniu, to znaczy że on też był poważny. Czy może raczej: nieustępliwy.- Chcę cię widywać. Muszę cię widywać. Jeśli potrzebujesz dłuższej przerwy to okej, na razie nie będę przychodził. Będę tylko dzwonił.

- Kagami...- westchnąłem, zdejmując okulary i przecierając dłońmi twarz.

- Wyglądasz na zmęczonego – dodał, wyłączając kuchenkę indukcyjną i odwracając się do mnie.- Nie chcesz się zdrzemnąć?

- Mam jeszcze trochę pracy.

- To może popracujesz po drzemce? Chyba nie sypiasz ostatnio za dobrze, co?

- To moja sprawa.

- W domu byłoby ci lepiej – dodał, podchodząc do mnie. Usiadł obok, objął mnie ramieniem, a ja zamknąłem oczy, starając się go nie uderzyć, nie odepchnąć.- A może wziąłbyś parę dni urlopu? Możemy wyjechać w góry, zrobić sobie weekendowy wypad. Pamiętasz wschód słońca na Fuji, o piątej dwadzieścia nad ranem? Pokochałeś ten widok. Może wybierzemy się tam, gdzie ostatnio?

- Nie mam teraz czasu na wakacje, poza tym nie mam ochoty spędzać ich z tobą – powiedziałem.

- Jak zmienisz zdanie, to daj mi znać, wezmę wolne – powiedział jak gdyby nigdy nic.

Dotknął mojego kolana. Spojrzałem na niego z westchnieniem, nie mogąc uwierzyć w to, że naprawdę dalej próbuje. Po tym, jak właśnie po raz kolejny kazałem mu przestać do mnie przychodzić, jak dałem mu do zrozumienia, że nie chcę z nim spędzać czasu, on ciągle zachowuje się, jakby nic się nie działo. Jakbym boczył się na niego o jakąś pierdołę, jakby zaraz miało mi to przejść i znów będziemy razem.

- Wydajesz się spięty – mruknął, gładząc kciukiem moje kolano.

- Zabierz rękę, Kagami – poprosiłem, przymykając oczy.

- Nie chciałbyś… trochę się popieścić?

- Co?- parsknąłem śmiechem, szczerze rozbawiony tym pytaniem.

- To nie musi być seks – dodał, rumieniąc się lekko.- Same pieszczoty, tak jak lubisz… Nie musisz ich nawet odwzajemniać.

- Chcesz się poczuć tak, jak przy naszym rozstaniu?- prychnąłem.

Widziałem po jego twarzy, że go to zabolało. A więc pamiętał. Pamiętał, że kiedy mnie brał, nie stawiałem oporu ale i nie wykazywałem ani krzty zaangażowania; posuwał mnie jak kłodę. A na koniec płakał, bo zrozumiał, że niczego nie wskóra, a to, co wtedy zrobił, było ohydnym, desperackim aktem.

- Chciałbym miło z tobą spędzić czas – powiedział cicho.- Brakuje mi tego. Pieszczot, seksu… Wiem, że chcesz mi teraz dogryźć, ale naprawdę mi ciebie brakuje.

- To sobie kogoś znajdź – powiedziałem, wzruszając ramionami.- Ja nie zamierzam pozwalać ci na cokolwiek. Jeśli chcesz się pieścić, obciągać komuś czy posuwać, to w Internecie znajdziesz cały ogrom chętnych osób. Możesz też znaleźć sobie chłopaka.

- Mam chłopaka.

- Nie, nie masz.

- Nie teraz.- Nim zdążyłem go powstrzymać, pocałował mnie w bok szyi. Poczułem silny dreszcz przechodzący przez całe moje ciało; sukinsyn dobrze znał moje czułe punkty. Nie zdołałem go odepchnąć, bo sam wstał z kanapy i wrócił do części kuchennej, by dokończyć obiad.- Zastanów się nad moją propozycją.

- Już się zastanowiłem i mówię ci po raz ostatni: z nami koniec. Ruchaj sobie kogo chcesz, gówno mnie to obchodzi.

Westchnął, ale nie odpowiedział.

Wróciłem do pracy.

To, że nie będzie sobie szukał chłopaka było równie oczywiste jak to, że będzie dalej próbował nas ze sobą pogodzić. Wkurzało mnie, że nie byłem na tyle twardy, by wyraźnie dać mu do zrozumienia, że mam go dość. Przez pierwszy miesiąc mi się to udawało, Kagami rzadko dzwonił i rzadko przychodził, ale ostatnio się rozbestwił. Wszystko przez to, że na tyle przywykłem do jego desperacji, że zacząłem mięknąć. Męczyły mnie jego wizyty i po prostu nie miałem już ochoty wydzierać się na niego za każdym razem.

Poza tym to nie tak, że mocno uprzykrzał mi życie. Dzwonił do mnie codziennie ale tylko raz – i jeśli go odrzuciłem danego dnia, nie dzwonił więcej. Czasem odbierałem tylko po to, by mu powiedzieć, że nie mam ochoty rozmawiać, czasem mówiłem, że nie mam czasu, innym razem zdarzało się, że zamienialiśmy kilka słów. Kiedy przychodził, wypraszałem go i wracał do siebie, ale… czasem go wpuszczałem. Marudziłem, narzekałem, warczałem na niego i obrażałem go, ale jednak wpuszczałem.

Nienawidziłem się za to, że w gruncie rzeczy nie tylko on nie może sobie dać ze mną spokoju, ale także ja z nim. Moje zachowania były sprzeczne i dobrze o tym wiedziałem.

Ale minęły dopiero dwa miesiące, a ja chyba zwyczajnie nie potrafiłem tak po prostu, nagle odsunąć się od Taigi. Jego obecność w moim mieszkaniu, zerkanie z nienawiścią na jego muskularne szerokie plecy, słuchanie jego irytującego głosu i ciągłych pytań o to, czy coś razem porobimy… uspokajało mnie?

Wydawało mi się, że to trochę jak z rzucaniem palenia: musiałem dawkować sobie coraz mniej tej trucizny, aż w końcu będę gotów porzucić ją na zawsze.

W końcu zaczynałem nowe życie, jako singiel.

Nawet jeśli nie do końca tak to wyglądało.

- Obiad gotowy – powiedział Kagami jakiś czas później, gdy zdołałem kompletnie skupić się na pracy. Właśnie kończyłem ustalanie całotygodniowego menu dla Hayamy Kotarou, piłkarza. Planowałem tego dnia jeszcze poczytać o nowotworach i dietach dla osób chorych na raka, ale nie chciałem tego robić przy Taidze; mógłby nabrać podejrzeń, a na razie nie czułem potrzeby, by mówić mu o tym, że Himuro do mnie przyszedł.

- Zjem później – mruknąłem.

- Zostawiam na kuchence, wszystko jest ciepłe, więc nie czekaj za długo.

- Mhm.

- Wracam do domu.

- Czas najwyższy.

- Chciałbym cię pocałować.

- Kagami, daruj sobie, twoje starania naprawdę są bezowocne.

- Tylko mówię. Dbaj o siebie i postaraj się dzisiaj wyspać. Do zobaczenia.

- Oby nie – burknąłem pod nosem, gdy wychodził. Słyszał, ale byłem pewien, że to zignorował.

Zostałem sam. Podszedłem do drzwi i przekręciłem zamek. W całym mieszkaniu pachniała wołowina po chińsku, jedno z moich ulubionych dań. Szybko doszedłem do wniosku, że krótka przerwa na obiad mi nie zaszkodzi.

Smakowała pysznie.




























Korzystałam ze źródła: www.zwrotnikraka.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń