1. Hogwart Express


    W moim życiu miejsce miały dwa przypadki, które zupełnie odmieniły mój los – moja matka nazywała je błędami i porażkami, niekiedy nawet ujmą na honorze naszego rodu, ja natomiast zwykłem mianować je największym szczęściem, jakie mnie spotkało, i to po dwakroć.
    Nawet jeśli teoretycznie oba w późniejszych czasach pociągnęły za sobą nieprzyjemne konsekwencje.
    Ale o tym może trochę później. Zanim dotrę do przykrych wydarzeń, minie wiele lat mojego życia, spędzonych na beztroskich zabawach, śmiechach i wygłupach, na pierwszych odkryciach i doświadczeniach w najróżniejszych dziedzinach znanych ludziom, mnóstwo trosk i niebezpieczeństw, które sam zwaliłem sobie na głowę wraz z trójką nietuzinkowych chłopaków, będących moimi najlepszymi przyjaciółmi – przyjaciółmi z rodzaju tych, o których zawsze się marzyło, i dla których jest się gotowym poświęcić własne życie.
    Wszystko zaczęło się tradycyjnie, tak jak w życiu każdego czarodzieja – czyli w wieku jedenastu lat, kiedy po otrzymanym liście ze szkoły Magii i Czarodziejstwa, przyniesionym przez burego puchacza, w dniu pierwszego września przed godziną jedenastą stawiłem się na peronie 9 i 3/4...
–    Mam nadzieję, że nie zapomniałeś niczego spakować – oznajmiła moja matka, Walburga Black, kiedy zbliżaliśmy się do przesuwanych drzwi jednego z ostatnich wagonów.
–    Wszystko mam – zapewniłem, pchając swój wózek z kufrem. Rodzice chcieli kupić mi kota lub sowę z okazji przyjęcia do Hogwartu, ale stanowczo odmówiłem. Nie miałbym ochoty karmić i opiekować się jakimś stworem. Wystarczył mi ten jeden w domu, którego zresztą tak właśnie nazywaliśmy.
–    Jeśli zapomniał, to po prostu mu to prześlemy – stwierdził mój ojciec, Orion Black.
–    Przecież mówię, że wszystko mam – westchnąłem cicho z irytacją, wywracając oczami.
    Podałem kufer mężczyźnie stojącemu u drzwi, który odebrał go i odstawił na bok. Następnie odwróciłem się do rodziców oraz Regulusa, mojego młodszego brata. Był trochę niższą i szczuplejszą wersją mnie samego, ale w obecnym momencie wyglądał jak kupa nieszczęść.
–    Chyba nie zamierzasz się poryczeć na środku peronu?- zapytałem, marszcząc lekko brwi.
–    J-jasne, że nie!- burknął buńczucznie Regulus, patrząc na mnie spod byka, ale w jego oczach i tak dostrzegłem prawdziwe uczucia: podziw, zazdrość i odrobinę narastającej tęsknoty.
–    Dobra, na to idę – oznajmiłem z uśmiechem, chcąc zmienić temat i jak najszybciej stamtąd zniknąć. Spojrzałem tęsknie na pociąg, pragnąc się już w nim znaleźć, by uniknąć pożegnania.
–    Nie obawiaj się, synu – powiedziała moja mama, uśmiechając się lekko. Świetnie, zaczyna się.- Twój los jest przesądzony, masz w sobie krew Blacków. Strzegą cię nasi przodkowie.
–    Pewnie.- Pokiwałem głową z udawaną powagą.
–    Syriuszu Orionie Blacku, mój synu.- Tato podszedł bliżej mnie i położył mi rękę na ramieniu.- Od dziś rozpoczynasz żmudną drogę ku chwale. Pamiętaj, że zaczynasz jako człowiek lepszy od innych i skończysz jako jeden z najlepszych. Nie zbaczaj ze ścieżki rodu Blacków i nie przynieś nam wstydu.
–    Tak, ojcze – odparłem, zerkając w okna pociągu, by zaoszczędzić sobie czasu i poszukać już wolnego przedziału.
–    Tylko napisz, jak już będziesz w dormitorium!- zawołał Regulus.- I-i przyślij mi coś!
–    Jasne – prychnąłem.- Co być chciał? Sedes? Umywalkę? A może komplet stołu i krzeseł z Wielkiej Sali?
    Regulus poczerwieniał lekko na pulchnych policzkach, a ja uśmiechnąłem się złośliwie i, zauważając kątem oka pełne dezaprobaty spojrzenie matki, poczochrałem brata po włosach, mierzwiąc je. Od razu poprawił mu się humor, bo dostrzegłem pod jego drobnym nosem uśmiech.
–    Trzymajcie się, do zobaczenia na święta – powiedziałem na odchodne, po czym, nim matka znów zdążyła się odezwać, wskoczyłem do pociągu.
    W końcu mogłem pozwolić sobie na szeroki uśmiech. Nareszcie czekała mnie wolność! Koniec z opowiadaniami o długiej żywotności naszego Super Wspaniałego Czystej Krwi Rodu Blacków, koniec z obiadami u nudnych, poważnych ciotek i uczenia się na pięć całego drzewa genealogicznego, łącznie z biografiami każdego mojego przodka, który zasłynął z tego czy tamtego.
    Moja rodzina od pokoleń cieszyła się długim rodowodem, z którego w prostej linii rodziny Blacków odznaczali się czarodzieje czystej krwi – oczywiście teoretycznie. Tych, którzy zostali splamieni mugolską krwią pozbywano się, bądź wydziedziczano. Każdy starszy był dla młodszego wzorem i mnie również wychowywano w taki sposób, bym za autorytet wybrał sobie któregoś z moich przodków. Według tradycji wszyscy mężczyźni z pokolenia Blacków pobierali nauki w Hogwarcie, wpisując się w historię Slytherinu i osiągając w późniejszych czasach mnóstwo sukcesów.
    Cóż, raczej nie mógłbym powiedzieć, że pośród moich licznych przodków znalazłem kogoś, kogo chciałbym naśladować. Byli tacy, którzy w pewnych aspektach budzili we mnie podziw, ale żaden z nich nie zaimponował mi jakoś szczególnie.
    Sam chciałem być dla siebie wzorem. Pragnąłem samodzielnie dokonywać wyborów i podejmować decyzje, a nie zastanawiać się za każdym razem, co zrobiłby jakiś tam Cygnus czy najstarszy z Fineasów.
    Chwyciłem swój kufer i przeszedłem przez drzwi wagonu po prawej, rozglądając się po przedziałach i szukając jakiegoś wolnego, lub chociaż nie zapełnionego ludźmi. Niestety, ponieważ zbliżała się już godzina odjazdu, większość była zajęta. Dlatego też dalej ciągnąłem za sobą wielki kufer, praktycznie zajmując cały korytarz.
    Wtedy z naprzeciwka zobaczyłem jakiegoś chłopaka, idącego w moją stronę. Na jego twarzy pojawił się wyraz niepewności, tak jakby zastanawiał się, w jaki sposób ma mnie ominąć, skoro tak się rozlazłem z moim bagażem.
    Zmierzyłem go spojrzeniem, kiedy już prawie stanęliśmy przed sobą. Chłopak z pewnością, podobnie jak ja, był pierwszorocznym. Miał na sobie luźne spodnie i odrobinę za duży beżowy sweter, zapinany na guziki, co kazało mi sądzić, że ani nie jest zbyt bogaty, ani raczej czystej krwi. Moim skromnym zdaniem wyglądał dość niechlujnie, zwłaszcza, że na głowie miał bajzel z długich poza uszy jasnych blond włosów, wyglądających bardziej na siwe i dziwne spojrzenie zielonych oczu. Choć poza tym, że spojrzenie było dziwne, same oczy były nawet ładne.
    W porównaniu do mnie, ubranego w komplet świeżo wypranych i wyprasowanych przez matkę ubrań, którego długie do ramion czarne włosy były schludnie uczesane, a z ciemnych oczu biła mądrość i niezachwiana odwaga – co często powtarzałem bratu – ten chłopak prezentował się wręcz żałośnie.
–    Cześć, uhm...- O dziwo chłopak uśmiechnął się do mnie lekko.- Jeśli szukasz wolnego przedziału, to tam na końcu jest jeden, siedzi w nim tylko jakiś chłopak.
    Zamrugałem, zaskoczony jego sympatycznym tonem. Matka powtarzała mi od dziecka, że tacy ludzie jak on powinni mi się raczej kłaniać i unikać swawolnych rozmów i innych bliższych kontaktów. A ten tutaj wydawał mi się tak życzliwy, że kompletnie osłupiałem, nie wiedząc, co robić.
–    Eee...- zacząłem jak kretyn, spoglądając w kierunku, który przed chwilą wskazał mi kciukiem.- Dzięki...
–    Nie ma sprawy – powiedział, przesuwając się na bok i przylegając do ścianki między przedziałami, by zrobić mi miejsce.
    Był tak chudy, że bez problemu przecisnąłem się obok niego najpierw ja, a potem mój kufer. Mijając go, bacznie obserwowałem chłopaka, na co ten zarumienił się lekko, uciekając wzrokiem na bok. Kiedy mój kufer już przestał blokować jego ruchy, chłopak ruszył dalej i po chwili zniknął za drzwiami sąsiedniego wagonu.
–    Hm – mruknąłem w zastanowieniu, marszcząc lekko brwi. Może mama wcale nie miała racji z tymi szlamami?
    Ruszyłem dalej, trochę żałując, że nie zapytałem tamtego chłopaka o imię. Odnotowałem jednak w pamięci, by zrobić to przy okazji, no chyba, że trafi do innego domu. Wtedy pewnie będziemy wrogami, czy coś. Chyba zawsze tak się kończyły relacje w pociągu, kiedy jeden pierwszak (taki jak ja) trafiał do Slytherinu, a drugi gdzieś tam indziej.
    Szybko odnalazłem przedział, o którym mówiła Życzliwa Szlama, jak zacząłem go w myślach nazywać. Nie było to pewnie zbyt pochlebne, ale przecież moje prywatne myśli nikogo nie powinny raczej urazić, dopóki ich nie usłyszy.
    Lata później przeklinałem samego siebie za to, że śmiałem tak pomyśleć.
    Chłopak, który siedział samotnie w przedziale, wyglądał o wiele lepiej niż napotkany poprzednik. Był podobnego wzrostu co ja, włosy miał równie czarne, ale krótsze od moich i rozwichrzone, zupełnie jakby dopiero co wrócił z wyprawy po Mount Everest w czasie śnieżycy. Oczy miał orzechowe, a na nosie nosił jeszcze drugie – znaczy wielkie, okrągłe okulary.
    Postanowiłem nie popełniać po raz drugi błędu i nie oceniać go po wyglądzie, dlatego też wszedłem do przedziału, wtaszczając za sobą hałaśliwie mój kufer.
–    Cześć – rzuciłem. Nie zapytałem, czy mogę się dosiąść, po prostu wpakowałem mój kufer na półkę nad fotelem i usiadłem naprzeciwko nieznajomego.
–    Cześć – odparł zwyczajnie, mocując się z jakimś małym pudełkiem.
–    Co to takiego?- zapytałem, marszcząc brwi.
–    Nie mam pojęcia – westchnął ciężko, kręcąc głową.- Ale jest zamknięte, a ja chcę to otworzyć.
–    Tylko dlatego, że jest zamknięte?- spytałem, szczerząc zęby w uśmiechu. Chłopak spojrzał na mnie z podobnym uśmiechem. Wyciągnął do mnie rękę.
–    James Potter.
–    Syriusz Black – odparłem ochoczo, ściskając jego dłoń. Potter, o ile dobrze pamiętałem, było nazwiskiem czystej krwi czarodziejów. Widać trafiłem lepiej, niż sądziłem.
    Nie zdążyliśmy nawet rozpocząć nowego tematu, kiedy drzwi naszego przedziału otwarły się ponownie i do środka zajrzała szczupła twarz o długich rudych włosach. Należała do niskiego wzrostu dziewczyny o zielonych oczach. Były tak podpuchnięte od płaczu, że miałem wrażenie, iż zaraz jej wypadną z oczodołów.
–    P-przepraszam...- zaczęła nieśmiało.- Czy macie coś przeciwko, żebym tu usiadła? Wszędzie już pozajmowane miejsca...
–    Jasne, że nie, siadaj.- James wzruszył ramionami.
    Ja nie odezwałem się, nie czując takiej potrzeby. Dziewczyna wyglądała schludnie w kolorowej sukience w kwiaty, a nawet gdybym widział jakiś powód, by ją odesłać, nie zrobiłbym tego z powodu odrobiny żalu na widok jej zapłakanego oblicza. Spojrzeliśmy na siebie znacząco z Jamesem, a Potter nawet zapytał dziewczynę, czy wszystko w porządku, ale ta tylko skinęła głową z bardzo słabym uśmiechem, po czym wbiła smutny wzrok w szybę i siedziała tak, niczym szara, cicha myszka.
    Wkrótce zapomnieliśmy w ogóle o jej istnieniu i oddaliśmy się rozmowie między sobą. James, podobnie jak ja, był pierworodnym swoich rodziców, ale w przeciwieństwie do mnie – jedynakiem. Tylko tyle dowiedziałem się o nim tamtego dnia. Mieliśmy po jedenaście lat i obu nas raczej nie interesował rodowód drugiego, nie rozmawialiśmy ani na temat swoich rodzin, ani na swój własny, chyba że dotyczył jakichś śmiesznych przygód z dzieciństwa. W czasie podróży praktycznie od razu znaleźliśmy wspólny język i zapałaliśmy do siebie sympatią, jak to dzieciaki. Wygłupialiśmy się, machając różdżkami i wyczarowując przeróżne dziwy z podręcznych przedmiotów, rechotaliśmy i wybuchaliśmy co chwila śmiechem, dopóki nie zabrakło nam tchu w płucach i, wyczerpani, siedzieliśmy naprzeciwko siebie, tylko od czasu do czasu posyłając sobie pełne sympatii uśmiechy.
    Można powiedzieć, że w pociągu Hogwart Express, wyruszającym z Londynu z peronu 9 i 3/4 o godzinie jedenastej, pierwszego września roku 1971, poznałem moją bratnią duszę. Wtedy myślałem, że to właśnie James stanie się pewnego rodzaju przełomem w moim życiu.
    Nie sądziłem, że tak naprawdę będzie nim ten niepozorny chłopak, na którego wcześniej wpadłem w korytarzu tego samego pociągu.
–    Co to takiego?- zagadnął James po paru godzinach podróży, gdy w ciszy zajęliśmy się sami sobą. Patrzył ze zmarszczonymi brwiami na czarną kulkę, którą wcześniej wyjąłem z kieszeni spodni i teraz obracałem machinalnie w dłoniach.
–    Hmm, nazywam to „Tańczącą Gwiazdą” - odpowiedziałem.- Kupiłem ją na bazarze czarodziejów w Paryżu, jakieś dwa lata temu. Kupiec powiedział mi, że ta kula, podobnie jak to bywa rzekomo z różdżkami, sama wybiera sobie właściciela.
–    Wygląda jak zwyczajna kulka – stwierdził Potter, pochylając się nieznacznie ku mnie i poprawiając na nosie okulary.- Robi coś?
–    W sumie to nie bardzo.- Wzruszyłem ramionami.- Tylko czasami w środku pojawiają się gwiazdy. Takie małe, złote punkciki. Wirują wokół jednej, nieco większej, która się obraca.
–    Mogę zobaczyć?- James wyciągnął rękę.
–    Jasne.- Podałem mu moją własność.
    Potter wziął ją do ręki i znów poprawił okulary, przysuwając maleńki przedmiot do twarzy i obracając go, uważnie go przy tym oglądając. Marszczył zabawnie brwi, skupiony na kulce, ale nawet stąd widziałem, że nie pojawiły się w niej gwiazdy.
–    Chyba ci ją zepsułem – powiedział, patrząc na mnie ze śmieszną powagą.
–    W porządku, ona tak dziwnie działa – rzuciłem z uśmiechem.- Kiedy trzyma ją mój brat, też niczego nie pokazuje. Chyba działa tylko w mojej dłoni.
–    Może rzeczywiście ta kulka cię wybrała?- James oddał mi Tańczącą Gwiazdę i oparł się wygodnie o oparcie fotela.- A ten twój brat, to już w Hogwarcie jest?
–    Nie, jest ode mnie dwa lata młodszy.- Pokręciłem głową.- Ale mam tam mnóstwo kuzynów i kuzynek, chociaż większość ledwie kojarzę.
–    Podobnie jak ja.- James wzruszył ramionami.- Hogwart to taka jedna wielka rodzina, zauważyłeś? Większość czarodziejów wywodzi się z tego samego rodu. Kto wie, czy sami nie jesteśmy jakoś spokrewnieni.
–    Trzeba to będzie sprawdzić – stwierdziłem, szczerząc zęby w uśmiechu. Potter skinął głową, również się śmiejąc.
    Spojrzałem na moją kulkę. Nie była duża, mieściła się idealnie w mojej dłoni i dało się ją w niej zamknąć. Zacisnąłem na moment palce na szkle, ciepłym od dłoni Jamesa. Kiedy ponownie je rozsunąłem, czerń w głębi kuli zawirowała niczym tajemnicza chmura, która odsłoniła złote gwiazdki wirujące wokół jednej, większej, znajdującej się pośrodku.
    Uśmiechnąłem się pod nosem, po czym schowałem kulę do kieszeni moich spodni i, rozsiadłszy się wygodnie, czy raczej rozwaliwszy się na fotelu jak król, wyjrzałem przez okno na mijany przez nas krajobraz.
    Wkrótce drzwi otwarły się po raz kolejny. Przez większość podróży oprócz mnie i Jamesa w przedziale miejsce zajmowała tylko ów rudowłosa dziewczynka, która wciąż była wyraźnie smutna, choć widziałem, że kiedy czarowaliśmy z Potterem, zerkała ku nam ukradkiem. Raczej w niczym jej nie przeszkadzaliśmy, uważaliśmy, by zaklęcia nie zakłócały jej względnego spokoju, czy chociaż prywatnej strefy, ale uśmiechu na jej twarzy też raczej nie wywołaliśmy.
    Chłopak, który tym razem wszedł do przedziału, był średniego wzrostu i chudy, o ziemistej cerze, długich do ramion tłustych włosach i bardzo ciemnych oczach. Oto doskonały przykład człowieka z pokroju tych, przed którymi przestrzegała mnie moja matka, choć w chłopaku wyczuwałem coś dziwnego – coś niepokojącego.
    Widziałem, że James śledzi go wzrokiem, gdy ten siadał naprzeciwko rudej. Marszczył przy tym lekko brwi i skrzywił nieznacznie nos. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, posłałem mu znaczący uśmiech i poruszyłem brwiami.
    Przez długą podróż zaczynałem już powoli usypiać, dlatego też non stop zmieniałem pozy, bo było mi strasznie niewygodnie. Dopiero teraz jednak, skoro nowo przybyły chłopak zajął miejsce obok mnie, nie mogłem leżeć wygodnie na całej długości.
–    Nie chcę z tobą rozmawiać – powiedziała cicho ruda dziewczyna. Ponieważ potwornie się nudziłem, przerzucałem spojrzeniem z jednego do drugiego, przysłuchując się ich rozmowie.
–    Dlaczego?- zapytał tłustowłosy.
–    Tunia mnie z-znienawidziła. Z powodu tego listu od Dumbledore'a.
–    No to co?
–    Jest moją siostrą!- oburzyła się, patrząc na niego z odrazą.
–    Jest tylko...- chłopak urwał, najwyraźniej rezygnując z dokończenia zdania. Spuścił na moment wzrok, ale zaraz znów spojrzał na dziewczynę i odezwał się bardziej uradowanym tonem:- Ale jedziemy! To jest to! Jedziemy do Hogwartu!
    Ruda kiwnęła lekko głową, ocierając oczy chusteczką. Widać koleś naprzeciwko musiał być jej przyjacielem, bo tymi paroma słowami zdołał nieco rozweselić dziewczynę. Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.
–    Dobrze by było, żebyś trafiła do Slytherinu – ciągnął dalej tłustowłosy.
–    Do Slytherinu?- powtórzyła.
–    Ktoś tutaj chce być w Slytherinie?- Niespodziewanie usłyszałem głos Jamesa. Spojrzałem na niego. Ten akurat spoglądał z odrobiną niesmaku na tłustowłosego, a potem odwrócił się do mnie.- Chyba się gdzieś przesiądę, a ty?
–    Cała moja rodzina była w Slytherinie – oznajmiłem.
–    Jasny gwint!- James wybałuszył zabawnie oczy.- A ja myślałem, że z tobą wszystko w porządku!
–    Może zerwę z rodzinną tradycją – rzuciłem, uśmiechając się.- A ty gdzie byś chciał być, gdybyś mógł wybierać?
    James udał, że wznosi niewidzialny miecz.
–    W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota – zacytował.- Jak mój ojciec.
    Tłustowłosy wydał z siebie pogardliwe prychnięcie brzmiące jak parsknięcie świni. Spojrzeliśmy na niego z Jamesem, a Potter odezwał się wyzywająco:
–    Przeszkadza ci to?
–    Nie – odparł tłustowłosy z drwiącym uśmieszkiem, który niemożliwie mnie wkurzał.- Skoro wolisz mieć krzepę, niż mózg...
–    A ty gdzie byś chciał trafić, skoro brakuje ci i tego i tego?- zapytałem, mierząc go pogardliwym spojrzeniem. James wybuchnął śmiechem na moje słowa.
–    Chodź, Severusie, znajdziemy sobie inny przedział – oznajmiła ruda, unosząc dumnie podbródek. Jej policzki były zarumienione, obrzucała nas dziwnymi spojrzeniami.
–    Oooo...- zaczęliśmy z rozbawieniem ja i James, spoglądając na siebie z uśmiechem.
–    Chodź, Severusie, znajdziemy sobie inny przedział!- zapiszczałem, przedrzeźniając dziewczynę. James znów parsknął śmiechem, po czym wysunął stopę pod nogę „Severusa”, który nieomal wpadł na idącą przed nim rudą wiewiórkę.
–    Do zobaczenia, Smarkerusie!- zawołał za nim.*
    Kiedy drzwi przedziału zatrzasnęły się, a parka zniknęła nam z oczu, ja i James jeszcze przez kilka minut zanosiliśmy się śmiechem, rozprawiając o tym niebywałym spotkaniu i stwierdzając, że było to prawdopodobnie najciekawsze wydarzenie tego dnia. Postanowiliśmy ochrzcić ten dzień Dniem Smarkerusa – na cześć poznania go i wymyślenia mu tego jakże trafnego przezwiska.
–    Założę się, że te swoje tłuste kłaki smaruje smarkami – parsknął James, na co znów zaczęliśmy się głośno śmiać.
–    Może ma uczulenie na szampon?
–    Chyba na czystość! Widziałeś, jak był ubrany?
–    Z twarzy też jakiś taki nieciekawy.
–    No i cuchnął, a fe!- James wzdrygnął się i roześmiał, a ja dołączyłem do niego, rozbawiony. Czułem, że ja i Potter będziemy w Hogwarcie stanowić świetny duet i obiecałem sobie, że bez względu na to, do jakiego domu trafię, będę uparcie podtrzymywał naszą znajomość, nawet jeśli on będzie w Gryffindorze, a ja w Slytherinie.
    Niecałą godzinę później przez korytarz rozniósł się echem głos informujący nas, że zbliżamy się do Hogwartu. Nowi uczniowie mieli wysiąść jako pierwsi i pozostawić swoje bagaże w pociągu, ponieważ zostaną one przetransportowane do zamku osobno.
    Chwilę później ja i James ramię w ramię stanęliśmy na peronie naprzeciwko ogromnego faceta o bujnych czarnych włosach i brodzie, trzymającego w dłoni wielką jak wiadro latarnię. Machnął olbrzymią niczym pokrywa śmietnika dłonią, przywołując nas do siebie.
–    Pirszoroczni do mnie!- zagrzmiał.- Pirszoroczni tędy, zapraszam!
–    Jasny gwint, ile pan pakuje?- wypalił James, gapiąc się na niego w oniemieniu. Zachichotałem cicho, jednak umilkłem, kiedy olbrzym pochylił się nad nami.
–    Co tam mówiłeś, mały?- zapytał.
–    Jest pan olbrzymem?- zapytał James prosto z mostu.
–    Nie no, cholibka, aż tak wielki jak oni to ja nie jestem – zaśmiał się, najwyraźniej nie urażony.- Ale w połowie nim jestem, ot co! Rubeus Hagrid, strażnik kluczy i gajowy tu, w Hogwarcie. Możecie się do mnie zwracać po prostu „Hagridzie”. No, wszyscy gotowi? To ruszamy, za mną!
    James spojrzał na mnie z uśmiechem, zafascynowany. Bez zbędnych słów zrozumieliśmy się nawzajem i natychmiast ruszyliśmy jako pierwsi za Hagridem, zasypując go pytaniami na temat jego pochodzenia oraz pracy w Hogwarcie. Pół-olbrzym był zaskakująco miły. Choć nie udzielał nam zbyt wylewnych odpowiedzi, wyjaśnił nam czym zajmuje się jako strażnik i gajowy, a także poinformował nas, że mieszka w osobnej chatce na skraju Zakazanego Lasu.
–    Zakazany Las...- wyszeptał do mnie James.- Wiesz co to znaczy „Zakazany Las”?
–    Las, Który Trzeba Zbadać Od Podszewki – odpowiedziałem pewnym tonem, a Potter odwrócił się do mnie, szczerząc zęby w uśmiechu. Po chwili jednak jego uśmiech przygasł raptownie, a on rozejrzał się wokół, jakby sprawdzając, czy nikt nie idzie za blisko nas. Pochylił się nade mną i wyszeptał tajemniczo:- Jeśli trafimy razem do Gryffindoru, to coś ci pokażę.
–    Aha, świetnie – powiedziałem z uśmiechem na twarzy, po czym wsunąłem dłonie do kieszeni.- Jak myślisz, czym można przekupić Tiarę Przydziału, gdyby postanowiła przydzielić mnie gdzie indziej?
–    Hmm, nie wiem.- James udał, że poważnie się nad tym zastanawia.- Może jakaś ładna peruka?
    Zaśmiałem się cicho, odrzucając lekko głowę w tył.
–    Zaproponuję jej, że potrzymam ją, żeby nie musiała siedzieć na głowie Smarkerusa!
    Teraz to James parsknął śmiechem.
–    Merlinie, mam tylko nadzieję, że nie będę musiał zakładać po nim Tiary – powiedział, po czym obaj zaczęliśmy się cicho śmiać.
    Tymczasem Hagrid doprowadził nas do brzegu ogromnego, czarnego jeziora, na tafli którego ujrzeliśmy flotyllę małych łódeczek.
–    Wsiadamy po cztery osoby!- zawołał Hagrid.
–    No z tobą to chyba dwie się zmieszczą – stwierdził James, jednak życzliwym głosem. Hagrid najwyraźniej dosłyszał to, bo spojrzał na nas i mrugnął do nas okiem.
    Zajęliśmy z Jamesem pierwszą z łódek i usiedliśmy obok siebie na ławeczce. Za nami, ku mojemu zaskoczeniu, wsiadł dokładnie ten sam chłopak, na którego wpadłem w korytarzu, taszcząc ze sobą mój kufer. Najwyraźniej nie od razu mnie poznał, bo kiedy usiadł, popatrzył z łagodnym uśmiechem najpierw na Jamesa, a potem na mnie. Chyba chciał już odwrócić się do swojego kolegi, to znaczy niskiego, grubego blondyna o nieco odstających przednich zębach, ale najwyraźniej w tym momencie mnie poznał, bo uśmiechnął się nieco szerzej.
–    Cześć – rzuciłem.
–    Cześć – powtórzył za mną James, uśmiechając się. Zerknął na mnie.- To twój kuzyn, czy coś?
–    Nie – zaśmiałem się.- W sumie to się nie znamy, wpadliśmy na siebie rano w pociągu.
–    Jestem Remus Lupin, miło mi.- Chłopak podał nam rękę, a my uścisnęliśmy ją – w pierwszym momencie chwyciliśmy ją niemal jednocześnie, na co parsknęliśmy śmiechem, a potem najpierw ja potrząsnąłem lekko dłonią Remusa, potem zaś James.- A to jest Peter Pettigrew, poznaliśmy się w przedziale – oznajmił Lupin, wskazując dłonią kolegę.
    Z nim również się przywitaliśmy. Nie wyglądał może zbyt interesująco, ale skoro już nauczyłem się nie oceniać ludzi po wyglądzie, postanowiłem także i jemu dać szansę. Nie próbował jakoś wywyższać się jak wcześniej Smarkerus, wydawał się być wręcz cichy jak myszka i nieśmiały, dlatego też rozmową zajęliśmy się głównie z Remusem.
    Teraz, kiedy siedzieliśmy naprzeciwko siebie, mogłem nieco dokładniej przyjrzeć się Lupinowi. W czarnych szatach czarodzieja prezentował się znacznie schludniej, niż w swoim beżowym rozciągniętym swetrze nadającym mu nieco melancholijnego wyglądu. Zielone oczy przypominały maleńkie szmaragdy, widać w nich było wiele życzliwości i sympatii, choć wydawało mi się, że kryje się za nimi również nuta pewnego rodzaju goryczy. Sam nie wiedziałem, czym tak zainteresował mnie ten chłopak. Może tym, że tak bardzo różnił się od szlam, o których opowiadała mi moja matka, a może po prostu zwyczajnie już wtedy zaczęła łączyć mnie z nim szczególnego rodzaju więź – tak jak było to z Jamesem w pociągu.
    W każdym razie, wtedy jeszcze była to tylko zwykła, przyjazna sympatia. Ani Remus ani Peter nie obchodzili mnie za bardzo, bardziej byłem zafascynowany Jamesem i naszą szybko umacniającą się relacją. Dopiero później parę wydarzeń oraz faktów zbliżyło do siebie mnie i Lupina – tego niepozornego chłopca o dużych zielonych oczach, który skrywał w sobie więcej tajemnic, niż mógłbym się spodziewać.





______________________________________________________________________
* Fragment w całości pochodzi z książki „Harry Potter i Insygnia Śmierci”, r. 33, str. 687-688 autorstwa J.K. Rowling i został jedynie przekształcony na rzecz opowiadania.

3 komentarze:

  1. Tak mi się spodobało, że aż nabrałam mega chęci na przeczytanie jeszcze raz HP. Magiczne. Czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  2. O jejku, jak mi było tęskno do czegoś nowego z tą parką~

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń