Z betonu miasto, cz.1


Kise


Czasem dochodzę do wniosku, że szczęście to prawdziwa suka.
Pamiętam jeszcze czasy, gdy miałem około czterech lat i mieszkałem z rodzicami w wynajmowanym mieszkaniu w Yawatahama. Nigdy nie lubiłem tamtego miejsca, choć nie przyznawałem tego głośno – kojarzyło mi się zawsze z ciężkim przemysłem, samochodami dostawczymi, fabrykami i zmęczonym tatą, który wracał późną nocą do domu i zasypiał przy kolacji. 
Któregoś razu znalazłem tam na ulicy bezdomnego szczeniaka, zwykłego mieszańca, który jednak od razu skradł moje serce. Sierść miał brudnożółtą, z jedną tylko czarną plamą wokół prawego oka. Kiedy rodzice po namyśle zgodzili się, bym wziął go ze sobą, byłem przeszczęśliwy  brakowało mi kogoś do spędzania z nim czasu. Psiak byłby idealny! Ale kilka dni później, gdy właściciel bloku usłyszał wesołe poszczekiwanie, przyszedł do nas i kazał pozbyć się psa.
Akurat wtedy, gdy Śliwka mi zaufał i zaczął się ze mną bawić.
Innym razem, jeśli daleko nie szukać, w czasach liceum byłem fanem pewnego sportowego anime, do którego w październiku wychodziła specjalna, limitowana edycja novelki. Tamtego dnia po szkole musiałem iść od razu do pracy, bo dorabiałem sobie dorywczo w naleśnikarni. Kiedy późnym wieczorem dobiegłem do księgarni, znalazłem ostatni dostępny tomik. Czułem się wtedy, jakbym wygrał miliard jenów. Ale po dotarciu do domu okazało się, że książka była wadliwa – na wielu stronach atrament był tak wyblakły, że nie dało się odczytać słów.
Wtedy przeklnąłem po raz pierwszy w życiu. 
Oczywiście szczęście nie zawsze robiło ze mnie idiotę, nie popadłem więc w niechęć do tego uczucia, czy w ogóle do życia. Ale kiedy spotyka cię to raz, drugi, trzeci… Czasem po prostu zastanawiasz się, czy to w ogóle ma sens? Czy można być szczęśliwym i nie stracić tego szczęścia tak nagle, tak gwałtownie, niespodziewanie?
Ja chyba nigdy nie poznam odpowiedzi na to pytanie.
- Kise, proszę…
- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać, Kagamicchi – wykrztusiłem, walcząc z cisnącymi się do oczu łzami. Jestem facetem, nie mogę płakać. To, że jestem do tego gejem, nie oznacza, że ze mnie ciota i nie panuję nad emocjami.
Po prostu ciężko mi to przychodzi. 
Być może mam z tym pewien problem.
- Dlaczego nie dasz mi się wytłumaczyć? Dlaczego ze mną nie pogadasz? Proszę!
Na moment przestałem wrzucać ciuchy do walizki. Gapiąc się na stertę pomieszanych z koszulkami butów i spodni, zbierałem myśli.
Nie ukrywam, że bywałem sceptyczny co do mojego związku z Kagamim. Czułem, że szczęście znów ze mnie zadrwi – że Kagami albo zdradzi mnie, albo zostawi z długami, albo będzie mnie gwałcił i bił, albo zginie w wypadku samochodowym. Po prostu… odkąd go poznałem, byłem taki szczęśliwy! Od razu się zakochałem – w jego charakterze, w jego głupkowatej miłości do kotów, w jego muskularnym ciele, w jego opiekuńczości, którą co prawda niechętnie okazywał, ale nawet to było w nim urocze: kiedy chciał zgrywać twardego faceta, ale w końcu nie wytrzymywał i oddawał mi swoją kurtkę, gdy padał deszcz, a ja nie wziąłem nawet parasola; kiedy oddawał mi swój deser, marudząc, że jemu nie smakuje, choć przecież uwielbia te cholerne truskawki w czekoladzie; kiedy leżał ze mną w łóżku, gdy byłem chory, spocony i zasmarkany – bo wie, że lubię mieć przy sobie kogoś, że lubię mieć przy sobie właśnie jego…
Kiedyś wyobrażałem sobie, że kiedy usłyszę to zdanie po odkryciu zdrady: „Daj mi się wytłumaczyć!” - to stanę, spojrzę hardo na partnera czy partnerkę i będę czekał, a jego zatka na tyle, że nie będzie wiedział, co powiedzieć. Że tak go zaskoczę, że się zawstydzi, że aż mu w pięty pójdzie ten wstyd i zażenowanie.
Ale nie miałem odwagi spojrzeć na Kagamiego. Bo kochałem go na tyle, że bolała mnie jego zdrada, bo nienawidziłem go, że tak mnie skrzywdził, i nienawidziłem go za to, że go znienawidziłem. 
- Proszę cię, Kise – szepnął cicho, zachodząc mnie od tyłu i obejmując.
- Przestań.- Próbowałem go odepchnąć.
- Nie – mruknął, całując mnie w szyję. Czuły punkt. Poczułem dreszcz, przechodzący przez całe moje ciało.- Nie chcę.
- Nie dotykaj mnie!- znów próbowałem go odepchnąć, tym razem mocniej, bojąc się, że mu ulegnę.
- Nie mogę – odparł mi do ucha.
Obrócił mnie ku sobie jednym silnym ruchem. Zachwiałem się, a on to wykorzystał i lekko pchnął mnie na łóżko. Miał zarumienione policzki, patrzył na mnie ale nie prosto w oczy – a jednak było mu wstyd, choć trochę! 
Chciałem się szybko podnieść i wyjść z pokoju, ale Kagami był szybszy. Zdążył zdjąć z siebie koszulkę i położyć się na mnie całym ciałem. Znów ruszyłem na niego ostro, kazałem mu przestać, próbowałem odepchnąć, ale był większy i silniejszy ode mnie, a ja i tak byłem na przegranej pozycji, unieruchomiony przez niego.
Poczułem pocałunki – lekkie, słodkie. Najpierw na szyi, potem na policzkach, w końcu na ustach. Odwracałem głowę od niego, parskałem, przeklinałem, w końcu emocje puściły i musiałem mocno zagryźć wargę, by nie rozpłakać się. Łzy wydostały się z oczu i tylko spływały żałośnie po policzkach, ohydne dowody na to, jak bardzo mi zależało i jak bardzo to Szczęście dało mi kopa w dupę. 
- Kocham cię – szepnął Kagami, opierając swoje czoło o moje. Zamknął oczy, zmarszczył rozdwojone brwi; drgały mu, a więc on też walczył z emocjami.
Co za pierdolony kutas.
To on zawinił. Ja nic nie zrobiłem. Naprawdę nic. Przecież my się nawet nie pokłóciliśmy! Bywały chwile, kiedy to on ustępował, bywały też i takie, kiedy to ja ustępowałem – gdy się pożarliśmy, godziliśmy się po paru godzinach, maksymalnie po jednym czy dwóch dniach. Zawsze mieliśmy tematy do rozmowy, zawsze wychodziliśmy gdzieś wspólnie albo sami – nie było nas za dużo, nie było nas za mało, seks też był zawsze podniecający i nie musieliśmy próbować niczego nowego…
To jego wina. Ja nawet nie wiem, czemu on…
- Zostaw mnie – wycedziłem, ale słabo, bo gula w gardle skakała niebezpiecznie.
- Nigdy – wyszeptał, całując mnie.
- Kagami, ja nie chcę…!
- Nie mów tak.
- Niena…
- Nie mów tak!- krzyknął cicho, po czym przycisnął mocno usta do moich warg. Zaczął mnie całować tak zapamiętale, że odruchowo w pierwszej chwili rozwarłem usta. Chciałem je zamknąć, ale nie pozwalał mi na to, uparcie wsuwał język do moich ust, rozwierał je niemal siłą.
Nie byłem w stanie się wyrwać. Ten zapach, to ciepło, to uczucie… obezwładniały mnie. Sprawiały, że nie mogłem zrobić nic, kompletnie nic! Próbowałem zaprzeć się rękami, próbowałem odwracać głowę, ale kiedy to robiłem, Kagami zaczynał całować moją szyję i dekolt, a to były moje czułe punkty. Zaczynałem czuć rosnące podniecenie. Czułem się okropnie, pragnąc i jednocześnie gardząc jego dotykiem. Brzydziłem się go, czułem się brudny, gdy przesuwał po moim ciele dłońmi, którymi dotykał kogoś innego w ten sam sposób, na tym samym łóżku, na które mnie zrzucił i na którym więził mnie teraz. 
Chciałem go uderzyć, próbowałem nawet, ale ciągle znajdował się w pozycji, w której ciężko było mi wymierzyć cios. Krzyczeć nie mogłem, skupiałem się na oddychaniu, bo wystarczyłby jeden fałszywy ruch, a rozpłakałbym się na jego oczach. A tego nie chciałem, nie mogłem zrobić.
Wybrałem więc inną opcję, prawdopodobnie najgorszą z możliwych.
Zacisnąłem wargi w cienką linię, palce zaś na pościeli. Nie ruszałem się, kiedy Kagami rozbierał mnie, nie patrzyłem na niego, gdy ściągał spodnie i bieliznę. Pozwoliłem, by mnie przytulił, by mnie całował, by mnie pieścił. 
Marzyłem o tym, by być miękkim, gdy brał mnie do ust, ale jestem tylko prostym człowiekiem, zwykłym facetem. Podniecał mnie jego dotyk, nawet jeśli tego nienawidziłem. Jego wilgotny, śliski język, gorący jak jeszcze nigdy dotąd, jego gorączkowe ruchy głową, jakby próbował mi zadośćuczynić swoje występki, jakby chciał pokazać, że ze mną stara się bardziej, niż z tamtym. 
Prosił, bym rozłożył nogi, bym go pocałował, bym na niego spojrzał. Nie spełniłem żadnej prośby, a on zamiast przestać, robił wszystko za mnie. W końcu musiałem zamknąć oczy, gdy, niecierpliwy, próbował spojrzeć mi w nie. Nie poddał się jednak – pieścił mnie dalej dłońmi, sam rozłożył mi nogi, a potem nawilżył mnie śliną i wziął mnie, jakbym tego chciał.
Mimo tego ohydnego, rozpaczliwego aktu, w którym nie było nic z wzajemnej miłości, byłem z siebie dumny.
Ponieważ na koniec to nie ja płakałem.









Kise


Gwiazdy to fajna rzecz.
Kiedy na nie patrzę, często zastanawiam się, czy gdzieś tam nie żyje inny Kise Ryouta, taki naprawdę szczęśliwy. I nie chodzi mi bynajmniej o to, że wszystko w jego życiu byłoby idealne – potknięcia i upadki są ważne, przydają się w życiu. Ale taki Kise Ryouta, który żyłby gdzieś w innej galaktyce, w innym wymiarze, czasoprzestrzeni, czy czymś takim, mógłby zgarniać Szczęście, które nie daje tak ostro w kość. 
A nawet jeśli miałby tak poprane momentami życie jak ja, to przynajmniej nie popełniłby tego błędu i zostawiłby Kagamiego.
Nie, stop, źle się wyraziłem – to nie do końca tak. Ja zostawiłem Kagamiego. Ostatecznie wyprowadziłem się od niego, wynająłem małą kawalerkę oddaloną od naszego mieszkania o prawie dwadzieścia kilometrów. Znalazłem nową pracę – to znaczy w moim zawodzie, jestem trenerem osobistym i dietetykiem. I mógłbym powiedzieć, że zacząłem nowe życie, gdyby nie to, że choć zostawiłem Kagamiego, to on nie zostawił mnie.
I to nie tak, że miałem go ciągle w głowie – miałem go NA głowie.
- Co ty tu, kurwa, znowu robisz?- wycedziłem, ledwie otworzywszy drzwi i ujrzawszy go u progu, z bukietem kwiatów i torebeczką prezentową.
- Przecież jest dzień chłopaka – mruknął Kagami, wpraszając się jak do siebie. Stanął w saloniku, bo było to pierwsze pomieszczenie po wejściu do mojej kawalerki i czekał, aż zamknę drzwi.
- Jaki, kurwa...- sapnąłem ciężko i wywróciłem oczami. No tak, to gówniane święto, do którego nabrałem niechęci, zresztą tak jak do każdego potencjalnie romantycznego wydarzenia, gestu czy związku.
Zatrzasnąłem drzwi i odwróciłem się do Kagamiego, który zdjął już buty i podszedł do pustego wazonu, który wczorajszego wieczora opróżniłem. Non stop kupował mi kwiaty z byle okazji – za każdym razem prosząc, bym wrócił do mieszkania, bo „jak długo można mieszkać samemu?”. Oczywiście chodziło mu o to, że jesteśmy (jego zdaniem) parą i powinniśmy dalej ze sobą mieszkać.
- Wyjdziemy gdzieś na miasto?- zapytał, ściągając kurtkę.
- Nie, wolałbym, żebyś wyszedł.
- Dawno nigdzie nie wychodziliśmy razem – mruknął, ignorując mnie. Podszedł blisko, chciał mnie przytulić, ale odsunąłem się i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej, by mu to uniemożliwić.- Kise… Tęsknię za tobą – westchnął.- Kiedy wrócisz do domu?
- Jesteś nienormalny, jeśli uważasz, że tam wrócę – prychnąłem.
Kagami umilkł na moment, wyglądał, jakby rozważał jakieś posunięcie. Patrzyłem na niego niechętnie, wrogo, przeklinając w myślach zarówno jego jak i siebie, bo mimo mojej nienawiści do niego, wciąż był przystojny i wciąż miał w sobie jakiś urok.
- Możemy wynająć inne mieszkanie – powiedział cicho.
To było do niego niepodobne. To zachowanie, mam na myśli. Zawsze był raczej wybuchowy, albo marudny, wywracał oczami na moje pomysły (choć potem często się na nie godził), wkurzał się, gdy się z nim droczyłem, ale ponieważ kończyło się to seksem, zawsze ostatecznie był zadowolony.
Teraz… zmienił się. Był potulny, grzeczny, nie unosił głosu, gapił się we mnie jak ciele w malowane wrota, jak w samego Boga, który mu się objawił. Chodził za mną wszędzie jak piesek na smyczy, a wystarczyło jedno normalne spojrzenie i już merdał ogonem, jakbym go pochwalił.
Czasem robiło mi się przykro na ten widok. Facet naprawdę żałował tego, co zrobił. Naprawdę się starał. Przynosił kwiaty, drobne upominki, codziennie do mnie dzwonił. Wiem, że starał się tego nie robić za często, ale i tak dwa razy dziennie było dla mnie za dużo. Co gorsza, przyzwyczajałem się do tego. Nie zawsze odbierałem, najczęściej odbierałem tylko po to, by powiedzieć, że nie mam dla niego czasu, albo że nie mam ochoty rozmawiać. 
Często też przychodził. Czasami czekał na mnie pod pracą, czasami przychodził prosto do mieszkania, jak dziś. Wkurzał mnie, bo był nachalny, ale nie w ten sposób, co psychol z jakiegoś serialu. Nie narzucał się aż tak; jeśli widział, że naprawdę nie chcę go widzieć, odchodził. 
- Kagami...- zacząłem z westchnieniem, głosem bardziej neutralnym niż przesączonym jadem. Chciałem spróbować przemówić mu do rozumu, poprosić, by dał spokój, bo chcę się nauczyć żyć bez jego obecności w moim życiu, bo nie wyobrażam sobie bycia z kimś, kto mnie zdradził. Taiga patrzył na mnie tak, jakby wiedział, do czego zmierzam, i widziałem już w jego oczach, że odeprze atak, że się nie podda, że będzie walczył jak tygrys, że zrobi wszystko. Po części mi to schlebiało… że jestem taki kochany, taki uwielbiany.
Ale nienawidziłem go. Naprawdę, szczerze go nienawidziłem. I nie potrafiłem inaczej. Już nawet nie chciałem być jego przyjacielem. Wszystkie dobre chwile, które wspominał za każdym razem, gdy do mnie przychodził, wszystkie argumenty za, które rzeczywiście mogłyby przemówić do mnie… wszystko to zawsze przysłaniał widok dwóch splecionych ze sobą ciał w uścisku tak namiętnym, jakich próżno szukać nawet w filmach romantycznych. Jedno ciało Kagamiego. Drugie… 
Cóż. Na pewno nie było moje.
W mieszkaniu rozległ się dźwięk nadchodzącej wiadomości na czacie, i to dlatego urwałem, ledwie zacząwszy zdanie. Odruchowo spojrzałem na swojego laptopa, Kagami też. 
- Mam dzisiaj plany – mruknąłem do niego.- Wracaj do siebie.
- Wychodzisz gdzieś?- Kagami spojrzał na mnie, zaskoczony, a potem zerknął na laptopa. Wow. Nie spodziewałem się, że połączy puzzle.
- Owszem.
- Kise...- Taiga zaczął z wyrzutem, robiąc krok w moją stronę.
- Co?- Spojrzałem na niego wrogo.
Zamknął się, ale długo na mnie patrzył. Bił się z myślami, widać to było po jego twarzy. Domyślałem się, co czuł – nie chciał, bym umawiał się z kimkolwiek, ale jednocześnie zastanawiał się, czy jeśli „pozwoli mi” na jeden wyskok, to do niego wrócę. Bo przecież zemsta się dokona, prawda? Raz on, raz ja. A potem zamieszkamy razem i znów będziemy szczęśliwi, znów będziemy się kochać.
- Może jednak zmienisz plany?- zapytał Kagami, odchrząkując.- Moglibyśmy…
- Co moglibyśmy?- uniosłem brew.
Kagami westchnął najpierw ciężko, nim odpowiedział:
- Może spędzimy ten dzień razem, jak kiedyś? Obejrzymy film, zjemy coś dobrego, wypijemy po piwie…
- I co, pójdziemy do łóżka?- prychnąłem, ale Taiga przetarł dłonią podbródek i skinął głową.
O matko. On naprawdę chciał się ze mną znowu przespać.
Choć nie mieszkałem z nim od prawie dwóch miesięcy, a Kagami wciąż uważał nas za parę, to jednak nie próbował więcej zrobić tego, co zrobił przy naszym rozstaniu. To znaczy owszem, dotykał mnie przy każdej okazji, czasami udawało mu się nawet pocałować mnie w kark lub przytulić, ale nie namawiał do seksu, nie próbował na siłę podniecić. Czekał. Czasem pytał, czy mam ochotę, a ja miałem, zawsze miałem – od naszego rozstania z nikim się nie przespałem, a czułem niewyobrażalną potrzebę bliskości, bo ja zawsze taki byłem. Potrzebowałem ludzi do życia, potrzebowałem ich ciepła i dotyku, a póki co musiałem sobie radzić sam, ręcznie.
Ale nie chciałem tego robić z Kagamim. Jeśli bym się zgodził, to by oznaczało, że jednak mogę do niego wrócić, że jednak go chcę. 
No i… przy okazji dałbym mu więcej nadziei. A choć nienawidziłem go do reszty, to nie byłem typem osoby, która do tego stopnia bawi się czyimiś uczuciami. Mogłem na niego krzyczeć i odpychać go ile wlezie, ale nie pocałowałbym go z własnej woli, nie przespałbym się z nim tylko po to, by zaspokoić swoje potrzeby.
Do tego planowałem mieć innych.
Jeden z nich właśnie odpisał mi na czacie.
To nie tak, że szukałem sobie chłopaka do nowego związku – siedziałem na czacie towarzyskim, owszem, ale na kanale o sporcie i treningach. Pisałem z różnymi osobami o koszykówce, siatkówce, o ćwiczeniach, dietach… Po prostu, żeby mieć z kim pogadać, skoro mieszkałem sam i nie miałem przysłowiowo do kogo gęby otworzyć. Było tam sporo ciekawych ludzi, choć czat liczył sobie raptem 30 osób – nie tyle co czaty „Nastolatki” (294) czy też „Samotni” (145), lub rekordowi „Sex-czat” (1462). 
Koleś, z którym zacząłem pisać na prywatnym czacie, zupełnie różnił się ode mnie, czy nawet Kagamiego. Był bardzo otwarty na szczerość, a do tego zabójczo bezpośredni. Gdy stwierdził, że za bardzo się rozpisuję, od razu mi to napisał. Trochę było mi wtedy przykro, ale wyjaśnił mi, że jest zwolennikiem konkretów, gdy chodzi o czytanie.
Całkiem sporo pisaliśmy, głównie o sporcie. Obaj byliśmy fanami koszykówki. Jak wyjaśnił, był trenerem tokijskiej drużyny, a więc zajmował się tym sportem zawodowo, i to nie tylko jako wydający rozkazy, polecenia i wskazówki, ale też jako zawodnik - często grał ze swoimi podopiecznymi czy to towarzysko, czy dla samego treningu. Wyobrażałem sobie, że musi być przez nich szanowany, skoro grywają z nim w kosza nawet poza treningami.
Nigdy nie słyszałem jego głosu ani nie widziałem jego twarzy – on sam nie miał ochoty się pokazywać. Droczył się ze mną, miałem wrażenie, że każe mi tym zastanawiać się, czy jest brzydki, gruby, pryszczaty, łysy lub bezzębny. Tak jakby sprawdzał mnie, czy interesuję się nim z powodu charakteru, czy może szukam związku.
Był gejem, jak ja – całkiem szybko się do tego przyznał, i ja również tego nie ukrywałem. Oboje byliśmy „świeżo” po rozstaniu – ja obecnie po dwóch miesiącach, on po dziesięciu. Ale nie pytaliśmy się wzajemnie o to, w żaden sposób nie flirtowaliśmy ze sobą. Pisaliśmy dla samego pisania, bo rozmowy były ciekawe, wciągające.
Ale w zeszłym tygodniu zaproponował spotkanie. Pomyślałem sobie „czemu nie?” i zgodziłem się. Co prawda on mieszka w Tokyo, a ja w Yokohama, i od razu wiedziałem, że dojazd będzie nie tylko trudny ale i długi, ale jednak od razu przystałem na propozycję. 
Muszę przyznać, że poniekąd liczyłem na to, że pójdę z nim do łóżka. Ot, mały, szybki numerek. Jeśli będzie w moim guście, jeśli będzie nam się dobrze gadało, a on będzie tego chciał, to się zgodzę. Jeśli nie zaproponuje, sam też tego nie zrobię. Nawet jeśli okaże się być rzeczywiście niezbyt atrakcyjny, to przecież nie ucieknę – pójdziemy się czegoś napić, zjemy coś, może oprowadzi mnie trochę po stolicy, bo byłem tam tylko za dzieciaka, a i tak niewiele pamiętam.
Kagami patrzył na mnie wyczekująco, gdy wpatrywałem się w laptopa i myślałem o innym facecie. W końcu dostrzegłem jego spojrzenie i obróciłem się do niego.
- Nie – powiedziałem, wzruszając ramionami.- Mam już plany i ich nie zmienię.
- Nawet dla mnie?
- Mówisz, jakby twoje zdanie miało jakiekolwiek znaczenie – mruknąłem ze złością.- Nie jesteśmy razem. Nie wiem w ogóle, po co tu nadal przychodzisz. Nie wrócę do ciebie.
- Nie chcę przekreślać pięciu lat z tobą – wyjaśnił, marszcząc lekko brwi.
- Już to zrobiłeś.
- Popełniłem błąd, ale staram się go naprawić.
- Ale ja nie chcę, żebyś go naprawiał! Mam to gdzieś, rozumiesz? Jest za późno na to, po prostu za późno!
- Nie wierzę, że przestałeś mnie kochać z tego jednego powodu.- Kagami spojrzał na mnie hardo, a ja poczułem dreszcz przechodzący po moich plecach. To było stare spojrzenie, dobrze mi znane – spojrzenie dawnego Taigi.- Pięć lat związku, a w ciągu nich tyle dobrych chwil, tyle radosnych i szczęśliwych.
- Szczęście to suka – mruknąłem bardziej do siebie.
- Nadal możemy być szczęśliwi – powiedział cicho Kagami, przybliżając się i zaciskając mi dłonie na przedramionach.- Musisz mi tylko dać szansę… Dać szansę nam.
- Nie – odparłem uparcie.
- Kocham cię…
- Idź już.
- Mogę wpaść wieczorem?- zapytał, patrząc na mnie jakby z odrobiną niepokoju, jakby bał się, że jeśli przyjdzie bez zapowiedzi, to kogoś tu zastanie. Kogoś więcej niż mnie.
- Nie – odpowiedziałem.- Nie będzie mnie tu wieczorem.
- Proszę, zastanów się jednak nad tym – powiedział, całując mnie w czoło.- Bardzo cię kocham, Kise. Jeśli chcesz się po prostu na mnie zemścić… To wiedz, że już to robisz.
Trochę mnie zatkało i nie odpowiedziałem. Co prawda Kagami sam jest sobie winien, wielokrotnie kazałem mu odejść i nie wracać, a on sam skazywał się na mnie, ale… może powinienem podejść do niego trochę łagodniej? Ale spróbowałem już raz i skończyło się na tym, że zaczął mnie odwiedzać częściej.
Kiedy Taiga wyszedł, zamknąłem za nim drzwi i ciężko westchnąłem. Przez chwilę opierałem czoło o chłodne drewno – ślad po pocałunku palił jakby żywym ogniem. Robiło mi się coraz ciężej, gdy uświadamiałem sobie, że Kagami naprawdę, naprawdę mnie kocha. Być może bez reszty. Być może bezgranicznie. 
A co gorsze, pod powłoką czystej nienawiści, która mną zawładnęła… ja kochałem go również.
Westchnąwszy ciężko, w końcu odepchnąłem się od drzwi i podszedłem do aneksu kuchennego, gdzie na ladzie położyłem laptopa. Pochyliłem się nad nim, opierając dłoń o ladę a drugą biorąc myszkę komputerową; najechałem nią na prywatny czat i kliknąłem zakładkę. Nowa wiadomość była jedna, i poraziła mnie do tego stopnia, że serce prawie mi gardłem wyskoczyło:

Jestem na stacji Kannai ;) Gdzie teraz?








Kise


Nie, nie, nie, nie, nie!
To wszystko nie tak! 
Przecież to JA miałem jechać do Tokyo, nawet kupiłem już bilet na wszelki wypadek, gdyby była kolejka na stacji! Co on tu robi, dlaczego nie powiedział mi, że przyjedzie, przecież nie tak się umawialiśmy!
Moje myśli zadawały się żyć własnym życiem i sprawiały mi w głowie niezły mętlik. Biegając po mojej skromnej kawalerce i ubierając się na szybko, co chwila zerkałem na czat i sprawdzałem, czy mój nowy znajomy przypadkiem nie napisał. Ale odkąd odczytałem wiadomość o jego przyjeździe, wysłał mi tylko swojego e-maila, żebym mógł napisać do niego, gdy wyjdę z domu.
Czy raczej wybiegnę, bo to też uczyniłem.
Na całe szczęście do stacji nie miałem daleko – przystanek autobusem lub dziesięć minut pieszo. Niestety, transportu żadnego nie miałem, najbliższy miał podjechać właśnie za dziesięć minut, wobec czego postanowiłem pójść pieszo. No cóż, nie mogę powiedzieć, żeby mi to chodzenie dobrze szło, bo głównie raczej biegłem truchtem, kontrolując oddech i dbając, żebym się nie spocił. Umówiliśmy się w kawiarni B-Cafe niedaleko stacji, bo dzień był chłodny i zanosiło się na deszcz, a nie chciałem, by mój nowy znajomy czekał na mnie na dworze.
Myślałem, że nie będę się stresował, ale gdy dotarłem na miejsce, serce szalało mi w piersi. To nie tak, że byłem pustakiem czy plastikiem, ale zwykłem dbać o swój wygląd i uważałem się za mężczyznę przystojnego: byłem wysoki i dobrze zbudowany, do tego wysportowany. Cerę miałem czystą, oczy miodowo-złote, z długimi rzęsami, włosy blond, lekko przydługie. 
A jeśli on będzie jednak brzydki? Skoro gra w kosza, to pewnie nie jest niski, aczkolwiek w liceum miałem znajomego, który miał ledwie 168cm, a i tak całkiem nieźle sobie radził, choć miał problemy z trafianiem do kosza.
Gruby pewnie też nie jest, ale może być łysy i mieć wielkie zęby… To może wyglądać dziwnie, jeśli ktoś taki jak ja będzie siedział przy stoliku z kimś takim jak on… Zakładając, rzecz jasna, że naprawdę będzie brzydki.
Ale było już za późno. Wszedłem do kawiarni i zacząłem rozglądać się wokół.
Ludzi było całkiem sporo, w zasadzie każdy stolik był zajęty. Kiedy więc znalazłem się już w środku, zacząłem trochę panikować – nie wiedziałem nawet, na co szczególnego zwrócić uwagę, nie ustaliliśmy bowiem czegoś w stylu „będę miał czarną czapkę z daszkiem” albo „założę biały t-shirt z logo drużyny”.
Stałem więc przy wejściu jak idiota i rozglądałem się niepewnie, panikując, że zaraz ktoś z obsługi zacznie mnie wypytywać, czy jestem gościem, czy ja do kogoś, czy może szukam pracy. Nagle jednak zwróciłem uwagę na faceta, który siedział swobodnie przy stoliku przy ścianie, opierając się o nią, a wpatrując się we mnie. Miał łokieć oparty o blat a dłonią zasłaniał usta, więc nie widziałem, czy się uśmiechał, ale miałem wrażenie, że odnalazłem mojego towarzysza.
Ruszyłem w jego kierunku, mając ogromną nadzieję, że to właśnie on, i że nie wygłupię się, jeśli ktoś po drodze krzyknie do mnie „Ej, Kise, co ty robisz?! Tutaj!”.
Mój wybór jednak, o dziwo, wstał od stolika. Czułem, jak krew odchodzi mi od twarzy, ale facet po prostu uśmiechnął się do mnie jednym kącikiem ust i wskazał miejsce naprzeciwko, wyciągając do mnie dłoń po europejsku.
Zresztą, po europejsku wyglądał – choć był z pewnością Azjatą jak ja, to jednak jego skóra była w mleczno-czekoladowym odcieniu. Na szczęście był wysoki, nawet ciut wyższy ode mnie. Miał granatowe, po męsku ścięte włosy, na krótko, a do tego ciemne niebieskie oczy. Ubrany był w zwykłe sprawne dżinsy z dziurami i luźną czarną bluzę. Mimo to wyglądał całkiem stylowo i zadbanie.
No i… w sumie to był przystojny.
Cholernie przystojny.
- Cześć, Kise – przywitał się, a ja podałem mu dłoń i uśmiechnąłem się.
- Aomine-kun.- Skinąłem mu głową, po czym ściągnąłem kurtkę i usiadłem przy stoliku.
- Zawiedziony, że nie jestem niski i gruby?- zaśmiał się lekko. Miał niezwykle męski, wibrujący ton głosu, jeden z tych, których słucha się dla samej przyjemności słuchania. Ale może tylko go idealizowałem.
- Nie no, ja...- urwałem, rumieniąc się lekko ale śmiejąc się.
- Jasne, nie pomyślałeś tak, co?- Aomine wyglądał na rozbawionego.
- Noo, a ty?- odpaliłem, unosząc brew.- Kogo spodziewałeś się zobaczyć?
- Moje wyobrażenia okazały się mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości – powiedział szczerze.
- Serio?
- W końcu jesteś trenerem i dietetykiem. Wątpiłem, żebyś miał tuszę, ale… przyznaję, że druga opcja, nad jaką myślałem, to wygląd kulturysty.
Roześmiałem się lekko na te słowa, wyobrażając sam siebie w takim ciele. Aomine uśmiechnął się półgębkiem. Siedział całkiem swobodnie, jakby w ogóle się nie denerwował: przedramiona położył na stoliku, skrzyżowane, pochylił się lekko w moim kierunku, jakbyśmy już byli dobrymi znajomymi. Czułem się trochę przytłoczony, ale miałem wrażenie, że gdy rozmowa między nami się rozkręci, poczuję się lepiej.
- Zamówiłeś już coś do picia? - zagadnąłem.
- Wziąłem herbatę – odparł.
- Herbatę?- mimo wszystko zdziwiłem się.
- Nie lubię kawy – wyjaśnił, krzywiąc się lekko.- Dla mnie to śmierdzi i jest gorzkie jak cholera. Pijam głównie wodę mineralną, i napoje izotoniczne, ale to pierwsze głupio zamawiać w kawiarni, a drugiego nie mają.
Uśmiechnąłem się ze zrozumieniem. No tak – sportowiec.
Kiedy podeszła do nas kelnerka, poprosiłem o zwykłą kawę z mlekiem, gorzką. Jak się po chwili dowiedziałem, Aomine popijał czarną herbatę o smaku i aromacie wiśni oraz migdałów. Pachniała całkiem apetycznie.
- Więc...- zacząłem, kiedy moje zamówienie dotarło do naszego stolika.- Co się stało, że przyjechałeś? Ustalaliśmy, że to ja odwiedzę cię w Tokyo.
- Mój znajomy jest tirowcem. Akurat przejeżdżał przez Yokohamę. Podrzucił mnie na Minatomirai, a ja stamtąd wsiadłem w pociąg i dojechałem tylko do Kannai. Pomyślałem, że tak będzie wygodniej, ty zaoszczędzisz kasę, ja wydam tylko na powrót.
- To żaden problem dla mnie, wydać parę jenów na bilety – stwierdziłem, upijając łyk swojej kawy.
- Dla mnie też, więc na jedno wychodzi.- Aomine wzruszył ramionami.- Może następnym razem do mnie przyjedziesz. Ale kiedy jedzie się do Tokyo, nie opłaca się robić tego na jeden dzień. Wspominałeś, że byłeś tam tylko raz. Warto odświeżyć sobie pamięć i pozwiedzać tam trochę.
- Co racja, to racja – przytaknąłem, uśmiechając się lekko.- Myślałem, że może dziś byś mnie trochę oprowadził.
- Hmm...- Aomine upił łyk kawy, a ja uśmiechnąłem się szerzej.
- A może jednak bałeś się oprowadzać po Tokyo tego kulturysty z twoich wyobrażeń?
Ku mojemu zaskoczeniu, Aomine roześmiał się lekko i pokiwał głową, odwracając ode mnie wzrok. Moje serce zabiło lekko, ale szybko się uspokoiło. Co poradzę, facet był atrakcyjny. W zupełnie inny sposób niż Kagami, ale wciąż atrakcyjny.
Wkrótce poczułem się bardziej swobodnie. Rozmowa przebiegała bardzo lekko, przeszliśmy jak zawsze na tematy sportu. Opowiedziałem mu o moich ostatnich dniach w pracy i paru śmiesznych wypadkach moich podopiecznych, Aomine również wspomniał o treningach swojej drużyny. O zawodnikach wypowiadał się jak o własnych synach – aczkolwiek raczej ich nie miał, w końcu był gejem, poza tym nie miał nawet trzydziestu lat. 
Po ponad godzinie rozmowy zamówiłem kolejną kawę, tym razem latte, Aomine zaś poprosił o tę samą herbatę, która widać bardzo mu zasmakowała. 
- Macie gdzieś tu w Yokohamie boiska uliczne?- zagadnął mnie.
- Nigdy się za żadnym nie rozglądałem – przyznałem szczerze.- W Centrum Sportu, w którym pracuję, mamy salę gimnastyczną i jeśli już, to tam gram w kosza. Gdy mieszkałem w Fujisawie, to w sumie też – dodałem po namyśle.
- Ja praktycznie się na nich wychowałem, dlatego pytam.
- Dopiero w gimnazjum zacząłem interesować się koszem.- Uśmiechnąłem się lekko.- A to i tak głównie grałem w drużynie. Kagami za to...- urwałem nagle, speszony, rumieniąc się lekko i odwracając wzrok.- No… on dużo grał na ulicach.
- Twój były?- zapytał Aomine.
- Ta.- Skinąłem głową.
- Mój średnio grał w kosza.- Daiki uśmiechnął się do mnie i upił łyk herbaty.- Nigdy nie trafiał do kosza. Zresztą, za niski był na to.
- Znałem kiedyś kogoś takiego – parsknąłem.- Sam kiedyś miałem problemy, ale w sumie szybko się uczę.
- O mnie się mówi, że mam naturalny talent. Ale ja po prostu kocham kosza.
Uśmiechnąłem się do niego. Chyba tylko pod tym jednym względem przypominał mi Kagamiego. Poza tym był zupełnie inny. Być może właśnie dlatego tak mi się podobał… Albo przez te różnice, albo przez tę jedną wspólną rzecz.
Nie byłem pewien.
- Może gdzieś się przeniesiemy?- zaproponował swobodnie.- Kelnerka popatruje na nas niecierpliwie, bo na zewnątrz robi się kolejka.
- Och, jasne – odparłem, skinąwszy głową i myśląc gorączkowo. Na obiad było za wcześnie, kolejną kawę bym chyba wyrzygał, a zwiedzać w Yokohamie nie było co. Ostatecznie postanowiłem iść na całość i rzuciłem:- Chodźmy do mnie. Kawalerkę mam małą, ale możemy tam posiedzieć i pogadać.
- Spoko.- Aomine skinął głową.
Zapłaciliśmy za swoje zamówienia i wyszliśmy na zewnątrz. Wiatr wzmógł się i było zimniej niż kiedy wychodziłem z domu. Żałowałem, że nie wziąłem czapki – Aomine okazał się mądrzejszy ode mnie. Wyjął swoją z kieszeni i nałożył ją na głowę. Widząc moją minę, roześmiał się tylko złośliwie i ruszył za mną.
Nigdy nie miałem problemu w kontaktach z ludźmi – do mojej kawalerki zapraszałem już parę osób, ale byli to znajomi z nowej pracy, czułem się więc przy nich swobodnie i lekko. Aomine to jednak co innego, w końcu poznałem go przez internet i nie byłem pewien, czy nie jest jakimś złodziejem albo mordercą. Im dłużej jednak szliśmy, tym więcej znajdywaliśmy tematów do rozmów, a było to przecież raptem dziesięć minut pieszo. Kiedy dotarliśmy do mnie, czułem się już spokojniej.
- Czuj się jak u siebie – powiedziałem, zrzucając buty i wieszając kurtkę na haczyku, jednym z dwóch na ścianie. Aomine zajął drugi.- Chcesz się czegoś napić?
- Skoro jestem prawie u siebie, to poproszę wodę mineralną – odparł.
- Nie ma sprawy.- Cieszyłem się, że zawsze kupowałem zgrzewkę wody mineralnej. Sam piłem sporo dla zdrowia, ale głównie dlatego, że w nocy często budziłem się spragniony i zawsze dbałem o to, by mieć butelkę przy łóżku.
Przygotowałem mu dużą szklankę, sam też uszykowałem dla siebie. Usiedliśmy na małej kanapie przy stoliku. Włączyłem telewizor i ustawiłem jakiś program muzyczny, byśmy w razie co mogli czegoś posłuchać, a nie siedzieć w ciszy.
- Przyjemna ta kawalerka – stwierdził Aomine.- Mam zresztą podobną. Trochę większą, ale podobnie rozmieszone pomieszczenia są. Aneks kuchenny z salonem, łazienka i sypialnia.
- Długo mieszkasz sam?
- Jakoś od roku – odparł.- Jak zaczęło się między nami psuć, to się wyprowadziłem. Sądziłem, że przerwa coś da, ale dała tylko tyle, że się rozstaliśmy.
- Rozumiem – mruknąłem, upiwszy łyk wody.- Żałowałeś potem?
- Trochę – przyznał, wzruszając ramionami.- Ale wiesz, ja nie jestem taki drobiazgowy. Powkurwiałem się na siebie, powkurwiałem się na niego, a potem mi przeszło. Teraz inaczej podchodzę do relacji z facetami. W sensie, z randkami – mrugnął do mnie okiem.
- Co masz na myśli?- zapytałem z ciekawości.
- Odpoczywam od uczuć. To pomaga – stwierdził.- Gdy się już nauczysz, jak być odpornym na maślane oczka, łzy i krzyki pełne wyrzutu, jest ci dużo łatwiej w życiu.
- Możesz mnie tego nauczyć – prychnąłem z niechęcią, myśląc o nachalności Kagamiego.
- Nadal masz kontakt z byłym?
- Ta. Ciągle dzwoni i przychodzi. Upiera się, żebym znów z nim zamieszkał. Uważa nas za parę.
- Chyba ciężko mu się dziwić.- Aomine uśmiechnął się półgębkiem, rozsiadając się wygodnie i jedną rękę opierając o oparcie kanapy.
- Co?- Spojrzałem na niego bez zrozumienia, mrugając.
- Nie bez powodu tak o siebie dbasz, co?
- C-co?- zarumieniłem się lekko, nie będąc pewnym, czy się ze mnie nabija.- To normalne, że o siebie dbam, to mój zawód!
- Chodzi mi o twój wygląd ogólny – wyjaśnił Aomine.- Jesteś bardzo atrakcyjny. Mógłbyś pewnie zostać modelem, albo kimś takim.
- I kto to mówi?
- Co, uważasz, że mógłbym być modelem?- Aomine wytrzeszczył oczy, a potem roześmiał się na głos.- Jestem aż do przesady przeciętny! Za to ty, jak najbardziej. Nie dziwię się temu twojemu byłemu, że tak za tobą lata.
- Gdyby tak za mną latał, bo jestem przystojny, to by mnie nie zdradzał – mruknąłem.
- No to dziwię mu się, że to zrobił.- Aomine wzruszył ramionami.
- No a ty?- zapytałem, by zmienić temat.- Dlaczego się rozstaliście?
- Przestaliśmy się dogadywać – wyjaśnił Daiki.- Coraz więcej się kłóciliśmy, i chyba oboje wiedzieliśmy, dokąd to prowadzi. Rozstaliśmy się niby w zgodzie-niby nie. Nie mamy stałego kontaktu, ale jeśli się miniemy na ulicy, to chociaż się przywitamy. Chyba oboje cieszymy się wolnością. Ostatnio jak go widziałem, to widać było po nim, że mu lżej. To było jakieś dwa miesiące temu.
- Chciałbyś do niego kiedyś wrócić?
- Nie.- Aomine pokręcił przecząco głową.- Zwyczajnie już go nie kocham. Cieszę się wolnością. Ty też powinieneś – dodał znacząco.
- Nie wiem, czy to takie łatwe.- Skrzywiłem się.- Poznawać kogoś dla samego seksu to żadna frajda, a nie chcę w nikim wzbudzać jakichkolwiek uczuć do mnie. Mam dość póki co.
- No to musisz znaleźć kogoś, kogo też nie interesują uczucia, tylko zabawa.
- Pewnie tak – uśmiechnąłem się lekko.
- Kogoś, komu się spodobasz, bo jesteś atrakcyjny.
- Racja!
- I najlepiej kogoś, kto nie mieszka za blisko, żeby nie opłacało mu się do ciebie ciągle jeździć.
- Taa – westchnąłem, wspominając Kagamiego, który miał do mnie 20 kilometrów a i tak przyjeżdżał kilka razy w tygodniu.
- Ktoś poznany przez internet, o którym nie wiesz za wiele, i który nie wie za wiele o tobie.
- Sugerujesz coś?- zaśmiałem się.
- Owszem – zaskoczył mnie odpowiedzią.
Spojrzałem na niego, zmierzyłem go od góry do dołu. Na pierwszy rzut oka wyglądał swobodnie, jakby niczym się nie stresował… i chyba tak też właśnie było. Siedział z ramieniem opartym o kanapę, z jedną nogą zgiętą i patrzył na mnie niczym niespeszony, zupełnie jakby zaproponował, żebyśmy się razem napili piwa, a nie poszli do łóżka.
- Serio to proponujesz – stwierdziłem zwyczajnie. Aomine wzruszył ramionami i uśmiechnął się półgębkiem.
- Skoro oboje nie jesteśmy ani brzydcy ani grubi…
Zaśmiałem się, rozbawiony, po czym upiłem łyk wody. Jakby nie patrzeć, sam liczyłem na szybki numerek, ale po tym jak się poznaliśmy, jak pogadaliśmy w kawiarni i tu, w domu, nie spodziewałem się, że naprawdę do tego dojdzie, ani nawet, że któryś z nas to w ogóle zaproponuje. 
Pomyślałem o Kagamim. O tym jak się stara, jak być może wygląda jego życie. Wraca do pustego mieszkania, myśli o tym, co stracił, o co tak uparcie walczy mimo mojej niechęci. Co zniszczył.
I nie poczułem wyrzutów sumienia, kiedy przystałem na propozycję Aomine.




6 komentarzy:

  1. Pierwsze zdanie w opowiadaniu, a ja już wiem, że będzie dobre. ;D
    Fajny początek^^.
    Pozdrawiam,
    Shoshano.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Awww, jak miło ;_; Cieszę się, że się podobało! Również pozdrawiam ♥

      Usuń
  2. To było mocne. Czekam na następną część 🥰

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba będę fanką tego opka 😂💜

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń