4. W Zakazanym Lesie


Niestety, dość późno przyszło mi dowiedzieć się, jaką to tajemnicę skrywał James.
Przez spory nawał nauki oraz wciąż nie poznany szczegółowo plan zamku, ciężko było nam odetchnąć, a co dopiero spędzić trochę czasu sam na sam. Przez przeszło dwa tygodnie uczyliśmy się na pamięć najważniejszych miejsc w zamku i wszelkich „schodowych pułapek”, tak żeby nie błąkać się godzinami tu i tam, za co zwykle dostawaliśmy ochrzan od nauczyciela i liczne groźby Filcha.
Dopiero pod koniec drugiego tygodnia w końcu mieliśmy czas, aby odetchnąć – zapoznaliśmy się już z zamkiem i jego otoczeniem, wiedzieliśmy, na których korytarzach patrolują zwykle którzy nauczyciele, oraz nauczyliśmy się rozpoznawać kroki Filcha i unikać Pani Norris – oczywiście, o ile sami nie chcieliśmy jej znaleźć i trochę się nad nią poznęcać.
Tego dnia była niedziela. Jak do tej pory nie dostałem żadnej odpowiedzi od moich rodziców odnośnie przyjęcia mnie do Gryffindoru. Zgadywaliśmy z Jamesem, że wszyscy dostali zawału i do dziś nie pobudzili się z szoku, jednak ku memu zaskoczeniu podczas śniadania nad moją głową przeleciał kasztanowy puchacz, upuszczając przede mną na stole zwinięty rulonik pergaminu zapieczętowany rodzinną pieczęcią.
Wygląda poważnie – stwierdził James, szczerząc zęby w uśmiechu.
To wyjec – dodał Remus, spoglądając na mnie.
Czemu mnie to nie dziwi?- westchnąłem, kręcąc głową z politowaniem dla samego siebie. Wyciągnąłem różdżkę z kieszeni, po czym szybkim machnięciem pozbyłem się wyjca i ze stoickim spokojem wróciłem do śniadania. James nawet nie zwrócił na mnie uwagi, Remus z kolei przyglądał mi się przez chwilę w milczeniu, a potem również wrócił do posiłku.
Co planujecie na święta?- zagadnął grzecznym tonem, krojąc sobie kiełbaskę.
Zależy co masz na myśli – odparł Potter z gębą wypchaną płatkami z jogurtem.
Zostajecie w Hogwarcie, czy wracacie na święta do domu?
Wracam do domu – powiedział James.- Rodzice chcą na święta wyjechać do Belgii, do jakiejś tam rodziny.
Ja pewnie też wracam.- Wzruszyłem ramionami.- Chociaż... może lepiej zostanę? Nawet, jeśli mam tu zostać sam, to pewnie i tak lepiej, niż wracać do rodziców. Coś mi się wydaje, że w drodze leci do mnie już kilka kolejnych wyjców. Zwłaszcza, jeśli Narcyza ma zamiar posłać sowę do rodziców.
Narcyza?- Peter zmarszczył brwi.
To moja kuzynka – wyjaśniłem.- Jest parę lat ode mnie starsza, siedzi o tam, przy stole Ślizgonów.- Wskazałem niedbałym ruchem głowy. Założę się, że zaraz po moim przydziale do Gryffindoru posłała moim rodzicom sowę z kondolencjami. Pewnie dotarły szybciej, niż mój własny list.
Sympatyczna rodzinka – stwierdził Remus, marszcząc lekko brwi.
No a ty?- zapytałem go, pakując do ust solidną porcję śniadaniowej zapiekanki, na którą składała się bułeczka z masłem z dodatkami mięsnymi oraz warzywnymi.
Wracam do domu na całe święta – oznajmił.- Ty też, Peter?
Mhm.- Peter, który usta miał wypchane wszystkim, co zdołał do nich wpakować, pokiwał głową.
No, ja już się najadłem – rzucił z westchnieniem James, odsuwając od siebie talerz i patrząc na mnie znacząco.- Zostawiłem różdżkę w dormitorium, więc...
Pójdę z tobą – rzuciłem niewinnym tonem, podnosząc się z miejsca.- I tak też już skończyłem śniadanie.
Spotkamy się na błoniach?- Potter zwrócił się do naszych przyjaciół.
Za dziesięć minut – odparł Lupin, smarując maślaną bułeczkę dżemem truskawkowym.
Skinęliśmy z Jamesem głową, po czym wyszliśmy z Wielkiej Sali i, śmiejąc się pod nosem, wspięliśmy się na siódme piętro do Wieży Gryffindoru, przeskakując co dwa stopnie. 
Rozumiem, że oto nadszedł czas ujawnienia mi tego całego sekretu, tak?- chciałem się upewnić.
Tak, najwyższy czas – odparł.- Nie sądziłem, że potrwa to tyle czasu, nauczyciele są strasznie rygorystyczni.
Przeszliśmy przez portret Grubej Damy, a następnie pokój wspólnym, udając się spiralnymi schodami do sypialni chłopców. Weszliśmy do naszego dormitorium, a James podszedł do swojego łóżka i wysunął spod niego kufer. Usiadłem na swoim łóżku, stojącym obok jego, i czekałem cierpliwie, aż Potter rozejrzy się wokół siebie z podejrzliwą miną, a potem otworzy kufer i wyjmie z niego...
Pelerynę.
Ładna – stwierdziłem z nieco drwiącym uśmieszkiem, przyglądając się szmaragdowozielonej szacie.
Och, poczekaj, Syriuszku, aż ją przymierzę!- zaćwierkał James, machnąwszy babsko dłonią.- Powiesz mi, czy do mnie pasuje, dobrze?
Uniosłem brwi, rozbawiony i zaskoczony jednocześnie. Patrzyłem, jak Potter zarzuca pelerynę na ramiona i...
Wytrzeszczyłem na niego oczy i rozdziawiłem kretyńsko gębę. Zerwałem się z mojego łóżka, szybko odwracając się w kierunku drzwi w panice, że ktoś może wejść.
Ściągaj to, kretynie!- wyszeptałem zduszonym głosem.- Jak wpadniemy, to możesz się z tym pożegnać!
James opatulił swoją głowę peleryną, zostawiając jedynie niedużą szparę na usta. Teraz widziałem lewitujące w powietrzu szczerzące się wesoło zęby – cała reszta Jamesa zniknęła.
Skąd masz pelerynę niewidkę?- zapytałem, podekscytowany, kiedy Potter ściągał szatę i składał ją niechlujnie.
Ojciec mi dał – odparł.- Jest w naszej rodzinie od pokoleń. Peleryna, znaczy – dodał, jakbym był idiotą.
Wiesz, ile możemy z tym dokonać?- wyszeptałem z przejęciem, znów szybko zerkając na drzwi.- Stary, możemy wymknąć się w nocy i iść gdzie tylko chcemy! Cały zamek stoi dla nas otworem! Gabinety nauczycieli, lochy, dział ksiąg zakazanych w bibliotece, a nawet...
Zakazany Las – dodał z przejęciem James, patrząc na mnie świecącymi oczami. Uśmiechnąłem się szeroko, kiwając głową.- Mało tego! Jeśli będziemy odpowiednio ostrożni i uda nam się poznać odpowiednie hasła, możemy nawet zakraść się do innego domu na przeszpiegi.
Nie wiem czy jest co szpiegować...- mruknąłem z zastanowieniem.- No ale co do reszty to aż mnie rozsadza, żeby poznać tajemnice Hogwartu. Zauważyłeś, że Filch zawsze znika i pojawia się niespodziewanie w kompletnie różnych miejscach? Słyszałem, że teleportowanie się na terenie szkoły jest niemożliwe, założę się więc, że używa jakichś skrótów. Trzeba je wszystkie znaleźć, James. Mogą się w przyszłości przydać.
Mało tego – dodał szeptem James, przysuwając się do mnie bardzo blisko.- Ojciec mi mówił, że jest tu też jakieś tajne przejście, które prowadzi prosto do Hogsmade. Mamy więc o wiele więcej do zwiedzania, niż nam się wydaje. 
Stary, siedem lat to za mało, żeby to wszystko ogarnąć!- zawołałem ze śmiechem, ale wciąż starając się utrzymać przyciszony ton.
Zaczniemy od Zakazanego Lasu – zadecydował James, siadając na swoim łóżku.- Nie musimy go przechodzić całego, ale chciałbym zobaczyć, czy tam naprawdę żyją jakieś potwory. Potem możemy zwiedzić zamek i Hogsmade.
Hmm... Hagrid ciągle łazi po lesie, nie?- zauważyłem.- Jest w końcu gajowym. Może wybadamy jakoś, czy w najbliższym czasie ma zamiar udać się do Zakazanego Lasu i pójdziemy za nim? Oczywiście, o ile zrobi to w nocy, albo chociaż w dniu wolnym od zajęć...
Może uda mi się namówić rodziców, żeby pozwolili mi zostać w Hogwarcie na święta...- mruknął w zastanowieniu James.- Wtedy mielibyśmy mnóstwo czasu, żeby wszystko zbadać.
Wyobrażasz to sobie?- zapytałem, szczerząc zęby w uśmiechu. Perspektywa odwiedzenia czegoś co w samej nazwie zawierało człon „zakazane” wydawała mi się niezwykle atrakcyjna.- Kto wie, czy nie będziemy pierwszymi, którzy zwiedzą ten las. Pod taką peleryną niewidką to pewnie nawet obok potworów będziemy mogli przejść niezauważenie! 
Trzeba będzie tam pozostawiać ślady dla przyszłych pokoleń – zażartował James.- Albo może ukryjemy tam jakiś skarb? Chociaż nie – dodał po chwili namysłu.- Zawsze mogą znaleźć go jakieś bestie... 
To co, zaczynamy dzisiaj w nocy?- zapytałem, podekscytowany.
No jasne!- Potter znów wyszczerzył zęby w uśmiechu.- Jak tylko zasną chłopaki, wychodzimy. Jeśli uda nam się dzisiejsza eskapada, następnym razem zabierzemy ze sobą Remusa i Petera! Peleryna jest duża, więc ze spokojem zmieścimy się pod nią wszyscy.
Już nie mogę się doczekać – wyznałem szczerze, podchodząc do złożonej w krzywą kostkę peleryny i dotykając jej materiału. Był delikatny, sprawiał wrażenie, jakby był utkany z wody i powietrza.- Ale ekstra!
Co nie?- James stanął obok mnie z dumnie wypiętą piersią, jakby pokazywał mi dzieło swojego życia.- Możesz przymierzyć jeśli chcesz, śmiało.
Lepiej nie róbmy tego tutaj.- Pokręciłem przecząco głową.- Jeszcze ktoś wejdzie i dopiero będzie...
No tak, masz rację – stwierdził James, po czym schował pelerynę na dno swojego kufra.- Dziś w nocy wyruszamy na przygodę naszego życia, Syriuszu. Lepiej nie jedz za dużo podczas kolacji, bo najemy się wrażeń w Zakazanym Lesie.
Uśmiechnąłem się na te słowa i skinąłem głową, zgadzając się z nim.

Kiedy tego samego dnia kładliśmy się wieczorem do naszych łóżek, Remus z wyraźną podejrzliwością nam się przyglądał. Nic zresztą dziwnego – do tej pory ja i James długo jeszcze siedzieliśmy obok siebie na moim lub jego łóżku, rozmawiając ze sobą przyciszonymi głosami, podczas gdy tej nocy położyliśmy się osobno i nakryliśmy kołdrami, jakby z zamiarem zaśnięcia.
Oczywiście, naszym planem było jedynie poczekać, aż cała reszta naszych współlokatorów pogrąży się we snach, a my ukradkiem wymkniemy się z dormitorium, zabierając ze sobą pelerynę niewidkę.
Kiedy zgasły już wszystkie świece w naszej sypialni, przez prawie pół godziny leżeliśmy z Jamesem w swoich łóżkach, obróceni do siebie twarzami i co chwila szczerząc zęby w uśmiechu. Wychylaliśmy się ostrożnie zza naszych kołder, by sprawdzić, czy pozostali chłopacy słodko śpią. Peter niemal od razu zaczął pochrapywać, Alfie jeszcze przez około dziesięć minut wiercił się w swoim łóżku, a Remus jak zawsze leżał spokojnie na boku. 
Spojrzałem na Jamesa i skinąłem do niego głową, kiedy uznałem, że droga powinna być wolna. Potter też skinął do mnie głową, po czym obaj wysunęliśmy się spod kołder i, prawie kucając, porwaliśmy pelerynę niewidkę Jamesa i ostrożnie opuściliśmy sypialnię.
Po spiralnych schodach zeszliśmy, próbując zdusić w sobie szaleńczy chichot. Jednak gdy tylko stanęliśmy w pokoju wspólnym przy kominku, i tak parsknęliśmy cicho, podczas gdy James rozwijał pospiesznie pelerynę i zarzucał ją – najpierw na mnie, potem na siebie.
Jasny gwint!- usłyszeliśmy za naszymi plecami.
Moje serce niemal eksplodowało z nerwów w piersi. Odwróciliśmy się z Jamesem, wciąż nakryci peleryną, święcie przekonani, że to sam prefekt Gryffindoru nakrył nas na wymykaniu się nocą, jednak ku naszemu zdumieniu a zarazem uldze – choć i wciąż zdenerwowaniu – zobaczyliśmy naszego przyjaciela.
Wy... wy...- wyjąkał Remus, przesuwając wzrokiem po pomieszczeniu mniej więcej w miejscu, w którym staliśmy.
James spojrzał na mnie ze zrezygnowaniem, radosny uśmiech spełzł z jego twarzy. Wzruszył bezradnie ramionami, po czym ściągnął z nas pelerynę. I tak nie było sensu dłużej się ukrywać, skoro Lupin nas już zauważył.
Remus niemal podskoczył, kiedy nagle pojawiliśmy się na jego oczach ze zmieszanymi minami. Zamrugał szybko, patrząc to na mnie, to na Jamesa.
Wybacz, Remusie – westchnął Potter, krzywiąc się lekko.- Zamierzaliśmy wam powiedzieć, przysięgam! Ale chcieliśmy najpierw sami wypróbować, czy nam się uda.
Skąd ty to masz?- wydusił z siebie w końcu Lupin, zbliżając się do nas.
Od taty – wyjaśnił James, spoglądając na pelerynę.
Przepraszamy...- zacząłem, czując lekkie poczucie winy. Zdecydowanie nie chciałem, by Remus poczuł się wykluczony z drużyny, zwłaszcza teraz, kiedy przecie tyle czasu spędzaliśmy razem.
Dajcie spokój, nie gniewam się – powiedział Remus, potrząsając głową.- No ale gdzie wy teraz idziecie? 
Do...- James zerknął za jego plecy i na nieduży balkon na szczycie spiralnych schodów, upewniając się, że nikt prócz niego za nami nie wyszedł.- Do Zakazanego Lasu – szepnął.
Co?- Lupin spojrzał na niego, osłupiały.- Stary, rozumiem, że we łbie wam przygody i w ogóle, ale... Zakazany Las?- Remus spojrzał na nas, jakby sama ta nazwa wyrażała więcej niż godzinne wyjaśnienia.
Pod peleryną nie będzie nam zbyt wiele grozić...- zaczął Potter.
Mhm, a tego co będzie wam jednak grozić, pozbędziecie się zaklęciem Expellrialmus?- rzucił sceptycznie Remus.- To dopiero pierwszy rok, nie znacie dużo zaklęć... Nie możecie jeszcze trochę poczekać?
A czy ty uczysz się pływać najpierw na ziemi, a dopiero potem we wodzie?- odpaliłem.- Nie bój się o nas, Remusie. Jutro rano zobaczysz nas śpiących słodko w łóżkach.
O nie, co to, to nie.- Lupin pokręcił stanowczo głową. Spojrzeliśmy na siebie z Jamesem, bojąc się, że Remus wyda nas przed prefektem, jednak on zupełnie nas zaskoczył.- Idę z wami – oznajmił.
C...?- Potter spojrzał najpierw na niego, a potem na mnie.- Jesteś pe...?
Czekajcie tu, idę po moją różdżkę – powiedział, odwracając się i już wspinając po schodach. Kiedy był już na górze, wychylił się przez barierkę, patrząc na nas z góry, stojących i gapiących się na siebie w oniemieniu.- Chyba nie muszę mówić, co zrobię, jeśli wrócę i was tu nie będzie?
Pokręciliśmy pospiesznie głowami. Remus zniknął za drzwiami prowadzącymi do dormitoriów chłopców.
I co teraz?- zwróciłem się szeptem do Jamesa.
No... bierzemy go ze sobą, nie?- Potter wzruszył ramionami i poprawił okulary na nosie.- Jeśli chce, to jego sprawa. Moim zdaniem nawet lepiej, zawsze to dodatkowa para oczu, no nie?
Trzy nam nie starczą?- zapytałem, spoglądając na niego ukradkiem.
Trzy?- Potter zmarszczył brwi, po czym wskazał na siebie a potem na mnie, wyliczając:- Raz, dwa...- Szybko pojął, o co mi chodziło, bo dumnie wypiął pierś i, poprawiając swoje okulary niczym profesor, wytknął mi język.
Po chwili zjawił się Remus. Zbiegł po schodach tak cicho, że obaj z Jamesem prawie się wystraszyliśmy, gdy nagle wyrósł przed nami. 
Dobra, jestem gotowy – powiedział, spoglądając na nas. Skinął w kierunku peleryny, którą wciąż trzymał Potter.- Czy to nas nie zdradzi? Mam na myśli, czy będzie działać cały czas?
Możesz być tego pewien – powiedział James, rozkładając obszerną pelerynę i okrywając nią nas trzech.- Mój ojciec przez całe siedem lat używał jej w Hogwarcie, a wcześniej jego ojciec, i tak dalej, i tak dalej. Jest przekazywana z syna na syna w naszej rodzinie.
Jak w tej baśni?- zapytałem, przypominając sobie „Opowieść o trzech braciach”, którzy oszukali samą Śmierć. Jeden z nich otrzymał właśnie pelerynę niewidkę.
Tak – potwierdził James, kiedy ostrożnie wychodziliśmy przez dziurę pod portretem.- Teraz cicho!
Wyszliśmy na korytarz. Gruba Dama spała tak mocno, że nawet nie zamruczała, kiedy jej portret zamykał się za nami powoli. Nawet schody zdawały się spać słodkim snem, ponieważ gdy po nich schodziliśmy, żadne nie zmieniły nieoczekiwanie kierunku, a żaden schodek nie zniknął nagle spod naszych stóp.
A tak właściwie to dlaczego zdecydowałeś się z nami pójść?- wyszeptałem do Remusa, idącego ostrożnie za mną i Jamesem.
Jak to „dlaczego”?- mruknął, spoglądając to na mnie, to na Pottera.- Nie chcę zabrzmieć przesadnie skromnie, ale jak do tej pory na lekcjach zaklęć radziłem sobie lepiej, niż wy dwaj.
James zerknął na mnie znacząco, uśmiechając się pod nosem, a ja odwzajemniłem jego spojrzenie. Remus najwyraźniej wyczuł nasze rozbawienie, bo poczułem na karku jego westchnięcie. 
Drzwi prowadzące na dziedziniec okazały się być otwarte, co nieco nas zaskoczyło – a przecież nie spotkaliśmy na swojej drodze ani jednego dyżurującego nauczyciela. 
Może pozakładali jakieś zaklęcia, ale pod peleryną niewidką one nie działają?- podsunąłem.
James i Remus nie skomentowali tego, najwyraźniej zbyt spięci, by rzec choćby słowo. Wymknęliśmy się z zamku i przeszliśmy przez dziedziniec, udając się na błonia położone między cieplarniami a ogromnym drzewem, nazywanym Wierzbą Bijącą.
Ale że ona naprawdę bije?- zainteresował się James. Teraz mogliśmy rozmawiać już nieco głośniej, bo wszędzie wokół nas nie było ani żywej duszy. Księżyc przyświecał nam jasno, wskazując wejście do Zakazanego Lasu.
Mhm – mruknął Remus.
Ciekawe czemu – zastanawiał się głośno Potter.- Myślicie, że uciekła z Zakazanego Lasu?
Skoro jest „bijąca” to chyba nie miałaby powodu, nie?- powiedziałem.
Chyba że jest tam takich więcej – odparł mądrze James.- Jeśli się nad nią znęcały, to mogła się przenieść.
Och, dajcie spokój, drzewa nie chodzą!- syknął Remus, spoglądając na wierzbę, teraz spokojną, praktycznie nieruchomą. 
No to skąd się tu wzięła?- burknął James.
Może po prostu tu sobie wyrosła – mruknął Lupin.- Drzewa rosną w różnych miejscach.
Tyle że to akurat powinni usunąć – stwierdziłem.- W końcu jest niebezpieczna dla uczniów. 
Może chroni nas przed innymi drzewami?- podsunął Remus.
Przed chwilą mówiłeś...- zaczął James podniesionym tonem.
Och, po prostu dajmy spokój temu głupiemu drzewu!- jęknął Lupin.- Jest sobie po prostu i bije każdego, kto się do niej zbliży, tyle o niej wiemy.
Mina Jamesa wyraźnie sugerowała, że ma zamiar dowiedzieć się o drzewie znacznie więcej. Uśmiechnąłem się pod nosem przeczuwając, że wkrótce poznamy nie tylko powód zasadzenia Wierzby Bijącej, ale również datę jej zasadzenia oraz pochodzenie sadzonki.
Tymczasem całą trójką zbliżyliśmy się już do lasu i stanęliśmy na jego skraju, unosząc głowy i wpatrując się w gęsto rosnące drzewa o grubych pniach uwieńczonych ogromnymi koronami i ponuro zwisających gałęziach. Kiedy patrzyłem wprost na nie, nie poruszały się, ale te dalej zdawały się nieznacznie kiwać, mimo braku wiatru.
To co, wchodzimy?- zapytał z przejęciem James.
Jak chcesz się zawrócić...- zaczął Remus.
Jasne, że nie! - prychnął Potter, spoglądając na niego przez ramię.- To było pytanie retoryczne.
No to właźmy – rzuciłem dziarsko, robiąc krok w kierunku lasu.
Pozostali ruszyli za mną, wciąż podtrzymując nad głowami pelerynę niewidkę. Kiedy przekroczyliśmy już skraj lasu, zdjęliśmy ją, a James złożył ją w kostkę i wcisnął sobie w spodnie i pod koszulę piżamy, przez co jego brzuch zdawał się być nadęty. 
Następnym razem musimy wziąć jakąś torbę – stwierdził.
O ile dożyjemy następnego razu – westchnął cicho Remus, rozglądając się z niepokojem wokół.- Czy nie sugerowałeś, że będziemy chodzić po lesie będąc niewidzialnymi?
Owszem, sugerowałem – potwierdził Potter, skinąwszy głową.- Ale zobacz tylko, ile tu jest wystających korzeni i krzewów. Ciężko byłoby nam poruszać się w zbitej grupce pod peleryną, nie wspominając już o tym, że moglibyśmy ją podrzeć. Pelerynę, znaczy – dodał, jakbyśmy byli kretynami.
Spojrzeliśmy na siebie z Remusem i widziałem w jego oczach, że ma ochotę zwrócić Jamesowi uwagę, ale ja tylko pokręciłem z politowaniem głową, poruszając ustami, by mógł odczytać słowa „nie ma sensu”. Lupin wobec tego tylko wywrócił oczami i wyjął zza pasa swoją różdżkę.
Lumos!- mruknął cicho, a wokół nas rozbłysło jasne światełko.
Mam nadzieję, że nikt nas przez to nie nakryje – rzuciłem z lekkim niepokojem, rozglądając się. 
James odwrócił się, spoglądając mniej więcej w kierunku, w którym za grubymi pniami powinna stać chatka gajowego Hagrida.
Jak tu szliśmy to wydawało mi się, że Hagrid miał pogaszone światła – stwierdził.- Miejmy nadzieję, że ewentualnie pomyśli, że jesteśmy jednorożcem.
Jednorożcem?- powtórzyłem tonem wyraźnie sugerującym, że Potter ześwirował.
Skąd wiesz, czy czubek rogu jednorożca nie świeci w ciemnościach?- zapytał wojowniczo James.- Może świeci nim sobie, bo nic nie widzi?
Wiem, że Remus jest dość wysoki, ale i tak jest zbyt niski, żeby...
No to będziemy źrebięciem-jednorożcem!- syknął James.
Albo się obaj w tej chwili uciszycie – wycedził Lupin.- albo wcisnę wam ten róg w wasze zadki. 
Zmierzyliśmy się z Potterem wzrokiem, ale posłusznie zamilkliśmy, dalej przedzierając się przez krzaki i wysoko wystające korzenie drzew. Niektóre sięgały nam aż do pasa, inne jeszcze wyżej. Trwało to dobre dziesięć lub piętnaście minut, kiedy James w końcu westchnął lekko.
Jak na razie nic się nie dzieje – stwierdził.
Wiesz, takie słowa zwykle przywołują...- zacząłem, ale właśnie wtedy usłyszeliśmy odgłos, który zdecydowanie zabrzmiał jak tupanie czegoś bardzo ciężkiego.
Zamarliśmy w miejscu, nasłuchując, nawet jeśli nie musieliśmy tego robić, bo choćbyśmy zaczęli śpiewać i wyć do księżyca, i tak wszystko byśmy słyszeli – i czuli. Z każdym ciężkim tupnięciem tego czegoś drżała ziemia pod naszymi stopami.
Różdżka Remusa zgasła. Obróciliśmy się jednocześnie z Jamesem, ale Lupin był bezpieczny, wciąż stał za nami, a jedynie opuścił różdżkę, prawdopodobnie sądząc, że dzięki temu to coś nas nie namierzy.
Bardzo powoli postąpiłem kilka kroków do tyłu, ciągnąc Jamesa za rękaw, a potem za drugi Remusa. Pociągnąłem ich za sobą do ogromnego pnia o wysokich korzeniach, gdzie kucnęliśmy całą trójką w lekkim zgłębieniu.
Miło było was poznać – wyszeptał przerażony Remus.
Miałem ochotę się uśmiechnąć, ale nawet jeśli by tego nie zobaczyli w tych ciemnościach, wolałem tego nie robić. Wciąż trzymałem ich za ręce, tak na wszelki wypadek, no i przede wszystkim dlatego, że chciałem czuć ich przy sobie.
Coś bardzo ciężkiego przeszło za naszym drzewem, wydając z siebie dudniące buczenie, a potem bardzo, bardzo ochrypłe westchnienie. Widziałem zarys sylwetki Jamesa, który nie powstrzymał swej ciekawskiej natury i wychylił się zza korzenia, spoglądając w kierunku najwyraźniej odchodzącego potwora.
Widzisz coś?- wyszeptałem najciszej, jak się tylko dało.
James tylko wciągnął powietrze do płuc i znów oparł się o pień, prawie siadając na mnie.
To chyba troll – wyszeptał.- Wielki jak drzewo. I gruby jak... jak drzewo.- Rzeczywiście, łatwo było to sobie wyobrazić, skoro tyle otaczających nas drzew miało pnie grubsze niż mój dom.- Wydawał się taki zwalisty, skóra mu się trzęsła jak galareta.
A miał maczugę?- zapytałem cicho z rosnącym podekscytowaniem. Miałem wielką ochotę wychylić się i również zerknąć na trolla.
Coś na pewno niósł, ale się nie przyjrzałem...- wymamrotał James.- Chodźmy za nim! Zobaczymy, dokąd idzie.
Dobry pomysł...
Zwariowaliście?- pisnął cicho Remus.- Jeśli to naprawdę troll, to powinniśmy w tej chwili wracać do zamku!
A czego ty się spodziewałeś, że będziemy tu z Syriuszem motyle łapać?- parsknął Potter.
Na pewno nie spodziewałem się aż tak durnych pomysłów – wycedził Lupin.- Jeśli już chcecie za czymś iść, to niech to chociaż będzie mniej więcej naszej wielkości! 
Wątpię, żeby coś takiego tutaj było – stwierdziłem z zastanowieniem.- Ewentualnie jakieś młode sztuki dżdżownic...
Bardzo śmieszne – wychrypiał Remus, ściskając moje ramię i podnosząc się nieco chwiejnie.- A może pozwiedzamy zamek pod tą peleryną, co?
Innym razem.- Zdziwiłem się, bo okazało się, że James przelazł już na drugą stronę osłaniającego nas korzenia.- Chodźcie, bo nam zwieje!
Od razu poderwałem się ochoczo ze swojego miejsca i ruszyłem za nim. Nie musiałem widzieć Remusa, by wiedzieć, jak bardzo był niezadowolony, ale nie mając innego wyjścia, on również udał się za nami.
Wiesz, przyszedłeś tu na własne życzenie – wyszeptałem do niego, kiedy szliśmy za sylwetką Jamesa.
Nie mam pojęcia co mi strzeliło do głowy – westchnął cicho Remus.- Przecież jesteśmy dopiero na pierwszym roku! Nie znamy przesadnie wielu zaklęć do obrony, nie nauczyliśmy się jeszcze nawet odpowiednio machać różdżką! Mamy środek września, przecież my NIC nie umiemy!
Tym bardziej jest to ekscytujące, prawda?- zapytałem, szczerząc zęby w uśmiechu.- Wyluzuj, Remusie. Może i nie ćwiczyliśmy za dużo zaklęć, ale ty, ja i James znamy przecież zaklęcia na obronę. Po prostu nigdy ich nie używaliśmy, a Zakazany Las to bardzo dobre miejsce, żeby uzupełnić nasze braki. Poza tym, mamy Jamesa – dodałem, wskazując ciemną sylwetkę Pottera przed nami, który skręcił właśnie na lewo.- Jego peleryna niewidka ukryje nas przed ewentualnymi problemami. A trolle to akurat są na tyle tępe, że nawet liść by nas ukrył.
To, że ich rozumki są bardzo małe, wcale nie oznacza, że mniejsze jest ryzyko – syknął Remus.- Trolle są bardzo niebezpieczne, głupotę nadrabiają siłą i brutalnością. Peleryna niewidka uczyni nas niewidzialnymi, owszem, ale nie zamieni w powietrze! Jeśli troll akurat zamachnie się w nas maczugą, będziemy miazgą. Jedną z zapewne bardzo wielu w tym lesie...
Moim zdaniem to bardzo ekscytująca przygoda – stwierdziłem, skręcając za sylwetką Jamesa w prawo. Teren zaczął teraz schodzić odrobinę w dół.- Jeśli zginiemy, to jako bohaterowie, którzy próbowali zgłębić tajemnice Zakazanego Lasu. A może ten troll będzie przyjazny? Może właśnie idzie do swojej żony i swojego dziecka? Słyszałem, że niektóre trolle są zdolne mówić...
Yyy, Syriusz?- bąknął Remus, łapiąc mnie za ramię.
No?- Spojrzałem na jego ciemną sylwetkę.
Może do tej pory tego nie zauważyłem...- zaczął jękliwie Lupin, a ja usłyszałem, jak głośno przełyka ślinę.- Ale... czy James zawsze miał tak dużo rąk?
Zmarszczyłem brwi, odwracając się i spoglądając na ciemną sylwetkę Jamesa stojącą przed nami. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło, ot, Potter o wzroście ponad stu pięćdziesięciu centymetrów, w swojej szczupłej postaci z rozwichrzonymi włosami, na tle którego widać było osiem grubszych gałązek...
Przełknąłem ciężko ślinę i uśmiechnąłem się nerwowo.
Znalazłeś trolla, James?- rzuciłem.
Co ty...?!- Remus walnął mnie łokciem w bok.- Przymknij się, może nas nie widzi!
Sądząc jednak po poruszających się w naszą stronę ośmiu gałęziach, James jednak nas zauważył.
Chodu!- sapnąłem, odwracając się błyskawicznie i chwytając Remusa za rękę. I tak nie musiałem tego robić, bo Lupin dokładnie w tym samym momencie ruszył za mną.
Ale gdzie jest James?- zawołał, kiedy brnęliśmy przez krzewy i korzenie drzew.
Za nami?!- krzyknąłem.- I przed nami?! Zależy, o którego pytasz!
Nie czas teraz na twoje głupie żarty, kretynie!- pisnął Lupin.
Przeskoczyliśmy zgrabnie przez duży korzeń i skręciliśmy raptownie w prawo, gnając na oślep przez liczne krzewy, które darły nasze ubrania i kaleczyły skórę. Zdawało nam się, że słyszymy za sobą pospieszne i przeraźliwie liczne tupanie, które ucichło dopiero, gdy zagłuszyło je moje i Remusa głośne sapanie.
Tutaj – wydyszałem, ciągnąc go za sobą, kiedy spostrzegłem drzewo o wygiętym pniu, na które łatwo się było wspiąć.
Tak też zrobiliśmy. Wleźliśmy na pień, sapiąc gorzej niż Hogwart Express pierwszego września, po czym wspięliśmy się wyżej i, chwytając się gałęzi, na wszelki wypadek przeszliśmy na grubą gałąź drzewa stojącego obok. Pomogłem Remusowi usiąść obok mnie, jednocześnie spanikowany rozglądając się, czy za jego pleców nie uczepił się przypadkiem ośmionogi James.
Zgubiliśmy go?- wydyszał Lupin, gdy usiadł już obok mnie i zaczął się rozglądać.
Na to wygląda – odparłem, pozwalając sobie na chwilę przerwy w ciężkim dyszeniu i przełknięcie śliny. Prawie mnie to zabiło, tak bardzo moje płuca łaknęły powietrza.- Czy to był...?
Nie mów tego głośno – sapnął Remus.- Ale tak, to chyba był pająk...
Przed chwilą kazałeś mi...
Och, zamknij się!- jęknął Lupin, wyciągając różdżkę. Oddychał głęboko przez minutę czy dwie, by uspokoić oddech, po czym wymruczał pod nosem:- Lumos maxima!
Z różdżki Remusa wystrzeliła duża kula światła, która pomknęła przez las, rozświetlając najbliższą okolicę. Wpatrywałem się uważnie w widoczne przez chwilę miejsca, odnajdując jedynie krzewy i drzewa, żadnych potworów – nieważne, czy skradających się ku nam, czy groteskowo zamarłych.
Okolica jest chyba bezpieczna – stwierdziłem, znów przełykając ślinę.- Musimy znaleźć Jamesa.
Ta...- Remus pokiwał głową.- Jasny gwint, ale mi się chce pić!
Nie możesz jakoś...?- zapytałem, machnąwszy dłonią na jego różdżkę.
I co jeszcze?- syknął wściekle.- Może mam nas teleportować do zamku, co? Aż tak zdolny nie jestem!
Tylko pytałem – wymamrotałem, unosząc dłonie w obronnym geście i postanawiając uważać następnym razem na to, co gadam.
Chodźmy – westchnął Remus, nieco się uspokoiwszy. Znajdziemy Jamesa i wynosimy się stąd. 
Pokiwałem potulnie głową, przybierając niewinny wyraz twarzy. Serce biło mi w piersi jak oszalałe, ale ponieważ przeżyliśmy spotkanie z gigantycznym pająkiem, buzująca we mnie niedawno adrenalina pragnęła znów się obudzić. 
Najważniejsze jednak było teraz, aby znaleźć Jamesa. Tego prawdziwego.
Jak myślisz, jak daleko jesteśmy od miejsca, w którym się rozdzieliliśmy?- zapytałem cicho, chcąc przerwać ciszę.
A zauważyłeś, kiedy w ogóle miejsce Jamesa zastąpił ten pająk?- mruknął Remus, po czym zatrzymał się tak raptownie, że wpadłem na niego.
Au!- syknąłem, pocierając mój nos, którym uderzyłem w jego potylicę. 
Myślisz, że...- Lupin przełknął ślinę.- No bo... ten pająk chyba nie zeżarł Jamesa, co nie?
Zwariowałeś?- mruknąłem, wciąż macając nos.- Chyba byśmy coś usłyszeli, nie? Jeśli nie krzyk Jamesa, to chociaż klekotanie i mlaskanie. Ale ty masz twardy łeb, Remusie...
Mam nadzieję, że znajdziemy go do rana – westchnął, zmartwiony.- Nie chcę mieć go na sumieniu, jeśli okaże się, że zginął. Dumbledore wywaliłby ze szkoły całą naszą trójkę...
Zmarszczyłem brwi, spoglądając na Lupina i zastanawiając się, czy zdawał sobie sprawę z tej drobnej nieścisłości. Nie wiedziałem, jak martwy James mógłby zostać wyrzucony, ale co do samego jego znalezienia całkowicie się zgadzałem.
Może spróbujemy cofnąć się i jakoś odtworzyć naszą drogę do momentu, w którym spotkaliśmy trolla?- zaproponowałem.
To zajmie trochę czasu...- mruknął Remus.- Ale to chyba lepsze, niż błąkać się tak bez celu. No dobra, to...
Lupin umilkł nagle i obaj wstrzymaliśmy powietrze, kiedy usłyszeliśmy szybkie tupanie i dźwięk łamanych gałązek. Patrzyłem na ciemny zarys głowy Remusa, a on patrzył na mój. 
To ten pająk...- wyjąkałem.
Nie zdążyłem nawet dokończyć zdania, kiedy z krzaków przed nami nagle coś wyskoczyło. Ja i Remus już otwieraliśmy usta, chcąc nabrać powietrza i krzyknąć, kiedy atakujący nas pająk odezwał się pierwszy:
Wiejemy!
Wiejemy?!- powtórzyłem ogłupiały.
Wtedy rozległo się głuche, dudniące tupanie i wściekły, z całą pewnością trolli ryk, któremu towarzyszyły głośne chrupnięcia i trzaski łamanych drzew. Wgapiałem się w tamtym kierunku zupełnie oszołomiony, podczas gdy Remus minął mnie i zaczął gonić pająka.
Co się dzieje...?- wymamrotałem, rozglądając się w osłupieniu.
Och, słowo daję...- usłyszałem jęk Remusa. Podbiegł do mnie i chwycił mnie za rękę, po czym znów zaczął uciekać, tym razem ciągnąc mnie za sobą.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że wcale nie ruszył za pająkiem, tylko za prawdziwym Jamesem, który wcześniej wyskoczył z krzaków, uciekając przed trollem – który do tamtej pory go ścigał.
Teraz ścigał naszą trójkę.
Kiedy odgłosy polowania na nas stały się głośniejsze, wszyscy trzej zaczęliśmy drzeć mordy. Przeskakiwaliśmy korzenie i krzewy jak dzikie centaury, niemal intuicyjnie wyczuwając każdą przeszkodę na swojej drodze. Biegliśmy nawet wtedy, gdy zabrakło nam już tchu, po to by po prawie dziesięciu minutach paść na twarze na skraju Zakazanego Lasu, dysząc świszcząco. 
Troll za naszymi plecami zniknął.
A... ale jazda...- wydyszał James, po czym rozkaszlał się.
Ja... zda?- wysapał Remus, odwracając się na plecy. Ja i Potter poszliśmy w jego ślady, by lepiej się nam oddychało.- Mo... gliśmy... zgi... nąć...!
Przez chwilę sapaliśmy głośno, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Potem najpierw zaczęliśmy cicho chichotać pod nosem, obracając głowy i spoglądając na siebie, aż w końcu skończyliśmy na śmianiu się do rozpuku, ledwie zdolni do złapania oddechu.
Dla nas wszystkich było jasne, że nie zapomnimy tej nocy do końca życia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń