Moda na Uke
Odcinek 24
Po powrocie do ich wspólnego mieszkania, Midorima kategorycznie zabronił Takao wychodzić gdziekolwiek przez najbliższych kilka dni, dopóki mężczyzna zupełnie nie wyzdrowieje. Kazunari oczywiście nie omieszkał ponarzekać na surowe, ojcowskie zachowanie zielonowłosego, jednak Shintarou w ogóle nie przejmował się tym, co mówi jego przyjaciel. Niemal siłą wepchnął go do łazienki, każąc mu wziąć gorącą kąpiel, mającą na celu ogrzanie dokładnie całego jego ciała. Choć niezbyt chętnie, Takao posłuchał go i, kichając, zamknął się w niewielkim pomieszczeniu z przygotowaną wcześniej piżamą oraz szlafrokiem.
W czasie jego nieobecności Shintarou postanowił przygotować dla niego legowisko. Wiedział, jak bardzo jego przyjaciel nie znosi leżeć w swoim pokoju podczas choroby – czuł się wówczas odizolowany i odcięty od świata. Z tego właśnie powodu Midorima rozłożył w salonie kanapę i ułożył na niej miękkie poduszki oraz ciepłą, puchową kołdrę, którą przeniósł z sypialni Kazunariego. Kiedy więc czarnowłosy opuścił łazienkę, czekała go miła niespodzianka.
– Wow – bąknął, stając jak wryty jeszcze u progu. Kichnął potężnie, nim zaczął mówić dalej:- Dzięki, Shin-chan, nie spodziewałem się, że zrobisz dla mnie takie... uhm, królewskie siedzisko.
– Kładź się lepiej i weź leki – mruknął zielonowłosy, wskazując ruchem głowy na leżące na stoliku przed kanapą opakowania tabletek.- Na zbicie gorączki, grypę i przeziębienie, jedne są do ssania, na ból gardła. Syrop na kaszel się skończył, więc kupię jeszcze dzisiaj, bo po twoim stanie zdrowia widzę, że na psikaniu i wydmuchiwaniu nosa się nie skończy.
– Aleś ty troskliwy!- zaśmiał się Kazunari, posłusznie wpełzając pod kołdrę i moszcząc się wygodnie na poduszkach.- Cieplutko! A podasz mi pilota, proszę?
Midorima westchnął, nieco zirytowany, jednak posłusznie spełnił prośbę przyjaciela. Na wszelki wypadek podał mu także leki oraz szklankę wody.
– A herbatkę dostanę?- zapytał niewinnie Takao.- Z cytrynką i miodem. Jedna łyżeczka wystarczy.
Shintarou zacisnął usta, lecz mimowolnie skinął głową i udał się do kuchni, by wstawić wodę. Sięgnął po kubek, wrzucił do niego torebkę herbaty, a następnie wyjął z jednej z górnych szafek słoik pełen miodu. Kazunari w tym czasie połknął przygotowane lekarstwa i włączył telewizor, odszukując ulubiony program z filmami kryminalnymi.
Kiedy na stoliku przed nim pojawił się kubek herbaty, czarnowłosy uśmiechnął się do przyjaciela z wdzięcznością. Jego mina nieco jednak zrzedła, gdy Shintarou podał mu białą maskę na usta.
– Serio?- westchnął Takao.- Muszę to nosić w domu?
– Nie chcę, żebyś roznosił zarazki – wyjaśnił spokojnie Midorima.- Jeden chory w domu wystarczy.
Kazunari skrzywił się lekko, jednak odebrał maskę i założył ją na usta, zahaczając sznureczki o uszy. Patrzył przy tym spod byka na swojego przyjaciela, ten jednak zupełnie nic sobie z tego nie robił. Usiadł na drugim końcu kanapy, tuż przy podłokietniku, by dać więcej miejsca czarnowłosemu. Takao postanowił wykorzystać to i ułożył się wygodnie na plecach, nogi kładąc na udach Midorimy.
– Masz jakieś dodatkowe przywileje jako chory?- zapytał Shintarou, patrząc znacząco na jego nogi.
– No jasne, mnóstwo – burknął Kazunari.- A ty masz na dzisiaj jakieś plany? Bo wiesz, nie powinno się zostawiać chorego samego w domu...
– Na moje nieszczęście, nie mam – mruknął w odpowiedzi Midorima.
– Świetnie – stwierdził Takao.- Może ten jeden jedyny raz obejrzysz ze mną do końca odcinek CSI.
– Nie musisz być taki uszczypliwy, nanodayo.- Shintarou poprawił swoje okulary, odchrząkując cicho.- Możemy coś obejrzeć, jeżeli tak bardzo chcesz, ale nie ukrywam, że osobiście wolałbym z tobą porozmawiać.
– Hm?- Kazunari spojrzał na niego z zainteresowaniem.- Czyżbyś miał coś, z czego chciałbyś mi się zwierzyć?
– Odstawmy żarty na bok, Kazunari – westchnął ciężko Shintarou.- Dobrze wiesz, o czym chcę z tobą porozmawiać. Teraz, kiedy jesteś uziemiony na tej kanapie mam pewność, że nie uciekniesz, więc oczekuję od ciebie odpowiedzi na każde zadane pytanie.
– A co, jeśli nie będę odpowiadał?- Takao uniósł lekko brwi.- Zbijesz mnie?
– Dokładnie.
Czarnowłosy uśmiechnął się lekko pod nosem, po czym rozłożył wygodnie, wtulając głowę w miękkie poduszki i opatulając się kołdrą.
– No cóż, i tak wiedziałem, że pewnego dnia będziemy musieli przez to przejść – powiedział.- Teraz na szczęście jestem gotowy. A przynajmniej taką mam nadzieję.
– Co chcesz przez to powiedzieć?- nie rozumiał Midorima.- Nie musimy koniecznie rozmawiać o Akashim i o tym, że ciebie i mnie nie łączy nic więcej prócz przyjaźni. Chciałbym po prostu wyjaśnić kwestię tego, gdzie wczoraj zniknąłeś i dlaczego nie odbierałeś telefonu. Już raz była podobna sytuacja, po prostu wolałbym wiedzieć co się z tobą dzieje.
– Martwisz się o mnie, Shin-chan?
– To takie dziwne?- Midorima spojrzał na niego z powagą.- Jesteś moim najlepszym przyjacielem, i nie mówię tego po to, by u ciebie jakoś zapunktować. Rozumiem, że możesz mieć mi za złe to, iż nie potrafię odwzajemnić twojego uczucia, ale nie oznacza to przecież, że jestem ich zupełnie pozbawiony.
– Wiem o tym – mruknął z zaskoczeniem Takao. Westchnął ciężko, wbijając wzrok w sufit.- Ostatnio sporo o tym myślałem. Jeszcze nie tak dawno byłem przekonany, że to już koniec. Że mając przy swoim boku Tetsuyę i Miyajiego, będę w stanie poukładać własne życie, może nawet się zakocham. Ale to, co stało się wczoraj... Wyszedłem z mieszkania zupełnie spontanicznie. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że moją głowę zaprzątają dokładnie te problemy, których, jak sądziłem, już się pozbyłem. Kuroko i Kiyoshi naprawdę mi pomogli. Dodali mi otuchy, poprawili mi humor... Wiem, że to brzmi tak jakbym wpadł w depresję, bo nie kochasz mnie w ten sposób, w jaki ja kocham ciebie.- Takao roześmiał się lekko.- Chociaż, tak właściwie przez pewien czas było. Ale wiesz, Shin-chan... spotkałem wczoraj takiego jednego gościa. Był mi zupełnie obcy, ale sam zaproponował, bym mu się wyżalił. To tak pozytywnie nastawiona do świata osoba, że nie byłem w stanie dalej trwać we własnym przygnębieniu, strasznie mnie rozbawił. I choć nie mam pewności, że moja słabość nie wróci, to mimo wszystko na chwilę obecną jestem przekonany, że sobie poradzę. Muszę po prostu wyjść z domu i bardziej otworzyć się na ludzi, prawda?
– I to z nim spędziłeś całą noc?- zapytał spokojnie Midorima.
– Aha – potwierdził Takao, skinąwszy głową.- Zostawiłem u niego komórkę, dlatego nie odpowiadałem na twoje telefony.
– Ale wcześniej powiedziałeś, że cię okradli – zauważył Shintarou.- To znaczy, Akashi mi tak powiedział. Więc dlaczego kłamałeś?
– Wczorajszy dzień... to nie jest coś, czym mogę się pochwalić – wymamrotał Kazunari. Zacisnął lekko usta, czując, że mimowolnie zaczęły drżeć. Wziął spokojny, głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze z płuc.
– Coś jeszcze ukrywasz, prawda?- zapytał cicho Midorima, poprawiając swoje okulary.- Widzę to w twojej twarzy. Jest coś, czego mi nie mówisz.
– Owszem.- Takao wzruszył ramionami.- I nie licz na to, że ci powiem. Pewne rzeczy chcę zachować dla siebie.
– Czy to nie czyni naszej przyjaźni nieprawdziwą?- mruknął zielonowłosy.- Do tej pory niczego przed sobą nie ukrywaliśmy. Mówię ci o wszystkim, nawet o tym, co może cię zaboleć czy zasmucić.
– Wiesz no, o takich rzeczach jak zatwardzenie, to się nie mówi!
– Przestań, Kazunari – westchnął Shintarou.- Prosiłem, żebyś żarty odstawił na bok. Jeżeli mamy być ze sobą szczerzy, to to jest najlepsza okazja. Mam już dość tych niedomówień, twojego znikania, nieodzywania się do mnie słowem, unikania mnie... Po prostu nie mogę już dalej znosić ciągłego krążenia wokół tego samego tematu. Oczywiście, nie oznacza to, że zaczynam gardzić twoimi uczuciami, ale... Zrozum, że nie tylko tobie jest ciężko. Wiesz doskonale ile dla mnie znaczysz. Niezależnie od tego jak bardzo denerwujące jest twoje nazywanie mnie tsundere, twoje humory i głupie żarty, twoje śpiewanie pod prysznicem i bałaganienie w całym mieszkaniu, to o wiele bardziej wolałbym, żeby to pozostało w naszym życiu, niż by zamiast tego zagościła w nim cisza.
Takao uśmiechnął się mimowolnie na te słowa, szczelniej opatulając kołdrą i zakrywając nią usta. Midorima siedział ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w swoje uda, Kazunari nie mógł dokładnie dostrzec jego oczu, wiedział jednak, że są one pełne powagi i szczerości, na którą nie tak często pozwalał sobie zielonowłosy. W końcu, jakby nie patrzeć, wciąż był jego ukochanym tsundere. Takao z kolei trudniej było ukryć łzy, choć z całych sił starał się je zatrzymać.
– To miłe... co powiedziałeś – mruknął cicho.- Patrz, aż się wzruszyłem przez ciebie!
– Nie masz się czym chwalić – szepnął Midorima. Dopiero teraz Kazunari dostrzegł, że po jego policzku spłynęła samotna łza. Widok ten tak bardzo go zaskoczył, że przez długi moment nie był w stanie wykrztusić z siebie choćby słowa.
– Dziękuję – powiedział w końcu, zsuwając nogi z ud Shintarou. Usiadł na kanapie, przysuwając się do przyjaciela i przytulając go do siebie, jednocześnie opatuliwszy go kołdrą.- Przepraszam, Shin-chan.
Był na siebie zły. Naprawdę bardzo, bardzo zły. Ponieważ dopiero teraz zrozumiał, jak wielkim był do tej pory egoistą. Przejmował się własnymi uczuciami, własnym cierpieniem i żalem spowodowanym faktem, że Midorima nie odwzajemniał jego miłości. A przecież on sam również cierpiał. Nie będąc w stanie pokochać Kazunariego, a kochając mężczyznę, który nigdy nie pokocha jego, dla którego cały czas był jedynie jednym z wielu kochanków. Na domiar złego najbliższy mu przyjaciel powoli odwracał się od niego.
Takao był na siebie wściekły. Ponieważ zdał sobie sprawę z tego, że przez cały ten czas Shintarou czuł się coraz bardziej samotny.
Byli przecież przyjaciółmi. Powinien widzieć jego uczucia, odczytać je z wyrazu jego twarzy, wyciągnąć z najgłębszych czeluści jego serca. Powinien był go wspierać, wysłuchać, niezależnie od tego, że sam cierpiał.
– Masz tu buziaka – powiedział przez łzy, całując zielonowłosego w policzek.- Przez maskę, więc nie oddam ci moich zarazków.
Midorima nic nie odpowiedział, obejmując go jedynie i składając delikatny pocałunek na jego czole. Przytulił go do siebie mocno, ukrywając twarz w jego włosach. Takao westchnął cicho, wtulając się w niego z przyjemnością i ciesząc się tą chwilą, gdy mógł być tak blisko niego – po raz pierwszy od dawna naprawdę blisko, nie tylko ciałem, ale również sercem i duszą.
W końcu do niego dotarło, że przez cały ten czas to on był bliżej Midorimy.
Nie Akashi.
***
Leżąc w szpitalnym łóżku i rozmyślając nad ostatnimi wydarzeniami, Kise czuł się trochę zmieszany.
Nie miał pojęcia, czy powinien być zły na swoich braci, martwić się o nich, czy może raczej cieszyć z ich wizyt. Wydawało mu się, że wszystkie te uczucia plączą się między sobą, lecz żadne nie potrafiło przebić się przez inne. Był szczęśliwy, że Daiki i Tetsuya spędzili u niego praktycznie cały dzień, opowiadając o tak niesłychanej ilości głupot i drobnostek, wspominając dawne czasy i drocząc się ze sobą wzajemnie, jak to zawsze bywało. Oczywiście, martwił się, że zmuszeni będą teraz przynajmniej przez dwa tygodnie mieszkać we dwójkę, bez Ryouty. W końcu to właśnie blondyn pełnił w domu funkcję „matki”, tylko on potrafił dobrze gotować i sprzątać, tak więc obawy, że jego bracia sobie bez niego nie poradzą, były jak najbardziej na miejscu. Ale ostatnia dochodziła również złość – ponieważ dopiero teraz, kiedy wylądował w szpitalu, jego ukochany Tetsuya oraz Daiki w końcu zaczęli poświęcać mu uwagę, o którą do tej pory musiał się niemal prosić.
– Dwa małe głupki – burknął do siebie cicho, nadymając policzki.
Miał zamiar w myślach dalej ponarzekać na rodzinę, w szczególności na Daikiego, który przed pójściem do domu uciął sobie drzemkę na kolanach Ryouty, kiedy nagle drzwi sali otwarły się raptownie i do środka wpadł wysoki mężczyzna, wbijając zaniepokojone spojrzenie w Kise.
– Och, nie...!- jęknął płaczliwie, podchodząc do niego z całym naręczem kolorowych torebek.
– R-Reocchi?- bąknął zaskoczony model.- A co ty tutaj...?
– Och, moje małe kochanie!- Mibuchi bezceremonialnie zrzucił torebeczki na podłogę i nachylił się nad Kise, ujmując jego twarz w dłonie i całując go w usta.- Co oni ci zrobili? Niech ja tylko dorwę tego gnoja, już ja mu nogi z dupy powyrywam, a jądra...!
– U-uspokoił się, Reocchi, jeszcze cię ktoś usłyszy!- Ryouta odwrócił twarz ku drzwiom, w obawie, że ktoś mógł akurat przechodzić korytarzem i usłyszeć bluzganie przyjaciela.- Co ty tutaj robisz? Jest już po dwudziestej, niedługo skończą się odwiedziny...
– Co ja tutaj robię, pytasz?- Mibuchi aż sapnął ze złością.- Przyjechałbym wcześniej, gdyby Dai-chan zadzwonił do mnie od razu po tym, jak tu wylądowałeś! Wyobraź sobie, że twój nieodpowiedzialny brat dopiero godzinę temu do mnie zadzwonił, rozumiesz to?- Reo spojrzał na niego z niedowierzaniem.- Możesz mi powiedzieć, dlaczego? Przecież jestem dla ciebie jak trzeci brat! Nawet bardziej niż trzeci brat!
– Uh, prosiłem go już wczoraj, żeby dał ci znać, pewnie zapomniał...- Kise uśmiechnął się do niego przepraszająco.- Ale cieszę się, że przyjechałeś. Czy to jednak na pewno dobrze? Nie masz teraz sesji do filmu...?
– A tam, co za różnica!- Mibuchi machnął lekceważąco dłonią, sięgając po torebki, które ze sobą przyniósł.- Kupiłem ci twoje ulubione czekoladki, najnowszy magazyn „Tokijskich Sław” do poczytania... to ten numer z twoim plakatem! Swój już powiesiłem wczoraj w garderobie... Tu mam trochę owoców, zdrowe soczki bez konserwantów, znowu twoje ulubione czekoladki... Och, wziąłem też kilka filmów, ale oczywiście musiałem zapomnieć przywieźć ze sobą laptopa!- Reo wywrócił oczami.- Cały ja... W każdym razie, tu mam jeszcze te pralinki z Belgii, które zamówiłem dla ciebie jakiś tydzień temu i nareszcie dotarły! Jak na złość, akurat na taką chwilę...
– Nie musiałeś mi tego wszystkiego kupować, Reocchi...- bąknął Kise, przyglądając się wszystkim kolorowym torebkom.- To stanowczo zbyt wiele.
– Dai-chan powiedział, że sporo czasu tutaj spędzisz, na pewno będziesz miał ochotę na coś normalnego, bo przecież wiadomo, że w szpitalach karmią byle czym.- Mibuchi skrzywił się z niesmakiem, po czym przysunął do łóżka krzesełko i usiadł na nim, chwytając dłoń Ryouty i delikatnie ją ściskając. Dopiero teraz przyjrzał mu się dokładniej, sunąc wzrokiem po wszystkich bandażach.- Och... moje biedactwo...
– Nie jest tak źle.- Blondyn uśmiechnął się do niego z wdzięcznością.- Szybko straciłem przytomność, obudziłem się dopiero po operacji. Właściwie to z wypadku wyszedłem praktycznie cały i zdrowy! Mam tylko dwa pęknięte żebra i zwichniętą kostkę, nic więcej!
– O dwa żebra i kostkę za dużo!- stwierdził Reo ze złością.- Możesz mi wytłumaczyć, w jaki sposób w ogóle doszło do tego wypadku?! Jesteś aż taką niezdarą, Ryou-chan?!
– P-przepraszam – zaśmiał się nerwowo Kise, drapiąc po głowie.- Nie rozejrzałem się dokładnie i... jakoś tak.
– Jakoś tak!- prychnął z niedowierzaniem Reo.- Rany, chyba będę musiał załatwić ci jakiegoś ochroniarza! To chyba oczywiste, że trzeba się rozglądać po ulicy, czy nic nie jedzie?!
– No... wydawało mi się, że zapaliło się zielone światło dla pieszych – bąknął skruszony Kise.
– Tobie nie ma się wydawać, tylko masz być tego pewien!- beształ go dalej Reo.- Jeśli ta sytuacja jeszcze raz się powtórzy, to... to...- Mibuchi odwrócił od niego wzrok, myśląc nad jakąś skuteczną groźbą.- To coś wymyślę!- warknął w końcu, zły na siebie, że nie udało mu się wymyślić niczego dobrego.
– Dobrze – zgodził się Ryouta, potulnie kiwając głową.- Przepraszam, że musiałeś się o mnie martwić, Reocchi...
– Przeprosiny przyjęte, ale na przyszłość uważaj – westchnął Reo, opierając się wygodnie o krzesło i przyglądając się w skupieniu swojemu przyjacielowi. Próbował zachować na twarzy powagę, a nawet dość surowy wyraz, jednak widok zabandażowanego Ryouty, który przybrał minę zbitego szczeniaka, szybko sprawił, że mężczyzna zmiękł. Jęknął cicho, przysuwając się do blondyna i gładząc jego dłoń.- Moje małe biedactwo... Kiedy stąd wyjdziesz, znowu urządzimy sobie nockę, o wiele fajniejszą niż poprzednia! Co ty na to?
– Jestem za – odparł z uśmiechem Ryouta.- A może tym razem wpadniesz do mnie, co? Tetsucchi zagroził, że po powrocie do domu jeszcze przez kilka dni mnie nie wypuści.
– Jeżeli mamy szaleć, to lepiej na osobności – stwierdził Reo.- Wątpię, żeby Tetsu-chanowi podobały się nasze pijane osobistości.
– W sumie racja – powiedział z powagą Kise.- Wolałbym, żeby Tetsucchi nigdy więcej nie widział mnie pijanego, to może na niego źle wpłynąć. Nie chcę, żeby sam zaczął brać ze mnie przykład, nie pod tym względem!
– Możemy jedną noc poświęcić na szaleństwo, a kolejną na odpoczynek! Na planowanie tego przyjdzie czas później, kiedy już cię wypiszą. Co powiedział lekarz? Będziesz pod jakąś obserwacją?
– Chwilowo tak – potwierdził Kise.- Ale to nie potrwa długo, szybko przeniosą mnie na któreś piętro i będę zmuszony dzielić salę z innymi pacjentami. Doktor obawiał się głównie o uraz głowy, ale wygląda na to, że wszystko z nią w porządku. Czasami trochę pulsuje bólem, ale poza tym nie jest źle. Najważniejsze, że nie utraciłem pamięci.
– Szkoda tylko, że nie jesteś pewien, czy przechodziłeś na zielonym, czy na czerwonym świetle – burknął Reo.- No a samochód? Pamiętasz chociaż jego markę, albo kolor? Chyba w ostatnim momencie zorientowałeś się, że coś jedzie?
– Cóż... byłem zamyślony – westchnął Ryouta.- Nie zdążyłem podnieść głowy.
– Zamyślony?- Mibuchi zmarszczył brwi.- Coś się stało?
– Wiesz, no...- Kise zawahał się przez moment, zastanawiając się, czy powinien mówić Reo o ostatnich wydarzeniach, czy raczej zachować to dla siebie. Ostatecznie jednak uznał, że nie ma sensu przed nim niczego ukrywać.- Przed wypadkiem spotkałem się z Yukio...
– No, to chyba już wszystko tłumaczy.- Mibuchi popatrzył na niego ze współczuciem.- Opowiadaj, słonko.
Ryouta przygryzł delikatnie wargę, po czym westchnął z niechęcią. Nie bardzo miał ochotę na rozpamiętywanie wczorajszego feralnego wieczora, jednak mimo wszystko pragnął wyrzucić to z siebie i podzielić się zmartwieniami chociaż ze swoim najlepszym przyjacielem.
Opowiedział mu więc o swoim spotkaniu z Kasamatsu, poczynając od kolacji w restauracji, ich rozmowie w bocznej uliczce i nieszczęśliwym pocałunku, kończąc na wizycie w jego mieszkaniu i desperackiej, ostatniej próbie odzyskania ukochanego. Reo przysłuchiwał mu się z uwagą, wciąż delikatnie gładząc kciukiem jego dłoń.
– Wybiegłem z jego mieszkania, totalnie wściekły – mruknął na koniec Kise, ze wzrokiem wbitym w ich złączone dłonie.- W ogóle nie zwracałem uwagi na to, dokąd idę. Zdaje się, że przed siebie prowadził mnie jakiś instynkt, czy coś... Nie mogłem znieść tego bólu w sercu, nie mogłem zrozumieć, dlaczego Yukio tak uparcie trwa w postanowieniu, by ze mną nie być. Udowodnił mi, że mnie kocha, a wciąż próbuje oszukać zarówno mnie jak i siebie.
– Ja sam nie potrafię rozgryźć tego faceta – westchnął ciężko Reo, starając się pohamować gniew.- Okazujesz mu wyrozumiałość, wybaczasz mu zdradę i starasz się odbudować wasz związek... A skoro, jak mówisz, on nadal cię kocha, to dlaczego próbuje stłumić w sobie to uczucie? Nawet jeżeli chce spędzić życie jako ojciec u boku żony, to nie ma żadnego usprawiedliwienia na jego zachowanie.
– Z początku myślałem, że może on nienawidzi sam siebie za tę zdradę, i sam sobie nie potrafi wybaczyć, przez co kara siebie, odpychając mnie – powiedział Ryouta.- Ale znam Yukio i wiem, że to nie o to chodzi. Coś go hamuje, jest coś, co przede mną ukrywa. Nie wiem, co to może być... Może ona jest w ciąży? Mam na myśli tę Kanako, czy jak jej tam. Być może jest już za późno i Yukio naprawdę chce zostać ojcem...
– Nie dowiesz się, póki nie usłyszysz tego bezpośrednio od niego – stwierdził Reo.- Powiadomiłeś go o wypadku?
– Rano do niego dzwoniłem, ale nie odebrał.- Kise wzruszył lekko ramionami.- To znaczy... nie wiem czy chcę, aby wiedział o tym, że jestem w szpitalu. Może lepiej będzie mu nie mówić. Chciałem z nim tylko porozmawiać, zapytać go, czy się na mnie gniewa o wczoraj...
– Za bardzo się tym przejmujesz – westchnął Mibuchi, wstając z krzesełka i przenosząc się na łóżko Ryouty. Sięgnął dłonią do jego twarzy i pogłaskał go po policzku.- W tej sytuacji to o twoje uczucia chodzi, Ryou-chan. Wiesz, że Yukio cię kocha i oszukuje sam siebie, on nie ma najmniejszego prawa być zły o to, że próbujesz walczyć o coś, co wciąż jest między wami, prawdopodobnie nawet silniejsze niż kiedykolwiek. Jestem pewien, że wkrótce się podda, ale musi dostać porządnego kopniaka w tyłek. Może wiadomość o tym, że miałeś wypadek da mu do myślenia i w końcu zrozumie, że stracenie ciebie będzie będzie najgorszą rzeczą, jaka może go w życiu spotkać.
– Mówisz w taki sposób, jakbym był jakimś aniołem – zaśmiał się Kise.
– Bo nim jesteś, Ryou-chan – potwierdził Mibuchi, nie uśmiechając się.- Nie znam nikogo, kto byłby choć trochę do ciebie podobny. Nie znam osoby, która byłaby w stanie wybaczyć ukochanemu zdradę i uparcie starał się odbudować związek mimo niechęci tego, który tak naprawdę zawinił. Masz takie dobre i życzliwe serduszko, nieważne dla kogo.
– Och, na pewno nie dla wszystkich – westchnął Ryouta.- Gdybyś ty wiedział jak bardzo nie lubiłem pierwszego chłopaka Tetsucchiego...
– To zupełnie inna sprawa – powiedział z uśmiechem Reo.- W tym wypadku byłeś jak matka dla syna, to oczywiste, że nie przepadałeś za kimś, kto próbował ci odebrać ukochanego Tetsu-chana!
– I chyba nadal jestem – mruknął Ryouta.- Znaczy... lubię Kagamicchiego, ale i tak trochę się obawiam ich związku.
– Hm? A to dlaczego?- zdziwił się Mibuchi.- Ah, pewnie chodzi ci o to, jaki jest wielki, co?
Kise spłonął rumieńcem na te słowa.
– W-widziałeś go w ogóle?- bąknął.
– Nie no, penisa nie widziałem!- zaśmiał się Reo.
– W-wiesz, że nie o to mi chodzi!- wykrzyknął Kise.- J-jak możesz! To chłopak Tetsucchiego!
– Ahahah! Pamiętasz imprezę, którą zrobiłeś Tetsu-chanowi na zakończenie liceum? Daiki zaprosił wtedy Kagamiego, właśnie tam go poznałem. Rozmawialiśmy ze sobą tylko przez jeden krótki moment, ale zapadł mi w pamięć, bo wiesz, że lubię takich umięśnionych przystojniaków!
– R-rozumiem.- Ryouta wciąż był nieco czerwony na twarzy.- W każdym razie... chyba do końca życia będę przejmował się chłopakami mojego małego braciszka. Nie tylko jego zresztą, o Daikiego też się boję! On chyba wplątał się w jakiś otwarty związek z takim trochę dziwnym typkiem... Na dodatek jedzie na dwa fronty! Widziałem kiedyś smsa, którego dostał od jakiegoś Ryou, czy jakoś tak...
– Hm? Nieładnie jest czytać cudze wiadomości!
– P-przypadkowo zobaczyłem!- wytłumaczył pospiesznie Kise.
– No cóż, mniejsza o to.- Reo wzruszył ramionami.- Nie powinieneś ingerować w związki swoich braci, dopóki sami nie zaczną prosić cię o pomoc czy radę. Jakby nie patrzeć, oboje są dorośli i dobrze wiedzą, na co się piszą. Rozumiem twoje zmartwienia, ale możesz się trochę wstrzymać, słonko. Kiedy będą cię potrzebować w sprawach sercowych, wtedy do ciebie przyjdą. Czy to właśnie nie tak było z tobą?- zapytał z uśmiechem, patrząc na niego znacząco.
– No...- Kise spuścił głowę, nieco zawstydzony. Kiedy to on popadał w depresję po zerwaniu z Kasamatsu, nie był skory do zwierzania się braciom. Z Tetsuyą i Daikim za pewne będzie tak samo, ale przynajmniej z własnego doświadczenia będzie wiedział na przyszłość, że szczera rozmowa jest w stanie podnieść na duchu.- Uh, masz rację – westchnął ciężko Ryouta.- Znaczy... według mnie oboje nadal są dzieciakami i nie ma mowy, żebym kiedykolwiek przestał się o nich martwić... Ale póki nie zobaczę, że naprawdę mnie potrzebują, zachowam dla siebie swoje troski.
– No i to jest mój Ryou-chan!- zaśmiał się Mibuchi, pochylając się nad przyjacielem i cmokając go w czoło.
Kise uśmiechnął się do niego z wdzięcznością, mocniej ściskając jego dłoń. Choć późna wizyta Reo bardzo go zaskoczyła, musiał przyznać, że naprawdę jej potrzebował – by porozmawiać z nim sam na sam i wyrzucić z siebie wszystko to, co ciążyło mu na sercu.
Po raz kolejny Reo utwierdził go w przekonaniu, że nawet jeśli w miłości się nie układa, przyjaźń zawsze potrafi odegnać smutki i zmartwienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz