Ponieważ Kise dokładnie zaplanował zarówno piątek jak i całą sobotę, już od samego rana dnia następnego, podczas śniadania, zaczął instruować dwójkę braci:
– Macie do wyboru albo narty, albo snowboard. Chociaż wolałbym, żebyśmy wszyscy wybrali to samo, to jednak nie mogę tego od was wymagać. Sam osobiście nigdy nie czułem się dobrze z myślą, że miałbym jeździć tylko na jednej desce zamiast dwóch, dlatego ja wybieram narty.
– Ja też preferuję narty – odezwał się Kuroko, popijając herbatę nad pustym już talerzem; zwykle jadał najmniej z ich trójki, wobec czego kończył jako pierwszy.- Snowboard wydaje mi się być taki... dziki.
Aomine pochłonął na szybko ostatnie kawałki ryby, jednocześnie zastanawiając się, co powinien wybrać. Na nartach umiał i, przede wszystkim, lubił jeździć, ale czy nie lepiej byłoby wykorzystać okazję i nauczyć się jeździć na snowboardzie? Chociaż ciężko było mu to otwarcie przyznać – choćby nawet przed sobą samym – to myślał o tym, by poniekąd zaimponować Kagamiemu. W końcu Taiga był doświadczony w jeździe zarówno na snowboardzie jak i na desce surfingowej, choć ponoć zdecydowanie wolał to drugie.
Może jeśli Aomine też nauczy się jeździć, to będą mieli ze sobą coś więcej wspólnego? Może gdy powie Taidze „Hej, wybierzmy się na snowboard, bo umiem jeździć”, to Kagamiemu zmięknie serce i pogodzą się?
Oczywiście, były to tylko głupie „marzenia”, bo Daiki zdawał sobie sprawę z tego, że Kagami nie żartował, kiedy mówił, że chce odpocząć od całej ich rodziny, i że czuje się zraniony ich zachowaniem względem niego.
Ale mimo to, postanowił dla własnej przyjemności nauczyć się jednak czegoś nowego.
– Idę na snowboard – oznajmił.
– Och.- Kise posmutniał nieco.- Jesteś pewien? Wszyscy umiemy jeździć na nartach, na pewno będzie fajna zabawa...
– Nie idziesz przecież sam – zauważył Aomine, machając pałeczkami na Kuroko.- A ja chcę coś innego dla odmiany.
Kise już miał na końcu języka pytanie, czy Daiki nie będzie czuł się samotnie, jednak Kuroko, jakby przewidując to, trącił brata ramieniem. Kiedy Ryouta spojrzał pytająco na błękitnowłosego, ten tylko pokręcił przecząco głową. Kise musiał dać za wygraną. W końcu sam dopiero co powiedział, że nie będzie nikogo powstrzymywał od własnego zdania – choćby miał iść na narty sam jak palec.
Wobec takiego rozwoju wypadków, zaraz po śniadaniu bracia rozstali się; Kise i Kuroko udali się do miejsca, w którym zjeżdżano na nartach, Aomine z kolei udał się do budki, by wynająć instruktora jazdy na snowboardzie.
„Budka” była w zasadzie czymś w rodzaju biura. Kiedy Daiki wszedł do środka, zza lady powitała go młoda, uśmiechnięta dziewczyna – na oko licealistka bądź studentka. Poinformowała grzecznie Aomine, że musi zapisać się do kolejki, gdyż zarówno instruktorzy nart jak i snowboardu są obecnie zajęci – a grafik mieli napięty.
– Mogę pana zapisać na jutro, na godzinę jedenastą, albo szesnastą – powiedziała przepraszającym tonem.
– Jutro o tej porze to mnie już tu nie będzie – mruknął Aomine bardziej do siebie niż do niej.- Ilu macie instruktorów?
– Czterech od nart i trzech od snowboardu – odparła dziewczyna.
– I do żadnego nie da się mnie wcisnąć na „naukę”?- mruknął, niezadowolony.- Może ktoś wypadnie, albo kogoś nauczą szybciej?
– Bardzo mi przykro, ale nie jestem w stanie tego panu zagwarantować – powiedziała dziewczyna, nieco podenerwowana. Niezadowolona mina Aomine prezentowała się dość groźnie, zwłaszcza ze zmarszczonymi w irytacji brwiami.
W końcu Aomine tylko westchnął głośno, po czym bez słowa odwrócił się na pięcie i wyszedł, niosąc pod pachą wypożyczoną deskę do snowboardu. Postanowił sam nauczyć się na niej jeździć.
Ledwie jednak opuścił biuro, kiedy usłyszał za sobą jakiś męski głos:
– Jak chcesz, to nauczę cię jeździć.
Daiki zmarszczył lekko brwi, odwracając się jednocześnie. W jego kierunku zbliżał się wysoki na 190cm mężczyzna, ubrany w niebieski kombinezon zimowy. Nie miał na głowie czapki, przez co jego blond włosy wystawione zostały na mroźny wiatr – fryzura sterczała niemal na wszystkie strony.
Aomine mocniej zmarszczył brwi, przyglądając się nieznajomemu. Jego twarz, wykrzywiona w dziwnym, jakby złym grymasie, podejrzanie przypominała facjatę Kagamiego...
– Ktoś ty?- mruknął.
– Wakamatsu Kosuke – przedstawił się mężczyzna.- Nie jestem co prawda instruktorem, ale potrafię całkiem dobrze jeździć na snowboardzie. Jeżeli nie zależy ci na występowaniu w turniejach, to spokojnie nauczę cię podstaw. Akurat mam czas, a i tak szedłem pojeździć, więc jednocześnie mogę ci się na coś przydać.
– I ile sobie liczysz za tę pomocną dłoń?- mruknął Aomine, opierając rękę o biodro.
– Za dobrą wolę się nie płaci – odparł tamten mrukliwie.- Poduczyć cię, czy poczekasz za profesjonalistą?
Aomine nie miał się nawet co zastanawiać. Facet nie wyglądał na kanciarza – zresztą, niby dlaczego miałby go kantować na snowboardzie? Poza tym, skoro nie chciał nic w zamian za naukę, to czemu Daiki miałby nie skorzystać? W końcu chciał tylko nauczyć się jeździć, a nie robić spirale, korkociągi, czy co to tam się robi w tej sztuce.
– Z chęcią skorzystam – powiedział w końcu, wzruszając ramionami. Przypominając sobie o dobrych manierach, wyciągnął do Wakamatsu dłoń:- Aomine Daiki. Twój nowy uczeń.
Mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem, po czym uścisnął dłoń ciemnoskórego, a następnie skinął głową w kierunku wysokich wzgórz.
– Po tamtej stronie są zjazdy dla snowboardzistów – poinformował.- To będzie twój pierwszy raz, tak?
– Tak.- Aomine skinął głową. Cieszył się, że Wakamatsu najwyraźniej miał podobne podejście do nowych znajomości, co Aomine, i nie kłopotał się używaniem zwrotów grzecznościowych.
Mężczyźni ruszyli razem we wskazanym przez Wakamatsu kierunku. Choć sytuacja była dosyć nadzwyczajna, to o dziwo Daiki nie czuł się skrępowany czy zażenowany obecnością zupełnie obcego człowieka, który zaoferował mu pomoc mimo faktu, iż nie był profesjonalnym trenerem.
– Jesteś stąd?- zagadnął Aomine nowego znajomego.
– Nie, z Kawasaki, a ty?
– Z Tokio.
– Czyli jesteśmy prawie sąsiadami.
– Na to wygląda.
– Przyjechałeś na zimowe wakacje?
– Tylko na weekend, dla relaksu.- Idąc za Wakamatsu, Aomine rozglądał się trochę na boki, mimo wszystko zainteresowany otaczającym go krajobrazem.- Przyjechałem z braćmi, ale oni wybrali narty. Ja postanowiłem nauczyć się czegoś nowego.
– Popieram decyzję – stwierdził Kosuke.- Osobiście, jeżeli mam możliwość nauczyć się czegoś nowego, od razu z niej korzystam.
– Czyżbym wobec tego miał do czynienia z człowiekiem powszechnie uzdolnionym?- Aomine uśmiechnął się kącikiem ust.
– Czy taki „powszechnie uzdolniony”, to nie wiem, ale lubię sport.- Wakamatsu obrócił głowę, posyłając Daikiemu podobny uśmieszek.- Gdziekolwiek jestem, nie potrafię się powstrzymać, by nie nauczyć się czegoś nowego. Zimą to oczywiście zimowe sporty, wiosną i latem zajmuje się kolarstwem, biegam też w maratonach... Ogólnie, cokolwiek się trafi sportowego, od razu się za to zabieram.
– Grasz może w kosza?
– Głupie pytanie – zaśmiał się Wakamatsu.- To jeden z moich ulubionych sportów. A co, ty też?
– Ponad pół życia poświęciłem koszykówce.- Aomine uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie czasy dzieciństwa. Nawet w sierocińcu dużo grywał, a kiedy zaadoptowali go państwo Kuroko przeniósł pasję na ulicę, potem natomiast, w szkołach – znów na boiska i sale.- W każdej szkole dołączałem do klubu koszykówki. W zasadzie to, gdyby nie fakt, że tak dobrze radziłem sobie w sporcie, nie przyjęliby mnie do liceum. Miałem dość marne stopnie.
Ku jego zaskoczeniu, Wakamatsu roześmiał się łagodnie, z rozbawieniem.
– Normalnie jakbym słyszał własne słowa!- zawołał, zwalniając odrobinę, by zrównać się z Daikim.- Miałem dokładnie ten sam „problem”. Do liceum dostałem się niemalże na przepustce. Chociaż fakt, że oprócz klubu koszykówki uczęszczałem też do klubu łuczniczego. Byłem tam kapitanem.
– Udało ci się łączyć zawody w obu tych sportach?- zdziwił się Aomine, autentycznie zaciekawiony.
– Nie było łatwo i, niestety, czasem musiałem z czegoś zrezygnować. Zwykle były to jednak zawody z łucznictwa. Chociaż i to, i to kochałem po równo, to jednak koszykówka kręciła mnie bardziej ze względu na jej nieprzewidywalność i dzikość.
– Dokładnie to samo cenię w niej sobie najbardziej – przyznał Aomine, kiwając energicznie głową.- Kurde, może spotkaliśmy się kiedyś na jakichś zawodach? Ile masz lat? Grałeś może przeciwko Akademii Touou w liceum?
– Hmm...- Kosuke zastanowił się przez chwilę.- Nie, raczej nie. Ale to pewnie przez to, że moja licealna drużyna nigdy nie zaszła zbyt daleko: raz jeden przeszliśmy przez eliminacje do Interhigh, ale podczas Interhigh polegliśmy na naszym trzecim meczu.
– Hm – mruknął w odpowiedzi Aomine. Wakamatsu spojrzał na niego bez złości, wręcz z uśmiechem.
– Wiem, co sobie teraz myślisz – powiedział.- Ale błędnie sądzisz, że byłem słaby. Drużyna owszem, nie dawała z siebie wszystkiego, ale to nie znaczy, że ja sobie nie radziłem. No wiesz... wszystkiego sam przecież nie zrobię, prawda?
– Heh... Kiedyś myślałem dokładnie w tej sposób.
Kosuke spojrzał na niego z zainteresowaniem, mrużąc lekko oczy.
– Czyżby? Chcesz powiedzieć, że byłeś w stanie wszystko robić sam?
– Nie chcę się chwalić, ale byłem – i nadal jestem – bardzo dobry w te klocki. Na tyle dobry, że nigdy nie spotkałem kogoś lepszego ode mnie. Często zdarzało się, że choć na boisku byłem z drużyną, to grałem sam jeden. Dopiero kiedy mój najmłodszy brat dołączył do drużyny i zauważył, jak się „panoszę”, to dostałem od niego burę i przywołał mnie na ziemię. Pamiętam tamten mecz.- Aomine roześmiał się.- Zapewniam, że nie jesteś w stanie wyobrazić sobie jak komicznie to wyglądało; piłka ani razu nie wpadła w moje ręce i czułem się, jakbym był piątym kołem u wozu dla mojej drużyny.- Uśmiech Daikiego powoli znikał z twarzy, gdy mężczyzna wspominał tamten czas.- Wtedy zrozumiałem, jak czuł się każdy mój kompan, kiedy ich olewałem i grałem sam. Ten mecz wygraliśmy ledwo-ledwo, ale podczas niego nie zdobyłem ani jednego punktu...
– To całkiem wzruszające – stwierdził z półuśmiechem Wakamatsu.- Brat chyba wiele dla ciebie znaczy, co?
– No.- Aomine pokiwał głową.- Obaj, bo mam ich dwóch – dodał, spoglądając na Kosuke.- Takiej więzi jak nasza to ze świeczką szukać. Nie mamy przed sobą żadnych sekretów i zawsze sobie pomożemy, gdy trzeba.
– No!- Wakamatsu zatrzymał się na szczycie pagórka i, wbiwszy swoją deskę snowboardową w grubą warstwę śniegu, wyszczerzył zęby do Aomine.- Ciekaw jestem, czy ci pomogą, kiedy z tobą skończę. Skoro mam tylko jeden dzień, żeby nauczyć cię jeździć na snowboardzie, to lepiej poszukaj ochraniacza na tyłek. Bierzemy się do roboty.
Aomine parsknął śmiechem, rozbawiony. Podejście Wakamatsu naprawdę przypadło mu do gustu. Czuł, że z tym facetem zdecydowanie jest w stanie znaleźć wspólny język.
– No, zobaczymy – powiedział, również wbijając swoją deskę w śnieg.- Daj mi trzy godziny, a wszystko załapię. Jeśli nie, stawiam ci całą masę piw dziś wieczorem.
– I to mi się podoba!- wykrzyknął Wakamatsu, podając mu dłoń. Aomine uścisnął ją niemal uroczyście, po czym obaj mężczyźni zabrali się do pracy.
*
Midorima wiedział, że rozmowa z Takao nie będzie łatwa. Wiedział jednak również, że jeżeli spróbuje unikać przyjaciela, ten zacznie nachodzić go i nie da mu spokoju, dopóki Shintarou nie wyjaśni swojego zachowania. Dopóki nie wyjaśni, dlaczego pocałował Kazunariego.
Dlaczego go pocałował? Midorima nie miał pojęcia. Chciał zwalić winę na alkohol, ale podświadomie wiedział, że nie miał on nic wspólnego z tamtym zdarzeniem. Miał wrażenie, że nigdy nie zrozumie samego siebie, nigdy nie zrozumie powodu, który nim kierował, kiedy wpatrywał się głęboko w oczy Takao i pocałował go.
Nie wiedział też, dlaczego zamiast kierować kroki na spotkanie z Kazunarim, najpierw skierował je do pewnej ulicy przy centrum Tokio, do pewnego bloku, do pewnego mieszkania...
Do niejakiego Haizakiego Shougo.
Ciągle miał w pamięci to, co powiedział mu Takao. Wiadomość o niedoszłej próbie gwałtu na Kazunarim głęboko odcisnęła się na Midorimie – do tego stopnia, że zielonowłosy nie był w stanie myśleć o czymkolwiek innym.
Kiedy poprosił Akashiego, by ten dowiedział się co nieco o Haizakim, Shintarou zdążył domyślić się większości, nim usłyszał fakty: spodziewał się, że Haizaki Shougo nie ma żadnej rodziny, że pracuje w byle jakiej, zapyziałej dziurze i ledwie utrzymuje się w jakimś ciasnym mieszkanku, próbując jakoś wiązać koniec z końców. Domyślił się też, że jest zwykłym śmieciem.
Gdy Seijuurou potwierdził jego domysły, zielonowłosy postanowił przedsięwziąć pewne kroki... Rozumiał już, że Haizaki był śmieciem... ale wciąż nie wiedział, dlaczego zaatakował Takao. Czyżby go znał? Czy przyczaił się specjalnie? A może był to zwykły kaprys? Ale jeżeli tak, to dlaczego zaatakował mężczyznę? Przecież geje chyba nie gwałcą prostych ludzi na ulicy, prawda?
Shintarou musiał dowiedzieć się prawdy dla spokoju ducha – oraz dla Takao. Chciał powiedzieć mu dzisiaj o rezultacie spotkania z Haizakim, wyjaśnić mu, co się wtedy stało i uspokoić – zapewnić, że nie dopuści, by coś takiego się powtórzyło.
Ale zaraz, zaraz... on miał nie dopuścić? Przecież już od dawna nie mieszkają razem. Midorima ledwie go widuje na uczelni, poza nią widują się bardzo rzadko, a co najważniejsze – obaj mają partnerów. Niby co Midorimie było do tego, czy Kazunari jest bezpieczny od takich ludzi jak Haizaki Shougo? Teraz to rola Miyajiego.
Nie... nie „teraz”. Przecież to brzmi, jakby Midorima kiedykolwiek bronił Takao przed kimkolwiek. A przecież on nigdy tego nie robił, zbyt zaślepiony miłością do Akashiego...
Teraz było już jednak za późno – stanąwszy przed drzwiami mieszkania Haizakiego, zapukał głośno.
Gdy usłyszał po drugiej stronie odgłos kroków, wziął głęboki oddech, odruchowo chcąc wyglądać na bardziej napakowanego. Drzwi jednak nie otworzył mężczyzna, który miał być Haizakim, lecz ktoś inny – o krótkich czarnych włosach. Midorima kojarzył go z firmy Akashiego...
– Zastałem Haizakiego?- zapytał bez ogródek.
– Zależy w jakiej sprawie – mruknął mężczyzna, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Choć był niższy od Midorimy, a i jego budowa ciała była dużo wątlejsza, Shintarou czuł instynktownie, że facet jest dużo silniejszy, niż na to wygląda.
– A jakie wchodzą w grę?- Shintarou zmarszczył lekko brwi.
– Jeśli chcesz mu wpierdolić, to jest u siebie – odparł czarnowłosy, skinąwszy kciukiem za siebie.- A jak nie chcesz, to spadaj.
– No to chcę – mruknął Midorima, krzywiąc się.
Czarnowłosy wręcz ochoczo odsunął się na bok, wpuszczając Shintarou do środka. Kiedy ten przekroczył próg, gospodarz zawołał głośno, że „Haizaki ma gościa”. Potem przeszedł kawałek korytarzem, po czym w niecałej połowie obrócił się ku Midorimie i, oparłszy się ramieniem o ścianę, z wciąż skrzyżowanymi rękoma przyglądał się nadchodzącej scenie.
Haizaki wyszedł ze swojego pokoju; miał na sobie tylko szary dres. Spojrzał najpierw na czarnowłosego, a potem na Midorimę, po czym zmarszczył brwi.
– Co jest?- zapytał.- Jesteś od Golda?
Shintarou nie wiedział, o co mu chodziło. Nie miał jednak zamiaru tego po sobie poznać; postanowił po prostu przejść do sprawy. Najpierw delikatnie...
– Mówi ci coś nazwisko Takao?- zapytał, siląc się na spokój.
– O chuj ci chodzi?- Haizaki mocniej zmarszczył brwi.- Nie znam gościa.
– Czarne przydługie włosy, przedzielona na czole grzywka, stalowo niebieskie oczy. Sto siedemdziesiąt sześć centymetrów wzrostu...
– Na chuj opisujesz mi dziewięćdziesiąt procent Japończyków?- warknął Haizaki, zaciskając pięści. Najwyraźniej zaczął rozumieć, że coś jest nie tak.
– Próbuję ci przypomnieć, jak wyglądała osoba, którą skrzywdziłeś. Bo najwyraźniej nie pamiętasz.
– Co, chodzi ci o tego gościa od porno?- warknął Haizaki.- Ale to był blondyn, i nazywał się chyba Kise, czy jakoś tak... o chuj ci chodzi, człowieku? Nie przyszedłeś z kasą od Golda? Jeśli jesteś jego szmatą, to przekaż mu, że nie lubię czekać zbyt długo za wypłatą...
– Powiedziałeś: Kise?- Midorima zmarszczył mocno brwi, wytrącony z równowagi.- Co ty...?
– Wypierdalaj stąd, jeśli nie masz mi nic do przekazania – wycedził Haizaki, ruszając w jego stronę.
– Przyszedłem tu, bo kilka miesięcy temu próbowałeś zgwałcić mojego przyjaciela – wycedził z kolei Midorima, nabierając animuszu i również postępując krok w kierunku Haizakiego.
– Co? - odezwali się jednocześnie Haizaki i Nijimura.
– Nie wiem, o czym mówisz – prychnął Shougo, krzywiąc się z obrzydzeniem.- Nie muszę posuwać się do takich rzeczy, żeby kogoś zaliczyć. Zresztą, kto by gwałcił faceta...?
– Liczyłem na to, że ty mi odpowiesz na to pytanie – warknął Shintarou.- Dobrze się bawisz, napadając ludzi w ciemnych uliczkach?
– Wypierdalaj stąd, nie będę tego słuchał...
– Nie wyjdę, dopóki nie usłyszę wyjaśnień!
– Nigdy nie ruszałem dupy twojego przyjaciela, a teraz wypierdalaj...!
– Rozpoznał cię w szpitalu!
– WYPIERDALAJ!
Haizaki rzucił się nagle na Midorimę, ale Shintarou był na to przygotowany – choć nie zdawał sobie z tego sprawy, podświadomie wiedział od samego przekroczenia progu tego mieszkania, że wda się w bójkę z tą kanalią.
Ale czy można było mu się dziwić? Czy można było dziwić się jego wściekłości, kiedy facet, który skrzywdził jego najlepszego przyjaciela, nawet nie pamięta takiego zdarzenia? Jak to o nim świadczyło? Czy zdawał sobie w ogóle sprawę z tego, jakim jest potworem?
Midorima miał zamiar wkuć mu to do głowy raz na zawsze.
Uchylił się przed ciosem zwinnie, mimo wąskiego korytarza – i natychmiast wyprowadził kontratak, uderzając pięścią w lewy policzek Haizakiego. Poczuł na kłykciach impet uderzenia – miękką skórę i twardszą kość; już widział, jak na twarzy Shougo wykwita gwałtownie siniak. Nie zamierzał uderzać aż tak mocno, zaskoczyła go własna siła, jednak nie miał zamiaru się zatrzymać.
Haizaki ze wściekłym wrzaskiem rzucił się na niego, próbując go przewrócić, jednak Shintarou zaparł się mocno stopami. Nachylił się lekko i wyprowadził solidny cios w brzuch; Haizakiemu zabrakło oddechu, cofnął się o krok, a wtedy Midorima wykorzystał kolejną nadarzającą się okazję i uderzył ponownie w twarz. Tym razem zapewnił mężczyźnie soczyste limo pod lewym okiem...
… Wobec czego następny cios wyprowadził na prawą stronę.
Midorima dziwił się, że gospodarz nie przyszedł Haizakiemu z pomocą, wręcz przeciwnie; stał nieopodal, ze stoickim spokojem ale i dozą odrazy przyglądając się ich walce i najwyraźniej nie zamierzając nawet palcem kiwnąć. Shintarou był mu za to wdzięczny – wątpił, by dal radę dwóm naraz. Z jednym jednak, w dodatku tak słabym i żałosnym, jak się okazało, ze spokojem sobie poradzi.
Mimo gorszej sytuacji Haizaki wciąż próbował go powalić. Wyprostował się i, kierowany adrenaliną, stał się bardziej agresywny – w końcu trafił Midorimę w prawą stronę twarzy; Shintarou poczuł, jak puchnie mu oko. Po chwili miał też pękniętą wargę i brew, ale w myślach pocieszał się, że Haizaki i tak wygląda gorzej – ledwie widział na oczy, a krew spływała mu z ust.
Kiedy Shougo już zamachnął się na niego nogą, próbując go podciąć, Midorima uskoczył na bok i po raz drugi wbił pięść w jego brzuch, bliżej żeber. Haizaki uderzył plecami o ścianę i zsunął się po niej na podłogę, nie mogąc złapać oddechu. Midorima tymczasem kopnął go jeszcze w krocze, po czym wycedził ze złością:
– Następnym razem dobrze się zastanów, kiedy postanowisz kogoś skrzywdzić, ty nędzna kreaturo.
Po tych słowach Midorima zrobił coś, czego jeszcze nigdy wcześniej nie zrobił – nie licząc pobicia drugiej osoby, rzecz jasna. Zebrał w ustach ślinę zmieszaną z krwią i splunął na Haizakiego w wyrazie najwyższej pogardy. Następnie spojrzał na gospodarza, który wciąż przyglądał się im spokojnie.
– O co chodzi z Kise?- warknął.
– Znasz go?- usłyszał zamiast odpowiedzi.
– To przyjaciel – wycharczał, cofając się o krok i opierając ciężko o przeciwległą ścianę. Bójka go wykończyła, zwłaszcza, że wciąż był w kurtce i strasznie się zgrzał.
Co prawda Kise wcale nie był jego przyjacielem – Midorima ledwie go znał. Ale Kise znaczył tyle co Kuroko, a Kuroko dla Akashiego znaczył całkiem sporo. Shintarou nie miał pewności, czy Akashi nie wie już o „tym czymś” o Kise, ale jeżeli nie, to przynajmniej od razu odwdzięczy się mu za informacje o Haizakim.
– W takim razie musiał ci powiedzieć, co się stało – odparł chłodno gospodarz.
– On nigdy nie mówi o swoich problemach. Zawsze dusi je w sobie.
– Wyjdźmy na zewnątrz, to ci powiem – mruknął czarnowłosy, skinąwszy głową w kierunku drzwi.- Ta mała gnida już dostała za swoje. Jeśli znowu się na niego rzucisz, to umrze.
– Może powinien – prychnął pogardliwie Midorima, jednak odwrócił się i posłusznie wyszedł na zewnątrz.
Gospodarz po chwili wyszedł za nim, ubrany w cieplejszą rozpinaną bluzę. Stanęli przed drzwiami i spojrzeli na siebie, każdy z dystansem i chłodem.
– Otrzymam od ciebie jakąś deklarację, że nie ruszysz więcej Haizakiego?
– To zależy, czy on przestanie krzywdzić bliskie mi osoby.
– Dałeś mu nieźle w kość. Kto by pomyślał... Szczerze mówiąc, wyglądasz raczej na mózgowca niż siłacza.
– Przejdź do rzeczy – westchnął Midorima, po czym wskazał machnięciem ręki swoją twarz.- Chciałbym się tym zająć.
– No to jak będzie z Haizakim?
Shintarou wziął głęboki oddech.
– I tak nie chcę go więcej widzieć na oczy – stwierdził.- Mów, co się stało.
Nijimura spojrzał mu prosto w oczy.
A potem wszystko powiedział.
Dzieje się! Ach jak mi brakowało tej adrenalinki! Czekam aż Akashi okrutnie zamorduje Haizakiego :3
OdpowiedzUsuńTrzymaj się cieplutko senpai i miłego odpoczynku nad morzem!❤
Bardzo dziękuję! ♥♥
Usuń