Weihnachten
Wydawać by się mogło, jakby jego tawerna przeniosła się wprost na Dragonspine.
Widoczna za oknem ulica przykryta była białą puszystą warstwą śniegu. Jego powierzchnia połyskiwała złociście w świetle pobliskiej latarni, zupełnie jakby odbijała blask gwiazd na nocnym niebie. Nieustannie wiejący wiatr przynosił ze sobą kolejne płatki mrozu, obsypując wszystko wokół.
Dochodziła północ i tylko kilku najbardziej stałych gości pozostało jeszcze w tawernie, sącząc powoli swoje drinki: sześciopalczasty José, który ostatkami trzeźwości pobrzdąkiwał na lutni, Nelson, który od przeszło roku nie miał już narzeczonej, do której mógłby wrócić po dniu pełnym pracy, a także stale przesiadujący przy kuflu Stanley, którego wiecznie dręczyły te same demony.
A wśród nich, rzecz jasna, nie mogło zabraknąć Kaeyi.
- Panowie, pora się zbierać – rzucił spokojnie Diluc, odkładając ostatnie wyczyszczone kieliszki na ich miejsce na barze.- Jeśli dalej będziecie tu siedzieć, nie zdążycie na modlitwy.
- Ech...- Nelson westchnął ciężko, podnosząc się ze swojego miejsca.- Diluc ma rację, panowie. To wyjątkowa noc, więc chodźmy oddać hołd Barbatosowi i pomodlić się o bezpieczny powrót naszych bliskich.
Oczywiście, mówiąc „naszych bliskich” miał na myśli mistrza Varkę oraz tych, którzy wyruszyli z nim w podróż. Diluc obserwował kątem oka, jak Nelson i José pomagają Stanley’owi wstać; zapewne planowali wpierw odprowadzić go do domu, nim udadzą się na plac przed Kościołem, by świętować Weihnachten.
Po opłaceniu swoich rachunków, trójka mężczyzn opuściła tawernę. Diluc przetarł do czysta blat, po czym z westchnieniem skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, i wbił spojrzenie w nadal siedzącego przy barze brata.
- Ciebie też to dotyczyło, Kaeya – mruknął.
- Nie skończyłem jeszcze pić – stwierdził ten spokojnie, znacząco zaglądając do swojego kufla. Sprawiał wrażenie irytująco trzeźwego.- Prawdę mówiąc, miałem wręcz nadzieję, że poczęstujesz mnie jeszcze jedną porcją najlepszego grzanego wina w całym Mondstadt, przygotowanego przez samą głowę klanu Ragnvindr.
Diluc westchnął, nie odrywając wzroku od Kaeyi, który uśmiechnął się do niego niewinnie, lekko przechylając głowę. Prawdę mówiąc, był wykończony – tego dnia ruch, jak co roku w ten świąteczny czas, był wzmożony, a on nie chciał, by Charles, Patton czy Luka, którzy mieli swoje rodziny, zostawali długo w pracy. Przejął więc najdłuższą zmianę, a teraz marzył tylko o tym, by znaleźć się już w zaciszu sypialni na swoim dworku.
- No dalej, Diluc.- Kaeya uchylił kufelek, po czym podsunął go bratu.- Zrób to dla mnie, w ramach świątecznego prezentu. A ja, w ramach świątecznego prezentu dla ciebie, gdy tylko wypiję wino, wyjdę stąd i zostawię cię w spokoju.
- W porządku – westchnął Diluc, poddając się i niechętnie chwytając podany mu kufel.
Wiedział, że Kaeya nie odrywa od niego wzroku. Patrzył mu na ręce, kiedy Diluc przelewał czerwone wino z małej beczułki wprost do specjalnego naczynia, które następnie chwycił w dłonie i począł ogrzewać mocą swojej Wizji. Kiedy poczuł, że alkohol osiągnął odpowiednią temperaturę, przelał go do kufla Kaeyi, przyprawił, a na koniec wrzucił nawet kawałek pomarańczy i gałązkę rozmarynu.
- Proszę – mruknął, podsuwając granatowowłosemu wino i odwracając się do niego plecami. Zaczął układać kieliszki i kufle, przecierać półki i blat… sprzątał, byleby nie musieć na niego patrzeć.
- Dziękuję – usłyszał.
- Jak tylko wypijesz, wracaj do siebie – rzucił.
- Oczywiście, tak jak obiecałem.- W jego głosie dało się wyczuć ten charakterystyczny dla niego uśmieszek.- Może napijesz się ze mną, Diluc? W końcu to Weihnachten.
- Przecież wiesz, że nie lubię alkoholu…
- Dlatego nie zamierzałem ci go proponować. Napij się soku, albo wody.
- Po co?- Diluc spojrzał na niego z poirytowaniem.- Nie możesz wypić tego wina i pójść sobie?
Kaeya uniósł kufelek do ust, a Diluc nagle pożałował swoich słów. Nie zauważył, by w jakikolwiek sposób dotknęły one jego brata – zresztą i tak nigdy nie dałby po sobie tego poznać. Po prostu sam Diluc, wypowiedziawszy to zdanie, poczuł, że to nie było na miejscu.
Dziś była przecież Weihnachten, Cicha Noc. Wyjątkowa i jedyna taka noc w roku, kiedy wśród nocnej ciszy rozbrzmiewające modlitwy ludzi wiatr zanosił do ich adresatów; do boga, do ukochanych, rodziny i przyjaciół. Nazywana również Nachtflüsterer – Nocą Szeptów – poprzedzana świątecznym festiwalem i głośnym jarmarkiem wydawała się kompletnie nie pasować do Mondstadt, a jednak była najważniejszym świętem w roku.
Diluc pamiętał, jak bardzo kochali Weihnachten jako dzieci. Przygotowywanie ozdób i stroików, podkradanie monet chowanych przez ojca pod obrus tuż przed uroczystą kolacją, oraz dzielenie się skromnymi prezentami. W tamtym czasie uwielbiał Nachtflüsterer i zawsze modlił się o swojego ojca, o brata, a także o całe Mondstadt.
Był pewien, że Kaeya również pamięta tamten czas.
Westchnął ciężko, sięgając po kieliszek dla siebie. Nalał sobie soku z winogron i przysiadł na stołku przed bratem. Uczucie, że dzieli ich coś więcej niż tylko lada barowa, ciążyło na jego sercu.
- Pamiętasz…?
- Daruj sobie, Kaeya – mruknął, spoglądając na niego ponuro.- Nie będziemy niczego wspominać.
- Oczywiście.- Kaeya uśmiechnął się, przymykając nieukryte przez opaskę oko.- Chyba wino uderzyło mi do głowy, skoro podjąłem się próby. Zgaduję, że interes szedł dziś nadzwyczaj dobrze?- zmienił temat. Uniósł kufel znacząco.- Grzane wino twojego przepisu, dostępne jedynie w ten czas roku zawsze sprowadzało tłumy do twojej tawerny.
- Nie mogę zaprzeczyć – mruknął, skinąwszy głową. Czuł się… bezpieczniej… gdy rozmawiali na neutralne tematy.
- Gdyby nie modlitwa o północy, mieszkańcy siedzieli by tu do późnych godzin.
- Cieszę się, że czas ich ogranicza – westchnął Diluc.- Dzięki temu zjawiają się na placu jeszcze trzeźwi, no, może poza paroma wyjątkami, które zawsze wychodzą ostatnie. Co się tyczy także ciebie, Kaeya – dodał, krzyżując ramiona na piersi.- Choć zdaje się, że dzisiaj i tak się powstrzymywałeś, to muszę przyznać, że zaskoczyła mnie twoja wizyta. O ile mnie pamięć nie myli, od paru lat co rok spędzasz Weihnachten na pełnieniu obowiązków i patrolowaniu okolic.
- Słuszne spostrzeżenie, Darknight Hero.
- Nie nazywaj mnie tak…
- Akurat w tym roku wziąłem sobie wolne.- Kaeya znów upił łyk wina.
- Hmm. Tak bez powodu? Przecież uwielbiasz być Rycerzem Favoniusa.
- Och, zawsze istnieje powód.- Kaeya uśmiechnął się tajemniczo.- Tym razem jest to randka.
- Randka?- Diluc spojrzał na niego. Zachował kamienny wyraz twarzy, choć ta wieść dość go zaskoczyła.- Umówiłeś się z kimś na randkę?
- Jeszcze nie.
- „Jeszcze”?- Diluc czuł się zagubiony. Westchnął ciężko, tracąc cierpliwość. Kaeya zawsze musiał tłumaczyć mu rzeczy najdłuższą i najbardziej okrężną drogą, jaką tylko się dało.- Wziąłeś na dzisiaj wolne, żeby pójść na randkę, na którą jeszcze nie zaprosiłeś tej osoby?
- Zawsze podziwiałem twoje zdolności dedukcyjne – powiedział z uśmiechem Kaeya. Diluc zacisnął usta, powstrzymując się od kolejnego westchnienia. Doprawdy, jego brat potrafił być niemożliwie irytujący.
- To co tu jeszcze robisz?- zapytał, mimo wszystko wytrącony z równowagi.- Jest już po północy, a ty siedzisz tu i pijesz wino, czekając na nie wiadomo co…
- Czekam na szansę, żeby zaprosić cię na tę randkę.
- Czekasz na szansę? W pustej tawe-…?- Do Diluca dopiero teraz dotarł sens wypowiedzianych przez jego brata słów.
Rozchylił usta w oniemieniu, jednak, jak to on, szybko zreflektował się i znów je złączył, jednocześnie odwracając głowę od Kaeyi.
- Mieliśmy do tego nie wracać – mruknął cicho.
- Ty tak zdecydowałeś.
- To powinno ci wystarczyć za argument, by nie zaczynać tej rozmowy po raz kolejny.
- Jeśli tak wadzi ci rozmowa ze mną, wcale rozmawiać nie musimy…
- Przestań.- Diluc spojrzał na niego zimno.- To się nie powtórzy, Kaeya. Nigdy więcej.
- Nigdy więcej?- Kaeya odwdzięczył się spojrzeniem.- I jesteś tego absolutnie pewien? Bo wydaje mi się, że raz już to słyszałem, na kilka minut przed…
- Powiedziałem: przestań!- Czerwonowłosy wstał ze swojego miejsca. Chwycił swój kieliszek, wylał jego zawartość do zlewu i zaczął myć naczynie.- Jeśli naprawdę przyszedłeś tu tylko po to, by mnie w ten sposób dręczyć, to równie dobrze możesz stąd wyjść i uczepić się kogoś innego.
- Nie chcę kogoś innego.
- To nie mój problem, nie moja sprawa.- Diluc z rozmachem odłożył kieliszek na miejsce i odwrócił się do brata. Skrzyżował ręce na ramionach, patrząc na niego z góry.- Nic już nas nie łączy, Kaeya. Żadna więź. Żadne uczucie. Nic.
Mierzyli się spojrzeniami; Kaeya z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, że maska na jego twarzy ulega skruszeniu – że w jego oczach zaczynają być dostrzegalne prawdziwe uczucia, które nim miotały, uczucia, nad którymi na ułamek sekundy stracił panowanie i pozwolił, by ta odrobina wściekłości, żalu i bólu, ten zalążek skrywanego cierpienia, które nosił w sercu od lat, zostały dostrzeżone.
Diluc zachował spokój. Chłód zupełnie nie pasował do koloru jego oczu czy włosów. Kłócił się z żywą, płonącą czerwienią. Obojętność, którą sobą prezentował, nawet nie sprawiała wrażenia udawanej.
Zupełnie jakby naprawdę mu nie zależało.
- Jesteś pewien?- zapytał Alberich raz jeszcze, siląc się na opanowany ton.
- Jestem – odparł Diluc.- A teraz bądź tak uprzejmy i wyjdź. Chcę zamknąć tawernę.
Spostrzegł, że jego brat bierze powoli drżący oddech. Próbował to ukryć, ale ruch jego klatki piersiowej zdradził go. Mimo to granatowowłosy próbował zachować pozory – prychnął cicho pod nosem, po czym wstał z krzesła i ruszył w kierunku drzwi.
- Nie możesz wiecznie mnie odtrącać – powiedział cicho Kaeya, sięgając do klamki.- W końcu przyjdzie dzień, kiedy zaczniesz tego żałować.
- Jedyne, czego żałuję, to że ojciec przyjął cię pod nasz dach.
Nie panował nad sobą. Powiedział to w gniewie, wytrącony z równowagi, nie myśląc trzeźwo, choć nie tknął ani kropli alkoholu. Wiecznie spokojny i opanowany, teraz ledwie radził sobie z buzującym w nim gniewem, z emocjami, które przelewały jego serce.
Widział, że Kaeya znieruchomiał. Niemal czuł, jak powietrze w pomieszczeniu ochładza się, miał wrażenie, jakby z jego brata emanowała aura mrozu, która lada moment zamrozi wszystko wokół.
- Odszczekaj to – powiedział Kaeya cicho i nad wyraz spokojnie.
Diluc wziął powolny, głęboki oddech, który następnie w równie wolnym tempie wypuścił z płuc. Opuścił też ramiona wzdłuż ciała, przymknął oczy, próbując odnaleźć spokój w umyśle.
- Przepraszam – powiedział szczerze, choć niechętnie.- Nie miałem tego na myśli.
To była prawda. Kiedyś może i przeszło mu przez myśl, że ojciec nigdy nie powinien był przyjmować pod dach Kaeyi, ale jeśli już, było to w kompletnym gniewie i to tuż po śmierci rodziciela. Emocje z czasem opadły, a Diluc musiał w końcu przyznać sam przed sobą, że niezależnie od tego, co czuł do Kaeyi, w głębi siebie nadal akceptował jego obecność w swoim życiu.
Kaeya milczał dłuższą chwilę, wciąż z dłonią na klamce. Nie patrzył na Diluca, ale kiedy w końcu się odezwał, obrócił ku niemu nieznacznie twarz:
- Diluc...- zaczął.
- Kazałem ci wyjść – mężczyzna uniósł nieco ton.- Chcę zamknąć tawernę, jestem zmęczony. Rano muszę wstać, by…
- Wiem, dlaczego rano musisz wstać, mieszkałem z tobą przecież ponad dziesięć lat!- warknął Kaeya, odwracając się ku niemu, poirytowany.- Obudzisz się o świcie i pierwsze, co zrobisz, to zejdziesz do piwnic, by sprawdzić stan win w beczkach. W międzyczasie Adelinde przygotuje ci śniadanie, na które będą się składać pieczywo, ser i warzywa. Jak zawsze pochwalisz ją za jej starania i powiadomisz, że wyjdziesz, gdy tylko zjesz. Udasz się na spacer do swoich „tajnych informatorów”, zebrać najświeższe informacje o Abyss Order, wrócisz do winiarni, by rozmyślać o kolejnych strategiach szturmu na wrogów, wypijesz herbatę, odpiszesz na kilka listów, pobawisz się w Darknight Hero, zjesz u Sary „Pile’Em Up”, bo wciąż uważasz, że robi lepsze od twojego, a potem pójdziesz popracować w tawernie, by podsłuchać plotek i zebrać kolejne przydatne informacje, z którymi się nie podzielisz, bo jak zawsze wolisz wszystko załatwiać sam. Na koniec wrócisz do dworu, zamkniesz się w sypialni i będziesz wyglądał przez okno, wspominając swoje poprzednie życie i tęskniąc za tym, co było, niezdolny do ruszenia dalej, niezdolny do przebaczenia i do kochania, niezdolny do niczego, co mogłoby zaburzyć rutynę, którą sobie wypracowałeś!
Kiedy Kaeya skończył swój monolog, dokonany niemal na jednym wdechu, sapnął ciężko, po czym zacisnął pięści i wbił wzrok w Diluca, który patrzył na niego w nie tak już dobrze skrywanym oniemieniu. Po chwili jednak zreflektował się i zmrużył oczy, jak to miał w zwyczaju.
- Powinieneś zająć się śledzeniem wrogów, a nie własnego brata – powiedział zaczepnie.
- Przestań nazywać mnie swoim bratem – warknął.
- Nieważne, jak na to spojrzeć, nadal należysz do rodziny.
- Wcale tak nie uważasz.
- Co uważam, nie ma znaczenia.
- Owszem, ma.- Kaeya irytował się coraz bardziej.- Nazywasz mnie tak tylko po to, by podkreślić moją fałszywą rolę w twoim życiu. Myślisz, że nie wiem, do czego zmierzasz?
- Myślę, że wiesz – warknął Diluc.- I myślę, że wiesz również, dlaczego do tego zmierzam. Bo wiem, do czego zmierzasz ty sam. Ale nie będę z tobą więcej rozmawiał na ten temat, już ci to mówiłem, Kaeya. Opuść moją tawernę, od ponad pół godziny jest już ZAMKNIĘTA.
- Tak jak zamknięte są twoje serce i umysł – odparł tamten, podchodząc powoli kilka kroków.- Dlaczego, Diluc? Dlaczego wciąż to robisz? Czy nie widzisz, że to nie ma najmniejszego sensu?
- Tylko ty postrzegasz to w ten sposób.
- Nieprawda.- Kaeya pokręcił przecząco głową.
- Wmawiasz sobie, że myślimy podobnie, ale tak nie jest. Nasze światopoglądy się różnią. Nie jesteśmy do siebie tacy podobni, już nie.
- To ty próbujesz to sobie wbić do głowy, Diluc!- Kaeya był coraz bliżej, już zaczął okrążać ladę, by stanąć naprzeciwko brata, najwyraźniej zdeterminowany, by pokonać każdą dzielącą ich barierę, nie tylko tę fizyczną.- Dlaczego jesteś taki zaślepiony? Dlaczego jesteś taki uparty?
- Jestem, jaki jestem, a tobie nic do tego – odparł twardo Diluc, krzyżując ramiona na piersi i odwracając od niego głowę.- Wyjdź.
- Nie.
- Wyjdź, Kaeya.
- Nie wyjdę.
Diluc spojrzał na niego gniewnie.
- Wyjdź, albo wyrzucę cię stąd siłą.
- Możesz próbować.- Teraz to Kaeya skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Byli tego samego wzrostu, wobec czego bez trudu mogli na tym samym poziomie piorunować się spojrzeniami.- Skończy się tak samo, jak trzy miesiące temu.
Diluc już otwierał usta, ale na te słowa zamknął je i spuścił nieznacznie głowę, wyraźnie zdenerwowany.
- Zamknij się – warknął cicho.
- Hoo?- Kaeya uniósł prawą brew.- Czyżbyś pamiętał? Myślałem, że wyparłeś z pamięci każdy możliwy wątek z moją osobą w roli głównej. Bo chyba miałem wtedy pierwszą rolę, prawda?
- Milcz, Kaeya.- Diluc spojrzał na niego ostrzegawczo, co tylko podjudziło tego drugiego.
- Ty natomiast zdecydowanie byłeś bohaterem drugoplanowym.- Kaeya rozłożył ręce, uśmiechając się drwiąco.- Jak za każdym razem, zresztą: trzy miesiące temu, pół roku temu, rok. Mój słodki braciszek, taki pewien siebie i pewien wszystkiego, co robi…
- Zaraz pożałujesz swojego zachowania.- Diluc znów podniósł głos.- Wyjdź, natychmiast! Nie chcę cię tu więcej widzieć. Chcę, abyś zniknął z mojego życia, rozumiesz?!
- Nie mówisz tego serio.- Kaeya stanął blisko niego.- Jestem jedynym, co ci pozostało. Nawet winiarnię potrafiłeś zostawić na długie lata i odejść w nieznane. Ale mnie nie zostawisz, obaj doskonale o tym wiemy. Nigdy tego nie zrobisz, Diluc.
- Tak?- Mężczyzna odwzajemnił spojrzenie.- No to patrz, bo w tym momencie zostawiam cię jak śmiecia, którym byłeś, gdy tata zabrał cię do naszego domu. Jak śmiecia, którym byłeś przez cały ten czas, oszukując nas i wszystkich naokoło. Jak śmiecia, którym jesteś, upijając się w mojej tawernie i żyjąc beztrosko, jakby nigdy do niczego nie doszło, jakbyś był niewinny. Zostawiam cię tu i teraz, raz na zawsze, i od tego momentu nie jesteś mi ani bratem, ani przyjacielem, ani choćby znajomym. Będę cię traktował jak obcego, jak zwykłego…!
Jego słowa przerwał cios, który pięścią wyprowadził Kaeya. Diluc zatoczył się do tyłu i uderzył plecami o ścianę z takim impetem, że odbił się od niej, zachwiał na nogach i omal nie upadł. Chwycił się za lewą stronę twarzy i spojrzał na brata, który stał przed nim, dysząc ciężko.
- Tak bardzo cię kocham...- wycedził Kaeya drżącym głosem. Oczy Diluca rozszerzyły się.- Tak bardzo cię kocham, że wybaczę ci to. Tak jak wybaczam ci za każdym razem… Wszystko.
Kaeya wyprostował się, odetchnął głęboko kilka razy. Diluc nie odezwał się, patrzył na niego w milczeniu, niezdolny do mówienia, niezdolny do niczego – choć w pierwszej chwili po uderzeniu czuł ogromną potrzebę, by oddać z nawiązką.
Ale… co on właśnie zrobił? Co on powiedział? Czy z jego usta naprawdę runęła ta cała lawina? Czy naprawdę tyle razy nazwał Kaeyę „śmieciem”, czy naprawdę obraził go w ten sposób…?
Czuł, jakby przestał być sobą.
Czuł, jakby miał w sobie kolec, który niegdyś utkwił w ciele Stormterrora, mrocząc jego umysł i zalewając serce jedynie gniewem i żalem.
Tymczasem Kaeya wydawał się być już spokojny. Na jego twarz powrócił typowy dla niego sarkastyczny uśmieszek. Niespodziewanie podszedł do brata i chwycił jego podbródek. Obrócił go w lewą stronę, przyglądając się uważnie policzkowi.
- Hm, nie ma śladu – stwierdził.- Oddasz mi następnym razem. A to masz na przeprosiny.
Pocałował go.
Diluc odruchowo cofnął się, ale zapomniał, że za plecami ma tylko śćianę. Kaeya wykorzystał tę okazję i przyparł go do niej. Chwycił jego twarz w obie dłonie i przytrzymał, by ten nie mógł jej obrócić w żaden sposób. Pocałunek był długi i czuły; ciepły i wilgotny język Kaeyi wsunął się zdradziecko do jego ust niczym wąż, a wargi Diluca nie były w stanie się mu oprzeć.
Poczuł niebezpieczną przyjemność i… ulgę. Jego język odruchowo wyszedł na spotkanie języka Kaeyi, odpowiedział mu podobną pieszczotą, po czym szybko schował się w głąb, jakby zawstydzony swoim zachowaniem. Diluc chwycił nadgarstki Kaeyi, ale brakło mu sił, by je odepchnąć – by odepchnąć Kaeyę.
Pocałunek trwał wieczność i jeszcze dłużej.
A jednak kiedy dobiegł końca, Dilucowi było mało.
- Szczęśliwej Weihnachten, Diluc – powiedział cicho Kaeya.- Pomodlę się dziś do ciebie i mam nadzieję, że kiedy usiądziesz na parapecie swojego okna, wiatr przyniesie ci moją wiadomość.
Odsunął się od niego; Diluc puścił jego dłonie, gdy te znalazły się już poza jego zasięgiem. Oparty o ścianę, patrzył jak jego brata odwraca się od niego plecami.
- Dlaczego zawsze mi to robisz?- spytał szeptem.
- Co robię?- Kaeya zatrzymał się i spojrzał na niego przez ramię.
- To – odparł.- Przy tobie kompletnie tracę nad sobą kontrolę, nie poznaję samego siebie. Prowadzimy tę całą gierkę i kiedy już czuję, że nie dam się złapać w twoją zasadzkę, doprowadzasz mnie do takiego stanu, że…
- Że co?- Kaeya obrócił się ku niemu cały i skrzyżował ręce na piersiach.- Że zaczynasz wyzywać mnie od śmiecia?
- Ja nie…
- Że zaczynasz wypominać mi przeszłość, że robisz wszystko, by dać mi do zrozumienia jak bardzo nie dostrzegasz moich starań?
- Kaeya...- Diluc spojrzał mu w oczy.- Ja nie…
- Rozumiem cię – przerwał mu, podchodząc bliżej.- Ja czuję to samo. Jest tyle powodów, przez które cię nienawidzę, Diluc. Jest tyle rzeczy, które mam ci za złe, których nie potrafię ci wybaczyć. Ale jednocześnie nie mogę zapomnieć o tym, kim stałeś się dla mnie tamtego dnia, gdy tata mnie adoptował. Nie mogę zapomnieć, ile nas połączyło, ile byłem gotów poświęcić dla ciebie, ani co tak naprawdę do ciebie czułem. Nie mogę zapomnieć, co ci zrobiłem, nie mogę walczyć z potrzebą, abyś mi wybaczył, abyś zaakceptował mnie znowu, abyś… abyś kochał mnie, Diluc. Abyś kochał mnie tak, jak ja kocham ciebie. Potrzebuję cię, i potrzebuję, abyś ty potrzebował mnie. A jedyne, co nas różni, to że ja przestałem już opierać się tej potrzebie: pozwalam jej być. Tacy właśnie jesteśmy, Diluc – dodał, znów unosząc dłonie i chwytając delikatnie jego twarz.- Jesteśmy antybohaterami z problematycznym nastawieniem: zagubieni we własnych uczuciach, we własnej moralności. Chcemy jednego, chcąc jednocześnie drugiego. Musisz po prostu pogodzić się z tym i przestać opierać, a zrozumiesz, że nie ma w tym nic złego… bo co może być złego w kochaniu? Hm?- Kaeya oparł czoło o czoło Diluca, uśmiechając się przy tym lekko. Po chwili przysunął usta do ust Diluca, jednak nie pocałował go; po prostu trwał w bezruchu maksymalnie blisko, wciąż obejmując dłońmi jego twarz, zupełnie jakby czekał na pozwolenie.
Diluc miał wrażenie, jakby jego serce kruszyło się. Westchnął drżąco, powoli kładąc dłonie na biodrach granatowowłosego. Przechylił głowę i niemal z rezygnacją, choć z pewnością czule, pocałował Kaeyę.
Znał prawdę o sobie, znał ją bardzo dobrze, lecz ukrył ją w sobie tak głęboko, by nie mógł do niej sięgnąć, póki nie stanie na skraju szaleństwa. Czuł przed nią obawy, unikał myślenia o niej i z całych sił wypierał się tego, co tkwiło w nim boleśnie niczym niedający się usunąć cierń.
Kochał Kaeyę.
Pomimo kłamstw, pomimo tajemnic, pomimo zdrady, pomimo błędów. Kochał go i potrzebował. Wmawiał sobie, że mu nie zależy, że jest mu obojętny, ale dbał o niego, troszczył się i martwił. Pomiędzy przykrymi słowami, którymi się karmili, kryły się uczucia, które obaj próbowali zatuszować.
Objął go, przyciskając do siebie i wsuwając język pomiędzy jego chłodne wargi. Chciał ogrzać go swoim własnym ciałem, swoją pieszczotą. Pragnął podzielić się z nim ogniem, który w sobie miał, który szalał w jego wnętrznościach, jednocześnie zaś chciał czerpać chłód Kaeyi, studzić własną żądzę.
Kaeya trzymał w objęciach jego twarz i całował go z całą czułością, na jaką było go stać. Twarde wargi granatowowłosego były pełne stanowczości – wyraźnie dawał do zrozumienia, że jest już za późno, by teraz przerwać, że nie pozwoli Dilucowi odsunąć się, gdyby ten nagle zmienił zdanie.
Ale Diluc nie chciał się od niego oderwać choćby na sekundę. Czas, który minął odkąd ostatni raz poczuł smak Kaeyi sprawił, że teraz, gdy ponownie go skosztował, nie potrafił tak łatwo się nasycić.
Kaeya najwyraźniej czuł to, ponieważ przesunął dłonie na jego kark, a potem na ramiona, aż w końcu objął go i mocno przylgnął do niego, wsuwając kolano między jego nogi. Diluc oparł się plecami o ścianę, sam przyciskając do siebie brata.
Całowali się bez pamięci, kompletnie zatraceni w sobie. Ich dłonie z czasem zaczęły błądzić po ciałach, zakradać się do niedostępnych dla innych zakamarków; wsuwały się pod ubrania, drażniły wrażliwe punkty, pieściły nagą skórę, przyprawiając o dreszcze. Kilka rozpiętych guzików później Kaeya niechętnie odsunął się od Diluca.
- Tawerna wciąż jest otwarta – wyszeptał do jego ust. Ich przyspieszone oddechy mieszały się ze sobą.- Albo ją zamkniemy, albo przeniesiemy się gdzie indziej… Ale w naszym stanie...- Kaeya sięgnął ustami do ucha Diluca, jednocześnie dłonią dotykając jego twardego krocza.- Może lepiej stąd nie wychodźmy?
- Tu nie ma miejsca...- zaczął Diluc.
- Na co?- podchwycił z uśmieszkiem Kaeya, spoglądając na niego.- Na seks? Straszny z ciebie wygodniś, skoro zawsze chcesz to robić na czymś miękkim.
- Nie jestem wygodnisiem…
- Nie? To może oddasz mi się tutaj, na tym barze?
- Kto powiedział, że to ja mam się oddawać tobie?- mruknął Diluc, odpychając go od siebie lekko. Minął go, po czym podszedł do drzwi wejściowych tawerny i zasunął zatrzask. Kaeya w jednym na pewno miał rację: nie mogli teraz wyjść, nie w stanie takiego podniecenia. Większość mieszkańców była na placu, ale ulice miasta wciąż patrolowali rycerze.
Mogli by przeczekać, a potem wrócić do posiadłości Diluca… Adelinde zapewne udała się na modlitwy, podobnie jak reszta służby, a nawet jeśli została, by pilnować domu, nie będzie im przeszkadzać, gdy zaszyją się na górze.
Ale to pulsujące uczucie, ten ogień, który trawił Diluca od wewnątrz… Jego moralność podpowiadała mu jednak, że nie powinni posunąć się zbyt daleko tutaj, w tawernie. Przecież ktoś w końcu zauważy słabe światło świec sączące się spomiędzy drewnianych okiennic, ktoś zapuka, zapyta, może nawet zobaczy…
Kaeya okrążył bar, po czym oparł się o ladę i zaczął leniwie rozpinać guziki swojej kamizelki. Diluc, który do tej pory opierał się o drzwi i zastanawiał, co zrobić, wbił ponure spojrzenie w brata. Kaeya tymczasem uśmiechnął się ironicznie.
- Gorąco tu, co?
- Możesz się ochłodzić swoją Wizją – mruknął Diluc.- W zasadzie możesz ostudzić nas obu.
- Żeby cię ostudzić, musiałbym cię dotknąć – powiedział Kaeya, wpatrując się w krocze czerwonowłosego.- A czy gotowanie zupy przy jednoczesnym dmuchaniu na nią, by ją ostudzić, ma jakiś sens?
Rozumiał, do czego zmierzał, i chociaż czuł, że ma rację, wciąż się wahał. Zacisnął usta, spróbował odwrócić wzrok na bok, ale gdy usłyszał jak ubranie spada na podłogę, odruchowo znów spojrzał na Kaeyę. Był półnagi od pasa w górę i właśnie zaczął powoli walczyć ze sprzączką swojego paska.
- Dziwne, że otrzymałeś moc cryo, podczas gdy pochłania cię to pożądanie – stwierdził Diluc, odpychając się od drzwi i podchodząc powoli do Kaeyi, który beznamiętnym ruchem wysunął pasek ze spodni i rzucił go na ziemię.
- Powiedziałby ktoś, że wyjątkowa z nas para: użytkownik Wizji pyro, z chłodnym, a nawet zimnym temperamentem, oraz skromny ja; posiadacz mocy cryo, który jest… cóż, napalony?
- Gdzie się podział twój piękny język?- prychnął Diluc.- Niezbyt poetycko dobierasz słowa, Kaeya.
- Mój język?- Kaeya uśmiechnął się, opierając wygodnie o bar i wyciągając rękę ku Dilucowi.- Może być tam, gdzie lubisz najbardziej.
Diluc nie odpowiedział już nic więcej. Oparł dłonie o ladę, więżąc w ramionach brata, po czym wpił się zachłannie w jego usta.
Kaeya nie pozostawał bezczynny – sięgnął do ramion Diluca i zsunął z nich jego płaszcz, który z głośnym szelestem upadł na podłogę. Mężczyzna zaczął niespiesznie rozpinać guziki jego białej koszuli, i choć Diluc miał na sobie irytująco dużo ubrań, nie próbował przyspieszyć. Rozbierał go z pełną lubością i oczekiwaniem.
Diluc czuł coraz większy chłód na ciele, gdy stopniowo jego ubrania lądowały na podłodze wokół nich. Nie przejmował się tym jednak, zbyt zajęty pieszczotą. Chwycił dłońmi pośladki Kaeyi i ścisnął je mocno – nie chciał, by tylko Alberich pokazywał swoją dominację, lub co gorsza kierował każdym kolejnym posunięciem.
Przesunął dłońmi po jego kręgosłupie, wywołując na plecach Kaeyi dreszcz; mężczyzna wpił się mocniej w jego usta. Pozbył się już górnej odzieży i teraz obaj zostali jedynie w butach i rozpiętych spodniach. Diluc wsunął dłonie pod bieliznę brata, dotknął nagich pośladków, tak dobrze mu znanych. Uśmiechnąłby się, gdyby nie to, że ich języki plątały się ze sobą w dzikim tańcu.
Nie trwonili czasu na szeptanie do siebie, na myślenie. Żądza i tęsknota pochłonęły ich do tego stopnia, że zatracili się dla siebie samych. Gdy zniknęły ostatnie skrawki ubrań, legli na twardej podłodze, a od desek dzielił ich jedynie porzucony płaszcz Diluca.
Żadnemu z nich nie było już zimno, choć tawerna nie była tak dobrze ogrzewana. Ich rozgrzane ciała nie czuły chłodu, przyspieszone oddechy pozostawiały na ułamki sekund obłoczki w powietrzu, pot na skórze perlił się w blasku dwóch zaledwie świec, które jako jedyne utrzymywały jeszcze płomień, słabo oświetlając okolice baru. Nawet gdyby ktoś spróbował zajrzeć przez szparę między drewnianymi okiennicami, nie dostrzegłby wijących się na ziemi ciał.
Leżący na plecach Diluc obejmował Kaeyę w talii, wraz z narastającą rozkoszą coraz mocniej zaciskając na niej dłonie. Granatowowłosy zaś, oparłszy prawy łokieć o płaszcz Diluca, całował ukochanego, wolną dłonią sunąc po jego karku, obojczykach i ramieniu.
Wkrótce oderwał usta od warg Diluca i niecierpliwie podążył w dół. Diluc nie zdążył nawet zaczerpnąć powietrza, kiedy Kaeya chwycił jego członka i wziął go zachłannie do ust, zataczając językiem kółka na jego czubku. Ragnvindrowi wyrwał się z gardła stłumiony okrzyk, gdy nagle rozkosz sięgnęła niemal zenitu. Zacisnął obie dłonie w pięści, biorąc głęboki oddech, który na moment wstrzymał w płucach.
Kaeya ssał go i lizał z oddaniem, rozkoszując się smakiem i samą czynnością. Spoglądał ku górze na ledwie widoczną twarz Diluca, ale bardziej podniecało go to, jak mężczyzna wił się na podłodze i jak dyszał coraz głośniej, będąc na skraju. O, tak – był już na skraju. Tylko Kaeya miał prawo do jego ciała, tylko on widział je w takim stanie i tylko on do takiego stanu je doprowadzał.
Przerwał nagle, a Diluc sapnął i uniósł głowę, spoglądając na niego. Kaeya uniósł się nieznacznie, a następnie przysunął własne krocze do ust Diluca, stanąwszy na kolanach. Mając jego głowę między swoimi nogami, zniżył się i, chwyciwszy brata za włosy, pociągnął lekko ku górze.
Diluc nie oponował, choć krótką chwilę wydawało się, jakby chciał zaprotestować. Wziął jednak posłusznie członka Kaeyi do ust i zaczął pieścić językiem: ich wnętrze było tak gorące, że kapitan sapnął ciężko, a dreszcz przeszedł przez całe jego ciało.
Poruszał biodrami we własnym rytmie, nie pozwalając, by kontrolę przejął Diluc. Wciąż trzymał jego miękkie włosy, które wplątały się między jego palce. Czuł, że ma nad bratem kontrolę, a uczucie to bardzo mu się podobało – jedyny moment w jego życiu, kiedy to on sprawował władzę w relacji, jaka ich łączyła.
Pozwolił sobie na to, by poruszać się w ustach Diluca jeszcze kolejnych kilkanaście długich, niezwykle przyjemnych minut; od czasu do czasu przerywał, by nie skończyć zbyt prędko. Ostatecznie puścił brata i odsunął się, dysząc głośno i szybko. Diluc był równie podniecony, co on, zdawał się cały drżeć z oczekiwania na kulminację.
Kaeya pragnął spędzić z nim całą noc, kochając go, dręcząc i znęcając się nad nim fizycznie, marzył o tym, by uczynić z Diluca jego seksualnego niewolnika, chciał całymi godzinami kochać go i być kochanym. Ale intensywność uczuć i pożądania, jaka go uderzyła, była zbyt silna, a on nie miał mocy, by z nią walczyć.
Bezbronny Diluc był słodki i piękny. Kaeya chwycił jego nogi w kolanach i uniósł wyżej; splunął na swojego członka i rozsmarował po nim ślinę. Kiedy wilgotnymi palcami dotknął odbytu Diluca spodziewał się, że ten zaprotestuje, bo przecież dał mu wcześniej do zrozumienia, że dla odmiany to on może zająć jego miejsce i być „na dole”… ale Diluc nie odezwał się, wręcz przeciwnie; chwycił swoje usta i rozłożył nogi. Kaeya, niecierpliwy do granic możliwości, z jękiem wbił się w niego.
Gładko, szybko.
Jęknęli głośno. Kaeya musiał na moment się zatrzymać, gdyż ścianki odbytu Diluca zacisnęły się na jego członku z siłą zdolną go zapewne zmiażdżyć. Czuł, jak jego penis pulsuje we wnętrzu brata… a może to on tak pulsował? Nie był w stanie o tym myśleć, nie chciał się nad tym zastanawiać – gorąco, tak gorąco! Wilgotno, przyjemnie…
Zaczął poruszać się, nawet nie próbując być delikatnym. Mógł go naderwać, bo minęły trzy miesiące od ich ostatniego zbliżenia, a to teraz było intensywniejsze i bardziej dzikie, niż tamto, ale… nie potrafił się powstrzymać. Był jak zwierzę, które po długiej głodówce w końcu znalazło kawałek mięsa.
Diluc czuł podobnie – jęczał pod Kaeyą z każdym kolejnym jego pchnięciem, i po prostu nie mógł przestać. Gdyby to był ktoś inny, zapewne by się powstrzymywał, zapewne w ogóle nie pozwoliłby sobie na oznakę takiej słabości, na to pojękiwanie… ale przy Kaeyi nie potrafił. Rozkosz była tak ogromna, że zwyczajnie nie umiał zachować milczenia. Oddychał ciężko i szybko, a jego nieprzerwane jęki zawstydzały go i podniecały jednocześnie.
Właśnie tak – właśnie to pragnął czuć. Kaeya, w nim… to było to. Chciał to powiedzieć, chciał wyznać, jak mu teraz dobrze, jak bardzo tego chciał, jak potrzebował tego. Ale nie musiał. Bo on to wiedział.
Kaeya doskonale widział, co w nim budzi.
Działało to w dwie strony.
- Pozwól mi...- jęknął Kaeya, przyspieszając.
- Nie…- sapnął Diluc. Miał przecież swoją godność, swój honor!
- Diluc…
- Kaeya…
- Nie wytrzymam dłużej…!
Objął go, wbił paznokcie w jego plecy i to starczyło za odpowiedź. Kaeya doszedł w nim z jękiem, wsuwając twarz w zagłębienie jego szyi. Ostatnie ruchy wykonywał coraz wolniej i wolniej, aż w końcu zatrzymał się i opadł bez sił w ramiona Diluca.
Żaden z nich się nie odezwał. Leżeli w swoich objęciach, zmęczeni lecz zaspokojeni. Kaeya oparł głowę o ramię Diluca, a on odruchowo gładził jego ramię, z przymkniętymi oczami wpatrując się w ciemny sufit. Chwila przypominała tę, która zdarzyła się kilka miesięcy wcześniej.
Po upływie czasu, którego żaden z nich nie odliczał, Kaeya uniósł się do pozycji siedzącej. Zaczął zbierać swoje ubrania. Diluc z westchnieniem poszedł w jego ślady i również usiadł. Pozwalając sobie na jeszcze jeden moment słabości, nachylił się ku niemu i pocałował jego wciąż jeszcze nagie ramię.
Kaeya obrócił ku niemu lekko twarz i posłał mu uśmiech. Diluc odwrócił się od niego i zaczął zbierać własne ubranie.
Kiedy skończyli, Diluc przeszedł za bar z zamiarem posprzątania, podczas gdy Kaeya zajął miejsce na stołku i posłał bratu nonszalancki uśmiech.
- W sumie to napiłbym się jeszcze jednego grzanego wina.
- Teraz?- Diluc uniósł prawą brew.
- Poprzedniego wina nie dane mi było skończyć – zauważył uprzejmym tonem Kaeya.
- Jest już późno – westchnął Diluc, myśląc o obowiązkach, które czekały go na zajutrz.- Ale niech będzie.
Kaeya, który już otwierał z uśmiechem usta, zamknął je powoli, czego nie zdążył już dostrzec Diluc, odwróciwszy się plecami do niego. Zaczął przygotowywać nową porcję grzanego wina dla brata, który obserwował go w milczeniu.
Dla siebie zrobił nową porcję soku z winogron. Kiedy podał Kaeyi czysty kufel z gorącym czerwonym winem, mężczyzna podziękował mu skinieniem głowy. Patrzył, jak Diluc chwyta w dłoń kieliszek z własnym napojem i zajmuje miejsce przy barze.
Ale nie naprzeciwko Kaeyi, jak uczynił to wcześniej.
Okrążywszy mur, który ich dzielił, usiadł obok brata.
- Ale jak tylko wypijesz, wracasz do siebie – mruknął Diluc.
Kaeya uśmiechnął się, nawet nie do niego, ale po prostu – czego dawno nie robił. Czerwonowłosy zauważył to i spojrzał na brata pytająco, ale ten, zamiast odezwać się, przysunął do niego twarz i pocałował jego ciepły policzek. Diluc prychnął tylko cicho i, pokręciwszy głową, upił łyk swojego soku.
Weihnachten dobiegała końca.
Kocham cię Yuuki, nawet nie wiesz jak bardzo. Znowu poczułem się jak miałem te 14/15 lat czytając twoją twórczość. Szczerze przeczytałbym z nimi coś dłuższego.
OdpowiedzUsuńBardzo miło mi to słyszeć ♥ Myślałam o czymś dłuższym o Kaeyi i Dilucu, ale prace jeszcze w toku, a znam siebie i wiem, że często zaczynam nowe opowiadania, a ich nie kończę, haha.
UsuńAle miło mi, że czujesz się jak za dawnych lat! ♥