[MnU] Odcinek 11

Moda na Uke
Odcinek 11



    Chyba jeszcze nigdy w życiu nie był tak bardzo wykończony psychicznie. Nie dość, że jego brat Kise wciąż chodził po domu zdołowany, przeszukując szafki w poszukiwaniu słodyczy, nie dość, że dobijał go związek drugiego brata, Kuroko, z chłopakiem, którego szalenie kochał, nie dość, że dzień wcześniej owemu chłopakowi powiedział o swoich uczuciach, to do tego wszystkiego dochodziła świadomość, że... wciąż oszukiwał swoją rodzinę.
    Z ciężkim westchnieniem zatrzasnął niewielkie drzwiczki od skrzynki elektrycznej i zaczął się wlec po schodach na trzecie piętro, gdzie znajdowało się jego „biuro”, a raczej klitka ciecia, w której spędzał wolne chwili, gdy nie był nigdzie potrzebny.
    Taki z niego policjant, jak z koziej dupy trąba, jakby to powiedziała jego świętej pamięci babka. Ale co mógł poradzić na to, że nie chcieli go przyjąć do policji, chociaż, jego zdaniem, pozytywnie przeszedł wszystkie egzaminy?
    No, przynajmniej te praktyczne, bo w teorii nigdy nie był dobry i zawsze kierował się instynktem. A ten niekoniecznie podpowiadał mu właściwe rozwiązania.
    Jednak nie miał serca powiedzieć Kise i Kuroko, że tak naprawdę pracuje jako cieć w liceum i to głównie na naprawach i sprzątaniu polegają jego „dyżury”, i że to szkołę patroluje, a nie dzielnicę. Nie potrafił tego zrobić, zwłaszcza, że Ryouta był z niego taki dumny, kiedy powiedział, że chce być policjantem. Próbował zaciągnąć się do władz siedem razy – za każdym wyrzucali go na zbity pysk, a nie chciał po raz kolejny przynieść zawodu swoim braciom.
    Nie mógł.
    Dlatego żył w tym kłamstwie już od jakichś dwóch miesięcy, opowiadając Kise fałszywe opowieści o akcjach policyjnych, bazując na wydarzeniach w szkole, wymyślał na poczekaniu problemy kolegów i udawał, że jest dobrze sprawującym się policjantem.
    Wszedł do swojej kanciapy, którą urządził wygodnie według własnego gustu: niewielka kanapa, na której mógł ucinać sobie drzemki, stolik z dwoma krzesłami, gdzie jadał bento i mały telewizorek, którego do tej pory próbował naprawić.
    Aomine westchnął cicho, rozwalając się wygodnie na kanapie i opierając jedną nogę o niewielki taborecik, który również należał do wystroju wnętrza. Zamknął oczy, odchylając głowę i starając się nie dopuścić do siebie głupich myśli.
    Miał nadzieję, że Kagami nie będzie go teraz unikał. Bądź co bądź, dość nagle wyznał mu swoje uczucia, w takim momencie, w którym można było nie spodziewać się tego. Chociaż właściwie... w tym przypadku pewnie każdy byłby niewłaściwy, bo ten idiota w życiu by się sam nie domyślił, skoro poza Kuroko świata nie widzi...
    Znów westchnął, zirytowany, że nie udaje mu się przestać o tym myśleć. Przygryzając wargę, ułożył sobie poduszkę, którą kiedyś przyniósł z domu, a potem ułożył się wygodnie, gotów zapaść w drzemkę, jednak wówczas rozległo się ciche pukanie do drzwi.
–    A-Aomine-san?- Usłyszał czyjś słaby, drżący głos.- Uhm... przepraszam, że przepraszam... znaczy! Przepraszam, że przeszkadzam, ale... uhm... m-mogę wejść?
    Aomine westchnął ciężko, czując narastającą irytację. Jak zawsze jego plany musiał zepsuć ten drugoklasista, który przychodził do niego stanowczo zbyt często.
–    Właź – mruknął.
    Drzwi otwarły się ledwie skończył mówić. Średniego wzrostu chłopak o dużych brązowych oczach i tego samego koloru czuprynie włosów wkroczył śmiało do środka, uśmiechając się łagodnie. W dłoniach trzymał ozdobne, niebieskie pudełko
–    Dzień dobry, Aomine-san – przywitał się, rumieniąc delikatnie.
–    Cześć, Ryou – mruknął Daiki, siadając i podpierając dłonią twarz. Zmierzył go spojrzeniem. Już pierwszego dnia gdy przyszedł tu pracować, Sakurai Ryou zwrócił jego uwagę. W porównaniu do niego był raczej niski, bo miał ledwie 175cm wzrostu, do tego był szczupły i niezbyt umięśniony, a z tymi swoimi dużymi oczami nawet trochę przypominał dziewczynę.- Co tam?
–    Przyszedłem dać ci bento – powiedział Sakurai, uśmiechając się do niego, jakby sam ten fakt bardzo go uszczęśliwiał.
–    E?- Aomine zerknął na stół, na którym leżało jego, nietknięte jeszcze, śniadanie.- Dzięki, ale mam swoje. Kise mi zrobił.
    W jednym momencie chłopak przestał się uśmiechać, jego wzrok również się zmienił, z łagodnego, na bardziej agresywny.
–    Moje jest lepsze – warknął.
–    Yyy... jasne – bąknął Aomine, trochę się spinając. Nigdy nie potrafił zrozumieć tego człowieka.- No to... dzięki...
    Sakurai na powrót przywołał na twarz uśmiech, a następnie podszedł do Aomine i usiadł obok niego, znów się rumieniąc.
–    Myślałem o tobie przez cały weekend, Aomine-san – szepnął, zawstydzony.- P-przepraszam!
–    W porządku, nie musisz za to przepraszać...
–    Proszę!- Ryou położył na jego kolanach pudełko i wpatrywał się w jego wieko z wyczekiwaniem. Aomine westchnął cicho i otworzył je.
    Jego oczom ukazały się przeróżne, kolorowe składniki, tworzące w swym połączeniu obrazek rodem z gejowskiej Kamasutry. „Bohaterowie” tego śniadania byli niepokojąco podobni do niego i Sakurai'a.
–    Nie wiem co powiedzieć – wydukał Aomine.
–    Przepraszam, nie podoba ci się?!- jęknął Sakurai, patrząc na niego z niepokojem.
–    Yyy...- Ciemnoskóry przekrzywił lekko głowę.- Ł-ładne...
–    Naprawdę?! Tak się cieszę!- Ryou zaśmiał się lekko i przygryzł nerwowo wargę.- Uhm... d-dostanę, przepraszam, nagrodę?
–    Nagrodę?- Aomine spojrzał na niego pytająco.
–    Wystarczy pocałunek – westchnął cicho chłopak, wlepiając w niego rozmarzone spojrzenie.
–    Oh...- Daiki odchrząknął głośno, zamykając wieko pudełka.- Jasne.
    Właściwie to nigdy wcześniej nie zainteresowałby się młodszym chłopakiem, a już zwłaszcza takim, jak Sakurai, ale nic nie mógł poradzić, kiedy Ryou sam do niego przyszedł i... jakby nie patrzeć, uwiódł go. Może i niekoniecznie „zawrócił mu w głowie”, ale z pewnością sprawił, że zaczął wręcz z chęcią przyjmować go w swojej ciasnej kanciapie.
    Położył dłoń na jego policzku, głaszcząc pieszczotliwie, nachylił się nad jego ustami i pocałował je mocno, dla „bonusu” wsuwając w nie język i penetrując nim ich wnętrze. Sakurai jęknął cicho, obejmując ramionami jego szyję, zachłannie wpijając się w jego wargi. W takich  momentach wcale nie wyglądał na nieśmiałego, niewinnego chłopca.
    Jednak Aomine musiał przyznać, że właśnie tego mu w tej chwili brakowało – odrobiny uczucia, chwili wytchnienia od kotłującej się w sercu miłości do kogoś, kogo nie może mieć.
–    Strasznie się za tym stęskniłem – westchnął Sakurai, przeczesując dłonią jego włosy.- Myślałem o tobie cały weekend, Aomine-san, bez przerwy!
–    Ah tak?- bąknął.
–    Tak! Myślałem o tym, co będziemy robić, kiedy się zobaczymy – wymruczał, przesuwając palcem po jego klatce piersiowej i śledząc go wzrokiem.- Na co byś miał ochotę, Aomine-san? Zrobię dla ciebie wszystko, dosłownie – szepnął, dobierając się do jego rozporka.
    Aomine naprawdę nie miał już sił na tego chłopaka...
    Pozwolił, by Ryou zsunął z jego ud spodnie wraz  z bielizną. Brązowowłosy klęknął przed nim, z lekko zamroczonym wzrokiem chwytając jedną dłonią jego jądra, i ściskając je lekko, drugą zaś jego członka. Pocałował go z lubością, mrucząc i przymykając oczy. Patrząc na niego z dołu, zaczął przesuwać językiem po całej jego długości, śliniąc obficie. Następnie, liżąc od dołu do góry, na koniec otworzył szeroko usta, by tym „seksownym” gestem pochłonąć go niemalże całego.
    Aomine jęknął przeciągle, opierając się o kanapę i wpatrując w młodego chłopaka. Widać było, że to, co robi, bardzo mu się podobało. Wzdychał co chwila z rozkoszą, pojękiwał cicho, pieszcząc go zarówno ustami jak i dłońmi, dbając o każdy najmniejszy kawałek skóry. Ssał go raz mocniej raz słabiej, jakby nie mogąc się zdecydować, czy chce dłużej trzymać w ustach twardego członka, czy też poczuć smak spermy, za którą również przepadał.
–    Mmm, Aomine-san, twój penis jest taki smaczny – wymruczał, liżąc go z lubością. Wsunął go sobie aż do gardła, nosem dotykając podbrzusza ciemnoskórego.- Uwielbiam jego smak – westchnął, gdy się wycofał. Zaczął przesuwać po nim dłonią, uśmiechając się lekko do Daikiego.
–    Wywalą mnie przez ciebie z roboty – mruknął Aomine.
–    Spokojnie, nikomu nie powiem o naszym związku – zapewnił go Sakurai.
    Aomine przygryzł lekko wargę. Wolał nie uświadamiać chłopaka, że przecież wcale nie są razem, bo był on dość... nieobliczalny. Zdecydowanie wolałby uniknąć scen pełnych łez i błagania o to, by jeszcze się zastanowił, jak było miesiąc temu, gdy próbować unikać kontaktów z Ryou.
    Cóż, nie udało mu się.
–    Uwielbiam twojego kutasa, Aomine-san – wymruczał Sakurai, ocierając go o swój policzek.
–    N-nie mów takich tekstów – westchnął ciężko.- Bierz go do ust, zaraz dojdę...
–    Dobrze.
    Ryou posłusznie zaczął go ssać, pomagając sobie dłonią. Aomine zacisnął kurczowo palce na kanapie, czując, że zbliża się ten moment, że lada chwila spuści się w jego ustach. Odchylił głowę, dysząc ciężko, wygiął niecierpliwie biodra.
    Sakurai przyspieszył ruchy dłonią, kiedy poczuł, jak sperma zaczyna tryskać wprost do jego ust. Połykał ją zachłannie, jak zawsze szczęśliwy, że może to zrobić, że jego ukochany Aomine-san oddaje mu się choć w małej części i poświęca mu trochę uwagi.
    Oblizał usta lubieżnie, po czym zaczął pospiesznie ściągać z siebie marynarkę, spodnie i bieliznę. Aomine, zmęczony i zaspokojony, patrzył na niego spod przymrużonych oczu. Musiał przyznać, że chłopak wyglądał uroczo w samej koszuli od mundurka, zarumieniony, nieśmiało zasłaniając białym materiałem sztywnego członka.
–    Jak chcesz to zrobić, Aomine-san?- zapytał szeptem.
    Daiki westchnął ciężko, do końca ściągając z siebie dolną część ubioru. Poruszył dłonią po swoim penisie, chcąc go pobudzić na nowo.
–    Masz coś do nawilżenia?
–    Ah, tak!- Sakurai sięgnął pospiesznie do kieszeni swoich spodni i wyjął z nich niewielki flakonik.- Przepraszam, wcześniej był tu balsam mojej siostry... jakaś tam darmowa próbka.- Uśmiechnął się nieśmiało.
–    Nawilż się, póki mi nie stanie – mruknął Daiki.
–    E-eh?!- Ryou spłonął rumieńcem, cofając się o krok i uderzając plecami o ścianę kanciapy.- T-tak na t-twoich oczach? Przepraszam!
–    Ugh...- Aomine westchnął ciężko.- To mnie podnieci, Ryou... Proszę?
–    Oh, oczywiście – odparł chłopak bez namysłu.
    Wylał na dłoń sporą ilość błyszczącej oliwki, po czym odwrócił się plecami do Aomine i wypiął delikatnie w jego stronę. Unosząc jedną dłonią koszulę, drugą wsunął między swoje pośladki i zaczął przesuwać nawilżonymi palcami po swoim odbycie.
    Aomine zagryzł wargę, przyglądając mu się z nieukrywaną ciekawością. Sakurai zapewne nie zrobiłby czegoś takiego w innych okolicznościach, być może naprawdę był gotów poświęcić się tak dla Daikiego.
    Ale czy to prawdziwa miłość?, przeszło mu przez myśl. Jeśli tak, to w tym momencie on, Aomine, zachowuje się podobnie jak Kagami. Za namową Sakuraia uprawia z nim seks, choć nic do niego nie czuje, używa sobie na nim jak ostatni cham, a przecież, w przeciwieństwie do przypadku jego i Kagamiego, wie o uczuciach, które żywi do niego nastolatek.
    Jednakże... Nawet gdyby chciał się poświęcić dla Sakuraia, urzeczony jego oddaniem, to wciąż dzieliła ich spora różnica wiekowa. Właściwie to, co teraz robił, można by nazwać „nielegalnym stosunkiem płciowym z nieletnim”, w końcu siedmioletnia różnica robi swoje.
    Tylko... kto by się tym przejmował w takim momencie?
–    Nie mogę się doczekać, kiedy go włożysz – westchnął z jękiem Ryou, wsuwając w siebie dwa palce naraz.
–    Mmm, ja też – mruknął Daiki jak w hipnozie.
–    Przepraszam... Chcę już go poczuć – szepnął Sakurai.- Już jestem gotowy, Aomine-san. A ty?
    Daiki wstał bez słowa i podszedł do niego. Położył dłoń na jego plecach, przyciskając go delikatnie do ściany. Sakurai zaparł się dłońmi, stając w lekkim rozkroku, odwrócił głowę, by móc kątem oka przyglądać się poczynaniom ciemnoskórego.
    Aomine westchnął cicho, przysuwając czubek członka do nawilżonej dziurki Ryou. Objął go drugą, cmokając w policzek, kiedy zaczął się wsuwać. Sakurai uśmiechnął się na ten gest, rozczulony, wypiął się ku niemu, sam ochoczo na niego nabijając. Westchnął, kiedy Daiki zaczął się w nim poruszać.
–    Oh, tak...- wymruczał, chwytając dłoń, którą Daiki położył na jego brzuchu.- Możesz to robić mocniej, Aomine-san... nie krępuj się, jestem cały twój.
    Ciemnoskóry westchnął z rozkoszą, znów całując swojego młodego kochanka. Nie kazał sobie tego powtarzać, z przyjemnością zwiększył tempo swoich ruchów, przy okazji również nabijając się na niego mocniej.
–    Tak dobrze...- wymruczał Sakurai, opierając głowę o jego ramię.- Pocałuj mnie, przepraszam...z-znaczy proszę...
    Aomine usłuchał, całując go delikatnie, z pewną dozą czułości. Mimo wszystko miał słabość do tego chłopaka, nie tylko dlatego, że darzył on go silnym uczuciem, ale też przez jego dość sympatyczny charakter. W jednych momentach potrafił być przesłodki, w drugich zaś wybuchał gniewem, stawał się nawet zaborczy. Czasem wręcz przyjemnie się na niego patrzyło.
    Jednak teraz ważne było głównie to, jaki jest w środku – a był nieziemski. Nie dość, że chętny, to w dodatku idealnie nawilżony i rozluźniony, ale nie tak bardzo, by przestać być ciasnym. Ścianki jego odbytu co kilka chwil zaciskały się na członku ciemnoskórego, wywołując u niego stęki i pojękiwanie – starał się robić to jak najciszej. Nawet jeśli znajdowali się na mniej uczęszczanym piętrze, to wciąż istniała możliwość, że ktoś przyjdzie tutaj, potrzebując pomocy Super Ciecia.
–    Mmm, jak dobrze – jęknął Ryou, jedną dłonią chwytając swój pośladek.- A-Aomine-san, proszę... gdy będziesz do-dochodził to... ah!... chcę... chcę znów wziąć go do ust...
    Aomine przytulił się do niego, nie odpowiadając, przyspieszył jedynie ruchy biodrami. Kończył im się czas, lada moment miał zadzwonić dzwonek na lekcje, a nie mógł przecież przetrzymywać w swojej kanciapie ucznia.
    Sakurai drżał delikatnie w jego ramionach, jednak było to drżenie z przyjemności. Uwielbiał, kiedy jego kochanek wtulał się w niego, kochał te momenty, gdy okazywał mu czułość. Choć, szczerze mówiąc, chyba każdy rodzaj pieszczot by mu odpowiadał, nawet te sadystyczne. Ale przecież to niepodobne do jego ukochanego Aomine-sana.
    Ciemnoskóry, zaciskając dłonie na biodrach Ryou, po raz ostatni poruszył się w nim, a następnie wysunął gwałtownie swojego członka. Sakurai przez moment był tym bardzo zaskoczony, jednak szybko zorientował się, że ten już dochodzi. Odwrócił się pospiesznie i klęknął, biorąc do ust penisa Aomine i jednocześnie szybko przesuwając dłonią po swoim. Daiki również dokończył ręką, po raz drugi tego dnia spuszczając się w ustach chłopaka.
    Opadł ciężko na kanapę, uspokajając oddech. Patrzył zamglonym wzrokiem jak Sakurai sam spuszcza się na podłogę, rumieniąc, zawstydzony. Siedział tak przez chwilę, opierając się o ścianę, a potem wstał i sięgnął po swoje ubrania.
    Akurat w tym momencie zadzwonił dzwonek na lekcje.
–    Zdążę jeszcze przed nauczycielem – powiedział Ryou cicho, ubierając się. Poprawił na sobie mundurek i uśmiechnął się do Aomine.- J-jesteś może dzisiaj wolny? M-może wpadłbyś do mnie po pracy?
–    Niee, nie dzisiaj – westchnął.- Idź już na lekcję, Ryou. Dzięki za... za to.- Machnął ręką po całym pomieszczeniu, sam do końca nie wiedząc, jak się wysłowić.
    Sakurai zachichotał cicho i cmoknął go szybko w usta.
–    Dziękuję za posiłek!- powiedział, rumieniąc się, po czym pospiesznie wyszedł z kanciapy.
    Aomine, czerwony na twarzy i uszach, westchnął ciężko i spojrzał na bento przygotowane przez Sakuraia.
    Chyba pora na to, żeby wziąć się za swoje śniadanie.

***

    Telefon, o tyle o ile nie dawał spać, o tyle nie dawał raczej żyć.
    Haizaki uniósł się na jednej ręce i sięgnął do stolika nocnego po swoją komórkę. Nie patrząc nawet na to, kto dzwoni, odebrał i niemalże wrzasnął na głos:
–    Czego, kurwa, chcesz?!
–    Psiego, ty jebany kundlu.- Usłyszał niezadowolony głos swojego kumpla.- Zdaje się, że byliśmy umówieni na 13:00? Co ty, śpisz jeszcze?
–    Tak!- warknął, ponownie opadając na poduszki.- A więc, sorry, Makoto, ale odwołuję spotkanie.
–    Za późno, cwelu, stoję na klatce schodowej, więc otwórz mi drzwi.- To powiedziawszy, jedyne, co Haizaki później usłyszał to długi sygnał oznaczający przerwanie połączenia.
    Westchnął ciężko, szarpnięciem odrzucił kołdrę i, tupiąc ciężko po panelowej podłodze, przeszedł do holu i otworzył drzwi. Obrzucił Hanamiye wściekłym spojrzeniem, po czym pozostawił go samemu sobie i udał się z powrotem do swojego łóżka.
    A raczej taki miał zamiar.
–    Nie myśl, że pozwolę ci spać – warknął Makoto, wchodząc do mieszkania i zatrzaskując za sobą drzwi.- Nie po to się tutaj fatygowałem, żeby oglądać twoją krzywą śpiącą mordę.
–    W lodówce masz piwo i jakąś chińszczyznę, telewizor jest do twojej dyspozycji, czuj się jak u siebie.
–    Nie wkurwiaj mnie, Shougo. Idź się ubierz i należycie zajmij się gościem, jeśli nie chcesz, żeby zdemolował ci mieszkanie.
–    Ale z ciebie utrapienie.- Haizaki skrzywił się, po czym wszedł do swojej sypialni i sięgnął po spodnie dresowe i koszulkę. Zostawił jednak drzwi otwarte, by móc rozmawiać ze swoim gościem.- Tak właściwie, po co mieliśmy się spotkać?
–    Widzę, że twój namiętny związek ze sklerozą ma się dobrze.- Makoto wywrócił oczami.- „Piwo, plotki, a potem może na miasto wyrwać coś do poruchania”, jak to sam pięknie ująłeś.
–    Nah, nie chce mi się ruchać, zaliczyłem wczoraj jakąś pizdę, więcej mi nie trzeba. Przynajmniej na dzisiaj.
–    Oho, widzę samowolka pełną parą – mruknął jego przyjaciel, z niesmakiem wyrzucając całą popielniczkę za okno.- Skończ z tym paleniem... i piciem też, zresztą. Wiesz, że zaczyna się robić z ciebie alkoholik, odkąd Nijimura z tobą zerwał?
–    Przymknij się, to nie twój interes – warknął Haizaki.
–    Rozumiem, że to bolesne, w końcu zniknął bez słowa pożegnania...
–    Oh, ależ nieee, skarbie.- Haizaki przybrał przesadnie słodki ton głosu, wchodząc do salonu i kierując się do kuchni.- O czym ty mówisz? To ma mnie boleć? To, że znika bez słowa na miesiąc, a po tym czasie dowiaduję się, że siedzi w Ameryce ze swoją narzeczoną? No co ty, misiaczku!
–    Nie mów tak do mnie, to obrzydliwe – westchnął Hanamiya, wchodząc za nim do niewielkiego pomieszczenia.- Ale wiesz, to po części twoja wina. Typ najwyraźniej nie wytrzymywał twoich skoków w bok.
–    Zaliczałem tylko panienki, bo każdy facet tego potrzebuje – warknął, trzaskając drzwiami lodówki, z której wyciągnął dwa piwa.- Siebie nikomu ruchać nie pozwoliłem, to chyba podchodzi pod wierność, nie?
–    Wydaje mi się, że z niego to był taki romantyczny gość – mruknął Makoto, biorąc od niego jedną puszkę. Obaj usiedli przy stole naprzeciwko siebie.
–    Romantyczny – prychnął Haizaki, kręcąc głową i otwierając swoje piwo. Upił kilka dużych łyków.- Gówno prawda. Do tej pory jakoś nie narzekał, kiedy dowiadywał się, że wyruchałem jakąś laskę. Nawet tego nie komentował, ignorował to i było tak, jak zawsze. A potem co? Wracam do domu z pieprzonym prezentem na jego urodziny, a tu pusto. Wszystkie jego ciuchy, jakieś pamiątki, kilka książek. I po miesiącu spotykam jego rodziców, a ci się chwalą, że z narzeczoną pojechał do Ameryki.- Przygryzł wargę prawie do krwi, wspominając tamten dzień. Jeszcze nigdy wcześniej nie miał tak fatalnego humoru, jak właśnie wtedy.- Pierdolony sukinsyn, jeszcze dzień wcześniej mówił, że mnie kocha... akurat – prychnął, znów popijając piwo.- Ale jebać go. Jak tam twój facet?
–    Nie mam faceta, zapomniałeś?- Hanamiya spojrzał na niego znacząco.
–    No tak, otwarty związek.- Shougo wywrócił oczami.- Serio, nie chcesz niczego więcej?
–    Ja i Kiyoshi nie mamy tak romantycznych zasad jak ty – odparł spokojnie.- Mogę i ruchać i być ruchanym, podobnie jak Teppei, chociaż on zalicza tylko mnie i tego tam... jak mu... Hyuuga.
–    A właśnie, ostatnio coś wspominałeś, że jakaś awantura była – zauważył Haizaki.
–    Mhm.- Makoto upił kilka łyków piwa.- Jego kochaś się rzuca, bo go zdradza. No wiesz, oni niby są w „stałym” związku, ale Kiyoshi jakoś nie może ze mnie zrezygnować.- Uśmiechnął się znacząco do przyjaciela.- To się biedny Hyuuga-chan rzuca, że ma skończyć ze mną ten romans.
–    Widać pięknie sobie z tym poradził – prychnął Haizaki.
–    Taa, przywiązał się do mnie. W sumie nie bardzo mi to przeszkadza, nie powiem, że nic do niego nie czuję, bo skłamałbym sam siebie. Ale wystarcza mi taka sytuacja, jak jest teraz, kiedy wpada do mnie od czasu do czasu i nie truje dupy o innych.
–    Aż ci zazdroszczę.- Shougo skrzywił się odrobinę.- Chociaż... nie zdziw się, jak pewnego dnia wyjedzie z tym swoim Hyuugą do Ameryki...
–    Będę miał to gdzieś – powiedział bez namysłu Makoto.- Mało jest w Tokio facetów i panienek do poderwania? Nie jestem romantykiem, nie wierzę w wieczną miłość, której towarzyszy wierność. Takie gówno nie istnieje. Jestem pewien, że nigdy nie zwiążę się z nikim na stałe.
    Hazaiki przez chwilę wpatrywał się w spokojną twarz swojego przyjaciela. Wiedział, że Makoto jest właśnie tego typu osobą – zwolennikiem otwartych związków, bez większych zobowiązań. Ze swoim partnerem czy partnerką mógłby mieszkać i sypiać, spędzać wolne dnie i zachowywać się jak zwyczajna para, ale nie chciałby być „uwiązany” na smyczy.
    Podobnie było i z nim, Haizakim, z tym, że w głębi duszy chciał mieć kogoś, z kim może spędzić resztę życia. A przynajmniej tak było, kiedy był z Nijimurą. Wówczas wydawało mu się, że właśnie kogoś takiego znalazł. Kogoś, u boku którego zasypiał z przyjemnością, nie ignorując jego obecności, kogoś, komu był w stanie nawet zrobić rano śniadanie i kawę, kogoś, z kim mógł przesiadywać na kanapie podczas nudnych popołudniowych godzin, oglądając równie nudne filmy.
    Kogoś, komu będzie mógł powiedzieć, że go kocha...
    Ale wszystko szlak trafił, bo okazało się, że on wcale taki nie jest.
    Idiota... Jeśli to właśnie te pieprzone „skoki w bok” mu przeszkadzały, to dlaczego nic nie powiedział? Dlaczego udawał, że wszystko jest w porządku, przecież nie jest babą, chyba nie oczekiwał od Haizakiego, że ten sam się wszystkiego domyśli?
–    Nie zamyślaj się tak, masz gościa – odezwał się cicho Hanamiya.
–    Wiem – mruknął Shougo.- Przez niego się nie wyspałem.
–    Nie trzeba było balować do czwartej nad ranem.
–    Położyłem się o pierwszej, po prostu jestem zmęczony.
–    Ciekawe po czym... Znalazłeś pracę?
–    Ta, dorabiam w magazynie. Niezbyt trudna robota dźwigam tylko kartony i drewniane skrzynki, zanoszę je gdzie mi szef poleci. Właśnie... szef tylko jest chujowy.
–    Dlaczego?
–    Dziwny jakiś.- Haizaki skrzywił się.- Cały czas ma zamknięte oczy, a o dziwo, chuj wie jak, wszystko widzi. Dosłownie, zauważy nawet mrówkę chodzącą po suficie sto metrów od niego.
    Hanamiya uniósł lekko brew, nie komentując tego. Facet z zamkniętymi oczami, który wszystko widzi? Oczywiście, nie twierdził, że Haizaki jest nienormalny i sam nie wie, o czym mówi, ale... mimo wszystko słuchanie o kimś takim właśnie takowe wrażenie wzbudzało.
–    Jeśli chcesz, mogę wrócić do siebie – powiedział Makoto.
–    Nie, w porządku.- Haizaki machnął dłonią, drugą gniotąc pustą puszkę.- Ubiorę się w coś porządniejszego i możemy wyskoczyć na miasto. Może niekoniecznie po to, by coś wyrwać, ale może na jakiś obiad? Głodny jestem.
–    Mhm, widziałem tę rażącą w oczy pustkę w lodówce – westchnął Makoto.- W porządku, sam bym coś zjadł. No to czekam tu na ciebie, dokończę piwo.
–    Jasne.
    Haizaki wstał od stołu, wyrzucił puszkę do kosza na śmieci, po czym ruszył do swojej sypialni.
    Miał zamiar do końca dnia nie myśleć o swoim byłym chłopaku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń