Herbatki u Hagrida nie mogliśmy się doczekać.
Nawet Remus raz po raz spoglądał na zegarek, nie wspominając już o Peterze, który zaskakująco szybko pochłonął swoją kolację. Nie byliśmy pewni, czy Hagrid poczęstuje nas mięsem z gronostaja (a trzeba przyznać, że James i ja bardzo chcieliśmy spróbować mięsa pochodzącego z Zakazanego Lasu zwierzęcia), dlatego zjedliśmy tyle, żeby nie czuć się pełnymi, ale i żeby ewentualnie zmieścić poczęstunek u gajowego.
Dziesięć minut przed wybiciem godziny siódmej opuściliśmy zamek. Żaden profesor, prefekt ani w ogóle jakikolwiek uczeń nie próbował nas zatrzymać, ani nawet nie zagadnął, dokąd idziemy. Wyszliśmy więc w zupełnej swobodzie, nie spiesząc się i nie rozglądając jak ogłupiali, co mogłoby wzbudzić jakieś podejrzenia.
Pogoda pod wieczór zepsuła się. Teraz nad szkołą oraz jej okolicą wisiały ciemne chmury zwiastujące deszcz, w powietrzu zaś czuć było duchotę, przez co zaczęliśmy przeczuwać, że wkrótce nadejdzie burza. Tutaj to było normalne, burze zdarzały się ponoć nawet w styczniu.
– Mam nadzieję, że nie będziemy musieli wracać do zamku w deszczu – westchnął Remus.
– Ojej, koteczek nie lubi wody?- zapytałem, uśmiechając się do niego złośliwie.
– Koteczek zaraz wydrapie ci oczy, wiesz?- Lupin obrzucił mnie złym spojrzeniem.
– A to dlaczego?- zdziwiłem się, bo przecież nie zrobiłem nic złego.
– Koteczki są nieobliczalne.- Remus uśmiechnął się zjadliwie.
– Ty lepiej uważaj, bo poszczuję koteczka pieseczkiem – odparłem, mierząc Lupina od góry do dołu.
– Koteczek ma swoje sposoby na pieseczka...
– Możecie skończyć z tym swoim zoologicznym romansem?- wybuchnął James, patrząc na nas z niedowierzaniem.- Właśnie zbliżamy się do chatki olbrzymiątka, więc zróbcie mi przysługę i przymknijcie się, zanim Hagrid usłyszy was i pomyśli, że uciekliście z Zakazanego Lasu.
Ja i Remus spojrzeliśmy najpierw na Jamesa, a potem na samych siebie, po czym posłusznie zamknęliśmy jadaczki. Wciąż jednak spoglądaliśmy na siebie, trochę się bocząc. Dopiero gdy stanęliśmy przed drzwiami chatki Hagrida, zapomnieliśmy o naszej poprzedniej wymianie zdań.
Drzwi otworzyły się szeroko i w progu stanął Rubeus.
– Właźcie, właźcie, zanim się rozpada – rzucił gromkim głosem, przesuwając się na bok i przepuszczając nas.
Wpakowaliśmy się do jego domu, jeden za drugim. Spodziewałem się raczej bardziej magicznego wnętrza, bo z zewnątrz budynek sprawiał wrażenie małego – zwłaszcza jak na standardy Hagrida – ale okazało się, że w środku było podobnie. Chatka składała się z jednego tylko pomieszczenia, w którym po jednej stronie znajdowało się ogromne łóżko, a po drugiej kominek z paleniskiem, nad którym zawieszony został na pręcie czajnik. Pod ścianą stał również stół z trzema krzesłami – tak wielkimi, że mogliśmy spokojnie pomieścić się we dwóch na jednym.
– Już podaję herbatę, siadajcie i rozgośćcie się – powiedział Hagrid, odwracając się do nas plecami i szykując kubki wielkości małych rondelków.
Ponieważ to obok Remusa trafiło mi się miejsce, to do niego skierowałem szeptem nurtujące mnie pytanie:
– Jak on może być pół-olbrzymem? No bo... jeden rodzic olbrzym, a drugi normalny...? Jak to możliwe?
Lupin spojrzał na mnie niemal z przerażeniem.
– Chyba wolę nie wiedzieć... – wymamrotał.
Zacisnąłem usta, trochę zły, że moja ciekawość nie została zaspokojona. Nie mogłem jednak winić o to Remusa, nic dziwnego, że i on nie miał pojęcia jak to się stało, że Hagrid się urodził. Spojrzałem na Jamesa, siedzącego z Peterem na krześle obok i już przymierzyłem się do zadania tego pytania także i jemu, kiedy Rubeus odwrócił się od nas i podał każdemu z nas po wielkim kubku-rondelku. Wkrótce na stole pojawił się również talerz pełen ciastek.
– Czy to ciastka z gronostaja?- zapytałem. Remus obok mnie wypluł do swojego rondelka herbatę, którą akurat zamierzał wypić.
– Nie, zwykłe ciastka – odparł z zaskoczeniem Hagrid, siadając na krześle przed nami.- Do ciastek nie dodaje się mięsa, tak mi się zdaje.
– Dobrze ci się zdaje, Hagridzie...- wychrypiał Lupin, po czym posłał mi pełne wyrzutu spojrzenie. Było jasne, że to mnie obwinia za to, że się prawie udusił.
– Jak udało się polowanie?- James zmienił zgrabnie temat.
– Dobrze, całkiem dobrze.- Hagrid potrząsnął głową.- Dwa gronostaje złapałem i trzy kuropatwy. Jak jesteście głodni, to mogę wam coś zaraz upichcić – dodał.
– Nie, nie, nie kłopocz się.- Potter zamachał dłonią.- W końcu nie przyszliśmy tu, żeby cię objadać!
Moja dłoń, którą akurat wpychałem sobie do wciąż na wpół wypełnionych ciastkiem ust kolejne ciastko, zatrzymała się, a ja spojrzałem niepewnie po moich przyjaciołach. Peter też spróbował ciastka, ale skubał je bardzo powoli i jakby niechętnie. Remus obok mnie wpatrywał się w Hagrida, ale czułem coś, że doskonale ma świadomość tego, co robiłem.
– Ja tam się z chęcią podzielę – powiedział Rubeus.- Rzadko miewam tu gości. Praca gajowego jest całkiem zajmująca, a tak to jedynie Dumbledore wpadnie, kiedy znajdzie wolną chwilę, ale o tą to ciężko.
– Dumbledore?- powtórzył ze zdziwieniem James.- To Dumbledore cię tu odwiedza?
– No pewnie – odparł Hagrid, dumnie wypinając pierś.- Dumbledore to bardzo dobry gość jest. Bardzo dobry! To dzięki niemu mam tę posadę.
– Od dawna się znacie?- zapytałem, szczerze zainteresowany.- Jesteście przyjaciółmi, czy coś takiego?
Słowo daję, że Hagrid w tamtym momencie się zarumienił, choć przez bujną czarną brodę nie było tego zbyt wyraźnie widać.
– Noo, można tak powiedzieć – odparł.- A znamy się od hoho, wielu lat. Zdaje się, że już ze trzydzieści minęło.
– To ile ty tak właściwie masz lat?- spytał James.
– W grudniu skończę czterdzieści trzy – odparł.
– Wow!- Ja i James wydaliśmy z siebie jednocześnie okrzyk.
– To przecież nic takiego, wy też pewnego dnia dożyjecie takiego wieku – powiedział Hagrid, uśmiechając się do nas.- Herbatka smakuje?
– Jest pyszna – odparł Remus, który jako jedyny jej spróbował. Ja, James i Peter zrobiliśmy to dopiero po pytaniu Rubeusa i zgodnie pokiwaliśmy głowami, choć herbatka była nieco mętna.
– No.- Hagrid kiwnął głową, zadowolony.- Zdaje się, że chcieliście pomówić ze mną o Zakazanym Lesie...
– Tak, właśnie – odparł James, a jego oczy zaświeciły zawadiacko.- Jako gajowy chodzisz tam pewnie codziennie i zdążyłeś już go całego zbadać, prawda? Może zdradzisz nam tajemnicę co zrobić, żeby przeżyć w Zakazanym Lesie? Słyszeliśmy, że mnóstwo tam potworów, a ty przecież świetnie sobie radzisz!
– Owszem, ale ja jestem cztery razy starszy od was i z osiem razy większy – odparł Rubeus, kiwając głową i spoglądając na każdego z nas z osobna.- Wyglądacie mi na takich huncwotów, co to szukają przygód wszędzie, gdzie się znajdą, ale Zakazany Las to akurat nie jest dobre miejsce do zabaw. Powtarzam to każdemu, kogo niesie, żeby tam zajrzeć i, wierzcie mi, ci co mnie słuchają, dobrze na tym wychodzą, o.- Hagrid wziął z talerza ciastko i pochłonął je całe za jednym razem.
– Co takiego znajduje się w tych lasach?- dociekałem, również biorąc ciastko. Były trochę za twarde, ale nawet smaczne.
– Wszystko to, czego się boicie, a przynajmniej czego się powinniście bać – odparł Hagrid.- Na przykład takie akromantule. To olbrzymie pająki, dwa razy większe od was. Jak te was chapną, to już nie puszczą. Nie dość, że mają potężne szczęki, to w dodatku są jadowite. Możecie przeżyć odgryzienie ręki, czy nogi, ale i tak zabije was jad.
Spojrzeliśmy na siebie powoli z Remusem. Lupin przełknął ślinę, a ja wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
– No a jak ty sobie z nimi radzisz?- dopytywał James, marszcząc brwi. Był bardziej skupiony i żądny wiedzy niż na jakiejkolwiek lekcji, nawet obronie przed czarną magią, która ze wszystkich interesowała go najbardziej.
– Ja mam swoje sprawdzone sposoby – odrzekł Hagrid.- Pająki nie zrobią mi krzywdy. Dlatego, że mnie znają.
– Znają?- Zmarszczyłem brwi.- Czyli jeśli będziemy odwiedzać Zakazany Las wystarczająco często i damy im się poznać, to będą nas akceptować?
– Ani mi się ważcie dawać im się poznawać!- powiedział szybko Rubeus.- Nie o takie poznanie mi chodziło! Wy jesteście młodzi, dla takich pająków są z was bardzo smaczne przekąski. A nawet gdybyście skumali się z akromantulami, to w lesie jest mnóstwo innych stworzeń, którym nie będzie się podobało, że zwykły człowiek łazi po ich terenach. Takie centaury na przykład. Albo jednorożce. Trolli też by się tam kilka znalazło. Testrale to może i niezbyt groźne są, ale i tak trzeba uważać! Podobnie jest z hipogryfami, bystroduchami, albo ekrlingami. To dopiero skurczybyki są. Smakują w mniejszych dzieciach, ale na was też by chętkę znalazły, jakby was zobaczyły.
Hagrid dalej wymieniał kompletnie nam nieznane nazwy stworzeń, opisując coraz to dziwniejsze zagrożenia z ich strony. Wkręcił się w to niesamowicie, a choć cała nasza czwórka słuchała go z najwyższą uwagą i zainteresowaniem, głównie siedzieliśmy z rozdziawionymi gębami, wpatrując się w niego jak kretyni.
– No dobra, a jak duży jest ten las?- zapytał James, kiedy Hagrid zrobił przerwę, by napić się herbatki.
– Bardzo duży – odparł wymijająco gajowy, najwyraźniej wyczuwając, że groteskowe opisy menu potworów nas nie przestraszy.- Nawet siedem lat chodzenia dzień w dzień po lesie nie starczyłoby wam, by odkryć wszystkie miejsca. A musicie przecież jeszcze zbadać Hogwart, no nie?- podsunął, wyraźnie chcąc naprowadzić nas na coś zdecydowanie bezpieczniejszego.- Zamek kryje w sobie wiele tajemnic, a odkrywanie ich to dobra zabawa.
– Dobra dla pięciolatków – mruknął James, wywracając oczami.- Nam jest potrzebna adrenalina, Hagridzie. Jeśli teraz nie wykorzystamy danego nam czasu, za dziesięć lat będziemy przemądrzałymi ważniaczkami.
– Albo staniemy się takimi Smarkerusami – mruknąłem, po czym wzdrygnąłem się z obrzydzenia.
– A te Smarkerusy to co?- zaciekawił się Rubeus.- To jakaś inna nazwa stworów...?
Wszyscy czterej ryknęliśmy śmiechem na jego słowa. Hagrid wydawał się trochę zakłopotany, dlatego pośpieszyłem mu z wyjaśnieniami:
– Można tak powiedzieć, Hagridzie! Właściwie to bardzo trafnie to ująłeś.
– Na razie z tego gatunku poznaliśmy jednego osobnika – dodał James, szczerząc zęby w uśmiechu.- Jest w Slytherinie. Łatwo go poznać, ma włosy umorusane trollim łajnem.
– Aaa, czyli tak żeście kogoś przezwali.- Hagrid potrząsnął grzywą, po czym sięgnął po swój rondelek z herbatą.- Co tym dzieciom teraz we łbach siedzi, ja nie wiem...
– Snape to podła żmija.- Potter najwyraźniej poczuł się w obowiązku nas wybronić.- Po samym jego wyglądzie widać, jaki z niego podły człowiek. Szczyci się tym, że jest Ślizgonem i nic nie powstrzymuje go od tego, by obrażać innych. Nie rozumiem dlaczego ktoś taki jak on czuje się lepszy od nas.- James popatrzył ze złością po naszej trójce.- Parę dni temu słyszałem, co mówił o tej Krukonce, Miles Eve. Wyzywał ją od szlam i powtarzał, że dla takich jak ona nie ma miejsca w Hogwarcie.
– No, rzeczywiście...- Hagrid spoglądał na każdego z nas z powagą. Kiwnął głową.- Takich rzeczy się rozpowiadać nie powinno. Ale Ślizgoni to zawsze gnidy były...- dodał z kwaśną miną. Wydawało mi się, że w jego oczach dostrzegłem przebłysk żalu i smutku.
Sam nie wiem co mnie podkusiło, ale nim się zorientowałem, z moich ust padło pytanie:
– Jesteś w połowie czarodziejem, prawda? Ale jak do tej pory nigdy nie widziałem, żebyś nosił ze sobą różdżkę.
Hagrid odchrząknął cicho, uciekając wzrokiem na bok, w kierunku drzwi, gdzie stał wieszak, na którym wisiał jego wielki płaszcz oraz różowa parasolka.
– Noo, złamali mi ją, jak byłem młodszy – wyjaśnił, po czym upił łyk herbaty.
– Złamali?- pisnął Peter, spoglądając na nas nerwowo.- Jak to? Dlaczego?
– To długa historia – odparł wymijająco Rubeus.- Ale, no... musicie wiedzieć, że nie jestem złym gościem – dodał, a mnie aż zrobiło się głupio i trochę... cóż, smutno. Hagrid od samego początku wydawał się być w porządku. W tej chatce położonej na skraju lasu, z dala od zamku, musiał czuć się dość samotnie.- Zdarzyło się kiedyś... że zostałem o coś oskarżony, jak byłem młody. Niesłusznie – dodał, choć wcale nie musiał. Byłem pewien, że zarówno ja, jak i James, Remus i Peter czujemy to samo.- Wywalili mnie ze szkoły i złamali różdżkę, nie wolno mi już czarować, ale... ale Dumbledore mi pomógł.- Głos Hagrida stał się nieco weselszy.- Zrobił mnie gajowym i pozwolił tu zamieszkać.
– Przepraszam – bąknąłem, marszcząc lekko brwi.- Chyba nie powinienem był tego wyciągać...
– Daj spokój, Syriuszu.- Hagrid machnął wielką ręką.- Sam byłem taki ciekawski w waszym wieku. Ale jak mi mówiono, że czegoś nie wolno, to tego nie robiłem – dodał ostrzegawczym tonem, lecz uśmiechnął się do mnie.- No. Robi się już trochę późno. Nie wyganiam was, ale nie chciałbym, żebyście mieli przeze mnie jakieś kłopoty.
– Możemy cię jeszcze odwiedzić, Hagridzie?- zapytał James.
– Pewnie, James, pewnie! Będzie mi bardzo miło. Następnym razem możecie wpaść na mięcho z gronostaja, upichcę dla was coś specjalnego.
Mając na uwadze smak i twardość ciastek oraz mętność herbatki nie będzie to wyszukana uczta, ale i tak uśmiechnęliśmy się do Hagrida, ochoczo zgadzając się na kolejną wizytę, którą ustaliśmy od razu, obiecując zjawić się u gajowego za tydzień.
Wyszliśmy z chatki Hagrida z kieszeniami wypchanymi po brzegi jego ciastkami – okazało się, że w małym kredensie miał ich jeszcze mnóstwo.
– Syriuszu?- rzucił dziarskim tonem James.
– Mam – oznajmiłem, wyciągając zza szaty pergamin.
– Co to jest?- Remus wytrzeszczył na mnie oczy.- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zwędziłeś to Hagridowi...?
– No co ty, nie jestem złodziejem!- oburzyłem się.- Masz.- Wcisnąłem mu pergamin w dłoń.- Przeczytaj najpierw, co tu jest napisane, a potem mnie przeproś!
Remus spojrzał na mnie z irytacją, po czym rozwinął zwój i zaczął przesuwać wzrokiem po moim prawie zgrabnym piśmie. Zmarszczył brwi, po czym sapnął cicho i, zwinąwszy pergamin, oddał mi go.
– Chyba znam odpowiedź na to pytanie, ale i tak zapytam: po co wam spis stworzeń żyjących w Zakazanym Lesie?- spytał.
– Będziemy odhaczać na tej liście, co już spotkaliśmy ukośnik widzieliśmy – odpowiedział Potter.
– Akromantule i trolle już skreśliłem – dodałem, wyciągając z wewnętrznej kieszeni płaszcza zaczarowane pióro i stawiając haczyki na końcu przekreślonych słów.
– Co ty, pod stołem to wypisywałeś?- Lupin zmierzył mnie spojrzeniem.- Właśnie po to szliśmy do Hagrida?
– Między innymi – odparłem.
– Ale i tak było miło – stwierdził James.- Hagrid jest w porządku, lubię go! Następnym razem powinniśmy przynieść mu jakieś upominki.
– Może za jakiś czas przekonamy go, żeby pokazał nam chociaż trochę Zakazany Las?- podsunąłem.
– Ciągle myślicie o napisaniu tych podręczników?- nie dowierzał Remus.
– Nie no, co ty.- Uśmiechnąłem się do niego pobłażliwie.- Praca gajowego musi być super! Hagrid ciągle ma do czynienia ze zwierzętami, o których na samą myśl drżą zwykli czarodzieje! A może prawda jest taka, że wcale nie powinniśmy się ich bać? Może da się jakoś dogadać z pająkami, albo porzucać patyka wilkołakom...
– Prawda jest taka, że jesteś kretynem, jeśli tak myślisz – stwierdził Lupin.- Może mi jeszcze powiesz, że jak następnym razem spotkasz trolla, to będziesz się z nim siłował na ręce? Albo będziesz sobie z akromantulami po sieciach skakał?
– Nie musisz być taki sarkastyczny!- burknąłem, nieco obrażony.
– Wyluzuj, Remusie – westchnął James.- Pomyśl, że chcemy to robić w celach czysto edukacyjnych. Chyba nie chcesz nam powiedzieć, że rezygnujesz?
– Nie no...- mruknął Lupin, choć nie wyglądał na szczególnie przekonanego.- Kto będzie wam ratował wasze niepoważne tyłki, jeśli nie ja?
– No i o to chodzi!- zawołał radośnie Potter.- W takim razie jutro bierzemy pelerynę i...
– Jutro?- Remus zatrzymał się nagle, patrząc na nas dziwnie.- Już jutro? Nie możecie poczekać kilka dni...?
– A co jest złego w jutrzejszym dniu?- zdziwiłem się.- Dzień jak co dzień...
– Ja... ja jutro wyjeżdżam – mruknął Lupin, spuszczając na moment wzrok.
– Wyjeżdżasz?- powtórzył zdziwiony James.- Ale jak to?
– Moja mama się pochorowała – wyjaśnił Remus.- Tata musi iść jutro pilnie do pracy, więc muszę wrócić na dzień lub dwa, żeby przy niej czuwać.
– No a inna rodzina?- zapytałem, marszcząc lekko brwi.- Albo sąsiedzi?
– W październiku się przeprowadzaliśmy, a rodzina odwróciła się od taty, kiedy poślubił mugolkę.- Lupin wzruszył ramionami.
– Można tak opuszczać szkołę?- James spojrzał na mnie niepewnie, a potem na Remusa.- Nie będziesz miał przez to problemów?
– Dumbledore zna sytuację mojej rodziny, mam jego pozwolenie – wyjaśnił, znów ruszając w kierunku zamku.- Wstrzymajcie się te dwa, trzy dni, co? Nie chciałbym po powrocie dowiedzieć się, że zginęliście.
– No już se tak nie wlewaj – prychnąłem z rozbawieniem, klepiąc go po plecach.- Nic nam nie będzie, ale poczekamy. Nie chcemy przecież, żeby ominęła cię zabawa!
– Dzięki.- Lupin uśmiechnął się do mnie słabo.- Na pewno nie ominie...
– No dobra, nie obijajmy się tak, bo zaraz zacznie padać – powiedział James, spoglądając na niebo nad nami.- Poza tym coś mi się tak widzi, że Filch już zaczął patrolować teren. Jeśli się nie pospieszymy, wymyśli coś na nas McGonagall i dostaniemy szlaban za pałętanie się po zamku o tej porze.
Wszyscy zgodnie pokiwaliśmy głowami, po czym ruszyliśmy w górę wzgórza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz