Trzy dni później podczas przerwy obiadowej, gdy już zjedliśmy posiłek, ja, James i Peter rozsiedliśmy się wygodnie na podłodze naszego dormitorium, między łóżkami. Od ponad piętnastu minut ślęczeliśmy nad pracami domowymi, kiedy drzwi sypialni otworzyły się i do środka wszedł Remus.
– Cześć, chło-...- zaczął z westchnieniem, zdejmując z ramienia podróżną torbę i rzucając ją na swoje łóżko.
– Remus, jakim zaklęciem można się przemienić w kogoś innego?- zapytał natychmiast James.
– Remusie, pożyczyłem twoją książkę do zielarstwa, bo moją zniszczył Irytek, kiedy nią w niego rzuciłem – powiedział Peter przepraszającym tonem.- No a potem rzuciłem twoją i...
– Dasz mi odpisać pracę domową z historii magii?- zapytałem z kolei ja.
– Co?- sapnął Lupin, patrząc na każdego z nas po kolei.- Dopiero wróciłem, nie mam pojęcia o żadnej pracy domowej! Peter, mam nadzieję, że żartujesz. I o czym ty znowu mówisz, James? Rany, boję się zapytać, ale jednak to zrobię: coście narobili, jak mnie nie było, hm?
– Wyluzuj, nie było tego wiele – zapewnił Potter uspokajającym głosem.- Rozsadziliśmy drzwi na obronie przed czarną magią...
– … wypiliśmy eliksir, który warzyliśmy na lekcji i przez pół dnia nasze włosy co pięć sekund zmieniały kolor – dodałem.
– ...podczas obiadu w Wielkiej Sali zaczarowaliśmy nadziewane kurczaki Ślizgonów, tak że zaczęły tańczyć na stole i uciekać przed nimi...
– … rzuciliśmy na Smarkerusa urok, dzięki któremu cały dzień chodził w dwóch kiteczkach związanych różową wstążką...
– … zaplątaliśmy Wierzbie Bijącej kilka jej gałązek...
– … poszliśmy do Zakazanego Lasu... na grzyby, rzecz jasna...
– … ciągle rzucaliśmy na Smarka zaklęcie potknięcia, a ten imbecyl nie zorientował się, dopóki Syriusz nie wytrzymał i na cały głos parsknął śmiechem...
– … no i James pojedynkował się z Wycierusem, ale tak naprawdę to nie był on, tylko jakiś siódmoklasista, który się w niego przemienił – zakończyłem.- No, i do tego parę zupełnie nieistotnych głupot niewartych wymienienia.
– I twoja książka... – dodał ze smutkiem Peter.
– No to jakim zaklęciem można zmienić się w kogoś innego?- zapytał James, wpatrując się w Remusa z uwagą.
Lupin stał przed nami, osłupiały, spoglądając na każdego z nas ze zmarszczonymi brwiami. Rozchylił wargi, chcąc coś powiedzieć, na co z Jamesem nadstawiliśmy uszu, ale Remus zamknął usta chwilę później, by po sekundzie znów je otworzyć – i znów zamknąć.
– Co?- wydusił z siebie w końcu.- Obawiam się, że nie zrozumiałem jakichś... och, no tak ze stu procent z waszego bełkotu.
– Jakim zaklęciem można zmienić siebie w kogoś innego?- powtórzyłem najważniejszą część naszych wypocin.
– Żadnym – odparł Lupin, marszcząc brwi i siadając na podłodze obok mnie.- Tak mi się przynajmniej wydaje. Wiem, Syriuszu, jestem już w pierwszej klasie, a nie wiem takich rzeczy, co za wstyd...
– No bo jakiś Ślizgon zamienił się w Smarkerusa, kiedy się pojedynkowaliśmy – wyjaśnił Potter.
Opowiedzieliśmy Remusowi o pojedynku Jamesa, poczynając od samego wyzwania rzuconego na korytarzu przed klasą OPCM, a kończąc na położeniu się po pierwszej w nocy do naszych łóżek. James był tak szczegółowy, że opisał nawet, w którym miejscu zauważył plamkę na pucharze wygranym przez Hufflepuff w 1648 roku, stojącym w trzeciej gablocie po prawej w Izbie Pamięci.
– Hmm...- mruknął w zamyśleniu Lupin, marszcząc lekko brwi.- Z tego wszystkiego najbardziej dziwi mnie, że Syriusz zdołał zapamiętać cokolwiek z lekcji...
– O zaklęcia niewerbalne to nawet ciebie pytałem – zauważyłem.- W końcu to całkiem przydatna rzecz.
– No ale co z tą przemianą, Remusie?- niecierpliwił się Potter.- Jakim cudem ten Ślizgon zamienił się w Smarka? Jesteś z nas najmądrzejszy, na pewno wiesz, o co chodzi!
– Nooo...- Lupin nie wyglądał na chętnego do odpowiedzi.- Są takie przypadki, o których czasami można przeczytać w gazecie. Ale to niemożliwe, to nie powinno się dziać w Hogwarcie...
– Co masz na myśli?- zapytałem, czując jak adrenalina podnosi mi się na same słowa „nie powinno”. James wyglądał na równie zafascynowanego.
– Chodzi o taki eliksir – wyjaśnił Remus.- Jest on zdolny do przemienienia kogoś w inną osobę, ale stosowanie go jest surowo zabronione, zwłaszcza w Hogwarcie. Nawet w codziennym życiu wykorzystywanie go do własnych celów jest karalne.
– Jak zrobić taki eliksir?- spytał James i zerknął na mnie.- Myślisz, że Wycierus go zrobił?
– Na pewno nie – odparł natychmiast Lupin.- Wystarczy pójść na logikę, James: zmiana w inną osobę? To oczywiste, że taki eliksir wymaga mnóstwo przygotowań i z pewnością wielu trudno dostępnych składników. Czegoś takiego nie nauczymy się ze szkolnego podręcznika, ani nawet od Slughorna. To trochę jak zaklęcia niewybaczalne: usłyszymy o nich na lekcji, ale z całą pewnością nie będziemy ich praktykować.
– No to jak Smarkerus zdobył ten eliksir?- Nie mogłem tego zrozumieć.
– Prędzej zrobił go ten siódmoklasista, o którym mówiliście – stwierdził Remus.- Ale nie wiem jak... Może w dziale ksiąg zakazanych jest jakiś podręcznik z receptą na ten eliksir? Jeśli tamten chłopak uzyskał pozwolenie od Slughorna na wypożyczenie go, mógł sporządzić to świństwo. Chociaż wątpię, by dało się go zrobić w jeden dzień...- dodał z namysłem.- Zgłosiliście to nauczycielom?
– No co ty – mruknąłem.- Wydałoby się, że zorganizowaliśmy sobie pojedynek i dostalibyśmy szlaban.
– I tak ciągle je dostajecie – zauważył Lupin.
– Jeden mniej.- Wzruszyłem ramionami.
– No a jak tam mama?- zapytał James.
– Już lepiej – odparł Remus.- Tata wziął kilka dni urlopu, ale mówił, że będę musiał być gotowy na wypadek, gdybym znów musiał jechać.
– Twoja mama jest takiego słabego zdrowia?- zapytałem z odrobiną współczucia.
– No.- Lupin pokiwał smętnie głową.
– A w Mungu czegoś nie zrobią?- zapytał James z troską w głosie.
– Nie chcą tracić czasu na zwykłe choroby – odparł Lupin, wstając. Podszedł do swojej podróżnej torby i zaczął ją rozpakowywać.- To zwykłe grypy, tyle że mama trochę ciężej je przechodzi. Poza tym, jest mugolką – dodał, jakby to wszystko wyjaśniało.
Spojrzeliśmy na siebie z Jamesem, nieco zakłopotani. Nie wiedzieliśmy, co jeszcze moglibyśmy powiedzieć, czy w jaki sposób pocieszyć naszego przyjaciela, a nagła zmiana tematu w takim momencie wydawała się być nie na miejscu.
Z opresji wybawił nas jednak sam Lupin. Rozpakowawszy swoje rzeczy, wrócił na miejsce obok mnie i przysunął do siebie zwój pergaminu, na którym pisałem właśnie pracę na temat Ulrika Niegodziwego.
– Ulrika nazywano „Kaprawym Okiem”, a nie „Diabłem” - powiedział mi.- Diabłem był czarnoksiężnik, Emeryk Zły.
– Emeryt Zły?- parsknął James, a ja roześmiałem się. Remus spojrzał sceptycznie na Pottera.- No to teraz już nigdy nie będziemy go mylić, Syriuszu!
– Długi ma być ten referat?- zapytał Lupin, oddając mi moją pracę.- Tutaj masz jeszcze błąd...
– Na dwie stopy – odparł Peter, zawzięcie skrobiąc po własnym zwoju.- Jasny gwint, jak ja nienawidzę historii magii...
– Gdyby tylko uczył jej ktoś, kto nie znał osobiście Ulrika Niegodziwego...- westchnąłem, kręcąc z rezygnacją głową.
– Myślicie, że profesor Binns jest aż tak stary?- zapytał Remus, sięgając do swojego kufra i wyciągając z niego przybory do pisania.
– Założę się, że był woźnym, kiedy zakładano Hogwart – parsknął Potter, a my zaśmialiśmy się.
Z pomocą Remusa udało nam się skończyć nasze prace w przeciągu kolejnych piętnastu minut. Podczas kolejnych pięciu Lupin pospiesznie przejrzał je w poszukiwaniu błędów, a kiedy już prace były gotowe, postanowiliśmy przygotować się na następną lekcję. Wciąż pozostawał nam do napisania esej z eliksirów, ale na to mieliśmy czas do jutra. Remus uprzedził nas jednak, że nie będzie nam w nim pomagał, ponieważ sam musi nadrobić zaległości.
Po historii magii oraz zielarstwie teoretycznie zakończyliśmy lekcje, choć zostały nam jeszcze późnowieczorne zajęcia z astronomii. Nie mieliśmy jednak czasu na nudę, ponieważ oto w końcu nadszedł długo wyczekiwany przez Pottera dzień.
– Na pewno się dostanę – stwierdził, kiedy szliśmy przez błonia w kierunku boiska do quidditcha.- Profesor Gregory powiedział mi, że świetnie radzę sobie na miotle, i że kapitan Gryfonów z radością przyjmie mnie do drużyny.
– Ale i tak mają już pełen skład, no nie?- zauważył Remus, który jako jedyny na stadion szedł z torbą wypchaną książkami.
– Owszem, ale ich szukający jest teraz na ostatnim roku – powiedziałem.- Kapitan i tak będzie w tym roku rozpaczliwie szukał nowego, zwłaszcza, że Slytherin od lat daje popalić Gryffindorowi.
– Czyli chcesz zostać szukającym, James?- zapytał Lupin.
– To najlepsza pozycja w quidditchu, w końcu poprzez złapanie znicza zdobywa się aż sto pięćdziesiąt punktów, no i wygrywa się mecz.
– O ile punktów będzie więcej po twojej stronie – dopełnił Remus rzeczowo.- Skoro mają teraz pełen skład, to będziesz rezerwowym, tak?
– Najprawdopodobniej.- Potter skinął głową, poprawiając w dłoni Zmiatacza, którego wypożyczył ze schowka na miotłę. Pierwszoklasistom nie wolno było posiadać własnej miotły, ale wiedziałem, że w domu na Jamesa czeka najlepszy model sportowej miotły: Nimbus 1000.- Uczniom pierwszej klasy ciężko jest się dostać do głównego składu, ale gdyby któryś z zawodników niespodziewanie się pochorował, na pewno go zastąpię. Muszę się wykazać podczas treningów, to będę miał zagwarantowane miejsce szukającego w przyszłym roku.
Ja i Remus posłaliśmy sobie ukradkowe uśmiechy. James był bardzo pewny siebie, nieważne w jakiej dziedzinie, ale kiedy chodziło o quidditch, zawsze tryskał do tego prześwietnym humorem. I chociaż jego słowa można byłoby potraktować jak przechwałki, to wiedzieliśmy z Lupinem i Pettigrew, że Potter po prostu stwierdza fakty, w dość entuzjastyczny sposób. Podczas lekcji latania byliśmy już świadkami jego wyczynów na miotle, a i on sam zdradził nam, że często ćwiczył z ojcem w Dolinie Godryka, gdzie mieszkali.
Dotarliśmy na stadion i pożegnaliśmy się z Jamesem. Nasza pozostała trójka może i lubiła quidditch, ale żaden z nas nie czuł potrzeby grania w drużynie. Ja sam na miotle radziłem sobie nie najgorzej, ale nie paliłem się raczej do grania w meczach.
Usiedliśmy na trybunach pośród innych nielicznych uczniów. To był tylko trening, zwykły „werbunek” nowych zawodników do drużyny, ale i tak zebrało się paru ciekawskich. Zajęliśmy miejsca w pierwszym wolnym rzędzie: ja, Remus pośrodku i Petter po jego prawej stronie. Dzień był całkiem ciepły, więc ubraliśmy się wygodnie, ale na tej wysokości wiał dosyć chłodny wiatr.
– Chyba powinniśmy byli wziąć swetry – stwierdził Lupin, wyciągając z torby podręcznik do zielarstwa wypożyczony z biblioteki oraz przybory do pisania.- Powiedzcie mi, kiedy będą testować Jamesa.
– Masz zamiar pisać pracę na kolanach?- zdziwiłem się.
– Raczej nie mam wyboru, jeśli chcę oglądać Jamesa, ale też nadrobić zaległości z trzech dni, prawda?
– Hmm...- mruknąłem, spoglądając w dół, gdzie kapitan właśnie przemawiał do ochotników, którzy zgłosili się do drużyny.- Może będę ci relacjonował, co się tam dzieje?
– Nie, będziesz mnie rozpraszał.- Lupin pokręcił głową, zabierając się już do pisania.- Po prostu powiedz, kiedy wystąpi James.
Skinąłem posłusznie głową, rozsiadając się wygodnie i obserwując, co działo się na dole. Przy werbowaniu obecny był kapitan oraz pałkarze, a także dwóch ścigających. Zadania były różne, w zależności od pozycji, którą ochotnik pragnął objąć, choć kapitan Gryfonów postanowił każdego z nich przetestować na wszystkich pozycjach. Musieli więc nie tylko zaprezentować widowiskową obronę bramek przed obecnymi zawodnikami drużyny, ale także wykazać się sprytem i szybkością na pozycji ścigającego, a także odbijać nadlatujące tłuczki. Złoty znicz został wypuszczony, ale na razie nikt go nie szukał.
Kiedy następny w kolejności na boisko wszedł James, trąciłem Remusa łokciem. Lupin dokończył wpierw zaczęte zdanie, po czym odłożył pióro i przyłączył się do oglądania ze mną naszego przyjaciela.
I znów rozpoczął się cykl zadań. Potter zgrabnie wskoczył na miotłę i poszybował prosto pod bramki, przygotowując się do ich obrony. Jeden ze ścigających wykonywał przeróżnego rodzaju manewry, atakując z każdej strony, co chwila błyskawicznie zmieniając kierunki i pozycje rzutu. Jamesowi udało się jednak obronić siedem na dziesięć bramek, co jak do tej pory było najlepszym wynikiem wśród pierwszorocznych startujących do drużyny Gryfonów.
Kolejnym zadaniem było wyminięcie ścigających i próby zdobycia bramki. James szybował po niebie jak szalony, trzymając pod pachą jasnoczerwonego kafla. Kręcił manewry, omijając zawodników – nie tylko tych dwóch należących już do drużyny ale również paru amatorów, których wyznaczył kapitan. Ich zadaniem było odebrać Potterowi piłkę, ale tych James mijał z dziecinną łatwością.
– Nie wiedziałem, że James jest aż tak utalentowany – zdumiał się Remus, śledząc wzrokiem jego grę.- Podczas lekcji latania co prawda się wykazywał, ale teraz, kiedy ma tak wielkie pole do popisu... no, no...
– James ma wrodzony talent do latania – stwierdziłem.- Choć może to być również zasługa jego ojca. Ponoć ćwiczył z nim już wcześniej, pewnie grali sobie dla rozrywki.
James bardzo dobrze radził sobie jako ścigający. Odbijanie tłuczków poszło mu już gorzej, ale nikt nie mógł mieć do niego o to pretensji – miał szczupłą sylwetkę, zdecydowanie nie przeznaczoną na odbijanie takich ciężkich i rozpędzonych żelaznych kul.
– Jak radzi sobie na tle innych?- zapytał mnie Lupin.
– Hm?- Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że Remus przecież nie obserwował początku rywalizacji.- Moim zdaniem najlepiej ze wszystkich. Obronił najwięcej bramek, no i nieźle zasuwa na tej starej miotle. Jeśli tylko to on złapie znicza...
– Wypuścili znicz?
– Tak. Przypuszczam, że muszą szukać go wszyscy naraz, bo gdyby każdy potencjalny zawodnik miał znaleźć znicz, trwałoby to wieki.
– Czyli jeszcze minie trochę czasu, zanim stąd pójdziemy?- Lupin spojrzał niepewnie na niedokończony esej z zielarstwa.
– Z tego co widzę, po Jamesie zagra jeszcze czterech zawodników – odparłem.- Musimy czekać do końca, żeby kapitan ogłosił werdykt. Dam ci znać, kiedy się skończy.
– Dzięki.
Spojrzałem na Remusa z lekkim rozbawieniem. Właściwie to było całkiem... jakby to nazwać? „Urocze” z jego strony? To, że mimo zaległości do nadrobienia, postanowił zabrać pracę ze sobą na stadion i przerwać ją, kiedy przyjaciel będzie dawał z siebie wszystko. Co innego mecz, a co innego tego rodzaju trening, w końcu nawet ja i Petter moglibyśmy go opuścić i po prostu czekać na Jamesa w pokoju wspólnym.
W tamtym momencie nie byłem w stanie się nie uśmiechnąć do własnych myśli – bo pomyślałem, jak to cudownie, że trafiłem do Gryffindoru z takimi osobami jak James i Remus. Jak to cudownie, że Tiara Przydziału uznała mnie za równego im, że nawet nie zawahała się podczas przydzielania mnie do tego domu. Może i była tylko „starym kapeluszem”, jak mówił mój ojciec, ale dla mnie jej decyzja niezwykle wiele znaczyła, nie tylko dlatego, że po prostu mogłem towarzyszyć na co dzień Potterowi i Lupinowi...
Ale właśnie dlatego, że dzięki Tiarze Przydziału poczułem się pewny siebie. Miałem świadomość, że nie jestem taki, jak moi przodkowie. Nie jestem tak zepsuty, nie ma we mnie żadnej nienawiści, nie jestem skazany na bycie czystokrwistym dupkiem gardzącym tymi nieczystymi.
Byłem Syriuszem Blackiem, uczniem Hogwartu, Gryfonem – przyjacielem Jamesa, Remusa i Petera. Byłem Syriuszem Blackiem, który sam o sobie decydował, i który był wzorem dla samego siebie. Nie musiałem liczyć na żadnego martwego starca, bo miałem od tego grupę wspaniałych przyjaciół.
– Zaczynam się ciebie bać – mruknął Remus, wpatrując się we mnie podejrzliwie.- Myślisz o Zakazanym Lesie, prawda? Z takim uśmiechem możesz myśleć tylko o tym...
– Nie przesadzaj, przyjacielu – rzuciłem radośnie, obejmując Lupina ramieniem i przyciskając go lekko do siebie.- Kocham cię, wiesz?
Lupin wytrzeszczył na mnie oczy.
– Zostawiłeś rozum w schowku na miotły?- spytał.- Czy może przez przypadek zjadłeś go na obiad?
– Tak się składa, że mówię całkiem poważnie – oznajmiłem, przybierając na twarzy najbardziej poważną minę, jaką zdołałem.
Remus gapił się na mnie przez chwilę, a potem sapnął z niedowierzaniem, kręcąc głową. Pochylił się nad swoim esejem, ale nie udało mu się ukryć w ten sposób zawstydzenia.
– Ojeeej, rumienisz się!- zawołałem radośnie, pochylając się tak mocno, by z dołu zerknąć na twarz Remusa i wyszczerzyć do niego zęby.
– Ale z ciebie kretyn!- zawołał, czerwony na twarzy, odpychając mnie lekko.- Daj mi się skupić na tym eseju, nie mam teraz czasu na twoje wygłupy!
– Powiem to też Jamesowi!- zdecydowałem, aż zaciskając pięści z niedoczekania.- Ciekawe, czy on też się tak zarumieni? Jeszcze go nie widziałem zawstydzonego!
– Po jasny gwint chcesz go zawstydzać?- Remus znów potrząsnął głową.- Zresztą, nieważne. Przymknij się i daj mi...
– Remus, patrz na Jamesa!- wydarłem się jednak zaraz, bo Potter właśnie niespodziewanie wystrzelił w powietrze ponad głowami pozostałych amatorów i poszybował gdzieś w górę.
Lupin nawet nie zwrócił uwagi, że kiedy go zawołałem, przy okazji potrząsnąłem jego ramieniem, a on tym samym skreślił pół swojej pracy, jednak obaj byliśmy zbyt zafascynowani poczynaniami naszego przyjaciela – wyglądało bowiem na to, że dostrzegł znicz.
Z zapartym tchem obserwowaliśmy go, kiedy śmigał po całym boisku z prędkością wiatru. Nawet kapitan i zawodnicy drużyny przerwali sprawdzanie umiejętności jakiegoś trzeciorocznego Gryfona, zaskoczeni nagłym wypadem Pottera. James tymczasem nie zwracał uwagi na nic, prócz na śledzeniu, jak sądziłem, znicza – w pewnym momencie wydawało mi się nawet, że dostrzegłem jego błysk, choć tylko przez ułamek sekundy.
Wkrótce James wyciągnął przed siebie jedną rękę, a po upływie kilku sekund, kiedy niebezpiecznie zbliżył się do trybun i groziło mu z nimi zderzenie, nagle poderwał się w górę, zatoczył fikołka i wylądował pięknie na ziemi, zeskakując z miotły i unosząc zwycięsko rękę, w której ściskał małą złotą kuleczkę. Szczerzył zęby w uśmiechu, idąc w kierunku kapitana i reszty zgromadzonych.
Wszyscy oszaleli z radości, bo do tej pory nikt nie zwracał uwagi na to, że znicz cały czas szybuje gdzieś po niebie. Przypomnieli sobie o nim dopiero, kiedy James w widowiskowy sposób ruszył za nim i go złapał.
Patrzyliśmy z Remusem i Peterem, jak kapitan drużyny Gryfonów gratuluje Jamesowi i klepie go ramieniu. Znicz został zamknięty w klatce, bo jasnym się stało, że szukający, który od przyszłego roku zacznie grać w drużynie, został już wybrany – a i tak nikt więcej prócz Pottera nie palił się do zajęcia tej pozycji. Powszechnie uważano, że jest to najbardziej odpowiedzialne ale i jednocześnie nudne stanowisko w quidditchu.
Lupin nie mógł już skupić się na eseju. Schował pracę i książki do torby, a potem całą trójką zeszliśmy na dół, by pogratulować Jamesowi.
– Świetna robota, James!- pochwalił go Remus.
– Ja na mój gust, to już w tym roku powinieneś zostać szukającym – stwierdziłem.
– No cóż, nasz obecny szukający jest wystarczająco dobry.- Potter wzruszył ramionami, nie przestając szczerzyć zębów w uśmiechu.- I tak kapitan powiedział mi, że mam regularnie przychodzić na treningi i szkolić swoje umiejętności, tak żebym od przyszłego roku pełną parą zaczął pomagać zdobywać zwycięstwa dla naszego domu. Nie mogę się doczekać, gdy powiem o tym tacie! Pewnie pęknie z dumy i zrobi wszystko, byle przyjechać do Hogwartu na mój pierwszy mecz!
– Jeśli pęknie to raczej nie przyjedzie – zażartowałem.
– Syriuszu, zdaje się, że chciałeś Jamesowi powiedzieć coś jeszcze?- Lupin spojrzał na mnie znacząco.
– Och, no tak.- Pokiwałem głową, po czym klepnąłem Jamesa w ramię, uważnie przyglądając się jego reakcji.- Kocham cię, stary.
– Co?- James spojrzał to na mnie, to na Remusa i znów na mnie.- Ja ciebie też, ale o co chodzi?
– No...- Zmarszczyłem brwi, niezbyt zadowolony, że nie udało mi się zawstydzić mojego przyjaciela.- O nic właściwie.- Spojrzałem na Remusa, by podzielić się z nim moim spostrzeżeniem na temat tego, że jest on bardziej uroczy od Jamesa, ale Lupin już mierzył mnie wściekłym spojrzeniem.
– Nie komentuj – warknął.
– Dobra – powiedziałem natychmiast, unosząc ręce w obronnym geście.
– Idziemy do Wieży Gryffindoru, trzeba to oblać, chłopaki!- zawołał Potter, nie zwracając już na nas uwagi i wręcz eksplodując prześwietnym humorem.
Ruszyliśmy za nim przez błonia, wszyscy uśmiechnięci – zadowoleni i dumni z jego sukcesu. Może i w tym roku najprawdopodobniej nie uda mu się zagrać w meczu, ale już od przyszłego Gryffindor czeka ogromna pozytywna zmiana.
Byliśmy tego absolutnie pewni.
Notka od autorki:
Tak sobie myślę, że przy tym wyznawaniu uczuć w angielskiej wersji Syriusz zabrzmiałby „You know what? I love you, bro! ♥”, i potem James powiedziałby „I love you too, bro! ♥”. Tak bardzo pasuje mi to do tej dwójki ;_;
CZEMU ONI UMARLI?! ;_;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz