[MnU] Odcinek 23

Moda na Uke
Odcinek 23




    Haizaki zdążył już przyzwyczaić się do porannego chłodu, który witał go każdego dnia tuż po przebudzeniu, oraz do cichego skrzypienia materaca, delikatnie uginającego się pod jego ciężarem. Nieobcy był mu dotyk kołdry, którą często opatulał się szczelnie w dający poczucie bezpieczeństwa rulon, ani zimne miejsce obok, którego skrzętnie unikał.
    Zapomniał już jak to jest, kiedy obok niego w łóżku śpi druga osoba. Zapomniał jak głośno skrzypi materac, zmuszony by tym razem wytrzymać ciężar dwóch ciał. Zapomniał uczucia przyjemnego ciepła bijącego nie tylko od kołdry. Zapomniał, że nie tylko ona wydaje się zapewniać bezpieczeństwo.
    Przez chwilę mrugał sennie oczami, wpatrując się tępo w stojący na szafce nocnej budzik. Urządzenie wskazywało godzinę szóstą rano, a więc lada moment miał zadzwonić denerwujący dźwięk, idealny do wybudzania go z twardego snu, w który zapadał każdego wieczora, powróciwszy zmęczony z pracy.
    Odruchowo chciał sięgnąć ku niemu dłonią, by wyłączyć go zanim się rozdzwoni, jednak wówczas poczuł na ręce jakiś ciężar. Westchnął lekko, dobrze wiedząc, czym on jest. To było ramię Nijimury, który najwyraźniej w nocy objął go w pasie i wtulił twarz w jego szyję. Choć Haizakiego korciło, by po prostu brutalnie odepchnąć go od siebie, przy okazji zrzucając z bioder jego rękę, poczekał cierpliwie niecałe dziesięć minut, aż do momentu gdy budzik wybił godzinę szóstą dziesięć i rozdzwonił się szaleńczo.
    Shuuzou poruszył się za jego plecami, wzdychając ciężko. Haizaki uśmiechnął się do siebie lekko, złośliwie. Nadal nie wyłączał budzika, wyobrażając sobie, jak Nijimura marszczy brwi w złości i próbuje nie zwracać uwagi dzwonek, pewien że Shougo sam wyłączy urządzenie.
    Ale grubo się mylił, ponieważ Haizaki leżał bez ruchu z wrednym uśmieszkiem malującym się na ustach. A kiedy Nijimura w końcu ocknął się zupełnie i poderwał głowę, Shougo zamknął pospiesznie oczy, udając, że śpi. Shuuzou tymczasem z westchnieniem wychylił się zza niego i sięgnął do budzika, wyłączając go. Wrócił na swoje miejsce, kładąc dłoń na ramieniu Haizakiego.
–    Shougo, budzik – wymamrotał sennie.- Idziesz do pracy?
    Haizaki uznał, że wystarczy tych gierek, zanim Nijimura zagalopuje się i pocałuje go w ramię, jak to czasem miał w zwyczaju podczas budzenia go. Odrzucił więc bezceremonialnym ruchem kołdrę, przy okazji odkrywając także Shuuzou, a następnie wstał z łóżka i sięgnął po swoje ubrania.
–    O której wychodzisz?- mruknął Nijimura.- Zrobić ci kawę?
    Shougo uniósł brwi w niesmacznym zdziwieniu, popatrzył na swojego byłego z krzywą miną, po czym, założywszy na siebie dżinsy oraz podkoszulek i sweter, bez słowa opuścił sypialnię. Udał się do kuchni i nastawił wodę w elektrycznym czajniku. Co prawda czuł się wyspany i wypoczęty (z czego nie był właściwie dumny, mając świadomość, że w czasie nieobecności Nijimury praktycznie nigdy nie spał dobrze), ale bez porannej kawy nie mogło się obejść.
    Przygotował sobie skromne śniadanie, składające się z dwóch kanapek z szynką i serem. Produkty kupił Nijimura, ale jakoś nie czuł się winien, że z nich korzysta.
    Kiedy zaparzył już sobie kawę, usiadł z parującym kubkiem przy stole i sięgnął po wczorajszą gazetę. Zaczął przerzucać niedbale strony, czytając artykuły na temat polityki i ostatnich wydarzeń w Tokio, zupełnie starając się ignorować pojawienie się w kuchni Shuuzou. Kątem oka jednak zerkał na niego co jakiś czas, z czystej ciekawości, jak będzie zachowywał się jego były.
    Nijimura sprawiał wrażenie rozluźnionego. Wyglądało na to, że obrażalski nastrój Haizakiego zupełnie mu nie przeszkadzał, mało tego – wydawał się nim wręcz cieszyć. W wyraźnie dobrym humorze przygotował sobie kanapki oraz kubek kawy, po czym zajął miejsce obok Shougo.
–    Dzisiaj jadę do rodziców, zrobić im niespodziankę moim powrotem – powiedział jak gdyby nigdy nic.- Spodziewaj się więc, że obiad przywiozę od nich, bo pewnie jak zawsze dadzą mi zapas do zamrożenia na kilka najbliższych dni.
–    Twój plan dnia w ogóle mnie nie obchodzi.- Haizaki postanowił w końcu się odezwać.- Rób, co chcesz, nic mi do tego. Jedyne, co mnie interesuje, to informacja kiedy przyjdzie jakaś ekipa remontowa i zrobi dla ciebie ten pokój?
    Shuuzou przez dłuższą chwilę milczał, przyglądając się wciąż zajętemu czytaniem mężczyźnie. Upił łyk gorącej kawy i odstawił kubek na stół z cichym puknięciem.
–    Zastanawiałeś się nad moją propozycją?- zapytał.- Żebyśmy zaczęli od nowa?
–    Wybacz, ale podczas spania mam w zwyczaju spać, a nie rozmyślać.- Haizaki uśmiechnął się do niego krótko i sztucznie.- Ale tak jak teraz o tym myślę, to przypomina mi się, że wczoraj powiedziałeś najpierw, że nie ma sensu odbudowywać naszego związku. Dopiero później nieoczekiwanie zmieniłeś zdanie.
–    Oczywiście, że za pierwszym razem powiedziałem, że tego nie chcę.- Ku zaskoczeniu Shougo, Nijimura zarumienił się lekko i podrapał nerwowo po karku.- W końcu to było nasze pierwsze spotkanie po roku, a ty na dodatek groziłeś mi kijem baseballowym! Wiesz, chciałem pokazać, że jestem niezależny...
–    Świetnie, to kiedy będzie ta ekipa?- Haizaki znów wrócił do czytania, popijając ze spokojem kawę.
–    Najpierw pozałatwiam parę spraw i poinformuję Japonię o moim powrocie – westchnął Nijimura.- Później zajmę się remontem. Pomyślisz poważnie nad moją propozycją?
–    Już pomyślałem, moja odpowiedź brzmi „nie”. Nie mam ochoty na stały związek, zwłaszcza z tobą. Jeśli nadal chcesz dzielić się czynszem po połowie, to proszę bardzo. Będzie mi to na rękę, oddam ci dług za poprzedni miesiąc, ten, oraz kolejny, zaoszczędzę trochę forsy i sam się wyprowadzę. Zajmie to pewnie trochę czasu, ale mam nadzieję, że za parę miesięcy znów znikniesz z mojego życia. Tym razem na zawsze.
    Shuuzou znów upił łyk swojej kawy, westchnął cicho i oparł się ciężko o oparcie swojego krzesła.
–    Zawsze byłeś taki uparty – stwierdził.- I obrażalski, jak dziecko. Ile razy mam ci tłumaczyć, że ja byłem z jedną kobietą, a ty z dziesiątkami?
–    Słuchaj, Shuuzou.- Haizaki odstawił pusty kubek po kawie na stół, otarł usta dłonią i spojrzał twardo na swojego byłego chłopaka.- Nie musisz mi tego tłumaczyć. Nie musisz mi NICZEGO tłumaczyć. W porządku, przyznaję – zjebałem na całej linii, to moja wina, że mnie zostawiłeś, prosząc o rękę jakąś pannę i wyprowadzając się bez słowa. Oczywiście, miałeś do tego pełne prawo, bo ciągle cię zdradzałem. Przyjmuje to na siebie jak normalny facet. Ale to wszystko, rozumiesz? Niezależnie od tego jak bardzo będziesz mnie obwiniał o rozpad naszego związku, nie będę chciał go naprawiać. Nawet jeżeli mi wybaczasz wszystkie skoki w bok, to okay, fajnie, bardzo ci za to dziękuję... ale nas już nie ma. I nigdy już nas nie będzie.
–    W ogóle ci już na mnie nie zależy?- Nijimura wbił w niego spojrzenie ciemnych oczu.
–    W ogóle – potwierdził Haizaki, kiwając głową.- Nie wiem, czy spodziewałeś się, że po swoim powrocie wpadnę ci w ramiona przepraszając za wszystko i dziękując za to, że wróciłeś, nie mam bladego pojęcia, co sobie myślałeś... Ale na propozycję powrotu na pewno nie przystanę.
–    A co, jeżeli będę dalej o nas walczył?- Shuuzou uśmiechnął się nieznacznie.
–    Zawiedziesz się – odparł krótko Shougo. Widząc, że twarz Nijimury spoważniała, z trudem pohamował uśmiech satysfakcji. Podniósł się i podszedł do zlewu, by włożyć do niego opróżniony kubek oraz talerzyk po kanapkach.
    Oczywiście, podczas tej krótkiej rozmowy w większości kłamał. Wcale nie uznawał swojej całkowitej winy w rozpadzie ich związku, wciąż upierał się przy tym, że nie równała się ona ze zdradą Nijimury. Dzielenie z kimś ciała a dziele z kimś serca, to były dwie zupełnie różne sprawy, i każda z nich miała inną wartość.
    Oraz cenę.
    Milczenie Nijimury było wyjątkowo wymowne. Shougo domyślał się, że jego słowa dotarły do niego i teraz mężczyzna musiał na spokojnie je przemyśleć. Ostatecznie właśnie został odrzucony przez kogoś, kto notorycznie go zdradzał, i kogo z własnej woli opuścił na cały rok.
    Haizakiego trochę zastanawiała ta sprawa. Dlaczego Shuuzou wrócił po roku, chcąc odbudować związek? Dlaczego właśnie teraz, co skłoniło go do podjęcia takiej decyzji? Czemu postanowił wybaczyć Shougo wszystkie jego zdrady i podłe zachowanie?
    Czy chodziło tutaj o tęsknotę? O miłość? Być może Nijimura rzeczywiście wciąż darzył go uczuciem, ale przecież to nie miało większego sensu. Minął cały rok, i nawet złość Haizakiego zaczynała powoli mijać. Oczywiście, teraz wróciła ze zdwojoną siłą, ale wraz z nią nie wróciła miłość.
    Haizaki nie kochał już Nijimury.
    A przynajmniej tak mu się wydawało.
    Był zadowolony z tego, że uświadomił Shuuzou, iż nie jest podatny na jego słowa, że jest całkowicie niezależnym mężczyzną i nie potrzebuje go. Cieszył się, że dał mu wyraźnie do zrozumienia, że nie jest mu on w życiu do niczego potrzebny. Niestety, jego radość nie trwała długo.
    Usłyszał szurnięcie krzesła, ale zignorował je, szykując śniadanie do pracy. Zapakował je do małego pudełka, po czym najzwyczajniej w świecie odwrócił się, by pójść spakować plecak i udać się do pracy.
    Nie zdążył zrobić nawet jednego kroku, kiedy poczuł potężny cios w szczękę.
    Stęknął głośno nie tyle z bólu, co raczej z zaskoczenia, uderzył całym ciałem o lodówkę, która zachwiała się lekko pod wpływem nagłego pchnięcia. Kolejny cios, tym razem w prawą bok twarzy, powalił go na ziemię, a gdy tylko na niej wylądował, poczuł kopnięcie w brzuch – niezbyt silne, ponieważ wyprowadzone przez nagą stopę, ale wciąż bolesne.
–    Powinienem był zrobić to przed wyjazdem – wycedził Nijimura.- Należało ci się, dupku, za te wszystkie pieprzone skoki w bok.
    To powiedziawszy, Shuuzou odwrócił się na pięcie i opuścił kuchnię. Haizaki znowu stęknął, podnosząc się niezgrabnie z zamiarem rzucenia się w odwecie na swojego byłego, jednak gdy w końcu udało mu się stanąć na nogi, z korytarza dobiegł go trzask zamykanych drzwi. Nijimura wyszedł z mieszkania.
–    Kurwa!- wrzasnął Haizaki, uderzając pięścią w blat kuchennej szafki. Bolała go cała twarz oraz brzuch, miał wrażenie, że w miejscach, które uderzył Shuuzou powoli zaczynają już pojawiać się okropne siniaki.
    Miał ochotę pobiec za Nijimurą i zabić go, chwycić tę jego bladą szyję i zacisnąć na niej dłonie, odebrać mu dech w piersiach, odebrać mu życie, by już nigdy, przenigdy nie musiał go widzieć.
    Wciąż zgięty w pół z bólu, przeklinając na czym świat stoi, podszedł do okna w salonie i wyjrzał na zewnątrz. Po chwili dostrzegł czarnowłosego mężczyznę wychodzącego z budynku, otworzył więc okno i wychylił się lekko, krzycząc do niego:
–    Niech ja cię tylko dorwę, ty sukinsynie! Pożałujesz, że się urodziłeś! Możesz już zabierać swoje rzeczy i wypierdalać do tej swojej jebanej dziwki!
    Nijimura nawet na niego nie spojrzał. Nie podnosząc głowy po prostu ruszył przed siebie ulicą szybkim krokiem, nie odwracając się za siebie.

***

    Listopadowe niebo usłane było ciemnymi chmurami zapowiadającymi zimny deszcz, jednak Aomine nie zwracał na to szczególnej uwagi. Siedząc na niskim murku przed Głównym Szpitalem Sasaki otaczającym niewielkie drzewo, w zamyśleniu popijał niesmaczną kawę z automatu. Obok niego leżała nietknięta jeszcze kanapka, którą rano dla siebie przygotował, przewidziawszy, że spędzą z Tetsu cały dzień przy boku Ryouty. Nie był jeszcze głodny, ale wziął ją na wszelki wypadek, choć w obecnej sytuacji myśl o jedzeniu przyprawiała go o mdłości.
    Upił łyk czarnej, gorzkiej kawy. W założeniu, zgodnie z informacją na tabliczce w automacie, miała być mocna, ale jej mdły smak zabijał chyba całą dawkę kofeiny. A szkoda, bo kawa była akurat czymś, czego bardzo potrzebował.
    Chociaż alkoholem też by nie pogardził.
    Po raz kolejny uniósł plastikowy kubeczek do ust, kiedy zobaczył, jak pod szpital podjeżdża znajomy peugeot. Odstawił kubek na ziemię, między nogami, i przyglądał się wysiadającemu z auta Kagamiemu. Mężczyzna zamknął samochód i ruszył w kierunku wejścia, zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie.
–    Nie radzę ci tam na razie wchodzić – rzucił do niego Daiki.- Nie chcesz widzieć tego ludzkiego bałaganu.
    Taiga spojrzał w jego stronę, zaskoczony tym, że ktoś go zawołał. Dostrzegłszy Daikiego, zmarszczył lekko swoje rozdwojone brwi, po czym podszedł do przyjaciela i stanął nad nim z pytającą miną.
–    Są u niego chyba wszyscy znajomi – wyjaśnił Aomine, krzywiąc się lekko.- Akashi, Takao, Midorima, do tego jeszcze Tetsu, chociaż ten to akurat wydaje się być nieodłączną częścią krzesła. Jeszcze tylko Reo brakuje.
–    Więc wyszedłeś odetchnąć?- zgadł Taiga, przysiadając się do niego. Spojrzał z niesmakiem na leżącą między nimi kanapkę.- Stary, toaleta jest w środku...
–    Spier...!- zaczął już Aomine, rumieniąc się intensywnie, jednak od razu urwał, zdając sobie sprawę z tego, że w takim miejscu jak to nie należało przeklinać. Poza tym, jak podpowiadał mu uśmieszek Kagamiego, jego przyjaciel próbował go jakoś rozweselić, odciągnąć od nieprzyjemnych myśli.
    Zabrał kanapkę i położył ją po drugiej stronie. Taiga wykorzystał to, by usiąść nieco bliżej niego, oparł ręce o kolana, łącząc dłonie i spoglądając w twarz ciemnoskórego.
–    Jak tam?- zapytał cicho. W jego głosie nie czuć już było rozbawienia, jedynie troskę i zmartwienie, tak bardzo do niego niepasujące.
–    Trochę chujowo – westchnął Aomine.- Nienawidzę szpitali, a wygląda na to, że przez najbliższe dwa, może trzy tygodnie, mój brat będzie jego zakładnikiem.
–    No... ale jego życiu nic już nie zagraża – bąknął Kagami.
–    Masz.- Daiki podał mu kubek swojej kawy. Taiga patrzył na niego przez chwilę niepewnie, po czym z wahaniem chwycił za kubek i upił z niego łyk czarnego napoju. Skrzywił się z niesmakiem, oddając kawę jej właścicielowi.- Nadal twierdzisz, że nic mu nie zagraża?
–    Daj spokój, kawa jeszcze nikogo nie zabiła.
–    No nie wiem – mruknął Daiki, patrząc na zawartość białego kubeczka.- Ta wydaje się być specem od zamachów.
–    Wylej to, nie pij tego świństwa – rzucił Kagami.- Jak chcesz to możemy skoczyć do kawiarni niedaleko i kupić na wynos kawę.- Taiga rozmyślnie nie dodał słowa „normalną” czy „prawdziwą” wiedząc, że nie ma takiej potrzeby, bo to, co pił właśnie Aomine, z całą pewnością nie było kawą.- Przy okazji weźmiemy dla wszystkich.
–    Na razie nie chce tam wracać.- Daiki pokręcił smętnie głową.- Za duży tłok, za duży hałas. Takao opowiada dowcipy, Ryouta trajkocze jak świr, Akashi podrywa Tetsu, a ja tylko siedzę tam jak ciota, gapiąc się na bandaże Ryou.
–    To normalne, że się o niego martwisz – stwierdził Kagami.- Pewnie musiałbyś posiedzieć z nim sam na sam, albo chociaż z samym Kuroko.
–    Zdaję sobie sprawę z tego, że wszyscy się o niego martwią – westchnął Aomine.- Ale z jakiegoś powodu mam wrażenie, że cały ten cyrk odstawiany przed Ryoutą jest taki... sztuczny. Nikomu tak naprawdę nie jest do śmiechu, wszyscy udają, że bagatelizują wypadek Ryouty, szukają każdego tematu byle tylko nie zacząć tego o tym, co się stało. Sam nie chcę o tym słuchać, bo chyba bym zwariował, ale...- Aomine sapnął, kręcąc głową.- Wydaje mi się, że powinniśmy siedzieć przy nim raczej w ciszy, niż robić z siebie błaznów.
–    Wiesz, no...- Kagami zarumienił się lekko i odchrząknął nieznacznie.- Ja tam myślę, że to dobrze, że nikt nie myśli o tym, co się stało. No bo co? Kise potrzebuje trochę pocieszenia, na pewno woli widzieć śmiech na waszych twarzach, a nie łzy. Szczególnie na twojej i Kuroko. Już i tak jest mu przykro, że musicie przez to przechodzić.
–    To on miał wypadek, nie my...
–    Ale on ma świadomość, że żyje i już wszystko jest dobrze. Musi się teraz tylko wykurować i wrócić do domu. Rozumiem cię, Aomine...- Kagami objął go ostrożnie ramieniem.- Co prawda nie jestem w twojej sytuacji i nie mogę wiedzieć dokładnie co czujesz, ale rozumiem cię. Ostatecznie trochę już się kumplujemy i zdążyłem cię poznać. Wiem, że lubisz być twardy i na zewnątrz każdemu to pokazujesz, ale Kise i Kuroko są dla ciebie całym światem. Choćby któryś z nich skaleczy się w palec, to od razu masz chęć dzwonić na pogotowie...- Aomine parsknął cicho śmiechem na te słowa.- Wiesz no... nie jestem dobry w takich gadkach i pocieszaniu, nie mogę zrobić nic innego jak powiedzieć „będzie dobrze”. Za dwa, może trzy tygodnie, Kise będzie już odpoczywać w domu, a ty będziesz marudził, że musisz mu usługiwać.
–    Ta...- Daiki uśmiechnął się.- Jak wróci, to w końcu ugotuje jakiś dobry obiad, bo my się z Tetsu do tego nie nadajemy. Pewnie będziemy jeść tylko na mieście. Wiesz, Ryouta dba o nas jak o własne dzieci, ale tak naprawdę jest straszną ofermą.- Ciemnoskóry zmarszczył lekko brew.- Tetsu zresztą też. Zawsze się o nich troszczyłem, nie tak jak Ryouta, no ale... wiesz, siłą.- Aomine zerknął na niego, by upewnić się, że przyjaciel go rozumie.- W pocieszaniu też nie jestem dobry, ale kiedy ktoś im podskakiwał, zawsze byłem gotowy obić mu mordę, zawsze wykorzystywałem swoją siłę, by chronić ich obu.- Daiki zamrugał powiekami, odchrząkując.- No ale tym razem spieprzyłem sprawę.
–    Aho...- Kagami westchnął ciężko.- Wiedziałem... no po prostu wiedziałem, że będziesz się obwiniał. Nie bądź idiotą, Aomine! To nie jest przecież twoja wina! Nie jesteś wróżką, nie mogłeś przewidzieć tego, co się stanie, nie mogłeś być tam z Kise!
–    Myślisz, że takie myślenie zwalczy moje poczucie winy?- Daiki spojrzał na niego z bólem w oczach.- Akurat w tej chwili mam wrażenie, że powinienem był chodzić za nim krok w krok, otwierać mu drzwi, prowadzić za rękę na pasach i trzymać penisa, kiedy sika w kiblu.
–    Jeśli chcesz być poważny, to nie rzucaj takich tekstów!- Kagami musiał szybko zasłonić usta, by Daiki nie spostrzegł, jak jego wargi drżą niebezpiecznie w rozbawieniu. Aomine jednak ochłonął nieco i uśmiechnął się słabo.
–    No wiem – mruknął.- Mimo wszystko powaga do mnie nie pasuje. Ale czasem tak mam, że... nieważne. W każdym razie, teraz po prostu mam ochotę rozdwoić się i wszędzie za nimi chodzić, żeby taka sytuacja już więcej się nie powtórzyła.
–    Cóż, no...- Taiga westchnął lekko, spoglądając w niebo.- Tak to się raczej nie da. Nie możesz wiecznie być ich aniołem stróżem, w końcu są dorośli. Kise tłumaczył ci, co się stało?
–    Był na spotkaniu z Kasamatsu – powiedział Aomine, odruchowo zaciskając pięści, czując narastającą w głębi siebie złość.- Chciał przekonać go, żeby do siebie wrócili, bo Ryoucie ciągle na nim zależy, cały czas chce o nich walczyć. Ale ten dupek znowu nagadał mu przykrości, pokłócili się i Ryouta... no, był wkurzony. A kiedy jest wkurzony, nigdy nie patrzy pod nogi.
–    Kasamatsu wie o jego wypadku?- zapytał łagodnie Taiga.
–    Nie, ale jak go spotkam, to z całą pewnością fizycznie uświadomię mu, do czego doprowadził jego egoizm.
–    Słuchaj, Aho...- zaczął z wahaniem Kagami.- Wiem, że gościa nienawidzisz i... no, sam na twoim miejscu bym mu przywalił, zresztą nawet nie będę cię zniechęcał, walnij go, i to porządnie, ale... nie przesadzaj, dobra? Mimo wszystko Kise go kocha, raczej nie chciałby, żeby Kasamatsu wylądował w sali obok, ciężko pobity.
–    Mm? A ty od kiedy kierujesz się rozsądkiem, co?- Daiki spojrzał na niego z zaczepnym uśmieszkiem.
–    Cz-czasem trzeba – bąknął Taiga, rumieniąc się intensywnie.- Staram się po prostu ci pomóc, mógłbyś to docenić, wiesz?
–    Wiem, wiem – westchnął ciężko Aomine, przecierając dłonią twarz.- Wiem, i kocham cię za to, stary. Cieszę się, że starasz się być hamulcem na moją złość, ale... No, nie mogę obiecać, że mnie nie poniesie. Póki nie znajdę tego, który potrącił Kise i zwiał jak tchórz, muszę się na kimś wyżyć, nie?
–    Wiesz, swoją energię możesz wyładować też trochę inaczej – zaczął powoli Kagami, kiwając głową.- Nie mogę ryzykować, proponując ci poprowadzenie wozu strażackiego na sygnale, ale na jakieś one on one możemy się umówić.
–    Oh, brzmi poważnie. Ale nie powinieneś przypadkiem klęknąć?
–    Ty i te twoje głupie żarty.- Kagami wywrócił oczami, podnosząc się z murku.- A teraz wstawaj, leniu, bo wilka dostaniesz. Idziemy do Kise. Na pewno już szaleje z tęsknoty za swoim aniołem stróżem. Kto wie, może krztusi się kroplówką, czy coś...
–    Znając jego, to akurat całkiem możliwe – westchnął Daiki, wstając posłusznie i udając się za swoim przyjacielem w kierunku wejścia do szpitala.- Dzięki, że mnie wysłuchałeś, Bakagami.
–    Od czego masz przyjaciela.- Taiga uśmiechnął się skromnie.
–    Mam odpowiedzieć?
–    Nie – warknął.
    Aomine uśmiechnął się lekko, zadowolony, że udało mu się wzbudzić w nim reakcję, którą tak uwielbiał. Przekroczyli próg szpitala i już mieli się udać w kierunku korytarza prowadzącego do sali Ryouty, kiedy po drodze natknęli się na Takao, Midorimę oraz Akashiego.
–    Już idziecie?- zdziwił się Daiki.
–    Taa, na nas już czas.- Takao uśmiechnął się do niego lekko i skinął głową Taidze.- Cześć, Kagami! Jeszcze raz dzięki za podwiezienie.
–    Nie ma sprawy, do usług. To było bardziej emocjonujące niż ratowanie kota.
–    Ryouta pozwolił wam wyjść?- Aomine popatrzył na czarnowłosego z powątpiewaniem.- Bo coś mi się wydaje, że jęczał i płakał, byście zostali z nim dłużej.
–    No, w pewnym sensie tak było – zaśmiał się Takao, po czym psiknął potężnie.- Ale... ehm, jak sam widzisz, nie czuję się najlepiej, a nie chciałbym pozarażać wszystkich wokół. Zabieram więc mojego prywatnego lekarza do domu, wpakuję się do łóżka i wrócę, kiedy dojdę do siebie.
–    Akashi, ty też idziesz?- Aomine spojrzał na niego.- Myślałem, że zostaniesz dłużej, Tetsu potrzebuje trochę wsparcia...
–    Tetsuya ignoruje moją skromną obecność – poinformował Seijuurou.- Jest zbyt zajęty bratem, by zwracać uwagę na takie szare, bezbarwne płotki jak ja. Poza tym, dzisiaj robię za karetkę – dodał, machnąwszy dłonią w kierunku Takao i Midorimy.- Podwiozę ich do domu.
–    Ty?- zdziwił się Aomine, zerkając znacząco na Kazunariego.- Jego?
–    Zawiesiliśmy broń.- Takao wzruszył z westchnieniem ramionami.- Zresztą, nie chce mi się o tym gadać. Lepiej idź do Kise, Aomine, bo zaczyna szaleć ze zmartwienia, że cię ten automat do kawy wciągnął.
–    Prawie.- Daiki skrzywił się lekko.- W każdym razie no, dzięki za to, że wpadliście. To z całą pewnością poprawiło tej ofermie humor.
    Mężczyźni pożegnali się, czy to skinąwszy sobie głową, czy to uścisnąwszy sobie dłonie. Kagami, który z żadnym z nich nie znał się przesadnie dobrze, stał niepewnie obok Aomine. Kiedy zaś trójka mężczyzn opuściła szpital, udał się za ciemnoskórym do sali Kise.
–    To źle, że Takao i Akashi jadą razem?- zapytał.
–    No wiesz, Takao buja się w Midorimie, a ten rucha się z Akashim.- Aomine wzruszył ramionami.- Każdy wie o uczuciach drugiego i czasem robiły się z tego awantury, ale teraz chyba jest w miarę dobrze. Kuroko nie opowiadał ci o Takao? To jego najlepszy przyjaciel. Chyba...
–    Opowiadał, ale nie zagłębiał się aż tak w jego sprawy prywatne – odparł Taiga.- To trochę przykre, żal mi gościa. Tyle musi znosić w imieniu miłości...
–    A kto nie musi?- Daiki spojrzał na niego znacząco.- Każdy z nas ma to cholerstwo na głowie. Jesteśmy jak bohaterowie tego głupiego serialu, który Ryouta i Tetsu z taką namiętnością oglądają...
–    Masz na myśli „Seme życie”?
–    No nie, ty też?!
–    Nie...- Kagami uśmiechnął się lekko.- Ostatnio oglądaliśmy z Kuroko jeden odcinek. Nie zainteresował mnie ten serial, ale trzeba przyznać, że jego fabuła jest tak popierdolona i zagmatwana, jak życia nas wszystkich.
–    Mnie to mówisz – zaśmiał się cicho Aomine.
    Z westchnieniem popchnął lekko drzwi do sali, w której leżał Kise, po czym wraz z Kagamim wkroczyli do środka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń