26 wrz 2014

Rozdział Pierwszy

Jean





-         No i jak, powiedziałeś mu w końcu, że go kochasz?- zapytał Connie, odgryzając spory kawałek swojej kanapki.
Jean spojrzał na niego morderczo, ściskając odrobinę za mocno swój kartonik z
sokiem, przez co rozlał trochę na stoliku swojego przyjaciela.
-         Może idź do pokoju samorządu i przez megafon to powiedz, co?
-         Hmm? Przecież nie mówię głośno – zdziwił się Connie.
-         Ile razy mam cię prosić, żebyśmy nie mówili o tym w szkole?- syknął Jean, wycierając blat chusteczką jednorazową.- Co, jeśli ktoś usłyszy? Spłonę ze wstydu!
-         Daj spokój, i tak nikogo zbytnio nie interesujesz.
-         Być może to prawda, ale jeśli ktoś usłyszy, że zakochałem się w innym facecie, cała szkoła od razu będzie huczeć od plotek! Nie martwisz się o mój stan psychiczny?
-         I tak nie jest z nim zbyt dobrze, więc czym się tu martwić...- mruknął Connie.
-         Zabiję cię...
-         No to powiedziałeś mu, czy nie?
-         ...nie – burknął chłopak, odwracając głowę od przyjaciela.
-         Słuchaj, wiem, że już to mówiłem, i wiem, że ty to wiesz, ale chcę ci przypomnieć, że w tej szkole jest kilka osób, które chciałyby go wyrwać. Jeśli się nie pospieszysz, to zabiorą ci go sprzed nosa i twoja dziesięcioletnia skrywana miłość pójdzie na marne, a ty popadniesz w depresję i dopiero wtedy będziemy mogli mówić o twoim stanie psychicznym.
-         To nie jest takie łatwe, do cholery!
-         No jasne, w końcu jesteś zakochany w drugim facecie, sam na twoim miejscu długo bym się wstrzymywał, ale na pewno nie przez 10 lat! Jeśli to trwa tak długo, to chyba coś poważnego, prawda? Porozmawiaj z nim, jestem pewien, że nie przyjmie tego w negatywny sposób. Znasz go przecież, byłby miły nawet dla seryjnego mordercy.
-         Eh...powiem mu...powiem mu dzisiaj.
-         Taa, słyszę to od poniedziałku do piątku po kilka razy dziennie – westchnął Connie, zgniatając folię, w której wcześniej była jego kanapka.- No i czasem w weekendy. Niestety, nieważne jak się to kończy, skutek jest jeden ten sam, niezmienny od kilku lat: Marco nadal nie wie, że jesteś w nim zakochany.
-         A może ty spróbujesz wyznać miłość drugiemu facetowi? O, proszę, na przykład Erenowi!
-         Erenowi?- Connie spojrzał na niego powoli, jak na imbecyla.- Nigdy bym się za nim nie obejrzał. Nawet, gdyby miał na sobie brokatową miniówkę i obcisły top z panterki, a do tego lateksowe kozaczki na koturnie i koronę księżniczki na głowie. Przy nim Marco jest uosobieniem dobra i miłości. Oh. Wiesz co, pokażę ci, jak możesz to zrobić.
Jean zmarszczył brwi, patrząc niepewnie na przyjaciela, który wpatrywał się w jakiś
punkt ponad jego ramieniem. W końcu Connie uniósł dłoń i uśmiechnął się szeroko.
-         Marco!
Jean poczuł zimny dreszcz na plecach. Mógł niemal usłyszeć odgłos kroków Marco,
który zbliżał się do nich, aż w końcu stanął przy stoliku i uśmiechnął się najpierw do Conniego, a potem do Jeana.
-         Dzień dobry, Jean!
-         Cześć, Marco – bąknął chłopak w odpowiedzi.
-         Marco, mógłbyś mi pożyczyć po zajęciach zeszyt od matmy? Nie mam notatek z ostatniej lekcji.- Connie zrobił przesadnie smutną minę.
-         Oh, nie ma problemu. Jeśli czegoś nie będziesz rozumiał, z przyjemnością ci pomogę!
-         Dzięki, kocham cię, Marco!- powiedział Connie z radosnym uśmiechem, rzucając Jeanowi ukradkowe spojrzenie.
-         Oh...hahaha!- Marco zarumienił się lekko i podrapał po głowie, zakłopotany.- To żaden problem! Zawsze z chęcią ci pomogę. Tobie również, Jean!
-         No tak!- krzyknął nagle Connie, uderzając się otwartą dłonią w czoło.- Jesteś idiotą...
-         Ehm...słucham?- Marco przechylił lekko głowę, nie dosłyszawszy przyjaciela.
-         Marco, jesteś dobry z historii Japonii, prawda?- zapytał Connie.- Widzisz, Jean potrzebuje korepetycji, a ja dopiero teraz sobie przypomniałem, że przecież jesteś najlepszy w klasie!
-         Co...?
-         Cóż...- Marco uśmiechnął się nieśmiało.- Nie wiem, czy najlepszy, ale lubię historię Japonii, więc...jeśli chcesz, Jean, mogę cię poduczyć. Z czym dokładnie masz problem?
-         Ze wszystkimi okresami – odparł za niego Connie, kiwając poważnie głową.- Jean to prawdziwy idiota.
-         EJ!
-         W takim razie, może wpadniesz do mnie jutro po zajęciach?- zapytał Marco, patrząc z uśmiechem na swojego przyjaciela.- Możemy się razem pouczyć, zwłaszcza, że mamy w piątek sprawdzian!
-         Yy...ta, dzięki. Ratujesz mi tyłek...- westchnął Jean.
-         Nie ma sprawy, zawsze chętnie ci pomogę, Jean!- Marco uśmiechnął się do niego radośnie, z delikatnymi rumieńcami na policzkach. Pomachał im na pożegnanie ręką, po czym odszedł do swojej ławki.
Jean spojrzał zabójczo na Conniego, jednak ten nie zląkł się go i tylko uniósł
sceptycznie jedną brew.
-         W taki oto łatwy sposób możesz wyznać mu miłość i przy okazji załapać się na randkę SAM NA SAM w jego domu – powiedział, popijając sok pomarańczowy.- Nie musisz dziękować, Jean. Bawcie się dobrze i zdaj mi później relacje. Tylko proszę cię...SKORZYSTAJ Z OKAZJI, skoro ci ją dałem, dobra?
-         Nie potrzebuję twojej pomocy, sam sobie doskonale poradzę!
-         Tak, to też słyszę już od dość dawna – westchnął Connie.- Po prostu rób, co do ciebie należy, albo będę zmuszony przedsięwziąć środki, którym będzie jeszcze ciężej zaradzić, mój drogi.- Connie uśmiechnął się złowieszczo i zachichotał.
-         Co ty, do cholery, planujesz?!
-         Jak to co?- Connie zmarszczył gniewnie brwi.- Zamierzam zmusić cię siłą, żebyś wyznał mu miłość! Oczywiście, jeśli nie chcesz się z tym spieszyć, to spoko.- Connie oparł się swobodnie o oparcie krzesła i uśmiechnął do Jeana.- Ale uprzedzam, że im dłużej będziesz się ociągał, tym bardziej będzie boleć.
-         I ty się nazywasz moim przyjacielem...?- mruknął Jean.
-         Oczywiście!- Connie uderzył pięścią w stół.- Spójrz tylko, ile dla ciebie robię! Już samo to, że akceptuję cię jako geja i wysłuchuję twoich narzekań, jest dowodem mojej przyjaźni! Powinieneś mi za to dziękować na kolanach i płacić!
-         Płacić...i, zaraz, chwila, nie jestem gejem!- „krzyknął” szeptem Jean.- Po prostu...to tylko Marco...tak na mnie działa, jasne?!
-         Tak, tak, przecież to normalne, że czasami hetero podnieca kolega, racja...- Connie uśmiechnął się złośliwie.- Przerwa się kończy, bądź łaskaw i odwróć się już, ja jeszcze skoczę do kibla.
-         Obyś się utopił, ty cholero!
Jednak Connie był już przy drzwiach i nie dosłyszał swojego przyjaciela. Jean
westchnął cierpiętniczo i usiadł prosto w swojej ławce. Przetarł dłońmi twarz i zakrył uszy, czując, że robią się czerwone. Zerknął na siedzącego nieopodal Marco. Właśnie rozmawiał z dwiema koleżankami z ich klasy i uśmiechał się do nich sympatycznie. Dziewczyny również były roześmiane i lekko zarumienione.
Jean przełknął ślinę, czując narastającą zazdrość. Odwrócił głowę i wyjrzał przez okno
na bezchmurne, błękitne niebo.
Musi jeszcze trochę wytrzymać.

***


            Chyba jeszcze nigdy w życiu nie był aż tak zdenerwowany. To nie pierwszy raz, kiedy miał odwiedzić dom Marco, w końcu poznali się już w przedszkolu i byli bliskimi przyjaciółmi, jednak tym razem miały to być wyjątkowe odwiedziny. Bo przecież kiedy Marco zapraszał go do siebie w podstawówce, czy gimnazjum, Jean nie miał zamiaru wyznawać mu uczuć.
            Jednak teraz, będąc w drugiej klasie liceum, był już na tyle dojrzały, że rozumiał, w jakiej sytuacji się znajduje. A sytuacja ta była bardzo kiepska. Kochał się w Marco od długich dziesięciu lat i nic nie wskazywało na to, by to uczucie miało wyparować. Jeśli teraz nie zrobi kroku na przód, będzie żałował do końca życia.
            Zdawał sobie w końcu sprawę z tego, że Connie ma rację i prędzej czy później ktoś może wyznać miłość Marco. A jeśli on się zgodzi...ten, kto dobrze zna Marco wie, że jeśli chodzi o uczucia, zawsze jest szczery i stały. Jeśli będzie chciał się z kimś związać to na długo.
            Oczywiście, szansa na to, że odwzajemni uczucia Jeana i zgodzi się z nim być, była bardzo mała. Ale przynajmniej będzie o nich wiedział, prawda? Gdyby się zgodził, byłby to najszczęśliwszy dzień w życiu Jeana. Jeśli odmówi...cóż, może chociaż w ten sposób łatwiej będzie mu zapomnieć o miłości.
            Dziesięcioletniej miłości.
            Taa.
-         Jean! Przepraszam, że musiałeś czekać!- zawołał Marco, podbiegając do niego.- Nauczyciel mnie zatrzymał, chciał mnie zaciągnąć do komitetu przygotowawczego na najbliższy szkolny festiwal.
-         Znowu się jakiś szykuje?- zapytał zaskoczony Jean.
-         Tak, ale nie jest jeszcze potwierdzone, więc nie rozpowiadaj tego, proszę.- Marco uśmiechnął się do niego.- To co, idziemy?
-         Ah, jasne.
-         Nie martw się obiadem, możemy zjeść u mnie! Chyba, że wolisz kupić coś po drodze?
-         Nie chcę sprawiać ci zbyt dużego kłopotu, więc może, w ramach podziękowania za korepetycje, postawię ci coś?
-         Oh, nie, nie! Absolutnie, nie ma takiej potrzeby, przecież to drobnostka! Nie pierwszy raz będziemy się razem uczyć, Jean!
-         No tak, ale...- Jean zarumienił się i podrapał po głowie, nieco zmieszany.- Chcę ci się jakoś odwdzięczyć...
-         Uhm...do-dobrze.- Marco najwyraźniej dostrzegł jego zakłopotanie.- W takim razie, co powiesz na naleśniki? Nie wiem, czy pamiętasz, ale kiedy byliśmy mali...
-         Chodziliśmy do tego sklepu z naleśnikami przy parku – dokończył za niego Jean.
-         Tak...o to mi chodziło. Nie sądziłem, że pamiętasz!
Pamiętam też, jak się nimi dzieliliśmy... – dodał Jean, czując wypieki na twarzy. To
były te krótkie, chore chwile pośredniego pocałunku, którymi cieszył się po nocach.
-         Cóż, od lat mają tam najlepsze naleśniki, nic dziwnego, że nie zapomniałem – mruknął Jean.
-         No tak. Zawsze brałeś te z serkiem brzoskwiniowym! Dzisiaj też je weźmiesz?
-         Uhm...tak – bąknął Jean, czując jeszcze większe rumieńce. Więc pamięta takie szczegóły? Ostatni raz na naleśnikach byli chyba z 6 lat temu...- A ty weźmiesz truskawkowe?
-         Oh, ostatnio przerzuciłem się na czekoladowe.- Marco uśmiechnął się lekko.- Wcześniej mi tak nie smakowały, ale teraz robią naprawdę przepyszne!
-         Więc nadal tam chodzisz?
-         Czasami.- Marco skinął głową.- Właściwie rzadko, może tak...raz na miesiąc? Nie mam zbytnio czasu, ale są takie momenty, kiedy naprawdę mam na jednego ochotę.- Marco zaśmiał się wesoło.
Jean przełknął ciężko ślinę. Więc Marco przychodzi tu również bez niego. Kiedyś
obiecali sobie, że będą tu jedli zawsze razem, ale najwyraźniej on już nie pamiętał tej głupiej, dziecinnej obietnicy.
Zapewne chodził tu z innymi swoimi przyjaciółmi.
-         Więc, czekoladowe, tak?- zapytał Jean, kiedy stanęli przy sklepie.
-         Tak, dziękuję. Zaczekam tutaj.
Jean skinął do niego głową i wszedł do sklepu.
-         Witamy serdecznie!- rozległ się radosny głos sprzedawczyni.
-         Dzień dobry. Widzę, że dzisiaj nie ma ruchu.- Jean uśmiechnął się lekko.
-         Oh, to przez to, że mieliśmy parę spraw do załatwienia i ogłosiliśmy, że otworzymy dziś dopiero o 16, ale udało nam się skończyć trochę wcześniej – wyjaśniła kobieta, uśmiechając się do niego sympatycznie.- Co dla pana?
-         Poproszę dwa naleśniki – powiedział Jean, sięgając do kieszeni po pieniądze.- Jeden czekoladowy i jeden...- zawahał się, patrząc na kartę ze smakami, stojącą na ladzie.- Hmm...poleca pani jakieś?
-         Brzoskwiniowe są bardzo dobre! Osobiście wręcz je uwielbiam!
-         Są pyszne, ale chyba się już nimi przejadłem...może...poproszę z owocami leśnymi.
-         Czy to wszystko dla pana?
-         Tak, dziękuję.
Sprzedawczyni uśmiechnęła się raz jeszcze i zaczęła przygotowywać naleśniki. Jean
położył na ladzie odliczoną kwotę, a kiedy dostał zawinięte w niebieskie serwetki naleśniki, podziękował uprzejmie i wyszedł ze sklepu. Marco stał przy niewielkim śmietniki, patrząc w przeciwną stronę.
-         Proszę – powiedział Jean, podchodząc do niego i podając mu naleśnika.
-         Oh.- Marco drgnął nerwowo, ale szybko uśmiechnął się i skinął głową.- Dziękuję bardzo. W takim razie...smacznego!
-         Uhm, smacznego.- Jean uśmiechnął się lekko i wraz ze swoim przyjacielem ruszył w kierunku jego domu.
Jakkolwiek by to zabrzmiało, cieszył się, że zajął czymś usta. Dzięki temu nie musiał
zmuszać się do rozmowy i miał na czas na obmyślenie planu.
Ale co za różnica, czy miał cztery minuty namysłu, czy kilka godzin – i tak nie był w
stanie racjonalnie myśleć. Miał wrażenie, że jego głowa jest zupełnie pusta i jedyne, co posiada, to zwykłe bodźce poruszające jego kończynami, szczęką i przełykiem.
Dotarli do domu Marco w kompletnej ciszy. Oboje czuli się dość nieswojo, Marco
rumienił się delikatnie, czując tę dziwną atmosferę w powietrzu. Nie miał pojęcia, dlaczego jego przyjaciel tak się zachowuje, ale widać było, że coś go trapi.
Miał nadzieję, że Jean mu się zwierzy i będzie mógł mu jakoś pomóc...
-         P-proszę – powiedział Marco, otwierając drzwi.- Rodziców nie ma, dzień w dzień wracają późno wieczorem...
-         Dziękuję.- Jean przekroczył próg znanego mu domu i stanął w przedsionku, ze wzrokiem wbitym w podłogę.- Przepraszam za najście – wymamrotał.
-         Napijesz się czegoś?- zapytał Marco, szybko ściągając buty.- Coli, herbaty, soku? Mam pomarańczowy i porzeczkowy. Ah, zostało też trochę wody mineralnej o smaku truskawkowym! Mogę też zrobić gorącą czeko...
-         Wystarczy sok. Porzeczkowy, jeśli mogę.
-         Jasne! W takim razie, idź do mojego pokoju, zaraz przyniosę.
-         Wezmę twoją torbę...- mruknął Jean, po czym, nim Marco zdążył zaprotestować, zabrał mu ją i popędził schodami na górę.
Czuł coraz większe nerwy. Nie miał pojęcia, jak się do tego zabrać. Czy ma mu
powiedzieć na początku, w czasie przerwy w nauce, czy może na pożegnanie? Czy aby na pewno powinien w ogóle mu o tym mówić? Jeśli Marco go odrzuci, prawdopodobnie przestaną być przyjaciółmi...
Czy warto poświęcić 16 lat przyjaźni w imię gejowskiej miłości...?
Jean odłożył torby przy niewielkim stoliku stojącym mniej więcej na środku pokoju.
Usiadł przy nim jak na szpilkach, wyprostowany niczym struna i pochłaniał wzrokiem stojący na nim wazonik z bukietem różnorodnych, kolorowych kwiatów. Nie potrafił ich nazwać, nie znał się na ogrodnictwie, jednak kolorystycznie wyglądały naprawdę interesująco.
Marco miał oko chyba do wszystkiego...
-         Wybacz, że musiałeś czekać – powiedział obiekt myśli Jeana, wchodząc do pomieszczenia z tacą, na której niósł dwa kubki i talerz przepełniony ulubionymi ciastkami Jeana, które zawsze dostawał od mamy Marco: kokosowymi z polewą czekoladową.
-         Jasne – mruknął Jean, obserwując, jak jego przyjaciel siada na przeciwko i ostrożnie kładzie tacę na stolik.- Nie krępuj się i częstuj, wiem, że je uwielbiasz.
-         Dziękuję.- Jean skinął głową, jednak prócz tego drobnego ruchu, siedział jak kamień.
-         Yosh!- Marco sięgnął do swojej torby i wyjął podręcznik i zeszyt od historii.- Czyli masz problemy z okresami, tak?
-         Uhum.
-         A dokładniej? Nie pamiętasz przedziałów czasowych, czy najważniejszych wydarzeń, a może nazwisk?
-         W sumie...to chyba wszystko...- Jean poczuł na policzkach ogień.
-         Dobrze, w takim razie zaczniemy od samiuśkiego początku. Dać ci jakiś czysty zeszyt na notatki? Możesz go zatrzymać, oczywiście. Jeśli znów będziesz miał z czymś problemy, z chęcią ci pomogę!
-         J-jasne.
-         Uhm...Jean?- Marco, choć zwykle był bardzo cierpliwą osobą, tym razem nie wytrzymał. Nie tylko dlatego, że to JEAN zachowywał się dziwnie, a nie jakiś inny znajomy, ale też dlatego, że...no, był to JEAN. Jego najlepszy przyjaciel z dzieciństwa. To chyba normalne, że się o niego martwił!- Coś nie tak?- zapytał.- Stało się coś? Jesteś jakiś...sam nie wiem, rozkojarzony? Nerwowy? Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, jeśli coś cię męczy, trapi, nie daje ci spokoju...możesz na mnie liczyć, Jean!
-         Ja...yyy...- Jean spuścił szybko wzrok i przygryzł wargę.- Nie, to...nic takiego. Zajmijmy się historią.
-         Czy to ma coś wspólnego ze mną?- zapytał Marco, już nieco spokojniej.
-         Co?!
-         No bo...- chłopak westchnął ciężko.- Ostatnio jakoś mnie unikasz. Coraz mniej ze sobą rozmawiamy, nie wracamy już razem do domu...
-         Bo wracasz z Erenem, Arminem i Mikasą...
-         Wracam z nimi, bo ty zacząłeś wracać z Conniem! Nawet mi nie mówisz, że już idziesz, przestałem więc pytać. Myślałem, że masz po prostu złe dni, a potem...cóż, jakoś dziwnie mi było o to zapytać. Bałem się, że po prostu trochę przesadzam, ale to ciągnie się już dość długo. Doczekam się jakiegoś wytłumaczenia? Dlaczego mnie tak traktujesz, Jean?- Marco spojrzał na niego z bólem w oczach.- Czy powiedziałem, albo zrobiłem coś złego? Nie chcesz już się ze mną przyjaźnić?
Jean spojrzał na niego zaskoczony. Jego wzrok padł na usiane piegami policzki jego
przyjaciela. Widząc je, spuścił wzrok, nieco smutniejąc. Kiedy był małym chłopcem, uważał, że piegi nie pasują do faceta, ale teraz...
To była najbardziej urocza rzecz pod słońcem.
-         Nie...- szepnął cicho.
-         Nie?- powtórzy Marco. Jego serce zabiło mocno, zrobiło mu się nieco słabo, a powietrze uleciało z płuc.- Ale...dla...dlaczego?
-         Znaczy, to nie tak...- wymamrotał Jean, czując, jak wszelkie siły opuszczają go.- To nie tak, że po prostu chcę przestać się z tobą przyjaźnić...Ja...pewnie nie zrozumiesz tego...
-         Tylko żadnych wymówek i tego typu tłumaczeń!- powiedział Marco, starając się powstrzymać drobniutkie łezki, które pojawiły się w jego oczach. Był naprawdę zdenerwowany. Jean od ponad 10 lat był zawsze przy nim, zawsze razem się bawili i uczyli, razem rozrabiali...czy Jean naprawdę był w stanie tak po prostu odrzucić ich długoletnią więź?
-         Nie chcę tak po prostu zerwać z tobą przyjaźni – powiedział Jean z westchnieniem, wykręcając sobie palce. Nerwy już go opuściły, a ich miejsce zajęła pewnego rodzaju pustka. Zupełnie, jakby wszelkie emocje uleciały, a on po prostu mówił, co kazał mu jego mózg.- Ja...chciałbym czegoś więcej.
-         Eh?- Marco uniósł lekko brwi.- Czegoś więcej? To znaczy? Określ się dokładniej, Jean...
-         Widzisz, bo ja...- Jean pociągnął lekko nosem.- Tak jakby, kocham cię.
-         C...?
-         I to, tak jakby, od dziesięciu lat. Sporo, co?- mruknął dość beznamiętnie.- Wcześniej jakoś to znosiłem, ale wygląda na to, że świadomość tego jednostronnego uczucia zaczęła mi ciążyć. Zanim mnie o to zapytasz: tak, jestem pewien swoich uczuć. Może i jestem głupi pod wieloma względami, ale znam siebie samego. Dużo czasu zajęło mi zebranie się na odwagę, żeby ci to powiedzieć...nie powiem, chyba czuję się przez to lepiej. Kocham cię, Marco. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś – to mówiąc, Jean wstał od stolika i, napił się swojego soku, wziął kilka ciastek i podszedł do drzwi.- Dziękuję za gościnę.
Wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Równie bezgłośnie zszedł po schodach, ubrał
buty i wyszedł na zewnątrz.
Marco nie wyszedł za nim. Nie wyjrzał też z okna. W żaden sposób nie próbował go
zatrzymać. Tego dnia nie wysłał mu żadnej wiadomości.
Jean miał wrażenie, że jego świat bezpowrotnie się zawalił.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń