- Wreszcie jaaa, stanę w słońcu dniaaaa! - śpiewało dwóch kretynów w pokoju Benjamina Collinsa.- Co tam burzy gnieeeeew!- Umilkli raptownie, patrząc sobie wyniośle w oczy.- Od lat coś w objęcia chłodu mnie pcha!
Zakończywszy śpiewać najlepszą piosenkę z całej „Krainy Lodu”, chłopcy parsknęli wesoło śmiechem. Bajkę obejrzeli już jakiś czas temu, ale postanowili sprawdzić się wzajemnie w tym, jak dobrze pamiętali utwory, wobec czego śpiewali wszystkie piosenki pokolei. Jayden najlepiej bawił się przy „Miłość stanęła w drzwiach”, z kolei Benjamin właśnie przy „Mam tę moc”.
Wciąż rozbawieni i z nieco zmęczonymi od śpiewu gardłami, opadli jednocześnie na miękki materac łóżka, raz jeszcze parskając śmiechem. Leżeli teraz na szerokości łóżka, ze stopami opartymi o podłogę i głowami tuż przy ścianie. Między nimi leżał prawie całkowicie opróżniony plater z trzema ciastkami i dwiema pralinkami.
Milczeli przez jakiś czas, oddychając głęboko i uspokajając się. Żadnemu z nich uśmiech nie schodził z twarzy. Nadal byli sami w mieszkaniu, a ponieważ ekran komputera wygasł, w pokoju panował półmrok.
Jayden usłyszał ciche westchnienie Benjamina i bardziej wyczuł niż zobaczył kątem oka, że obrócił on w jego kierunku głowę. O'Neill odwrócił więc wzrok od cieni na suficie i popatrzył na Collinsa. Mimo półmroku był w stanie dostrzec wyraźny zarys jego sylwetki i słaby blask oczu.
- Fajnie, że wpadłeś – powiedział cicho Benjamin.
- Fajnie, że mnie zaprosiłeś.- Jayden uśmiechnął się do niego leniwie.
- Bo sam zaproponowałeś spotkanie – zaśmiał się Collins. Milczał przez chwilę, a potem obrócił się na bok, twarzą do O'Neilla, zginając nogi i wciągając je na łóżko, tak że stopy oparł o jaśka.- Nie sądziłem, że jesteś tak podobny do Zacka.
- A jestem?- zapytał Jayden. Po chwili wahania również przybrał podobną pozycję co Benjamin. Leżeli więc teraz obróceni do siebie twarzami, i gdyby któryś tego chciał, mógłby sięgnąć dłonią i dotknąć tego drugiego.
- Macie identyczne poczucie humoru – stwierdził Benjamin.- Lubicie się bawić i wygłupiać. Założę się, że drażnić i dokuczać innym tak samo.
- No, ciężko zaprzeczyć.- Jayden parsknął śmiechem, ale po chwili nieco spoważniał.- Kiedyś byłem inny – wyznał.- Patrzyłem na wszystkich z góry, bo rodzice wpajali mi, że jestem od nich lepszy. Uczyli mnie, że nie powinienem z nimi rozmawiać, jeśli się przede mną nie ukłonią... Że jeśli nie okazują mi szacunku, to znaczy, że są zwykłymi śmieciami.
- Naprawdę?- zapytał cichutko Collins.- Jaki rodzic uczy dziecko czegoś takiego?
Jayden uśmiechnął się niewesoło.
- Właściciele Moon Light Paradise – odparł. Nawet w półmroku mógł zobaczyć, jak bardzo powiększają się oczy Collinsa.
- Żartujesz!- wykrztusił przez ściśnięte gardło.- Chcesz mi powiedzieć, że twoi starzy są właścicielami siedzi najbardziej luksusowych hoteli?!
- Tak.
- Więc to znaczy... że jesteś synem miliarderów?
- Raczej bilionerów – prychnął niechętnie Jayden.
Benjamin poprawił się na łóżku, podkładając rękę pod głowę i przyglądając się chłopakowi.
- Zmieniłeś się, kiedy poznałeś Zacka?- spytał.
0 Tak – odparł.- Jego rodzice też są nadziani, więc wylądowaliśmy w prestiżowej szkole. Ale Zack to co innego. On był rozpieszczany, a nie tresowany. Moim starym nie podobało się, że zaprzyjaźniłem się z nim, bo zacząłem się stawiać. Bawiłem się z „plebsem”, wracałem do domu umorusany błotem, a kiedy przyszło mi pójść do kolejnej szkoły, uparłem się, że chcę iść tam, gdzie Zack.- Jayden uśmiechnął się pod nosem.- Popełnili błąd, bo nauczyli mnie, żebym zawsze stawiał na swoim, bo zawsze mi się to należy.
- A potem od nich uciekłeś?- zapytał łagodnie Benjamin.
- Pokłóciłem się z nimi, ostrzej niż kiedykolwiek – mruknął O'Neill.- Pragnąłem takiego życia jak Zack: móc wychodzić na miasto ze znajomymi, spróbować zapalić, napić się piwa, pójść na imprezę. Uważali, że przez Willsona zaczynam się staczać na dno. Zagrozili, że jeśli się nie uspokoję i nie zerwę wszelkich kontaktów z Zackiem, to mnie wydziedziczą.
- Jasna cholera...- wymamrotał Benjamin.- Naprawdę to zrobili?
- Dla nich przestałem istnieć.- Jayden wzruszył ramionami.- Przez jakiś czas trochę mnie wkurzało, że tak mało dla nich znaczyłem. Ale potem zacząłem to po prostu olewać. Moimi rodzicami stali się państwo Willson, Zack praktycznie od samego początku był mi bliższym bratem niż ten prawdziwy.
- No właśnie.- Collins zmienił pozycję i oparł się na łokciu, dłonią podpierając głowę.- Co z twoim bratem? Czy on też ma o tobie podobne zdanie, co rodzice?
- Tak – odparł krótko O'Neill.- Zawsze mieli na niego ogromny wpływ. Znacznie większy niż na mnie. Poparł ich decyzję odnośnie wykreślenia mnie z rodu O'Neillów. Dzięki temu został dziedzicem całej fortuny i następcą stanowiska dyrektora hotelu. Ma teraz szesnaście lat, więc zgaduję, że już zaczęli przygotowywać go do tej roli.
- I...- Jayden usłyszał, jak Benjamin przełyka ślinę.- Podoba ci się to życie, które wybrałeś?
- Tak.- O'Neill nie zawahał się z odpowiedzią.- Poznanie Zacka było najlepszą rzeczą, jaka mi się przytrafiła. Dzięki rodzinie Willsonów wyszedłem na ludzi. Stałem się prawdziwie samodzielny i niezależny od nikogo. Sam podejmuję decyzje, wiem, czym jest prawdziwa praca, po swojemu odróżniam dobre rzeczy od złych i... no wiesz – sapnął cicho Jayden, czując, że zaczyna stąpać po grząskim gruncie.- Jestem tym, kim chcę być. Taka tam standardowa gadka.- Wzruszył nonszalancko ramionami.
- Słyszę, że jesteś szczery – stwierdził Benjamin.- Więc to nie do końca „taka tam” gadka.
- Nie przywykłem do otwierania się przed ludźmi – zaśmiał się Jayden.- Chyba masz na mnie jakiś magiczny wpływ, zupełnie jak Zack.
- Może dlatego, że sam się z nim przyjaźnię?- podsunął z uśmiechem Collins.- Mnie też zmienił. W dzieciństwie.
- Chcesz o tym pogadać?
- Nie ma za bardzo o czym mówić – mruknął Benjamin.- To temat, który nie podsuwa żadnych przyjemnych wizji. Kiedy byłem mały, mój ojciec podpadł pewnemu człowiekowi. Nie będę się wdawał w szczegóły, bo wolałbym, żebyś sobie nie wyobrażał tego zbyt dokładnie, ale... przypadkiem stanąłem mu na drodze, kiedy przyszedł po spłatę długu. Było... uhm...- Collins zaśmiał się krótko i sztucznie.- Było dużo potłuczonego szkła i miałem mnóstwo blizn po nim. Wszystkie dzieci w przedszkolu się mnie bały, nikt nie chciał się ze mną bawić. Przez to strasznie zamknąłem się w sobie, ale w podstawówce poznałem Zacka, a on od razu „wypatrzył mnie sobie” jako towarzysza zabaw. Ciągnął mnie po placach, niemalże zmuszał do wspinania się na drzewa i do psocenia się innym. Nigdy nie spojrzał na mnie krzywo. Dzięki temu przestałem tak uparcie unikać ludzi. Świetnie bawiłem się przez ten rok, kiedy chodziliśmy do tej samej szkoły. Ale potem musiał wyprowadzić się do Londynu.- Benjamin wzruszył ramionami.- Koniec historii. Resztę znasz. Kontaktowałem się z nim, on mnie odwiedzał, więc jakoś sobie radziłem.
- Jak ktoś może zrobić coś tak okropnego?- wymamrotał cicho Jayden, po omacku szukając dłoni Benjamina. Odsunął plater w dół, by ją odnaleźć, a gdy mu się tu udało, delikatnie ścisnął szczupłe palce Collinsa.- Ile wtedy miałeś lat?
- Nie wiem, z sześć, siedem?
- Sześć lat – sapnął z niedowierzaniem Jayden.- A co z tym gościem?
- Jest w więzieniu – odparł Benjamin.- Szczerze mówiąc, dawno przestałem już o nim myśleć. Tylko rodzice wspominają tamte wydarzenia, ale starają się z tym kryć.
- Blizny już zniknęły?- zapytał szeptem O'Neill.
- Większość.- Collins uśmiechnął się, leniwie ściskając między swoimi palcami palce dłoni Jaydena.- Niektóre zostaną mi już na zawsze, szczególnie te na torsie i plecach.
O'Neill nie miał pojęcia, co powiedzieć. Zupełnie się czegoś takiego nie spodziewał. Uważał Benjamina za nieskazitelnego, może przez tę bladą twarz i piegi, które widział. Ale przecież nigdy nie widział go nago – tamtej nocy kochali się w ciemnościach, a za każdym następnym razem, gdy się spotykali, był oczywiście ubrany. Nie nosił też krótkich rękawków. W życiu by się nie spodziewał, że chłopak, w którym się zakochał, przeszedł w dzieciństwie taką tragedię.
To niemal nie pasowało do jego wyidealizowanego obrazu jego miłości.
Trzymał w łagodnym uścisku dłoń Benjamina, ciesząc się jego bliskością i dotykiem, ale jednocześnie czując w sercu przemożny smutek i współczucie. Ciężko było nie wyobrażać sobie zapłakanego, sześcioletniego Benjamina o usianych piegami policzkach, z którym nikt nie chciał się bawić.
Jayden miał ochotę pozabijać tamtych ludzi.
- O czym myślisz?- zapytał szeptem Benjamin. Półmrok panujący w pokoju jakby wręcz nakazywał im mówić cicho.
- Czy Zack... widział te blizny?
- Oczywiście – odparł Collins.- Przyjeżdżał do mnie na wakacje, a ponieważ dzieliliśmy razem mój pokój, siłą rzeczą widział je, gdy się przy nim przebierałem.
- Nic nie mówił?
- Och, mówił.- Benjamin roześmiał się.- Najczęściej doszukiwał się w nich jakichś głupich wzorków. Kiedyś twierdził uparcie, że mam na plecach motylka.
- Naprawdę?- Jayden uśmiechnął się w końcu.- Chciałbym go zobaczyć!
- Mowy nie ma.
- Dlaczego?- spytał z wyrzutem, wpatrując się w ich złączone dłonie.
Benjamin milczał przez chwilę. Plątali ze sobą naprzemiennie swoje palce, jakby walczyli o to, które z nich mają być na wierzchu. Po chwili, kiedy O'Neill już prawie zapomniał o co spytał, Collins odezwał się, powoli dobierając słowa:
- Bo... jeśli jest choćby najmniejszy cień szansy na to, że naprawdę ci się podobam... to chciałbym, żeby zostało tak trochę dłużej.
- Co?- Jayden uniósł wzrok ku jego ledwie widocznym w półmroku oczom.- Co mają do tego twoje blizny?
- Jak to co?- prychnął Collins.- Są brzydkie.
- Zack tak powiedział?
- Ja to mówię.
- Nie obchodzi mnie, co mówisz.
- Zack tak powiedział.
- Kłamiesz – parsknął O'Neill.- Zresztą, nawet gdyby tak powiedział, to jego zdanie też mnie nie obchodzi. Zapomniałeś już? Jestem samodzielny i sam podejmuję decyzje. Sam stwierdzę, jakie są twoje blizny. A wiesz na pewno, że niektóre blizny mogą wyglądać całkiem seksi.
- Mhm, chyba tylko u Geralta z Rivii – prychnął Benjamin z rozbawieniem.- Ja przez traumę jako dziecko nabawiłem się anoreksji, a przez anoreksję nabawiłem się anemii. Jestem chodzącym okazem choroby. Nie wiem, co ty niby we mnie widzisz.
Jayden zastanowił się przez chwilę nad jego słowami, wciąż nie puszczając dłoni Benjamina. Bawił się nią niemal bezwiednie, najpierw jedynie ściskając palce, a potem splatając je ze swoimi, tak jak robiły to pary na ulicach.
- To o niego chodzi, prawda?- spytał szeptem.
- O Geralta?
O'Neill westchnął.
- O Zacka – mruknął.
Benjamin milczał.
- To jego kochasz – stwierdził spokojnie Jayden, wpatrzony w ich złączone dłonie.
- Zack to tylko przyjaciel – powiedział Collins, ale dla Jaydena zabrzmiało to jak wyuczona formułka.- To, że był pierwszą osobą, która mnie zaakceptowała po wypadku, nie oznacza, że musiałem się w nim zakochać.
- Tu nie chodzi o to, że cię zaakceptował.- O'Neill był prawie całkowicie pewien swoich przypuszczeń.- Ani nawet o to, że cię zmienił, i że dzięki niemu znów otwarłeś się na ludzi... Tu chodzi o to, jaki jest Zack. Nigdy nie ocenia człowieka po wyglądzie, tylko od razu zagląda prosto w duszę. Jest szczery i prostolinijny, nigdy nawet nie stara się pocieszać ludzi, bo przychodzi mu to łatwo i naturalnie; niby w żartach, ale zawsze poważnie, być może nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jaką moc mają jego słowa. Mówi, co mu ślina na język przyniesie i jakimś niezwykłym cudem zawsze wychodzi z tego coś dobrego. Cały Zack jest takim cudem – dodał ciszej.- Wiem, co mówię, bo sam to czuję. Przeszedłem to samo co ty, Benjaminie. Z tym, że nie zakochałem się w nim, a jedynie pokochałem jak brata.
Collins bardzo długo nie odpowiadał, przez co Jayden uznał, że trafił w sedno. Nie popędzał jednak Benjamina. Obawiał się trochę, że go zezłościł, albo sprawił mu przykrość, wypowiadając na głos swoje przypuszczenia. Nie chciał być wcale złośliwy, czy udawać wielkiego odkrywcę – chciał tylko upewnić się, że jego myśli podążają dobrą ścieżką, i że właściwie rozumie uczucia Collinsa.
Spodziewał się, że Benjamin puści jego dłonią i zaprzeczy, śmiechem skwituje jego niemądre domysły i uzna, że zwariował.
Bóg jeden wie, jak bardzo chciał to usłyszeć.
Ale usłyszał coś zupełnie innego.
- Nie mów mu – poprosił słabo Benjamin.- On... on wie, że go kocham. Jak przyjaciela. Ostatnie, czego potrzeba to zmącić mu głowę pierdołami, kiedy miesiące dzielą go od zostania ojcem i mężem.
- Ja...- Jayden zagryzł lekko wargę i zmarszczył nieznacznie brwi.- Oczywiście, nie powiem mu. Ale nie nazywaj tego „pierdołami”, Benjaminie. Nigdy. Bo najwyraźniej nie masz pojęcia, jak wiele bym dał, żebyś te „pierdoły” czuł do mnie.
Collins sapnął cicho śmiechem i pokręcił głową. O'Neill westchnął ciężko, jeszcze mocniej marszcząc brwi.
- Nie wierzysz mi, prawda?- zapytał.- Nie wierzysz, że się w tobie zakochałem.
- Jayden – westchnął łagodnie Benjamin.- O bliznach nie mogłeś wiedzieć, ale nawet pomijając je, to przecież jestem anorektykiem, bladym jak trup i na dodatek rudym.
- Nawet blady jak trup rudy anorektyk może być przystojny – stwierdził pewnym tonem Jayden.- Zresztą, tu nie chodzi o twoją twarz, Benjaminie. Choć nie przeczę, uwielbiam pływać w twoich oczach i skakać od jednego piega do drugiego...- Collins parsknął cicho śmiechem na te słowa.- Tu chodzi o coś więcej. Nie pytaj mnie o co, bo nie wiem. I od razu uprzedzę cię, że wcale nie chodzi mi o seks – dodał.- To, co wydarzyło się na imprezie u Zacka było wspaniałe i do końca życia tego nie zapomnę. Ale jak inaczej wytłumaczyć to, że nie potrafię myśleć o kimkolwiek innym? Od tamtego dnia ani razu nie obejrzałem się za żadną dziewczyną. Tylko za facetami się oglądałem, ale to się nie liczy, bo i tak bezskutecznie, utwierdziłem się jedynie w przekonaniu, że tylko do ciebie mnie coś ciągnie. Nazywaj to obsesją, fascynacją, Collinsomanią albo jakąś dziwną przypadłością O'Neilla, ale dla mnie liczy się to, że mnie to dopadło i z każdym dniem pożera mnie coraz bardziej. Myślę, że to nie jest ważne, ile czasu cię znam i jak dobrze cię znam. Być może podświadomie zaakceptowałem i pokochałem wszystkie twoje strony, nawet te, których mi jeszcze nie pokazałeś. No wiesz, to jak z kupowaniem pakietu telewizyjnego – stwierdził.- Kupujesz pakiet stu kanałów, ale właściwie znasz tylko kilka z nich.
- Czy ty właśnie porównałeś mnie do pakietu telewizyjnego?- bąknął Benjamin.
- Myślę, że to dobry przykład.- Jayden wzruszył ramionami.- Chcę ci to dobrze zobrazować, Benjaminie. Zapłaciłem miłością za wszystkie twoje kanały w pakiecie, także te, których nie znam. I teraz pozostaje mi brać to, co jako pakiet mi ofiarujesz.- Jayden westchnął ostentacyjnie.- Ciekawe, jak długo będę przedłużał umowę...
Po tych słowach Collins nie wytrzymał. Obróciwszy się na plecy, wybuchnął niepowstrzymanym śmiechem, niestety przy tym puszczając dłoń Jaydena. Jego śmiech jednak odbił się echem zarówno w głowie O'Neilla, jak i w jego sercu, wobec czego chłopak nie mógł powstrzymać uśmiechu. Patrzył na sylwetkę Benjamina, trzymającą się za brzuch i śmiejącą się do rozpuku.
- To było tak pokręcone...- wydyszał w końcu Collins, ocierając łzy rozbawienia z kącików w oczach.- W życiu nie słyszałem bardziej kretyńskiego wyznania!
- Hej, to było niemiłe – stwierdził z udawanym żalem Jayden.
Ku jego zdumieniu jednak chwilę później otrzymał najpiękniejszą nagrodę, jaką tylko mógł sobie wymarzyć – Benjamin niespodziewanie przysunął się do niego i, wciąż uśmiechnięty, pocałował go czule w ustach. Jayden odruchowo objął go w talii i odwzajemnił pocałunek, podczas gdy jego serce wyrywało się z piersi, jednak nim zdążył na dobre rozsmakować się w ustach Benjamina, ten już odsunął się od niego, wstając z łóżka.
- Masz – westchnął cicho, wyraźnie zawstydzony.- Kanał trzeci.
- Kanał trzeci – powtórzył jak automat, podnosząc się niezdarnie do pozycji siedzącej.- Chyba ustawię go, żeby włączał się automatycznie przy każdym naszym spotkaniu...
Collins roześmiał się na te słowa, choć dało się słyszeć zażenowanie. W półmroku Jayden dostrzegł, że potarł dłonią kark, stojąc niepewnie pośrodku pokoju.
- Idę do łazienki – oznajmił w końcu.- Uwaga, bo zapalę światło.
Po chwili w pokoju rozbłysło światło sufitowej lampy. Jayden zmrużył gwałtownie oczy i spojrzał w kierunku drzwi, ale Benjamin już je za sobą zamykał. O'Neill jednak jeszcze przez ułamek sekundy był w stanie dostrzec jego czerwone uszy.
Jayden westchnął cicho, w roztargnieniu spoglądając na odsłonięte okno, za którym zobaczyć można było z wolna sypiący z nieba śnieg. Obserwując pojawiające się i znikające za szybą białe płatki, chłopak zastanawiał się nad tym, czy jeszcze kiedykolwiek w życiu będzie mu dane spędzić tak cudowne Walentynki.
Cześć!
OdpowiedzUsuńNapiszę krótko: mój ulubiony rozdział jak do tej pory. Kocham tych kretynów całym sercem i czekam na więcej.
Tulę,
Sho.
Bardzo się cieszę, że opowiadanie się podoba! ♥ I dziękuję również za wszystkie komentarze pod wcześniejszymi rozdziałami!
Usuń