[Do Ciebie] Rozdział dziesiąty

 

Sala gimnastyczna była opustoszała, w dodatku wyglądało na to, że nigdzie nie było nawet żadnego nauczyciela czy woźnego, który patrolowałby okolice. Kise i Aomine mieli więc wolną rękę – zakradli się do składzika, skąd wzięli piłkę do kosza, po czym przenieśli się na salę gimnastyczną.

Oczywiście żaden z nich nie miał pod ręką stroju do ćwiczeń, dlatego też grali w swoich zwykłych ubraniach: Aomine miał na sobie szare spodnie dresowe i czarny t-shirt, Kise natomiast grał w granatowych chinosach oraz białej koszulce.

Rozpoczęli od małej rozgrzewki, która w żadnym stopniu nie była rywalizacją. Dopiero po tym jak rozciągnęli mięśnie, przystąpili do prawdziwego one on one.

Kise nie mógł nic poradzić na uczucie radości, jakie w nim rosło. Na początku nie był pewien, czy dobrze zrobił zgadzając się na spotkanie sam na sam z Daikim, ale teraz, kiedy stał naprzeciw niego, próbując zablokować jego drybling, czuł ekscytację.

Aomine wyglądał tak przyjemnie, kiedy grał! W jego oczach widać było skupienie i miłość do koszykówki, widać było jak dobrze się bawi, rywalizując z blondynem o prawo do piłki. Cieszyło go, kiedy próbował wyminąć Ryoutę, kiedy mu się to udawało i kiedy trafiał do kosza – ale też odwrotnie, kiedy Kise udało mu się go zablokować, a on musiał obrócić się, cofnąć, spróbować kolejny raz. Widać było, że jest naprawdę szczęśliwy.

Nie musiał się nawet uśmiechać – to wszystko było widoczne w wyrazie jego twarzy i granatowych oczu.

- Trzeba przyznać, że trochę się polepszyłeś – stwierdził z uśmiechem. Użył tego swojego mrukliwego tonu, do którego Kise miał taką słabość.

Ryouta uśmiechnął się pobłażliwie.

- Oczywiście, że tak – powiedział.- Trenuję od miesiąca, a szybko się uczę. Aida-san daje mi niezły wycisk na siłowni, ale sam widzisz efekty. Co, przestraszony? Jeszcze chwila i cię przewyższę, Aominecchi!

Z tym krzykiem Kise postąpił błyskawiczny krok naprzód, wyciągając rękę i wytrącając piłkę z dłoni Daikiego. Ciemnoskóry spojrzał na niego z zaskoczeniem, nawet lekko rozchylił usta, ale to nie był czas na dziwienie się. Ryouta wyminął go i ruszył do przeciwnego kosza. Daiki pognał za nim.

Doszło do kolejnego starcia, ale tym razem piłkę miał Kise. Skupił się całkowicie na tym, by obronić swą nową własność. Stali więc naprzeciwko siebie na lekko ugiętych nogach, patrząc sobie prosto w oczy i próbując przewidzieć swoje ruchy.

Kise zrobił klasyczną zmyłkę – spojrzał w prawo i postąpił krok w prawo, ale tak naprawdę w ułamku sekundy zmienił kierunek na lewo. Daiki jednak już się tam znalazł, zablokował Ryoutę i spróbował odebrać mu piłkę, ten jednak zdążył cofnąć rękę. Zmarszczył lekko brwi, poczuł, że w jego żyłach zaczyna płynąć adrenalina. Tak działała na niego rywalizacja z silniejszym od niego.

Wziął głęboki oddech, zaczął dryblować przed Aomine; piłka wykonywała istny taniec przy jego nogach. Daiki patrzył Ryoucie w oczy ale blondyn wiedział, że przyjaciel perfekcyjnie nadąża również za ruchami piłki.

Poruszył się na lewo. Potem na prawo. Robił to szybko, zwinnie, dawał z siebie wszystko – Aomine za każdym razem go blokował, zjawiał się przed nim niczym duch. To była ściana nie do przebicia; był taki spokojny i opanowany, skupiony idealnie na grze.

Wyglądało na to, że doceniał Kise. Dawał z siebie wszystko, bo wiedział, że Ryouta również nie chce próżnować.

- Ale budujesz napięcie – burknął Ryouta marudnie, cofając się parę kroków. Piłka uderzała o parkiet z głośnym łoskotem, którego echo odbijało się od ścian pustej sali gimnastycznej.

Aomine jakby wyrwał się ze świata koszykówki i zamrugał. Roześmiał się lekko, szczerze i wesoło.

- Sorry, chyba trochę za bardzo odpłynąłem!- wyjaśnił.- Jak gram na poważnie to tak mam. Przestraszyłem cię?

- Nie – parsknął Kise z uśmiechem.- Po prostu czuję presję! Nie wiem co się stanie, jeśli nie uda mi się ciebie wyminąć…

- Nic się nie stanie – powiedział Daiki.- Po prostu wygram, no nie? Zabiorę ci piłkę, trafię do kosza raz, drugi, trzeci, a w nagrodę może postawisz mi obiad.

- O ile dostanę się na stołówkę – prychnął Ryouta, po czym spróbował po raz kolejny wyminąć Aomine. Nic z tego.

Kolejne próby spełzały na niczym, chłopcy rywalizowali ze sobą w dzikim tańcu. Wkrótce ciemnoskóry odebrał blondynowi piłkę i rolę ponownie się odwróciły, choć wcale nie na długo. Kise znów przy piłce, potem znów Aomine, i znów Kise, i znów Aomine.

Głośno liczyli sobie punkty. Daiki miał ich dużo więcej, ale Ryouta i tak był dumny z siebie, że zarobił kilka na własne konto. Szybko nauczył się, że nie ma co rzucać za trzy, bo Aomine może i był ledwie parę centymetrów wyższy od niego, ale skakał też wyżej i z łatwością go blokował. Nie wspominając o tym, że Kise nie miał tak wielkiego doświadczenia w rzucaniu z takiej pozycji.

- To ci się nie uda – zaśmiał się Aomine, patrząc na niego z błyskiem w oku.- Codziennie użeram się na treningu z Midorimą, on jest mistrzem w rzucaniu za trzy. Skoro potrafię blokować jego, to zablokuję każdego innego.

Niestety, to nie były przechwałki. Kise próbował jeszcze kilka razy, ale to naprawdę nie miało sensu. Aomine idealnie obliczał czas jego wyskoku i trajektorię lotu piłki – blokował dosłownie każdą. Ryoucie ani razu nie udało się rzucić za trzy, zawsze tylko trafiał z dwutaktu lub z wsadów.

Zaczął się nawet zastanawiać, czy Aomine aby przypadkiem nie daje mu forów, taki był dobry w tym koszu.

Kise z każdą chwilą podziwiał go coraz bardziej. Już nawet nie chodziło o talent, doświadczenie i umiejętności, ale po prostu o zwykłą zabawę. Aomine wydawał się zupełnie innym człowiekiem, kiedy stał na boisku – na co dzień zdawał się być może nieco zbyt aroganckim „luzakiem”, któremu na niczym nie zależało, ale kiedy stawał na parkiecie, kiedy trzymał w dłoni piłkę… był zupełnie inny. Przestawał marszczyć twarz w irytacji i niezadowoleniu, skupiał się, nawet uśmiechał pod nosem.

Wyglądał po prostu na szczęśliwego. Ryouta był tym widokiem zauroczony.

Pewnie dlatego też przegrał z kretesem (a może po prostu był do dupy).

- Cholera!- mruknął z niezadowoleniem, kiedy ich sparing dobiegł końca i chłopcy, cali zdyszani i spoceni, usiedli na moment pod ścianą.

- Ahh, to była dobra gra!- Aomine przeciągnął się, zadowolony.- Grasz coraz lepiej, Kise. Mógłbyś nawet pomyśleć o dołączeniu do klubu. Pewnie od razu trafiłbyś do drugiego składu… Trochę ćwiczeń, trochę treningu i gralibyśmy razem podczas meczów!

- Ugh...- Kise musiał się wysapać, zanim mógł normalnie odpowiedzieć.- Brakuje mi czasu na regularne treningi. Musiałbym zrezygnować z jakichś zajęć poza studiami, jak na przykład wychodzenie z dziewczynami na miasto...- Które miał przynajmniej trzy razy w tygodniu.- No nie wiem… ale z drugiej strony granie z tobą, Aominecchi, jest całkiem rekreacyjne.- Blondyn spojrzał na niego z lekkim uśmiechem.- Fajnie się gra, jak się ma świadomość, że łatwo z tobą przegrać.

- Jak będziesz tak do tego podchodził, to nie znajdziesz w sobie motywacji.

- Mam jej w sobie już całkiem sporo – westchnął ciężko Kise, przecierając dłonią kark.- Zapewniam cię, że tyle mi starczy. Swoją drogą, naprawdę masz bzika na punkcie tego sportu, co? Jak wspominam sobie Igrzyska Azjatyckie i grę Kousuke, oraz twoją… prawie nie widzę różnicy. Grasz jak zawodowiec.

- Jeszcze nie.- Aomine uśmiechnął się z przekąsem. Oparł się wygodnie o ścianę i spojrzał w górę, na kosz.- Brakuje mi ogłady. Tak przynajmniej mówi trener Nijimura. No i ten dupek Midorima, ale co się będę tego chwasta słuchał… W każdym razie, dopóki brakuje mi ogłady, to nie jestem w stanie grać w stu procentach.

- Co masz na myśli?- zainteresował się Kise. Na ten moment zupełnie zapomniał o tym, że był zły na Aomine i że wolał go chwilowo unikać.

- Jakby ci to…?- Daiki zastanowił się przez chwilę.- Nie zawsze jestem w stanie pojąć decyzje trenera. Na przykład gdy rozstawia nas na boisku… Zdarza się, że wystawia mnie na pozycjach, na których nie jestem w stanie dać z siebie wszystkiego, co najlepsze, podczas gdy pozycja, w której radziłbym sobie najlepiej, jest obstawiona przez kogoś słabszego. Są takie chwile, kiedy na tyle kłócę się z jego wizją, że koniec końców robię po swojemu.

- Eh?!

- No.- Aomine uśmiechnął się krzywo.- Już parę razy prawie za to wyleciałem. Co prawda zawsze wygrywaliśmy mecze, gdy grałem ja, ale możesz się domyślić, że kiedy nagle zaczynam grać po swojemu, innych zaczyna to irytować. Zdarza się, że wprowadzam chaos na boisku, i to we własnej drużynie, a to nie wróży nic dobrego.

- Naprawdę mogłeś za to zostać wyrzucony z drużyny?

- Taa.- Ciemnoskóry westchnął ciężko.- Parę razy Nijimura zabronił mi grać w oficjalnych meczach. To była kara dla mnie za panoszenie się. Teraz nie zdarza mi się zbyt często sprzeciwiać się jego decyzjom, ale różnie bywa. To nie musi być typowa niesubordynacja, po prostu czasami ponosi mnie i gram swoim stylem, nie dając grać innym…

- Hmm…

- Nooo, chyba najlepiej jest zobaczyć to na żywo, podczas meczu.- Aomine uśmiechnął się nerwowo.- Nie umiem tego dokładnie wytłumaczyć. Za tydzień gramy ze studentami Meiji. Przyjdź i zobacz na własne oczy, jak to wygląda.

- Co to będzie za dzień?

- Sobota. Mecz zaczyna się pod wieczór, jakoś o siedemnastej.- Nagle rozległ się dzwonek. Aomine wzdrygnął się i wstał pospiesznie.- Cholera, muszę lecieć! Kurde, ale się spociłem! Znowu się przypierdolą, że ode mnie wali potem…

- Ta, do mnie też – bąknął Kise, również się podnosząc.- Chyba polecę się odświeżyć, powinienem też mieć gdzieś dezodorant…

- Ja naprawdę spadam, Kise, dzięki za grę!- Aomine zaczął odbiegać w kierunku wyjścia. Odwrócił się jeszcze do niego i pomachał mu.- Przyjdź na mecz! I nie przestawaj trenować, dobrze ci idzie! Naprawdę!

Zniknął za progiem.

Kise jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywał się w miejsce, gdzie po raz ostatni widział sylwetkę ciemnoskórego. Westchnął ciężko, niepocieszony. Schylił się by zabrać z posadzki piłkę i odnieść ją do składziku. Miał nadzieję, że nikt nie zorientuje się, że dwójka narwanych studentów grała w kosza podczas przerwy na lunch…

Och, właśnie.

Lunch.

Burczenie w jego brzuchu zostało silnie spotęgowane przez echo sali. Kise zarumienił się lekko i spuścił głowę, zrezygnowany. No tak, szlak trafił jego bułę. Nie dość, że był zmęczony, spocony i (pewnie) śmierdzący, to na dodatek głodny.

No gorzej być nie mogło.


***


No lepiej być nie mogło!

Aomine cały w skowronkach wyszedł z toalety, w której szybko się odświeżył po grze w kosza (czuł się jak po szybkim numerku, z tym że gra w kosza była dużo, dużo lepsza od szybkiego numerku – choć nie mógł tego wiedzieć, bo był jeszcze prawiczkiem). Ochlapał się trochę wodą z mydłem pod pachami, przetarł papierem toaletowym i voilà! Prawie jak nowy.

Miał tak dobry humor, że nawet przeszła mu złość na Kagamiego i Kuroko, którzy nie tak dawno mu dokuczali. Mogli sobie gadać o nim, co im się tylko podobało! Owszem, trochę myślał o Kise, ale o, proszę bardzo – nie bez powodu! Ryouta miał zadatki do tego, by stać się świetnym zawodnikiem, być może nawet zastąpi tego aroganckiego dupka, Kagamiego Taigę, który śmie twierdzić, że Daiki za dużo myśli o Ryoucie. Toż to nic dziwnego, blondyn był utalentowany i grał naprawdę dobrze! Jeszcze trochę i z pewnością będzie mógł grać na równi z Aomine.

To było naprawdę, naprawdę dobre one on one.

Tak dobre, że Daiki miał wspaniały humor aż do samego końca zajęć.

I wtedy oczywiście coś musiało pierdutnąć.

- Jak to „masz plany”?- Aomine zmarszczył brwi.

- Mam zaplanowany ten wieczór – westchnął Kagami, drapiąc się po głowie, wyraźnie zmieszany.- Może następnym razem…?

Ciemnoskóry zamrugał kilkukrotnie i rozejrzał się wokół, jakby szukając kogoś, kto pomoże mu zrozumieć, dlaczego do jasnej cholery Taiga nie chce iść z nim do swojego ukochanego Maji Burgera na swoje ukochane mini burgery ze swoim ukochanym najlepszym przyjacielem, który w dodatku tego dnia ma tak dobre serce, że postanowił stawiać (oczywiście, z racji że Kagami zamawiał trzydzieści małych hamburgerów, a Aomine ani myślał kupować mu aż tyle, zgodził się zafundować mu połowę).

- Nie czaję.- Daiki spojrzał na niego, ogłupiały.

- Ale że co?- bąknął Taiga.

- Ale że to, że znowu mnie zlewasz.- Aomine wsunął dłonie do kieszeni spodni. Stali na korytarzu, ledwie co po ostatnich zajęciach.- Ostatnio co proponuję jakieś wyjście, to wiecznie masz plany. Co jest?

- Nic nie jest.- Kagami unikał jego wzroku.- Po prostu mam ostatnio trochę na głowie. Nie bierz tego do siebie, stary. Jak tylko będę miał więcej czasu, to się spotkamy. I to ja będę stawiał, okej? Pójdziemy na burgery teriyaki do tej knajpy, co ostatnio.

To była miła propozycja i Aomine nawet by się spodobała, gdyby przed chwilą nie miał tak wspaniałego humoru. Ale tu wcale nie chodziło o pyszne żarcie czy darmowe pyszne żarcie.

Kagami ostatnio naprawdę nie miał dla niego czasu. Daiki najzwyczajniej w świecie chciał spędzić z tym dupkiem godzinę czy dwie na gadaniu o dupach i innych pierdołach. Głupio mu było przyznać, ale trochę zrobiło mu się przykro, że przyjaciel znowu go zlewa.

- W przyszłym tygodniu mamy wolną środę...- zaczął Kagami.- A nie, czekaj, w środę przyjeżdża ojciec… w sobotę mamy mecz… w niedzielę pewnie będę spał… O! A może chcesz wpaść do mnie na noc, z soboty na niedzielę, po meczu? Kupimy sobie piwo, zrobię burgery na kolację, a w niedzielę polenimy się przed Netflixem, co ty na to?- Taiga poklepał go po plecach i, nie oczekując odpowiedzi, ruszył w kierunku wyjścia ze szkoły.- Zgadamy się jeszcze, ale to chyba dobry pomysł, co? Narka, do jutra!

Aomine odprowadził go wzrokiem do wyjścia, wciąż niezadowolony.

O co mu chodziło?

Serio, od dłuższego czasu go unikał. Było to widać gołym okiem (choć on dopiero teraz to zauważył, zbyt zajęty myśleniem o kimś innym). Daiki wiedział, że poza nim Taiga ma jakichś tam kumpli (głównie Kuroko), ale przecież nigdy nie zbywał ciemnoskórego i prawie zawsze stawiał go na pierwszym miejscu, jeśli chodziło o znajomych. A teraz? Tyle razy już chciał gdzieś z nim wyjść, a on wiecznie nie ma czasu!

Daiki zagryzł lekko wargę, rozważając wszelkie za i przeciw. Wpadł na pewien pomysł, i choć nie był pewien, czy miał on sens, to jednak kusiło go, by coś sprawdzić.

W końcu i tak miał wolny wieczór.

Dlatego też jedyne „za” wygrało (nie mając nawet żadnego „przeciw”) i chłopak dyskretnie ruszył za Kagamim.

W porządku, jeśli Taiga naprawdę miał jakieś ważne plany po zajęciach i nie miał czasu dla Aomine. W porządku, jeśli znalazł sobie jakąś pracę dorywczą i nie miał jak się z nim spotkać. W porządku, jeśli ma jakiś powód, dla którego nie spędza z Daikim tyle czasu, co wcześniej.

Ale jeśli się okaże, że to jakaś pierdoła, którą na spokojnie można było przesunąć w planie po to, by wyjść z przyjacielem, z którym nie wychodziło się już od tygodni (nie licząc Igrzysk Azjatyckich, na których byli też Kise i Kuroko)… Cóż. Daiki będzie bardzo, bardzo zły.

Wyszedł z budynku uczelni i niespiesznie udał się za oddalającym się Kagamim. Zapadał wieczór, słońce chowało się już za budynkami miasta, pozostawiając za sobą czerwone i pomarańczowe smugi na niebie. Latarnie na ulicach już rozbłysły.

Dziwnie się czuł, śledząc przyjaciela – trochę jak zazdrosna dziewczyna, która śledzi chłopaka, który nie ma dla niej czasu. Daiki zarumienił się lekko na te myśli, potrząsnął głową i postanowił sobie, że będzie śledził Kagamiego tylko do pewnego momentu, może do jego domu, czy tam miejsca, do którego ten się udawał, tak żeby nie wyjść na przesadnego dziwaka (jakby samo to, że śledzi kumpla, bo ten nie chce z nim iść na burgery nie sprawiało, że był przesadnym dziwakiem).

Kagami szedł ulicą w kierunku przystanku autobusowego, z którego dojeżdżał do swojego mieszkania. Daiki przez chwilę był więc przekonany, że przyjaciel po prostu jedzie do domu, jednak o dziwo ten minął ławeczkę i udał się dalej, w kierunku… cóż, nieznanym Aomine. Odkąd zaczęli studia, akurat ta część miasta zarówno dla Daikiego jak i dla Taigi kończyła się właśnie na tym przystanku.

Aomine, coraz bardziej wiedziony zainteresowaniem, zwolnił nieco kroku, pilnując jednak by nie stracić kumpla z oczu. Ludzi na chodniku było mało, więc ryzykowałby zauważeniem, gdyby zaczął zachowywać się nieostrożnie. Co prawda chowanie się co chwila za latarnią było dość podejrzane, ale grunt, że Taiga jak do tej pory nie odwrócił się i nie rozejrzał czujnie.

Ciemnoskóry pozostawał więc niewidoczny.

Szli przez kilka minut, Kagami parę metrów z przodu. Wkrótce skręcił gdzieś w jakąś uliczkę, tak że Aomine musiał przyspieszyć, by go nie zgubić.

Dotarł do zakrętu, przypadł do ściany budynku, który stał na rozwidleniu, po czym ostrożnie wychylił się zza rogu. Obawiał się, że Kagami tam na niego czekał i przymierzał się, żeby wyskoczyć na niego i go przestraszyć ale, jak się okazało, za rogiem nikogo nie było. Uliczka była cicha i spokojna, znajdowało się na nich kilka kolorowych sklepików.

Aomine zauważył Taigę, kiedy ten akurat ponownie skręcał w prawo. Przyspieszył więc kroku, by go dogonić, na tyle jednak, by nie wzbudzić podejrzeń kilku przechodni po drugiej stronie chodnika.

Dotarł do kolejnego zakrętu i dyskretnie zza niego wyjrzał…

Oho! And the winner is…

Alejka w której stał Kagami była wąska i pięła się nieznacznie w górę, rozdzielając dwa sąsiadujące ze sobą sklepiki. Daiki musiał cofnąć się pospiesznie i kucnąć, by nie zostać zauważonym, ponieważ wbrew jego przypuszczeniom, uliczka była krótka, wobec czego Taiga stał całkiem blisko; z tej odległości Aomine mógł wyraźnie zobaczyć w półmroku jego ciemne włosy, a nawet usłyszeć wyraźnie jego głos, gdy ten mówił:

- … jak zawsze zresztą.

- Niech ci będzie – odparł drugi głos, podejrzanie znajomy.

- Długo czekasz?

- Nie, parę minut.

Aomine przełknął ciężko ślinę, próbując uspokoić szalejące w piersi serce. Ale emocje! Czyżby miał zaraz poznać jakiś sekret Kagamiego? Czy Taiga spotkał się z szefem yakuzy, albo jakimś dealerem narkotyków?! Czy Kagami bierze doping?! To dlatego jest taki silny i gra z nim w kosza jak równy z równym?! Jeśli tak, to wszystko jasne! Kise z całą pewnością zajmie jego miejsce i…!

- Kagami-kun?

Nie, zaraz, zaraz, ten głos był zbyt znajomy!

Aomine znów przełknął ślinę, po czym odważył się raz jeszcze zajrzeć do alejki. Kucał, więc był na poziomie nóg Kagamiego oraz jego rozmówcy, ale ciemnoskóremu nie robiło to jakiejś przesadnej różnicy.

Powoli wyjrzał zza ściany, spojrzał w pogrążoną w półmroku alejkę i…

Zobaczył Kagamiego… oraz Kuroko.

Ah, tak! Oto zdrajca Taiga! Wcale nie miał żadnych spraw na głowie, po prostu nie chciało mu się spędzać czasu z Aomine, bo wolał się spotkać z Tetsuyą! Ale co Kuroko ma, czego on nie miał?!

Wkrótce Daiki bardzo pożałował tego pytania, które zadał sobie we własnej głowie.

Bo owszem, wyglądało na to, że nie miał czegoś, co miał w sobie Kuroko.

Coś, po co sięgnął Kagami, kiedy nachylił się nad błękitnowłosym i złączył ich wargi w pocałunku.

1 komentarz:

  1. Nadrobiłam zaległości (praca, studia i szukanie pracy wykańczają) i mam takie "hsgshsgsga!!!! Wiedziałam! Wiedziałam!" XD czułam, że wejdzie KagaKuro, miałam srogą bekę z skoku z dachu i było mi fest żal Kisi za to, że złamano mu serduszko :c Ale teraz jest zajebiście 💜 czekam na kolejne rozdziały

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń