26 wrz 2014

Piątek, piąteczek, a w piąteczek Marco x Jeaneczek ~ xD

Witajcie, kochani, w ten uroczy, deszczowy piątek.
Właśnie wróciłam ze szkoły ( nie ma to jak lekcje do 10:30 w piątki *-* ) i szybciutko udostępniam pierwszy rozdział "Shingeki no Ai" - czyli w amatorskim tłumaczeniu "Polowanie na miłość" xD Jest to romansidło o Jeanie i Marco w wersji szkolnej, mam nadzieję, że Wam się spodoba :)

Kolejny pościk pojawi się w ten weekend i tym razem udostępnię Wam moją zwyczajną książkę, którą zaczęłam pisać jakiś czas temu, a którą staram się kontynuować. Zależy mi na Waszej opinii na jej temat, ponieważ jest to jeden z moich poważniejszych projektów i z pewnością chciałabym ją w przyszłości wydać!


Shingeki no Ai - Rozdział Pierwszy

Rozdział Pierwszy

Jean





-         No i jak, powiedziałeś mu w końcu, że go kochasz?- zapytał Connie, odgryzając spory kawałek swojej kanapki.
Jean spojrzał na niego morderczo, ściskając odrobinę za mocno swój kartonik z
sokiem, przez co rozlał trochę na stoliku swojego przyjaciela.
-         Może idź do pokoju samorządu i przez megafon to powiedz, co?
-         Hmm? Przecież nie mówię głośno – zdziwił się Connie.
-         Ile razy mam cię prosić, żebyśmy nie mówili o tym w szkole?- syknął Jean, wycierając blat chusteczką jednorazową.- Co, jeśli ktoś usłyszy? Spłonę ze wstydu!
-         Daj spokój, i tak nikogo zbytnio nie interesujesz.
-         Być może to prawda, ale jeśli ktoś usłyszy, że zakochałem się w innym facecie, cała szkoła od razu będzie huczeć od plotek! Nie martwisz się o mój stan psychiczny?
-         I tak nie jest z nim zbyt dobrze, więc czym się tu martwić...- mruknął Connie.
-         Zabiję cię...
-         No to powiedziałeś mu, czy nie?
-         ...nie – burknął chłopak, odwracając głowę od przyjaciela.
-         Słuchaj, wiem, że już to mówiłem, i wiem, że ty to wiesz, ale chcę ci przypomnieć, że w tej szkole jest kilka osób, które chciałyby go wyrwać. Jeśli się nie pospieszysz, to zabiorą ci go sprzed nosa i twoja dziesięcioletnia skrywana miłość pójdzie na marne, a ty popadniesz w depresję i dopiero wtedy będziemy mogli mówić o twoim stanie psychicznym.
-         To nie jest takie łatwe, do cholery!
-         No jasne, w końcu jesteś zakochany w drugim facecie, sam na twoim miejscu długo bym się wstrzymywał, ale na pewno nie przez 10 lat! Jeśli to trwa tak długo, to chyba coś poważnego, prawda? Porozmawiaj z nim, jestem pewien, że nie przyjmie tego w negatywny sposób. Znasz go przecież, byłby miły nawet dla seryjnego mordercy.
-         Eh...powiem mu...powiem mu dzisiaj.
-         Taa, słyszę to od poniedziałku do piątku po kilka razy dziennie – westchnął Connie, zgniatając folię, w której wcześniej była jego kanapka.- No i czasem w weekendy. Niestety, nieważne jak się to kończy, skutek jest jeden ten sam, niezmienny od kilku lat: Marco nadal nie wie, że jesteś w nim zakochany.
-         A może ty spróbujesz wyznać miłość drugiemu facetowi? O, proszę, na przykład Erenowi!
-         Erenowi?- Connie spojrzał na niego powoli, jak na imbecyla.- Nigdy bym się za nim nie obejrzał. Nawet, gdyby miał na sobie brokatową miniówkę i obcisły top z panterki, a do tego lateksowe kozaczki na koturnie i koronę księżniczki na głowie. Przy nim Marco jest uosobieniem dobra i miłości. Oh. Wiesz co, pokażę ci, jak możesz to zrobić.
Jean zmarszczył brwi, patrząc niepewnie na przyjaciela, który wpatrywał się w jakiś
punkt ponad jego ramieniem. W końcu Connie uniósł dłoń i uśmiechnął się szeroko.
-         Marco!
Jean poczuł zimny dreszcz na plecach. Mógł niemal usłyszeć odgłos kroków Marco,
który zbliżał się do nich, aż w końcu stanął przy stoliku i uśmiechnął się najpierw do Conniego, a potem do Jeana.
-         Dzień dobry, Jean!
-         Cześć, Marco – bąknął chłopak w odpowiedzi.
-         Marco, mógłbyś mi pożyczyć po zajęciach zeszyt od matmy? Nie mam notatek z ostatniej lekcji.- Connie zrobił przesadnie smutną minę.
-         Oh, nie ma problemu. Jeśli czegoś nie będziesz rozumiał, z przyjemnością ci pomogę!
-         Dzięki, kocham cię, Marco!- powiedział Connie z radosnym uśmiechem, rzucając Jeanowi ukradkowe spojrzenie.
-         Oh...hahaha!- Marco zarumienił się lekko i podrapał po głowie, zakłopotany.- To żaden problem! Zawsze z chęcią ci pomogę. Tobie również, Jean!
-         No tak!- krzyknął nagle Connie, uderzając się otwartą dłonią w czoło.- Jesteś idiotą...
-         Ehm...słucham?- Marco przechylił lekko głowę, nie dosłyszawszy przyjaciela.
-         Marco, jesteś dobry z historii Japonii, prawda?- zapytał Connie.- Widzisz, Jean potrzebuje korepetycji, a ja dopiero teraz sobie przypomniałem, że przecież jesteś najlepszy w klasie!
-         Co...?
-         Cóż...- Marco uśmiechnął się nieśmiało.- Nie wiem, czy najlepszy, ale lubię historię Japonii, więc...jeśli chcesz, Jean, mogę cię poduczyć. Z czym dokładnie masz problem?
-         Ze wszystkimi okresami – odparł za niego Connie, kiwając poważnie głową.- Jean to prawdziwy idiota.
-         EJ!
-         W takim razie, może wpadniesz do mnie jutro po zajęciach?- zapytał Marco, patrząc z uśmiechem na swojego przyjaciela.- Możemy się razem pouczyć, zwłaszcza, że mamy w piątek sprawdzian!
-         Yy...ta, dzięki. Ratujesz mi tyłek...- westchnął Jean.
-         Nie ma sprawy, zawsze chętnie ci pomogę, Jean!- Marco uśmiechnął się do niego radośnie, z delikatnymi rumieńcami na policzkach. Pomachał im na pożegnanie ręką, po czym odszedł do swojej ławki.
Jean spojrzał zabójczo na Conniego, jednak ten nie zląkł się go i tylko uniósł
sceptycznie jedną brew.
-         W taki oto łatwy sposób możesz wyznać mu miłość i przy okazji załapać się na randkę SAM NA SAM w jego domu – powiedział, popijając sok pomarańczowy.- Nie musisz dziękować, Jean. Bawcie się dobrze i zdaj mi później relacje. Tylko proszę cię...SKORZYSTAJ Z OKAZJI, skoro ci ją dałem, dobra?
-         Nie potrzebuję twojej pomocy, sam sobie doskonale poradzę!
-         Tak, to też słyszę już od dość dawna – westchnął Connie.- Po prostu rób, co do ciebie należy, albo będę zmuszony przedsięwziąć środki, którym będzie jeszcze ciężej zaradzić, mój drogi.- Connie uśmiechnął się złowieszczo i zachichotał.
-         Co ty, do cholery, planujesz?!
-         Jak to co?- Connie zmarszczył gniewnie brwi.- Zamierzam zmusić cię siłą, żebyś wyznał mu miłość! Oczywiście, jeśli nie chcesz się z tym spieszyć, to spoko.- Connie oparł się swobodnie o oparcie krzesła i uśmiechnął do Jeana.- Ale uprzedzam, że im dłużej będziesz się ociągał, tym bardziej będzie boleć.
-         I ty się nazywasz moim przyjacielem...?- mruknął Jean.
-         Oczywiście!- Connie uderzył pięścią w stół.- Spójrz tylko, ile dla ciebie robię! Już samo to, że akceptuję cię jako geja i wysłuchuję twoich narzekań, jest dowodem mojej przyjaźni! Powinieneś mi za to dziękować na kolanach i płacić!
-         Płacić...i, zaraz, chwila, nie jestem gejem!- „krzyknął” szeptem Jean.- Po prostu...to tylko Marco...tak na mnie działa, jasne?!
-         Tak, tak, przecież to normalne, że czasami hetero podnieca kolega, racja...- Connie uśmiechnął się złośliwie.- Przerwa się kończy, bądź łaskaw i odwróć się już, ja jeszcze skoczę do kibla.
-         Obyś się utopił, ty cholero!
Jednak Connie był już przy drzwiach i nie dosłyszał swojego przyjaciela. Jean
westchnął cierpiętniczo i usiadł prosto w swojej ławce. Przetarł dłońmi twarz i zakrył uszy, czując, że robią się czerwone. Zerknął na siedzącego nieopodal Marco. Właśnie rozmawiał z dwiema koleżankami z ich klasy i uśmiechał się do nich sympatycznie. Dziewczyny również były roześmiane i lekko zarumienione.
Jean przełknął ślinę, czując narastającą zazdrość. Odwrócił głowę i wyjrzał przez okno
na bezchmurne, błękitne niebo.
Musi jeszcze trochę wytrzymać.

***


            Chyba jeszcze nigdy w życiu nie był aż tak zdenerwowany. To nie pierwszy raz, kiedy miał odwiedzić dom Marco, w końcu poznali się już w przedszkolu i byli bliskimi przyjaciółmi, jednak tym razem miały to być wyjątkowe odwiedziny. Bo przecież kiedy Marco zapraszał go do siebie w podstawówce, czy gimnazjum, Jean nie miał zamiaru wyznawać mu uczuć.
            Jednak teraz, będąc w drugiej klasie liceum, był już na tyle dojrzały, że rozumiał, w jakiej sytuacji się znajduje. A sytuacja ta była bardzo kiepska. Kochał się w Marco od długich dziesięciu lat i nic nie wskazywało na to, by to uczucie miało wyparować. Jeśli teraz nie zrobi kroku na przód, będzie żałował do końca życia.
            Zdawał sobie w końcu sprawę z tego, że Connie ma rację i prędzej czy później ktoś może wyznać miłość Marco. A jeśli on się zgodzi...ten, kto dobrze zna Marco wie, że jeśli chodzi o uczucia, zawsze jest szczery i stały. Jeśli będzie chciał się z kimś związać to na długo.
            Oczywiście, szansa na to, że odwzajemni uczucia Jeana i zgodzi się z nim być, była bardzo mała. Ale przynajmniej będzie o nich wiedział, prawda? Gdyby się zgodził, byłby to najszczęśliwszy dzień w życiu Jeana. Jeśli odmówi...cóż, może chociaż w ten sposób łatwiej będzie mu zapomnieć o miłości.
            Dziesięcioletniej miłości.
            Taa.
-         Jean! Przepraszam, że musiałeś czekać!- zawołał Marco, podbiegając do niego.- Nauczyciel mnie zatrzymał, chciał mnie zaciągnąć do komitetu przygotowawczego na najbliższy szkolny festiwal.
-         Znowu się jakiś szykuje?- zapytał zaskoczony Jean.
-         Tak, ale nie jest jeszcze potwierdzone, więc nie rozpowiadaj tego, proszę.- Marco uśmiechnął się do niego.- To co, idziemy?
-         Ah, jasne.
-         Nie martw się obiadem, możemy zjeść u mnie! Chyba, że wolisz kupić coś po drodze?
-         Nie chcę sprawiać ci zbyt dużego kłopotu, więc może, w ramach podziękowania za korepetycje, postawię ci coś?
-         Oh, nie, nie! Absolutnie, nie ma takiej potrzeby, przecież to drobnostka! Nie pierwszy raz będziemy się razem uczyć, Jean!
-         No tak, ale...- Jean zarumienił się i podrapał po głowie, nieco zmieszany.- Chcę ci się jakoś odwdzięczyć...
-         Uhm...do-dobrze.- Marco najwyraźniej dostrzegł jego zakłopotanie.- W takim razie, co powiesz na naleśniki? Nie wiem, czy pamiętasz, ale kiedy byliśmy mali...
-         Chodziliśmy do tego sklepu z naleśnikami przy parku – dokończył za niego Jean.
-         Tak...o to mi chodziło. Nie sądziłem, że pamiętasz!
Pamiętam też, jak się nimi dzieliliśmy... – dodał Jean, czując wypieki na twarzy. To
były te krótkie, chore chwile pośredniego pocałunku, którymi cieszył się po nocach.
-         Cóż, od lat mają tam najlepsze naleśniki, nic dziwnego, że nie zapomniałem – mruknął Jean.
-         No tak. Zawsze brałeś te z serkiem brzoskwiniowym! Dzisiaj też je weźmiesz?
-         Uhm...tak – bąknął Jean, czując jeszcze większe rumieńce. Więc pamięta takie szczegóły? Ostatni raz na naleśnikach byli chyba z 6 lat temu...- A ty weźmiesz truskawkowe?
-         Oh, ostatnio przerzuciłem się na czekoladowe.- Marco uśmiechnął się lekko.- Wcześniej mi tak nie smakowały, ale teraz robią naprawdę przepyszne!
-         Więc nadal tam chodzisz?
-         Czasami.- Marco skinął głową.- Właściwie rzadko, może tak...raz na miesiąc? Nie mam zbytnio czasu, ale są takie momenty, kiedy naprawdę mam na jednego ochotę.- Marco zaśmiał się wesoło.
Jean przełknął ciężko ślinę. Więc Marco przychodzi tu również bez niego. Kiedyś
obiecali sobie, że będą tu jedli zawsze razem, ale najwyraźniej on już nie pamiętał tej głupiej, dziecinnej obietnicy.
Zapewne chodził tu z innymi swoimi przyjaciółmi.
-         Więc, czekoladowe, tak?- zapytał Jean, kiedy stanęli przy sklepie.
-         Tak, dziękuję. Zaczekam tutaj.
Jean skinął do niego głową i wszedł do sklepu.
-         Witamy serdecznie!- rozległ się radosny głos sprzedawczyni.
-         Dzień dobry. Widzę, że dzisiaj nie ma ruchu.- Jean uśmiechnął się lekko.
-         Oh, to przez to, że mieliśmy parę spraw do załatwienia i ogłosiliśmy, że otworzymy dziś dopiero o 16, ale udało nam się skończyć trochę wcześniej – wyjaśniła kobieta, uśmiechając się do niego sympatycznie.- Co dla pana?
-         Poproszę dwa naleśniki – powiedział Jean, sięgając do kieszeni po pieniądze.- Jeden czekoladowy i jeden...- zawahał się, patrząc na kartę ze smakami, stojącą na ladzie.- Hmm...poleca pani jakieś?
-         Brzoskwiniowe są bardzo dobre! Osobiście wręcz je uwielbiam!
-         Są pyszne, ale chyba się już nimi przejadłem...może...poproszę z owocami leśnymi.
-         Czy to wszystko dla pana?
-         Tak, dziękuję.
Sprzedawczyni uśmiechnęła się raz jeszcze i zaczęła przygotowywać naleśniki. Jean
położył na ladzie odliczoną kwotę, a kiedy dostał zawinięte w niebieskie serwetki naleśniki, podziękował uprzejmie i wyszedł ze sklepu. Marco stał przy niewielkim śmietniki, patrząc w przeciwną stronę.
-         Proszę – powiedział Jean, podchodząc do niego i podając mu naleśnika.
-         Oh.- Marco drgnął nerwowo, ale szybko uśmiechnął się i skinął głową.- Dziękuję bardzo. W takim razie...smacznego!
-         Uhm, smacznego.- Jean uśmiechnął się lekko i wraz ze swoim przyjacielem ruszył w kierunku jego domu.
Jakkolwiek by to zabrzmiało, cieszył się, że zajął czymś usta. Dzięki temu nie musiał
zmuszać się do rozmowy i miał na czas na obmyślenie planu.
Ale co za różnica, czy miał cztery minuty namysłu, czy kilka godzin – i tak nie był w
stanie racjonalnie myśleć. Miał wrażenie, że jego głowa jest zupełnie pusta i jedyne, co posiada, to zwykłe bodźce poruszające jego kończynami, szczęką i przełykiem.
Dotarli do domu Marco w kompletnej ciszy. Oboje czuli się dość nieswojo, Marco
rumienił się delikatnie, czując tę dziwną atmosferę w powietrzu. Nie miał pojęcia, dlaczego jego przyjaciel tak się zachowuje, ale widać było, że coś go trapi.
Miał nadzieję, że Jean mu się zwierzy i będzie mógł mu jakoś pomóc...
-         P-proszę – powiedział Marco, otwierając drzwi.- Rodziców nie ma, dzień w dzień wracają późno wieczorem...
-         Dziękuję.- Jean przekroczył próg znanego mu domu i stanął w przedsionku, ze wzrokiem wbitym w podłogę.- Przepraszam za najście – wymamrotał.
-         Napijesz się czegoś?- zapytał Marco, szybko ściągając buty.- Coli, herbaty, soku? Mam pomarańczowy i porzeczkowy. Ah, zostało też trochę wody mineralnej o smaku truskawkowym! Mogę też zrobić gorącą czeko...
-         Wystarczy sok. Porzeczkowy, jeśli mogę.
-         Jasne! W takim razie, idź do mojego pokoju, zaraz przyniosę.
-         Wezmę twoją torbę...- mruknął Jean, po czym, nim Marco zdążył zaprotestować, zabrał mu ją i popędził schodami na górę.
Czuł coraz większe nerwy. Nie miał pojęcia, jak się do tego zabrać. Czy ma mu
powiedzieć na początku, w czasie przerwy w nauce, czy może na pożegnanie? Czy aby na pewno powinien w ogóle mu o tym mówić? Jeśli Marco go odrzuci, prawdopodobnie przestaną być przyjaciółmi...
Czy warto poświęcić 16 lat przyjaźni w imię gejowskiej miłości...?
Jean odłożył torby przy niewielkim stoliku stojącym mniej więcej na środku pokoju.
Usiadł przy nim jak na szpilkach, wyprostowany niczym struna i pochłaniał wzrokiem stojący na nim wazonik z bukietem różnorodnych, kolorowych kwiatów. Nie potrafił ich nazwać, nie znał się na ogrodnictwie, jednak kolorystycznie wyglądały naprawdę interesująco.
Marco miał oko chyba do wszystkiego...
-         Wybacz, że musiałeś czekać – powiedział obiekt myśli Jeana, wchodząc do pomieszczenia z tacą, na której niósł dwa kubki i talerz przepełniony ulubionymi ciastkami Jeana, które zawsze dostawał od mamy Marco: kokosowymi z polewą czekoladową.
-         Jasne – mruknął Jean, obserwując, jak jego przyjaciel siada na przeciwko i ostrożnie kładzie tacę na stolik.- Nie krępuj się i częstuj, wiem, że je uwielbiasz.
-         Dziękuję.- Jean skinął głową, jednak prócz tego drobnego ruchu, siedział jak kamień.
-         Yosh!- Marco sięgnął do swojej torby i wyjął podręcznik i zeszyt od historii.- Czyli masz problemy z okresami, tak?
-         Uhum.
-         A dokładniej? Nie pamiętasz przedziałów czasowych, czy najważniejszych wydarzeń, a może nazwisk?
-         W sumie...to chyba wszystko...- Jean poczuł na policzkach ogień.
-         Dobrze, w takim razie zaczniemy od samiuśkiego początku. Dać ci jakiś czysty zeszyt na notatki? Możesz go zatrzymać, oczywiście. Jeśli znów będziesz miał z czymś problemy, z chęcią ci pomogę!
-         J-jasne.
-         Uhm...Jean?- Marco, choć zwykle był bardzo cierpliwą osobą, tym razem nie wytrzymał. Nie tylko dlatego, że to JEAN zachowywał się dziwnie, a nie jakiś inny znajomy, ale też dlatego, że...no, był to JEAN. Jego najlepszy przyjaciel z dzieciństwa. To chyba normalne, że się o niego martwił!- Coś nie tak?- zapytał.- Stało się coś? Jesteś jakiś...sam nie wiem, rozkojarzony? Nerwowy? Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, jeśli coś cię męczy, trapi, nie daje ci spokoju...możesz na mnie liczyć, Jean!
-         Ja...yyy...- Jean spuścił szybko wzrok i przygryzł wargę.- Nie, to...nic takiego. Zajmijmy się historią.
-         Czy to ma coś wspólnego ze mną?- zapytał Marco, już nieco spokojniej.
-         Co?!
-         No bo...- chłopak westchnął ciężko.- Ostatnio jakoś mnie unikasz. Coraz mniej ze sobą rozmawiamy, nie wracamy już razem do domu...
-         Bo wracasz z Erenem, Arminem i Mikasą...
-         Wracam z nimi, bo ty zacząłeś wracać z Conniem! Nawet mi nie mówisz, że już idziesz, przestałem więc pytać. Myślałem, że masz po prostu złe dni, a potem...cóż, jakoś dziwnie mi było o to zapytać. Bałem się, że po prostu trochę przesadzam, ale to ciągnie się już dość długo. Doczekam się jakiegoś wytłumaczenia? Dlaczego mnie tak traktujesz, Jean?- Marco spojrzał na niego z bólem w oczach.- Czy powiedziałem, albo zrobiłem coś złego? Nie chcesz już się ze mną przyjaźnić?
Jean spojrzał na niego zaskoczony. Jego wzrok padł na usiane piegami policzki jego
przyjaciela. Widząc je, spuścił wzrok, nieco smutniejąc. Kiedy był małym chłopcem, uważał, że piegi nie pasują do faceta, ale teraz...
To była najbardziej urocza rzecz pod słońcem.
-         Nie...- szepnął cicho.
-         Nie?- powtórzy Marco. Jego serce zabiło mocno, zrobiło mu się nieco słabo, a powietrze uleciało z płuc.- Ale...dla...dlaczego?
-         Znaczy, to nie tak...- wymamrotał Jean, czując, jak wszelkie siły opuszczają go.- To nie tak, że po prostu chcę przestać się z tobą przyjaźnić...Ja...pewnie nie zrozumiesz tego...
-         Tylko żadnych wymówek i tego typu tłumaczeń!- powiedział Marco, starając się powstrzymać drobniutkie łezki, które pojawiły się w jego oczach. Był naprawdę zdenerwowany. Jean od ponad 10 lat był zawsze przy nim, zawsze razem się bawili i uczyli, razem rozrabiali...czy Jean naprawdę był w stanie tak po prostu odrzucić ich długoletnią więź?
-         Nie chcę tak po prostu zerwać z tobą przyjaźni – powiedział Jean z westchnieniem, wykręcając sobie palce. Nerwy już go opuściły, a ich miejsce zajęła pewnego rodzaju pustka. Zupełnie, jakby wszelkie emocje uleciały, a on po prostu mówił, co kazał mu jego mózg.- Ja...chciałbym czegoś więcej.
-         Eh?- Marco uniósł lekko brwi.- Czegoś więcej? To znaczy? Określ się dokładniej, Jean...
-         Widzisz, bo ja...- Jean pociągnął lekko nosem.- Tak jakby, kocham cię.
-         C...?
-         I to, tak jakby, od dziesięciu lat. Sporo, co?- mruknął dość beznamiętnie.- Wcześniej jakoś to znosiłem, ale wygląda na to, że świadomość tego jednostronnego uczucia zaczęła mi ciążyć. Zanim mnie o to zapytasz: tak, jestem pewien swoich uczuć. Może i jestem głupi pod wieloma względami, ale znam siebie samego. Dużo czasu zajęło mi zebranie się na odwagę, żeby ci to powiedzieć...nie powiem, chyba czuję się przez to lepiej. Kocham cię, Marco. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś – to mówiąc, Jean wstał od stolika i, napił się swojego soku, wziął kilka ciastek i podszedł do drzwi.- Dziękuję za gościnę.
Wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Równie bezgłośnie zszedł po schodach, ubrał
buty i wyszedł na zewnątrz.
Marco nie wyszedł za nim. Nie wyjrzał też z okna. W żaden sposób nie próbował go
zatrzymać. Tego dnia nie wysłał mu żadnej wiadomości.
Jean miał wrażenie, że jego świat bezpowrotnie się zawalił.




24 wrz 2014

Remont ~

Zrobiłam kolejny mały remont na rzecz umieszczenia tutaj również innych moich małych twórczości niezwiązanych z gejporno xD

Jak widzicie, po lewej macie zakładkę "Menu" a tam linki, między innymi do czegoś takiego jak "Progress", gdzie możecie zobaczyć, jak bardzo się opierdzielam xD

Niżej jest zakładka "Twórczość Yuuki" czyli wszystko to, co powstało samoistnie z mojej i tylko mojej wyobraźni, a jeszcze niżej "FanFiction" oraz "Inne" pisane na podstawie anime/filmów/książek itp. itd.

W nawiasach liczby oznaczają ilość opowiadań/rozdziałów, a słowo "END" (naturalnie) oznacza, że "twór" ten jest zakończony :3

To tyle z informacji wstępnych ^^

Już niedługo pojawią się dwie moje zwyczajne książeczki - obie z gatunku fantasy, w tym jedna troszkę poważniejsza - jestem w trakcie ich edytowania/poprawiania. Opisy fabuły pojawią się wraz z pierwszymi wpisami.
Do tego pojawi się również pierwszy rozdział "Shingeki no Ai" opowiadającego o szkolnym życiu Jeana i Marco.

Ściskam mocno i zabieram się za pisanie ( w miarę możliwości xD )

~ Wasza Yuuki

Rozdział Pierwszy



            Wszystko zaczęło się od jeża.
            Mało romantyczny początek, zdaję sobie z tego sprawę. Jednak taka jest prawda.
Tego dnia po raz pierwszy w życiu tak bardzo pokłóciłem się z tatą, że ten aż trzasnął słuchawką, na pożegnanie krzycząc, iż nie chce mnie więcej znać.
            Właściwie to spodziewałem się takiej reakcji po tym, co mu powiedziałem. Ale może jednak powinienem zrobić to osobiście, a nie przez telefon...
            Wyszedłem na spacer do parku, by nieco ochłonąć. Nie należę do ludzi wyładowujących swoje emocje na otoczeniu, preferowałem ciche spacery, albo słuchanie muzyki klasycznej. Tym razem jednak wybrałem to pierwsze.
            Na dworze było ciepło, jako że trwało lato. Przechadzając się powoli przez park, ze wzrokiem wbitym w ziemię, zastanawiałem się, czy tata jeszcze kiedykolwiek zechce ze mną rozmawiać. W sumie to i tak nasz kontakt był bardzo ograniczony. Głównie ze względu na to, że opuścił mnie i mamę, kiedy miałem pięć lat i, zajęty swoim życiem, nie bardzo interesował się swoim potomkiem.
            Idąc asfaltową ścieżką nie bardzo zwracałem uwagę na to, co działo się wokół. Było już ciemno, drogę oświetlały mi nieliczne małe latarnie.
            I właśnie w świetle jednej z nich zobaczyłem leżącą na środku drogi cegłę. A przynajmniej myślałem, że była to cegła, dopóki się nie poruszyła. Stanąłem w miejscu i przypatrywałem się, jak to „coś” robi powolne kroczki w stronę trawy. Marszcząc brwi, podszedłem bliżej.
            To było właśnie moje pierwsze spotkanie z Jerzym. Kucając ostrożnie przy tym niewielkim stworzeniu, jak zaczarowany wpatrywałem się w jego maleńki dziubek, w którym tkwił mały, zielony listek.
-         Smacznego – mruknąłem zupełnie bez sensu, bo przecież był to jeż, a jeże nie rozumieją ludzkiej mowy.
-         Dzięki – usłyszałem jednak w odpowiedzi.
Zmarszczyłem brwi, przypatrując się zwierzęciu. Objąłem kolana ramionami i tak
gapiłem się przez kilkanaście sekund, nim dotarło do mnie, że przede mną ktoś stoi i to właśnie on się odezwał.
-         To twój jeż?- zapytał.
Spojrzałem w górę i przyjrzałem się mu. Był to wysoki chłopak o długich, czarnych
włosach sięgających ramion. Światło latarni było za słabe, bym mógł dostrzec kolor jego oczu. Nieznajomy miał na sobie czarne dżinsy, wyblakły t-shirt i czarną, skórzaną kurtkę. W ręce trzymał bułkę z sałatą i kurczakiem, taką, którą można kupić w Piotrze i Pawle za niecałe cztery złote.
-         Nie – odparłem.- Właśnie go znalazłem.
-         Aha – mruknął.- I co? Weźmiesz go do domu?
Spojrzałem na malutkiego jeża, który właśnie przydreptał do mnie bliżej. Z jakiegoś
powodu poczułem się jak matka, której dziecko właśnie nauczyło się chodzić.
-         Cóż...- westchnąłem.- Jest uroczy.
-         Jest.
-         Tak myślisz?- spojrzałem na niego.
-         Tak myślę – skinął potakująco głową, biorąc kęs kanapki.
-         Chcesz go zabrać?
-         A ty chcesz go zabrać?
-         Chciałbym...- znów spojrzałem na jeża.
-         Ty go znalazłeś. Zabierz go. Sporo tu psów, mogą mu coś zrobić.
Jeż zbliżył się jeszcze bardziej i przycupnął przy moich stopach. Widziałem, jak jego
maleńkie ciałko unosi się i opada wraz z jego oddechem.
-         Wezmę go – postanowiłem, zauroczony.
-         To dobrze.
Ostrożnie wyciągnąłem dłoń, a zwierzak wspiął się na nią, zupełnie bez sprzeciwu.
Wstałem powoli, uważając, by mi przypadkiem nie spadł. Odwróciłem się i zacząłem się oddalać. Słyszałem za sobą kroki.
-         Jak mu dasz na imię?- zapytał chłopak.
-         Hmm? Jeszcze nie wiem – odparłem, nie odwracając wzroku od maleństwa na moich dłoniach.
-         Dbaj o niego – rzucił jakby na pożegnanie.
Odwróciłem głowę. Czarnowłosy chłopak usiadł na ławce i dalej jadł swoją bułkę. Nie
odezwałem się więcej, tylko poszedłem prosto do domu.
-         Co to jest?- zapytała od progu moja mama.
-         To jest jeż, mamo – powiedziałem, jakbym przedstawiał jej miłość mojego życia.
-         Skąd tyś go wytrzasnął?
-         Był w parku – wyjaśniłem.- Podszedł do mnie. Był sam i wyglądał na smutnego.
-         O czym ty, do cholery, mówisz?- jęknęła mama.- Natychmiast wynieś mi to z domu! Pełno zarazków i bakterii, jeszcze jakieś choróbsko nas dopadnie! Mało mam problemów na głowie? Odnieś go!
-         Ale mamo...
-         Odnieś, powiedziałam! I nie dyskutuj.
Z westchnieniem ponownie opuściłem mieszkanie i wróciłem do parku. Chciałem odłożyć
go w to samo miejsce, w którym go znalazłem, ale zatrzymałem się przy ławce, na której siedział ten czarnowłosy chłopak.
-         Dałeś mu imię?- zapytał.
-         Nie – pokręciłem przecząco głową.- Mama nie pozwala mi go zatrzymać.
-         Dlaczego?
-         Zarazki, bakterie, choroby – bąknąłem niewyraźnie.- A może ty się nim zajmiesz?
-         Nie mogę – teraz to on pokręcił głową.
-         Dlaczego?
Wymruczał coś pod nosem, ale go nie dosłyszałem.
-         Co?
-         Osoba, którą kocham, wyrzuciła mnie z domu – powiedział.
-         Wyrzuciła...?- powtórzyłem.- Ale tak...wyrzuciła-wyrzuciła?
-         Tak. Wyrzuciła-wyrzuciła. Nie dała mi nawet moich rzeczy...
-         Nie wrócisz do rodziny?
-         Nie chcą mnie – powiedział cicho i skulił ramiona.- Pokłóciłem się ze wszystkimi już dawno temu.
Przełknąłem ślinę. Jeżyk na moich dłoniach musiał zasnąć. Nie poruszał się, jedynie jego
grzbiet unosił się i opadał. Patrzyłem przez chwilę na niewielkie igiełki i poczułem żal, że nie mogę go przytulić.
-         Zostaniesz w parku?- zapytałem.
-         Nie mam dokąd pójść – wzruszył ramionami.- Jutro postaram się znaleźć pracę, może uda mi się zyskać jakieś lokum.
Nie wiem dlaczego, ale właśnie w tym momencie poczułem przemożną chęć
przygarnięcia go pod swój dach. No, nie do końca mój, bo to mama opłacała czynsz za mieszkanie... W każdym razie, chciałem się nim zaopiekować.
Jak jeżem.
-         Jesteś złodziejem?- zapytałem.
-         Nie.
-         Naciągaczem?
-         Nie.
-         Mordercą?
-         ...a liczysz owady?
-         Nie.
-         Nie jestem mordercą.
-         To chodź do mnie. Przynajmniej na jedną-dwie noce, albo póki sobie czegoś nie znajdziesz.
-         To miło, że chcesz mi pomóc – powiedział ze smutnym uśmiechem, patrząc w ziemię.- Twoja rodzina...?
-         Mieszkam tylko z mamą.
-         Nie będzie miała nic przeciwko?
-         Nie wiem. Ale nie zaszkodzi jej zapytać.
Chłopak skinął głową, po czym wstał z ławki. Był wyższy ode mnie o ponad głowę, dlatego
musiałem trochę przechylać swoją, by patrzeć mu w oczy.
-         Dziękuję – powiedział.
-         Jeszcze się nie zgodziła...mama...
-         Ale i tak dziękuję.
Skinąłem głową i ruszyłem znów do mieszkania. W dłoniach nadal trzymałem śpiące
zwierzątko.
-         Nie mogę się z nim rozstać – mruknąłem.- Już się przywiązałem.
-         Szybko się przywiązujesz?
Znów skinąłem głową.
Wyszliśmy z parku i przeszliśmy przez jezdnię na drugą stronę ulicy, gdzie stał szereg
starych, szarych bloków. Weszliśmy do tego z numerem 42, po czym udaliśmy się schodami na siódme piętro.
-         Winda się zepsuła – wymamrotałem.
-         Aha.
Kiedy znaleźliśmy się w mieszkaniu, w korytarzyku pojawiła się mama i zmierzyła nas od
góry do dołu.
-         Mamo, to jest...
-         Jerzy.
-         Jerzy.
-         Oh...- mama wyprostowała się lekko i uśmiechnęła do nas. A raczej do niego.
-         Dobry wieczór – powiedział grzecznie Jerzy.- Przepraszam za najście o tej godzinie.
-         Nic się nie stało – mama podeszła do mnie i szturchnęła mnie łokciem w bok.- A tego to nie mogłeś od razu przyprowadzić, tylko jakiegoś jeża do domu sprowadzasz?
-         Mamo...- mruknąłem z wyrzutem.- Zatrzymajmy go, dobrze?
-         Którego?- spojrzała na mnie znacząco.
Poczułem, że się rumienię.
-         Nie chcę sprawiać kłopotu – powiedział Jerzy.
-         Jerzego wyrzuciła z domu dziewczyna – wyjaśniłem.- Może u nas przenocować?
-         Hmm...cóż...- mama przystępowała z nogi na nogę, przyglądając się gościowi.- Obawiam się, że nie mamy dla ciebie żadnych rzeczy na przebranie. No i nie ma tu pokoju gościnnego. Nie przeszkadza ci, byś spał z Emilem?
-         Nie – Jerzy pokręcił przecząco głową.- Bardzo pani dziękuję.
-         Chciał spać w parku – dodałem, żeby wzbudzić w niej nieco więcej troski.
Udało mi się, bo spojrzała na niego prawie ze łzami w oczach.
-         Biedaku...zrobię ci herbaty. Na pewno jesteś też głodny, przygotuję ci coś do jedzenia! Emil, uszykuj koledze kąpiel! A to coś...- wskazała ruchem ręki na maleństwo w moich rękach.- Oh, wyczyść to jakoś i włóż do jakiegoś kartonu!
-         Dobrze.
Mama spojrzała po raz ostatni na nas i poszła do kuchni, kręcąc głową. Popatrzyłem na
Jerzego. Teraz mogłem określić kolor jego oczu. Były bardzo ciemne, prawie czarne. Odbijała się w nich pewnego rodzaju pustka, ale gdzieś głęboko widziałem w nich wdzięczność.
Poprowadziłem go do mojego pokoju – jedynego zresztą w naszym małym mieszkanku.
Mama spała w salonie na rozkładanej kanapie, tam też jedliśmy, a prócz tego mieliśmy małą kuchnię i łazienkę.
Żyliśmy wyjątkowo skromnie, ale najważniejsze, że sobie radziliśmy.
-         Mam łóżko – powiedziałem, jakbym chwalił się wygraną na loterii.- Możesz na nim spać, ja rozłożę sobie materac.
-         Nie, dziękuję – powiedział Jerzy, zdejmując kurtkę.- Chciałbym na materacu.
Jeżyk obudził się i dreptał małymi łapkami w miejscu, na moich dłoniach. Położyłem go
ostrożnie na łóżku, po czym wygrzebałem z szafy nadmuchiwany materac i karton, w którym trzymałem stare książki.
Wyciągnąłem je, układając szybko w szafie, a następnie rozejrzałem się wokół w
poszukiwaniu czegoś miękkiego, czym mógłbym je wyłożyć. Sięgnąłem po papierowe ręczniki, które leżały na biurku, wyłożyłem nimi karton, a następnie ostrożnie ułożyłem w nim jeża.
W tym czasie Jerzy stał przy biurku i rozglądał się po moim pokoju. Nie miałem tu zbyt
wielu rzeczy. Po lewej stała szafa, komoda i regał z książkami. Po lewej biurko i fotel. A na przeciwko, pod oknem, łóżko.
Było czysto i schludnie, jak zawsze. Nie byłem pedantem, ale lubiłem porządek.
-         Rozgość się – powiedziałem.- Uszykuję ci kąpiel i dam jakąś większą bluzkę do spania. Może znajdę też dresy...
Sięgnąłem do szafy i przeszukałem jej zawartość. Prócz brzydkiej, rozciągniętej koszulki z
logo jakiejś firmy, miałem jedynie luźną bluzę, w której chodziłem po domu zimą. Było zbyt ciepło, żeby taką nosić.
-         Chyba jednak nie mam...- westchnąłem.- Oh! Ale dresy się znalazły.
-         Dziękuję. Mogę bez koszulki, jeśli ci to...
-         Mnie nie – przerwałem mu, zamykając szafę.- Ale mama...- uśmiechnąłem się przepraszająco.- Ma słabość do młodych, przystojnych mężczyzn.
Odpowiedział słabym uśmiechem. Sięgnąłem po złożony w kostkę T-shirt, który
popołudniu pozostawiłem na krześle przy biurku, po czym, razem z dresami, zaniosłem go do łazienki. Jerzy poszedł za mną, uważnie mi się przypatrując, gdy przekręcałem kurki w wannie, by napuścić wody.
-         Tu masz płyn do kąpieli – wskazałem pomarańczową butelkę.- A tutaj szampon, jeśli chciałbyś umyć włosy. Ah, ręcznik...- przypomniałem sobie w porę. Podszedłem do wiszącej na ścianie szafki, otworzyłem ją i wyciągnąłem duży, kremowy ręcznik. Położyłem wszystko na zamkniętej klapie sedesu i spojrzałem na Jerzego.- No, to wszystko.
-         Jeszcze raz dziękuję.
-         Jak się wykąpiesz, chodź do kuchni. Zjesz coś i się napijesz.
Skinął głową, a ja wyszedłem, pozostawiając go samego.
-         Przystojniak – powiedziała mama, kiedy tylko wszedłem do kuchni.- To twój chłopak?
-         Mamo, ściany są cienkie...- mruknąłem, rumieniąc się intensywnie. Moje policzki wręcz płonęły.
-         Ah, tak, tak – odpowiedziała, jednak wcale nie ściszyła głosu.- Bardzo sympatyczny, ale jakiś taki bez życia się wydaje. Czemu go wyrzuciła?
-         Nie wiem.
-         Nigdy mi nie mówiłeś o tym Jerzym. Długo się znacie?
-         Nie...nie bardzo.
-         Gardło cię nie boli od tego trajkotania...?- mruknęła mama do siebie, przerzucając omlet na drugą stronę.
-         Dla mnie?- spytałem.
-         Tak. Dla niego zrobię, jak już wyjdzie z łazienki, żeby był gorący. Omlet, oczywiście – mrugnęła do mnie okiem, a ja znów poczułem ogień na policzkach. Zza ściany rozległo się ciche odchrząknięcie. Poczułem falę gorąca przepływającą przez moje ciało.
W milczeniu zjadłem swój posiłek i wypiłem herbatę przygotowaną przez mamę. Po kilku
minutach w kuchni pojawił się Jerzy. Kiedy na niego spojrzałem, zakrztusiłem się herbatą, a mama odwróciła się szybko, chcąc ukryć rozbawienie.
-         Wyglądam zabawnie?- zapytał Jerzy, spoglądając na swoją koszulkę, odkrywającą mu nieco brzucha.
-         Był pyszny – wycharczałem, podnosząc się z krzesła i odkładając talerz i sztućce do zlewu. Kaszlnąłem kilka razy.- Pójdę się wykąpać.
Zostawiłem ich samych, po czym poszedłem do pokoju po piżamę. Wchodząc do łazienki,
poczułem przyjemny zapach płynu do kąpieli o zapachu konwalii. Mama go uwielbiała, a ponieważ nigdy nie przywiązywałem uwagi do zapachu, również z niego korzystałem, chociaż wszyscy moi znajomi używali typowo „męskich” zapachów.
Zza ściany słyszałem rozmowę mamy z Jerzym. Pytała, ile ma lat, skąd jest i czy gdzieś
pracuje. Odpowiadał spokojnym tonem: 24, z Poznania, nie ma pracy.
Po przyjemnej, gorącej, aczkolwiek niezbyt długiej kąpieli, wróciłem do kuchni. Mama
popijała herbatę, przeglądając jakąś gazetę, a Jerzy siedział w milczeniu, patrząc w stół.
-         Trzeba nakarmić jeża – mruknąłem.
-         Tylko czym?- zapytała mama, nie odrywając wzroku od gazety.
-         Mamy jeszcze trochę mielonego?- zapytałem.
-         Mielonego?- mama spojrzała na mnie, zaskoczona.- On to zje?
-         Czytałem, że mielone z łopatki wieprzowej i wołowiny jest dobre dla jeży – odezwał się cicho Jerzy.
-         No cóż, możesz wziąć – mama wzruszyła ramionami.- Ale nie przywiązuj się do tego stworzonka, bo i tak długo u nas nie zostanie.
Nie odpowiedziałem nic. Wyjąłem z lodówki paczkę z resztą mielonego, sięgnąłem do
szafki po talerzyk i miseczkę. Na talerzyk nałożyłem niewielką porcję mięsa, a do miseczki wlałem wodę.
-         Pewnie pójdę już spać – mruknąłem, nachylając się i całując mamę w policzek.- Dobranoc, mamo.
-         Mhm, dobranoc – mruknęła.- Dobranoc, Jerzy, mam nadzieję, że będzie ci się u nas dobrze spało!
-         Dobranoc pani. Jeszcze raz dziękuję.
Przeszliśmy z Jerzym do mojego pokoju. Od razu klęknąłem przed kartonem i zajrzałem
do środka. Stworzonko przechadzało się to w tu to tam, jakby badając nowy teren. Położyłem przy nim talerzyk z mięsem mielonym oraz miseczkę z wodą, a on od razu podszedł do jedzenia, poruszał chwilę pyszczkiem i przystąpił do posiłku.
Jerzy klęczał obok mnie, również się w niego wpatrując.
-         Materac...- przypomniałem sobie.
Napompowanie go było nie lada wyczynem, bo pompka miała już swoje lata i, nie dosyć,
że ciężko było się nią posługiwać, to na dodatek wydawała z siebie dziwne piski i jęki. Po kilku minutach Jerzy zaoferował mi zamianę. Teraz to on pompował, a ja się przyglądałem.
-         Studiujesz?- zapytał, kiedy już skończył.
-         Umm – skinąłem głową.- Informacja naukowa i bibliotekoznawstwo.
-         Lubisz książki?
-         Tak.
-         Aha.
-         A ty?- zapytałem. Czułem się dziwnie, kiedy tak oboje klęczeliśmy przed materacem, gapiąc się na niego zupełnie bez sensu.
-         Studiuję w Akademii Sztuk Pięknych – powiedział cicho.- Malarstwo.
-         Malujesz?
-         Tak.
-         Aha.
Zapadła niezręczna cisza. Podniosłem się z podłogi i wziąłem z łóżka koc. Rozłożyłem go
na materacu i znów wróciłem do łóżka, by wziąć poduszkę. Podałem ją Jerzemu i posłałem mu lekki uśmiech.
-         Wybacz, że nie mogę ci zaoferować lepszych luksusów.
-         Nie potrzebuję niczego więcej – pokręcił głową.
Westchnąłem cicho, po czym położyłem się do łóżka. Przez chwilę patrzyłem, jak Jerzy, w
za krótkim T-shircie kładzie się na materacu i przykrywa kocem.
-         Jeśli będzie ci zimno, to powiedz. Przyniosę drugi koc – wyszeptałem.
-         Jest ciepło – odparł również szeptem.
-         Więc...gaszę światło.
W pokoju zapadła ciemność. Okna zasłoniłem już wcześniej, więc nawet księżyc niczego
nie oświetlał. W całym mieszkaniu panowała cisza, jedynie gdzieś na dworze ujadał pies i grały świerszcze.
Poruszyłem się niespokojnie w łóżku.
-         Nie zabijesz mnie, prawda?- zapytałem, siląc się na żartobliwy ton.
-         Nie mam powodu – powiedział Jerzy.- A ty?
-         Ja też nie.
-         Twoja mama...
-         Tak?
-         Pytała, czy jestem twoim chłopakiem.
Cieszyłem się, że nie widzi teraz mojej czerwonej twarzy. Mimo to, ukryłem ją w
poduszce.
-         Uhm. Jestem gejem – powiedziałem stłumionym głosem.
Zapadła chwila ciszy.
-         Nic ci nie zrobię, jeśli o tym myślisz – powiedziałem cicho.- Może cię to trochę brzydzić...
-         W porządku – usłyszałem w odpowiedzi.- Ja też.
-         Co?
-         Ja też – powtórzył.
-         Co...ty też?
-         Jestem homoseksualistą.
-         Naprawdę?
-         Tak.
-         Żartujesz.
-         Nie. Mówię poważnie.
-         Aha.
-         Mój chłopak mnie dziś wyrzucił – powiedział tak cicho, że ledwie go dosłyszałem.
-         Długo z nim byłeś?
-         Prawie dwa lata.
-         To długo...
-         Długo.
Znów zapadła cisza. Nie słyszałem, by się poruszał, nie słyszałem też jego oddechu. Moje
powieki z każdą chwilą robiły się coraz cięższe. W końcu zamknąłem je zupełnie i cicho wymamrotałem „dobranoc”. Nim zasnąłem, usłyszałem jeszcze równie cichą odpowiedź Jerzego.

***

      Następnego dnia rano, kiedy się obudziłem, Jerzego nie było w pokoju. Nie wiem, jakim cudem go nie słyszałem, ale najwidoczniej wypuścił powietrze z materaca i złożył go w kostkę, ponieważ teraz leżał na krześle przy biurku. Na nim, również złożony, koc, oraz poduszka.
      Wstałem z ociąganiem, przecierając dłońmi oczy i powlokłem się do kuchni sądząc, że jak zawsze zastanę tam mamę.
      Tym razem jednak tak nie było. Zamiast niej, na krześle przy małym stoliku siedział mój gość.
-         Jerzy – powiedziałem.- Cześć. Jak ci się spało?
-         Bardzo miło – odparł, upijając łyk kawy z kubka z moim imieniem.- Wygodnie.
-         Cieszę się.
-         Zrobię ci kawy.
-         Nie, dziękuję – powiedziałem szybko.- Nie przepadam za kawą.
-         Herbaty?
-         Lepiej. Jeśli chcesz.
Jerzy wstał od stołu i sięgnął do wiszącej szafki po kubek. Przez chwilę stał,
wyprostowany, wpatrując się w naczynia, jakby zastanawiając się, który kubek wybrać.
-         Mam twój kubek – powiedział.- Pijasz w jakimś innym?
-         Ten z owieczkami.
Skinął głową i sięgnął po niego. Wstawił czajnik na ogień i przyszykował herbatę. Ja
tymczasem usiadłem przy stole i obserwowałem jego ruchy.
      Jerzy był naprawdę przystojny. I w dodatku miał niezłe ciało. Przez koszulkę rysowały
się mięśnie jego pleców, niżej była zgrabna pupa, a na koniec długie nogi. Westchnąłem
cicho, sam się dziwiąc, że czuję dziwną tęsknotę.
      Herbata została podana, wraz z talerzem pełnym kanapek z szynką i pomidorem.
-         Twoja mama je dla nas zrobiła. Poszła do sklepu.
Skinąłem głową, zajęty piciem gorącego napoju. Przyjemnie rozgrzewał moje
wnętrzności.
-         Nie poparz się – mruknął Jerzy.
-         Okej – odparłem.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Wziąłem jedną z kanapek i zabrałem się do jedzenia.
Zabawne, że posiłki robione przez kogoś są o wiele smaczniejsze od tych, które zrobiłoby się samemu.
-         Od jak dawna czujesz się gejem?- zapytał nagle Jerzy.- Nie chcę być wścibski. Jeśli nie chcesz odpowiadać...
-         W porządku – skinąłem głową.- Od czasów liceum. Wcześniej nie interesowały mnie związki, ale w liceum zakochałem się w moim koledze z klasy.
-         Byliście ze sobą?
-         Nie.- Pokręciłem głową.- Całowaliśmy się tylko. Ale stwierdził, że to nie dla niego.
-         Skądś to znam – mruknął Jerzy.
-         A ty...?
-         Od gimnazjum – powiedział.- Podobał mi się mój nauczyciel...
-         Nauczyciel?- roześmiałem się delikatnie.
-         Tak, nauczyciel – potwierdził z uśmiechem.- Miał tatuaż na prawym ramieniu. Słowika. Uczył mnie polskiego.
Nagle usłyszeliśmy stłumiony dźwięk dzwonka. Jakaś piosenka grała w mieszkaniu.
Zmarszczyłem lekko brwi.
-         Mój telefon komórkowy – wyjaśnił Jerzy.- Przepraszam, czy mogę odebrać?
-         Jasne – odpowiedziałem, zaskoczony tą grzecznością.
Jerzy wstał od stołu i poszedł do mojego pokoju. Normalnie pewnie zapewniłbym mu
prywatność, ale w naszym mieszkaniu ściany były naprawdę cienkie, nic więc nie mogłem poradzić, że słyszałem, co mówił:
-         Cześć...Aha...Mhm...Jasne, rozumiem...Nie gniewam się....Tak, w porządku. Jestem u...przyjaciółki...Emilia – uśmiechnąłem się lekko, słysząc to drobne kłamstwo.- Mówiłem ci, może zapomniałeś...Tak...Co?...Aha...dobrze...Jasne...Do zobaczenia.
Nawet nie zwróciłem uwagi na to, że skończyłem kanapkę. Chwyciłem za następną, kiedy
do kuchni wrócił Jerzy.
-         Dzwonił – powiedział, najwyraźniej sądząc, że domyślę się, o kogo chodzi.- Chyba mu przeszło.
-         To nie pierwszy raz, kiedy cię wyrzucił?
-         Pierwszy.
-         Aha. I co teraz? Chce, żebyś wrócił?
-         Tak.- Jerzy skinął głową.- Dziękuję, że pozwoliłeś mi tu zostać.
-         Nie ma sprawy – uśmiechnąłem się.
-         Powiedział, żebym za pół godziny był przy centrum handlowym – powiedział cicho.
-         Odprowadzić cię?- zapytałem.
-         Nie, nie trzeba – pokręcił głową.- Znam drogę. Mogę ci się jakoś odwdzięczyć?
-         Nie musisz. To nic takiego – wzruszyłem ramionami.
-         Ja na to inaczej patrzę – powiedział z lekkim uśmiechem. Miał ładny uśmiech, jeśli był szczery, z głębi serca.- Pójdę się ubrać. Mogę pożegnać się z jeżem?
-         Pewnie, że tak.
Wyszedł z kuchni i zaczął krzątać się po pokoju. Potem wszedł do łazienki i wyszedł z niej
po kilku minutach. W tym czasie dokończyłem kanapkę i dopiłem swoją herbatę. Zastanawiałem się nad moim dziwnym życiem.
Kiedy Jerzy pojawił się na korytarzu przy wejściu do kuchni, wstałem i podszedłem do
niego. Czułem przyjemny zapach jego ubrań. A może to on sam tak pachniał?
-         Przeprosisz ode mnie twoją mamę?- zapytał.- Oh, i podziękuj jej w moim imieniu.
-         Od twojego dziękowania pewnie boli ją już głowa.
-         Przepraszam...
-         Nic się nie stało. Miło było cię poznać, Jerzy.
-         Nawzajem, Emilu.
Uścisnęliśmy sobie dłoń. Żaden z nas jednak nie poruszył się. Kątem oka dostrzegłem, że
Jerzy wpatruje się w swoje buty, ja więc wbiłem wzrok w jego klatkę piersiową.
-         Pójdę już – powiedział.
-         Trzymaj się. Powodzenia.
-         Jeszcze raz dziękuję.
Uniosłem głowę, by go skarcić, a wtedy on chwycił delikatnie dłonią mój podbródek i
uniósł jeszcze wyżej. Spojrzałem w jego ciemne, bezdenne, hipnotyzujące oczy. Wpatrywałem się w nie, ledwie zdając sobie sprawę z tego, że nasze usta są połączone. Były odrobinę twarde, ale nie przeszkadzało mi to. Przymknąłem oczy, dalej wpatrując się w jego. Rozkoszowałem się smakiem kawy, której przecież nie znosiłem.
Czarna, bez mleka. W dodatku gorzka.
Odsunął się ode mnie na krok i spuścił wzrok. Nie powiedział nic więcej. Wyszedł z
mojego mieszkania, cicho zamykając za sobą drzwi.
A ja stałem w korytarzu ze wzrokiem wbitym w ścianę.
Zapomniałem jak się ruszać.


Łączna liczba wyświetleń