-
No i jak, powiedziałeś mu w końcu, że go kochasz?-
zapytał Connie, odgryzając spory kawałek swojej kanapki.
Jean spojrzał na niego
morderczo, ściskając odrobinę za mocno swój kartonik z
sokiem, przez co rozlał trochę na stoliku swojego
przyjaciela.
-
Może idź do pokoju samorządu i przez megafon to
powiedz, co?
-
Hmm? Przecież nie mówię głośno – zdziwił się Connie.
-
Ile razy mam cię prosić, żebyśmy nie mówili o tym w
szkole?- syknął Jean, wycierając blat chusteczką jednorazową.- Co, jeśli ktoś
usłyszy? Spłonę ze wstydu!
-
Daj spokój, i tak nikogo zbytnio nie interesujesz.
-
Być może to prawda, ale jeśli ktoś usłyszy, że
zakochałem się w innym facecie, cała szkoła od razu będzie huczeć od plotek!
Nie martwisz się o mój stan psychiczny?
-
I tak nie jest z nim zbyt dobrze, więc czym się tu
martwić...- mruknął Connie.
-
Zabiję cię...
-
No to powiedziałeś mu, czy nie?
-
...nie – burknął chłopak, odwracając głowę od
przyjaciela.
-
Słuchaj, wiem, że już to mówiłem, i wiem, że ty to
wiesz, ale chcę ci przypomnieć, że w tej szkole jest kilka osób, które
chciałyby go wyrwać. Jeśli się nie pospieszysz, to zabiorą ci go sprzed nosa i
twoja dziesięcioletnia skrywana miłość pójdzie na marne, a ty popadniesz w
depresję i dopiero wtedy będziemy mogli mówić o twoim stanie psychicznym.
-
To nie jest takie łatwe, do cholery!
-
No jasne, w końcu jesteś zakochany w drugim facecie,
sam na twoim miejscu długo bym się wstrzymywał, ale na pewno nie przez 10 lat!
Jeśli to trwa tak długo, to chyba coś poważnego, prawda? Porozmawiaj z nim,
jestem pewien, że nie przyjmie tego w negatywny sposób. Znasz go przecież,
byłby miły nawet dla seryjnego mordercy.
-
Eh...powiem mu...powiem mu dzisiaj.
-
Taa, słyszę to od poniedziałku do piątku po kilka razy
dziennie – westchnął Connie, zgniatając folię, w której wcześniej była jego
kanapka.- No i czasem w weekendy. Niestety, nieważne jak się to kończy, skutek
jest jeden ten sam, niezmienny od kilku lat: Marco nadal nie wie, że jesteś w
nim zakochany.
-
A może ty spróbujesz wyznać miłość drugiemu facetowi?
O, proszę, na przykład Erenowi!
-
Erenowi?- Connie spojrzał na niego powoli, jak na
imbecyla.- Nigdy bym się za nim nie obejrzał. Nawet, gdyby miał na sobie
brokatową miniówkę i obcisły top z panterki, a do tego lateksowe kozaczki na
koturnie i koronę księżniczki na głowie. Przy nim Marco jest uosobieniem dobra
i miłości. Oh. Wiesz co, pokażę ci, jak możesz to zrobić.
Jean zmarszczył brwi, patrząc
niepewnie na przyjaciela, który wpatrywał się w jakiś
punkt ponad jego ramieniem. W końcu Connie uniósł dłoń i
uśmiechnął się szeroko.
-
Marco!
Jean poczuł zimny dreszcz na
plecach. Mógł niemal usłyszeć odgłos kroków Marco,
który zbliżał się do nich, aż w końcu stanął przy stoliku i
uśmiechnął się najpierw do Conniego, a potem do Jeana.
-
Dzień dobry, Jean!
-
Cześć, Marco – bąknął chłopak w odpowiedzi.
-
Marco, mógłbyś mi pożyczyć po zajęciach zeszyt od
matmy? Nie mam notatek z ostatniej lekcji.- Connie zrobił przesadnie smutną
minę.
-
Oh, nie ma problemu. Jeśli czegoś nie będziesz
rozumiał, z przyjemnością ci pomogę!
-
Dzięki, kocham cię, Marco!- powiedział Connie z
radosnym uśmiechem, rzucając Jeanowi ukradkowe spojrzenie.
-
Oh...hahaha!- Marco zarumienił się lekko i podrapał po
głowie, zakłopotany.- To żaden problem! Zawsze z chęcią ci pomogę. Tobie
również, Jean!
-
No tak!- krzyknął nagle Connie, uderzając się otwartą
dłonią w czoło.- Jesteś idiotą...
-
Ehm...słucham?- Marco przechylił lekko głowę, nie
dosłyszawszy przyjaciela.
-
Marco, jesteś dobry z historii Japonii, prawda?-
zapytał Connie.- Widzisz, Jean potrzebuje korepetycji, a ja dopiero teraz sobie
przypomniałem, że przecież jesteś najlepszy w klasie!
-
Co...?
-
Cóż...- Marco uśmiechnął się nieśmiało.- Nie wiem, czy
najlepszy, ale lubię historię Japonii, więc...jeśli chcesz, Jean, mogę cię
poduczyć. Z czym dokładnie masz problem?
-
Ze wszystkimi okresami – odparł za niego Connie,
kiwając poważnie głową.- Jean to prawdziwy idiota.
-
EJ!
-
W takim razie, może wpadniesz do mnie jutro po
zajęciach?- zapytał Marco, patrząc z uśmiechem na swojego przyjaciela.- Możemy
się razem pouczyć, zwłaszcza, że mamy w piątek sprawdzian!
-
Yy...ta, dzięki. Ratujesz mi tyłek...- westchnął Jean.
-
Nie ma sprawy, zawsze chętnie ci pomogę, Jean!- Marco
uśmiechnął się do niego radośnie, z delikatnymi rumieńcami na policzkach.
Pomachał im na pożegnanie ręką, po czym odszedł do swojej ławki.
Jean spojrzał zabójczo na
Conniego, jednak ten nie zląkł się go i tylko uniósł
sceptycznie jedną brew.
-
W taki oto łatwy sposób możesz wyznać mu miłość i przy
okazji załapać się na randkę SAM NA SAM w jego domu – powiedział, popijając sok
pomarańczowy.- Nie musisz dziękować, Jean. Bawcie się dobrze i zdaj mi później
relacje. Tylko proszę cię...SKORZYSTAJ Z OKAZJI, skoro ci ją dałem, dobra?
-
Nie potrzebuję twojej pomocy, sam sobie doskonale
poradzę!
-
Tak, to też słyszę już od dość dawna – westchnął
Connie.- Po prostu rób, co do ciebie należy, albo będę zmuszony przedsięwziąć
środki, którym będzie jeszcze ciężej zaradzić, mój drogi.- Connie uśmiechnął
się złowieszczo i zachichotał.
-
Co ty, do cholery, planujesz?!
-
Jak to co?- Connie zmarszczył gniewnie brwi.- Zamierzam
zmusić cię siłą, żebyś wyznał mu miłość! Oczywiście, jeśli nie chcesz się z tym
spieszyć, to spoko.- Connie oparł się swobodnie o oparcie krzesła i uśmiechnął
do Jeana.- Ale uprzedzam, że im dłużej będziesz się ociągał, tym bardziej
będzie boleć.
-
I ty się nazywasz moim przyjacielem...?- mruknął Jean.
-
Oczywiście!- Connie uderzył pięścią w stół.- Spójrz
tylko, ile dla ciebie robię! Już samo to, że akceptuję cię jako geja i
wysłuchuję twoich narzekań, jest dowodem mojej przyjaźni! Powinieneś mi za to
dziękować na kolanach i płacić!
-
Płacić...i, zaraz, chwila, nie jestem gejem!-
„krzyknął” szeptem Jean.- Po prostu...to tylko Marco...tak na mnie działa,
jasne?!
-
Tak, tak, przecież to normalne, że czasami hetero
podnieca kolega, racja...- Connie uśmiechnął się złośliwie.- Przerwa się
kończy, bądź łaskaw i odwróć się już, ja jeszcze skoczę do kibla.
-
Obyś się utopił, ty cholero!
Jednak Connie był już przy
drzwiach i nie dosłyszał swojego przyjaciela. Jean
westchnął cierpiętniczo i usiadł prosto w swojej ławce.
Przetarł dłońmi twarz i zakrył uszy, czując, że robią się czerwone. Zerknął na
siedzącego nieopodal Marco. Właśnie rozmawiał z dwiema koleżankami z ich klasy
i uśmiechał się do nich sympatycznie. Dziewczyny również były roześmiane i
lekko zarumienione.
Jean przełknął ślinę, czując
narastającą zazdrość. Odwrócił głowę i wyjrzał przez okno
na bezchmurne, błękitne niebo.
Musi jeszcze trochę wytrzymać.
***
Chyba
jeszcze nigdy w życiu nie był aż tak zdenerwowany. To nie pierwszy raz, kiedy
miał odwiedzić dom Marco, w końcu poznali się już w przedszkolu i byli bliskimi
przyjaciółmi, jednak tym razem miały to być wyjątkowe odwiedziny. Bo przecież
kiedy Marco zapraszał go do siebie w podstawówce, czy gimnazjum, Jean nie miał
zamiaru wyznawać mu uczuć.
Jednak
teraz, będąc w drugiej klasie liceum, był już na tyle dojrzały, że rozumiał, w
jakiej sytuacji się znajduje. A sytuacja ta była bardzo kiepska. Kochał się w
Marco od długich dziesięciu lat i nic nie wskazywało na to, by to uczucie miało
wyparować. Jeśli teraz nie zrobi kroku na przód, będzie żałował do końca życia.
Zdawał
sobie w końcu sprawę z tego, że Connie ma rację i prędzej czy później ktoś może
wyznać miłość Marco. A jeśli on się zgodzi...ten, kto dobrze zna Marco wie, że
jeśli chodzi o uczucia, zawsze jest szczery i stały. Jeśli będzie chciał się z
kimś związać to na długo.
Oczywiście,
szansa na to, że odwzajemni uczucia Jeana i zgodzi się z nim być, była bardzo
mała. Ale przynajmniej będzie o nich wiedział, prawda? Gdyby się zgodził, byłby
to najszczęśliwszy dzień w życiu Jeana. Jeśli odmówi...cóż, może chociaż w ten
sposób łatwiej będzie mu zapomnieć o miłości.
Dziesięcioletniej
miłości.
Taa.
-
Jean! Przepraszam, że musiałeś czekać!- zawołał Marco,
podbiegając do niego.- Nauczyciel mnie zatrzymał, chciał mnie zaciągnąć do
komitetu przygotowawczego na najbliższy szkolny festiwal.
-
Znowu się jakiś szykuje?- zapytał zaskoczony Jean.
-
Tak, ale nie jest jeszcze potwierdzone, więc nie
rozpowiadaj tego, proszę.- Marco uśmiechnął się do niego.- To co, idziemy?
-
Ah, jasne.
-
Nie martw się obiadem, możemy zjeść u mnie! Chyba, że
wolisz kupić coś po drodze?
-
Nie chcę sprawiać ci zbyt dużego kłopotu, więc może, w
ramach podziękowania za korepetycje, postawię ci coś?
-
Oh, nie, nie! Absolutnie, nie ma takiej potrzeby,
przecież to drobnostka! Nie pierwszy raz będziemy się razem uczyć, Jean!
-
No tak, ale...- Jean zarumienił się i podrapał po
głowie, nieco zmieszany.- Chcę ci się jakoś odwdzięczyć...
-
Uhm...do-dobrze.- Marco najwyraźniej dostrzegł jego
zakłopotanie.- W takim razie, co powiesz na naleśniki? Nie wiem, czy pamiętasz,
ale kiedy byliśmy mali...
-
Chodziliśmy do tego sklepu z naleśnikami przy parku –
dokończył za niego Jean.
-
Tak...o to mi chodziło. Nie sądziłem, że pamiętasz!
Pamiętam też, jak się nimi
dzieliliśmy... – dodał Jean, czując wypieki na twarzy. To
były te krótkie, chore chwile pośredniego pocałunku, którymi
cieszył się po nocach.
-
Cóż, od lat mają tam najlepsze naleśniki, nic dziwnego,
że nie zapomniałem – mruknął Jean.
-
No tak. Zawsze brałeś te z serkiem brzoskwiniowym!
Dzisiaj też je weźmiesz?
-
Uhm...tak – bąknął Jean, czując jeszcze większe
rumieńce. Więc pamięta takie szczegóły? Ostatni raz na naleśnikach byli chyba z
6 lat temu...- A ty weźmiesz truskawkowe?
-
Oh, ostatnio przerzuciłem się na czekoladowe.- Marco
uśmiechnął się lekko.- Wcześniej mi tak nie smakowały, ale teraz robią naprawdę
przepyszne!
-
Więc nadal tam chodzisz?
-
Czasami.- Marco skinął głową.- Właściwie rzadko, może
tak...raz na miesiąc? Nie mam zbytnio czasu, ale są takie momenty, kiedy
naprawdę mam na jednego ochotę.- Marco zaśmiał się wesoło.
Jean przełknął ciężko ślinę.
Więc Marco przychodzi tu również bez niego. Kiedyś
obiecali sobie, że będą tu jedli zawsze razem, ale
najwyraźniej on już nie pamiętał tej głupiej, dziecinnej obietnicy.
Zapewne chodził tu z innymi
swoimi przyjaciółmi.
-
Więc, czekoladowe, tak?- zapytał Jean, kiedy stanęli
przy sklepie.
-
Tak, dziękuję. Zaczekam tutaj.
Jean skinął do niego głową i
wszedł do sklepu.
-
Witamy serdecznie!- rozległ się radosny głos
sprzedawczyni.
-
Dzień dobry. Widzę, że dzisiaj nie ma ruchu.- Jean
uśmiechnął się lekko.
-
Oh, to przez to, że mieliśmy parę spraw do załatwienia
i ogłosiliśmy, że otworzymy dziś dopiero o 16, ale udało nam się skończyć
trochę wcześniej – wyjaśniła kobieta, uśmiechając się do niego sympatycznie.-
Co dla pana?
-
Poproszę dwa naleśniki – powiedział Jean, sięgając do
kieszeni po pieniądze.- Jeden czekoladowy i jeden...- zawahał się, patrząc na
kartę ze smakami, stojącą na ladzie.- Hmm...poleca pani jakieś?
-
Brzoskwiniowe są bardzo dobre! Osobiście wręcz je
uwielbiam!
-
Są pyszne, ale chyba się już nimi
przejadłem...może...poproszę z owocami leśnymi.
-
Czy to wszystko dla pana?
-
Tak, dziękuję.
Sprzedawczyni uśmiechnęła się
raz jeszcze i zaczęła przygotowywać naleśniki. Jean
położył na ladzie odliczoną kwotę, a kiedy dostał zawinięte
w niebieskie serwetki naleśniki, podziękował uprzejmie i wyszedł ze sklepu.
Marco stał przy niewielkim śmietniki, patrząc w przeciwną stronę.
-
Proszę – powiedział Jean, podchodząc do niego i podając
mu naleśnika.
-
Oh.- Marco drgnął nerwowo, ale szybko uśmiechnął się i
skinął głową.- Dziękuję bardzo. W takim razie...smacznego!
-
Uhm, smacznego.- Jean uśmiechnął się lekko i wraz ze
swoim przyjacielem ruszył w kierunku jego domu.
Jakkolwiek by to zabrzmiało,
cieszył się, że zajął czymś usta. Dzięki temu nie musiał
zmuszać się do rozmowy i miał na czas na obmyślenie planu.
Ale co za różnica, czy miał
cztery minuty namysłu, czy kilka godzin – i tak nie był w
stanie racjonalnie myśleć. Miał wrażenie, że jego głowa jest
zupełnie pusta i jedyne, co posiada, to zwykłe bodźce poruszające jego
kończynami, szczęką i przełykiem.
Dotarli do domu Marco w
kompletnej ciszy. Oboje czuli się dość nieswojo, Marco
rumienił się delikatnie, czując tę dziwną atmosferę w
powietrzu. Nie miał pojęcia, dlaczego jego przyjaciel tak się zachowuje, ale
widać było, że coś go trapi.
Miał nadzieję, że Jean mu się
zwierzy i będzie mógł mu jakoś pomóc...
-
P-proszę – powiedział Marco, otwierając drzwi.-
Rodziców nie ma, dzień w dzień wracają późno wieczorem...
-
Dziękuję.- Jean przekroczył próg znanego mu domu i
stanął w przedsionku, ze wzrokiem wbitym w podłogę.- Przepraszam za najście –
wymamrotał.
-
Napijesz się czegoś?- zapytał Marco, szybko ściągając
buty.- Coli, herbaty, soku? Mam pomarańczowy i porzeczkowy. Ah, zostało też
trochę wody mineralnej o smaku truskawkowym! Mogę też zrobić gorącą czeko...
-
Wystarczy sok. Porzeczkowy, jeśli mogę.
-
Jasne! W takim razie, idź do mojego pokoju, zaraz
przyniosę.
-
Wezmę twoją torbę...- mruknął Jean, po czym, nim Marco
zdążył zaprotestować, zabrał mu ją i popędził schodami na górę.
Czuł coraz większe nerwy. Nie
miał pojęcia, jak się do tego zabrać. Czy ma mu
powiedzieć na początku, w czasie przerwy w nauce, czy może
na pożegnanie? Czy aby na pewno powinien w ogóle mu o tym mówić? Jeśli Marco go
odrzuci, prawdopodobnie przestaną być przyjaciółmi...
Czy warto poświęcić 16 lat
przyjaźni w imię gejowskiej miłości...?
Jean odłożył torby przy
niewielkim stoliku stojącym mniej więcej na środku pokoju.
Usiadł przy nim jak na szpilkach, wyprostowany niczym struna
i pochłaniał wzrokiem stojący na nim wazonik z bukietem różnorodnych,
kolorowych kwiatów. Nie potrafił ich nazwać, nie znał się na ogrodnictwie,
jednak kolorystycznie wyglądały naprawdę interesująco.
Marco miał oko chyba do
wszystkiego...
-
Wybacz, że musiałeś czekać – powiedział obiekt myśli
Jeana, wchodząc do pomieszczenia z tacą, na której niósł dwa kubki i talerz
przepełniony ulubionymi ciastkami Jeana, które zawsze dostawał od mamy Marco:
kokosowymi z polewą czekoladową.
-
Jasne – mruknął Jean, obserwując, jak jego przyjaciel
siada na przeciwko i ostrożnie kładzie tacę na stolik.- Nie krępuj się i
częstuj, wiem, że je uwielbiasz.
-
Dziękuję.- Jean skinął głową, jednak prócz tego
drobnego ruchu, siedział jak kamień.
-
Yosh!- Marco sięgnął do swojej torby i wyjął podręcznik
i zeszyt od historii.- Czyli masz problemy z okresami, tak?
-
Uhum.
-
A dokładniej? Nie pamiętasz przedziałów czasowych, czy
najważniejszych wydarzeń, a może nazwisk?
-
W sumie...to chyba wszystko...- Jean poczuł na
policzkach ogień.
-
Dobrze, w takim razie zaczniemy od samiuśkiego
początku. Dać ci jakiś czysty zeszyt na notatki? Możesz go zatrzymać,
oczywiście. Jeśli znów będziesz miał z czymś problemy, z chęcią ci pomogę!
-
J-jasne.
-
Uhm...Jean?- Marco, choć zwykle był bardzo cierpliwą
osobą, tym razem nie wytrzymał. Nie tylko dlatego, że to JEAN zachowywał się
dziwnie, a nie jakiś inny znajomy, ale też dlatego, że...no, był to JEAN. Jego
najlepszy przyjaciel z dzieciństwa. To chyba normalne, że się o niego martwił!-
Coś nie tak?- zapytał.- Stało się coś? Jesteś jakiś...sam nie wiem,
rozkojarzony? Nerwowy? Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, jeśli coś cię męczy,
trapi, nie daje ci spokoju...możesz na mnie liczyć, Jean!
-
Ja...yyy...- Jean spuścił szybko wzrok i przygryzł
wargę.- Nie, to...nic takiego. Zajmijmy się historią.
-
Czy to ma coś wspólnego ze mną?- zapytał Marco, już
nieco spokojniej.
-
Co?!
-
No bo...- chłopak westchnął ciężko.- Ostatnio jakoś
mnie unikasz. Coraz mniej ze sobą rozmawiamy, nie wracamy już razem do domu...
-
Bo wracasz z Erenem, Arminem i Mikasą...
-
Wracam z nimi, bo ty zacząłeś wracać z Conniem! Nawet
mi nie mówisz, że już idziesz, przestałem więc pytać. Myślałem, że masz po
prostu złe dni, a potem...cóż, jakoś dziwnie mi było o to zapytać. Bałem się,
że po prostu trochę przesadzam, ale to ciągnie się już dość długo. Doczekam się
jakiegoś wytłumaczenia? Dlaczego mnie tak traktujesz, Jean?- Marco spojrzał na
niego z bólem w oczach.- Czy powiedziałem, albo zrobiłem coś złego? Nie chcesz
już się ze mną przyjaźnić?
Jean spojrzał na niego
zaskoczony. Jego wzrok padł na usiane piegami policzki jego
przyjaciela. Widząc je, spuścił wzrok, nieco smutniejąc.
Kiedy był małym chłopcem, uważał, że piegi nie pasują do faceta, ale teraz...
To była najbardziej urocza rzecz
pod słońcem.
-
Nie...- szepnął cicho.
-
Nie?- powtórzy Marco. Jego serce zabiło mocno, zrobiło
mu się nieco słabo, a powietrze uleciało z płuc.- Ale...dla...dlaczego?
-
Znaczy, to nie tak...- wymamrotał Jean, czując, jak
wszelkie siły opuszczają go.- To nie tak, że po prostu chcę przestać się z tobą
przyjaźnić...Ja...pewnie nie zrozumiesz tego...
-
Tylko żadnych wymówek i tego typu tłumaczeń!-
powiedział Marco, starając się powstrzymać drobniutkie łezki, które pojawiły
się w jego oczach. Był naprawdę zdenerwowany. Jean od ponad 10 lat był zawsze
przy nim, zawsze razem się bawili i uczyli, razem rozrabiali...czy Jean
naprawdę był w stanie tak po prostu odrzucić ich długoletnią więź?
-
Nie chcę tak po prostu zerwać z tobą przyjaźni – powiedział
Jean z westchnieniem, wykręcając sobie palce. Nerwy już go opuściły, a ich
miejsce zajęła pewnego rodzaju pustka. Zupełnie, jakby wszelkie emocje
uleciały, a on po prostu mówił, co kazał mu jego mózg.- Ja...chciałbym czegoś
więcej.
-
Eh?- Marco uniósł lekko brwi.- Czegoś więcej? To
znaczy? Określ się dokładniej, Jean...
-
Widzisz, bo ja...- Jean pociągnął lekko nosem.- Tak
jakby, kocham cię.
-
C...?
-
I to, tak jakby, od dziesięciu lat. Sporo, co?- mruknął
dość beznamiętnie.- Wcześniej jakoś to znosiłem, ale wygląda na to, że
świadomość tego jednostronnego uczucia zaczęła mi ciążyć. Zanim mnie o to
zapytasz: tak, jestem pewien swoich uczuć. Może i jestem głupi pod wieloma
względami, ale znam siebie samego. Dużo czasu zajęło mi zebranie się na odwagę,
żeby ci to powiedzieć...nie powiem, chyba czuję się przez to lepiej. Kocham
cię, Marco. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś – to mówiąc, Jean wstał od stolika i,
napił się swojego soku, wziął kilka ciastek i podszedł do drzwi.- Dziękuję za
gościnę.
Wyszedł, cicho zamykając za sobą
drzwi. Równie bezgłośnie zszedł po schodach, ubrał
buty i wyszedł na zewnątrz.
Marco nie wyszedł za nim. Nie
wyjrzał też z okna. W żaden sposób nie próbował go
zatrzymać. Tego dnia nie wysłał mu żadnej wiadomości.
Jean miał wrażenie, że jego
świat bezpowrotnie się zawalił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz