[MnU] Odcinek 18

Moda na Uke
Odcinek 18



    Restauracja „Kasui” cieszyła się uznaniem nie tylko jej stałych klientów, ale również tych, którzy dopiero co zawitali w jej przytulnych progach. Przyjazna atmosfera i pyszne posiłki, a do tego sympatyczna i szybka obsługa – wszystko to składało się na dobre opinie wielu mieszkańców Tokio.
    Kiedy Miyaji po raz pierwszy zaprowadził Hayamę do „Kasui”, nie mógł ukryć rozbawienia na widok zachwyconej twarzy przyjaciela. Kotarou rozglądał się wokół z ciekawością, oceniając wnętrze i wyposażenie restauracji, z ogromnym smakiem zajadał się serwowanymi tam daniami nie tylko tradycyjnej japońskiej kuchni, ale także europejskiej, choć to właśnie w tej pierwszej zakochał się po uszy.
    Nawet teraz, będąc już stałym gościem, za każdym razem niemal rozpływał się nad swoimi ulubionymi krewetkami w panierce kokosowej i filiżanką pysznej, zielonej herbaty.
–    Czas już chyba powoli się zbierać – westchnął ciężko Ootsubo Taisuke, odkładając na stolik pusty kufel po piwie.- Matsuri się zdenerwuje, jeśli wrócę za późno.
–    Taa, Satomi na mnie też – mruknął Kimura Shinsuke, kiwając powoli głową.
–    No tak, szczęśliwe życie żonatych mężczyzn – zaśmiał się Miyaji, popijając swoje piwo.- Trochę szkoda, miałem nadzieję, że damy radę z Hayamą wyciągnąć was jeszcze do baru na odrobinę dobrej sake.
–    Matsuri jest uczulona na alkohol.- Ootsubo machnął lekko dłonią.- Poza tym będę musiał położyć Ritsuko spać, a nie chciałbym, żeby znowu powiedziała mi „tatusiu, śmierdzisz”, jak było ostatnim razem...
–    Cóż...- Miyaji westchnął, przeciągając się leniwie.- Nic nie poradzimy na rozkazy żon, no i nie chcemy obrócić was przeciwko nim... Mówi się „trudno”.
–    Taa, to już nie te czasy kiedy pijało się z kumplami do upadłego, no nie?- zaśmiał się Hayama.
–    Zrozumiecie nas lepiej, kiedy sami założycie rodziny – powiedział Taisuke, sięgając do kieszeni spodni po swój portfel. Miyaji i Hayama zerknęli na siebie znacząco, żaden jednak nie odezwał się.- To kto idzie zapłacić za rachunek?
–    Ja pójdę – zaoferował się Kimura, wstając.- Możecie już wyjść na zewnątrz, poczekajcie na mnie przed budynkiem.
    Mężczyźni skinęli głowami, podając przyjacielowi pieniądze za swoje zamówienia, po czym zaczęli się zbierać. Hayama żałował, że ich spotkanie dobiega już końca. Nie widział Ootsubo i Kimury od ponad dwóch miesięcy, a i Kiyoshi ostatnimi czasy nie miał dla niego czasu. Widywali się znacznie rzadziej niż zwykle, nieczęsto też do siebie dzwonili. Właściwie to było ich pierwsze spotkanie od prawie trzech tygodni. Hayama nie miał pojęcia co u niego słychać, jak wyglądały jego sprawy z szefem, co u jego brata i, przede wszystkim... nie wiedział, czy między nim a Takao zrodziły się postępy.
    A przecież powinien wiedzieć o takich rzeczach. Zwłaszcza on.
    O tej porze roku słońce zachodziło już po szesnastej, nikogo więc nie zdziwiło, że niebo przybrało granatową barwę, gdzieniegdzie ozdobioną ciemnymi plamami, które tworzyły chmury. Chociaż deszcz przestał padać, mroźny wiatr wciąż wkradał się między poły płaszczów i kurtek mieszkańców japońskiej metropolii.
–    Jedziesz z Shinsuke samochodem?- zagadnął Miyaji Ootsubo, wciskając dłonie do kieszeni swojej kurtki.
–    Niee, wracamy metrem – odparł Taisuke, szczelnie opatulając się swoim szalikiem.- Z początku Kimura chciał, żebyśmy pojechali, ale potem stwierdził, że wolałby się jednak czegoś z nami napić. Przyznałem mu rację, no bo dziwnie by było, gdyby tylko nasza trójka miała pić. A wy, rozumiem, pieszo? Poradzisz sobie, Kiyoshi? Wypiłeś całkiem sporo.
–    Daj spokój, nie jestem przecież pijany.- Miyaji machnął lekceważąco dłonią.- Poza tym nie zapominaj, kto w tym gronie ma najmocniejszą głowę do picia.
–    Hayama.
–    Ja też!
–    Popieram, Kotarou jest mocny – dołączył się Kimura, który właśnie wyszedł z restauracji.- On choćby i z dziesięć flaszek wypił, to i tak będzie się twardo trzymał ziemi.
–    No, no, nie przesadzajcie, aż tak mocny nie jestem – zaśmiał się Hayama, wsuwając na dłonie rękawiczki.
–    To co, zbieramy się?- Shinsuke spojrzał porozumiewawczo na Ootsubo.- Satomi wysłała mi już listę zakupów...
–    Jasne, no to trzymajcie się, chłopcy.- Miyaji poklepał Taisuke po ramieniu i przybił piątkę Kimurze.- Nie zapominajcie o nas! Zadzwońcie czasem i dajcie znać, kiedy znajdziecie wolne dla starych kumpli. Następnym razem wybierzemy się na ryby, co wy na to?
–    Ooo, jestem za!- zaśmiał się gromko Kimura.- Wiadomo, że każda rybka smakuje lepiej, jeśli złowi się ją samemu!
–    No to się zdzwonimy jakoś – westchnął Ootsubo.- Do zobaczenia!
–    Cześć.
–    Paa!- Hayama pomachał im jeszcze na pożegnanie, uśmiechając się szeroko.
–    Będziesz szedł parkiem?- zapytał go Miyaji.
–    Hmm? Ah, tak, pójdę na skróty.
–    Odprowadzę cię kawałek, skoro i tak idziemy w tę samą stronę.
–    Jasne.- Hayama uśmiechnął się do niego, a potem przełknął nerwowo ślinę.- A może wpadniesz do mnie na herbatę?
–    Dzięki, ale nie dziś.- Mężczyźni ruszyli wzdłuż ulicy w kierunku wejścia do parku.- Mam jeszcze sprawozdanie do napisania. Coś czuję, że będę nad nim siedział do nocy...- Kiyoshi westchnął ciężko, przecierając dłonią kark.- Ale może jutro, co? Będę kończył trochę wcześniej, mogę wpaść na godzinkę czy dwie, albo ty do mnie wlecisz.
–    No pewnie! Kupię nam jakieś ciacha na przegryzkę.
–    Aah, skoro już mowa o „ciachach”... Kimura i Ootsubo chyba nie zwrócili na to uwagi, ale mnie to nie umknęło... W restauracji, kiedy wyszedłeś z łazienki, towarzyszył ci taki wysoki, przystojny blondyn.
–    Podoba ci się?- Kotarou wbił w niego baczne spojrzenie.
–    Nie – westchnął Miyaji, wywracając oczami.- Znaczy, po prostu jest przystojny. To model, prawda? Trochę długo zajęło mi przypomnienie sobie gdzie go już widziałem, ale w końcu mi zaświtało. Dziewczyna mojego brata pokazywała mi w jakimś magazynie sweter, który chciałaby kupić mu na urodziny. I to właśnie ten koleś był w nim na zdjęciu.
–    Tak, to model – potwierdził Hayama.- Nazywa się Kise Ryouta.
–    Nie wiedziałem, że masz kogoś takiego wśród znajomych – mruknął Kiyoshi.- Od dawna się znacie?
–    Od miesiąca.- Kotarou uśmiechnął się lekko, czując się nieco jak obiekt zazdrości.- U mnie w barze, przyszedł się napić. Miał problemy miłosne, wyżalił się i trochę mu ulżyło.
–    Model z problemami miłosnymi?- prychnął Miyaji.
–    Nie oceniaj go po wyglądzie – powiedział Hayama nieco nadąsany.- To bardzo miły i wrażliwy facet!
–    Stwierdzasz to, znając go od miesiąca?- Kiyoshi spojrzał na niego sceptycznie.
    Kotarou zarumienił się na twarzy, odwracając od niego wzrok. Wolał nie uświadamiać swojego przyjaciela, że w gruncie rzeczy dzisiejsze spotkanie z Ryoutą było dopiero drugą okazją, kiedy mógł z nim porozmawiać.
–    No, mniejsza o to – mruknął Miyaji, zatrzymując się przy bramie prowadzącej do parku.- Tu się rozstajemy. Jesteś pewien, że chcesz wracać przez park? Ciemno tam...
–    Tylko na początku, później są latarnie... Uhm... Kiyoshi?
–    Mmm?
    Hayama przygryzł delikatnie wargę, wciąż zarumieniony. Odwrócił lekko głowę, wbijając spojrzenie w ścieżkę, na której stali.
–    Będziesz się niedługo widział z Takao?
–    Eh?- Miyaji zamrugał, nieco zaskoczony.- Dlaczego pytasz?
–    Ostatnio nic o nim nie mówisz – powiedział Kotarou, śmiejąc się odrobinę nerwowo.- Zastanawiałem się, czy coś się stało, albo... coś – dokończył nieskładnie.
–    Od jakiegoś czasu się nie odzywa – mruknął blondyn.- Pewnie znowu kłóci się z Midorimą. Ostatecznie postanowił nadal z nim mieszkać.
–    Masz na myśli, że nie dał sobie z nim spokoju?
–    Nie wiem tego na sto procent.- Miyaji wzruszył ramionami.- Tak jak mówię, ostatnio nic się nie odzywa. Pewnie znowu zamula w swoim pokoju. Byłem u niego w zeszłym tygodniu, ale otworzył Midorima i powiedział, że go nie ma.
–    A co z telefonem?
–    Parę razy udawał, że jest chory, innym razem w ogóle nie odbierał.- Kiyoshi wzruszył ramionami.- Jak będę miał kolejne wolne to pójdę mu przywalić, a jak znowu go nie będzie, to znajdę jakieś zielone zastępstwo.
    Hayama zaśmiał się lekko, nieco rozluźniony. Z jednej strony powinien się choć trochę zmartwić, skoro ten cały Takao tak kiepsko się trzymał, że nawet ignorował najlepszego przyjaciela, ale z drugiej obawiał się, że jeśli zechce, by Kiyoshi w jakiś specjalny sposób go pocieszył...
    Przecież nie znał Takao. Nie miał pojęcia jaki jest i na co było go stać.
–    To ja lecę – mruknął.- Daj mi znać jak dotrzesz do domu, dobra?
–    Dobrze, mamo...
–    Mówię serio!- burknął Kotarou, patrząc jak Kiyoshi odchodzi. Mężczyzna machnął do niego ręką, nie odwróciwszy się.
    Jeszcze przez dłuższą chwilę Hayama stał przy bramie, odprowadzając wzrokiem swojego przyjaciela. Potem zaś, wzdychając ciężko, odwrócił się i wszedł do parku.
    Fakt, że w ludzkim życiu miłość była zarówno budująca jak i niszcząca, trochę go bawił. Z jednej strony to uczucie przynosiło szczęście, dodawało skrzydeł, z drugiej zaś przysparzało jedynie problemów i cierpienia. To zaskakujące, że mimo tego, miłość jest najbardziej pożądanym uczuciem, bez którego człowiek praktycznie nie jest w stanie normalnie egzystować.
    Nawet on, Hayama, nie wyobrażał sobie swojego życia bez miłości do tej wyjątkowej osoby. Chociaż nie brakowało mu towarzystwa jego znajomych i przyjaciół, to wciąż pragnął spędzać czas ze swoim „jedynym”. Każdy potrzebuje kogoś do kochania, i każdy chce być kochanym, nie ma w tym żadnej filozofii.
    Szkoda tylko, że nie zawsze ta miłość jest odwzajemniana, a często wręcz komplikuje relacje. Tak jak w przypadku Takao i Midorimy. I chociaż Kazunari był pewnego rodzaju rywalem dla Hayamy, to nadal trochę mu współczuł. Nieodwzajemniona, wieloletnia miłość, nie mająca szans w starciu z niszczącym uczuciem Shintarou do jego przyjaciela, Akashiego. Akurat w tym przypadku nie ma czego zazdrościć.
    Chyba, że sił na znoszenie tego wszystkiego przez tyle czasu. Nawet jeśli wyglądało na to, że Takao powoli się poddaje.
    Hayama westchnął ciężko, kopiąc pobliski kamyk i patrząc, jak ten turla się przed nim przez kilka metrów. Podniósłszy nieco głowę i śledząc go wzrokiem, jego uwagę przykuła sylwetka jakiegoś mężczyzny, stojącego na moście przed nim. Dzieliła ich odległość około pięćdziesięciu metrów, a nieliczne latarnie nie dawały dobrej widoczności, jednak kiedy Kotarou wytężył nieco wzrok, dostrzegł coś, co nieco go zaniepokoiło.
    Mężczyzna wcale nie stał na moście, przynajmniej nie do końca. On jedynie trzymał się jego poręczy, będąc jednak po drugiej stronie.
–    Hej!- krzyknął Hayama, przyspieszając kroku.- Co pan wyprawia?! Niech pan wróci na most, to niebezpieczne!
    Z tej odległości nie mógł widzieć jego twarzy, wiedział jednak, że mężczyzna spojrzał w jego stronę. A później znów obrócił głowę w kierunku płynącej pod mostem rzeki.
–    Nie! Czekaj, nie rób tego!
    Ale było już za późno. Ciemną nocną ciszę, niczym huk wystrzału, przerwał głośny plusk.
    Kotarou nie mógł uwierzyć w to, co widział. Ruszył biegiem z bijącym mocno sercem, modląc się w duchu, by mężczyźnie nic się nie stało. Skręcił przy moście, rzucając się na strome zejście zbocza, ignorując wystające kamienie i korzenie rosnących w pobliżu drzew, zbiegł na dół i spojrzał na ciemną taflę rzeki. Rozejrzał się w panice, pospiesznie rozpinając kurtkę i zrzucając ją z siebie. Podwinął rękawy swetra, wchodząc do rzeki i wyciągając z kieszeni spodni swoją komórkę. Jak nigdy wcześniej cieszył się, że jest wodoodporna, z funkcją włączenia latarki. Poświecił nią wokół, szukając czegokolwiek, co wskazywałoby na to, że mężczyzna, który chwilę wcześniej skoczył z mostu, żyje. Nie znalazł jednak niczego, żadnej kurtki, buta, czegokolwiek, a sam mężczyzna wciąż nie wypływał na powierzchnię.
    Hayama czuł, że nie ma innego wyjścia. Nie mógł tak po prostu zostawić tego człowieka na pastwę lodowato zimnej wody. Choć sam trząsł się już z zimna, nabrał powietrza w płuca i zanurzył się.
    Ogarnął go niesamowity ziąb. Czuł, jakby we wodzie pływały tysiące małych, kłujących igiełek, które nacierały silnie na jego ciało. Zmrużył oczy, świecąc pod wodą latarką, szukając ciała. Rzeka była na tyle głęboka, że niekoniecznie mogła spowodować natychmiastową śmierć, jednak na jej dnie pełno było ostrych, dużych kamieni. Jeśli ten samobójca uderzył w nie głową, istniało małe prawdopodobieństwo, by...
    Nie. Hayama nie mógł tak myśleć, nie mógł tracić nadziei. I chociaż z każdą kolejną sekundą czuł jakby coś silnie napierało na jego klatkę piersiową, pozbawiając powietrza, zaczął płynąć w kierunku dna, trzymając mocno w dłoni komórkę.
    Dopłynął do kamieni. W ciemnej wodzie wyglądały naprawdę przerażająco. Niektóre pokryte zielonym nalotem, inne ciemne o zaostrzonych kształtach, spoczywały jedne na drugich.
    Kotarou miał coraz mniej czasu. Mrużył oczy, przesuwając spojrzeniem po nielicznych śmieciach uwięzionych między skałami, kilka ryb czmychnęło prędko przed jego dłonią, aż w końcu dostrzegł unoszącą się nieznacznie ciemną sylwetkę. Dzięki temu, że obok niej leżało kilka dużych kamieni, prąd rzeczny nie zdołał jej jeszcze unieść.
    Hayama zadziałał natychmiast. Podpłynął do mężczyzny, chwycił go silnie obiema dłońmi, tym samym puszczając jednak komórkę. Ściskając w objęciach bezwładne ciało, odbił się od skał i zaczął płynąć ku powierzchni.
    Wiatr, który przywitał ich silnym powiewem, w porównaniu z wodą, wydał się Hayamie wręcz ciepły. Kiedy blondyn dopłynął do brzegu i wyciągnął z wody mężczyznę, kładąc go na twardej ziemi, zakaszlał, czując jakby jego płuca płonęły. Nie mógł jednak pozwolić sobie na odpoczynek, nie kiedy priorytetem było życie nieprzytomnego nieznajomego.
    Kotarou przysunął się do niego pospiesznie i złączył dłonie, układając je pośrodku klatki piersiowej mężczyzny. Zaczął uciskać ją, głośno odliczając do trzydziestu. Kiedy skończył, nabrał głębokiego oddechu, odchylił głowę nieznajomego i wykonał dwa wydechy. Za pierwszym i drugim razem nic to nie dało, jednak za trzecim mężczyzna zgiął się w pół, wypluwając wodę.
–    Dzięki Bogu!- jęknął Hayama, hamując łzy cisnące się do oczu.
    Mężczyzna zakaszlał charcząco, chwyciwszy się kurczowo jego ramion.
–    Dla... czego... ekhe, ekhe!... Dlaczego to zrobiłeś?!- krzyknął słabo.- Mogłeś zginąć!
    Kotarou, który oddychał teraz głęboko, starając się uspokoić, spojrzał na niego z zaskoczeniem i parsknął śmiechem.
–    Ty też!- powiedział.- Wszystko w porządku? Dzwonić po... ? Oh! Moja komórka...- Spojrzał w kierunku rzeki.- Eh, trudno, jakoś nie widzi mi się po nią wracać...
–    Nie powinieneś... był za mną skakać – szepnął mężczyzna.
–    Nie skoczyłem, po prostu wbiegłem do wody.- Wzruszył ramionami, sięgając po swoją kurtkę i pomagając nieznajomemu ją ubrać.
–    Co ty...?
–    Pogawędzimy sobie później, teraz trzeba jak najszybciej pozbyć się tych mokrych ubrań i wziąć gorącą kąpiel. Mieszkam niedaleko. Dasz radę wstać, czy mam cię ponieść?
–    Dam... chyba...- westchnął mężczyzna, jednak nie poruszył się.
    Hayama klęknął przed nim, uśmiechając się do niego życzliwie.
–    Co się stało?- zapytał łagodnie.
–    Powinieneś... pozwolić mi utonąć – mruknął.
–    Eh?
–    To nie twoja sprawa, dlaczego to zrobiłem...! Po co mnie ratowałeś? Dla ciebie... dla ciebie może to dobry uczynek, ale dla mnie... przywróciłeś mnie do stanu, którego nienawidzę! Którego nie chcę czuć! Nie chcę żyć, mam dość tego wszystkiego, tych posranych problemów i posranego życia z...!
    Głośny dźwięk uderzenia w policzek niemal rozniósł się echem. Mężczyzna przez chwilę siedział ze wzrokiem utkwionym w rzece, zupełnie zaskoczony. Kiedy powoli odwrócił twarz w kierunku Hayamy, napotkał jego rozzłoszczone spojrzenie.
–    Nie waż się mówić o czymś tak cennym w taki okropny sposób!- powiedział twardo.- Jeśli masz problemy, to zwracasz się o pomoc do przyjaciół, a jeśli nie masz przyjaciół, to możesz zadzwonić chociażby na numer Telefonu Zaufania! Myślisz, że po co stworzono coś takiego?! Po co ludzie starają się, by inni poczuli się lepiej?! Oni cenią twoje życie bardziej niż ty, nie tylko dlatego, że to po prostu ich praca! Nawet jeśli nie potrafisz poradzić sobie z własnymi problemami, a życie na każdym kroku daje ci w kość, to nie jest to powód do samobójstwa! Na pewno jest ktoś, komu na tobie zależy! Nie ma na tym świecie człowieka, którego w życiu nie byłoby ani jednej radosnej rzeczy! Rodzina, przyjaciele, pasje, marzenia... naprawdę postanowiłeś z tego wszystkiego zrezygnować?! Przemyślałeś to chociaż, czy po prostu stwierdziłeś, że to rozwiąże wszystkie twoje problemy?! W takim razie cholerny z ciebie egoista, bo może i pozbyłbyś się swoich problemów, ale przysporzyłbyś ich swoim bliskim!- Hayama, który mówił tak szybko, że prawie zabrakło mu powietrza, wziął głęboki oddech i przytrzymał go w płucach. A potem znów uderzył mężczyznę, jednak tym razem nieco lżej i w drugi policzek.- A to na dokładkę, bo mi przez ciebie zimno i sam mogłem zginąć! A teraz wstawaj, idziemy do mnie, zanim naprawdę zamarzniemy na śmierć!
    Wyglądało na to, że mężczyzna cały czas jest w szoku, bo nie zdołał się podnieść. Siedział wciąż na ziemi, z lekko rozchylonymi ustami, patrząc na Hayamę. Kiedy ten zdenerwował się do tego stopnia, że chciał go po prostu wziąć na ręce, nieznajomy sapnął głośno, ocierając oczy z łez.
–    Przepraszam...- wymamrotał cicho.
    Hayama westchnął, uspokajając się w jednej chwili. Do mężczyzny najwyraźniej dotarły jego słowa. Uśmiechnął się do niego lekko, kręcąc głową.
–    W porządku – powiedział.- Porozmawiamy na spokojnie u mnie, kiedy już się wykąpiemy i zakopiemy pod kocami z kubkiem gorącej herbaty. Jak się nazywasz?
    Mężczyzna roześmiał się lekko, podnosząc niezgrabnie z ziemi i opatulając się kurtką Hayamy.
–    Takao Kazunari. Miło cię poznać.
    Uśmiech Kotarou zniknął błyskawicznie. Blondyn spojrzał z przerażeniem na mężczyznę, czując jak coś ściska go w gardle, uniemożliwiając wypowiedzenie choćby słowa. Miał wrażenie jakby czas zatrzymał się, a świat zatrząsł potężnie. Całe otoczenie zniknęło, wszystkie drzewa, rzeka, most – zostało jedynie blade jak śmierć oblicze mężczyzny, którego kochał Miyaji Kiyoshi, ten sam, któremu Hayama oddał swoje serce.
–    Takao...- szepnął głucho Kotarou.
–    No tak. Coś się stało?
–    Ah... Uhm... jestem Hayama Kotarou – przedstawił się.
–    Więc, Hayama-san. Miło mi cię poznać – powiedział Kazunari, a potem zmrużył oczy i psiknął potężnie.
    Blondyn był nieco zaskoczony. Reakcja Takao była taka sama jak każdego, kto poznawał kogoś nowego. Czyżby Miyaji nie wspominał mu o nim? Na to wychodziło, skoro Kazunari nie rozpoznał jego nazwiska.
–    Chodźmy.- Kotarou otrząsnął się z lekkiego otępienia i na powrót uśmiechnął, choć raczej słabo.- To niedaleko. Odpoczniemy i porozmawiamy.
–    Uhm.- Takao skinął głową.- Dziękuję.
    Hayama nie odpowiedział, odwrócił się jedynie i ruszył w górę zbocza, bijąc się z myślami. Dopiero co usłyszał, że Takao ignoruje telefony i wizyty Miyajiego, a dosłownie przed momentem uratował mu życie podczas próby samobójczej?
    W jaki jeszcze sposób los zadrwi sobie z ludzkich uczuć?

***

    Kise dawno już zapomniał jakie to uczucie - iść powolnym krokiem mało ruchliwą ulicą, mając przy swoim boku Kasamatsu. Nieraz wracali w ten sposób z kina, zakupów czy restauracji, czasem pozwalając sobie na ledwie wyczuwalne muśnięcie dłońmi. Jedyna różnica między tamtymi momentami a obecną chwilą była taka, że wówczas panująca między nimi cisza była łagodna, spokojna. Ta zaś należała raczej do niezręcznych.
    Blondyn zdawał sobie sprawę z tego, że nie tylko jego pochłaniają myśli. Ciekaw był, czy Kasamatsu, podobnie jak on, rozmyśla o wspólnie spędzonym czasie w restauracji i o ich rozmowie, a dokładniej o tej najważniejszej części. Wiedział, że prawdopodobnie przysporzy nie lada zmartwień Yukio, być może jego zachowanie i uparte dążenie do odbudowania ich związku zmąci mu w głowie, ale nie miał zamiaru rezygnować ze swojego postanowienia. Nawet jeśli świat okrzyknąłby go najgorszym egoistą, to i tak się nie podda, nie usunie się w cień, nie pozwoli, by miłość jego życia tak po prostu odeszła.
–    Powiedz coś – westchnął Kasamatsu.
–    C-co?- bąknął Kise, spoglądając na niego.
–    Obojętnie. Jak pracujesz w przyszłym tygodniu? Masz jakieś wolne?
–    Tak, w niedzielę.
–    Hm... a za dwa tygodnie?
–    U nas nie ustala się grafiku na cały miesiąc – mruknął blondyn.- Znam plan pracy tylko z tygodniowym wyprzedzeniem.
–    Chciałem jakoś się z tobą umówić na kolejne spotkanie – wyjaśnił Yukio, rumieniąc się lekko.- Ale przyszła niedziela mi nie pasuje.
–    No to... najwyżej będziemy do siebie dzwonić – powiedział Kise, uśmiechając się lekko.- W przyszłym tygodniu spróbujemy się jakoś zgrać. A dlaczego nie możesz w niedzielę? Masz jakieś plany?
–    Uhm... ta.- Kasamatsu skinął głową i odwrócił od niego twarz, jakby zażenowany.
–    Co będziesz porabiał?
–    Czy to ważne?
–    Podtrzymuję rozmowę. Po prostu odpowiedz, przecież nie będę cię na nic namawiał.
–    Eh... Ka-Kanako jest katoliczką – bąknął, czerwieniąc się po same uszy.- Idę z nią... do kościoła.
    Kise milczał przez chwilę, wpatrując się w niego bez konkretnych emocji.
–    Ahaa – mruknął w końcu, patrząc już przed siebie.- Zamierzasz przejść na katolicyzm?
–    Nie, po prostu... prosiła, żebym jej towarzyszył.
–    Rozumiem. Uaa, jestem trochę zazdrosny – zaśmiał się.- Kiedyś prosiłem cię, żebyś poszedł ze mną na pokaz mody, ale się nie zgodziłeś. Okrutne – burknął, nadymając policzki.- Jak cię przekonała?
–    Przestań, Ryouta.
–    Czemu?- Kise spojrzał na niego pytająco.- No weź, każesz mi teraz myśleć o nieprzyzwoitych rzeczach! Jeśli namówiła cię w „ten” sposób...
–    Ryouta, jeśli masz zamiar od teraz dokuczać mi takimi pytaniami i uwagami, to chyba jednak nie powinniśmy się spotykać.
–    Co takiego?!
–    Jeśli tak bardzo masz mi za złe, że zostawiłem cię dla kobiety i chcesz się na mnie wyżyć, to proszę bardzo. Ale chcę mieć jasno postawioną sytuację, że nie jesteśmy przyjaciółmi. Bo jeśli chcesz się tak zachowywać, będąc moim przyjacielem, to ja naprawdę dziękuję.
–    Nie musisz być taki drażliwy – warknął Kise.- Oczywiście, że mam ci to za złe! Ale, jak już mówiłem, nie poddam się, więc przepraszam za to i od teraz...
–    O tym też już rozmawialiśmy – westchnął ciężko czarnowłosy.- Ryouta, zrozum, że nie jestem już gejem, nie zwiążę się z tobą na nowo. Wybieram Kanako.
    Kise przełknął ślinę, zacisnął usta w wąską linię. Przez chwilę próbował się uspokoić, zapanować nad nerwami, jednak ostatecznie cmoknął ze złością i, chwyciwszy Kasamatsu za ramię, pociągnął go za sobą w boczną, ciemną uliczkę.
–    Ryouta, co ty...?!
    Sam nie wiedział skąd miał w sobie tyle siły, kiedy brutalnie cisnął Yukio na ścianę tuż za kontenerem na śmieci i przytrzymał go, wbijając w jego twarz wściekłe spojrzenie.
–    Więc co, te sześć lat związku, sześć lat pieprzenia się nawzajem, było tylko po to, żeby zaspokoić twoje pseudo-gejowskie potrzeby?!
–    Ryouta, to nie tak...
–    Myślisz, że tak po prostu zaakceptuję kobietę, która tak nagle zjawiła się w twoim życiu i którą NAGLE SZALENIE KOCHASZ?! Przestań pierdolić, Yukio! Jeśli chcesz się mnie pozbyć, to lepiej znajdź inny sposób niż takie wymówki!
–    Puść mnie...
–    I co zrobisz, jak cię puszę? Znowu powiesz, że jesteś zakochany w tamtej i to poważny związek? To żaden powód, żeby rezygnować z kogoś, kogo kochasz od sześciu lat! Widzisz? Już mam nad nią przewagę!
–    Nie kocham cię – westchnął ciężko Kasamatsu, wznosząc oczy ku niebu.- To uczucie słabło, tylko nie chciałem ci mówić przez wzgląd na te sześć lat i twoje uczucia.
    Kise patrzył na niego w oniemieniu przez kilka długich sekund. Sapnął głośno, odsuwając się od niego o krok, puszczając go. Pokręcił głową w niedowierzaniu, walcząc z cisnącymi się do oczu łzami. Odwrócił się na moment, przeczesując dłońmi włosy, a potem zacisnął lewą w pięść i zamachnął się, uderzając Yukio w twarz.
    Czarnowłosy stęknął i zachwiał się, ale nie przewrócił. Kise nie miał zamiaru mu na to pozwolić, znów chwycił go za ubrania i przycisnął do ściany, nie dbając o to, czy Yukio uderzy głową w twarde cegły, czy nie.
    Nie panował nad sobą. Po prostu przycisnął swoje usta do jego ust, rozchylił jego wargi i wdarł się językiem do wnętrza. Usłyszał jęk Kasamatsu, ale nie wycofał się, wręcz przeciwnie – natarł na niego, całując tak namiętnie jak w każdych chwilach, kiedy ich ponosiło. Mocno, przygryzając delikatnie miękkie wargi, siłując się z jego językiem, który wyszedł mu na spotkanie. Nie obchodziło go, że ktoś może ich zobaczyć, nie obchodziło go, że te zdradzieckie usta całowały kogoś innego.
    Kiedy Kasamatsu położył dłonie na jego ramionach i zaczął go obejmować, Kise nie mógł w to uwierzyć. Westchnął cicho w jego usta, uspokajając się nieco, ich pocałunki były teraz bardziej delikatne, bardziej romantyczne. Ryouta przysunął się jeszcze bliżej, kładąc dłoń na policzki Yukio, modląc się w duchu, by ta scena nie miała końca.
    Ale Kasamatsu po chwili otworzył oczy, jęknął protestująco, a gdy Kise wciąż nie odsuwał się od niego, przesunął dłonie na jego klatkę piersiową i odepchnął go od siebie.
–    Przestań!- krzyknął.
–    Przecież sam przed chwilą...- Kise umilkł raptownie, widząc jak Yukio ociera pospiesznie oczy.- Yukio...? Dlaczego płaczesz?
–    Nie płaczę, idioto!
–    Co się stało?- zapytał Ryouta, zbliżając się do niego i wyciągając ku niemu rękę.
–    Nie dotykaj mnie! Po prostu mnie zostaw!- wrzasnął czarnowłosy, odtrącając Kise i mijając go pospiesznym krokiem.
    Ryouta zamrugał, zaskoczony, patrząc za nim. Nic z tego nie rozumiał. Kilka minut wcześniej kłócili się, potem nagle go uderzył, pocałował, Yukio odwzajemnił tę pieszczotę, i to zupełnie tak, jakby nigdy nic ich nie rozdzieliło...
    A teraz tak po prostu uciekł bez słowa wyjaśnienia?
    Dlaczego to zrobił? Przecież mógł od razu go odepchnąć, albo też go uderzyć, oddać mu – to byłoby do niego podobne. Czemu więc odpowiedział na ten pocałunek, czemu na krótki moment poddał się i objął go? Chciał się odegrać za wcześniejsze docinki Kise? Tylko dlaczego płakał?
    Kise westchnął ciężko, unosząc głowę i patrząc na granatowe niebo o czarnych plamach, rozciągające się nad nim.
    Wyglądało na to, że przed nim rozciągała się jeszcze dłuższa i o wiele bardziej wyboista droga, niż sądził do tej pory.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń