20 listopada, wtorek; 9:45
Syn marnotrawny
Czy zastanawialiście się kiedyś, jak wygląda Piekło? Czy przyszło wam któregoś dnia na myśl, że chcielibyście je zobaczyć, znaleźć się tam choć na chwilę i, rzecz jasna, zaraz pomknąć do Nieba? My, wierzący, mimo naszych grzechów, także tych, których nie żałujemy, sądzimy lub jesteśmy wręcz przekonani, że mimo wad trafimy do Nieba; że na Piekło zasługują jedynie mordercy i gwałciciele, ludzie, którzy z premedytacją krzywdzą innych, odbierając im życie; fizyczne bądź mentalne, albowiem krzywda często ma charakter psychiczny.
Niewielu jednak zdaje sobie sprawę z tego, że do Piekła można trafić jeszcze za życia. Pomyślicie za pewne: o czym on mówi? Piekło i Nieba jest miejscem przeznaczonym dla dusz, a nie dla śmiertelników, nie dla ciał, które nosimy, nie dla tych marnych powłok, które po śmierci sczernieją i zgniją w ziemi bądź obrócą się w popiół; zarówno w Niebie jak i w Piekle nie ma miejsca dla rzeczy materialnych.
Lecz jednak ja powiadam wam, że trafiłem do Piekła. Teraz, za życia – jestem w nim przez cały czas i to z niego do was piszę, to w nim studiuję swoje notatki i zapisy z konwersacji z moimi rozmówcami, to w nim opracowuję teksty i to z niego dzielę się z wami prawdą.
Zapytacie teraz; no to jak wygląda to Piekło? Jak ono może istnieć na Ziemi, jak ono może być tu i teraz i jak ty możesz się w nim znajdować, no jak?
Piekło jest samo w sobie... umysłem. Moim umysłem. Twoim umysłem. Umysłem twojej przyjaciółki, umysłem sąsiada, umysłem wychowawcy czy szefa. Każdy z nas nosi w sobie Piekło – pielęgnujemy je żalem, wyrzutami sumienia i nienawiścią, a zaniedbujemy poprzez spełnianie marzeń i czynienie dobra.
Moje Piekło ma wygląd budynku, w którym przebywam; dominuje w nim biel i szarość, jak w starych, niemych filmach – podobnie zresztą jest tutaj właśnie z ciszą, która panuje wokół. Zwykle słychać jedynie szelest kartek z notatnika, skrobanie długopisu oraz dźwięk klawiatury mojego komputera, gdy palcami wystukuję na niej słowa.
Nie utrzymuję z nikim kontaktów, gdyż tak jest bezpieczniej – zarówno dla mnie, jak i dla nich. Kontakt ze mną pielęgnuje w innych Piekło, choć w niewielu przypadkach buduje Niebo, jak sądzę. Ja jednak zostałem już pochłonięty przez wyrzuty sumienia oraz żal, przez każdy budulec tego, co siedzi w mojej głowie i nigdy już nie odejdzie.
Zabiłem człowieka.
Zabiłem już dwie osoby.
Nie bezpośrednio, ale jednak – musicie wiedzieć, że czuję się odpowiedzialny za śmierć Kise Ryouty oraz Aomine Daikiego, do których doszło na przełomie ostatniego miesiąca. Czuję się odpowiedzialny i JESTEM odpowiedzialny, albowiem nie wydaje mi się, aby tragiczna ich śmierć zasługiwała na bezduszne i okrutne miano „przypadku”.
W moim sercu, w moim Piekle, zagościła nieubłagana myśl, iż to moje posty są powodem, dla którego obaj mężczyźni zginęli. Choć nie mam pewności co do tego, a także dowodów, które w jakikolwiek sposób poparłyby moje twierdzenie, to jednak nie potrafię pozbyć się tego strasznego wrażenia.
Niniejszym pragnę przeprosić rodzinę Kise Ryouty oraz rodzinę Aomine Daikiego... oraz was wszystkich – za to, że dokonano morderstw na nich obu, oraz za to, że planuję dalej prowadzić tego bloga.
Wierzcie mi, że długo nad tym myślałem – od momentu śmierci Aomine, do której doszło 2 listopada (był to zresztą przeddzień publikacji pierwszej wersji dzisiejszego postu), zastanawiałem się, czy zamknąć bloga i nie dopuścić do śmierci kolejnych osób (oczywiście, jeżeli rzeczywiście dochodzi do zabójstw będących odzewem na moje posty), czy dokończyć moje dzieło i wyznać prawdę do samego końca – bezlitośnie, bezwzględnie.
Dziś po przebudzeniu, o godzinie szóstej rano, spłynęła na mnie jasność, która pomogła mi podjąć decyzję. Jestem pewien, że opaczność pragnie, abym poprowadził was tą trudną ścieżką do samego końca – niczym Jezus Chrystus na swej drodze do krzyża, poniewierany i biczowany.
Wątpię, aby na koniec czekało mnie błogosławieństwo Pana. Właściwie to wierzę, że przetrwam w moim Piekle, by po śmierci do Piekła trafić. Nie ja wydaję osąd nad ludźmi, lecz Pan Nasz Najjaśniejszy – jeśli jego wolą jest, by ginęli ci, którzy na to zasłużyli, niech i tak będzie. Jeśli przeciwstawiam się mu, zdradzając prawdę o życiu i śmierci jego ukochanego dziecka, niech mnie, grzesznego, ukarze.
Póki jednak to się nie stanie – póki mam swój rozum, oczy i palce, póki mogę myśleć i poruszać się, będę przekazywał wam prawdę.
Jeśli więc boicie się, że mój blog zaprowadzi was do Piekła – odejdźcie. Jeśli jednak jesteście gotowi na spotkanie z prawdą, pozostańcie przy mnie do samego końca i zaczerpnijcie zakazanej wiedzy.
Podczas rozmowy z Aomine – niech Pan świeci nad jego duszą – mężczyzna przyznał, że któregoś dnia uderzył jakiegoś chłopaka, rzekomo naprzykrzającego się księdzu. Kiedy powróciłem do swojego domu i zacząłem na ten temat rozmyślać, przyszło mi do głowy, że chłopak ten najprawdopodobniej zamieszkiwał sierociniec, którego ksiądz Kuroko zwykł wspomagać słowem oraz czynami.
Niezwłocznie powziąłem odpowiednie kroki i, już po kilku dniach, udałem się w tamto miejsce, by porozmawiać z opiekunami i, jeśli będzie to możliwe, także z dziećmi.
Sierociniec mieścił się zaledwie przecznicę od kościoła, zgadywałem więc, że dzieciaki co niedziela chodziły do księdza Kuroko na mszę. Podając się za Murasakibarę Atsushiego – kolejne zmyślone dane – wyjaśniłem powód mojej wizyty i wyraziłem ogromną prośbę o porozmawianie ze mną na temat zmarłego księdza. Jednak dla bezpieczeństwa mojej pracy skłamałem, przedstawiając fałszywe powody, które mną kierowały; powiedziałem, że pracę piszę, ponieważ badam temat zniewieściałych księży, którzy oszukiwali społeczeństwo – dla wiarygodności podając kilka przykładów księży-pedofili czy też księdza-mordercy, jaki zabijał na przełomie lat 1987 – 1990.
Opiekunki były całkiem łatwowierne, i choć wyraźnie nie odpowiadało im wspominanie zniesławionego księdza, to jednak podzieliły się ze mną wyssanymi z palca ploteczkami, jakoby często widywano księdza Kuroko obściskującego się z jakimiś mężczyznami.
Nie mniej, poprosiłem o ich opisy i uzyskałem trzy schematy, które mimo wszystko postanowiłem sprawdzić: pierwszym był wysoki blondyn o jasnej karnacji, drugim umięśniony brunet, trzeciego zaś stanowił niski i szczupły ciemnowłosy młodzieniec.
Zapisałem ich zwierzenia, odstawiając na później przekonanie się, czy ktoś mógłby potwierdzić, że ksiądz Kuroko widywany był niby sam na sam z takimi osobami. Tymczasem poprosiłem opiekunki, aby pozwoliły mi porozmawiać z dziećmi.
Minęło pięć lat od śmierci księdza Kuroko i jeszcze około dodatkowego roku, kiedy ujawniono jego homoseksualizm; sporo jego podopiecznych zostało albo adoptowanych, albo rzuconych w wir rzeczywistego świata i ciężkiej pracy. Dowiedziałem się, że osobom, które wychodziły z sierocińca po przejściu w dorosłość znajdowano małą kawalerkę oraz pracę.
Spośród wszystkich dzieci z sierocińca było zaledwie siedmiu, którzy pamiętali jeszcze księdza Kuroko – jednak wszyscy byli w przedziale wiekowym między dziesiątym a szesnastym rokiem życia, wobec czego żaden z nich nie mógłby przeszło pięć lat temu szarpać się z księdzem Kuroko.
Zapytałem jednak o ich starszych kolegów, którzy opuścili już sierociniec, próbując dyskretnie wybadać, czy któryś z nich nie przepadał za księdzem. Ciężko było wydobyć z ich pamięci tak stare wspomnienia, jednak najstarsza, szesnastoletnia dziewczyna, przypomniała sobie o pewnym chłopaku, niejakim Ogiwarze Shigehiro, który pewnego dnia okropnie pokłócił się z księdzem; jej zdaniem doszło nawet do tego, że ksiądz Kuroko podbił mu oko i prawie złamał szczękę.
Wiedziałem już wówczas, że oto właśnie jest ten, którego szukałem.
Dwa dni później, po zdobyciu adresu Ogiwary Shigehiro, udałem się do jego skromnej kawalerki z niezapowiedzianą wizytą. Kiedy mi otworzył, ujrzałem średniego wzrostu mężczyznę o ciepłym, orzechowym spojrzeniu oraz czuprynie ciemnych brązowych włosów.
Wówczas to przyszły mi na myśl plotki opiekunek z sierocińca: „niski i szczupły ciemnowłosy młodzieniec”...
– Dzień dobry – powiedziałem, uśmiechając się łagodnie do mężczyzny.- Czy pan to Shigehiro Ogiwara-san?
– Zgadza się – odparł tamten, przecierając rękawem usta, nad którymi przylepiło się parę ziaren ryżu.- A pan to...?
– Nazywam się Himuro Tatsuya – przedstawiłem się uprzejmym tonem, wyciągając do niego rękę.- Dziennikarz, początkujący pisarz i felietonista.
– O-och!- wykrzyknął mężczyzna, rumieniąc się lekko i ściskając moją dłoń.- Co pana do mnie sprowadza?
– Jestem w trakcie pisania krótkiej serii równie krótkich felietonów na temat niektórych etapów życia zniesławionego księdza-geja, Kuroko Tetsuyi. Doszły mnie słuchy, że był pan jego ulubionym wychowankiem.
Mina Ogiwary szybko zrzedła, a jego spojrzenie nagle stało się dziwnie chłodne. Odniosłem wrażenie, że mężczyzna w rekordowym tempie zdystansował się do mnie.
– Przykro mi, ale nie mam nic do powiedzenia na temat księdza Kuroko – powiedział rzeczowym tonem.
– Na pewno?- zapytałem, unosząc brwi i pokazując po sobie, jak zaskoczony i zawiedziony jestem jego odmową.- Słyszałem, że ksiądz Kuroko pana pobił, a nawet że prawie złamał panu szczękę!
– Nic takiego nie zrobił – mruknął Ogiwara, kręcąc głową.- Przepraszam, ale nie będę rozmawiał z nikim na temat księdza Kuroko.
Po raz pierwszy poczułem się naprawdę przegrany. Widziałem w tych orzechowych oczach mnóstwo bólu i duszone przez lata wyrzuty sumienia, dostrzegałem w nich tęsknotę i złość. Mężczyzna wahał się z zamknięciem drzwi, obserwując mnie i czekając za pewne, jak ruszę i zejdę po schodach, ja jednak westchnąłem cicho i, wsunąwszy dłonie do kieszeni spodni i spuściwszy niby nieśmiało wzrok, pokusiłem się na domysł:
– Kochał go pan, prawda?
Ogiwara milczał, jednak gdy uniosłem wzrok, zdumiało mnie, jak zaszkliło się jego spojrzenie. Mężczyzna pokręcił przecząco głową, ale oczy zdradzały prawdę.
– Przyznam się panu do czegoś – powiedziałem z westchnieniem.- Wcale nie jestem dziennikarzem ani felietonistą. Jestem jednym z wiernych księdza Kuroko i powziąłem sobie za zadanie dowiedzieć się całej prawdy o nim. Nie mogę znieść, że ludzie wspominają go z niechęcią, że mówią o nim te wszystkie straszne rzeczy, a nie dopuszczają do siebie wspomnień tego, jaki był miły i dobry, jak dbał o dzieciaki z sierocińca, jak pomógł prostytutce wyrwać się z rąk podłego alfonsa, czy jak wybaczył... jak wybaczał wielu ludziom ich grzechy. Chcę napisać pracę, która postawi go w lepszym świetle, która pokaże innym, że są ślepcami, patrzącymi na postać księdza Kuroko przez pryzmat jego homoseksualizmu, a nie doceniają tego, jaki był w środku, w duszy i sercu. Czy może mi pan w tym pomóc?- Spojrzałem na niego prosząco ale i udając niepewność.- Sporo ludzi plotkowało o tym, że ksiądz Kuroko pobił młodego chłopaka... Czy zgodzi się pan porozmawiać ze mną chwilę? Wspomniał pan, że to nie był on...
Mężczyzna jeszcze przez dłuższą chwilę zastanawiał się, nim w końcu dojrzałem coś nowego w jego oczach, a on skinął niechętnie głową i wpuścił mnie do mieszkania.
To była bardzo ciasna kawalerka; znajdowała się tu tylko łazienka oraz kuchnia połączona z salonem, będącym jednocześnie sypialnią. Kanapa była rozłożona, leżała na niej skołtuniona pościel. Ogiwara pospiesznie zebrał ją w nierówną kulę, po czym otworzył tapczan i schował do niego łóżkowe bebechy.
– Przepraszam za bałagan, ale nie spodziewałem się gości – wyjaśnił.
– Proszę się mną nie przejmować – odparłem.- Obiecuję, że nie zajmę panu dużo czasu.
Usiedliśmy na złożonej kanapie, wcześniej Shigehiro nalał nam do szklanej coli; herbaty odmówiłem. Przez chwilę zastanawiałem się, czy wyjąć dyktafon, jednak Ogiwara wciąż wydawał się być niepewny co do naszego spotkania, wobec czego postanowiłem jedynie zapamiętać naszą rozmowę – za co przepraszam was, ponieważ jednoznacznie pogodziłem się tym, iż nie będę miał dowodu jego wypowiedzi, oraz za to, że przytaczam z pamięci rozmowę, która może różnić się odrobinę od tej rzeczywistej, z tamtego dnia.
– Proszę mi opowiedzieć o tamtym dniu, kiedy pokłócił się pan z księdzem Kuroko – poprosiłem.- Wspomniano mi o tym w sierocińcu.
Ogiwara bardzo długo milczał. Sądziłem już, że lada moment się wycofa, jednak on wymamrotał w końcu niechętnie:
– Chodziło o to, że jest gejem.
– Nie podobało się to panu?
– Nie wiem, czy słyszał pan też o tym, że w sierocińcu spędziłem całe swoje życie – powiedział oschle Ogiwara.- Kiedy ksiądz Kuroko zaczął nas odwiedzać, kiedy stał się naszym opiekunem i tak dalej, to zaprzyjaźniliśmy się. On rozumiał, jak się czułem, kiedy z roku na rok odchodzili moi przyjaciele, młodsi i starsi ode mnie. Nie próbował mi współczuć, ale potrafił poprawić mi humor i wzbudzić we mnie wiarę, że to, że nikt mnie nie chce, nie oznacza niczego złego. Tamtego dnia, kiedy dowiedziałem się, że przyłapano go na... no, wie pan, coś tam robił z tym facetem...- Shigehiro skrzywił się lekko.- Strasznie się wkurzyłem... Ale nie dlatego, że ksiądz Kuroko okazał się być homo – dodał, patrząc na mnie z mocą.- Byliśmy przyjaciółmi, a on przez te wszystkie lata, gdy ja mu się ze wszystkiego zwierzałem, nie powiedział mi o niczym! Był nie tylko moim najlepszym przyjacielem, ale i bratem, ojcem, dziadkiem... Opowiadał mi o historiach i legendach, grał ze mną w kosza, słuchał mnie i radził mi... Ale sam przez cały czas miał przede mną tajemnicę.
– I to oto się pokłóciliście?- zapytałem wówczas łagodnie.
Tutaj nie pamiętam dokładnie słów Ogiwary, ale brzmiały one mniej więcej w ten sposób:
– Byłem na niego niesamowicie zły. Wyszedłem z sierocińca i poszedłem do kościoła; akurat skończyła się msza i ksiądz Kuroko żegnał wiernych, bardzo niewielu wiernych. Podszedłem do niego i zacząłem na niego krzyczeć... Pytałem, dlaczego mi o niczym nie powiedział, dlaczego ukrywał przede mną prawdę, choć przecież oboje dużo dla siebie znaczyliśmy. Ale on tylko mówił, że mam się uspokoić, że to nie miejsce i czas, i że... i że nie miał obowiązku mówić mi o tym...
– Co się stało potem?
– Nie jestem pewien. Podbiegł do nas jakiś facet i uderzył mnie z pięści. Upadłem, a ksiądz Kuroko zaczął na niego krzyczeć, że ma odejść, że miał przestać do niego przychodzić, że to koniec... - Ogiwara objął się niepewnie ramionami, zapatrzony w mały stolik przed nami.
– „Że to koniec”...?- powtórzyłem.- Czyli... on i tamten mężczyzna...?
– Nie wiem – mruknął Shigehiro.- Nie wiem. Uciekłem. Przestałem przychodzić do kościoła, i zamykałem się u siebie, gdy ksiądz Kuroko nas odwiedzał. Zresztą, szybko dostał zakaz. Opiekunki najpierw mu pozwoliły, bo małe dzieci nie wiedziały o jego zboczeniu i chciały go widywać... ale potem wymyśliły pretekst, dla którego ksiądz Kuroko nie mógł już rzekomo przychodzić.
– Nie próbował pan z nim później porozmawiać?
– Nie – odparł cicho.- Żałuję. Żałuję, bo chciałbym go przeprosić, że tak go potraktowałem, chociaż ukrywał przede mną swój sekret, kiedy ja zwierzałem mu się z każdego własnego.
– Czy mogę zadać panu jeszcze jedno pytanie? Co pan myśli o tamtym człowieku, który pana wówczas zaatakował? Pamięta go pan? Jak wyglądał, jak się zachował? Może widywał go pan wcześniej?
– Był dziwny – mruknął Ogiwara.- Czasami przychodził do księdza, ale rzadko na mszę; jeśli już, to na jej koniec. Siadał daleko z tyłu i czekał. Czekał, aż wszyscy wyjdą. Zapytałem o niego księdza Kuroko, a ten powiedział mi, że to szczególny człowiek, że ma jakieś problemy, z którymi sobie nie radzi w życiu.
– Zachowywał się agresywnie albo może natarczywie względem księdza?
– Nie zauważyłem czegoś takiego – mruknął Shigehiro.- Kiedy ksiądz Kuroko mi o nim mówił, to na początku się uśmiechał, potem z czasem wydawał się dziwnie poirytowany... Wydawało mi się, że na koniec ledwie znosił towarzystwo tamtego faceta. Był wysoki i szczupły, ale całkiem umięśniony. Jak mi przywalił, to prawie złamał mi szczękę... Och, i miał ciemną karnację. Ale nie pamiętam, jak się nazywał.
– A czy...- Wiem, że miałem zadać tylko tamto jedno pytanie, ale kolejne po prostu same wypływały z moich ust.- Czy ksiądz Kuroko mówił, że znali się wcześniej?
– Chyba tak – odparł Ogiwara po dłuższej chwili milczenia, marszcząc brwi.- Mówił, że się przyjaźnili. To chyba on przekonał go do bycia księdzem.
– Rozumiem.- Pokiwałem głową, z niechęcią zauważając, że Shigehiro jeszcze bardziej się zdystansował; nie mogłem dłużej nadużywać jego gościnności.- Bardzo panu dziękuję, że opowiedział mi pan prawdę.
– Jeśli zamierza pan to publikować, to proszę zmienić moje nazwisko – mruknął Ogiwara, wstając.- Nie chciałbym, żeby ludzie zaczęli plotkować o tym, jak bardzo przyjaźniłem się z księdzem-gejem.
– Oczywiście – przytaknąłem, również wstając.
Kiedy jednak wychodziliśmy z salonu, moją uwagę przykuło pewne zdjęcie; zdjęcie oprawione w ozdobną ramkę, zza której ujrzałem dwa łagodne i jeden radosny uśmiech; ten ostatni należał do Ogiwary Shigehiro, jedno z tych pierwszych zaś do księdza Kuroko Tetsuyi.
Był jeszcze jednak ten trzeci uśmiech, którego nie poznawałem.
– Kto jest na tym zdjęciu?- zapytałem, wskazując palcem ramkę.- Proszę wybaczyć, już sobie idę, ale spostrzegłem to zdjęcie i zafascynowało mnie, jak radosny był pan oraz ksiądz Kuroko. Widać łączącą was więź, jednak jest tu jeszcze trzeci mężczyzna...
– Ach, tak – mruknął Ogiwara, wracając do mnie i zerkając na zdjęcie.- To był darczyńca naszego domu dziecka, pan Akashi Seijuurou.
– Akashi Seijuurou – powtórzyłem w zastanowieniu.- Nie słyszałem, że mieliście darczyńcę w sierocińcu...
– Właściwie nie powinienem o tym mówić, bo każdy nasz darczyńca chciał być anonimowy – westchnął Ogiwara.- Akashi-san przedstawił mi się osobiście, bo czasami do nas wpadał, a ja byłem wtedy ciekawskim dzieciakiem i podsłuchiwałem jego rozmowy z opiekunkami. To jeden z dwóch darczyńców, drugi, z tego co wiem, nadal przysyła pieniądze i ubrania dla dzieciaków.
– A Akashi Seijuurou już nie?- podchwyciłem, a Ogiwara pokręcił przecząco głową.
– Przestał, kiedy na jaw wyszło, że ksiądz Kuroko jest gejem. Chyba go to mocno zniesmaczyło.
– Przyjaźnili się?
Ogiwara spojrzał na mnie chłodno.
– Proszę jego o to zapytać.
Moja wizyta dobiegła końca. Musicie jednak wiedzieć, że nie wysłuchałem prośby Ogiwary i nie zmieniłem na jego danych – dlaczego tak postąpiłem, wkrótce wam wyjaśnię.
Wyrzuty sumienia Ogiwary z powodu dawnej kłótni z Kuroko przywołały we mnie wspomnienie historii o synu marnotrawnym, który to, roztrwoniwszy pieniądze swego ojca, powrócił do domu. Shigehiro miał księdza Kuroko za kogoś w rodzaju ojca, jak sam zresztą powiedział. Podczas słuchania go wyobraziłem sobie jego osobę właśnie w roli syna marnotrawnego.
Choć Ogiwara niestety nie miał szansy powrócić do ojca – jedynie we wspomnieniach, we własnym sercu mógł przeprosić.
Żył do tej pory, nie wiedząc, czy zostało mu przebaczone za niepotrzebną kłótnię, za brak wyrozumiałości.
Oraz za inne jego grzechy.
Autor: Wierny
KOMENTARZE:
(…) zobacz wszystkie komentarze (100)
20.11.2018; 13:20
anonim: Czyli to Aomine był kochankiem księdza Kuroko!!
20.11.2018; 13:29
anonim: Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że coś mi tutaj nie gra?
20.11.2018; 14:48
anonim: Zabijasz ludzi!!!!! PRZESTAŃ!!!!
20.11.2018; 14:56
Justice: Nie dziwię ci się, że winisz się za to, co się dzieje. Sam osobiście nie wiem, co mam o tym myśleć – z jednej strony to straszne, z drugiej zaś... czy aby nie jest to sprawiedliwe? Być może jednak jest to karanie Boskie, być może Bóg zesłał Anioła Śmierci, który nawiedził człowieka i teraz dokonuje zemsty za twoją sprawą.
20.11.2018; 15:01
anonim: To jest kurwa STRASZNE! Cała Japonia już huczy od tego, że przez ciebie giną ludzie, a ty masz zamiar dalej to ciągnąć?! Pojebało cię, człowieku?! JESTEŚ MORDERCĄ!!! Ten cały Ogiwara prosił, żebyś zmienił jego dane, a ty i tak swoje! Założę się, że biedak zginie jako następny!!!
20.11.2018; 15:03
anonim: Nie rozumiem jak ktoś może wierzyć w ten stek bzdur, które wypisuje ten cały „wierny”... To się w głowie nie mieści, że jakiś psychol tak bardzo bierze to do siebie, że teraz zabija, ja pierdole...
20.11.2018; 15:09
anonim: Ja bym spać nie mógł, gdyby przeze mnie ginęli ludzie... To nie jest nic złego, zmienić nazwiska, wiesz? Mógłbyś nazwać nawet imionami kwiatów i przynajmniej byliby bezpieczni – a jeśliby zginęli, wtedy znaczyłoby to, że albo ty jesteś zabójcą, albo to naprawdę Bóg zesłał na nich nieszczęście... A może ty jesteś mordercą, co?
Wciąga bardzo *.*
OdpowiedzUsuńW sumie trochę śmiesznie się czyta blog na blogu xd Ale nie powiem, bardzo trzyma w napięciu i człowiek pragnie więcej i więcej~ Yuuki jest jedna literówka "Usiedliśmy na złożonej kanapie, wcześniej Shigehiro nalał nam do szklanej coli; herbaty odmówiłem.".
OdpowiedzUsuń