[MU] Rozdział dwudziesty siódmy


–    Jean...
    Eren powoli wycofał ostrze. Odetchnąłem głęboko, nieco się rozluźniając, ale potem zaraz znów się spiąłem, kiedy Eren niespodziewanie otoczył mnie ramionami i przytulił. Niepewnie odpowiedziałem na ten gest, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to naprawdę on, że to naprawdę jeden z moich towarzyszy z dzieciństwa.
–    Więc żyjesz...- sapnął cicho Jeager, odsuwając się na wyciągnięcie ramion i przyglądając mi się. Jego twarz dziwnie posmutniała, kiedy przesunął wzrokiem po mojej sylwetce.- Mundur Rose – wymamrotał.- Naprawdę do nich dołączyłeś. Kiedy odszedłeś, byłem święcie przekonany, że po prostu uciekasz. Nie sądziłem, że naprawdę spróbujesz szczęścia w obozie.- Eren spojrzał na mnie i uśmiechnął się niemrawo.- Język ci odcięli? Zawsze byłeś taki wyszczekany...
    Poczułem, że moja twarz czerwieni się nieznacznie ze złości.
–    Wal się – warknąłem.- Odezwał się ten mało pyskaty, co? Za każdym razem, kiedy coś kradłeś, darłeś się wyzywająco, budząc cały Trost!
    Eren sapnął cicho, uśmiechając się, choć uśmiech ten, jak zauważyłem, nie sięgnął oczu. Jeager schował nóż do pochwy przymocowanej do pasa. Miał na sobie zwykłe spodnie z szelkami i koszulę. Do szelek przymocowane były małe pochewki, jak zgadywałem przeznaczone do naboi.
    Gdzieś musiał więc mieć również broń.
–    Co tu robisz?- zapytał Eren, patrząc mi w oczy. Dziwne, ale wydawało się, jakby przeszła mu radość na mój widok.
–    A jak myślisz?- odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Syknąłem cicho, kiedy ból w ramieniu się odezwał. Westchnąłem ciężko.- Umiesz nastawiać barek? Chyba go sobie zwichnąłem...
    Jeager milczał przez chwilę, patrząc na mnie dziwnie. Po chwili skinął głową i ruszył ulicą w kierunku przeciwnym niż ten, którym wcześniej szedłem. Udałem się za nim, niepewnie rozglądając się wokół.
    Eren poprowadził mnie ulicami miasta, a ja miałem nieodparte wrażenie, że błądzimy – czy raczej że Jeager specjalnie prowadzi mnie tak, bym nie zapamiętał drogi. Obserwowałem go uważnie, kłócąc się z samym sobą. W dzieciństwie nie dogadywaliśmy się przesadnie dobrze, ale łączyła nas wyjątkowa więź. Zawsze traktowałem swoje dawne towarzystwo raczej chłodno, ale uczucia, które zalały mnie na widok Erena były zdecydowanie pozytywne.
    Ufałem mu. Chciałem mu ufać. Lecz mimo to nie mogłem zmusić się do tego, by wyzbyć się podejrzeń.
    Dlaczego tyle razy skręciliśmy? Dlaczego Eren nic nie mówił? I tak nie znałem tego miasta. Nieważne, dokąd prowadził mnie mój dawny towarzysz, nie wiedziałbym, dokąd mam uciec, czy jak wrócić do punktu, w którym mnie spotkał.
    Z drugiej zaś strony, jeżeli Eren chciał mnie zabić, mógł to zrobić od razu, kiedy mnie zobaczył.
    Szkoda tylko, że na razie był to jedyny argument przemawiający na moją korzyść...
    Kiedy w końcu postanowiłem zatrzymać się i zapytać go o cel naszej podróży, Eren zatrzymał się przed drzwiami jednego z budynków i wyjął z kieszeni klucze. Otworzył nimi drzwi i pchnął je, wkraczając do środka. Było tam ciemno. Wahałem się przez moment, ale ponieważ Jeager syknął na mnie cicho, pospiesznie wszedłem do środka.
    Wkrótce mój towarzysz zapalił świece. Położył wyglądający na srebrny świecznik na drewniany stół i wskazał mi jedno z krzeseł.
–    Przełóż ramię przez oparcie – polecił.- Chcesz jakiś alkohol do popicia?
–    Przecież to nie rana do podpalenia, czy zszycia...- westchnąłem cicho, spełniając posłusznie polecenie.
    Eren wzruszył lekko ramionami. Obserwowałem go, kiedy stawał w kącie pomieszczenia i zdejmował z siebie pas z bronią oraz nożem. Zostawił tylko szelki, ale i tak poczułem się nieco bezpieczniej, kiedy podszedł do mnie nieuzbrojony.
    Ścisnąłem lewą dłoń na kolanie i mocno ścisnąłem szczęki, kiedy Jeager chwycił moje ramię. Wiedziałem, że nie będzie żadnego odliczania, ani choćby pytania, czy jestem gotowy. Eren po prostu pociągnął silnym ruchem moje ramię w dół, jednocześnie drugą dłonią odpychając je do tyłu. Wydałem z siebie stłumiony krzyk, kiedy bark wrócił na swoje miejsce.
    Przez chwilę dyszałem ciężko przez nos, czekając, aż największy ból minie. Ulgą było to, że przynajmniej w końcu mogłem poruszyć ramieniem.
–    Napijesz się czegoś?- zapytał Eren.
–    Wody.- Zdałem sobie sprawę z tego, że mój głos jest ochrypły. No tak. Od rana nic nie piłem, ani nie jadłem.
–    Mam też trochę chleba – powiedział Jeager, jakby czytał mi w myślach. Położył przede mną kubek z wodą oraz talerz z pajdą chleba o grubej, brązowej skórce. Przyjąłem je z wdzięcznością i zacząłem wręcz pożerać.
    Eren usiadł przy stole z trochę niepewną miną, jednak po chwili przyglądania mi się, na jego nieco zmęczonej twarzy pojawił się lekki, szczery uśmiech. Cholernie mnie tym uspokoił i przestałem w końcu myśleć o podstępach, które mógł uknuć. W dzieciństwie czasami robiliśmy sobie różne psikusy.
    Nie zdziwiłbym się, gdyby teraz, w dorosłym życiu, psikusy polegały na mordowaniu siebie nawzajem.
    Nic nie mówił. Najwyraźniej chciał pozwolić mi zjeść i wypić w spokoju. Nie przeszkadzało mi to jednak. Spoglądałem na niego podczas posiłku, napotykając spojrzenie jego niezwykle jasnych oczu, które od zawsze były charakterystyczną cechą Erena. Dziwnym było odkrycie, jak bardzo cieszę się, że jest cały i zdrowy. Nie tak dawno zastanawiałem się, co słychać u niego i reszty naszych towarzyszy niedoli.
    Czy w ogóle żyją.
    Sądząc jednak po pustym domu zgadywałem, że został tylko Eren. Chyba że wszyscy rozdzielili się i poszli w inne strony. Nie mogłem sobie jednak wyobrazić Erena zostawiającego Hannah. Wiedziałem, jak bardzo był w niej zakochany. W życiu nie wybrałby innej ścieżki, niż ona.
    Po posiłku popitym resztą wody z kubka, przetarłem usta dłonią i westchnąłem. Nogi i głowa wciąż pulsowały bólem, ale teraz, kiedy siedziałem, czułem się o niebo lepiej.
–    Jestem w wojsku – odezwałem się w końcu, wracając do naszej rozmowy z wcześniej.- Służę w Siłach Powietrznych.
    Jeager pokiwał lekko głową, wlepiając spojrzenie w blat stołu, przy którym siedzieliśmy.
–    Jaki masz stopień?- zapytał.
–    Sierżant – mruknąłem. Musiał wyczuć w moim głosie brak dumy, której zapewne się spodziewał, ponieważ spojrzał na mnie dziwnie.- To żaden wyczyn – ciągnąłem dalej, czując się raczej, jakbym się usprawiedliwiał, niż chwalił.- Rekruci szybko giną w tej wojnie.
–    Tobie udało się przeżyć.
    Prychnąłem pogardliwie.
–    To była moja druga misja – powiedziałem.- Przestrzelił mnie jeden z naszych. Katapultowałem się i wylądowałem na drzewie, zwichnąłem bark, a potem spadłem i straciłem przytomność.
–    Nogi masz sprawne.- Eren wzruszył ramionami.- Jeszcze się do czegoś przydasz.
–    Dzięki – mruknąłem, ale szczerze.
    Przez chwilę między nami panowała cisza. Dziwnie się czułem u boku Erena po tak długim czasie rozłąki, a jednocześnie wyczuwałem między nami zaskakujące ciepło. Atmosfera wcale nie była ciężka, wręcz przeciwnie. Miałem wrażenie, jakbym siedział obok młodszego brata, jakbyśmy obaj od zawsze darzyli się tylko dobrymi uczuciami.
–    Co z resztą?- zadałem w końcu pytanie na temat, którego i tak żaden z nas nie mógłby uniknąć.
–    Zostałem tylko ja – odparł Eren z powagą w oczach.- I ty, jak się przed chwilą zorientowałem.
–    Nie próbowaliście uciec z Trostu, kiedy wrogowie tam dotarli?- zapytałem, patrząc na niego. Miałem nadzieję, że w moich oczach nie dostrzegł poczucia winy i wstydu, które odczuwałem.
–    Wrogowie?- Eren parsknął cicho, kręcąc głową. Znój wbił wzrok w blat stołu, w jego spojrzeniu widziałem ból. Pamiętał. Wspominał. Otwierał rany, które odczuwał tak dotkliwie.- To byli nasi. Nasi nas załatwili.
    Otworzyłem usta, jednak zaraz je zamknąłem. Nie chciałem go popędzać, choć na usta cisnęło mi się kilka pytań. Jak to nasi? Co zrobili? Czy uznali ich za wrogów? Ale przecież byli tylko ulicznymi dzieciakami. Buntowniczy Eren, rezolutny Thomas, jednoręka Hannah, neiwinna Christa i Sasha. Mała, stuknięta Sasha ze swoją zniszczoną lalką.
    Czekałem, dopóki Eren nie zaczął ciągnąć cicho dalej:
–    Wojsko stacjonowało w Troście od jakiegoś miesiąca. Nie mieliśmy pieniędzy na podróż, nikt nie chciał nam pomóc.- Eren potarł dłońmi ramiona.- Byliśmy tam uwięzieni, podobnie jak każda inna sierota, każdy bezdomny i każdy biedak. Porzuceni przez szlachtę jak sterta śmieci. Jedynym plusem dla nas było to, że mogliśmy w końcu mieć dach nad głową. Lepsze domy zajmowali wojskowi, czekając na ataki, ale były też rudery, w których zamieszkali ci, co do tej pory nie mieli gdzie się podziać. Zamieszkaliśmy w jednej z nich: ja, Hannah, Thomas i Sasha. Chriście się nie udało. Była wygłodzona i słabowita, pod koniec dużo gorączkowała. Wiedzieliśmy, że jej się nie uda, więc postanowiliśmy jej pomóc, żeby dłużej nie cierpiała.- Eren mocno zacisnął na moment wargi, nim ciągnął dalej:- Kiedy spała, Thomas uderzył ją kamieniem w głowę. To było szybkie. Głuche „łup” i Christa po chwili przestała się trząść. Nawet nie krzyknęła.
    Zamknąłem oczy, powoli wydychając powietrze z płuc. Nie chciałem sobie tego wyobrażać, ale zrobiłem to, ponieważ czułem się winny tego, co się wydarzyło. Ponieważ to ja jako pierwszy ich opuściłem. To nie było dla mnie wystarczającą karą, ale czułem nieopisaną potrzebę poczucia się jeszcze gorzej...
–    Staraliśmy się dalej żyć – mówił Eren.- Czasem udało się coś ukraść z zapasów wojska, czasami znaleźliśmy coś w tej czy tamtej ruderze. Ale któregoś razu nas złapali.- Widziałem, jak Eren mocno zaciska pięści, jej knykcie pobielały.- Pięciu żołnierzy. Najpierw zaczęli gwałcić Hannah, jeden po drugim. Bili nas, kiedy próbowaliśmy jej pomóc, Sashę zastrzelili, kiedy tylko rzuciła się na jego z nich i go ugryzła. Thomasowi udało się odrzucić tego, który był z Hannah, ale wtedy jego też zastrzelili. Myślałem, że zastrzelą też i mnie, ale... ale zaczął dzwonić przeklęty alarm. Zbliżali się wrogowie i wszyscy żołnierze musieli bronić Trostu. Hannah już nie żyła. Jeden z nich ją udusił, kiedy...- Eren nie musiał kończyć zdania. Nie zdałem sobie sprawy z tego, kiedy chwyciłem jego przedramię i mocno je ścisnąłem. Eren odetchnął głęboko, przymykając oczy. Kiedy ponownie je otworzył, widziałem w nich zimny błysk.- Nie pamiętam, co się wtedy ze mną stało. Mówili, że wybiegłem i ruszyłem za nimi. Że znalazłem gdzieś strzelbę i zabijałem ich, jeden po drugim. Podobno później nie zwracałem już uwagi na to, kogo zabijam. Ja nic z tego nie pamiętam – mruknął, przecierając dłonią twarz.- Nie pamiętam, ale mam nadzieję, że dobrze się przy tym bawiłem.
    Milczałem. I tak nie istniały słowa, jakimi mógłbym go pocieszyć. Nie mogłem go nawet zrozumieć, ponieważ tamte chwile przeżywał tylko on jeden, na swój własny sposób. Nie próbowałem go skarcić, nie próbowałem pochwalić. Po prostu milczałem, będąc z nim teraz.
    Kiedy było już za późno.
–    Jak udało ci się przeżyć?- zapytałem cicho po kilku minutach ciszy. Wydawało mi się niemożliwym, by Eren pokonał całe wojsko nieprzyjaciela. W końcu to oni zdobyli Trost, naszym nie udało się go obronić. Czy uratowali go w ostatniej chwili? Posłali go dalej, do kolejnych miast, by ratował skórę?
    Eren powoli odsunął ode mnie swoją rękę i wstał. Odszedł kawałek od stołu i stanął odwrócony do mnie plecami, a ja znów poczułem ten nieuzasadniony niepokój. Jakby coś było nie tak.
    W końcu Jeager odwrócił się do mnie. Na jego twarzy malowała się obojętność, w oczach nie dostrzegłem niczego, co zdradzałoby jego prawdziwe uczucia.
–    Jak myślisz, Jean?- zapytał cicho, odwracając się do mnie.- Sądzisz, że nasi zostawiliby mnie w spokoju, widząc, że zabijam ich towarzyszów broni? Że pozwoliliby mi żyć, skoro uszczuplałem ich szeregi i zmniejszałem szansę na zwycięstwo, nawet jeśli przy ich niewielkiej liczbie i tak było ono nikłe?
–    Więc jak?- spytałem, marszcząc lekko brwi. Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie sam na to pytanie.
    Odpowiedział mi na nie Eren.
–    To oni mnie uratowali – wyszeptał.
–    Oni?- powtórzyłem. Zabrzmiało jak pytanie, choć ta część układanki już zaczęła nasuwać mi się na myśl.
–    Ci, których ty nazywasz wrogami – wyjaśnił cicho Eren. W jego oczach nagle zabłysło poczucie winy. Spuścił wzrok na ziemię, po czym odwrócił się nieco nerwowym ruchem.- Wtedy nie rozumiałem. Po prostu odepchnęli mnie i stanęli przede mną, broniąc przed tymi, którzy chcieli mnie zabić. Przed naszymi. Przed... twoimi.- Zmierzył spojrzeniem mój mundur.- Kiedy później nieco oprzytomniałem, było już po wszystkim. Zdobyli Trost, ale nie atakowali dalej, bo musieli czekać na posiłki. Nakarmili mnie, kazali odpocząć. A później zaproponowali to. Zaproponowali, żebym do nich dołączył.
–    Dlatego, że zabijałeś swoich, a nie ich?- wyszeptałem, czując narastającą w sercu grozę. Jeśli Eren mówił prawdę, oznaczało to, że zgodził się. Że...
    Że był teraz moim wrogiem.
–    Zgodziłem się – powiedział Eren, potwierdzając moje obawy.- Ponieważ nienawidziłem tamtych ludzi, Jean. Ponieważ nienawidzę wojska. To, co zrobili Hannah?- wyszeptał pytająco, patrząc na mnie ze złością.- Gdybyś tam był, Jean... Gdybyś tam był! Gdybyś widział, jak Sasha, ta mała psycholka, rzuca się na jednego z nich, żeby bronić Hannah... gdybyś widział, jak wściekły był Thomas... gdybyś widział, jak Hannah patrzyła na niego... jakby mówiła „nie patrz, Thomas”... nie patrz...- Eren zamknął oczy, zacisnął pięści. Gdy znów na mnie spojrzał, wzrok miał chłodny, niemal wyrafinowany.- Nie mogłem nic dla nich zrobić. A potem nie mogłem zrobić nic dla siebie. Ale mogę zrobić coś dla innych. Dla tych, którzy siedzą za murami i drżą ze strachu przed tymi, przed którymi bać się nie powinni.
–    Co chcesz przez to powiedzieć?- zapytałem cicho.- Że wśród... twoich... nie ma gwałcicieli? Nikt nie kieruje się żądzą i chciwością? Nikt nie zabija i nie krzywdzi bezbronnych?- Widząc spojrzenie Erena, dodałem z westchnieniem:- Nie staram się bronić tamtych żołnierzy, Eren. Gdybym był na twoim miejscu, zrobiłbym to samo...
–    Nie zrobiłbyś tego – parsknął Jeager.- Uciekłbyś. Uciekłeś.
–    Tamten ja...- wymamrotałem, zawstydzony.- Masz rację, tamtej ja by uciekł... Ale teraz jestem inny. Wojna zmienia ludzi, Eren. Jednych na złe, drugich na dobre. Ale zabijanie się nawzajem nie jest rozwiązaniem! Powinniśmy zakończyć tę wojnę, a nie...
–    Zakończymy ją, Jean – przerwał mi Eren, patrząc na mnie chłodno.- Nie jesteśmy daleko od celu. Kiedy już go osiągniemy, będzie po wszystkim.
–    Jaki jest wasz cel?- zapytałem, kręcąc głową.
–    Nie powinienem dłużej z tobą rozmawiać...- westchnął Eren, przecierając dłonią kark.- Przepraszam, Jean, ale na tym musimy poprzestać. Nieważne, co powiesz, nie zmienię swojego nastawienia.
–    Więc co chcesz zrobić?- zapytałem, patrząc na niego z lekkim niedowierzaniem.- Przecież wiesz, że nie mogę tego tak zostawić! Wiem, co sobie możesz o mnie myśleć, ale cieszę się, że żyjesz!- Wstałem od stołu i postąpiłem krok w kierunku Erena.- Naprawdę się cieszę! I zależy mi na tobie, tak jak zależy mi na tych, których zostawiłem w Utopii! Dlatego nie mogę tak tego zostawić, rozumiesz? Muszę dostarczyć raport i zapewnić bezpieczeństwo wszystkim moim bliskim...
–    Nie mogę ci na to pozwolić – powiedział Eren, kręcąc głową.- Przepraszam, Jean. Ale i tak nie masz szans, żeby opuścić Krolvę.
–    Nie mam szans?- wyprostowałem się lekko, patrząc na niego z powagą.- Eren... chcesz ze mną walczyć?
–    Jeżeli będę musiał...- Wzruszył ramionami.- Ale to i tak nic nie da. Nawet jeśli wygrasz i mnie zabijesz, nie uda ci się uciec. Ponieważ w Krolvie nie ma już nikogo, kto mógłby ci pomóc.
–    Nie potrzebuję pomocy, żeby dostać się do Ehrmich – odparłem.- Dotrę tam na własnych nogach. I pobiegnę, jeśli będę musiał. Ale przecież to nie musi się tak kończyć – dodałem z westchnieniem.- Chodź ze mną, Eren. Nie musisz dołączać do wojska, po prostu...
–    Nie chodzi mi o to – znów mi przerwał, patrząc na mnie dziwnie.- W Krolvie nadal mieszkają ludzie, Jean. Po prostu nie ci, których nazywasz „swoimi”.
    Otwarłem usta i zaraz je zamknąłem. Potrząsnąłem głową, starając się ułożyć kotłujące się w głowie myśli. Nie rozumiałem, co Eren miał na myśli i widziałem, że on sam to dostrzega. Nie próbował mi jednak pomóc i wyjaśnić, ale jego spojrzenie kazało mi skupić się i raz jeszcze przetrawić jego słowa.
–    Zdrajcy... w Krolvie?- wymamrotałem.
–    Nie.- Eren uśmiechnął się smutno.- Nikt tu nie był zdrajcą, Jean. Byli niewinni. Ale dla większego dobra musieliśmy ich poświęcić.
–    Poświęcić?- powtórzyłem.- Jak? Przecież... przecież dostaliśmy raport...
–    Raport był fałszywy – powiedział Jeager.- No, właściwie to prawdziwy. W Krolvie panuje spokój. Ale to posłaniec był fałszywy. Był jednym z naszych. To znaczy – moich.
–    Nic z tego nie rozumiem!- rzuciłem z narastającą irytacją.- O co ci chodzi, Eren? Możesz mówić jaśnieć? Dlaczego posłaniec był „fałszywy”, jak „poświęciliście” mieszkańców?
–    Zabiliśmy ich, Jean – powiedział Eren z kamiennym wyrazem twarzy.- Wybiliśmy wszystkich po cichu, jeden po drugim. A później zastąpiliśmy ich własnymi siłami.
    Przez chwilę stałem w milczeniu, tylko gapiąc się na niego. Mieszkańcy Krolvy wybici? Zastąpili ich swoimi siłami? Ale jak mogli to zrobić? Jeśli zaczęli zabijać, to znaczy, że ich zauważono. Musieli ich zauważyć. Nawet jeśli nadeszli nocą, ktoś musiał dostrzec ich i wszcząć alarm. A wtedy posłali by kogoś z wiadomością do Ehrmich. Krolva była dużym miastem, to nie było możliwe, by wszystkich zabili bez najmniejszego odgłosu...
–    Wiem, co sobie myślisz, Jean – powiedział cicho Eren. Widziałem w jego spojrzeniu, że jest mu przykro.- Ale takie są fakty. My już wygrywamy. Krolva jest pełna waszych wrogów. Siedzimy tuż pod waszym nosem, a wy nie zdajecie sobie nawet z tego sprawy. I choćbyś mnie teraz zabił i ukrył gdzieś swój mundur, patrolujący żołnierze złapią cię, nim zdołasz dotrzeć choćby do centrum miasta.
    Nadal nie mogłem uwierzyć w to, co mówił, choć sens wszystkich wydarzeń, które mi opisał, powoli do mnie docierał. Skoro udało mu się przeżyć w Troście i zaciągnął się do wrogiego wojska, nie mogli go wypuścić. Z pewnością nie byli w stanie do końca mu zaufać. Musieli trzymać go przy sobie. W Krolvie zaś panowała nienaturalna cisza, wszystko wyglądała aż zbyt spokojnie. Gdyby zaś mieszkańcy uciekli, co robiłby tu Eren? Nie przypominał już sieroty, poza tym Krolva była dobrze prosperującym miastem i nie było tu sierot czy bezdomnych. Co najwyżej bardzo biedni, ale nawet tych od ponad roku nie zostawiano w miastach.
    Ludzi było coraz mniej, a potrzeba coraz większa.
    Jeśli Eren mówił prawdę, to oznaczało, że znalazłem się w pułapce. W prawdziwym potrzasku. Tu, na południu, natknąłem się na wroga. Jeśli pójdę na północ, dotrę do ich wojsk. Zachód i wschód były prawdziwym znakiem zapytania, nie miałem pojęcia, co tam mogło na mnie czekać. Jeżeli chciałem dotrzeć do swoich, mogłem tylko przejść przez Krolvę, albo ją obejść.
    Ale skoro patrolowali tu żołnierze wroga, z pewnością w końcu mnie zauważą. Byłem zmęczony i posiniaczony. Wątpiłem, że nawet o pełnych siłach byłbym zdolny do skutecznego zakradania się. Wyszkolono mnie na pilota, nie zwiadowcę.
    Nawet nie piechura.
–    Co zamierzasz?- zapytałem szeptem, rozumiejąc, że teraz jestem zdany na jego łaskę.- Chcesz mnie zabić...?
–    Nie, Boże, Jean, nie...- westchnął, kręcąc głową. Wyglądał, jakby bardzo cierpiał.
–    Pomożesz mi się stąd wydostać?
    Eren milczał przez chwilę. Przełknął ślinę i znów pokręcił głową.
–    Przepraszam, ale tego też nie mogę zrobić – powiedział.
–    Więc co?- zapytałem, czując narastający niepokój.- Co masz zamiar ze mną zrobić, Eren?
    Im dłużej milczał, tym bardziej wzbierał we mnie strach. Staliśmy tak naprzeciw siebie, ja wpatrując się w Erena, Eren wbijając udręczony wzrok w podłogę. W końcu spojrzał na mnie powoli, ale zanim się jeszcze odezwał, ja sam znałem już odpowiedź:
–    Przepraszam, Jean... ale muszę zaprowadzić cię do mojego dowódcy. To on zdecyduje, co z tobą zrobi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń