Pewnego razu w Mondstatd

 

Było w nim coś, czego nie potrafiłem objąć rozumem.

Nie chodziło wcale o jego wygląd, choć tak z początku myślałem. Malowałem go na płótnie, próbując uwiecznić jego łagodny uśmiech i ciepłe spojrzenie oczu koloru miodu, w nadziei, że na jednym z tych obrazów dostrzegę sekret, który skrywał. Lecz mimo iż portrety te wiele oddawały, wciąż nie były w stanie zdradzić mi, co takiego mnie w nim przyciąga.

Przeszło mi przez myśl, że może to kwestia jego charakteru, osobowości. Te uśmiechy brały się przecież z dobrego serca, te spojrzenia – z troski i zainteresowania. Nie mogąc uwiecznić tych rzeczy na obrazach, wykorzystywałem każdą naszą rozmowę jako okazję do analizowania tego, co mnie tak pociągało.

Ale nie znajdowałem odpowiedzi.

Aether był dla mnie prawdziwą zagadką. Czułem, że łączy nas więź, że jest kimś dla mnie ważnym, istotnym w mojej egzystencji. Chciałem, by znał o mnie prawdę, ponieważ czułem i wierzyłem, że jest odpowiednią osobą.

Nie pomyliłem się, ale…

Dlaczego wciąż wracałem do niego myślami?

Był jak obraz, którego pragnąłem namalować, a w którym wciąż brakowało detali. Obserwowałem go, próbując się doszukać zagubionych elementów, ale nie przychodziło mi na myśl nic konkretnego. Żadne dodatkowe pociągnięcie pędzla nie wydawało się potrzebne, dodanie nowego koloru było nierozsądne, a zmiana tła – pozbawiona sensu.

Wszystko wydawało się być na swoim miejscu, a jednak nie dawało mi spokoju uczucie, że coś pomijam.

- A-Albedo?

Uniosłem głowę, odrywając ją od otwartej dłoni i odwracając, by zerknąć zza ramienia, kto wszedł do pracowni. To była Sucrose, jak zawsze nieśmiało wyglądająca zza rogu, rumiana na bladych policzkach. Po tym jak bardzo położyła po sobie uszy poznałem, że przyszła do mnie z prośbą.

- Sucrose – odezwałem się, obracając się ku niej, lecz nie wstając od stołu. Z tej odległości nie mogła widzieć leżącego przede mną szkicownika, oraz kolejnego portretu Aethera, który w nim szkicowałem.- Jeszcze pracujesz?

- Wła-właśnie skończyłam – powiedziała, spuszczając wzrok i plotąc dłonie za plecami. Zaczęła zwyczajowo kołysać się na prawo i lewo, nie śmiąc na mnie spojrzeć.- Badania, o które prosiła pani Jean… spisałam wszystkie obserwacje i zrobiłam notatki… Uhm…

- Możesz zostawić je w holu – powiedziałem.- Planuję wybrać się jutro rano do głównej siedziby Rycerzy Favoniusa, podrzucę je Jean przy okazji.

- Dz-dziękuję, Albedo!- zawołała, ukłoniwszy się nieznacznie.- Więc… pójdę już… Dobranoc.

- Dobranoc, Sucrose.

Odeszła tak samo cicho, jak się pojawiła. Jej nerwowa nieśmiałość zdążyła rozproszyć moje natrętne myśli. Rozumiałem, skąd brały się jej obawy oraz respekt przed Jean i nigdy nie oceniałem ich negatywnie. Czuła strach przed tak wielkim autorytetem, a ja szanowałem jej uczucia.

Z westchnieniem powróciłem do szkicu. Jak zawsze, nie brakowało w nim niczego – przedstawiał scenę z mojej pamięci, zwykły dzień w Mondstatd. Szedłem właśnie przez główną ulicę, kiedy zobaczyłem Aethera, Paimon oraz Amber. Wyglądało na to, że droczyli się z tym lewitującym indywiduum, ponieważ mała wyglądała na bardzo poirytowaną, podczas gdy oni zaśmiewali się.

Obraz ten wkuł się w moją pamięć, był jak statek, który zacumował właśnie do portu i zarzucił kotwicę. Śmiejący się Aether, jego przymknięte oczy, aura rozbawienia i spokoju ducha, która go otaczała – zapragnąłem go takiego narysować.

Wyszedł dokładnie tak, jak go zapamiętałem. Zawarłem w szkicu każdy detal, nawet ułożenie ubrania, nawet rozmazaną przy jego ustach kroplę sosu, którego nie starł do końca. Gdy podszedłem do nich, gdy przyjrzałem się temu i uprzejmie zwróciłem u uwagę, zarumienił się i przetarł dłonią usta.

A potem znów się zaśmiał.

Dobrze oddałem jego rozbawienie na szkicu. Byłbym z niego naprawdę zadowolony, gdyby nie fakt, że był to już któryś szkic z rzędu – szkic, który nie przynosił mi odpowiedzi. Jak starożytny język, którego znaczenie mi umyka, jak zagadka, do której nie mogę znaleźć wskazówek – badanie, którego nie mogę ukończyć.

Z westchnieniem zamknąłem szkicownik i odsunąłem go od siebie. Właśnie wstawałem od stołu, gdy za moimi plecami rozległo się ciche pukanie.

- Albedo?

Odwróciłem się, z zaskoczeniem stwierdzając, że u progu otwartych drzwi stoi Aether.

- Aether?- rzuciłem, nie kryjąc zdumienia.

- Przepraszam, że przeszkadzam – powiedział, uśmiechając się łagodnie.- Paimon przejadła się grillowanymi rybami! Chciałem poszukać dla niej coś na żołądek, ale o tej porze wszystkie stragany już zajęte… Szedłem właśnie do baru Diluca, kiedy spotkałem Sucrose. Powiedziała mi, że jeszcze nie śpisz, i że na pewno pomożesz!

- Och, rozumiem.- Wyprostowałem się i skinąłem głową.- Tak. Na pewno mam w spiżarni jeszcze jakieś fiolki z eliksirami na niestrawność.- Odetchnąłem głęboko, odwracając twarz ku przejściu prowadzącemu do mojej spiżarni.- Właściwie, odkąd pojawiliście się z Paimon w Mondstadt, przezornie robimy ich trochę więcej niż zwykle.

- Ahaha...- Aether zaśmiał się z zażenowaniem, drapiąc po głowie.- P-przepraszam za to!

- Nie ma potrzeby – powiedziałem spokojnie.- Oboje z Paimon zrobiliście wiele dla miasta i jego mieszkańców. Z radością was gościmy.

Aether uśmiechnął się do mnie.

Było dla mnie całkiem zaskakujące, jak wiele się uśmiechał. Gdybym nie wiedział, jak bardzo martwi się o swoją zaginioną siostrę, zapewne pomyślałbym, że jest zwyczajnie beztroskim młodzieńcem. Tymczasem prawda była taka, że także i on borykał się z własnymi demonami, wciąż jednak pozostając przy tym sobą.

Niektórzy mogli go podziwiać. Mogli uczyć się od niego, brać przykład.

- Chodź za mną, poszukajmy leku dla Paimon – poleciłem, odwracając się i ruszając w kierunku przejścia prowadzącego do spiżarni. Usłyszałem, że Aether ruszył za mną.

- Pierwszy raz jesteś w mojej pracowni, prawda?- zagadnąłem.

- Tak. Wybacz najście, Albedo, ale Sucrose powiedziała, że nie usłyszysz pukania do frontowych drzwi.

- Miała rację – stwierdziłem, skinąwszy głową. Podszedłem do niedużych jednoskrzydłowych drewnianych drzwi i pchnąłem je. Zawsze były otwarte, gdy któreś z nas – ja, Sucrose bądź Timaeus – przebywało na miejscu.

Weszliśmy do środka, a ja zapaliłem światło.

- No dobrze, powinno gdzieś tu być – powiedziałem, rozglądając się po kilku ułożonych w niedużym odstępie od siebie regałach.- Lekarstwo dla Paimon będzie w zaokrąglonej, fioletowej fiolce.

- Wow, ile tu przeróżnych rzeczy!- Aether rozejrzał się wokół z zainteresowaniem. Moją uwagę przykuła jego szyja, poruszająca się to w prawo, to w lewo, gdy chłopak obracał głowę. Nie zauważyłem wcześniej, że była taka smukła. Może to tego brakowało mi w moich szkicach?

- Trzymamy tu wszelkiego rodzaju składniki potrzebne do alchemii – wyjaśniłem, machnąwszy dłonią.- Na pewno większość z nich już znasz. Motyle skrzydła, ogony jaszczurek, żaby, śluz slime’ów i kwiaty… Timaeus wspominał, że często przynosisz je, by przygotowywać eliksiry.

- Przydają się podczas eksplorowania okolic – przytaknął Aether, skinąwszy głową.

- Jeśli będziesz kiedyś czegoś potrzebował, nie krępuj się przyjść tutaj.- Podszedłem do jednego z regałów i zacząłem przeglądać skrzynkę wypełnioną fiolkami.

- Dziękuję, Albedo – odparł Aether, posyłając mi uśmiech. Stanął obok i, obrócony plecami do mnie, zaczął przeglądać pudełka.- Ty też nie krępuj się i, jeśli czegoś ci zabraknie, daj znać! Z pewnością to dla cie...ebie znajdę.

Zerknąłem na niego kątem oka, słysząc jak się zająknął. Moją uwagę przykuły czubki jego uszu, które nagle zaczęły zmieniać kolor na czerwony.

- Hm?- Obróciłem się ku niemu, żywo zainteresowany.- Aether, twoje uszy właśnie zmieniły kolor.

- C-co?- Aether spojrzał na mnie nerwowo.- Moje… moje uszy?

- Tak.- Skinąłem głową.- Zrobiły się czerwone.

- O-och… och…- Odwrócił ode mnie głowę, a ja dokonałem kolejnego odkrycia – mianowicie, jego kark również zaczął przybierać barwę dojrzałego jabłka.

- A teraz twój kark – dodałem, patrząc na to zjawisko z ciekawością. Pochyliłem się ku niemu.- Niesamowite. Czy to jakaś twoja cecha wrodzona?

- Cecha?! N-nie, po prostu stoisz trochę za blisko…

- Reagujesz tak na bliskość drugiej osoby?- zapytałem, podpierając się lewą dłonią o bok, a prawą przysuwając do ust.- Dziwne… Do tej pory nie zaobserwowałem w tobie takich zmian… Czyżby miało na to wpływ konkretne otoczenie? Do tej pory widywaliśmy się głównie na zewnątrz…

- Czy ty mnie analizujesz, Albedo?- westchnął, patrząc na mnie spod przymkniętych powiek.

- Reakcja twojego ciała jest dla mnie nad wyraz interesująca – wyjaśniłem.- Jesteś ciekawym obiektem badań, w końcu nie należysz do tego świata. Jest w tobie tyle zagadek, jak choćby ta, dlaczego jesteś zdolny do pozyskiwania mocy elementów bez posiadania Wizji.

- Nazywanie kogoś „obiektem badań” jest niegrzeczne!- obruszył się.

- Przepraszam – powiedziałem, uśmiechając się do niego lekko.- Jesteś dla mnie prawdziwą tajemnicą. Moja ciekawość nie rodzi się z zuchwałości, lecz z natury. Takim już zostałem stworzony.

Aether spuścił wzrok, nie odpowiadając. Ja sam zamilkłem, zastanawiając się, jak odebrał moje wyjaśnienie. Logika ludzka była dla mnie trudnym zagadnieniem, podobnie jak ich emocje i uczucia. Obserwowałem jego twarz, próbując dociec, co takiego kłębi się teraz w jego rozumie i sercu.

Nagle uniósł głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Zaskoczyło mnie, gdy jego oczy zabłysły, lecz nim zdążyłem choćby przez moment zastanowić się, czym było to spowodowane, Aether przysunął się do mnie o krok i przycisnął swoje usta do moich.

Zastygłem w bezruchu, ze wzrokiem wbitym w jego twarz. Usłyszałem ciche „cmok”, gdy odsunął się ode mnie i znów spuścił wzrok, a cała jego twarz poczerwieniała.

Zamrugałem powoli, myśląc nad tym, co powiedzieć. Zdawałem sobie sprawę z tego, co przed chwilą zrobił Aether, rozumiałem to. Pocałunki nie były mi obce – często widywałem pary obdarowujące się tą czułością w uliczkach miastach czy w plenerze. Wiedziałem, że była to oznaka ciepłych uczuć, które żywiło się do jednej, konkretnej osoby – wyjątkowej osoby.

Nigdy jednak nie widziałem, by pocałunkiem obdarowało się dwóch mężczyzn.

Co prawda Aether mógł nie postrzegać mnie jako mężczyznę; byłem przecież tylko substytutem człowieka, a on miał tego świadomość jako jeden z nielicznych. Jednak pod każdym względem go przypominałem. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego mnie pocałował, i to wprawiało mnie w zakłopotanie.

- Hmm – mruknąłem, odwracając wzrok na bok.

- Przepraszam, to musiało cię zaskoczyć… - wymamrotał Aether nerwowym tonem.

- Zaskoczyłoby mnie również, gdybyś mnie przed tym uprzedził – zauważyłem.

- Pewnie tak… - westchnął ciężko, unosząc dłoń i kładąc ją sobie na wciąż czerwonym karku.- Wybacz, ja… to było spontaniczne…

- Nie przepraszaj, nie zrobiłeś nic złego – zauważyłem, wierząc, że podpowiada mi to rozsądek. Jakbym jednak na to nie patrzył, rzeczywiście żadnego z nas to nie krzywdziło.

- Jak się czujesz?

- Ja?- zdziwiłem się.

Ku mojemu własnemu zaskoczeniu, musiałem się nad tym chwilę zastanowić. Pierwszą moją myślą było „dobrze” – nic się przecież nikomu nie stało, to było ledwie muśnięcie warg. Nie poczułem przecież bólu, nie czułem się urażony jego zachowaniem.

Po chwili jednak zdałem sobie sprawę z tego, że nie wszystko jest takie, jak zazwyczaj. Coś się zmieniło, coś we mnie – nie odczuwałem spokoju, jaki panował we mnie tego wieczora przed odwiedzinami Aethera czy nawet Sucrose. Zniknęła też irytacja, którą pamiętałem, gdy szukałem w głowie brakujących elementów portretu Aethera, niejednego zresztą.

Co więc czułem…?

Ciekawość, zainteresowanie… Ale to przecież czułem przy nim zawsze. Szczęście czy też radość z jego obecności – ale to też było dla mnie zwyczajne. Aether nigdy nie mówił wiele, co bardzo ceniłem, a rozmawianie z nim było przyjemne, orzeźwiające.

Nie chodziło jednak o którekolwiek z tych uczuć.

- Hmm.- Zmarszczyłem brwi, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i pochylając głowę.- Dziwne…

- Och… Tak uważasz?

- Hm?- Spojrzałem na Aethera, wyrwany z własnych myśli. Prawie zapomniałem, że stał przede mną i czekał na odpowiedź.- Och… Przepraszam – powiedziałem.- Zamyśliłem się, bo twoje pytanie wytrąciło mnie z równowagi.

- To znaczy?- Uniósł głowę, patrząc na mnie niepewnie.

- Dlaczego mnie pocałowałeś?- zapytałem, chcąc w pierwszej kolejności zaspokoić największą ciekawość.

- J-ja…!- Aether zarumienił się mocno. Więc czuł się tym faktem zawstydzony? Ludzie często nieświadomie robią coś, co ich zawstydza, ale byliśmy teraz sami, widziałem go tylko ja jeden, a to mnie pocałował.- Ja…

- Aether?- zapytałem spokojnie, lekko przechylając głowę.- Czujesz coś do mnie?

- Ech?- Spojrzał na mnie wielkimi oczami.

Sądziłem, że odpowie. Dla mnie było rzeczą zupełnie naturalną – odpowiadać, gdy ktoś o coś pyta. Ale Aether milczał, jakby nie znał odpowiedzi, bądź chciał zachować ją dla siebie. Tak pomyślałem, lecz jednocześnie miałem na uwadze, że przecież mnie pocałował… To musiało coś znaczyć? Nawet on musiał zdawać sobie sprawę z tego, co, więc powinien był w stanie mi odpowiedzieć.

A może jednak nie?

- Chciałbyś pochylić się na moment nad tym problemem?- zaproponowałem.

- Nie… nie nazywaj tego problemem…

- Hm?

- To nie jest problem!

Aether odwrócił ode mnie twarz, jednocześnie mocno zagryzając wargę. Nim zdążyłem ponownie się odezwać, nagle odwrócił się ode mnie i wyszedł ze spiżarni.

- Aether?- zawołałem, ruszając za nim.

Przeszedłem do pomieszczenia, w którym wcześniej szkicowałem. Obawiałem się, że chłopak wybiegnie z warsztatu, cały w emocjach, ale okazało się, że to właśnie tutaj się zatrzymał. Może zwyczajnie potrzebował więcej przestrzeni?

Zatrzymałem się za nim, patrząc na jego plecy. Ręce miał opuszczone wzdłuż ciała, pięści zaciśnięte. Jego długi złoty warkocz spływał swobodnie między łopatkami, łagodnie się kołysząc.

- Nie chciałem cię zdenerwować – powiedziałem szczerze.- Jeśli moje słowa w jakiś sposób cię uraziły…

- Zazdroszczę ci, Albedo – mruknął, przerywając mi.

Zamilkłem, cierpliwie czekając na ciąg dalszy.

- Zazdroszczę ci twojego spokoju i opanowania – westchnął Aether, odwracając się ku mnie powoli. Jego twarz nie wyrażała już złości, raczej smutek, czy może rezygnację. Nigdy wcześniej nie widziałem u niego takiej nieszczęsnej miny.

Nigdy wcześniej nie poczułem też takiego ukłucia w klatce piersiowej.

- Myślę, że może to przez twoją naturę – dodał.- a może przez to, ile już zdążyłeś w życiu przejść. Przy tobie jestem jak szczenię; nie rozumiem świata, tak jak ty, nie potrafię panować nad uczuciami, tak jak ty. To dla mnie trudne.

- To zupełnie naturalne – powiedziałem, gdy nastąpiła cisza.- Uczymy się całe nasze życie. Wydaje mi się jednak, że błędnie zakładasz, iż panuję nad własnymi emocjami. Jestem zwyczajnie inny od reszty; nie angażuję się w relacje międzyludzkie, ponieważ zabiera to… ogrom energii.- Westchnąłem.- Dla mnie właśnie to jest najtrudniejsze: utrzymywanie relacji, dbanie o nie. Pewnie zdążyłeś już zauważyć, że nie jestem w tym dobry. Trzymam się raczej na uboczu, poświęcam alchemii i eksperymentom. Wolę spędzać czas na szukaniu dowodów.

- Albedo...- Aether obrócił się na pięcie i podszedł do mnie. Byliśmy tego samego wzrostu, mogliśmy więc bez przeszkód patrzeć sobie w oczy.- Czy… czy kochałeś kiedyś kogoś?

- Czy kochałem? Oczywiście. Kochałem Rhinedottir.

- Nie mam na myśli takiej miłości – powiedział cicho.- Pytam, czy… pokochałeś kogoś… kiedykolwiek?

Więc pytał o rodzaj miłości, której okazuje się czułość – taką, jak pocałunki.

- Nie kochałem – odparłem.- Trudno byłoby kochać, gdy całą moją egzystencję unikałem bliższych relacji…

- Ja jestem jeszcze młody – sapnął ze śmiechem, spuszczając wzrok.- Poza moją siostrą nigdy nie miałem nikogo bliskiego, nawet nie próbowałem do nikogo się zbliżyć. Tymczasem teraz, w mojej samotnej podróży, poznałem tyle osób… Czuję się zagubiony, gdy nie ma przy mnie Lumine.

- Rozumiem to – powiedziałem, sięgając ku niemu dłonią.- Czułem to samo, gdy odeszła Rhinedottir. Ciężko jest samemu pojmować świat i to, co się wokół ciebie dzieje, gdy brakuje ci dotychczasowego ośrodka, od którego zaczynałeś do tej pory każdy swój dzień – gdy brakuje ci osoby, która znalazłaby odpowiedź na każde twoje pytanie.

- Jest tyle emocji, z którymi muszę sobie sam radzić – mruknął Aether.- Tyle uczuć, których nie pojmuję.

- Twoja podróż dopiero się zaczęła – powiedziałem.- Wokół ciebie jest już mnóstwo osób, które z pewnością pomogą ci zrozumieć pewne rzeczy. Nie bój się zadawać pytań.

- Nie boję się ich zadawać, nie boję się też słuchać odpowiedzi. Bardziej chodzi o to, że… obawiam się tego, jak poradzę sobie z prawdą. Na przykład z tą… o tobie.

- Masz na myśli sekret, który ci zdradziłem?- Nie sądziłem, że obarczę go jakimkolwiek natłokiem emocji, gdy wyznam mu prawdę o moim prawdziwym pochodzeniu.

- Nie – odpowiedział, potrząsając głową.- Chodzi o uczucia, które żywię do ciebie… jako do ciebie, Albedo.

- Hmm...- Zmarszczyłem lekko brwi.

Chyba nie do końca nadążałem za tym chłopakiem. Pytałem go przecież, czy coś do mnie czuje… Zmieniliśmy temat w drodze tutaj, a teraz? Czy znów wracaliśmy do tamtego pocałunku?

- Nie chcę zaprzątać ci tym głowy – powiedział.- Masz tyle pracy, Albedo…

- Cóż, dla ciebie zawsze znajdę czas, Aether – powiedziałem szczerze.

- W-wiem, ja… bardzo to doceniam...- Z zainteresowaniem patrzyłem, jak jego twarz znów zmienia barwę. Reaguje więc na konkretne komplementy? Czy gdybym więc…?- Och, przepraszam, muszę wracać do Paimon!- zawołał nagle, odwracając się gwałtownie i ruszając w kierunku wyjścia.

- Aether, zaczekaj!

Chciałem zatrzymać go, byśmy mogli na spokojnie doprowadzić naszą rozmowę do końca. Aether zdawał się jednak mnie nie słuchać. Ruszyłem więc za nim, kiedy przechodząc obok stołu alchemicznego, chłopak zahaczył ręką o mój szkicownik i zrzucił na ziemię.

- Och, rany!- zawołał z przejęciem, patrząc, jak kartki wysypują się spomiędzy okładek.- Przepraszam, Albedo, to niechcący…!

- Nie przejmuj się, nic się nie stało – zapewniłem, wraz z nim kucając na podłodze, by zebrać moje prace.

Chłopak nagle znieruchomiał, z dłońmi rozstawionymi na kartkach leżących na deskach, a ja zdałem sobie sprawę z potwornego błędu.

I znów poczułem dziwne ukłucie w klatce piersiowej.

- To… to ja?- mruknął Aether, unosząc ku twarzy jeden z jego portretów. Zerknąłem na szkic, nie rozumiejąc, skąd pytanie w jego głosie. Szkic przecież dobrze go odwzorowywał.- To… też ja… I-i to… Ehm… Albedo?- Spojrzał na mnie niepewnie.- I-ile dokładnie masz moich portretów…?

- Hmm – westchnąłem ciężko, zbierając także kolejne. Prawie cały szkicownik był nimi wypełniony, a ja nie do końca wiedziałem, jak mam mu ten fenomen wytłumaczyć.

- Albedo?

Spojrzałem na niego, podnosząc się z kucek, ze szkicownikiem w dłoni.

- Około dwóch tuzinów, jak sądzę – odpowiedziałem w końcu na jego pytanie. To było dziwne uczucie. Do tej pory, gdy znałem odpowiedź na zadawane mi pytanie, udzielałem jej rozmówcy bez wahania. Skąd więc teraz takie uczucie?

- Dwóch tuzinów?!- Aether podniósł się z podłogi.- C-coś cię opętało…?

- Hm? Skąd.- Zdziwiłem się.

- Jak często mnie rysujesz?- zapytał chłopak, podnosząc się z podłogi i wpatrując w rynek, który chwycił wcześniej jako pierwszy.

Tym razem moje wahanie trwało nieco dłużej.

- Gdy mam wolną chwilę, jak sądzę...- odparłem z wolna. Czy moja odpowiedź nie zabrzmi źle? Rysowanie portretów nigdy nie sprawiało mi kłopotów. Robiłem to z radością i raczej nie powtarzałem często, najczęściej wręczając portrety bliskim danej osoby czy też samej zainteresowanej. Tylko z Aetherem było inaczej. Tylko jego portrety nagminnie zbierałem, nie dzieląc się ani z nim, ani z nikim innym.

- To...- Aether przekładał pogubione kartki jedna po drugiej, na nieszczęście odkrywając na każdej z nich swoją własną twarz, o różnej jedynie mimice. Czułem się z tym… nad wyraz zakłopotany.

- Przepraszam, jeśli czujesz się zniesmaczony...- zacząłem, zawstydzony.- Jeśli w jakikolwiek sposób cię to uspokoi to zapewniam, że nie jest to żadna obsesja, po prostu…- Westchnąłem.- Nie zadowalają mnie te portrety.

- Nie?- Spojrzał na mnie z zaskoczeniem.- Są piękne. Mam wrażenie, że narysowałeś mnie lepiej, niż wyglądam w rzeczywistości.

- Z pewnością tak nie jest – odparłem, a on zaczerwienił się na twarzy. Więc to naprawdę komplementy wywoływały w nim tę reakcję...- Sam odkryłem to jakiś czas temu, ale… brakuje mi czegoś w tych rysunkach. Za każdym razem, gdy o tym myślę, próbuję przypomnieć sobie, co mi umyka, rysuję ciebie od nowa i… znów to samo.

- Nawet nie wiedziałem, że mnie rysujesz – mruknął Aether, oglądając kolejne portrety. Nigdy wcześniej nie przeszkadzało mi, że ktoś przegląda moje rysunki, ale teraz, mając świadomość tego, że większość szkicownika zajmują jego portrety, czułem dziwne zestresowanie.- Niczym się nie różnią… Tylko mimiką. O-och!- Nagle poczerwieniał bardziej.- To nawet pamiętam… Co?! Narysowałeś nawet tę plamkę sosu?!

Uśmiechnąłem się, rozbawiony jego reakcją. Przyglądałem się jego twarzy, gdy przeglądał swoje portrety, i znów zapragnąłem go narysować. Stojącego z kartkami w dłoniach, z przymkniętymi oczami i rumieńcami na policzkach.

- Miałbyś coś przeciwko, gdybym cię teraz narysował?- zapytałem.

- Ech?- Uniósł głowę, spojrzał na mnie.- Teraz?

- Wszystkie te rysunki to obrazy z mojej pamięci – wyjaśniłem.- Frasuje mnie, że nie jestem w stanie narysować portretu, który w pełni odda całego ciebie. Może mając cię tuż przed sobą uda mi się pojąć, czego do tej pory mi brakowało?

- Och… jeśli… jeśli to ma ci pomóc – mruknął.- Gdzie mam…?- Rozejrzał się nerwowo.

- Możesz usiąść na tym krześle.- Wskazałem mu najbliższe.- Tło nie gra tutaj istotnej roli.

- M-mam zrobić coś szczególnego?- zapytał, usiadłszy.- M-może rozpuścić włosy, albo…?

- Nie ma takiej potrzeby – odparłem, choć zaraz potem zastanowiłem się, czy to rzeczywiście nie byłby ciekawy motyw. Nigdy nie widziałem Aethera w rozpuszczonych włosach – a miał je wyjątkowo długie, w dodatku były pięknego, złotego koloru.

Usiadłem naprzeciw niego i chwyciłem do ręki szkicownik oraz węgiel w kredce. Odnalazłem pustą stronę i spojrzałem na Aethera. Siedział przede mną z nieco zaskoczoną miną, być może trochę zagubiony przez moją nagłą prośbę. Uśmiechnąłem się do niego łagodnie, a on zarumienił się i spuścił wzrok.

Zmarszczyłem lekko brwi. Czyli to jednak nie komplementy…?

- Jesteś bardzo ciekawą postacią – westchnąłem, zaczynając go rysować.- Nie potrafię tego pojąć. W jednej chwili mam wrażenie, jakbym wiedział o tobie wiele, a zaraz później, jakbym sam siebie oszukiwał.

- Tak jest raczej z każdym człowiekiem – zauważył cicho chłopak.

Nie odpowiedziałem, skupiając się na rysowaniu. Mając go teraz tuż przed sobą, chciałem narysować go perfekcyjnie.

Łagodna linia szczęki, gładko zaokrąglone policzki. Drobny nos i duże oczy, na moim rysunku przymknięte przez powieki, ze spojrzeniem skierowanym w dół. Małe uszy, z charakterystycznym pojedynczym kolczykiem.

Oraz warkocz, warkocz z pięknych włosów w kolorze złota, którego zwykłym czarnym węglem nie byłem w stanie oddać.

Powoli już kończąc, gdy ponownie zerknąłem na Aethera, jego policzki były zarumienione. Nie omieszkałem zawrzeć to na nowym portrecie, lecz gdy znów uniosłem spojrzenie, był jeszcze bardziej czerwony, niż wcześniej, przez co zmuszony byłem i to poprawić na rysunku.

- Hmm, jeśli dalej będziesz się tak rumienił, na portrecie twoja głowa będzie cała czarna…

- P-przepraszam!- wybąkał.- To pierwszy raz, kiedy tak pozuję… w dodatku dla ciebie… T-to znaczy…

- Krępuje cię to?

- Tak…

- Nie zdawałem sobie z tego sprawy. Dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej?

- Bo… bo powiedziałeś, że chciałbyś mnie narysować – westchnął.

- Więc zgodziłeś się dla mnie?

- Tak…

Spojrzałem na szkic, który właśnie skończyłem. Patrzyłem na niego długo, dostrzegając każdy najmniejszy element wyglądu i ubioru Aethera, który pokrywał się z rzeczywistością.

W końcu z westchnieniem wstałem ze swojego miejsca i zbliżyłem się do Aethera, kładąc szkicownik na stole przed nim. Chłopak spojrzał na rysunek i westchnął z zachwytu.

- Łał, wygląda idealnie!- powiedział.- Zupełnie jakbym patrzył we własne odbicie!

- Nie do końca – mruknąłem, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.- Czegoś wciąż brakuje…

- Naprawdę?- zdziwił się. Zerkał to na portret, to na siebie, jakby porównywał każdy fragment swojego ciała do tego, co zawarłem na krześle.- Nie widzę różnicy… Choć nie mogę spojrzeć sobie w twarz… Hmm, Albedo?

- Tak?

Aether wstał i wyprostował się. Spojrzał na mnie, po czym uniósł dłoń z jego portretem i przysunął do lewego policzka.

- I jak teraz?- zapytał.- Widzisz jakąś różnicę?

- Hmm.- Zamyśliłem się. Jego sposób był interesujący; mogłem kontemplować jego twarz oraz portret niemal jednocześnie, przesuwając tylko spojrzeniem od jednego do drugiego.- Tak… Czegoś wciąż brakuje.

- Widzisz, czego?- zapytał.

- W tym właśnie problem – westchnąłem, opuszczając ręce wzdłuż ciała.- Niestety, nie.

- Hmm.- Aether sam spojrzał na kartkę.- Może chodzi po prostu o to, że to tylko portret? Może to, czego ci brakuje, to po prostu ja sam? Żywy, mówiący i… o-och, przepraszam!- wykrzyknął, zerknąwszy na mnie.- T-to zabrzmiało absurdalnie!

- Nie – odparłem z namysłem, przyglądając mu się.- W zasadzie, to nie. Możesz mieć rację.

Delikatnym ruchem odebrałem od chłopaka rysunek i przyjrzałem mu się ponownie. Naprawdę się nie myliłem – nie brakowało tu niczego, szkic dokładnie oddawał wygląd Aethera, a nawet jego emocje w momencie, na którym go uwieczniłem, nawet ten błysk w oczach.

Tego, czego mi brakowało, to chyba rzeczywiście… życia.

Portret był tylko zastygłym w bezruchu wspomnieniem, niczym więcej.

- Może powinieneś ożywić ten rysunek, już tak przecież robiłeś, prawda?- zaśmiał się Aether.

- Hmm.- Zastanowiłem się.

- N-nie rób tego, proszę!- wykrzyknął Aether, wyraźnie przestraszony.- Jeden ja w zupełności wystarczy!

- Tak sądzisz?

- Tak sądzę!- potwierdził, energicznie kiwając głową.

- Hm.- Uśmiechnąłem się lekko, odkładając rysunek na stół.- Spokojnie. Stworzenie tak skomplikowanej formy życia jaką jest człowiek wymaga mnóstwa czasu i pracy. Natomiast stworzenie kogoś tak wyjątkowego jak ty – dodałem, oczekując na kolejny jego rumieniec.- nieomal graniczy z cudem.

Minęło kilka długich sekund, jednak tym razem twarz Aethera nie zmieniła się ani o jotę – chłopak wpatrywał się we mnie uważnie, zupełnie normalnie, bez konkretnych emocji. I bez rumieńców.

- Albedo…- zaczął, prostując się nieznacznie.- Mogę cię pocałować?

- Hm?- Przechyliłem lekko głowę.- Tym razem o to pytasz?

- Nie chciałem cię znów zaskoczyć…

- Zapytanie mnie o to jest równie zaskakujące – zauważyłem.- Oczywiście, możesz.

- Mogę?- Spojrzał na mnie, zdumiony.- Tak… tak po prostu mi pozwalasz?

- Nie rozumiem, czemu miałbym odmówić? Pozwoliłeś mi się narysować i pomogłeś mi odkryć, czego do tej pory brakowało mi w twoich portretach. Przyniosłeś mi radość, więc jeśli mogę odwdzięczyć się tym samym…- Całowanie mnie wydawało się przynosić mu całą masę uczuć.

- Och...- Aether spuścił wzrok na ziemię.- Ty chyba… dalej nie zdajesz sobie sprawy z tego, co czuję?

- Pytanie brzmi: czy to ty zdajesz sobie z tego sprawę?- zapytałem.- Wiem, na czym polega całowanie. Wiem, dlaczego i przede wszystkim kogo obdarza się tego rodzaju pieszczotą. Pytałem już, czy coś do mnie czujesz, ale jak do tej pory uniknąłeś odpowiedzi dwukrotnie…

- N-naprawdę?- mruknął, odwracając wzrok na bok.

- Jeśli mogę ci jakoś pomóc dotrzeć do prawdy, zrobię to z radością.

- Och, Albedo...- westchnął Aether.- Nie masz pojęcia, jak działają na mnie twoje słowa. Cokolwiek miłego mi powiesz, czuję, jak moje serce rozpiera radość. To nie tylko połechtanie komplementem, ale i duma. Duma, że myślisz o mnie tak ciepło i życzliwie. Dla mnie… dla mnie jest to szczególnie znaczące, bym taki pozostał w twoich oczach.

Nie byłem pewien, czy rzeczywiście nie zdawałem sobie z tego sprawy. Jak do tej pory uważnie obserwowałem Aethera i zauważyłem, jak reaguje na moje komplementy – jego twarz się rumieniła, jego uszy i kark również przybierały barwę dojrzałego jabłka. Postanowiłem jednak więcej o tym nie wspominać.

- Czy naprawdę nie masz nic przeciwko, że cię pocałuję?- zapytał cicho, patrząc mi prosto w oczy.

- Nie.

- I nie uważasz, że to dziwne?- dopytywał.

- „Dziwne” to pojęcie względne – zacząłem.- Myślę, że każdy indywidualnie podchodzi do tego, co jest dla niego „dziwne”. Dla mnie na przykład dziwnym wydaje się…

Przerwał mi, łącząc nasze wargi w pocałunku.

Było trochę inaczej, niż za pierwszym razem. Wcześniejszy pocałunek był muśnięciem warg, trwał zaledwie sekundę, czy dwie. Teraz nasze wargi dotknęły się prawdziwie, dopasowały do swoich kształtów i pozostały złączone na tyle długo, bym mógł poczuć ich ciepło i drżenie.

Przymknąłem oczy, skupiając się na tym zjawisku. To było dla mnie nowe doświadczenie i byłem nim żywo zainteresowany. Chociaż mój rozum zdawał się dalej pracować, ciało wydawało się poruszać wbrew jego woli – moje dłonie uniosły się i ułożyły na biodrach Aethera, wargi natomiast rozsunęły się, jakby same pragnąc zbadać kolejne fragmenty ust chłopaka.

Westchnęliśmy jednocześnie, gdy Aether odsunął głowę. Tym razem jego policzki znów były rumiane.

- Uhm...- wymamrotał, przecierając usta wierzchem dłoni i unikając mojego wzroku.

- Coś nie tak?- zapytałem.

- E-ehm...- Pokręcił przecząco głową.

- To całkiem interesujące doświadczenie – stwierdziłem w zamyśleniu.- Miałbyś coś przeciwko, żebyśmy jeszcze chwilę poeksperymentowali?

- Ech?!- Spojrzał na mnie z przerażeniem.

- Nie?

- N-nie! To znaczy tak! Z-znaczy… - jęknął, skrywając twarz w dłoniach.- Och, Albedo… Dla mnie to nie żaden eksperyment… Jestem w tobie zakochany – wyszeptał.

- Tak.- Skinąłem głową.- Zdążyłem się tego domyślić w spiżarni.

- Tak… tak po prostu przyjmujesz to do wiadomości?- bąknął.

- Oczywiście, że nie – odparłem.- Jestem zaskoczony, bo nigdy nikt się we mnie nie zakochał.

- Och, Albedo...- Aether spojrzał na mnie dziwnie.- Powiadają, że jesteś geniuszem…

- To prawda, ale co to ma do rzeczy?

- Nie, nic. Ehm… Nie czujesz się zgorszony, że zakochał się w tobie drugi mężczyzna?

- Zgorszony to bardzo mocne słowo, nie zwykłem go używać – stwierdziłem.- Chyba że odnośnie talentu Lisy i tego, jak go marnuje…

- O-odbiegamy od tematu…

- Wybacz.- Skinąłem lekko głową.- Jeszcze nie wiem, co mam o tym myśleć. Od kilku tygodni wiele o tobie myślałem i szkicowałem cię, dlatego teraz czuję się jeszcze bardziej skołowany, gdy wiem o uczuciach, jakie do mnie żywisz.

- Mówisz serio? Myślałeś o mnie…?

- Nader często – przyznałem.- To stąd te wszystkie rysunki.

- Aha?- Aether uniósł jedną brew, patrząc na mnie wyczekująco, choć nie wiedziałem, co mogę jeszcze powiedzieć.- Cóż, ja… Jeśli chcesz eksperymentować, to… to w porządku.- Zarumienił się mocno.- Tylko że dla mnie to coś więcej, niż tylko eksperymenty.

- Hmm.- Zastanowiłem się.- To może być rzeczywiście problem…

- Proszę, nie nazywaj tego problemem – westchnął.

- Przepraszam, nie o to mi chodziło – powiedziałem, machnąwszy dłonią.- Rzecz w tym, że ja… nigdy nie dogadywałem się specjalnie z ludźmi. Wiele czasu i energii pochłaniają relacje międzyludzkie. Zrozumienie mechaniki ich uczuć i emocji jest bardzo trudne, a przy tym są one tak zmienne, że zwyczajnie poddałem się w ich studiowaniu. Jeszcze nie wiem dokładnie, co oznaczają twoje uczucia, ale jeśli pozwolisz mi poobserwować cię bliżej… z radością nauczę się czegoś o tobie.

- Naprawdę?- Aether spojrzał na mnie uważnie.

- Naprawdę – potwierdziłem.- Jak już wspominałem, od ostatnich kilku tygodni wiele o tobie myślałem. Nie było to męczące, bynajmniej. Znajdowałem wiele przyjemności w szkicowaniu cię, a jedynie ten brakujący element przynosił frustrację. Teraz, kiedy wiem już, w czym najprawdopodobniej rzecz czuję, że mogę poświęcić trochę czasu i energii, by poza alchemią i eksperymentami, nauczyć się czegoś więcej o tobie samym.

- A co z utrzymywaniem relacji między nami?- Aether zamrugał.- Nie będzie dla ciebie… kłopotliwa?

- Nie, skąd – odparłem szczerze.- Od samego początku taka nie była. Uważam cię za interesującą osobę i cieszę się, gdy mogę spędzić z tobą trochę czasu. Swoją drogą...- mruknąłem w zamyśleniu.- To pierwszy raz, kiedy rozmawiamy sam na sam, bez obecności Paimon.

- Tak, to prawda.- Aether uśmiechnął się, a potem nagle jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie; radość zastąpiło kompletne przerażenie.- Och, Paimon! Przecież ona umiera na niestrawność! Miałem jej zanieść jakieś lekarstwo!

- Ach. Rzeczywiście.

- Albedo, prędko! Fiolka! Fioletowa? O-okrągła, tak? Och, Paimon, trzymaj się, już pędzę!

Spojrzałem za nim, gdy biegł z powrotem do spiżarni. Jego złoty warkocz obijał się o plecy i ramiona.

Uśmiechnąłem się powoli.

Nie myliłem się.

Aether był niesamowicie interesującą osobą.



1 komentarz:

  1. Dawno tu nie zaglądałam. Ale coś mnie tknęło i zajrzałam w powiadomienia na bloggerze. Stara dobra Yuuki wkręciła się w Genshina, a to dobre. Nic tylko wyczekiwać tego więcej - chociaż za tym konkretnym shipem akurat nie przepadam aż tak mocno i tak przeczytałam z przyjemnością.

    Pozdrawiam i do następnego razu.

    /stara dobra manami

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń