[MU] Rozdział dwudziesty dziewiąty



    Kiedy obudziłem się następnego dnia rano, czułem się otępiały. Przez kilka długich minut nie wiedziałem, gdzie się znajduję, a kiedy w końcu dotarło do mnie, że nie leżę na piętrowym łóżku a naprzeciw siebie nie widzę Bertholdta, wpadłem w panikę.
    Zerwałem się do pozycji siedzącej i stęknąłem głucho, gdy odezwał się potworny ból głowy.  Zacząłem macać ją dłońmi, odruchowo szukając rany. Ramię też zdawało się pamiętać jakiś ból, lecz poruszałem nim sprawnie.
    Rozejrzałem się wokół. Leżałem na zwykłym pojedynczym łóżku z materacem, bez żadnej pościeli i poduszek, do dyspozycji mając jedynie koc, zwinięty w rulon pod ścianą. Naprzeciwko mnie stał nieduży stół oraz drewniane krzesło. Okno po mojej prawej stronie, pośrodku ściany pod którą stało również łóżko, było zakratowane.
    Chwilę zajęło mi przypomnienie sobie, co się stało i jak się tu znalazłem. Lot na Krolvę, walka z wrogiem, katapultowanie się, spotkanie Erena, aż w końcu rozmowa z dowódcą – zaskakująco młodą i piękną Mikasą Ackerman. Kazała mnie tutaj zamknąć i czekać cierpliwie na wyrok, którym będzie albo śmierć, albo życie, choć jeśli chodziło o to drugie, to wątpiłem, bym mógł odzyskać wolność. Z całą pewnością nie będą ryzykować, że dostarczę informację moim przełożonym, i z pewnością nie będą mieli ochoty mnie również pilnować.
    Był jeszcze Eren. Spotkanie po latach raczej nie z marzeń, ale cieszyłem się, że chociaż jemu udało się przeżyć. Nawet, jeśli był teraz moim wrogiem. Teoretycznie. W końcu nie zrobił mi krzywdy, kiedy mnie zobaczył.
    Usiadłem na łóżku i westchnąłem drżąco. Oparłem łokcie o kolana, twarz kryjąc w dłoniach i próbując zebrać myśli. Moja sytuacja przedstawiała się po prostu chujowo. Nie umiałem inaczej tego nazwać. Znajdowałem się na terenie wroga, otoczony przez nieprzyjaciół, w zamknięciu. Co gorsza, nawet gdyby Bóg, czy co tam innego zesłał mi jakieś nadludzkie siły i byłbym w stanie uporać się z wrogami z najbliższego otoczenia, w ich rękach wciąż pozostawał Eren – który nie miał zamiaru opowiedzieć się po mojej stronie. Rozumiałem go. Nigdy nie byliśmy przesadnie blisko, właściwie to nie przepadaliśmy za sobą, ale trzymaliśmy się razem i choćby samo to sprawiało, że teraz żywiłem do niego cieplejsze uczucia.
    Ten stary Jean pewnie zostawiłby go w cholerę i uciekł. Ale ten teraźniejszy, gdyby przyszło mu zmierzyć się z wykonującym polecenia od swego dowódcy Erenem...
    Nie miałem pojęcia, jak bym się zachował. Wydawało mi się, że nie byłbym w stanie skrzywdzić Jeagera, a intuicja podpowiadała mi, że z nim w mojej kwestii było podobnie. Nie chciałem go tu zostawiać. Po części przez łączące nas więzi, po części przez poczucie winy, jakie spadło na mnie po tym, jak usłyszałem jego historię. Oczywiście, w tamtych czasach byłem tylko wyszczekanym gówniarzem i pewnie niewiele zrobiłbym dla Hannah i reszty. Jeśli bym nie uciekł, to zginąłbym z rąk naszych ludzi. Teraz, jako żołnierz, miałem poczucie obowiązku i coś mi podpowiadało, że zrobiłbym wszystko, żeby ratować moich towarzyszy.
    Tak jak i teraz chciałem ratować Erena.
    Nawet jeśli to ja znajdowałem się w tarapatach.
    Trzask drzwiami, kroki i głośne rozmowy wyrwały mnie z zamyślenia. Uniosłem głowę, wpatrując się w drzwi z duszą na ramieniu. Czy to żołnierze, którzy przyszli zająć się moją egzekucją? Podjęli już decyzję?
–    … którzy ocaleli – usłyszałem męski głos, lekko ochrypły. Za drzwiami rozległy się dźwięki odsuwanych od stołu krzeseł, a potem głos Mikasy:
–    Zajmiemy się tym po ataku na Utopię.
–    Jak zawsze odkładasz wszystko na później, Ackerman!- warknął kolejny męski głos, brzmiący niemal jak bulgotanie.
–    Nie czas teraz na zabawę w zemstę, Mauric – odparła Mikasa.- Jeśli chcemy wygrać tę wojnę, najpierw musimy zająć się sprawami niecierpiącymi zwłoki. Później dostaniesz szansę, żeby pobawić się w bohatera rodziny.
–    Tsk!
–    Nie czas teraz na obrażanie się, Mauric – westchnął kolejny mężczyzna, jego głos był jednak łagodny i spokojny.- Mikasa ma rację. Najpierw czeka nas poważna akcja, potem możemy zająć się resztą.
–    Koniec dyskusji, nie czas teraz na to.- Ton Mikasy wydawał się być opanowany ale i władczy jednocześnie.
    Wciąż nie mogłem przyzwyczaić się do myśli, że tak młoda dziewczyna została dowódcą. Dlaczego? Czy tego stanowiska nie powinien objąć ktoś o większym doświadczeniu?
–    Gerardzie, jak wygląda sytuacja z zaopatrzeniem dla Utopii?- Musiałem wstać z łóżka i ostrożnie zakraść się pod drzwi, by lepiej słyszeć.
–    Wszystko gotowe – odparł mężczyzna o łagodnym głosie.- Załadowaliśmy większość na wóz, zostały tylko skrzynie ze ślepymi nabojami.
–    Czy zgłosili się chętni na tę misję?
–    Zgłosiło się dwudziestu ośmiu – odparł Gerard.- Będziemy musieli zdecydować. Wśród nich jest sporo bardzo dobrze wyszkolonych żołnierzy, szkoda by było ich utracić.
–    To więcej, niż przypuszczałam – stwierdziła Mikasa.
–    Wysyłamy dwadzieścia jeden wozów, większość z nich będzie dodatkowo ciągnęła jeszcze przyczepy. Bomba nie ma tak dużego zasięgu, jak byśmy chcieli, więc z pewnością niektórzy z naszych przeżyją wybuch. Proponuje nie wysyłać nowicjuszy. Umieścimy na końcu kilku poruczników, którzy zajmą się rozstrzelaniem żołnierzy próbujących ugasić pożar.
–    Dlaczego nie rozmieścimy kilku bomb?- warknął Mauric.- Kilka skrzyń, kilka bomb, większa siła rażenia! Tego nam teraz trzeba! Rozpierdolimy część Utopii tak jak się im należy!
–    Jedna bomba w zupełności wystarczy – odparła Mikasa.- Pierwsze wozy będą sprawdzać skrupulatnie, ale przy piętnastym zapewne zaczną już nam ufać i nie będą się do tego przykładać. To tam ukryjemy bombę, dlatego poruczników poślemy na początku. W odpowiednim momencie odbiegną od wozów, to dodatkowo wytrąci żołnierzy Utopii z pantałyku. Nie będą wiedzieć co się dzieje, ale będzie już za późno. Resztą zajmą się porucznicy, z pewnością uda im się uszczuplić szeregi wroga. A podczas gdy Utopia będą głowić się nad tym co się stało, my zaatakujemy ją z północnego zachodu.
    W pomieszczeniu za drzwiami rozległ się cichy pomruk zgodności. Przełknąłem nerwowo ślinę, starając się wręcz nie oddychać. Planują zaatakować Utopię? I to w dodatku od północnego zachodu? Niby jakim cudem, skoro od samego początku wojny atakowali nas z południa, zajmując kolejno każde miasta?
    Chyba że jakoś udało im się nas otoczyć. Jeżeli zaczną atakować z każdej strony, będziemy skończeni...
–    Utopia spodziewa się naszych zapasów za dwa dni – mówiła dalej Mikasa.- Pamiętajcie, że nie możemy dopuścić, by nabrali jakichkolwiek podejrzeń. Dostawa ma być punktualnie, ani o godzinę wcześniej, ani godzinę później. Dotrą na miejsce o szesnastej, my zaś atakujemy, gdy tylko wzejdzie księżyc.
–    Dlaczego nie możemy zaatakować godzinę po wybuchu?- zapytał Mauric.- Kiedy wojska będą zajęte gaszeniem pożaru i walką z naszymi porucznikami, moglibyśmy wykorzystać tę okazję i zrównać ich z ziemią!
–    Dlatego, że dostawa ma być o szesnastej, Mauric – odparła stanowczym tonem Mikasa.- O tej porze nasze samoloty będzie widać na niebie jak na dłoni. Pozostałe miasta od razu nas spostrzegą i wyślą posiłki. I tak nie sądzę, by wszystkie nasze bombowce dotarły do Utopii.
–    Ile bomb mamy załadować do każdego z nich?- zapytał trzeci mężczyzna, którego imienia do tej pory nie wychwyciłem z rozmowy.
–    Po pięć – odparła Mikasa.- Nawet przy większej stracie naszych bombowców podczas walki, wystarczy nam bomb, żeby zadać poważny cios Utopii. Pamiętajcie, że naszym zadaniem nie jest walka na otwarty ogień. Starajcie się unikać bezpośrednich starć z wrogimi myśliwcami. Bombardujemy Utopię, a po skończonym zadaniu wycofujemy się, nawet, jeśli uda nam się zabić wszystkich żołnierzy. W Utopii znajdują się główne siły, ale to nie znaczy, że pozostałe miasta nie są przygotowane. Jednakże zniszczenie największej ilości zapasów pójdzie na naszą korzyść. Czy wszystkie bombowce zostały przygotowane i dobrze ukryte?
–    Tak.
–    Dobrze. Musimy mieć na uwadze, że Ehrmich mogą wysłać do Krolvy zwiad. Jeśli odkryją, że bombowców jest więcej, niż mają w raportach, nie uda nam się przeprowadzić ataku.
–    Rozmawiałem już z Angusem – odezwał się Gerard.- Zapewnił mnie, że zajmie się zwiadowcami i posłańcami. Ale i tak powinniśmy liczyć się z tym, że wkrótce ktoś przybędzie. Będą chcieli zbadać pobojowisko nad Iariho i sprawdzić, gdzie dotarły nasze wojska.
–    Czy powinniśmy ich wówczas zabić?- zapytał Mauric.- Zbyt wielu ich nie będzie, a mając nas za plecami, sprzątnięcie ich będzie błahostką.
–    Nie – odpowiedziała Mikasa.- Jeśli zjawią się w przeciągu tych dwóch dni, pozwolimy im bezpiecznie dostać się do Iariho, a nawet wrócić do Ehrmich. I tak nie dostarczą żadnych użytecznych informacji.
–    Możemy też liczyć na to, że po prostu nas wyślą na pobojowisko – zauważył Gerard.- Wówczas wystarczy wysłać im fałszywy raport. Do ataku zostały dwa dni, więc i tak nie zdążą dowiedzieć się o oszustwie.
–    Zgadzam się – powiedziała Mikasa.- Wyślijcie posłańca do naszego przywódcy, aby poinformował go o naszych zamierzeniach. Czy macie jeszcze jakieś pytania?
–    Słyszałem, że zjawił się tu wczoraj jakiś jeniec z Iariho – burknął Mauric, a ja poczułem, że serce podchodzi mi do gardła.- Eren go złapał, to prawda?
–    Tak – odparła krótko Mikasa.- To tylko prosta płotka, którą wysłali na śmierć, więc jeśli spodziewałeś się okupu, przykro mi poinformować cię, że nic z tego.
    Mauric tylko burknął coś pod nosem, czego już nie dosłyszałem. Serce waliło mi głośno w klatce piersiowej, lecz jednak strach o moje życie odrobinę zelżał. Odpowiedź Mikasy nie była jednoznaczna, ale nie wyjawiała również, że jeniec, którym zainteresowany był Mauric, wciąż żyje.
    W pewnym sensie Mikasa chyba właśnie uratowała mi skórę.
–    Ach, przepraszam, nie wiedziałem, że spotkanie jeszcze trwa – rozległ się piąty głos, tym razem dobrze mi znany.
–    W porządku, Eren, właśnie skończyliśmy – powiedziała spokojnie Mikasa.- Gerard, zajmij się później załadunkiem pozostałych skrzyń z magazynu i dopilnuj, aby wyruszyli punktualnie. Upewnij się również, że bomba znajdzie się w odpowiednim miejscu, odpowiednio ukryta.
–    Tak jest.
    Za drzwiami znów rozległo się szuranie i odgłosy kroków. Narada dobiegła końca. Odsunąłem się pospiesznie od drzwi i usiadłem ciężko na łóżku, próbując przywołać na twarz neutralny wyraz. Niestety, byłem zbyt przerażony. Nie tylko moje życie wisiało teraz na włosku – życie wszystkich żołnierzy w Utopii również.
    Marco. Farlan. Berholdt. Reiner. Levi. Petra.
    Wszyscy moi bliscy.
    Usłyszałem dźwięk obracającego się w zamku klucza, a po chwili do środka wszedł Eren z tacą z jedzeniem. Spojrzałem na niego powoli, a on najwyraźniej musiał dostrzec w moich oczach strach, bo spuścił wzrok i westchnął z rezygnacją.
–    Przyniosłem ci posiłek – powiedział, podchodząc do stołu i kładąc na nim tacę. Porcja ryżu w jakimś jasnym sosie, a do tego, ku mojemu osłupieniu, kawałek mięsa. Prawdziwy rarytas.- Mikasa jeszcze nie zdecydowała co z tobą zrobić.
–    Dlaczego?- zapytałem nieco zduszonym szeptem.- Przecież to tylko prosta decyzja. Jedno polecenie. „Zabić” albo „zamknąć w piwnicy”, czy coś...
    Eren odwrócił się do mnie, opierając o blat stołu i krzyżując ręce na klatce piersiowej. Przez chwilę milczał, a potem wzruszył nieznacznie ramionami.
–    Można powiedzieć, że Mikasa... tak jakby darzy mnie szczególnym uczuciem – mruknął.
–    Zakochała się w tobie?- bąknąłem.
–    Nazywaj to jak chcesz – odparł obojętnym tonem.- W każdym razie, ze względu na mnie waha się co do decyzji dotyczącej ciebie. Kiedyś może i nie przepadałem za tobą, bo byłeś nadętym bucem, ale... ale po tym wszystkim co się stało, zdarzało mi się myśleć o tobie. A nawet tęsknić. Za starymi czasami.
    Nie odpowiadałem. W gruncie rzeczy czułem podobnie, ale nie widziałem sensu mówić o tym Erenowi. Zgadywałem, że on sam dobrze o tym wiedział. Zauważył już przecież, że się zmieniłem, sam mu zresztą o tym powiedziałem. Wojna zmienia ludzi, czasem na gorsze, czasem na lepsze, rozłącza ich...
    Ale czasem również łączy.
–    Jesteście razem?- bąknąłem, gapiąc się na niego.
    Eren gapił się na mnie z kamienną twarzą.
–    Nie – odparł.- Mikasa tylko z twarzy przypomina czło... kobietę – westchnął, marszcząc brwi.- Ale jeśli miałbym wskazać ci kogoś, kto w tej chorej wojnie ma jeszcze dla mnie jakieś znaczenie, to bez wahania wskazałbym Mikasę. To dobry żołnierz, dobry wzór do naśladowania. To ona opanowała nieco mój gorący temperament – westchnął ciężko, przecierając dłonią kark.- Zawsze jest opanowana, nigdy nie widziałem, by poniosły ją emocje. Ale traktuję ją bardziej jak siostrę.
–    Och – mruknąłem tępo.
–    No a ty?- Eren posłał mi nieco drwiący uśmieszek.- Znalazłeś sobie dziewczynę w wojsku?
–    N-nie...- burknąłem, rumieniąc się intensywnie.- Ale... ale mam tam parę osób... które też mógłbym ci wskazać...
–    Przyjaciele?
    Skinąłem głową.
–    Dwóch idiotów – mruknąłem.- Ale polubiłbyś ich. Reiner jest jak starszy brat, chociaż trochę przygłupi. Bertholdt za dużo się martwi, ale... ale jest bardzo sympatyczny. No i jest też Marco.- Zacisnąłem usta, spuszczając wzrok i przywołując w myślach obraz uśmiechniętej twarzy ozdobionej piegami.- To mój mentor. Niewiele starszy ode nas. To on nauczył mnie wszystkiego o samolotach. Głównie dzięki niemu udało mi się nie zwariować.
–    To dobrze – stwierdził cicho Eren.- Cieszę się, że zaznałeś trochę szczęścia w tym piekle.
–    Eren...- zacząłem, wstając.
–    W porządku, Jean – westchnął Jeager, machnąwszy dłonią.- Nie mam ci niczego za złe. Sam planowałem pójść do wojska, pamiętasz? Tyle że...- Eren urwał, ale nie musiał kończyć tego zdania. Nigdy nie zostawiłby Hannah.
    Nawet, jeśli kochała Thomasa. Nawet jeśli on odwzajemniał jej uczucia. To ona w przeszłości go uratowała. I dla niej był gotów poświęcić wszystko – nawet własne życie.
–    Muszę już iść – powiedział Eren.- Mikasa kazała mi sprawdzić zaopatrzenie w magazynie obok.- Machnął dłonią w kierunku ściany, jakby odpędzał muchę.- Sos może być odrobinę za słony, ale postaraj się wszystko zjeść. Coś mi się wydaje, że nie za dobrze was karmią w Utopii.
    Skinąłem głową, ale raczej tylko po to, by nie musieć odpowiadać. Jeager opuścił pokój, na powrót zamykając drzwi na klucz. Usiadłem z powrotem na łóżku, opierając się o zimną ścianę i myśląc.
    Utopia za dwa dni zostanie zaatakowana. Zaopatrzenie, które co miesiąc przybywało do nas z Krolvy, będzie fałszywe. Skrzynie wypełnione nie tylko ślepakami, ale również jedna zawierająca bombę, która z pewnością narobi szkód. A kiedy część żołnierzy zginie, część zajmie się gaszeniem pożaru, a pozostała część wyruszy do Krolvy, reszta zginie pod ciężarem bomb zrzuconych przez wroga.
    I jedyna osoba, która mogła ostrzec Utopię i uratować choć jej część, znajdowała się po niewłaściwej stronie ziem.
    Myśl! - nakazywałem sobie, bezsilnie uderzając dłonią w głowę, jakby to mogło mi cokolwiek pomóc. Wozy z zaopatrzeniem będą musiały wyruszyć znacznie wcześniej, jeśli chcą dotrzeć na miejsce za dwa dni. Jaka będzie ich trasa? Na pewno będą mijać dystrykt Yarckel, więc to właśnie tam będzie pierwszy punkt kontrolny. Sprawdzą wozy. Może wykryją oszustwo? Ale Utopia żarliwie potrzebowała nowych zapasów, w dodatku jak najszybciej, więc Yarckel pewnie nie przyłoży się do sprawdzenia zaopatrzenia, zwłaszcza po bitwie nad Iariho, kiedy będą zbyt przerażeni tym, iż to oni mogą być następnym celem.
    No tak. Bitwa nad Iariho zapewne była tylko przykrywką. Wysłali samoloty, żeby odciągnąć nieco uwagę Ehrmich i uszczuplić liczebność ich pilotów, bo to oni uchodzili za bardziej rozsądnych i gotowych do walki. Yarckel zajmowało się głównie handlem żywnością i tkaninami, ich wojska nie były wyszkolone tak dobrze jak te w Ehrmich.
    Przepuszczą wozy i będą liczyć na to, że Utopia szybko przyśle do nich wsparcie na wypadek, gdyby wrogowie zajęli Krolvę.
    Nawet, gdyby udało mi się teraz uciec, nie dotarłbym do Ehrmich na czas. Nie zdążylibyśmy wysłać wiadomości do Utopii. Nie zdążyłbym nawet dostać się do Yarckel.
    Za ścianą za moimi plecami słyszałem głuche dudnienie, dźwięki przestawianych skrzyń i głos Erena. Nie rozumiałem słów, bo mówił za cicho, ale chyba rozmawiał z Mikasą.
    Myśl!- skarciłem się, zaciskając mocno powieki. Musisz zrobić coś, cokolwiek! Marco zginie, jeśli nie spróbujesz czegoś wymyślić! Nawet jeśli to będzie głupia drobnostka, wszystko może być dla niego szansą na przeżycie!
    Nie mogłem uciec, nie mogłem schować się w skrzyniach z zaopatrzeniem – nie mogłem w żaden sposób zniknąć z obozu dowódcy. Jaki był inny sposób, żeby przekazać zdobyte informacje odpowiednim osobom? Eren mi nie pomoże. Wątpiłem też, by w okolicy zjawiła się nagle Hanji, albo ktoś z Ehrmich, a nawet jeśli, zadbano by najpierw o to, bym nie mógł wołać o pomoc.
    Co mogłem zrobić? Co mogłem zrobić?
    Wpatrywałem się bezmyślnie w stół naprzeciwko mnie, słuchając głuchej, niezrozumiałej rozmowy za moimi plecami i cichego pohukiwania sowy za zakratowanym oknem.
    I nagle wiedziałem już, co zrobić.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń