[MnU] Odcinek 16 [rewrite]

 

Moda na Uke

Odcinek 16



Nie był przyzwyczajony do bólu. Zwłaszcza takiego.

Czuł, jakby jego klatkę piersiową rozsadzały płomienie; gorący nacisk trwał nieustannie, pulsował w nim łagodnie, zdawałoby się, że wręcz czule. Ale prawdą było, że przeżywał powolną, pozbawioną litości i ukojenia agonię. Jak nie do końca rozdeptany robak, jak lecący nad oceanem ptak o złamanym skrzydle.

Odkąd spontanicznie pocałował Midorimę, Takao nie był w stanie na niczym się skupić. Próbował się uczyć, próbował grać na gitarze, próbował wymienić kilka wiadomości z Kuroko czy też Miyajim, próbował nawet wybrać się do rodziców i siostry w odwiedziny, ale w ostatniej chwili zrezygnował.

Myślami ciągle wracał do tamtego momentu, kiedy jego usta zetknęły się z ustami Shintarou, a on poczuł eksplozję uczuć.

Naprawdę go kochał.

Ten pocałunek był jedynie najboleśniejszym potwierdzeniem tego, jak bardzo zakochany w nim był, jak bardzo go pragnął i potrzebował w swoim życiu.

Nie, nie, nie, nawet nie, to wciąż za mało – Kazunari szalał za Midorimą, zrobiłby dla niego wszystko, zgodziłby się na każdą rzecz, jakiej zielonowłosy by żądał. Gdyby tylko było to możliwe, Takao byłby gotów nawet na związek bez zobowiązań – dokładnie taki, jaki łączył Midorimę i Akashiego.

Ale Midorima nigdy by się na to nie zgodził. Nie chciałby tak krzywdzić Takao, nie chciałby, żeby czuł dokładnie to samo co on, gdy chodziło o Akashiego – bezradność, tęsknotę, zazdrość o innych.

Szedł przez pogrążony w zapadającej ciemności park. Zajęcia na uczelni przedłużyły się, ale on i tak niewiele z nich pamiętał, zajęty roztrząsaniem przeszłości i marną próbą wyobrażenia sobie, że jeszcze wszystko się ułoży.

Minął już tydzień od tamtego wymuszonego pocałunku. Widzieli się przelotnie kilka razy w mieszkaniu, ale brakło im czasu, by zamienić ze sobą słowo. Witali się jak zawsze, żegnali jak zawsze, ale nie patrzyli sobie w oczy. Mieszkanie w większości czasu przepełniała nieznośna cisza i stale narastające napięcie.

Takao nie dziwił się przyjacielowi, ani nie winił go za brak chęci do kontaktu z nim. Zgadywał, że narobił mu niezłego mętliku w głowie, on sam zresztą nie potrafił się pozbierać. Myślał tylko o Midorimie, o tym, jak wiele traci, ile pragnie zyskać, ile mógłby mu dać i…

I jak bardzo cierpi.

Nieustanny, przeszywający ból.

Łzy napłynęły mu do oczu. Zacisnął wargi, wcisnął zaciśnięte pięści do kieszeni kurtki. Klatka piersiowa bolała go coraz bardziej, szczególnie w chwilach, kiedy tracił kontrolę nad emocjami i chciało mu się płakać. Kto to widział, żeby dorosły, dwudziestoletni mężczyzna beczał przez innego faceta! W dodatku takiego, z którym nigdy nic fizycznego go nie łączyło, że poza paroma przytulasami i tym jednym żałosnym pocałunkiem, wziętym siłą, kiedy dobroć nie pomagała.

Ile by dał, by to uczucie znikło. By ten ból odszedł, by Takao zapomniał, by pozwolił sobie samemu na wytchnienie, by po prostu przestał kochać. Nie chciał już tego czuć, nie chciał już się męczyć, chciał najzwyczajniej w świecie świętego spokoju. Pragnął skupić się na nauce, pragnął skupić się na muzyce, na przyjaciołach…

Nie chciał już tego czuć. Chciał poczuć coś nowego.

Jakieś śmiechy i dźwięk tłuczonej szklanej butelki wyrwały go z zamyślenia. Ocknął się z odrętwienia i uniósł głowę, spoglądając w kierunku grupki mężczyzn zebranych wokół jednej z ławek stojących w parku.

Nie wyglądali przyjaźnie. Było ich łącznie pięciu – trzech stało przed ławką, dwóch na niej siedziało, przy czym jeden z nich ramieniem obejmował jakąś młodą kobietę, która wyglądała na kompletnie pijaną. Zresztą, żadne z tego towarzystwa nie sprawiało wrażenia trzeźwego. Mężczyzna, który obejmował kobietę, siedział w szerokim rozkroku, ubrany w dres i przejściową jesienną kurtkę, narzuconą na bluzę. Reszta była ubrana całkiem podobnie.

Tylko jeden z nich zwrócił uwagę na zbliżającego się w ich kierunku Takao. Czarnowłosy widział, jak stojący przed ławką mężczyzna mierzy go spojrzeniem od dołu do góry, a potem przechyla butelkę i upija solidny łyk piwa. Zaraz jednak odwrócił od niego głowę, straciwszy zainteresowanie.

Widać nie byli wystarczająco pijani, by dla zabawy zaczepiać przechodniów.

To wydawało się zaskakujące, zważywszy na to, jak postrzegano takie grupy. I w każdej innej sytuacji każdy inny cieszyłby się, że może w spokoju przejść bezpiecznie obok.

Ale nie tej nocy. Nie przy nich. Nie Takao.

Przechodząc obok mężczyzny z piwem, który znów przechylił butelkę, Kazunari trącił go ramieniem. Mężczyzna postąpił o krok do przodu, piwo chlusnęło na jego bluzę. Takao zwolnił kroku, obrócił ku niemu głowę i patrzył, jak ten spogląda na niego z wysuniętą przed siebie butelką.

Serce Kazunariego zaczęło bić mocno.

Był gotów.

Ale mężczyzna patrzył na niego w milczeniu z nieprzyjemną miną, po czym po prostu przetarł powoli mokrą brodę wierzchem dłoni i rzucił warkliwie:

- Spierdalaj.

- Bo co mi zrobisz?- zapytał Takao, kiwając na niego głową.- Mnie też oblejesz piwem?

Kompania przerwała rozmowy i wokół ławki zaległa cisza. Wszyscy wpatrzyli się w Kazunariego, niektórzy z nich marszczyli gniewnie brwi.

- Dobrze ci radzę, człowieku, wypierdalaj stąd – powiedział ten, którego Takao trącił ramieniem.- Nie chcesz kończyć tego wieczoru w taki sposób.

- Racja, na pewno nie chcę walić gorzelnią tak jak wy – mruknął Kazunari, odwracając się powoli.

- Pojebany jakiś?- bąknął któryś z nich.

Takao postąpił jeden krok do przodu, kiedy ktoś chwycił go za kaptur i pociągnął mocno. Zachwiał się, obrócił odruchowo na piętach, a gdy tylko jego twarz zwróciła się w kierunku mężczyzn, kątem oka zobaczył ciemną smugę, a zaraz po niej poczuł silny ból po prawej stronie.

Stęknął, przewrócił się. Poczuł, jak skóra na jego dłoniach zdziera się przez asfaltową parkową ścieżkę, a ciepła krew tryska z jego nosa.

- Doigrałeś się, kurwa!

Nie zdążył podnieść się z ziemi, gdy mężczyzna, którego zaczepił, wymierzył kopnięcie. Trafił pod klatkę piersiową – Takao poczuł, jak z jego płuc uchodzi powietrze. Nagle spanikował, czując, że nie może złapać nowego oddechu, zupełnie jakby jego drogi oddechowe zostały zablokowane.

Mężczyzna tymczasem znów go kopnął, tym razem trafiając w podbrzusze. Zamachnął się z taką siłą, że uderzając obrócił Takao na plecy. Kazunari chwycił się z jękiem za brzuch, próbując go osłonić, ale teraz kolejne kopnięcia zaczęły spadać na jego biodra, pośladki i uda. Najpierw czuł jedno uderzenie po drugim, kolejno, potem zaś – kilka naraz.

Kiedy osłaniał brzuch, kopano go po twarzy, kiedy zasłaniał twarz, kopano go po kroczu i brzuchu, po klatce piersiowej, po plecach i nogach. Czuł niewyobrażalny ból na całym ciele, krzyczał, prosił, by przestali.

Każdy by prosił.

- Wyjebiemy gnoja, kurwa!- wrzasnął któryś z mężczyzn.- Seok, chwyć skurwysyna za nogi!

- Podpalcie go, kurwa!

- Jebany skurwiel!

Chwycili go w trzech, i wśród kolejnych wulgarnych wyzwisk zaczęli gdzieś nieść. Takao próbował się wyrwać, próbował zobaczyć, gdzie go niosą, ale twarz miał spuchniętą do tego stopnia, że ledwie widział na oczy. Wszystko go bolało, czuł każde pęknięcie na skórze, każde ciepło wypływającej z ran krwi.

Klatka piersiowa też go bolała, bardzo – nie tym samym bólem, co wcześniej, ale równie silnym, nawet mocniejszym. Łzy szczypały go w oczy, czuł się zagubiony.

- Na trzy!

- Raz…

- Dwa…

- Trzy!

Bujali nim, ale nie był tego świadomy – cały czas kręciło mu się w głowie, nie widział różnicy. Ale kiedy go puścili, wyraźnie to poczuł.

Nagle stał się wolny. Nagle przestał czuć ich ręce na swoim ciele, i choć nadal całe go ono bolało, wydawało mu się, że przyszedł też moment krótkiej ulgi – kiedy chłód owiał jego mokrą od łez, krwi i potu twarz, kiedy jego ubrania załopotały cicho na wietrze, jakimś cudem zagłuszając okrzyki i śmiechy.

A potem poczuł tylko mocne uderzenie i lodowatą wodę, która wypełniła jego usta i nos.


***


Restauracja „Kasui” cieszyła się dobrą opinią zarówno wśród stałych klientów, jak i tych, którzy odwiedzali ją przejazdem. Podobnie jak większość tokijskich restauracji tradycyjnych, została urządzona w ciepłych odcieniach pomarańczy i brązu. Na całej długości lokalu powieszono trzy duże japońskie lampiony, a resztę światła wieczorami zapewniały małe lampki w kształcie kwiatu lotosu, położone na każdym stoliku.

- Musimy tu częściej przychodzić – stwierdził Hayama Kotarou, wpakowując do ust ostatni kawałek sushi, które zamówił.- Ładnie tu, ceny nie są najgorsze, a jedzenie pyszne!

- Mówisz tak w każdej restauracji i knajpie, do której cię zapraszam – westchnął Miyaji Kiyoshi, mimo wszystko jednak rozbawiony zachwytem na twarzy przyjaciela.

- Może to nie urok lokalu, w którym jestem, ale osoby, która mi towarzyszy.- Hayama zalotnie mrugnął do niego, pstrykając palcami, a Miyaji wywrócił wymownie oczami.

- A może to kwestia twojego nad wyraz niewymagającego gustu – stwierdził, a Kotarou roześmiał się wesoło.

- Tak też może być – przyznał, odsuwając od siebie talerz i wycierając usta serwetką.- Dziękuję za posiłek!

- Dziękuję.

- To co, zbieramy się? Nie chcę, żebyś spóźnił się na nocną zmianę.

- Taa, zbieramy się – westchnął Miyaji, dopijając swoje bezalkoholowe piwo.- Pójdę zapłacić rachunek, a ty zabierz nasze rzeczy.

- No weź, teraz moja kolej na płacenie!

- W porządku, poprzednim razem cię wystawiłem, więc uznajmy to za rekompensatę.

- Miałeś swoje powody – westchnął Kotarou, ale Kiyoshi wstał już od stolika i udał się w kierunku lady.

Nie mając innego wyboru, Hayama zabrał ich rzeczy i skierował się do wyjścia. Będąc przy drzwiach, założył swoją kurtkę i poczekał za przyjacielem. Razem wyszli na zewnątrz, witając nieprzyjemny ziąb wzdrygnięciem.

- Dzięki za dzisiejsze zaproszenie – powiedział Kotarou, uśmiechając się do niego.- Następnym razem to ja stawiam! Napiszesz mi, kiedy będziesz miał wolne na przyszły miesiąc?

- Pewnie – mruknął Miyaji, zapinając kurtkę pod samą szyję i pocierając o siebie dłonie.- Jak dostanę grafik, to dam ci znać.

- Świetnie, to w takim razie życzę ci na dziś miłej pracy, i oby szybko zleciało!- Hayama wcisnął dłonie do kieszeni spodni.

- Taa, dzięki – westchnął Miyaji.- Jakie masz w ogóle plany na wieczór? Jest jeszcze dość wcześnie, spotykasz się z kimś?

- Niee, wracam prosto do domu, obejrzę pewnie jakiś film, albo posłucham muzyki.- Wzruszył ramionami.- Byłeś moją jedyną atrakcją w dniu dzisiejszym. Liczę na więcej!

- Zgadamy się.- Miyaji skinął mu głową.- Trzymaj się, do zobaczenia.

- Do zobaczenia!- odpowiedział.

Kiyoshi odwrócił się i ruszył chodnikiem. Hayama patrzył za nim jeszcze przez chwilę, zagryzając wargę. Miyaji wyglądał dzisiaj tak dobrze! Ciemne granatowe dżinsy, beżowy sweter, spod którego wystawał kołnierz koszuli, a do tego drobiazg w postaci bransoletki sznurkowej, którą dostał jakiś czas temu od Kotarou w prezencie!

Mężczyzna westchnął cicho, odwracając się powoli na pięcie i, zerknąwszy jeszcze parę razy przez ramię, ruszył w przeciwną stronę, konkretnie w kierunku parku, przez który zawsze przechodził, by skrótem dotrzeć do swojego mieszkania.

Kolejne spotkanie z miłością jego życia przebiegło w miłej atmosferze. Co prawda musiał parę razy nakazać sobie w duchu, by po raz tysięczny nie wyznać mu miłości, ale koniec końców nie zrobił tego, z czego był całkiem dumny. Miyaji był świadomy jego uczuć, a Hayama kochał go tym mocniej, że chociaż mężczyzna nie mógł odwzajemnić jego uczuć, to akceptował je, szanował i, pomimo pewnych trudności, nadal widywał się z Kotarou.

Z jednej strony był więc niesamowitym szczęściarzem, z drugiej – głupio zakochanym nieszczęśliwcem.

Westchnął, kopiąc czubkiem buta drobny kamyk, który pojawił się w zasięgu jego wzroku, na ścieżce. Mimo wszystko dałby całkiem sporo, by ziścić swoje marzenia o całowaniu Miyajiego, przytulaniu go, pieszczeniu. Było w nim tyle miłości, którą pragnął mu okazać w bardziej namacalny sposób, a jednak nie mógł tego uczynić.

Kolejny kamyk wystrzelił w dal pod naporem jego kopnięcia. Żałował, że nie może w tej sprawie zrobić nic więcej – Miyaji sam był zakochany, choć jemu brakowało odwagi, by wyznać uczucia tej osobie. Kotarou sporo o niej słyszał, chciał o niej słyszeć – był bardzo ciekaw, jaki jest mężczyzna, któremu Kiyoshi w tajemnicy przed nim oddał swe serce.

Znów westchnął, przypominając sobie, w jaki sposób Miyaji go opisał. Skupił się głównie na wadach i rzeczach, które go irytowały, co brzmiało zupełnie jak Kiyoshi, ale jednocześnie było niezwykle romantyczne i kochane – bo wszystko, co opisywał, opisywał z akceptacją i pewnego rodzaju tęsknotą. Jakby wręcz brakowało mu słuchania i widzenia tychże wad na co dzień.

Z Hayamą było podobnie. Miyaji zwykle wyglądał na poirytowanego lub odrobinę znudzonego, ale Kotarou lubił jego twarz; przepadał za jego ściągniętymi brwiami, za grymasami, westchnieniami i kąśliwymi uwagami. Uwielbiał je, zawsze go bawiły, bo trafiały w sedno – a to znaczyło, że Miyaji jest uważnym obserwatorem, i że interesuje się rozmówcą.

Czwarty, czy może piąty kamyk poszedł w ruch, a Hayama szedł dalej, nie śledząc jego lotu. Słyszał, jak odbija się od asfaltowej ścieżki i milknie gdzieś daleko z przodu – kto wie, może kopał cały czas ten sam kamyk? Nie zastanawiał się nad tym, bo pochłonięty był myśleniem o Miyajim.

Był taki przystojny! Hayamie podobało się szczególnie to, że jest taki wysoki i barczysty, ale dzięki przydługim ciemnoblond włosom, przypominającym kolorem słomę, nie wydawał się wcale typowym „bysiorkiem” – nawet jeśli jego szarobrązowe oczy potrafiły przeszywać spojrzeniem. Miał może nieco problem z temperamentem i łatwo go było zirytować czy zdenerwować, ale to także miał pewien urok, a rozzłoszczony Miyaji był jeszcze piękniejszy.

A przez to, że był taki piękny…

Kolejne kopnięcie, kolejny kamyk potoczył się po ścieżce…

Hayama czasem myślał o nim dość niegrzecznie…

Nagle usłyszał przed sobą głośny plusk, na dźwięk którego aż podskoczył. Czy to jego sprawka? Czy przez przypadek kopnął kamień nieco zbyt duży, a ten wpadł do rzeki, która znajdowała się tuż przed nim?!

Spojrzał w panice przed siebie, na dobrze widoczny z tej odległości most. Naprawdę sądził, że to była jego sprawka, że przez niego kamień sturlał się z mostu i z impetem uderzył o taflę wody, ale nie – bo dlaczego grupka dorosłych mężczyzn miałaby nagle odwrócić się z tego powodu na pięcie i zacząć chwiejnym krokiem biec w przeciwnym kierunku?

Zmarszczył brwi, przyspieszając kroku.

Coś było nie tak!

Dobiegł do mostu i wyjrzał przez barierkę, jednak nie dostrzegł niczego. Nurt rzeki przepływał pod mostem w kierunku południowym, dlatego też pospiesznie przebiegł na drugą jego stronę i wtedy to dostrzegł – dryfującą bezwładnie postać, raz po raz zanurzającą się aż po głowę w lodowatej wodzie.

W jednym momencie adrenalina wypełniła całe jego ciało. Ruszył biegiem przez most, po czym okrążył barierkę i wręcz zrzucił się w dół po stromym, niedługim zboczu, już po drodze rozpinając i zrzucając z siebie kurtkę. Gdy był już na brzegu rzeki, zzuł buty i, biegnąc za oddalającą się sylwetką, ściągnął także bluzę. W samych spodniach i t-shircie, rzucił się do wody, na ratunek topiącemu się człowiekowi.

Miał wrażenie, jakby rzucił się w morze igieł – lodowato zimne, bezlitośnie kłuły jego skórę, wdzierając się pod ubranie, a także do ust, nosa i uszu. Jego mięśnie spięły się całe, i gdyby nie adrenalina, pewnie w jednej chwili straciłby wszystkie siły – ale płynął, płynął ku wciąż oddalającej się sylwetce, która, choć nurt rzeki nie był wcale silny, zdawała się oddalać od niego w zastraszającym tempie.

- Hej!- krzyknął możliwie jak najgłośniej, trzęsącym się z zimna głosem.- Hej!

Nie było znaku życia od tego człowieka i to niepokoiło go najbardziej. Rzeka nie była co prawda płytka, więc upadek z wysokości tamtego mostu nie mógł nikogo zabić, nie mniej jej dno wciąż pokryte było różnej wielkości kamieniami. Jeśli tamten człowiek uderzył głową i stracił przytomność…

Hayama zaklął siarczyście, przyspieszając. Nie mógł teraz myśleć o najgorszym, musiał jak najszybciej dotrzeć do oddalającej się sylwetki.

W końcu udało mu się dogonić postać. Chwycił ją mocno w pasie i, walcząc wszystkimi swoimi siłami, począł przeć w kierunku brzegu; jego głowa co chwila niknęła pod lodowatą wodą, ale nie zwracał na to uwagi, nie przejmował się – teraz najważniejszy był ten człowiek.

Dotarł na brzeg i wyciągnął na niego nieruchomą sylwetkę. Krzyknął rozpaczliwie, obracając ją na plecy; jego serce biło jak szalone z przerażenia, umysł nie rejestrował niczego – ani płci, ani wyglądu, ani ubioru człowieka, którego wyłowił z rzeki.

Drżącymi dłońmi oparł się o jego klatkę piersiową i zaczął uciskać. Doliczył do trzydziestu, po czym odchylił głowę nieprzytomnego i przycisnął usta do jego ust – jeden, następnie drugi wdech. Znowu kolejne uciśnięcia, znowu kolejne wdechy. Czuł, że do oczu napływają mu łzy, ale nie myślał o wołaniu pomocy w pogrążonym w ciemności parku, nie myślał o zamoczonej na amen komórce w jego kieszeni – cały oddał się ratowaniu nieznajomego.

Już miał pochylić się do kolejnych wdechów, kiedy nagle ramiona niedoszłej ofiary utonięcia uniosły się spazmatycznie, a z jej ust chlusnęła woda. Hayama wydał z siebie zduszony okrzyk ulgi, pomógł postaci przewrócić się na bok i, trzymając go mocno za ramię, wsłuchiwał się w najpiękniejszy, jego zdaniem, dźwięk tego świata – dźwięk łapania oddechu i kaszlu.

- Dobrze, dobrze...- wysapał.- Pozbądź się tego…

- Uuughh!- Postać jęknęła przeciągle i zaczęła się trząść.

Kotarou spanikował. Rozejrzał się pospiesznie, ale wokół nikogo nie widział – zresztą, akurat znajdowali się w nieoświetlonej części parku, tej, która prawie graniczyła już z lasem. Musiał coś zdziałać, musiał sam to załatwić, bo jeśli by się poddał, jeśli by teraz upadł, krzywda stałaby się im obu.

- Trzymaj się – wychrypiał, wstając na drżących nogach. Prawie ich nie czuł; przez to, że zrzucił wcześniej buty, miał wrażenie że jego stopy są z kamienia. Lodowatego kamienia, które bardzo szybko przestaje cokolwiek czuć.- Możesz wstać? Hej!

Mężczyzna - bo teraz Kotarou widział, że nim jest, nawet jeśli cała jego twarz była opuchnięta i przybrała kolory, cóż, na pewno nie naturalne – poruszał się, czy raczej tylko zwijał z bólu, wciąż trzęsąc.

Nie było innego wyjścia. Hayama pomógł mężczyźnie wstać, a ponieważ ten niezdolny był do ustania, zebrał się cały w sobie, zebrał wszystkie siły, jakie w nim pozostały, i wziął go na ręce. Byli mniej więcej tego samego wzrostu i wagi, ale teraz Kotarou czuł ogromny ciężar, zważywszy na to, jaki zziębnięty i zmęczony był po heroicznej walce o cudze życie.

- Trzymaj się – stęknął ponownie, ruszając niezgrabnie pod górę zbocza.- Damy… radę!

Przed nimi była daleka droga, ale Hayama wiedział, że nie podda się, póki nie padnie.

Zrobi wszystko, by go uratować.



2 komentarze:

  1. Nigdy nie przeżyłem większego szoku wchodząc na starego bloga for fun i nagle widzę że jest robiony rewrite T~T, dziękuje ci za twoją pracę

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń