Moda na Uke
Odcinek 22
Poranek przywitał ich nie tylko fatalną, deszczową pogodą za oknem, ale także równie okropnym samopoczuciem. Nie dość, że obaj kichali co kilka minut i pociągali nosami, walcząc z łzawiącymi oczami, to na dodatek odczuwali wyraźnie wszystkie mięśnie w ciele, szczególnie te u nóg.
Takao musiał jednak przyznać, że choć rozłożyła go choroba, to poprawiło się jego podejście do życia. Po rozmowie z Hayamą, wygłupach z nim do późnej nocy, a potem pysznym śniadaniu, czuł się niemal jak nowo narodzony. Był wdzięczny losowi za spotkanie tego, jakże radosnego, mężczyzny.
– Jesteś pewien, że nie mam cię odprowadzać?- zapytał Hayama, psikając.
– Dam sobie radę – zaśmiał się Kazunari, zakładając swoją kurtkę.- Jeszcze raz dziękuję za ratunek, no i w ogóle za całe to wsparcie, za płyty – To mówiąc, uniósł sporą reklamówkę wypełnioną płytami winylowymi.- no i za smaczne śniadanie. Dawno mi nikt żadnego nie zrobił.
– Nie ma sprawy, cieszę się, że mogłem ci pomóc.- Kotarou uśmiechnął się do niego, mocniej opatulając swetrem.- Porządnie się wyśpij po powrocie do domu, nie zapomnij też wziąć leków i wypić herbaty!
– Sam powinieneś o tym pamiętać – odparł Takao, wsunąwszy buty.- Nadal są trochę mokre... Jutro pewnie nie będę miał siły wstać.
– Może jednak cię odprowadzę, co? Nie chciałbym, żebyś padł gdzieś po drodze.
– A ja wolałbym, żebyś położył się już do łóżka i porządnie odpoczął! To przeze mnie jesteś chory... Dlatego zbieram się, Hayama!- Takao wyprostował się, uśmiechając szeroko.- Następnym razem, kiedy się zobaczymy, masz być zdrów jak ryba!
– Tak jest!- Kotarou zasalutował mu, śmiejąc się.
Kazunari przygryzł lekko wargę, przez krótki moment wahając się, jednak po chwili postąpił krok do przodu i przytulił Hayamę. Blondyn, zaskoczony, przez kilka sekund nie poruszał się, ale w końcu oddał uścisk, poklepując Takao po plecach.
– Naprawdę ci dziękuję – szepnął mężczyzna.
Odsunął się od niego, westchnął z uśmiechem i, skinąwszy mu głową po raz ostatni, wyszedł z mieszkania.
Nie miał ze sobą parasola, mógł więc jedynie poratować się kapturem u kurtki, co na szczęście, jak na tak drobny deszcz, w zupełności mu wystarczało. Koniec końców nie było takiej możliwości, żeby zmókł tak bardzo jak wczorajszej nocy, kiedy skoczył do rzeki.
Wciskając dłonie do kieszeni kurtki, zbiegł po metalowych schodach i ruszył pospiesznym krokiem ulicą. Nie chciał ryzykować, że jego stan się pogorszy, już i tak ledwie trzymał się na nogach. Jak nigdy wcześniej marzył, by znaleźć się w swoim ciepłym łóżku, zakopać pod stertą koców i zasnąć na kilka godzin twardym snem.
Teraz, kiedy na spokojnie przemyślał całą sytuację, sam zadawał sobie pytanie „dlaczego?”. Po rozmowie z Hayamą nie potrafił zrozumieć czemu tak naprawdę próbował popełnić samobójstwo. Kotarou miał rację – wciąż były w jego życiu osoby, którym zależało na Kazunarim, jego świat nie ograniczał się tylko do Midorimy i miłości do niego. Miał Kuroko i Miyajiego.
Nawet jeśli ostatnimi czasy okropnie ich traktował...
Już w nocy, kiedy położyli się z Hayamą w jego pokoju na futonach, przez prawie godzinę leżał w ciemności, nasłuchując oddechu blondyna i zastanawiając się nad swoim zachowaniem. Miyaji martwił się o niego, dzwonił, przychodził w odwiedziny. A Kazunari, zamiast zwyczajnie z nim porozmawiać, albo udawał, że go nie ma, albo że się źle czuje, albo po prostu ignorował przyjaciela. Podobnie było z Kuroko. Z tym, że on szybko się poddał. Najwyraźniej stracił cierpliwość do Kazunariego, w końcu czarnowłosy obiecał mu, że już będzie dobrze, że przestanie tak się zachowywać.
Tetsuya z pewnością myślał teraz o nim jak o kłamcy i oszuście.
Kazunari przebiegł na drugą stronę ulicy z myślą, że powinien jak najszybciej przeprosić ich obu, zwłaszcza Kuroko. W końcu znali się od czasów podstawówki i do tej pory nigdy nie urywali kontaktu. Tetsu był niezwykle ważną osobą w jego życiu, i Takao wręcz nienawidził sam siebie za to, jak go traktował.
Poznanie Hayamy, w gruncie rzeczy, było niemal jak spotkanie jakiegoś bożka. Nawet jeśli Kazunari miał okazję porozmawiać o swoich problemach z przyjaciółmi, to i tak pomogło to tylko na chwilę. Ale kiedy wczorajszej nocy ocknął się na brzegu rzeki, uświadamiając sobie, że mężczyzna, który wcześniej do niego krzyczał skoczył za nim, zrozumiał jak wielki błąd mógł popełnić.
Skoro obcy człowiek jest w stanie zaryzykować życie dla nieznajomego, to co mogliby zrobić jego przyjaciele?
Uśmiechnął się na myśl, że Kuroko pewnie jeszcze by go dobił stertą kamieni. Lubił w ten sposób uświadamiać ludzi jakie błędy popełniają. Ale, jak widać, na Takao podziałały bardziej słowa obcego mężczyzny.
Skręcając w jedną z bocznych ulic, ze zdziwieniem spostrzegł nieopodal grupę trzech strażaków stojących przy dużym, czerwono-białym wozie. Jeden z nich wspinał się właśnie na opartą o pień drzewa drabinę, podczas gdy pozostała dwójka mówiła coś do niego, śmiejąc się.
– To pierwszy kot, jakiego ratujesz, Makoto!- zawołał jeden z nich.- Dobrze go zapamiętaj!
– Lepiej mnie asekurujcie, do cholery!- warknął mężczyzna na drabinie.
– Świetnie sobie radzisz, skarbie! Przyj dalej!
– Czekaj no, niech tylko zejdę...!
Takao zdążył ich już wyminąć, z radością zauważając zarys budynku, w którym mieszkał, kiedy niespodziewanie zatrzymał go jeden ze strażaków.
– Takao?
– Eh?- Kazunari obrócił głowę, patrząc wielkimi oczami na dobrze zbudowanego strażaka, który ruszył za nim.
– To ty, Takao?
– No tak...- bąknął, mierząc mężczyznę spojrzeniem. Chwilę mu zajęło, nim w końcu przypomniał sobie przystojną twarz o rozdwojonych brwiach.- Ah! Kagami, no nie?
– Tak, zgadza się.- Czerwonowłosy skinął głową.- Sorry, że cię tak zatrzymuję, ale...- Urwał, kiedy Kazunari psiknął potężnie.
– Wybacz, przeziębiłem się... Masz może chusteczki?
– Jasne, poczekaj chwilę.- Kagami cofnął się kilka kroków i otworzył drzwi wozu. Wspiął się na pierwszy stopień, sięgając do fotela, a następnie wrócił do czarnowłosego, przy okazji odpowiadając na ciche pytanie swojego kolegi. Choć Kazunari go nie usłyszał, przypuszczał, że zapytał o niego.- Proszę.- Taiga podał mu paczkę chusteczek.- Możesz ją zatrzymać.
– W porządku, jedna wystarczy, mieszkam na końcu tej ulicy.- Kazunari wskazał ruchem głowy kierunek.- Zapomniałem, że jesteś strażakiem. Widzę, że już od samego rana ratujecie niewinne życia.- Zerknął z uśmiechem na rudego kota, którego mężczyzna zwany Makoto właśnie zdjął z gałęzi.
– Zasuwamy całymi dniami – potwierdził Kagami.- Sorry, że tak niespodziewanie cię zatrzymałem, pewnie się spieszysz...
– Nie, nie, w porządku.- Takao pokręcił pospiesznie głową i przygryzł lekko wargę.- Pewnie chodzi o Kuroko?
– Ehm... no, tak.- Taiga zarumienił się lekko, poprawiając kask.
– Wiem, co chcesz powiedzieć – westchnął ciężko Kazunari.- Fatalny ze mnie przyjaciel. Miałem ostatnio trochę na głowę, ale przysięgam, że przeproszę Tetsuyę, kupię mu nawet bukiet kwiatów i czekoladki...
– To nie tak, że chcę cię pouczać, czy coś – przerwał mu Taiga.- Nie znam cię za dobrze i nie miałem okazji wiele o tobie usłyszeć, ale wiem, że Kuroko ceni sobie waszą przyjaźń, a teraz... no, wiesz... martwię się o niego. Myślę, że on cię potrzebuje.
– Uhm...- Takao zapłonął rumieńcem, zawstydzony.
– Ah, no bo na pewno jeszcze nie wiesz! Nie kontaktowałeś się z Kuroko, no nie?
– Eh? N-nie...
– Jego brat, Kise, miał wczoraj wypadek – wyjaśnił Kagami.
– Co?- sapnął Takao, cofając się o krok.- Jak... jak to?!
– Potrącił go samochód – westchnął Taiga.- Ma dwa złamane żebra i jest poobijany, ale poza tym to raczej nic poważnego, więc chyba nie ma się co martwić, ale pewnie potrafisz wyobrazić sobie przez co przechodził Kuroko... Pomyślałem, że przyda się mu twoje wsparcie.
– O mój Boże...- Kazunari zasłonił usta dłonią.- Ale... nie jest w śpiączce, czy coś?
– Nie, nie, jest przytomny.- Kagami pokręcił głową.- Kuroko i Aomine już u niego siedzą.
– W którym szpitalu?- zapytał gorączkowo.
– Główny Szpital Sasaki – odparł Taiga.- Kise operował doktor Midorima.
– Ojciec Shin-chana?- Kazunari odetchnął głęboko.- No to rzeczywiście nie ma się co martwić! Dziękuję za informację, Kagami-kun! Natychmiast tam jadę.
– Teraz? - Kagami spojrzał na niego z niepokojem.- Nie obraź się, ale nie wyglądasz najlepiej, jesteś blady jak ściana...
– Chyba nie myślisz, że w takiej sytuacji po prostu pójdę do domu?- Takao spojrzał na niego z niedowierzaniem.- Wiesz, tu już nie chodzi o wsparcie Tetsu, ale... no, Ryouta bywa czasem irytujący, ale w gruncie rzeczy od zawsze traktował mnie jak młodszego brata. Nie usiedzę w domu i nie uspokoję się, dopóki na własne oczy nie zobaczę, że nic mu nie jest!
– No dobra...- Kagami obrócił na moment głowę, a potem wrócił spojrzeniem do Takao i skinął w kierunku wozu.- Wsiadaj, podwieziemy cię.
– Co?- bąknął Kazunari, mrugając, zaskoczony.
– Będziemy przejeżdżać obok szpitala, więc możemy cię podrzucić.
– Mam... jechać wozem strażackim?- Takao spojrzał niepewnie w kierunku jego kolegów.- Oni się zgodzą?
– Taa, nie ma co się nimi przejmować.- Kagami uśmiechnął się lekko.- Nie patrz tak, ten wóz nie gryzie.
– Nigdy takim nie jechałem...
Kazunari dość niepewnie ruszył za Taigą. Ostatecznie jednak cieszył się, że zaproponował mu podrzucenie, w końcu minęłaby dobra godzina, nim Takao dotarłby do szpitala autobusem, zważywszy na to, że w tym celu musiałby pójść najpierw do mieszkania po portfel...
Serce mu waliło, kiedy wspinał się po wysokich schodkach do wozu. Koledzy Kagamiego, którzy przedstawili się jako Makoto i Kenma, usiedli na tyłach, dlatego Kazunari otrzymał ten zaszczyt, by siąść obok Kagamiego, który robił za kierowcę. Z początku siedział dość sztywno, czując się niemal jak maleńka mrówka w wielkim pudle, ale kiedy Taiga posłał mu lekki uśmieszek i ruszył, włączając syrenę, rozluźnił się zupełnie i pozwolił sobie nawet na krótki śmiech.
Oczywiście, kiedy tylko dotarli pod szpital, natychmiast spoważniał.
– Są na parterze, w sali sto czternaście – powiedział Kagami.
– Ok... Jeszcze raz, wielkie...- Takao psiknął potężnie.- … dzięki – westchnął.- Jednak zatrzymam te chusteczki.
– Nie ma sprawy.- Taiga uśmiechnął się lekko.
Wysiadłszy z wozu, Kazunari jeszcze przez chwilę stał na chodniku, patrząc jak wóz strażacki oddala się ulicą, a następnie znika za zakrętem. Wzdychając ciężko, ruszył do wejścia, mając wrażenie, jakby jego nogi były z ołowiu.
Fakt, że w recepcji nikogo nie było, trochę go zaskoczył. Rozglądając się po przestronnym holu, szukał jakiejś tablicy informacyjnej z planem szpitala. Co prawda już kilka razy miał okazję odwiedzić w tym szpitalu Shintarou podczas jego praktyk, jednak jakoś nie przyszło mu do głowy, by prosić o oprowadzenie.
Już chciał zapytać o drogę jednego ze starszych panów siedzących na krzesełkach, kiedy w korytarzu po jego prawej stronie mignęła mu sylwetka ciemnoskórego mężczyzny. Przygryzł lekko wargę, rozważając jak wysoki procent szans istniał na to, że był to Aomine. Jego karnacja była tak charakterystyczna, że wydawała się wręcz wyjątkowa – sprawiała wrażenie, jakby była taka jedna jedyna na świecie. I właśnie to przekonało Kazunariego, by udać się w tamtym kierunku.
Jego intuicja się nie myliła. Po ponownym skręceniu w prawo odnalazł kilkoro par drzwi, rozpoczynające się od numer sto jedenaście, a kończące na sto szesnaście. Te, do których on zmierzał, były lekko uchylone.
– To nie fair!- usłyszał głośny jęk, który z pewnością należał do Kise.
– Nie trzeba było wpadać pod samochód.- Mruknięcie, z pewnością Aomine.
– Przecież Kagamicchi u nas nocował, no nie?- zapytał Ryouta.
– Nie, wrócił do siebie.- Znajomy głos Kuroko.- Rano jechał przecież do pracy.
– Hmm...- Kise westchnął lekko.- Jestem zazdrosny... też chcę spać z Tetsucchim!
– Nie ma o co być zazdrosnym, strasznie się rozwala – powiedział Daiki ze śmiechem.
– To ty sam siebie kopiesz, Daiki...
– Tetsucchi, mogę z tobą spać, kiedy wrócę do domu?!
– Nie.
– Czemu?!
– Za karę.
– Ale jak to?!
– Bo się przez ciebie martwiłem! Tylko i wyłącznie dlatego poprosiłem Daikiego, żebyśmy spali razem. I przypomniałem sobie, dlaczego w wieku dziesięciu lat przestałem... Już nigdy o tym nie zapomnę.
Takao wziął głęboki oddech, kładąc dłoń na klamce. Jeszcze chwilę stał w bezruchu, zbierając się w sobie, a następnie zapukał cicho. Słysząc nieco zaskoczone „proszę”, popchnął drzwi i przekroczył próg, spoglądając na zebranych w pokoju wzrokiem zbitego psa.
– Oh! Takaocchi!- zawołał radośnie Kise.
Kazunari przełknął ślinę, podchodząc nieco bliżej. Widok leżącego w szpitalnej koszuli Ryouty, z podłączoną kroplówką i otoczonego maszynami sprawił, że poczuł ciarki na całym ciele. Blondyn miał zabandażowaną głowę i nadgarstki, przez dekolt można było dostrzec także bandaż na barku. I chociaż był dość blady, to jednak wyglądał zaskakująco dobrze, dzięki czemu Kazunariemu nieco ulżyło.
– Hej – bąknął, plącząc nerwowo palce i zerkając na siedzącego przy łóżku Kuroko.- Uhm... słyszałem, co się stało...
– Tak przypuszczałem, że Tetsucchi już cię poinformował – zaśmiał się Ryouta.
– Ja tego nie zrobiłem – powiedział spokojnie Kuroko, przymykając oczy.
Kazunari przełknął ciężko ślinę, patrząc bezradnie na przyjaciel.
– Ku... Kuroko, ja...
Kiedy Tetsuya wstał z krzesła i ruszył w jego stronę, Kazunari już szykował się na siarczysty policzek, albo nawet pięść. Jak wielkie było jednak jego zdziwienie, kiedy błękitnowłosy zbliżył się do niego i mocno go przytulił.
– Masz ostatnią szansę, ty skończony durniu – powiedział cicho, by tylko on go usłyszał.- Dziękuję, że przyjechałeś.
Takao zacisnął mocno drżące usta, walcząc z cisnącymi się do oczu łzami. Objął Kuroko, przytulając go równie mocno, jak on jego. Stali tak chwilę, obserwowani przez dwójkę starszych braci, dopóki Tetsuya nie cofnął się i nie odwrócił. Widząc, jak sięga dłońmi do twarzy, Kazunari poczuł ukłucie w sercu.
– To jak się dowiedziałeś, Takaocchi?- zagadnął Kise, wyczuwając napiętą atmosferę.
– Uhm... od Kagamiego – odpowiedział, ściągając z siebie kurtkę i przy okazji psikając.- Wybacz... chciałbym cię przytulić, ale będzie źle, jeśli na domiar złego zarażę cię własnym przeziębieniem.
– Nie przejmuj się, liczą się chęci!- zaśmiał się blondyn.
– To ty i Kagami się znacie?- zapytał zaskoczony Aomine.
– Nie, w sumie to nie...- Kazunari stanął pod ścianą i uśmiechnął się lekko.- Spotkałem go w drodze do domu. Ratował kotka ze swoimi kolegami, wtedy mnie zaczepił.
– Ratował kotka...- prychnął Daiki, kręcąc z rozbawieniem głową.
– Cieszę się, że mnie odwiedziłeś, Takaocchi!- Kise uśmiechnął się do niego promiennie.- Ale chyba nie powinno cię tu być, co? Wyglądasz jak siedem nieszczęść! Gdzieś się tak urządził?
„W rzece”, odpowiedział mu w myślach, jednak, śmiejąc się, potrząsnął tylko głową.
– Coraz zimniej na dworze i jakoś tak...- Wzruszył ramionami.- Ale to nieważne. Lepiej mów, jak ty się czujesz? Pewnie jesteś cały obolały...
– Trochę bolą mnie żebra, no i prawa kostka, ale tak poza tym to nie jest... Eh?!
Widząc, że Kise patrzy ze zdziwieniem w kierunku drzwi, wszyscy automatycznie odwrócili głowy. Nikt nie słyszał, żeby ktoś wchodził, dlatego zaskoczyła ich obecność mężczyzny w czarnym płaszczu, trzymającego w dłoniach ozdobny wazon z bukietem kolorowych kwiatów, które zasłaniały jego twarz. Kiedy odsunął go na bok, przez kilka długich sekund nikt się nie odzywał.
– Uaa, Akashicchi, jakie piękne!- wykrzyknął w końcu pełen zachwytu Ryouta.
– Akashi-kun, przecież mówiłem ci, że nie musisz przyjeżdżać z samego rana!- Kuroko wyglądał na wyjątkowo skonfundowanego.
– Powiedzmy, że potrzebowałem przerwy w zarządzaniu grupką durniów – mruknął Akashi Seijuurou, podchodząc do niewielkiej szafki stojącej przy łóżku Kise i kładąc na niej wazon. Dopiero wówczas spojrzał na Ryoutę i lekko uniósł brew.- To jednak żyjesz? A ja przywiozłem kwiaty na pogrzeb...
Tetsuya spojrzał ze złością na czerwonowłosego z zamiarem zbesztania go za te nieczułe słowa, jednak widząc jak Seijuurou pochyla się nad jego bratem i całuje go delikatnie w czoło, postanowił to przemilczeć.
– Jak się czujesz, moja mała ofermo?- zagadnął, rozpinając swój płaszcz.
– Całkiem dobrze, to nic poważnego!- odparł Kise, nieco zarumieniony. Gest Akashiego trochę go zawstydził.
– Widzę, że tobie nawet zabrakło czasu, by ułożyć włosy.- Akashi uśmiechnął się łagodnie do Kuroko, czochrając jego czuprynę jeszcze bardziej. Następnie jego spojrzenie padło na Takao.- I przy okazji znalazła się zguba.
– Co?- bąknął Kazunari, który do tej pory jeszcze bardziej starał się usunąć w cień.
– Po wczorajszym nocnym telefonie Tetsuyi, Shintarou dopadło dziwne przeczucie, że i tobie coś się stało – wytłumaczył Akashi, rozluźniając krawat.- Wydzwaniał do ciebie całą noc, ale nie odbierałeś.
– Oh...- Takao sięgnął do kieszeni spodni, jednak nie wyczuł swojej komórki. Musiał zostawić ją u Hayamy, kiedy się przebierał.- N-no tak... okradli mnie wczoraj...
– Okradli go...- Akashi wzniósł oczy ku niebu, a potem sięgnął po swój płaszcz i wyjął z jego kieszeni komórkę. Odblokował ją, a następnie podał Takao. Kiedy ten nadal nie reagował, patrząc na niego pytająco, Seijuurou westchnął cicho.- No zadzwoń do niego, zanim zupełnie odejdzie od zmysłów.
– Ehm...- Kazunari wahał się przez chwilę, jednak będąc pod delikatną presją powodowaną natarczywym spojrzeniem trójki braci, pospiesznie sięgnął po komórkę. Odchrząknął głośno, wybierając numer do Midorimy. Kiedy dostrzegł na ekranie jego imię oznaczone niewielką gwiazdką, skrzywił się lekko i przyłożył telefon do ucha.
– Halo?- Rozległ się w słuchawce odrobinę zachrypnięty głos Shintarou.
– Shin-chan, to ja – burknął Takao, patrząc spod byka na Akashiego, który dosunął sobie do łóżka Kise stojące dotąd w kącie krzesełko i usiadł obok Kuroko.
– Takao?! Dzięki... Gdzieś ty się podziewał?! Dzwoniłem do ciebie, co się stało z twoim telefonem, dlaczego dzwonisz od Akashiego?!
– Akashi mnie przetrzymuje.
Aomine, który podkradł właśnie Ryoucie szklankę wody mineralnej i upił z niej kilka łyków, słysząc to, zakrztusił się, plując na pościel blondyna.
– … Co takiego?
– To, co słyszałeś – powiedział Takao.- Akashi przetrzymuje mnie w piwnicy. Zabije mnie, jeśli nie zapłacisz za mnie okupu.
– Lubisz truskawki?- zapytał Akashi Ryoutę.
– Hmm?- Kise, który przyglądał się Takao z życzliwym uśmiechem, spojrzał na niego.- Jasne, że lubię. Dlaczego pytasz?
Seijuurou wstał ze swojego miejsca i podszedł do Kazunariego.
– Ale on naprawdę ma piwnicę – mówił Takao.- Cały apartamentowiec należy do niego. Myślisz, że żartowałbym, gdyby chodziło o niego? Zresztą, nie ma czasu się o to kłócić, moje życie wisi na włosku! - Czarnowłosy, widząc, że Akashi wyciąga ku niemu doń, oddał mu komórkę.
– To prawda, Shintarou – powiedział ten spokojnie.- Do godziny dwunastej masz dostarczyć kosz truskawek do Głównego Szpitala Sasaki, do sali numer sto czternaście na parterze. Radzę ci nie powiadamiać policji. I masz przyjść sam, zrozumiano?
– Przestańcie się...!
Akashi jednak nie usłyszał do końca jego zdania, ponieważ rozłączył się i uśmiechnął lekko do rozbawionych braci.
– Serio, kto w tym wieku odwala takie numery – parsknął Aomine, wycierając usta brzegiem prześcieradła, na którym leżał Kise. Blondyn spojrzał na niego karcąco, jednak nie odezwał się.
– Zwłaszcza pan prezes – dodał Takao, choć sam nie potrafił powstrzymać się od uśmiechu.- W życiu bym nie pomyślał, że się dołączysz.
– Nie taki wilk zły, jakim go malują, prawda?- mruknął czerwonowłosy, siadając obok Tetsuyi.
Kazunari przygryzł lekko wargę, opierając się o ścianę. Zrobiło mu się trochę głupio po słowach Akashiego, w końcu, jakby nie patrzeć, przez sytuację z Midorimą, rzeczywiście z góry zakładał, że Akashi jest nieprzyjemnym draniem zabawiającym się czyimiś uczuciami.
Ale może tak wcale nie było? Przecież nie mieli okazji się poznać, tylko kilka razy przelotnie się widzieli, nigdy ze sobą nie rozmawiali. Co, jeśli Seijuurou jest tak naprawdę skrytym tsundere? W końcu scena z troskliwością, jaką Akashi okazał Ryoucie, której sam Kazunari był świadkiem, nie wyglądała na fałszywą.
Wczorajszej nocy Hayama, zupełnie nie znając Takao, skoczył za nim do rzeki. Nie wiedział przecież, jaki on jest, nie znał jego charakteru, osobowości, nie miał pojęcia o jego dobrych czy złych uczynkach. Nie wiedział o nim zupełnie nic. A jednak go nie oceniał.
Oczywiście, tutaj sytuacja się różniła. Jednak, chociaż Kazunari nie miał ratować życia Seijuurou, to czyn Kotarou, o którym natychmiast sobie przypomniał sprawił, że postanowił nie patrzeć na Akashiego przez pryzmat jego związku z Midorimą.
Aby ocenić człowieka, należy go najpierw poznać.
I właśnie tego Takao chciał się od teraz trzymać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz