- ,,Wystarczy małe!”- Jayden zakręcił się błyskawicznie przed łazienkową umywalką.- „«Dzień dobry, panu!»”! … a obiecuję, za te słowa, zrobię tylko tobie saaacruum i profaaanum!”- zaśpiewał do trzymanego w dłoniach grzebienia.- „I gdy poczujesz nowy smak, to będę ja!”- Poruszał biodrami na prawo i lewo.- „I niecodziennie taki sam, dobre zaklęcie w moich dłoniach mam! Poznam cię z miłością naturalną, niedotykalną i nieprzewidywa-”...!
Nieprzewidywalnie to właśnie rozległ się w jego mieszkaniu dzwonek do drzwi. Jayden przerwał śpiewanie i zaczesał pospiesznie mokre jeszcze włosy. Przewiązał sobie puszysty biały ręcznik na biodrach, po czym, nie przejmując się, że wciąż jest jeszcze trochę mokry po prysznicu, wyszedł z łazienki, by powitać niespodziewanego gościa.
Był to listonosz. Młody, na oko trzydziestoletni facet, który zmierzył go spojrzeniem z odrobiną dezaprobaty, po czym, mrucząc pod nosem, zaczął przeglądać plik listów, które trzymał w dłoni.
- Siemka, stary! Hehe!- Nagle zza ściany wyłonił się Zack Willson.
- Wow! Hej, Zack – zdumiał się Jayden.
- Ale numer, co? Dostarczył mnie tobie listonosz!- Willson uniósł dłoń i chłopcy przybili sobie piątkę, śmiejąc się wesoło. Listonosz tymczasem wywrócił oczami, po czym podał Jaydenowi list polecony oraz kawałek kartki i długopis do podpisania. O'Neill złożył autograf, po czym odebrał kopertę i zatrzasnął stopą drzwi.
- Co tu robisz?- zagadnął, bowiem nie zapraszał do siebie przyjaciela, wręcz przeciwnie – sam miał zamiar wyjść, ale bynajmniej nie do niego.
Dziś spotykał się z Benjaminem.
Benjaminem Collinsem.
- Aaa, tak wpadłem, bo akurat przechodziłem obok twojego bloku – odparł Zack.- Pomyślałem sobie, że siedzisz tu taki sam, to może wyskoczymy na miasto? Kupimy jakieś niezdrowe żarcie i pójdziemy na jakiś denny horror do kina.
Jayden uśmiechnął się, nieco rozczulony. Właśnie to uwielbiał w swoim najlepszym przyjacielu – potrafił ni z gruchy ni z pietruchy wpaść na myśl, że Jayden pewnie czuje się samotny, wobec czego bez słowa uprzedzenia wpadał do niego czy to z piwem, czy bez i albo siedzieli u niego, albo u Zacka, albo wychodzili na miasto.
To się nie zmieniło nawet kiedy Willson związał się z Grace (czasem nawet wpadali razem) i O'Neill wiedział, że nie zmieni się to zapewne nawet wtedy, gdy urodzi się mały lub mała Lucas.
- Dzięki stary, ale akurat szykowałem się do wyjścia – wyjaśnił O'Neill, zerkając na kopertę. Było to pismo z jakiegoś urzędu, więc rzucił je niedbale na stolik do kawy stojący przed telewizorem w malutkim salonie.
- A gdzie wychodzisz? Nie możemy razem?- Zack zmarszczył brwi.
- Nie – odparł z powagą Jayden, gotów drapać i gryźć, gdyby Willson próbował przyłączyć się do jego randki (oczywiście, znów miał zamiar używać tego określenia tylko w myślach).- Spotykam się ze znajomym.
- Ze znajomą?
- Ze znajomym.
- Ale...- Zack spojrzał na niego niepewnie.- Jesteś pewien, że to facet?
- O co ci chodzi?- zdziwił się O'Neill.
- No... myślałem, że jestem twoim jedynym kumplem.- Willson skrzywił się lekko.- Faceci cię unikają, bo podrywasz dziewczyny, w których się bujają.
- Wcale ich nie podrywam, to po pierwsze – powiedział Jayden, machając palcem wskazującym.- A po drugie to owszem, mam kumpli! A Liam?
- No dobra, nie licząc Liama.- Willson wywrócił oczami.- Ale Liam jest w Szkocji, więc z nim na pewno się nie widzisz.
- Tak się składa, że spotykam się dziś z Benjaminem.- Jayden skrzyżował ręce na klatce piersiowej, starając się zwalczyć cisnący się na policzki entuzjastyczny rumieniec.
- Z jakim Benjaminem?
- Z Benjaminem Collinsem.
- Z moim Benjaminem Collinsem?- Zack wytrzeszczył na niego oczy, dodatkowo wskazując na siebie palcem.- Od kiedy wy się kumplujecie?
- Od niedawna.- O'Neill wzruszył ramionami.- Dlaczego nigdy mi o nim nie opowiadałeś?
- No cóż, jakoś tak nie było okazji...- zaczął Zack, marszcząc lekko brwi. Najwyraźniej dotarło do niego (trochę nie w porę), że to nie miało sensu, bo przecież okazję mieli praktycznie codziennie, czy to w szkole, czy na mieście, czy w domu – bo prawdę mówiąc bywało, że czasem pisał SMSy z Benjaminem, kiedy Jayden siedział tuż obok niego.- No nie pomyślałem, żeby ci o nim mówić, bo po co?
- Byś chociaż napomknął, że masz jeszcze jednego przyjaciela.- Teraz to Jayden zmarszczył brwi.
- No dobra no, ale w każdym razie, gdzie idziecie?- Willson zmienił temat, wciskając dłonie do kieszeni kurtki, którą na sobie miał.
Jayden zawahał się, niepewien, czy powiedzieć Zackowi prawdę. A co, jeśli uprze się, żeby iść z nimi? Stwierdzi, że na pewno będą się dobrze bawić, więc nie chce, by go to ominęło?
Ponieważ zbyt długo zwlekał z odpowiedzią, Willson przybrał podejrzliwy wyraz twarzy.
- Oooch?- zamruczał.- Jednak dziewczyna! Ukrywasz ją przede mną?
- Nie, to facet!- Jayden poczerwieniał cały, kiedy zdał sobie sprawę, że to zabrzmiało aż nazbyt jednoznacznie.
Willson uniósł dumnie podbródek, po czym sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej swoją komórkę. Zaczął przesuwać palcem po wyświetlaczu, a po chwili zacisnął usta w cienką linię i, wpatrując się w Jaydena, przyłożył telefon do ucha.
Jayden przełknął nerwowo ślinę.
- Cześć, Ben – rzucił wyniosłym tonem Zack, mierząc O'Neilla spojrzeniem od góry do dołu.- Jestem teraz u Jaydena i mówi mi on właśnie, twierdzi, ZARZEKA SIĘ WRĘCZ... że jest z tobą umówiony.- Nastąpiła krótka chwila ciszy. Zack spojrzał w sufit.- Killer, jesteś tam?- Znów krótka przerwa i mina Willsona nieco zrzedła.- Och... okej.- Znów przerwa.- Nie no, jasne, że mi to nie przeszkadza. Po prostu Jayden, jak to mówił, poczerwieniał jak cegła, więc uznałem, że może wciska mi kit i tak naprawdę spotyka się z tą laską, której tyle czasu szukał.- Znów przerwa, podczas której Jayden wzruszył lekko ramionami. Właściwie to była ta „laska, której szukał”.- Pewnie. No to do zobaczenia, trzymaj się.- Zack rozłączył się i schował komórkę do kieszeni.- Dobra, wierzę ci. To gdzie idziecie?
- Przejść się.- O'Neill znów wzruszył ramionami.- Może skoczymy na jakieś żarcie na mieście.
- Hm.- Zack zmierzył go znowu spojrzeniem, po czym zmarszczył podejrzliwie brwi.- Ale chyba nie myślisz, że musisz sobie znaleźć nowego przyjaciela, skoro niedługo zostanę ojcem? Wiesz, ja zawsze znajdę dla ciebie czas.
- Jesteś zazdrosny?- Jayden uniósł prawą brew, uśmiechając się złośliwie.
- Ale gdzie tam.- Willson machnął ręką, ruszając w kierunku drzwi wyjściowych.- Ben jest świetnym gościem, więc nie mam nic przeciwko, jeśli się zaprzyjaźnicie. Cieszę się, że znowu mieszkamy w tym samym mieście. No nic – rzucił z westchnieniem.- Idźcie se na tę randkę, nie będę wam przeszkadzał. Ale hej – dodał, otwierając już drzwi i celując w Jaydena palcem.- Pamiętaj, że nie ma w tym świecie osoby, która mogłaby ci mnie zastąpić. Niech więc nie przychodzi ci do łba, żeby przerzucić się na Bena, bo ja tu wciąż jestem. Nie umarłem, jasne?
- Jasne, zazdrośniku.- Jayden posłał mu całuska w powietrzu i mrugnął do niego okiem.- Spokojnie, to tylko mały skok w bok.
- Miłej zabawy, kretynie. Wpadnij do nas na kolację, jeśli znajdziesz czas, mama się ucieszy.
- Jasne, dam wam znać.- O'Neill uśmiechnął się do niego.
Zack wyszedł, a Jayden zamknął za nim drzwi i westchnął lekko. Sam nie wiedział, czym zasłużył sobie na posiadanie tak wspaniałego przyjaciela.
Chociaż, jakby się nad tym zastanowić, to jednak wiedział – mając tak popraną rodzinkę, rzeczywiście zasługiwał na przyjaźń z Zackiem. Była to chyba jedyna rzecz do tej pory, dzięki której jeszcze nie zwariował.
Teraz zaś pozostawało mu dołożyć wszelkich starań, by zasłużyć na Benjamina Collinsa.
Jeszcze przed godziną piętnastą Jayden zjawił się przy wejściu do Green Parku od strony Piccadilly. Na ulicy zalegała tylko cieniutka warstwa śniegu, ale widział, że cały park, nie licząc ścieżek, pokrywa znacznie grubsza. Mimo to, a może właśnie dzięki temu nie było przesadnie zimno na dworze.
Benjamin wkrótce również się zjawił. Ciemnozieloną kurtkę, bordowy szalik i czarno-szarą czapkę Jayden wypatrzył niemal z kilometra, a przynajmniej tak mu się wydawało. Spiął się cały, kiedy opatulony prawie po nos szalikiem Collins podszedł do niego i wyciągnął do niego dłoń.
O'Neill uścisnął ją, zastanawiając się, czy zrobił to odpowiednio dobrze. Może za mocno? Nie chciał zgnieść dłoni Benjamina! A może za lekko? Nie chciał wyjść na słabeusza...
- Hej – powiedział.
- Cześć.- Benjamin zsunął szalik z ust, ukazując piegi na bladych policzkach.- Długo czekasz?
- Nie, dopiero przyszedłem – skłamał, potrząsając głową. Sterczał przed wejściem do parku od dobrych dwudziestu minut. Chciał zadbać, by tym razem to on był na miejscu jako pierwszy, nie mógł przecież pozwolić na to, by Benjamin na niego czekał.
- Trochę się spóźniłem, bo autobus, którym jechałem wpadł w poślizg – wyjaśnił Collins, kiedy przekroczyli bramę parku i ruszyli ścieżką.
- Ale nic ci nie jest?- zapytał z niepokojem O'Neill, przesuwając po nim spojrzeniem.
- Jak widać – parsknął cicho Benjamin, a Jayden zarumienił się przez swoją głupotę. No pewnie, że nic mu nie jest, skoro dotarł do parku!
- Ekhem!- Jayden odchrząknął, podczas gdy Collins wciąż uśmiechał się pod nosem.- No a daleko masz z domu tutaj?
- Nie, mieszkam na Waverton – odparł.
- To nie jest tak blisko – zdziwił się Jayden, marszcząc lekko brwi.
- Jak to nie?- zdziwił się teraz Benjamin.- Przystanek autobusem albo dziesięć minut pieszo, na skróty przez ulicę Queen, a potem Half Moon. Teraz nie poszedłem tamtędy, bo akurat są roboty drogowe.
Jayden pokiwał z wolna głową, rzetelnie notując to w pamięci – liczył, że przyda mu się to na przyszłość.
- Zack wpadł do ciebie tak bez zapowiedzi, czy byliście umówieni?- zagadnął Benjamin, schodząc nieco na prawo, kiedy przed nimi pojawiła się parka z wózkiem. Jayden był gotowy uśmiechnąć się do dzidzi, ale okazało się, że w wózku jechały puszki po piwach. Mimo to i tak się do nich uśmiechnął.
- Bez zapowiedzi – odparł, spoglądając na Collinsa. Czuł się jak nastolatka na swojej pierwszej randce z chłopakiem, który bardzo, ale to bardzo jej się podobał.- To jego zwyczaj. Potrafi iść ulicą i myśleć o tym, że musi umyć okno w pokoju, a potem nagle wpada na to, że siedzę w mieszkaniu sam, więc po prostu do mnie przychodzi.
- I zawsze cię zastaje?- Benjamin uniósł brew.
- O dziwo, tak.- Jayden z kolei zmarszczył brwi. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale rzeczywiście, nie zdarzyło się jeszcze, by Zack wpadł niespodziewanie i nie zastał O'Neilla w mieszkaniu, choć przecież zdarzało mu się wychodzić z koleżankami czy na zakupy, albo na wycieczki motocyklem.
- To dopiero przyjaźń – zaśmiał się Benjamin.
- Cały czas utrzymywałeś z nim kontakt, kiedy wyjechał?- zagadnął Jayden. Cieszył się niezmiernie, że Collins zaczął uśmiechać się w jego obecności i chętniej zabierał głos.
- Tak, pisaliśmy do siebie, dzwoniliśmy, czasami przyjeżdżał do mnie na wakacje.
- A ty do niego nie?
- W dzieciństwie sporo chorowałem i rodzice nie godzili się, żebym sam wybierał się w tak długie podróże – wyjaśnił Benjamin.- Ale z radością zapraszali do nas Zacka i jego rodziców. Państwo Willsonowie przyjeżdżali z Zackiem na dwa dni, a potem zostawiali go u nas jeszcze na tydzień czy dwa.
- Nigdy mi o tobie nie opowiadał – westchnął z żalem Jayden.- Jak go o to dzisiaj zapytałem, to stwierdził, że nie było po co!
- No bo... tak za bardzo to nie było – stwierdził Collins, wzruszając ramionami.- Ja mieszkałem głównie w Newport, wy w Londynie. Nie było możliwości, żebyśmy się poznali.
- Mógł chociaż napomknąć.- O'Neill wzruszył ramionami.- W końcu jesteście przyjaciółmi, a o przyjaciołach gada się z innymi przyjaciółmi.
- A ty masz jakichś przyjaciół poza Zackiem?
- No, Liama.- Jayden pokiwał głową.- Studiuje w Szkocji. Ale on różni się ode mnie czy Zacka, jest raczej małomówny i brakuje mu pewności siebie. Gdyby nie to, że się do nas przyczepił w ostatniej klasie szkoły średniej, pewnie byśmy go nawet nie zauważyli. Chociaż jest raczej sporych gabarytów...- Jayden zmarszczył brwi, a Benjamin uśmiechnął się lekko.
- Masz rodzeństwo?- zapytał.
Jay rozpromienił się, szczęśliwy, że Collins tak o niego wypytuje, nawet jeśli akurat chodziło o temat raczej nieciekawy.
- Mam młodszego parę lat brata, Jeremy'ego – odparł, uśmiechając się do niego.- Ale raczej za sobą nie przepadamy, poza tym nie mam z nim kontaktu.
- Zack wspominał, że nie mieszkasz z rodzicami.- Benjamin pokiwał głową, ale nie drążył tematu i nie naciskał, by dowiedzieć się o tym czegoś więcej.- Ja jestem jedynakiem, chociaż Veronica jest dla mnie trochę jak siostra. Prawdę mówiąc łączy nas odrobina tej samej krwi, bo jest moją bardzo daleką kuzynką.
- Długo się znacie?- zapytał niepewnie Jayden, zastanawiając się, czy to dziwne uczucie w sercu to zazdrość, czy jeszcze nie.- Mówiłeś, że mieszkasz w Londynie od trzech miesięcy...
- Poznałem ją w zeszłym roku, kiedy przyjechaliśmy do wujka – wyjaśnił Benjamin.- Rodzice już wtedy rozglądali się za mieszkaniem, no i właśnie oglądaliśmy to na Waverton. Całkiem szybko znaleźliśmy wspólny język i wymienialiśmy się potem wiadomościami.- Jayden przełknął ślinę, zastanawiając się w jaki sposób szukali tego „języka”. Szybko jednak wyrzucił z głowy kosmate myśli.- Można powiedzieć, że przyjaźniliśmy się na odległość. Chodzimy też razem na uczelnię – dodał.
„Świetnie – pomyślał Jayden.- Mieszkają obok siebie, chodzą ze sobą na uczelnię, pewnie jeszcze u siebie nocują i w ogóle spędzają ze sobą po dwadzieścia pięć godzin na dobę”.
- A ty?- Benjamin popatrzył na niego z nieco krzywym uśmiechem.- Czy wśród licznych pięknych dziewczyn jest jakaś, która nie jest w tobie zadurzona?
- Eee...- O'Neill musiał otrząsnąć się z niedawnych planów pozbycia się pewnej blondwłosej kelnerki.- Przyszywana siostra Zacka – odparł, kiwając głową, po czym przeszedł do wyjaśnienia:- Też ma nazwisko Willson. Mieszka naprzeciwko mnie. Jest złośliwa i wredna, i ja dla niej też jestem raczej złośliwy i wredny, ale jakimś cudem się trawimy.
- Ciągnie swój do swego – stwierdził Benjamin, po czym wyciągnął szyję, wpatrując się w jakiś punkt przed nimi.- Ustawili budkę z hot-dogami. Idziemy?
- No pewnie!- Jayden, jako dumny hot-dogożerca, natychmiast przystał na propozycję Collinsa.
Podeszli wobec tego do budki, szykując już portfele. Kiedy ostatnia zakochana parka odebrała swoje hot-dogi i odeszła, a oni stanęli przed ladą (Jayden uważając ich za kolejną zakochaną parkę), spojrzeli w górę i obaj zamarli w bezruchu.
- O nie – jęknął Benjamin.
- O tak!- syknęła Veronica, mierząc ich obu wściekłym spojrzeniem, które następnie wbiła w zaskoczonego Jaydena.- O, proszę, kogo ja widzę?! Koleś, przez którego wylali mnie z roboty!
- Proszę?- bąknął O'Neill.
- Proszę?- przedrzeźniała go, po czym wskazała na niego trzymaną przez metalowe szczypce parówką, którą akurat obracała nad specjalnym grillem, czy cokolwiek to była za maszyna.- W zeszłym tygodniu przyszliście do kawiarni, w której pracowałam, i wcisnęłam ci ten ohydny torcik z frużeliną!
- Był bardzo dobry...- mruknął Jayden.
- Bardzo dobry?- Jej policzki zarumieniły się ze złości.- To mogłeś za niego zapłacić tyle, ile się należało! A należało się piętnaście funtów, a nie pięć!
Jayden zmarszczył lekko brwi, przypominając sobie tamtą scenę – właściwie to nawet nie patrzył wtedy na to, jaki banknot wyciągnął z portfela. A potem po prostu wybiegł, bo przecież Benjamin mógł mu uciec!
- Och...- mruknął.
- Ja ci dam „och”!
- Przepraszam, spieszyłem się wtedy, nie spojrzałem nawet na banknot!- zaczął się tłumaczyć.
- To trzeba nosić w portfelu same setki, a nie piątki!- warknęła Veronica, ze złością polewając hot-doga ketchupem. Wcisnęła go w nieco drżącą dłoń Jaydena.- Proszę, twój hot-dog! Piętnaście funtów się należy.
- Co?!- Jayden wytrzeszczył na nią oczy.- Piętnaście funtów za jednego hot-doga?!
- Piętnaście. Funtów – wycedziła.
- D-dobra, masz.- O'Neill wyjął z portfela odpowiedni banknot i podał go blondynce. Ta wyrwała mu go z dłoni, wciąż ciskając mu wrogie spojrzenie.
- Zapraszam ponownie – warknęła.- I smacznego życzę.
- Dzięki...- mruknął Jayden, odchodząc od budki i patrząc z żalem na swojego hot-doga – czy raczej na swój ketchup z hot-dogiem, gdyż było go chyba więcej niż bułki i parówki.
Benjamin najwyraźniej już wcześniej zakupił jednego dla siebie, bo stał w bezpiecznej odległości, patrząc na O'Neilla ze współczuciem. Jego hot-dog również był bardziej ketchupem, niż hot-dogiem.
- Przepraszam za nią, jest trochę drażliwa...- westchnął.
- Och, daj spokój, nie musisz za nią przepraszać.- O'Neill zerknął za siebie, a widząc, że Veronica przygotowuje kolejnego hot-doga dla jakiegoś starszego faceta, przy tym nie spuszczając wrogiego spojrzenia z Jaydena, szybko spojrzał przed siebie.- Chyba się nie polubimy – stwierdził.
- Normalnie taka nie jest – zapewnił Benjamin.- Zazwyczaj taka nie jest – poprawił się, po czym zmarszczył lekko brwi, wpatrując się w ścieżkę.- Czasami taka nie jest...
Jayden zdjął z pomocą zębów rękawiczkę z lewej dłoni i palcem strzepnął na ziemię większą warstwę ketchupu. Benjamin spojrzał na niego z odrobiną dezaprobaty, ale kiedy popatrzył na swojego hot-doga, po chwili z niechęcią poszedł w ślady towarzysza.
- Następnym razem ja stawiam – powiedział Collins, uśmiechając się do niego lekko i zaraz uciekając wzrokiem na bok.- Wiesz... przez to wszystko Veronica po prostu dała mi hot-doga i nie wzięła kasy, którą jej podałem, więc...
- Aha – bąknął Jayden.
- Wychodzi na to, że znowu mi postawiłeś żarcie – westchnął Benjamin.- Wobec tego następnym razem ja stawiam. Obiecuję, że pójdziemy gdzieś, gdzie ona nie pracuje – dodał na pocieszenie.
Oczywiście, że to pocieszyło Jaydena. Natychmiast uśmiechnął się do Collinsa, a patrząc w jego zielone oczy, nagle o czymś sobie przypomniał.
- Hej, kiedy Zack był u mnie i dzwonił do ciebie, nazwał cię „Killer” - powiedział.- Kryje się za tym jakaś konkretna historia, czy może twoja druga osobowość?
- Och, no tak.- Benjamin ugryzł kawałek swojego hot-doga, a przełknąwszy go, wyjaśnił:- Dał mi takie przezwisko, kiedy zdradziłem mu moją małą tajemnicę. Ale przykro mi, tylko nieliczne grono moich znajomych poznało ten sekret.
- A mnie nie zaliczysz?- zapytał z wyrzutem i lekkim zaskoczeniem O'Neill.
Kiedy Benjamin zamarł w bezruchu (to znaczy dalej szedł ścieżką, ale zamarła jego ręka z hot-dogiem, którą kierował do ust), Jayden zdał sobie sprawę z tego, co właśnie palnął jak ostatni, skończony kretyn. Poczerwieniał po same uszy, po czym błyskawicznie wcisnął Benjaminowi do dłoni swojego hot-doga.
- W-weź mi potrzymaj, skoczę się wysikać – wymamrotał, po czym niemal biegiem ruszył w kierunku toalet, które akurat szczęśliwie mijali.
Po drodze zastanawiał się, ile czasu będzie musiał spędzić w tym kiblu, żeby Collins zapomniał o tym, co powiedział.
Witaj, moja droga Yuuki!
OdpowiedzUsuńOd razu uprzedzam, że ten komentarz będzie potwoooornie długi i jeszcze potworniej zagmatwany, musisz mi wybaczyć ten słowotok!
Komentuję pod, z tego, co widzę, Twoim aktualnie tworzonym, na bieżąco dodawanym autorskim opowiadaniem, bo pewnie tutaj odczytasz najprędzej (swoją drogą, gratulacje!!! muszę przyznać, że jeszcze go nie czytałam, ale jestem pewna, że z Twoim stylem, humorem i kreatywnością mogę szczerze liczyć na pojawienie się pewnego dnia czegoś od Ciebie na księgarnianej półce!)
Ale, kurde, do rzeczy...
dziewczyno, jestem twoją czytelniczką od 2016 roku i dopiero teraz zebrałam się na napisanie tobie tego, co myślałam już od dawna.
Pewnie już tym rzygasz, bo domyślam się, że dużo czytelników twierdzi tak samo, ALE! czytałam wiele Twoich ff, jednak to MnU sprawiła, że wprost zakochałam się w Twojej twórczości. I wiesz, co jest najlepsze? Teraz, jako dorosła baba ("poważna studentka") postanowiłam tu wrócić, bo ten sentyment po prostu nie dawał mi spokoju.
Nie było mnie tu sporo czasu, więc wiadomo, już się szczerzyłam na widok nowych rozdziałów z 2021 i 2022, no i, w ogóle, ta nowa wersja?! To dopiero było zaskoczenie! Pochłonęłam tę całą MnU w dosłownie kilka dni, i naprawdę, Yuuki, chwała Ci za to, co stworzyłaś. Mnie to naprawdę wzrusza, bo czytając to wszystko od nowa zauważyłam progress zarówno w twoim stylu, zasobie słownictwa, konstrukcji zdań, jak i w kreowaniu tego świata przedstawionego. Czytając to teraz i przypominając sobie jak się na tym wychowywałam naprawdę ruszyło mnie na tyle, żeby w końcu skomentować to, co kocham już od dawna i co mimo upływu lat nadal ze mną jest, odzywa się nagle gdzieś w pamięci i prosi o powrót - wtedy własnie, tak jak i teraz, wracam tu i czytam sobie moje stare, dobre, ukochane serie. Wiem, że strasznie się rozpisuję i na pewno wygląda to, jakbym sama nie potrafiła zebrać własnych myśli ani poskładać ich w jakieś sensowne zdania (niestety, taka właśnie jest prawda - targa mną wiele emocji!), ale uwierz, że wszystko to piszę od serca. Dziękuję Ci za te wszystkie lata czytania, śmiania się i płakania do twoich tekstów, jesteś wspaniałą artystką! Wiem, że wena nie pojawia się jak rachunki za prąd i gaz - co miesiąc, jak na zawołanie - jednak mam szczerą nadzieję, że będzie Cię ona rzadko opuszczać, a najlepiej, to w ogóle, nigdy! Pamiętaj, że gdybyś kiedyś zastanawiała się nad tym, czy z głupia nie napisać jeszcze paru rozdziałów tej Mody na Uke, to ja (i pewnie też dużo innych czytelników!) jestem gdzieś tam w czeluściach tego internetowego wszechświata i po cichutku na to liczę!
Wszystkiego dobrego, sorki za litanię, nie mogłam się powstrzymać, może jeszcze kiedyś coś tutaj pokomentuję - miejmy nadzieję, że wtedy ubiorę to w słowa z większym ładem i składem!
Pozdrawiam najserdeczniej!!! <3 - nezumi
Droga Nezumi!
UsuńWow!! Od dawien dawna nie dostałam tak długiego komentarza i cieszy mnie on równie mocno, jak mego czytelnika może cieszyć nowa publikacja!
Na początek chciałabym podziękować Ci nie tyle za te miłe słowa, co za zwyczajną empatię i wyrozumiałość! Czuję, że mimo nie przestającej kiełkować w Tobie nadziei na pojawienie się nowego rozdziału MnU, jednocześnie nie chcesz mnie naciskać i rozumiesz doskonale, jak może wyglądać życie takiej pisareczki jak ja! Jestem niezmiernie szczęśliwa, że pośród moich czytelników są tacy jak Ty - którzy zaglądają, czytają, wracają nawet do tych pokrytych już kurzem i warstwą czasu opowiadań, których tytułów nawet ja nie pamiętam! Jest mi niesamowicie miło, że cenisz sobie moje prace już od tylu lat, i jednocześnie jestem naprawdę dumna z siebie, że mogłam mieć wpływ na Twoje nastroje przez ten czas; że mogłam wywołać na Twej buźce uśmiech, grymas złości a nawet łzy! Cieszę się, że pozostawiłam w Twoim życiu ślad, i skoro jeszcze o mnie nie zapomniałaś, to być może jest szansa na to, że nawet i dzieciom i wnukom o mnie opowiesz haha ♥
Serdecznie dziękuję Ci za otwarcie się, za napisanie tylu szczerych i wspaniałych słów i mam nadzieję, że póki istnieje ten internet, póki istnieją te blogi i wattpady i inne miejsca do dzielenia się twórczością, tak długo będziemy się odnajdywać - ja poprzez moje opowiadania, a Ty przez komentarze, samo czytanie nawet!
Buziaki i uściski!
Yuuki ♥
Cześć! :)
OdpowiedzUsuńJako dobry początek komentarza zacytuję końcówkę rozdziału "A mnie nie zaliczysz?" - Jay, już to chyba macie za sobą XD.
Uwielbiam humor w tej historii. Śmieje się czasami jak głupia i ta historia naprawdę potrafi mi poprawić nastrój.
Zack faktycznie wyszedł w tym rozdziale na zazdrośnika :P (zwłaszcza, biorąc pod uwagę fakt, że musiał aż zadzwonić do Benjamina, żeby się upewnić co do tego co mówi Jay... hah)
Veronica to też niezłe ziółko! Czułam, że jeszcze wrócimy do wspominki o zapłacie z kawiarni, ale nie sądziłam, że Veronica zostanie za to zwolniona :/. trochę jej w sumie współczuję i dobrze, że wzięła tyle hajsu od Jaya, nie ma co! Dobrze se radzi dziewczyna :D
Tulę,
Sho