[MnU] Odcinek 25

Moda na Uke
Odcinek 25



    Choć Aomine początkowo planował zrobić sobie mały urlop, by zająć się domem pod nieobecność Kise, a także by móc częściej odwiedzać brata w szpitalu, to mimo wszystko całkiem szybko zrezygnował z tego pomysłu. Zwyczajnie nie nadawał się do bycia panią domu, a kontakt z Ryoutą miał niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę, ponieważ blondyn codziennie bombardował go smsami, pisząc nawet o rzeczach tak błahych, jak kształt i kolor tabletek, które mu podawano.
    Poza tym codziennie, równo o godzinie piętnastej, kiedy to kończyła się jego praca i Aomine był w trakcie przebierania się, Kise do niego dzwonił.
–    Cześć, Daikicchi, skończyłeś już pracę?- usłyszał radosny głos brata także i tego dnia.
–    Taa, właśnie się przebieram – westchnął ciężko ciemnoskóry.- Nie mogłeś poczekać tych pięciu minut, aż chociaż wyjdę na zewnątrz, prawda?
–    No bo właśnie ja specjalnie teraz dzwonię, żeby ci powiedzieć, że pada!- oznajmił Ryouta.- Nie zapomnij parasola, bo zmokniesz i się przeziębisz. Wracasz prosto do domu? Wpadniecie do mnie z Tetsucchim? Przyniesiesz mi mojego laptopa? A co będziecie jeść na obiad?- Kise zmartwił się nagle.- Mam nadzieję, że nie kupujecie żadnych mrożonek...?
–    Rany...- Aomine znowu westchnął, wychodząc ze swojej kanciapy i zamykając ją na klucz, który następnie wsunął do kieszeni spodni. - Przestań zasypywać mnie codziennie tymi samymi pytaniami! Przyniosę ci tego laptopa, ale wieczorem, bo Tetsu kończy zajęcia o siódmej.
–    To strasznie późno...- mruknął Kise.- Zmienił mu się plan? Przecież wcześniej kończył równo z tobą!
–    A bo ja wiem?- Daiki wyszedł z budynku szkolnego i udał się w stronę bramy, narzucając na głowę kaptur.- Nie pytałem go jakoś.
–    Aaa, rozumiem.- Ryouta zdawał się jakby zmarkotnieć.- Ja sobie leżę, wiesz? Strasznie się nudzę, no i tęsknię za wami. Jak tylko wypiszą mnie ze szpitala, to musimy jechać gdzieś razem na małe wakacje! Może znowu na górę Fuji, albo na Okinawę?
–    Pomyślimy o tym, jak już będziesz w domu – odparł Aomine.- Ja już wracam. Zadzwonię za godzinę, bo mi zimno w ręce.
–    Wczoraj też miałeś zadzwonić „za godzinę” i tego nie zrobiłeś!- burknął Kise.
–    Ale nie powiedziałem, za którą – powiedział z uśmiechem Daiki.- Trzymaj się, braciszku. Nawet jeśli nie zadzwonię, to i tak zobaczymy się wieczorem. Przywieźć ci coś jeszcze prócz laptopa?
–    Tetsucchiego...
–    Da się zrobić. Odpoczywaj, mordko. Pa.
–    Mhm... Papa, Daikicchi!
    Aomine rozłączył się, wciąż z uśmieszkiem na twarzy. Nie mógł zrozumieć, jak tak irytujący i dziecinny koleś jak Kise mógł być jednocześnie tak kochany. W gruncie rzeczy, nawet jeśli czasem miał dość jego narzekania i ciągłego zamartwiania się o najdrobniejsze głupoty takie jak parasol czy szalik, to jednak kochał go niezmiennie mocno.
    No, teraz może trochę bardziej niż wcześniej...
    Kiedy dotarł do zejścia do podziemnego metro i zbiegł po schodach na dół, z ulgą zrzucił z głowy kaptur. Przeczesał dłonią włosy, ignorują dwie zarumienione nastolatki, które odprowadziły go wzrokiem.
    W czasach liceum to pewnie on by się za nimi obejrzał, choć żadna z nich nie miała tak pokaźnego biustu, jak jego dawna idolka, Mai-chan. Jednak gdyby wówczas miał takie powodzenie wśród młodych, pięknych kobiet, na pewno nie miałby na co narzekać.
    Ale, jak na złość, dopiero kiedy zakochał się w facecie, kobiety zaczęły zwracać na niego uwagę. Czasem wydawało mu się, że to przez to, iż dla Kagamiego starał się zawsze wyglądać dobrze, aby ten choć trochę się nim zainteresował.
    Cóż... raz mu się udało.
    Aomine westchnął cicho, potrząsając lekko głową, by wyrzucić z niej zbędne myśli. Wspominanie chwil spędzonych wspólnie z Taigą w takim miejscu jak to, zdecydowanie nie należało do dobrych pomysłów.
    Zerknął na elektroniczną tablicę wiszącą na słupie, sprawdzając ile czasu zostało mu do przyjazdu pociągu, którym miał jechać, gdy nagle jego wzrok przykuł znajomy mężczyzna, opierający się o ścianę nieopodal niego. Wyglądało na to, że on również go zauważył, jednak gdy tylko Daiki na niego spojrzał, natychmiast odwrócił wzrok, kuląc głowę w ramionach.
    Ciemnoskóry nie od razu go rozpoznał. O ile dobrze pamiętał, ostatnim razem widział go jakieś trzy lub cztery miesiące temu.
    Bo to właśnie wtedy Kasamatsu Yukio przestał odwiedzać Ryoutę w jego domu.
    Aomine zacisnął zęby i wsunął dłonie do kieszeni swojej kurtki, ruszając w jego kierunku. Starał się opanować narastającą w nim złość, jednak nie był w stanie do końca tego zrobić. Myśl, że to właśnie przez Yukio Kise wylądował w szpitalu sprawiała, że miał ochotę przyłożyć mężczyźnie tu i teraz.
    Kasamatsu wyprostował się sztywno, gdy zdał sobie sprawę z tego, że Aomine ma zamiar do niego podejść. Dobrze znał przybranego brata swojego byłego chłopaka i wiedział, jak impulsywny, agresywny, a nawet brutalny potrafi być. Odchrząknął nerwowo, kiedy ciemnoskóry stanął przed nim z wręcz pogardliwą miną.
–    Cześć, Daiki – mruknął Yukio.
–    Co ty tutaj robisz?- warknął Aomine.
–    Co?- Kasamatsu spojrzał na niego z westchnieniem.- Słuchaj, nie szukam u ciebie zaczepki, dobra? Po prostu wracam z miasta, to wszystko.
–    Huh.- Daiki pokiwał powoli głową.- Więc wracasz sobie, kurwa, z miasta. I co robiłeś w tym mieście, Yukio? Spotkałeś się ze swoją nową dziewczyną? Z tą, dla której zerwałeś z moim bratem?
–    To nie jest twój interes.- Czarnowłosy spojrzał na niego ze złością, powoli tracąc cierpliwość.- Ludzie czasem się ze sobą rozstają, tak to bywa. Jesteś na tyle dużym chłopcem, że chyba nie muszę ci tego tłumaczyć? Jak chcesz mnie nienawidzić, to proszę bardzo, nie dbam o to. Po prostu daj mi spokój i nie rób takiej miny, jakbyś chciał mi wpierdolić.
–    Przykro im, ale właśnie na to mam ochotę – wycedził Daiki.- Trzeba było trzymać chuja w gaciach, albo zerwać z Ryoutą, zanim się puściłeś.
–    Nie będziesz mi, kurwa, prawił morałów – warknął Kasamatsu, przysuwając się do niego.- Od ciebie na pewno nie będę słuchał pouczeń.
–    Posłuchaj no, gnoju!- Aomine chwycił go za kołnierz kurtki, przyszpilając go do ściany.- W dupie mam to, z kim teraz jesteś, ale jeżeli masz zamiar dalej bawić się w ten sposób uczuciami mojego brata, to przysięgam, że cię zabiję, rozumiesz? Dobrze ci radzę, jak tylko Ryouta opuści szpital, nie zbliżaj się do niego nawet na krok, usuń jego numer i zapomnij o nim raz na zawsze! Dla ciebie on już nie istnieje, rozumiesz?!
–    Nie będziesz mi mówił, co mam...!- Kasamatsu urwał nagle, patrząc na niego bez zrozumienia.- Czekaj... co ty powiedziałeś? Jak Ryouta... co? O czym ty, do cholery, mówisz?
    Aomine wpatrzył się uważnie w jego twarz, próbując odgadnąć, czy Yukio tylko udaje niewiedzę o pobycie Kise w szpitalu, czy może rzeczywiście nie został o tym poinformowany. Puścił go i odsunął się o krok, biorąc głęboki, uspokajający oddech.
–    Nieważne – warknął.- Nie zbliżaj się do mojego brata.
–    Zapytałem cię, kurwa, o coś!- krzyknął Kasamatsu, chwytając brutalnie Aomine za ramię i popychając go na ścianę. Wokół nich rozległo się kilka zaniepokojonych krzyków, ktoś zaczął również wołać ochronę.- O czym ty mówisz, Daiki?! Ryouta jest w szpitalu?!
–    Chuj cię obchodzi, przecież nie jesteście razem...- Ciemnoskóry jęknął głośno, kiedy Yukio wymierzył mu solidny cios w brzuch.
–    Nie wkurwiaj mnie, tylko odpowiedz – wycedził.
–    Tsk!- Aomine odepchnął go od siebie, gotując się do bójki.- Tak, Ryouta jest w szpitalu! Nie wiem co mu nagadałeś tamtego dnia, kiedy się spotkaliście, ale przez ciebie miał wypadek samochodowy. I co, jesteś z siebie zadowolony? Nie dość, że złamałeś mu serce, to jeszcze kilka żeber i nogę!
    Co prawda Aomine przesadził z ostatnim fragmentem, ponieważ Kise zwichnął sobie jedynie kostkę, ale to i tak podziałało na Kasamatsu jak kubeł zimnej wody. Mężczyzna wpatrywał się w niego niemal z przerażeniem, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał.
    Ryouta dzwonił do niego następnego dnia po ich burzliwej kłótni. Sądził, że po to, by jak to on zapytać, czy Yukio się na niego gniewa. Ale on nie odebrał, zignorował połączenie, obawiając się, że jego były będzie dalej próbował namówić go na powrót do dawnego związku.
    Od tamtej pory Kise już nie dzwonił.
–    Który szpital?- zapytał cicho.
–    Pierdol się – odparł Aomine.
–    Nie zmuszaj mnie, żebym znowu ci przyłożył – westchnął ciężko Kasamatsu, w gruncie rzeczy dobrze wiedząc, że nie ma sił nawet na to, by zacisnąć pięść.- Powiedz mi, gdzie jest Ryouta.
–    Już mówiłem: pierdol się.- Daiki poprawił swoją kurtkę, widząc, że w ich kierunku idą dwaj pracownicy ochrony.- Jeżeli tak się o niego martwisz, to zrób coś dla niego i zostaw go w spokoju. Bez ciebie będzie mu o wiele lepiej.
–    Co się tutaj dzieje?- zapytał donośnie jeden z ochroniarzy, wysoki i muskularny mężczyzna o brązowych włosach związanych w kucyka.
–    Nic się nie dzieje – odparł krótko Aomine, po raz ostatni obrzucając Kasamatsu pełnym pogardy spojrzeniem. Odwrócił się na pięcie, po czym ruszył przed siebie, byle jak najdalej od niego.
    Yukio spojrzał za nim, zaciskając usta w wąską linię i ignorując kolejne pytanie ochroniarza. Od samego początku wiedział, że rozstanie z Kise będzie oznaczało, że również jego bracia przestaną darzyć go dotychczasową sympatią. Przez sześć lat związku z Ryoutą zdążył się zbliżyć do nich na tyle, by zacząć traktować ich jak rodzinę. To oczywiste, że i ta strata bardzo go bolała, a teraz dodatkowo czuł wstręt do samego siebie za to, że uderzył Aomine. Nie miał dla siebie żadnego wytłumaczenia.
    Po prostu wiadomość o Kise wytrąciła go z równowagi. Sam nie wiedział do końca, co się stało, w jednej chwili przestał logicznie myśleć, a w głowie słyszał tylko jedno, rozbrzmiewające bezustannie zdanie - Ryouta jest w szpitalu.

***

    Odkąd tylko Hayama poznał Miyajiego był święcie przekonany, że jest on miłością jego życia. Nic zresztą dziwnego – dla niego zawsze starał się we wszystkim wypadać jak najlepiej, zawsze starał się go rozbawić i zawsze starał się być dla niego, kiedy tylko tego potrzebował, nawet jeśli Kiyoshi z natury był raczej introwertykiem. Dobrze wiedział co do niego czuje i właśnie ze względu na to uczucie, spotykał się z nim z największą radością i uśmiechem na twarzy.
    Jednak nie tym razem – a przynajmniej nie szczerze.
–    No, w końcu – powiedział Miyaji, kiedy otworzył drzwi swojego mieszkania i skinął Hayamie głową na powitanie.- Już myślałem, że się ciebie nie doczekam. Co cię zatrzymało?
–    Ah, nic szczególnego – odparł Kotarou, siląc się na radosny uśmiech i mając nadzieję, że Kiyoshi nie dostrzeże kryjących się w jego oczach wyrzutów sumienia.- Po prostu trochę się zagapiłem i nie zauważyłem, że to już ta godzina do wyjścia. Przepraszam za najście!- dodał, przekraczając próg i stając w niewielkim holu. Zdjął buty oraz kurtkę, a następnie pozwolił Miyajiemu poprowadzić się do kuchni.
–    To czego się napijesz?- zapytał Kiyoshi.- Kupiłem ostatnio tę dziwną herbatę, którą pijasz... z opuncją, czy coś.
–    Ah, w takim razie z przyjemnością się jej napiję!- powiedział Hayama, tym razem szczerze zadowolony. Nic nie mógł poradzić na to, że wiadomość o kupieniu jego ulubionej herbaty wprawiła go w taką radość.
–    Próbowałem tego czegoś i nie rozumiem co ci w tym tak smakuje – mruknął pod nosem Miyaji, szykując dwa kubki i wrzucając do nich torebki z herbatą. Włączył elektryczny czajnik i odwrócił się do przyjaciela, opierając o blat kuchennych szafek i przyglądając mu się uważnie.- No to co ci wypadło, że nie mogłeś jednak spotkać się ze mną przedwczoraj?
–    Trochę się pochorowałem...- zaśmiał się Kotarou, drapiąc po głowie.
–    Pochorowałeś?- powtórzył Miyaji, unosząc brwi. Oczywiście, widział doskonale, że Hayama nie wygląda tak rześko i raźnie jak zazwyczaj. Jego policzki były rumiane, podobnie jak czubek nosa, nie wspominając już o typowo nosowym głosie. Ale przecież do tej pory Kotarou nigdy nie zważał na coś takiego jak choroba, dla Kiyoshiego przyszedłby nawet mając ostre zapalenie płuc.
    Miyaji miał wrażenie, że jego przyjaciel coś przed nim ukrywa.
–    A dzisiaj czujesz się już lepiej?- zapytał.
–    Tak, już tak.- Hayama pokiwał głową.- Wczoraj było najgorzej.
–    Gdzieś się tak urządził?- pytał dalej Miyaji, niby obojętnie, zalewając wrzątkiem herbatę.- Kiedy widzieliśmy się trzy dni temu, byłeś zdrów jak ryba.
–    Wiesz, no...- To pytanie najwyraźniej zbiło Kotarou z tropu.- Robi się coraz zimniej, zaraz będziemy mieć grudzień...
–    No tak.- Kiyoshi skinął głową, kładąc przed przyjacielem jego kubek. Usiadł naprzeciwko niego, opierając przedramiona na blacie stołu i uważnie wpatrując się w Hayame, który natychmiast wbił wzrok w swój napój.- To co się stało?
–    Eee... co masz na myśli?- Kotarou uśmiechnął się do niego nerwowo.
–    Rok znajomości to nie jest dużo – stwierdził Miyaji.- Naprawdę. Jakby nie patrzeć, to tylko trzysta sześćdziesiąt pięć dni znajomości. Problem w tym, że w ciągu tego roku spotkaliśmy się przynajmniej trzysta dwadzieścia razy, a więc, czy tego chciałem czy też nie, siłą rzeczy zdążyłem cię poznać, Kotarou. I wiem, kiedy coś przede mną ukrywasz. O co chodzi?
    Hayama zacisnął usta, wzdychając cicho. Właśnie tego się obawiał. Był przecież typem szczerego człowieka, a przed kim jak przed kim, ale przed Miyajim na pewno nie chciał mieć żadnych tajemnic.
    Tymczasem miał – jedną, ale poważną.
    Idąc do przyjaciela w odwiedziny poprzysiągł sobie, że zrobi wszystko, by zachowywać się zupełnie naturalne i nie dać po sobie znać, że coś ukrywa. Szkoda, że wszystko poszło na marne. Zwłaszcza, że chciał, aby to Takao osobiście powiedział Miyajiemu o tym, co próbował zrobić kilka dni wcześniej.
    Oczywiście, Kotarou nie miał gwarancji, że mężczyzna rzeczywiście to zrobi. Przecież Kazunari nie ma pojęcia, że człowiek, który wyciągnął go z rzeki, jest przyjacielem jego przyjaciela, jednocześnie bez pamięci w nim zakochanym. Nie wiedział, że Hayama i Miyaji się znają.
    Kotarou znów westchnął cicho, przecierając dłońmi twarz. Ostatecznie postanowił się poddać i opowiedzieć Miyajiemu o wydarzeniach tamtej nocy. Ale jak powinien zacząć?
–    No, jest taka jedna sprawa...- zaczął powoli.
–    Słucham.- Kiyoshi upił łyk swojej herbaty.- Do tej pory zawsze próbowałeś wyciągnąć ze mnie zwierzenia, mam więc nadzieję, że w końcu to ty szczerze się przede mną otworzysz. To nie jest jednostronna przyjaźń, wiesz? Też jestem tu po to, żeby cię wysłuchać, gdy masz problem.
–    To jest jednostronna przyjaźń – zauważył z uśmiechem Hayama.- Ja cię przecież kocham, Miyaji.
–    Zamknij się – westchnął Kiyoshi, zamykając na moment oczy.- Nie czepiaj się szczegółów, nie próbuj wprawić mnie w zakłopotanie i, przede wszystkim, nie zmieniaj tematu. Zdaje się, że coś ci ciąży na tym twoim rozbrykanym sercu. Mów, co się stało. Być może będę w stanie ci pomóc.
    Kotarou uśmiechnął się do niego lekko, poprawiając wygodniej na krześle i ściskając między dłońmi kubek. Przyzwyczaił się już do tego, że Kiyoshi za każdym razem denerwuje się, gdy ten wyznaje mu miłość, albo chociaż napomina coś o swoich głębszych uczuciach. Oczywiście, rozumiał to, w końcu Miyaji z całą pewnością nie czuł się komfortowo ze świadomością, że Hayama go kocha, a on nie odwzajemnia jego miłości. Kotarou był mu wdzięczy, że mimo tego Kiyoshi nie próbował zerwać czy też ograniczyć z nim kontaktu.
–    To, co chciałbym ci powiedzieć, nie jest takie łatwe – zaczął powoli Hayama.- Nie chcę mieć przed tobą tajemnic, Miyaji... Zwłaszcza takich jak ta.
–    Mam przynieść szydełka, czy skończysz owijać w bawełnę i przejdziesz do rzeczy?- Kiyoshi spojrzał na niego z irytacją.- Co, znalazłeś sobie kogoś? Jeśli tak, to bardzo mnie to cieszy.
–    Nie, ja... Uhm... Poznałem Takao.
    Miyaji, który unosił właśnie do ust kubek, aby napić się herbaty, na krótki moment zamarł w bezruchu. Powoli opuścił dłoń, marszcząc jednocześnie brwi.
–    Takao?- mruknął.- Jak to? Niby gdzie?
–    Uh... no wpadłem na niego parę dni temu.
    Kiyoshi odłożył na stół kubek, przyglądając się przyjacielowi z uwagą. Ten intensywny wzrok tak bardzo peszył Hayamę, że mężczyzna nie był w stanie usiedzieć na miejscu i począł wiercić się nerwowo na krześle, uciekając wzrokiem do swojego kubka.
–    Dlatego nie spotkałeś się ze mną przedwczoraj?- zapytał cicho Kiyoshi.- Masz coś na sumieniu, tak? Przespałeś się z Kazunarim?
–    Co? Nie!- Hayama spojrzał na niego niemal z przerażeniem.- O czym ty mówisz, Miyaji? W życiu bym ci takiego świństwa nie zrobił!
–    No to o co chodzi?- nie rozumiał Kiyoshi.- Zachowujesz się, jakbyś zrobił coś bardzo złego, unikasz mojego wzroku, wiercisz się, jakbyś miał owsiki w tyłku. Mów, co jest grane, bo zaczynam mieć tego powoli dosyć.
–    Kiedy to nie jest takie łatwe!- jęknął Hayama.- Poza tym, to Takao powinien powiedzieć ci o tym, co się stało! Po prostu... ja po prostu głupio się czuję, kiedy wiem o czymś o nim, czego nie wiesz ty, i nie wiem czy powinienem ci powiedzieć przed nim... rozumiesz?
–    Nie – westchnął ciężko Miyaji.- Nic nie rozumiem z twojego denerwującego bełkotu!
–    Chodzi o to, że Takao powinien powiedzieć ci sam, że...- Kotarou zagryzł mocno wargę, spuszczając wzrok.- Że próbował zrobić sobie krzywdę.
–    Co?- Kiyoshi natychmiast wbił w niego uważne spojrzenie.- Jaką krzywdę? Co masz na myśli?
–    Och, sam już nie pamiętam, jak to się wszystko dokładnie potoczyło – jęknął Hayama.- Kiedy wracałem do domu z naszego spotkania w restauracji „Kasui”, w parku, nad rzeką, zobaczyłem jakiegoś faceta, który skoczył z mostu do wody. Od razu rzuciłem się za nim i go wyciągnąłem, no i wtedy trochę się kłóciliśmy, aż on mi się przedstawił i powiedział, że nazywa się Takao Kazunari...
–    Poczekaj, cholera, czekaj no!- Miyaji uniósł dłoń w geście stopu.- Chcesz mi powiedzieć... że Kazunari próbował popełnić samobójstwo?
–    No ale go powstrzymałem – przytaknął w napięciu Kotarou.
    Kiyoshi milczał przez dłuższą chwilę, patrząc na swojego przyjaciela, po czym wstał od stołu i, przeczesując dłońmi włosy, zaczął przechadzać się po kuchni.
–    Nie, ja... ja po prostu w to nie wierzę – wymamrotał.- Żartujesz sobie ze mnie, prawda? Proszę cię, Kotarou, powiedz mi, że to jest jakiś chory żart!
–    Przepraszam – westchnął Hayama ze szczerym współczuciem.- Ja... wiem, że to naprawdę okropna wiadomość, ale... ale Takao jest cały i zdrowy! Ja... zabrałem go do siebie do domu, dałem ciuchy na przebranie... Skończyło się tylko przeziębieniem, ale ogólnie to sporo ze sobą rozmawialiśmy i on zrozumiał swój błąd! Było mu naprawdę głupio i myślę, że teraz zacznie bardziej cenić swoje życie...
–    I co ja mam zrobić z tą informacją?- zapytał z niedowierzaniem Miyaji.- To, że sobie porozmawialiście i dałeś mu ciepłe ubranko... niby co to ma zmienić? Kotarou, właśnie mi powiedziałeś, że facet, którego kocham, próbował się zabić! ZABIĆ, rozumiesz to?!
–    Co mam ci jeszcze powiedzieć...?- mruknął skruszony Kotarou.- Oczywiście, że to rozumiem, przecież sam przy tym byłem!
–    Dlaczego on to zrobił, mówił ci?- Kiyoshi spojrzał na przyjaciela z przejęciem.
–    Chodziło o tego gościa, którego kocha – westchnął Hayama.- Po prostu wszystko zaczęło go przytłaczać, mimo wsparcia jego przyjaciół. Nagle coś mu odwaliło i chciał z tym wszystkim skończyć...
–    Nadal nie mogę w to uwierzyć – powiedział Miyaji.- Ja pier... Oh, rany! Proszę bardzo, skoro chce zginąć, to sam osobiście go zabiję za to, co próbował zrobić... On się musi leczyć, zaczyna mu odbijać! Powiedziałeś mu, że ma iść do psychiatry?
–    N-nie – bąknął Kotarou.- Powiedziałem mu po prostu, że powinien bardziej doceniać własne życie i skupić się nie tylko na miłości, ale też na innych jego bliskich, na pasjach, zainteresowaniach... zająć czymś umysł, a nie myśleć tylko o tym, którego kocha.
–    A powiedziałeś mu, że się znamy?
–    Nie, nie mówiłem.- Hayama wzruszył lekko ramionami.
–    W takim razie nie wie, że mogłeś mi o wszystkim powiedzieć – stwierdził Miyaji w zastanowieniu.- I dobrze. Jak tylko spotkam się z tym dupkiem to zobaczę, czy ma w sobie choć trochę  pieprzonej skruchy! Jeżeli nie będzie chciał mi powiedzieć o tym, co zrobił, po prostu mu przywalę. A jak mi powie, to... przywalę mu mocniej.
–    Uhm... Wiesz, to nie moja sprawa i nie mam prawa się wtrącać, ale... Takao prawdopodobnie będzie potrzebował czasu, żeby do tego wszystkiego się przyznać. Dobrze by było, żebyś nie naciskał...
–    Jakby nie próbował się zabić, to bym nie naciskał!- warknął ze złością Kiyoshi.- Nie będę mu już więcej właził w dupę. Skoro nie potrafi docenić moich słów, zacznie doceniać moje ciosy...
–    Zrobisz jak uważasz – powiedział Hayama, nie widząc sensu w jakimkolwiek spieraniu się z Kiyoshim. Rozumiał jego niepokój i obawy, w końcu chodziło tu o mężczyznę, którego kochał. Gdyby to Kotarou był na jego miejscu i dowiedziałby się od kogoś, że Miyaji próbował się zabić, z całą pewnością zachowałby się tak samo. Pewnie jeszcze tego samego dnia pobiegłby do niego, by najpierw mu przyłożyć, a potem tulić w ramionach całą noc.
–    Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś – mruknął Miyaji po chwili milczenia, patrząc na niego.- Gdybym dowiedział się bezpośrednio od Takao, pewnie naprawdę zabiłbym go na miejscu. Tak to przynajmniej będę na to ewentualnie przygotowany. Chociaż... na co tu się gotować, skoro mam zamiar do niego jutro jechać...
–    Pewnie wolałbyś się z nim spotkać jeszcze dzisiaj – zauważył z uśmiechem Hayama.- Jeśli chcesz, to jedź. Nie mam nic przeciwko...
–    Nie, nie ma takiej potrzeby – przerwał mu Kiyoshi.- Jutro złożę mu niespodziewaną wizytę. Oboje się pochorowaliście, a znając układ odpornościowy Kazunariego, z całą pewnością przeziębienie powaliło go na łopatki. Wątpię, by wychodził z domu. Na dzisiaj umówiłem się z tobą, nie mam zamiaru odprawiać cię tylko dlatego, że jakiś dupek próbował się utopić.
–    To nie „jakiś” dupek, tylko dupek, którego kochasz – mruknął Kotarou, wbijając wzrok w kubek.- Rozumiem twoje zmartwienie i naprawdę mogę wrócić do siebie, jeśli...
–    Kiedy ci ostatnio przywaliłem, huh?- Miyaji zacisnął pięść w dłoni, strzelając kośćmi palców.- Bo moja ręka coś ma zaniki pamięci. Mam jej przypomnieć to i owo, czy zabierzesz swoją herbatkę i przejdziemy do salonu? Zdaje się, że chciałeś obejrzeć ze mną ten nowy horror na DVD.
    Hayama spojrzał z zaskoczeniem na Kiyoshiego, nie do końca pewien, co ma odpowiedzieć. Był już gotowy zbierać się do domu, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo Miyaji musi martwić się o Takao. Uśmiechnął się jednak, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że Kiyoshi naprawdę  nie ma problemu z tym, aby tego dnia nie myśleć o Kazunarim, a zająć się swoim gościem. Skinął więc posłusznie głową, zabierając swój kubek i kierując się do salony.
    Chyba zdążył zapomnieć, jak wielkie serce ma ten, któremu oddał swoje własne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń