Aomine w życiu nie sądził, że będzie się bawił tak dobrze.
Jeżeli miał być ze sobą szczery, to od czasu jego „wypadku” z Imayoshim, Daiki był wręcz przekonany, że nie spotka go już w życiu nic dobrego. Nie miał pracy, nie miał dumy, poniekąd myślał też o tym, że stracił część skóry – jego liczne blizny przerażały go do tego stopnia, że kiedy rozbierał się w łazience a potem się kąpał, zawsze patrzył prosto przed siebie, ostrożnie unikając również lustra. Poza tym wszystkim, nie mogły też tak po prostu odejść wyrzuty sumienia po samobójstwie Sakurai'a. Daiki wciąż czuł się trochę za to odpowiedzialny, choć zaczął o tym myśleć częściej dopiero po porwaniu.
Tym większe było jego zaskoczenie, gdy okazało się, że on i Wakamatsu świetnie się rozumieją. Obaj należeli do tego typu mężczyzn, którzy nie lubią się poddawać, gdy w czymś rywalizują, a do tego, choć inteligencją chwalić się nie mogli, to jednak mieli czyste serca i dla bliskich gotowi byli nawet zabić. Charakteryzowali się też podobnym poczuciem humoru oraz podejściem do świata – dzięki czemu, kiedy Aomine i Wakamatsu poszli po nauce jazdy na snowboardzie na umówione piwo, bawili się w swoim towarzystwie wyśmienicie.
Aomine nie mógł w to uwierzyć, ale... ale na tym krótkim wyjeździe poznał nowego przyjaciela.
O Wakamatsu wciąż nie wiedział wiele, a czasu na poznanie mieli niestety mało – na szczęście obaj zgodnie stwierdzili, że warto wymienić się adresami i numerami, by podtrzymać w miarę kontakt. Nawet jeśli nie mieszkali w tym samym mieście, to i tak czuli się ze sobą na tyle dobrze, że jednogłośnie chcieli podtrzymać znajomość.
Kiedy Daiki wracał z przytulnego baru w kierunku pensjonatu, nieco (a może nawet trochę bardzo) podchmielony, na jego ustach widniał uśmieszek. Wracał samotnie, gdyż Wakamatsu nie wynajmował pokoju w tym samym miejscu, co Daiki i jego bracia. Nie przeszkadzało mu to jednak – wyjątkowo, noc podobała mu się, gdy samotnie szedł dróżką, mając po swojej lewej stronie las, a po prawej otwartą przestrzeń z widokiem na górę Fuji. Gwiazdy świeciły tu niezwykle jasno, jakby i one cieszyły się na poprawę humoru Aomine.
To było dla niego bardzo dziwne, ale... czuł się taki odświeżony psychicznie, a dodatkowo zmęczenie, które czuł po długich lekcjach jazdy na snowboardzie oraz dobre piwo sprawiły, że nie miał nawet jak dopuszczać do siebie ponure myśli.
Po raz pierwszy od czasu wypadku Aomine miał naprawdę dobry humor.
– Doberek – rzucił z uśmiechem do recepcjonistki w pensjonacie, gdy wszedł raźnym, choć odrobinkę chwiejnym krokiem do środka.
Kobieta spojrzała na niego niepewnie i posłała mu nieśmiały uśmiech, z całą pewnością nieprzyzwyczajona do pijanych gości. Daiki skwitował jednak jej skromność kolejnym uśmiechem, po czym, pogwizdując, niemal w podskokach pokonał schody prowadzące na trzecie piętro, gdzie mieścił się jego pokój.
Jednakże gdy dotarł już na ich szczyt i ruszył korytarzem, nagle ujrzał coś, co w jednym momencie nie tylko go otrzeźwiło, ale i zupełnie zepsuło humor.
Naraz wróciły mu dziesiątki wspomnień z przeszłości; cichy płacz, wybuchy złości, odgłosy krzyków i tłuczonych naczyń... Uczucie strachu i przygnębienia, wściekłość i rozpacz jednocześnie – wszystko to zalało go jedną wielką falą, gdy rozpoznał przed sobą człowieka, który złamał nie tylko serce ale i duszę jego młodszego brata.
Nic się nie zmienił. Wciąż szczupły, średniego wzrostu, o tej samej czuprynie brązowych włosów, co zawsze i łagodnym spojrzeniu orzechowych oczu. Ten sam uśmiech, ten sam chód, ta sama aura pozytywności i otwartości.
„Cholera, nawet te jebane okruszki na mordzie mu zostały” - pomyślał, czując, jak ogarnia go wściekłość, prawdziwa agresja. Wziął jednak głęboki oddech, by naraz nie rzucić się na kroczącego przed nim mężczyznę, który jeszcze go nie zauważył.
W końcu orzechowe oczy odwróciły się od korytarzowych okien i zwróciły ku niemu. Dostrzegł w nich najpierw błysk rozpoznania, potem zaskoczenia, aż w końcu odrobiny niepokoju... lecz ostatecznie wszystko to zastąpiło coś na miarę radości.
– Aomine!- wykrzyknął z uśmiechem na twarzy Ogiwara Shigehiro. Pierwsza i największa miłość Kuroko.- Co za spotkanie! Co ty tutaj robisz? Od dawna tu jesteś? Och, Kuroko też tu jest?!- Mężczyzna rozejrzał się po bokach Aomine, jakby spodziewał się ujrzeć swojego byłego chłopaka obok niego.
– Co ty tu robisz?- zapytał Daiki grobowym tonem, patrząc na Ogiwarę dokładnie takim spojrzeniem, jakim powinien – patrzył na niego, jak na człowieka, który złamał serce jego bratu i sprawił, że ten przestał odczuwać radość, przestał odczuwać miłość i zobojętniał na cały świat.
Jak długo on i Kise starali się przywrócić Kuroko do życia? Tak, właśnie tak. To, co robili dla Tetsuyi, było właśnie przywracaniem go do życia, gdyż Tetsuya odmawiał wszystkiego – nie chciał jeść, pić, nawet podstawowe potrzeby w toalecie załatwiał wręcz od niechcenia. Nie chciał wychodzić na zewnątrz, nie chciał czytać, nie chciał nic oglądać, nie chciał robić nic prócz leżenia w łóżku i pogrążania się w coraj większej depresji...
Aomine pamiętał, jak w końcu złamał Tetsuyę – jak zakupił setki shake'ów waniliowych, wlał je do wanny i w końcu siłą wrzucił Kuroko do lodowej kąpieli. Pamiętał, jak Kuroko wtedy pękł, pamiętał, jak wszyscy trzej płakali, tuląc się i przeżywając ból Kuroko tak jak własny.
A teraz Ogiwara śmiał się zachowywać w ten sposób? Uśmiechał się i na dodatek pytał o Tetsuyę, jakby chciał go zobaczyć, porozmawiać z nim?
Daiki musiał tłumić w sobie chęć pobicia go – nie tylko uderzenia, ale właśnie dotkliwego pobicia.
– Przyjechałem na ferie ze znajomymi – wyjaśnił Shigehiro, najwyraźniej czując narastające między nimi napięcie. Choć wciąż się uśmiechał, to jednak już nie tak szeroko, jak chwilę wcześniej.- A ty? Jesteś sam?
– Nie – odparł chłodno Aomine, wciąż patrząc na niego z góry.- Jestem z braćmi.
– Och, więc Kuroko też tutaj jest?- Ogiwara uśmiechnął się szerzej, choć bardziej nieśmiało.- Rany, całe lata go nie widziałem!
– I nie zobaczysz przez wiele, wiele kolejnych – warknął Aomine, marszcząc gniewnie brwi.
Ogiwara przełknął ciężko ślinę. Daiki wiedział, że mężczyzna nie jest tchórzem. Jeżeli uważał jakąś sprawę za ważną dla siebie, był gotów stanąć do bójki o swoje, nawet jeśli jego przeciwnik był dużo wyższy i lepiej zbudowany od niego. Co prawda, Ogiwarze nie można było odmówić dobrej sylwetki – była szczupła, lecz wysportowana, o czym zresztą świadczyły mięśnie, napinające się pod t-shirtem, który na sobie miał. Niemniej, Aomine był od niego wyższy i, jak wiedział doskonale, szybszy i sprawniejszy.
W zasadzie naraz poczuł ochotę, by dać nauczkę Ogiwarze za tamte lata, za zerwanie z Kuroko. Nie obchodziło go, że rozstali się w zgodzie – ze strony Tetsuyi tylko udawanej. Ponieważ wtedy Shigehiro wyprowadził się i Daiki nie miał okazji go sprać, teraz, skoro nadarzyła się okazja, powinien nadrobić stratę.
Shigehiro wsunął dłonie do kieszeni spodni i, spuściwszy wzrok na ziemię, westchnął ciężko.
– Minęło sześć lat, Aomine – mruknął niechętnie.
– I co? Czas leczy rany?- prychnął Aomine.- Nigdy nie wybaczę ci tego, co zrobiłeś mojemu bratu.
– Rozstaliśmy się w zgodzie.
– W dupie – burknął Daiki.- Dla ciebie to może było rozstanie w zgodzie, ale nie wiesz, przez co przechodził Tetsu. Ty mogłeś sobie od razu figlować z innymi, skoro już pozbyłeś się ciężaru, ale jemu było ciężko.
– Jeżeli uważasz, że właśnie tak do tego podchodziłem, to się grubo mylisz – powiedział dobitnie Ogiwara, patrząc ze złością na Aomine.- Mnie też nie było wcale łatwo, bo byłem z Kuroko długo, i byliśmy razem szczęśliwi...
– A potem coś się zmieniło i zrezygnowałeś – dokończył za niego Aomine.
– To nie tak wyglądało. Zresztą, nie będę się usprawiedliwiał przed tobą – dodał. Jego głos drżał lekko, jakby już zaczęły ponosić go emocje.- Masz rację tylko w tym, że nie wiem, co dokładnie przechodził Kuroko, choć domyślam się, że nie było mu łatwo. Skoro jestem tutaj, i on również tu jest, to mam okazję go o to zapytać i wyjaśnić...
– Niczego nie będziesz wyjaśniał mojemu bratu – warknął Aomine, gwałtownie chwytając Ogiwarę za koszulkę i przysuwając go sobie do twarzy szarpnięciem.- Tylko zbliż się do niego, a powyrywam ci kości, rozumiesz? Nie pozwolę, żeby Kuroko sobie o tobie przypomniał, nie pozwolę, żeby znowu zaczął o tobie myśleć. Ja i Ryouta zrobiliśmy, co było w naszej mocy, by zapomniał o tobie, i to się ma nie zmieniać, czaisz?
– To chyba Kuroko powinien o tym zdecydować, prawda?- Choć Ogiwara był w gorszej sytuacji, wciąż odzywał się odważnie do wściekłego Daikiego.- Powiedz mu chociaż, że tu jestem. Mieszkam w pokoju numer trzydzieści jeden, będę tu jeszcze przez tydzień... jeśli tylko zechce, niech do mnie przyjdzie. Ja chcę, by przyszedł. Chcę go zobaczyć i chcę z nim porozmawiać.
Aomine, słysząc, że Ogiwara ma pokój sąsiadujący z pokojem Kuroko, niemal się przeraził. Trzymał jeszcze chwilę Ogiwarę, nie odzywając się i myśląc gorączkowo, co zrobić. Zabrać braci i wracać wcześniej do Tokio? A może chociaż zamieni się z Tetsuyą? Przecież powiedzenie mu o obecności Ogiwary nie wchodziło w grę!
– Lepiej, żebym cię więcej nie zobaczył – powiedział Aomine bardzo cicho. Ogiwara wzdrygnął się na te słowa i uczucie, z jakim Daiki je wypowiedział. Kiedy ciemnoskóry puścił go, mężczyzna cofnął się o krok, patrząc na niego z niepokojem.
– Aomine, ja nie chciałem, żeby Kuroko cierpiał... Przecież wiesz, że nigdy nie chciałem go skrzywdzić – powiedział jeszcze, jakby chcąc się usprawiedliwić.- Cokolwiek się wydarzyło, nie było to przeze mnie zamierzone...
– Zejdź mi z oczu – wycedził Daiki.
Ogiwara rozchylił lekko usta, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak ostatecznie poddał się i, spuszczając wzrok ze złością ale i smutkiem, wyminął Aomine i zbiegł ze schodów.
Daiki miał teraz poważny problem na głowie.
***
Midorimę zazwyczaj nie obchodzili ani obcy ludzie, ani ci słabo znajomi, ale musiał przyznać, że sytuacja, z którą zapoznał go Nijimura Shuuzou, zaniepokoiła go.
Czyli w tym wszystkim chodziło o Kise. Nijimura myślał, że Shintarou jest przyjacielem Ryouty, i to dlatego chce wpieprzyć Haizakiemu – ponieważ ten, dopiero co uratowawszy Aomine, sprzedał Kise jakiemuś producentowi filmów pornograficznych. Midorima nie mógł się nadziwić, jak skomplikowana była ta sytuacja – ledwie ją sam rozumiał.
Z tego, co wywnioskował, chodziło o to, że niejaki Nash Gold, ów producent, zaproponował Kise, że znajdzie jego zaginionego brata pod warunkiem, że Ryouta podpisze z nim dwuletni kontrakt. Kise zgodził się, ale w międzyczasie Aomine został odnaleziony przez Haizakiego, czyli zupełnie postronnego „bohatera”. Gold dowiedział się o tym, przyszedł do Shuuzou i przekupił go, by ten powiedział Kise, że od samego początku pracował dla Golda. Dzięki temu Nash zdobył swoją gwiazdkę, gdyż Ryouta, jako mężczyzna zaskakująco dumny, postanowił dotrzymać słowa.
Midorima dziwił się, że z Kise taki idiota. Kto normalny podpisałby coś takiego? Przecież z tego można się było zwyczajnie wykiwać – to byłoby niemal porwanie, niezgodne z prawem zatrudnienie poprzez szantaż.
Mimo to, Shintarou się zmartwił. Sytuacja była bowiem bardziej zawiła. Lada moment mogła ona bowiem doprowadzić do rozpadu rodziny – braciom trzeba było przecież pomóc! Właśnie dlatego Shintarou, nie bacząc na podbite oko i pęknięte wargą oraz brew, na szybko przecierając wciąż płynącą krew, po bijatyce z Haizakim, udał się bezpośrednio do domu trójki braci.
Zastanawiał się, czy to możliwe, że Akashi o niczym nie wie. Sprawa dotyczyła Kise, więc Kuroko musiał o wszystkim, rzecz jasna, wiedzieć, a skoro tak, to z pewnością zwróciłby się o pomoc do Akashiego. Seijuurou jednak z kolei powiedziałby o wszystkim Midorimie, a ten o niczym przecież nie wiedział... więc albo Akashi zapomniał lub umyślnie nie powiedział mu o całej sytuacji, albo Kuroko nie poinformował najlepszego przyjaciela o tym, co spotkało Kise, albo...
Nie, ostatni opcja nie wchodziła w grę. Przecież niepodobne, żeby bracia zgodzili się na to wszystko i pogodzili się z faktem, że Kise lada moment zniknie na dwa lata, by pracować w tak upokarzającej pracy, do której zaciągnięto go siłą!
Midorima podjechał pod sam dom braci. Czuł się trochę zestresowany, w końcu nie znali się zbyt dobrze. Kuroko, wiadomo, widywał czasem z Akashim od lat, kiedyś spotkał go też w towarzystwie Kagamiego w galerii, ale Aomine i Kise widział w życiu może ze dwa, trzy razy – ostatnio w szpitalu.
Ale nie mógł zostawić ich samym sobie. Może i nie znał ich za dobrze, ale Kuroko był przecież przyjacielem Akashiego. Kiedyś już miał złamane serce przez jakiegoś faceta i Seijuurou całe miesiące chodził zmartwiony i poddenerwowany... Midorima nie chciał, by znów to przechodził.
Zadzwonił do drzwi trzy razy, a potem głośno załomotał, ale nikt nie otwierał. Samochodu nie było na podjeździe, więc możliwe, że któryś z nich gdzieś pojechał – a może i wszyscy trzej. Nie miał zamiaru jednak się tak łatwo poddać. Wiedział, jakie głupoty przychodzą na myśl ludziom w takich sytuacjach, wobec tego postanowił jak najszybciej skontaktować się z którymś z nich.
Akashi nie obierał od niego telefonu – zapewne prowadził i nie mógł odebrać, gdyż o tej porze powinien już wracać do domu – ale Midorima znał jeszcze jedną osobę, która miała kontakt z braćmi. I choć niegdyś łączyły go z tą osobą dość zażyłe stosunki, niezwłocznie wybrał do niej numer.
– Halo?- usłyszał zaskoczony głos w słuchawce.
– Kagami, jest u ciebie Kise, Aomine albo Kuroko?
– Co? Yy, nie, a czemu o nich pytasz?
– Muszę porozmawiać z którymś z nich, dowiedzieć się szczegółów o tej całej sytuacji z Kise – westchnął Shintarou.- Co prawda nie znam ich za dobrze, ale Kuroko to przyjaciel Akashiego i pomyślałem, że...
– Czekaj, ale jakiej sytuacji? O co chodzi?
– Jak to „jakiej”, nie słyszałeś o niczym?- Midorima sapnął z irytacją.- Przecież przyjaźnisz się z Aomine i Kuroko!
– To... no, to prawda, ale ostatnio nie miałem okazji...
Midorima westchnął ciężko, wznosząc ku niebu oczy, a następnie pokrótce wyjaśniając, o co chodzi. Zdziwiło go, gdy okazało się, że Taiga również nie miał o niczym pojęcia.
– Trochę się posprzeczaliśmy z Daikim...- mruknął słabo do telefonu.- Nieważne... Jesteś teraz u nich?
– Tak, ale nikt mi nie otwiera, więc pomyślałem, że może któryś z nich jest u ciebie.
– Nie. A Akashi nic nie wie? Przecież Kuroko go...
– Do tej pory nic mi nie mówił, a teraz nie obiera. Masz jeszcze jakiś pomysł, gdzie mogą być?
– Może u Reo... Ale nie mam do niego kontaktu. Do Tomoyi też nie, no ale może Takao coś wie?
Takao.
Midorima zaklął szpetnie pod nosem, choć zrobił to na tyle cicho, by Kagami tego nie usłyszał. Kazunari owszem, był chętny do rozmowy, aż za bardzo. Ponieważ Shintarou od dwóch godzin spóźniał się na spotkanie z nim, Takao namiętnie do niego wydzwaniał i wypisywał niepochlebne SMS-y, ale Midorima wszystko to skrzętnie ignorował. Nie miał teraz siły tłumaczyć się, dlaczego się nie pojawił, ani dlaczego szuka trójki braci. Choć prawdą było, że Kazunari rzeczywiście mógł coś wiedzieć...
– Dobra, coś wymyślę – mruknął tymczasem na głos.- Dzięki za informacje. Na razie.
Shintarou rozłączył się, nie czekając na odpowiedź, po czym wsiadł do auta i ruszył w drogę powrotną do apartamentu.
Po drodze zastanawiał się, z kim jeszcze mógłby się skontaktować, niestety nikt konkretny nie przychodził mu na myśl. Nie znał żadnego Reo ani żadnej Tomoyi, zresztą – przecież w ogóle nie wiedział o życiach Kuroko, Aomine i Kise. Z tego, co kojarzył, Ryouta stracił pracę, choć okoliczności dokładnych nie znał, Daiki zapewne wciąż przeżywał wcześniejsze porwanie, a Tetsuya... w sumie to nawet nie wiedział, co u niego. Ostatnio Akashi nic o nim nie mówił.
Po dotarciu na miejsce, w pierwszej kolejności postanowił zająć się swoimi ranami. Oko napuchło mu do tego stopnia, że ledwie nim widział a, jak się po chwili okazało w łazience, feeria ciemnych barw, która otaczała opuchliznę była imponująca. Midorima skrzywił się do swojego odbicia w lustrze. Domyślał się, że to „limo” (choć było to bardzo łagodne określenie) będzie się długo goiło i z pewnością zarówno na uczelni, jak i w szpitalu na praktykach ludzie nie dadzą mu spokoju. Już widział nagłówki z uniwersyteckiej gazetki - „Uczelniany prymus Midorima Shintarou wdał się w bójkę!”.
Zielonowłosy opatrzył sobie ostrożnie oko, obmył twarz z krwi, głównie skupiając się na brwi oraz wardze, po czym zakleił plastrami krwawiące ranki. Ledwie skończył, kiedy ponownie rozległ się dzwonek jego komórki. Tak jak się domyślił, dzwonił Takao.
Midorima westchnął ciężko, poddając się. Przecież i tak był mu to winny. Odbierze, wyjaśni krótko, że wypadło mu coś ważnego i poprosi o przełożenie tego jakże ważnego spotkania na później.
Biorąc do ręki komórkę, nagle zawahał się. To nie przypadkiem tak, że próbuje zająć się czyimiś problemami, zamiast wziąć się za swoje, prawda? W końcu, jakby nie patrzeć, naprawdę chciał uniknąć tematu jego pocałunku z Takao. Nie wiedział, co go wówczas podkusiło – czy był to alkohol, czy rzeczywista chęć zrobienia tego. Co gorsza jednak, nie wiedział również, jak sobie z tym poradzić.
Pocałunek z Kazunarim był... był zupełnie inny, niż te z Akashim. Kiedy Midorima całował Seijuurou miał wrażenie, że cały świat zapada się do piekła, temperatura wzrasta, a on płonie z pożądania, by tylko czuć ten język na sobie – w ustach i na ciele.
Z Takao było inaczej. Kiedy go pocałował po raz pierwszy, miał wrażenie, że się unosi. Jego dusza stała się jakby lżejsza, zapomniał o zmartwieniach, ale również zamiast myśleć o przejściu do gry wstępnej czy samego seksu, skupiał się tylko i wyłącznie na pocałunku. O dziwo, nie miał żadnych zbereźnych myśli prócz tej, by poczuć pod palcami dotyk skóry, ale nie w ten erotyczny sposób, a... a w poznawczy.
Czuł, jakby wracał do czegoś, co niegdyś sobie ukochał, lecz stracił to, lub zapomniał o tym. Miał wrażenie, że jest to właściwe, wręcz konieczne – potrzebne.
Było to tak dziwne i niezrozumiałe dla niego, że aż bał się o tym myśleć, a co dopiero rozmawiać. I fakt, że musi się przemóc i spotkać z Takao, by to wszystko wyjaśnić, by przeprosić – po prostu go przerażał.
Bo nie wiedział, jak ma się z tego wytłumaczyć. Nie wiedział, co mógłby powiedzieć innego... prócz zwyczajnej prawdy.
Telefon wciąż dzwonił. Midorima wziął głęboki oddech i odebrał w końcu, przysuwając telefon do ucha po stronie zdrowego oka.
– Cześć, Takao – powiedział.- Przepraszam, że nie odbierałem, ani się nie pojawiłem, ale coś ważnego mi wypadło.
– Że co takiego?!- wykrzyknął wyraźnie wściekły Kazunari.- Półtora godziny czekałem na ciebie w tym zasranym barze, a ty mi teraz mówisz, że coś ci wypadło?! Nie mogłeś zadzwonić wcześniej?! Albo chociaż napisać, dać mi cynka, żebym niepotrzebnie nie wychodził z domu? A może próbujesz mnie...?!
– Jeszcze raz przepraszam, muszę kończyć – westchnął Midorima.- Przełożymy to spotkanie na... na za dwa tygodnie. Jeszcze ci napiszę.
– Dwa...?!- Takao chyba się zapowietrzył, bo urwał na chwilę.- Midorima!
– Na razie.
Shintarou wiedział, że zachowuje się jak tchórz, ale nie potrafił inaczej. Dzisiaj nie miał już na to siły, nie miał siły na nic. Ani na myślenie, ani na działanie, ani w ogóle na życie. I tak czekały go jeszcze wyjaśnienia Akashiemu i rozmowa z nim na temat Kise. Jeżeli Akashi jeszcze nie zaczął działać, to Shintarou mu pomoże. Jeśli jest już po problemie, to i tak musi z nim porozmawiać. Chciałby, żeby Seijuurou mówił mu o wszystkim. Chciałby, żeby byli parą taką, jak wszystkie.
Taką jak Takao i Miyaji, na przykład.
Zakochani.
Szczęśliwi.
Otwarci wobec siebie, wobec swoich serc...
On i Akashi.
On... i Akashi.
Pierwsza: )
OdpowiedzUsuńWoooo! *-*
UsuńStare, dobre czasy ♥♥♥♥
Świetne opowiadanie . Masz talent dziewczyno !
OdpowiedzUsuńjak ja uwielbiam, jak jest dużo Midorimy i Takao :D życzę dalszej weny Yuuki, weny!
OdpowiedzUsuń