11. Huncwoty



Mój wspaniały humor i beztroskie podejście do życia wróciły wraz z Nowym Rokiem, kiedy ledwie stanąłem na peronie 9 i 3/4 i dostrzegłem w oddali Jamesa i jego rodziców. Moi nie mieli zamiaru mnie pożegnać – ponieważ „nie zmądrzałem” w czasie świąt, odprowadzili mnie jedynie na dworzec i pozostawili mnie przy jego wejściu.
Orientuj się!- krzyknąłem ze śmiechem, skacząc Potterowi na plecy.
Wow!- James zachwiał się lekko, a potem roześmiał wesoło.- Co ty wyprawiasz, kretynie?
Och!- Mama Jamesa aż podskoczyła lekko przy moim „wejściu”, ale zaraz roześmiała się i uśmiechnęła do mnie życzliwie.- Ty z pewnością jesteś Syriusz!
Tak – odpowiedział za mnie James, przyciągając mnie do siebie z ogromnym entuzjazmem.- Mamo, tato, poznajcie Syriusza, mojego najlepszego kumpla!
Witaj, Syriuszu!- Pan Potter podał mi rękę, uśmiechając się podobnie jak żona, a ja uścisnąłem ją, skinąwszy głową.
Dzień dobry, panie Potter – przywitałem się, po czym spojrzałem na matkę Jamesa.- Pani Potter.- Skłoniłem się lekko, całując jej dłoń, a ta zaśmiała się radośnie.
Nie podlizuj się, bałwanie!- parsknął śmiechem James, trącając mnie łokciem, a ja wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.- To my idziemy!- zwrócił się do rodziców.
Czekaj no, nie pożegnasz się z mamą?- spytała z wyrzutem pani Potter.
Oj, mamo, już się żegnaliśmy w domu – jęknął mój przyjaciel.
To ja już nam zajmę miejsca – rzuciłem pospiesznie, wskazując kciukiem pociąg.- Do widzenia państwu!
Pociągnąłem za sobą mój kufer, zostawiając szczęśliwą rodzinkę samą. Wolałem nie wprawiać Jamesa w zakłopotanie, gdybym miał być obecny przy czułym pożegnaniu, poza tym nie bardzo miałem ochotę się temu przyglądać.
Kiedy podałem mój kufer personelowi pociągu i już miałem wskoczyć do wagonu, kątem oka dostrzegłem wysokiego chłopaka, wyróżniającego się na tle innych pierwszorocznych. Zszedłem ze schodka, aby nie blokować wejścia i pomachałem mu ponad licznymi głowami.
Remus dostrzegł mnie i ruszył w moim  kierunku, przedzierając się przez tłum.
Cześć, Syriuszu!- przywitał się.
Siemasz, Remusie – odparłem, uśmiechając się do niego.- James jeszcze tuli się do mamusi, więc poszukajmy sobie przedziału.
Lupin roześmiał się wesoło, po czym razem wsiedliśmy do pociągu. 
Przedział znaleźliśmy niemal od razu, ponieważ do odjazdu pociągu mieliśmy jeszcze prawie piętnaście minut. Ledwie rozsiedliśmy się na fotelach kiedy pojawił się James, ocierając dłonią policzek.
Co, udało ci się wywinąć?- Wyszczerzyłem do niego zęby.
A, nic mi nie mów – westchnął, zajmując miejsce obok mnie.- Tyle razy jej powtarzam, żeby nie traktowała mnie jak dziecko i przestała obcałowywać na oczach ludzi! Przecież żegnaliśmy się już w domu!- Potter wywrócił oczami.- Dobrze, że zdążyła dać mi tylko jednego buziaka...
Raczej nie chcemy słuchać o twoich czułostkach z mamą – prychnąłem.
Lupin zwrócił naszą uwagę, kiedy podniósł się ze swojego miejsca i rozsunął okno, za którym stała dwójka dorosłych – wysoki i chudy mężczyzna o niemalże całkowicie siwych włosach, oraz niska szatynka. Oboje byli ubrani skromnie, ale schludnie.
Zapomniałeś podręcznika, skarbie – powiedziała, podając Remusowi książkę. Mogłem się założyć, że uczył się w drodze na dworzec.- A wy to pewnie James i Syriusz, prawda?- O dziwo zwróciła się do nas, uśmiechając łagodnie.- Dziękuję wam za prezent, chłopcy! Nigdy nie dostałam czegoś piękniejszego!
Od razu przypomniałem sobie, że pod koniec listopada zrobiliśmy z Jamesem, Remusem i Peterem srebrną szczotkę do włosów z kolorowymi zdobieniami, aby poprawić humor chorującej mamie Remusa. Udało nam się ją nawet zaczarować, tak aby po wciśnięciu specjalnego diamenciku włoski szczotki wypadały i zaczęły czesać włosy same, układając je w fryzurę, o której myślała osoba, która szczotkę trzymała.
Pani Lupin miała dziś włosy upięte w zmyślnego koka przypominającego wzorem bok skorupy ślimaka.
Nie ma za co, pani Lupin!- odparł z uśmiechem James.- Widzę, że szczotka działa, wygląda pani pięknie!
Och, dziękuję – zaśmiała.
Następnym razem zrobimy dla pani jakieś ozdoby – stwierdził James.- I proszę nie martwić się o Remusa, z nami nie będzie miał czasu chorować!
Państwo Lupinowie zaśmiali się, spoglądając na Remusa z tym samym uczuciem, co Potterowie na Jamesa. Coś ścisnęło mnie w dołku, ale również uśmiechnąłem się szczerze.
Wkrótce pociąg ruszył, zostawiając za sobą setki rodzin wracających do obowiązków w domu i pracy. Peter odnalazł nas jeszcze przed wyjazdem i poczęstował wszystkich babeczkami, które upiekła dla nas jego babcia, której sporo o nas opowiadał. 
Byłeś bardzo uprzejmy dla mojej mamy, James – powiedział Remus niedługo po tym, jak wyjechaliśmy i zaczęliśmy objadać się babeczkami.- Dzięki, to bardzo miłe z twojej strony.
Daj spokój, masz bardzo fajną mamę, Remusie!- Potter machnął dłonią, w której trzymał babeczkę. Jej kawałek, w której tkwił fragment czekolady, przeleciał przez przedział, godząc Petera w klatkę piersiową. 
Poczułem się dość dziwnie. Żałowałem, że sam nie powiedziałem mamie Remusa ani słowa, a pochwałę zgarnął od niego tylko Potter. Powinienem był chociaż się z nią przywitać, a także z jej mężem, w ogóle powinienem był otworzyć gębę, a nie siedzieć cicho jak sierota i tylko gapić się to na jednego, to na drugiego!
Uśmiech Remusa był tak łagodny i radosny jednocześnie... trochę zazdrościłem Potterowi, że był skierowany właśnie do niego. W końcu Lupin i ja znaliśmy się dłużej. Może nie lepiej, ale w pewnym sensie czułem, że jesteśmy sobie bliżsi niż on i James.
Co ty masz taką minę, jak srający w gacie Merlin?- rzucił z rozbawieniem Potter, ale zaraz spoważniał.- Och, wybacz. Może nie powinniśmy tak beztrosko gadać o naszych mamach...
Daj spokój – prychnąłem, uśmiechając się, choć w środku byłem na siebie trochę zły.- Co ja, baba jestem, żeby płakać, bo mnie mamusia nie kocha?- Wzruszyłem nonszalancko ramionami, by podkreślić jak mało mnie to obchodzi. Prawdę mówiąc podczas przerwy świątecznej nauczyłem się myśleć o Walburdze i Orionie nie jak o rodzicach, a po prostu opiekunach. 
No a... jak tam święta? Było bardzo źle?- zapytał Potter.
Opowiedziałem im pokrótce o mojej rozmowie z rodzicami, pomijając kwestie moich osobistych uczuć po odrzuceniu Regulusa oraz fragment, w którym matka wymierzyła mi policzek. Moi przyjaciele przysłuchiwali się temu z uwagą i dość poważnymi minami – starałem się nie patrzeć Remusowi w oczy, by nie widzieć w nim troski i współczucia.
Przekichane – westchnął ciężko Pettigrew, kiedy skończyłem.- Masz, weź sobie babeczkę...
Ale że nawet twojego młodszego brata przekonali, że jesteś zły?- nie dowierzał James, kiedy ja zabierałem się za ostatnią waniliową babeczkę z nadzieniem. Poprawił swoje okulary na nosie i pokręcił głową.
Na Regulusa zawsze mieli większy wpływ niż na mnie – stwierdziłem.- Jest im posłuszny jak kundel. Uwierzyłby w ich słowa nawet, gdyby powiedzieli, że urodziłem się dziewczynką. 
No cóż, nie to nie, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem – oznajmił Potter, klepiąc mnie po ramieniu.- My ci możemy z powodzeniem zastąpić rodzinę. Remus będzie mamą, Peter tatą, a ja twoim bratem!
Czemu muszę być akurat mamą?- Lupin zmarszczył brwi.
Bo się do tego nadajesz – odparliśmy jednocześnie z Jamesem, po czym wybuchliśmy śmiechem. Remus tylko wywrócił oczami, kręcąc z politowaniem głową. 
I tak wróciliśmy do Hogwartu – wszyscy w dobrych humorach, szczęśliwi z ponownego połączenia naszej czwórki, nie myśląc o niczym złym czy przykrym. Jedni mniej, drudzy bardziej gotowi do nowego semestru, głodni nowych przygód, z głowami wypełnionymi nowymi pomysłami. Nawet Remus zgodził się nam w niektórych towarzyszyć, uznając, że brzmią ciekawie i zabawnie.
To właśnie było moje życie – życie, którego najbardziej pragnąłem. Myślałem wtedy, że nic nie jest w stanie nas rozdzielić, że będziemy przyjaciółmi już na zawsze, o tak... czworo najlepszych przyjaciół, niewielka i wyjątkowa ekipa, jakiej świat jeszcze nie widział.
Lecz światem tym niespodziewanie zatrzęsło na początku kwietnia.
Któregoś dnia ja i James byliśmy zmuszeni odbębnić szlaban. Potter pomagał Filchowi sprzątać jakieś zamkowe zakamarki, ja z kolei miałem za zadanie pomóc w podlaniu roślin we wszystkich szklarniach – przy czym nieźle dostałem w tyłek z witek, gałązek i liści. Któraś z roślin nawrzeszczała nawet na mnie, że ją molestuję, kiedy przesuwałem jej donicę. 
Wracając do pokoju wspólnego przechodziłem korytarzem pierwszego piętra, gdzie mieściło się skrzydło szpitalne. Pracowała tutaj pani Pomfrey – chyba najładniejsza czarownica w całym Hogwarcie, jeśli chodziło o personel. Większość uczniów płci męskiej lubiła udawać ciężko chorego, byle tylko poleżeć w szpitalnym łóżku pod jej opieką – nawet jeśli, choć miła i sympatyczna, była dość surowa.
Nie miałem jednak zamiaru wpadać do niej. Korytarzem przechodziłem zupełnie przypadkiem, a do szpitala zajrzałem tylko dlatego, że drzwi były otwarte, a mnie ciekawiło, ilu tym razem chłopców udawało umierających. 
Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, dostrzegłem tylko Remusa Lupina. Siedział na którymś ze środkowych łóżek po lewej stronie długiej sali, odwrócony do mnie plecami, ale i tak od razu go poznałem. Był tam sam, wokół nie było ani żadnych uczniów, ani nawet Poppy Pomfrey.
Wiedziony bardziej zdziwieniem niż niepokojem, wszedłem do środka i ruszyłem w jego kierunku.
Już wróciłeś, Remusie?- zagadnąłem, bo parę dni wcześniej Remus znów wyjechał do domu.
Lupin poderwał głowę, odwracając się przez ramię i szybko uciekając ode mnie wzrokiem. Musiałbym być jednak ślepy, żeby nie zauważyć łez na jego policzkach.
I długiej szramy przechodzącej przez pół twarzy, tuż nad i pod lewym okiem.
Cz-cześć, Syriuszu – wyjąkał Remus, szybko wycierając buzię rękawami swojego rozciągniętego, niebieskiego sweterka. Najwyraźniej dopiero co wrócił.
Co ci się stało?- zapytałem, podchodząc bliżej i gapiąc się na niego prawdopodobnie trochę niegrzecznie, ale nic nie mogłem na to poradzić.
Och, ehm...- Remus pociągnął nosem i uśmiechnął się, skrzętnie unikając kontaktu wzrokowego.- Pies mnie zaatakował...
Pies? Tutaj?- Wytrzeszczyłem na niego oczy.
Nie, w domu – bąknął, odchrząkując i znów pociągając nosem.- To znaczy, jak szedłem na zakupy... 
No co ty?- wymamrotałem, siadając blisko niego i zerkając na jego bliznę. Rzeczywiście, wyglądała jak ślad po pazurach. Ciągnęła się prawie od połowy czoła i przechodziła przez lewą brew, niknęła na oku i dalej była widoczna do połowy policzka.- Dobrze, że nie straciłeś oka...
No – westchnął ze śmiechem, w końcu na mnie spoglądając, ale zaraz uciekając wzrokiem na bok.- Strasznie to wygląda, co...?
Daj spokój, Poppy zaraz to naprawi!- zapewniłem, uśmiechając się szeroko.- Jak tu szedłem i cię zobaczyłem, to pomyślałem sobie nawet, że może specjalnie żeś tu przylazł, bo się w niej podkochujesz...
To nie tak – mruknął jakoś dziwnie posępnie. Po chwili zrozumiałem dlaczego, kiedy dokończył:- I pani Pomfrey nie może tego usunąć.
Jak to nie?- Znów wytrzeszczyłem na niego oczy, autentycznie zdumiony.- Jej czary i leki działają cuda, każdy to mówi! Niektórzy twierdzą nawet, że leczy szybciej i sprawniej niż w Świętym Mungu...!
Nie wiem, czemu tak jest – westchnął Remus, znów odchrząkując, bo jego głos nabierał chrypy.- Blizna sama musi zniknąć, ale trochę to potrwa... o ile nie zostanie mi na zawsze.
Uhm... i dlatego tak cię to smuci?- zapytałem łagodnie. Remus przełknął ciężko ślinę i skinął powoli głową.- Nie wyglądasz przecież tak źle – rzuciłem pocieszającym tonem.- Ta blizna dodaje ci wręcz jakiegoś, no wiesz... drapieżnego charakteru!- Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.- Wyglądasz bardziej męsko!
Fajnie – mruknął.- Wszyscy będą się mnie bać, kiedy...- urwał, jakby dziwnie przestraszony.
Kiedy cię zobaczą?- dokończyłem.
Ta... zobaczą – westchnął z goryczą.
Nie będzie tak źle, mówię ci.- Objąłem go ramieniem.- To wcale nie wygląda strasznie. Ja się nie przestraszyłem! Znaczy no, nie w tym sensie, co myślisz.
Ale ty to ty – mruknął, marszcząc lekko brwi.- Zresztą, mniejsza o to... Co tu robisz? I gdzie jest James?
Och, pewnie jeszcze odbębnia szlaban z Filchem – odparłem beztrosko, oparłszy dłonie o materac za moimi plecami i machając lekko nogami.- Ja już skończyłem. Musiałem podlewać zielsko w szklarniach. Wiesz, że jeden krzak nazwał mnie zboczeńcem? Ale śmiesznie było, kiedy takie małe roślinki zaczęły machać liśćmi i piszczeć z radości...
Remus zaśmiał się lekko, ostatni raz przecierając twarz. Tymczasem zjawiła się Poppy Pomfrey, wychodząc ze swojego gabinetu z różdżką w dłoni. Podeszła do nas energicznym krokiem.
Przejrzałam księgę z zaklęciami i spróbuję jeszcze czegoś – oznajmiła, po czym obrzuciła mnie spojrzeniem.- A ty co tu robisz? Nie wyglądasz na chorego!
Remus to mój przyjaciel – wyjaśniłem, wskazując na niego.- Zobaczyłem go, więc wpadłem sprawdzić, co się stało.
Możesz wracać do swojego domu – rzuciła, odprawiając mnie ruchem ręki.- Remus niedługo do ciebie dołączy.
No co ty, Poppy, nie mogę zostać?- zdziwiłem się.
Poppy spojrzała na mnie groźnie i podparła dłonie o biodra, mierząc mnie od góry do dołu.
Dla ciebie „pani Pomfrey”, Black! Ja tu pracuję!
Och, dzieli nas ledwie dziesięć lat różnicy – mruknąłem z przekąsem, posłusznie jednak wstając z łóżka.- Inni też się tak do ciebie zwracają.
Owszem, i robią źle – odparła rzeczowo.- No już, Black, uciekaj mi stąd i daj mi pracować! Remus zaraz przyjdzie.
Wzruszyłem ramionami, po czym posłusznie opuściłem szpital, zerkając jednak przy drzwiach za siebie. Zdążyłem jeszcze zobaczyć, jak Poppy unosi podbródek Remusa, celując różdżką w jego twarz i mamrocząc coś cicho pod nosem.
Wtedy jeszcze nie zastanawiałem się, dlaczego zwykłe zadrapanie przez psa nie mogło zejść z pomocą czarów. Poppy potrafiła przecież leczyć nawet najgłębsze przecięcia nożem, szybko i sprawnie łączyła złamane kości i stłuczenia, pozbywała się wysypek jednym machnięciem różdżki... Skoro więc nie mogła usunąć blizny zadanej przez psa, pies ten musiał dysponować jakąś dziwną siłą albo magią, nad którą władania nie miała Poppy.
Pomyślałem o tym dopiero późnym wieczorem, kiedy w pokoju zjawił się markotny James.
Nigdy więcej szlabanu z Filchem – jęknął, zwalając się na fotel, który zwolniłem dosłownie na dwie sekundy, by sięgnąć po ciastko z miski stojącej na parapecie okna. Chciałem odzyskać swoje miejsce, ale na widok tak nieszczęsnej miny przyjaciela, zlitowałem się nad nim i usiadłem na poręczy.
Aż tak źle?- spytał Peter, krzywiąc się ze współczuciem.
Taa – westchnął Potter.- Zabronił mi używać różdżki i kazał wysprzątać jakiś wielki składzik... Wiecie, ile miałem pająków we włosach, kiedy wymiotłem cały kusz i pajęczyny?- spytał, patrząc na nas, jakbyśmy to my byli winni tego, że tam wylądował.- Sześć! 
Nadal masz jednego – mruknąłem z gębą wypchaną ciastkiem. Wyciągnąłem z jego czupryny pająka i zrzuciłem go na ziemię.
Świetnie, no to siódmy!- warknął Potter, ciskając biedakowi mordercze spojrzenie, kiedy ten w popłochu uciekał pod kanapę.
Co się dziwisz?- mruknął Remus z lekkim uśmiechem.- Masz taką wielką szopę na łbie, że każde małe stworzonko z chęcią by w niej zamieszkało.
No cóż, nie mam zamiaru żadnemu z nich na to pozwolić – burknął Potter, robiąc obrażoną minę.- Pięć godzin... Pięć godzin!- Znów popatrzył po nas, jakbyśmy to my zawinili.- Przez bite pięć godzin przenosiłem jakieś duperele, czyściłem je, myłem, pucowałem, potem zamiatałem, wymiatałem, odmiatałem... masakra jakaś! Niech mi Merlin świadkiem, że odwdzięczę się Filchowi z nawiązką! Takiego mu syfu narobię pod drzwiami jego własnego gabinetu, że przez miesiąc posadzki nie doczyści... Wchodzisz w to?- spytał mnie.
Pewnie – odparłem, wzruszając ramionami. Nie lubiłem Filcha, więc nawet gdyby James, proponując mi to, popatrzył na mnie jak na najpiękniejszą na świecie wilę, a nie jak na tego pająka, który dopiero co schował się pod kanapą, z chęcią bym się zgodził.
Dobrze – stwierdził, zadowolony. Dopiero wówczas spojrzał na Petera, a potem na Lupina.- A tak w ogóle to witaj z powrotem, Re-... jasny gwint, Remusie, masz bliznę na twarzy!
No co ty?- Lupin spojrzał na nas z przestrachem.- Dajcie mi szybko lusterko, muszę ją zobaczyć zanim zniknie!
Ja i Peter parsknęliśmy śmiechem, a Potter wywrócił oczami. Wkrótce Remus także i jemu opowiedział o ataku psa w drodze na zakupy.
Pies?- zdziwił się James.- Ale że taki normalny pies? To dlaczego Poppy ci nie naprawiła twarzy?
W tym sęk, że się nie za bardzo da – wyjaśniłem zamiast Lupina.- W sumie... to chyba musiał być jakiś magiczny pies, no nie?- Zmarszczyłem brwi.- No bo normalne zadrapanie to by Poppy samym chyba pstryknięciem palców naprawiła!
Nie wiem, może.- Remus wzruszył ramionami.
Ty, a może to był wilkołak, co?- Potter wytrzeszczył oczy na Lupina. Remus spojrzał na niego z odrobiną niepokoju, a potem zerknął na mnie i na Petera.
No co ty, nie mów tak, James...- mruknął.
Zawsze uważałem, że likantropia to taka inna magia jest – powiedział James, kiwając głową i spoglądając na każdego z nas.- No bo zobaczcie, jeszcze żadnego wilkołaka nie wyleczono, nie? No to może spowodowanych przez nie zadrapań też się nie da?- James wyglądał na bardzo podnieconego tą perspektywą.- Ale super, Remusie!- zawołał, szczerząc do niego zęby w uśmiechu.- Masz pamiątkę na całe życie! Potem będziesz opowiadał swoim dzieciom, jak przeżyłeś spotkanie z wilkołakiem!
Pani Pomfrey powiedziała, że za jakieś dwa tygodnie powinno mi to zejść – powiedział Remus nieco oschle.
Och...- James wyglądał na wyraźnie zawiedzionego.- No to dupa Merlina, że tak powiem... Czyli to pewnie jakiś zaczarowany pies. Może to był animag, jak w tej bajce o Czarze Marze i jej gdaczącym pieńku?
Tylko czemu zaatakował Remusa?- zdziwiłem się.
Nie ma sensu tego roztrząsać, chłopaki – westchnął Lupin, marszcząc brwi. Zamknął książkę, którą czytał i wstał ze swojego miejsca pod oknem.- Idę się położyć, od rana mam dodatkową lekcję z panią Caniss. Na razie.
Również go pożegnaliśmy, nieco zaskoczeni. Przesiadłem się na jego fotel, zabierając kolejne ciastko i podsuwając Jamesowi kanapki, które zrobiliśmy dla niego podczas kolacji, skoro on nie zdążył się na niej pojawić przez swój szlaban. 
Co on tak nagle uciekł...?- zapytał cicho Pettigrew, spoglądając po nas ze zdziwieniem.- Przecież wcześnie jeszcze, a zawsze siedzi do późna, żeby nadrobić zaległości.
Hmm...- mruknął James, żując kanapkę z zamyśloną miną.
Chyba nie poczuł się urażony, nie?- zapytałem, czując dziwny ucisk w piersi.- James trochę zbyt entuzjastycznie podszedł do tej jego blizny...
Remus pewnie się jej wstydzi – dodał Peter, marszcząc lekko brwi.
Potter popatrzył na niego, a potem na mnie, jednak nadal się nie odzywał. Skupił się na jedzeniu, pochłaniając kęs za kęsem. Siedzieliśmy tak w milczeniu przez dobrych kilkanaście minut, kiedy James nagle wytrzeszczył oczy i spojrzał na mnie.
Tej – powiedział.
No?- Spojrzałem na niego, rozwalony na fotelu, z nogami przerzuconymi przez jedną poręcz i ręką opartą na drugiej, podpierając sobie dłonią policzek. Byłem potwornie znudzony tym bezczynnym siedzeniem.
Serio zrobiliście mi kanapkę ze szpinakiem i masą kajmakową?! Pogrzało was?!
Roześmiałem się wesoło, uderzając się otwartą dłonią w czoło. Zupełnie zapomniałem, że zrobiliśmy mu taki kawał. James tymczasem sapnął z irytacją, odrzucając kanapkę na talerz i biorąc ostatnią – tym razem jednak otworzył ją i sprawdził, co jest w środku. Odetchnął z ulgą i przystąpił do konsumpcji.
Dalej siedzieliśmy pogrążeni w ciszy. Zbliżała się ósma i niektórzy Gryfoni powoli opuszczali pokój wspólny, udając się do swoich sypialni. Obserwowałem ich ze znudzeniem, od czasu do czasu powracając spojrzeniem do siedzących nieopodal nas piątoklasistów, którzy grali w szachy czarodziejów. Rozgrywana przez nich partia była wyjątkowo długa i nudna i za każdym razem dziwiłem się, że wciąż żaden z nich nie wygrał.
W pewnym momencie już ledwo wytrzymywałem i chciałem zapytać Jamesa, czy nie wybierzemy się na jakiś zwiad, ale powstrzymał mnie wyraz jego twarzy, gdy na niego spojrzałem. Dawno nie widziałem Pottera takiego skupionego i zamyślonego.
Co jest?- zapytałem, zaciekawiony. James spojrzał na mnie, rozchylił lekko usta, po czym zamknął je i wrócił spojrzeniem do okna.
Tak sobie myślę...- zaczął cicho.
Chyba się przesłyszałem, weź napisz mi to na kartce – rzuciłem złośliwie, ale o dziwo James nie próbował mi odszczekać. Wciąż gapił się przez okno, aż w końcu i ja odwróciłem głowę, szukając tego, co mogło go tak zainteresować. 
Muszę skoczyć na chwilę do biblioteki – powiedział cicho Potter, marszcząc nieznacznie brwi.
Do biblioteki?- Spojrzałem na niego uważnie. Czyżby miał na myśli dział Ksiąg Zakazanych? Zerknąłem na boki, czy nie ma w pobliżu kogoś niewtajemniczonego, po czym usiadłem normalnie i nachyliłem się do niego.- Idziemy po pelerynę?- wyszeptałem.
Potter spojrzał w zamyśleniu w kierunku balkoniku, gdzie widać było drzwi prowadzące do dormitoriów chłopców i drugie do dziewczyn. Zagryzł wargę, po czym powoli pokręcił głową.
Nie, nie tym razem – powiedział.- Pójdę tam normalnie.
No ale zaraz ósma – zauważyłem, spoglądając na zegar.- Za... sześć minut.
Pospieszę się – stwierdził James, już podnosząc się z miejsca.
Ale po co ci teraz biblioteka?- spytał Peter, wpatrując się w niego.
Chciałbym coś sprawdzić – rzucił tylko Potter w odpowiedzi.
Spojrzeliśmy na siebie z Peterem, kompletnie zaskoczeniu, po czym zerwaliśmy się ze swoich miejsc i ruszyliśmy za naszym przyjacielem.
Dogoniliśmy go dopiero na piątym piętrze, tuż przed wejściem do biblioteki. Bibliotekarz, którego wszyscy nazywali Górą Everest ze względu na jego nazwisko, zatrzymał właśnie Jamesa, szykując się do zamknięcia biblioteki.
...słownie na moment!- mówił właśnie Potter.- Błagam pana! Potrzebuję to na jutro!
Dlaczego nie wypożyczyłeś tego wcześniej?- marudził starzec.
Bo miałem szlaban – jęknął nieszczęśliwie James, składając dłonie jak do modlitwy.
Och, no dobra, chodź.- Everest machnął na niego ręką, po czym spojrzał na nas zza prostokątnych okularów.- A wy czego?
Jesteśmy razem – rzuciłem pospiesznie.
Gratuluję – prychnął Everest, odwracając się od nas. Wtedy jeszcze byłem za młody, żeby zajarzyć o co mu chodziło – Góra Everest miał bardzo specyficzne poczucie humoru.- Ani kroku dalej, tylko Potter.
Spojrzeliśmy na siebie z Peterem, po czym podeszliśmy do drzwi i, nie przekraczając progu, wyciągaliśmy szyje, by znaleźć Jamesa i bibliotekarza pośród wysokich regałów. Niestety, od razu znikli nam z oczu.
Pojawili się parę minut później. Potter bez słowa ruszył szybkim krokiem przez korytarz, a my, wciąż kompletnie zdumieni, ruszyliśmy za nim, pospiesznie żegnając Górę Everest, który zatrzasnął drzwi biblioteki.
James!- zawołałem, kiedy wspinaliśmy się po schodach.- Na gacie Merlina, James! Czekaj, no!
Dokąd idziesz, James?- wysapał Pettigrew.- Zaczekaj, idziemy z tobą!
Och, jak mu zaraz przywalę, to się nawet w rozwoju zatrzyma...!- wycedziłem przez zęby, goniąc przyjaciela.
Prawie wpadłem na jego plecy, gdy James zatrzymał się raptownie na szóstym piętrze i wyszedł na korytarz, podchodząc do najbliższego parapetu i kładąc na nim książkę.
Ja tylko tak sobie pomyślałem – wydyszał, sam najwyraźniej zmęczony swoją akcją. Otworzył książkę i zaczął ją wertować.- Totalnie niezobowiązująco... tak mi to tylko przyszło do głowy, ale... ale jak tak sobie już pomyślałem...
Okej, już ci wierzę, że to potrafisz, więc przestań to tak podkreślać!- warknąłem z irytacją.- O co chodzi? Po co ci ta książka?
No bo... niedawno podczas zajęć profesor Caniss mówiła, że są takie klątwy i uroki, których nie da się zdjąć czy wyleczyć – wyjaśnił James, spoglądając na mnie i na Petera. Wciąż oddychał głęboko, podobnie jak my starając się szybko uspokoić.- Żadnym zaklęciem, ani żadnym eliksirem... No i powiedziała, że w bibliotece jest sporo książek na ten temat... A jedną z takich klątw...- Potter spojrzał na nas z przejęciem.- Jest ugryzienie.
Ugryzienie?- bąknął Peter, patrząc na mnie z niepokojem.- Co masz na myśli, James?
Ugryzienie wilkołaka – wyjaśnił szeptem, pospiesznie zerkając przez ramię, by upewnić się, że jesteśmy sami.- Ugryzienie wilkołaka działa jak klątwa: kiedy ktoś zostanie ugryziony, nieważne czy to czarodziej, czy mugol... zaczyna co miesiąc przemieniać się w wilkołaka! To się nazywa likantropia i na chwilę obecną nie ma na nią żadnego lekarstwa!
Nadal myślisz, że ten pies, który podrapał Remusa, był wilkołakiem?- spytał ze strachem Pettigrew.
James nabrał powietrza w płuca, patrząc na nas jakoś dziwnie – z przejęciem, troską, przerażeniem i ekscytacją. Znów rozejrzał się wokół, po czym nachylił się ku książce i uniósł ją tak, byśmy wszyscy mogli widzieć.
Likantropia – zaczął cicho czytać, a jego głos drżał z emocji.- jest nieuleczalną chorobą, z którą borykają się istoty ludzkie ugryzione przez wilkołaka. Każda osoba dotknięta klątwą wilkołactwa co miesiąc podczas pełni księżyca zamienia się w krwiożerczą bestię. Od lat medycy na całym świecie poszukują skutecznego zaklęcia bądź eliksiru, który przerwie klątwę bądź będzie w stanie choć powstrzymać bolesną przemianę.
Potter odetchnął głęboko, patrząc na nas z przejęciem.
Do tej pory nie zwracałem na to uwagi, bo... sam nie wiem czemu – wymamrotał, marszcząc brwi.- Zajęcia szkolne, psoty, wypady z wami do Zakazanego Lasu... Ale gdyby się nad tym zastanowić, to czy nie nabiera to sensu?
Sensu?- powtórzyłem, unosząc wysoko brwi.- Stary, ty naprawdę myślisz, że Remus jest wilkołakiem?
O Merlinie...- jęknął Pettigrew, zakrywając usta dłonią i patrząc po nas z przerażeniem.
Zastanów się, Syriuszu!- wykrzyknął James, łapiąc mnie za ramię.- Przecież to naprawdę zaczyna być logiczne, kiedy podstawisz pod wzór tę definicję! Remus co miesiąc wyjeżdża z Hogwartu! Nie było jeszcze takiego miesiąca, w którym miałby stuprocentową frekwencję na zajęciach! A ta blizna na jego twarzy? Jeśli zrobił ją inny wilkołak, to nic dziwnego, że nie chce tak łatwo zniknąć przy pomocy zwykłej magii. Skoro nie da się nią wyleczyć wilkołactwa, to nie da się również tak łatwo wyleczyć ran zadanych przez nosiciela!
Przejęcie Jamesa mocno mi się udzieliło. Czułem, jak serce bije mi szaleńczo, zupełnie jakby chciało wyrwać się na wolność. Zaschło mi w gardle i zacząłem nerwowo przełykać ślinę. Elementy układanki powoli wskakiwały na swoje miejsce i zacząłem rozumieć, dlaczego mój przyjaciel tak się zachowywał.
Potter mógł mieć rację. Ale i tak myśl, że Remus – nasz dobry, kochany Remus – co miesiąc miałby zmieniać się w krwiożerczą bestię, wydawała mi się po prostu niemożliwa.
Musimy...- Przełknąłem ciężko ślinę.- Musimy najpierw sprawdzić, czy on naprawdę znikał przed pełnią księżyca – stwierdziłem rzeczowym tonem, kiwając głową, jakbym sam siebie próbował pocieszyć.
Nie muszę tego sprawdzać, ja już jestem tego pewien – westchnął James, potrząsając głową i nerwowo wyginając książkę, którą trzymał w dłoniach.- No bo... reakcja Remusa, kiedy powiedziałem dziś o tym wilkołaku, też była trochę podejrzana... Od razu zmył się na górę, tak jakby przeczuwał, że zaczniemy żartować, że zamieni się w jednego z nich.
Och, rany...- Czułem, że pobladłem na twarzy.- Ale by mu było przykro, gdybyśmy rzeczywiście zaczęli żartować... W sumie...- dodałem, krzywiąc się lekko i spoglądając na moich przyjaciół.- Kiedy Remus siedział u Poppy, to płakał... Trochę mnie zdziwiło, że tak mu nie w smak jedna mała ranka, ale co, jeśli naprawdę udrapnął go wilkołak i Remus wie, że nigdy mu to nie zejdzie...? Jeśli przybędzie mu więcej takich blizn, to pewnie się biedak załamie...
Skoro sam jest już wilkołakiem, to może blizny mu zejdą?- podsunął James optymistycznym tonem. 
Zakładając, że nim jest – podkreśliłem stanowczo.
No to co teraz robimy, chłopaki?- spytał zaniepokojony Peter.- Bo chyba mu tak po prostu nie powiemy, co? Coś tak czuję, że on się załamie, jeśli zrozumie, że my zrozumieliśmy... 
Poczekajmy do następnego miesiąca – zaproponowałem.- Jeśli Remus znów powie, że musi wyjechać, a będzie się zbliżać pełnia, to będziemy pewni, co jest na rzeczy.
Myślicie, że Dumbledore wie o wszystkim?- zapytał cicho Pettigrew, kiedy ruszyliśmy powoli schodami na siódme piętro.
Nie ma innej opcji – odpowiedziałem, potrząsając głową.- Remus mówił, że dostaje od niego pozwolenie na opuszczenie szkoły. W tej sytuacji państwo Lupin musieli mu wyjaśnić, co się dzieje z ich synem. Jeśli to ma tak trwać, to Remcio będzie nam przez całe siedem lat szkoły znikać co miesiąc.
Przecież każdy się wtedy domyśli, co się dzieje – zaniepokoił się Potter.- Kiedy uczniowie zaczną coś podejrzewać, rada pedagogiczna zażąda usunięcia Remusa ze szkoły!
No to naszą rolą będzie nie dopuszczenie do tego – powiedziałem stanowczo, aż zaciskając kurczowo pięści. Stanąłem dwa stopnie wyżej od Jamesa i Petera i odwróciłem się do nich, patrząc na nich z zaciętością.- Chyba każdy z nas czuje to samo, prawda? Remus jest jednym z nas, nieważne czy naprawdę zmienia się w bestię, czy nie. Nasza trójka zna go najlepiej ze wszystkich w tej szkole i doskonale wiemy, że Remus nawet muchy by nie skrzywdził, choćby mu co noc bzyczała nad uchem i nie dawała spać! Jak sobie pomyślę, że on... że naprawdę ciąży na nim ta klątwa... i jeśli jeszcze ona naprawdę jest bolesna...- Spojrzałem najpierw na Jamesa, a potem na Petera.- Choćby i mnie mieli wywalić, to mu pomogę. Remus jest czarodziejem, jak każdy z nas, w dodatku cholernie utalentowanym! I, no... tego... kocham go!- Poczułem, że się rumienię.- Jak brata, no!
Dobrze mówisz, stary – stwierdził James, skinąwszy stanowczo głową.- Nawet jak mi różdżkę zabiorą, to będę gryzł i kopał w jego obronie! 
No to mamy misję – powiedziałem uroczystym tonem, prostując się dumnie.- Nie wyprzedzajmy jednak faktów i wydarzeń. Jeśli to, o czym mówimy, okaże się prawdą, to dołożymy wszelkich starań, żeby odciągać uwagę od znikania Remusa każdego miesiąca i bagatelizować ewentualne podejrzenia. A kiedy to się nie powiedzie i ostatecznie tajemnica wyjdzie na jaw... wtedy będziemy walczyć. 
James i Petigrew spojrzeli na siebie, kiwając głowami z zaciętymi minami.
Albo – dodał Potter, wzruszając ramionami.- Nauczymy się zaklęcia i będziemy czyścić ludziom pamięć.
Na te słowa wszyscy trzej parsknęliśmy śmiechem. Wyciągnąłem do nich dłoń, wierzchem do góry, abyśmy mogli przypieczętować naszą umowę. James położył swoją dłoń na mojej, a Peter na jego. Spojrzeliśmy sobie w oczy, uśmiechając się do siebie szeroko, a potem opuściliśmy je i wznieśliśmy gwałtownie, krzycząc:
Do boju!
Ciszej tam, huncwoty!- wydarł się któryś z portretów, na co aż podskoczyliśmy.
Jest już po ósmej, niektórzy próbują tu spać!- krzyknął kolejny.
Gdzie jest Filch, na brodę Merlina?! Zawołajcie go tu, migiem!
Popędziliśmy szybko po schodach na górę, rechocząc, rozbawieni.
Wiecie co?- zagadnął James, kiedy stanęliśmy przed portretem Grubej Damy.- Tak sobie teraz pomyślałem... że „huncwoty” to nawet trafne określenie naszej paczki, co nie?
Zgadza się – potwierdziłem, kiwając głową.
No właśnie.- Potter wyszczerzył zęby w uśmiechu.- A przecież każda paczka powinna się jakoś nazywać! No nie mam racji?
Masz rację!- zawołaliśmy z Peterem.
Uśmiechnęliśmy się do siebie szeroko, spoglądając na siebie w milczącym porozumieniu.
Tak słowo się rzekło – i zostaliśmy Huncwotami. 








Notka od autorki:
Bardzo proszę mnie nie poprawiać, że to HUNCWOCI a nie HUNCWOTY. Wiem, że ta nazwa jest przyjęta (widać to na wiki, aż w oczy razi), ale „huncwoci” to zła odmiana, podkreśli wam to każdy elektroniczny słownik xD Dlatego będę używać „huncwoty”, bo tak trza. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń