Kuroko
Proste zdarzenia przytrafiają się prostym ludziom.
To jedna z rzeczy, które nauczyła mnie moja matka w młodości, nim zarówno jej dusza jak i ciało znalazły się poza moim zasięgiem; jedno po drugiej stronie życia, drugie głęboko pod ziemią. Jej słowa zapadły mi w pamięć, a im więcej czasu mijało, tym bardziej przekonywałem się do prawdziwości tego twierdzenia.
Zawsze wiodłem proste i skromne życie. Począwszy od zwyczajnego dzieciństwa, pierwszych zabaw z rówieśnikami, zdobywania przyjaciół, poprzez kończenie klasy za klasą i szkoły za szkołą – zawsze z dobrymi lub „zadowalającymi” wynikami – aż po zwykłą pracę kończąc. Wszystkie uniesienia, wszystkie wzloty i upadki, pierwsza miłość, stres związany z dorosłym życiem i obowiązkami, wszystko to było prostymi zdarzeniami prostego człowieka. Nie było w tym nic, z czego można by stworzyć ciekawą historię, napisać powieść czy opowiadać wnukom na starość.
Nigdy mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie – zawsze miałem nadzieję i wierzyłem w to, że moje życie takie już pozostanie; mimo pewnych problemów spokojne, rozsądne, zaplanowane niemal krok po kroku. Myślałem, że jedyne, co może mnie złego spotkać, to zbankrutowanie i wylądowanie na ulicy – nie miałem już bowiem nikogo, kogo śmierć mogłaby mnie zdruzgotać czy wprawić w depresję.
Kiedy jednak doszło do wypadku, w którym potrąciłem człowieka, moje życie zmieniło się diametralnie. W jednej chwili mój bezpieczny i prosty świat runął niczym zamek z piasku, pozostawiając po sobie jedynie ruiny mojej własnej świadomości.
To był koniec mojego prostego życia.
Kise
...
Kuroko
To nie była do końca moja wina, ale w takiej sytuacji żaden człowiek nie próbowałby nawet się usprawiedliwiać.
Zawiniła sygnalizacja świetlna. Jechałem raczej mało uczęszczaną drogą z prędkością dopuszczalną wynoszącą niecałych 50km/h. Byłem właśnie w drodze do pracy. Nie myślałem o tym, aby zwolnić, ponieważ sygnalizacja skrzyżowania znajdującego się przede mną pozwalała mi na swobodny przejazd.
Nie wiem, dlaczego w tym samym czasie sygnalizacja dla pieszych przechodzących prostopadle również świeciła na zielono. Elektryk w sądzie twierdził, że to musiało być jakiegoś rodzaju spięcie. Dla mnie nie miało to znaczenia; nic nie zmieniało faktu, że zielone światło miałem zarówno ja, jak i szykujący się do przejścia na drugą stronę mężczyzna.
Zauważyłem go zbyt późno. W momencie, kiedy wchodził na pasy, ja byłem zaledwie kilkadziesiąt metrów od niego. Wcisnąłem hamulec aż do dechy, trąbiąc na niego jednocześnie, by go ostrzec, ale to i tak nic nie dało. Próbowałem skręcić jeszcze kołami, ale bez powodzenia – uderzyłem w niego czołowo, a widok dosłownie wyskakującego w powietrze człowieka, lecącego niczym latawiec na wietrze, zmroził mi krew w żyłach.
Krwi była cała masa. Kiedy roztrzęsiony wyskoczyłem z auta i podbiegłem do leżącej, niepokojąco wykręconej ludzkiej lalki, w mojej głowie pojawiały się zupełnie niestosowne myśli; dlaczego kwitną kwiaty, skoro on leży martwy? Dlaczego słońce świeci, skoro zabiłem człowieka? Dlaczego krew nie przestaje płynąć, skoro z pewnością już jej nie ma w tym kruchym ciele?
Karetka przyjechała szybko; nie ja ją wezwałem. Kiedy podbiegła do mnie jakaś kobieta, nie mogła wydusić ze mnie informacji o tym, co się stało. Była pracownicą okolicznego sklepu, ale w czasie zdarzenia przebywała akurat na zapleczu. Usłyszała krzyki klientek i natychmiast wybiegła. Zadzwoniła po pogotowie, informując jedynie, że doszło do wypadku. Byłem w zbyt wielkim szoku, by wyjaśnić jej, jak doszło do tej tragedii.
Mnie również zabrali. Mój umysł nawet tego nie rejestrował, po prostu w jednej chwili jakby zaczęło mi jaśnieć przed oczami, świat powoli poczęła zalewać łagodna, delikatnie beżowa poświata, tak jakby mój mózg łaskawie rozmywał nieprzyjemny widok. Przestałem słyszeć roztrzęsiony głos sprzedawczyni, tłumaczącej gdzie doszło do wypadku, przestałem czuć zapach krwi i rozgrzanego asfaltu.
Moja świadomość wróciła w strzępach dopiero w szpitalu. Posadzili mnie na łóżku i chyba wcześniej podali leki i kroplówkę, bo „ocknąłem się” w momencie, kiedy pielęgniarka wyciągała igiełkę z mojego przedramienia.
– Gdzie ja jestem?- zapytałem tak ochrypłym głosem, jakbym co najmniej przez kilka godzin krzyczał.
– W szpitalu – odparła pielęgniarka, spoglądając na mnie.- Jak się pan czuje?
– Nie wiem...
– Nazwisko?
– Kuroko.
– Wie pan jaki dzień mamy?
Nad tym musiałem się dłuższą chwilę zastanowić.
– Osiemnasty lipca – odparłem niepewnie.
– Kuroko-san, doznałeś poważnego szoku – powiedziała pielęgniarka nieco łagodniejszym tonem.- Zaraz przyjdzie do ciebie lekarz, przebada cię*. Jest tu również policja. Musisz wyjaśnić, co się stało. Czy mogę coś dla ciebie zrobić, Kuroko-san? Przynieść ci wody, albo coś do jedzenia? Jesteś trochę odwodniony, stąd ta kroplówka.
– Nie trzeba – odparłem cicho, spuszczając wzrok na moje dłonie. Kątem oka zarejestrowałem ubrudzone kurzem kolana. Krwi jednak nigdzie nie widziałem.
Pielęgniarka wyszła, zostawiając mnie w towarzystwie paru innych pacjentów, na których nie zwracałem uwagi, podobnie jak oni na mnie. Wkrótce jednak zjawił się lekarz i zadał mi kilka prostych pytań o obecne czasy i o mnie. Zbadał mnie naprędce i powiedział, że policja zadecyduje, czy trafię do aresztu, czy będę mógł pojechać do domu.
Służby zjawiły się chwilę po jego wyjściu. Nie musiałem nawet silić się na spokój; prawdopodobnie w kroplówce było coś uspokajającego, albo to po prostu mój umysł tak był przytępiony, bo powoli i dokładnie opisałem policji całe zajście. Widać było, że nie mogli uwierzyć w to, że miałem zielone światło - „Przecież wtedy pieszy miałby czerwone! Nawet gdyby chciał przejść, rozejrzałby się na prawo i lewo!”.
Później nagrania z kamer wykazały, że nie kłamałem – naprawdę miałem zielone światło, nie przekroczyłem też prędkości, ba, jechałem dokładnie 44km/h. To wręcz stosunkowo niewiele. Pieszy również miał zielone światło i, nie rozejrzawszy się wokół, po prostu wszedł na jezdnię.
A ja go potrąciłem.
Przyznam szczerze, że przez cały czas byłem święcie przekonany o tym, że go zabiłem. Ale kiedy zapytałem policjantów, czy rodzina tego mężczyzny została już poinformowana o wypadku, jeden z nich odpowiedział mi:
– Lekarz zabronił wizyt, dopóki stan pacjenta się nie unormuje. Ale jego siostra ciągle siedzi przed drzwiami i czeka na jego wybudzenie.
Kise
…
Kuroko
Nie jest łatwo poukładać sobie życie po wypadku – zarówno kiedy jest się sprawcą, jak i jego ofiarą. Przypuszczam, że z ofiarami jest gorzej, ale od teraz wiem z doświadczenia, że sprawca też nie ma lekko.
Chociaż nie powinienem nazywać się „sprawcą” ponieważ udowodniono moją niewinność, myśli podsuwają się same. Przez pierwszy miesiąc nie mogłem zrozumieć, dlaczego ludzie nie patrzą na mnie krzywo, dlaczego nie obrzucają mnie obelgami i nie spluwają na mój widok. Wróciłem do pracy i nadziwić się nie mogłem, że klienci podchodzili do mnie z uśmiechami na twarzach, zadając pytania o to, gdzie znajdą takie a takie buty, czy mamy dostępne te i tamte modele, które baleriny są ze skóry naturalnej, a które z eko.
Patrzyłem na nich zaskoczony i nie potrafiłem wykrztusić z siebie słowa. Życzliwe koleżanki z pracy pomagały mi, odciągając ode mnie klientów i dając mi zadania jedynie fizyczne, nie wymagające kontaktu z drugim człowiekiem. Dzięki temu stopniowo dochodziłem do siebie, choć oczywiście nie do końca, bo, jak przypuszczałem, nigdy nie zdołam pozbierać się zupełnie po tym, co mi się przytrafiło.
Nie miało dla mnie znaczenia to, że tamten mężczyzna przeżył. Z mojej winy wpadł w śpiączkę i lekarze nie potrafili stwierdzić, kiedy i czy w ogóle się obudzi. Starałem się nie dopuszczać do siebie czarnych wizji, ale przed oczami ciągle widziałem młodego mężczyznę w szpitalnym łóżku, starzejącego się z roku na rok.
A zaraz po tym wyobrażałem sobie ciało mojej matki, powoli rozkładające się w trumnie i obrastające bluszczem.
Kise
…
Kuroko
Po dokładnie miesiącu, dwóch tygodniach i jednym dniu od wypadku, pojechałem do szpitala odwiedzić mężczyznę, któremu odebrałem część życia.
* Małe wyjaśnienie odnośnie zwracania się trochę na „ty”. Używając „Kuroko-san” pielęgniarka już zwróciła się do niego „Panie Kuroko”, dlatego uznałam, że nie ma sensu tytułować go dalej „panem”, bo to tak, jakby w Japonii ciągle mówiła mu „Kuroko-san, Kuroko-san, Kuroko-san”. A wiadomo, że jak się ogląda anime, to nie słyszy się tego aż tyle, tylko bohaterowie zwracają się do siebie w dalszym ciągu jakby na „ty”, używając jedynie od czasu do czasu tego grzecznościowego sufiksa jedynie przy nazwisku.
Najprawdopodobniej zacznę od teraz stosować właśnie taką formę.
*P.S. - na blogu nie będzie takiego efektu między opowieścią Kuroko a Kise, jaki byłby, gdyby to miało postać prawdziwej książki - no wiecie, przerzucacie stronę, a tam Kise i kropki ;_; SMUTEŁEK!
Miałam dobre przeczucie, aby tu dzisiejszym wieczorem zajrzeć.
OdpowiedzUsuń''Dlaczego kwiaty kwitną, skoro on leży martwy?''
Wyczekuję z chłonącym sercem tych upoetycznionych treści.
Wytrwałości droga Yuuki w tym dorosłym życiu, ja niedługo w nie wkraczam, więc fighto~~~!!!
Chciałam czekać aż wyjdzie więcej rozdziałów, ale nie mogę się już powstrzymać. Pierwszy rozdział mi się spodobał a historia zaciekawiła więc idę czytać dalej!
OdpowiedzUsuń