Passing By
Nigdy nie widział piękniejszego Takao, niż w dniu jego ślubu.
Znał go tak dobrze, że mógłby z pamięci opisać każdy najdrobniejszy szczegół jego ciała – a jednak tego dnia miał wrażenie, jakby nie wiedział o nim nic. Zupełnie jakby zobaczył go po raz pierwszy, jakby po raz pierwszy studiował rysy jego twarzy, linię jego uśmiechu, zarys nosa. Czuł się, jakby nigdy wcześniej nie patrzył w jego stalowe oczy, z których wyczytać można było tego dnia zbyt mało i aż za wiele.
Uśmiech na jego twarzy był taki jak zawsze; szeroki, radosny, wyzywający nawet. Zdawał się mówić do świata „no, dalej! Spróbuj mnie zagiąć, spróbuj mnie zdołować!”. Siła jego uczuć, charakteru oraz marzeń biła z jego ciała, zarażając pozytywnym myśleniem nawet jego.
Nawet w tamtej chwili, mimo łez w oczach, uśmiechał się kącikiem ust. Nie mógł oderwać od niego wzroku – wyglądał tak dobrze w garniturze! Nie lubił oficjalnych strojów, więc rzadko kiedy je zakładał, ale taka okazja jak ślub nadarzała się przecież tylko raz w życiu.
Więc założył go. Garnitur w kolorze jasnego granatu leżał na nim doskonale. Jakżeby inaczej, w końcu to Midorima pomagał mu w wyborze. Barwa pasowała do jego oczu i ładnie komponowała się z włosami – schludnie uczesanymi, z przedziałkiem pośrodku. Kazunari potraktował je nawet żelem, by się trzymały, choć nigdy wcześniej tego nie robił. I choć zdawał się wyglądać mniej niż Takao, którego znał Shintarou, to jednak w tamtym momencie jego nieprzykryte pasemkami włosów czoło prezentowało się tak kusząco, że zielonowłosy miał ochotę je pocałować.
Przełknął ciężko ślinę, kiedy Takao na znak od księdza chwycił z ozdobnej poduszeczki złotą obrączkę. Midorima patrzył, jak błyska ona w promykach słońca przebijających się przez witrażowe okna kościoła. Stanął tak blisko Kazunariego, że poczuł jego wodę kolońską; wyczuł nutę drzewa sandałowego i jeszcze jedną, subtelniejszą – jaśminu.
Nigdy nie zapomniał tego zapachu.
Bo przecież i ten zapach wybrał mu on…
Cofnął się o krok i patrzył na Takao, tak pięknego tego dnia, tak radosnego. Miał do końca życia pamiętać ten uśmiech, wyraz jego twarzy, aurę, która go otaczała. Miał do końca życia pamiętać, jak bardzo kochał go tamtego dnia.
Ślubna fotografia na jego nagrobku była czarno-biała. Mimo to Midorima miał wrażenie, jakby uśmiech Takao rozświetlał ją, kolorował. Jakby nawet po śmierci, jakby nawet na tym cmentarzu, Kazunari swą energią i pozytywnym nastawieniem do świata pragnął wszystkim ulżyć. Jakby nawet przykryty ciężką płytą nagrobną chciał rozweselić przechodniów.
Jakby dalej kochał ten świat, nawet jeśli opuścił go już czterdzieści lat temu.
Midorima kucnął przed grobem swojego najlepszego przyjaciela; jego stawy zatrzeszczały protestująco. Suchą i pomarszczoną ze starości dłonią dotknął zimnej kamiennej płyty, jakby mógł poczuć przez nią cokolwiek… żywego.
- Stary głupcze – westchnął do siebie ciężko, kręcąc głową.
- Midorima-san?
Uniósł głowę i ujrzał kroczącą w jego kierunku starszą kobietę – jego rówieśniczkę. Opierała się o laskę, a obok niej dreptało dwoje wnucząt; jedno ze świeżymi kwiatami, drugie z wiaderkiem wypełnionym przyborami do czyszczenia nagrobka.
- No tak, mówię, jakbym nie widywała cię tutaj co rok – zaśmiała się staruszka.- Zawsze przychodzisz, w każde urodziny Kazunariego. Bez względu na pogodę, bez względu na stan zdrowia. A ty sam już masz swoje lata, Midorima-san!
- I kto to mówi.- Shintarou uśmiechnął się, choć ze smutkiem.
Kobieta zbliżyła się do niego i obróciła się ku nagrobkowi. Złożyła dłonie do modlitwy, a gdy skończyła, poklepała ramię Shintarou. Jej wnuczki schowały się za jej plecami, przestraszone obcym mężczyzną.
- Dziękuję, Midorima-san – powiedziała ciepłym, życzliwym tonem.- Dziękuję, że odwiedzasz mojego męża w każde jego urodziny.
Midorima przymknął oczy i skinął głową; tyle wystarczyło im za odpowiedź. Oboje w milczeniu spojrzeli na nagrobek.
Ślubna fotografia Takao i jego żony była czarno-biała.
Ale uśmiech, którym ich obdarzał, był ciepły niczym promienie wiosennego słońca.
Przynosił ukojenie.
Przynosił nadzieję.
Strasznie smutne >:c
OdpowiedzUsuńAle jakże prawdziwe; każdy kiedyś odchodzi