12. Sprawdzone podejrzenia



„Huncwoty”, mówisz?- zapytał Remus z uśmiechem, kiedy szliśmy przez błonia w stronę zamku. Poppy Pomfrey zaczepiła nas wcześniej na korytarzu i poprosiła, żebyśmy zeszli do chatki Hagrida po świeży sok z dyni, jako że wiedziała, iż się z nim przyjaźnimy. James po wczorajszej kiepskiej kolacji był głodny, więc poszedł od razu do Wielkiej Sali wraz z Peterem, który... cóż, też był głodny.
Ano huncwoty!- zawołałem ze śmiechem.- Tak nas nazwał jakiś portret, więc przyjęliśmy to jako świetną i bardzo adekwatną do naszych poczynań oraz pasującą do nas nazwę dla naszej paczki. 
Rzeczywiście, nazwa idealna – stwierdził Lupin. Widziałem już, że marszczy brwi, a przeczuwając, że ma zamiar zapytać, co robiliśmy we trójkę na korytarzu po ciemku, wypaliłem szybko:
Och, no i mam nadzieję, że James cię wczoraj nie uraził. Mało brakowało, a zacząłby wysnuwać wnioski, że od teraz będziesz się zamieniał w wilkołaka.
Nie jestem zły – odparł Remus, potrząsając głową. Ani w jego głosie ani w jego spojrzeniu nie wyczułem żadnego wahania. Być może przygotował się na to, że spróbujemy jakoś pociągnąć temat – nawet jeśli nie domyślał się, że jesteśmy świadomi tego, kim jest.
Wiem, że nie jesteś – zapewniłem odruchowo, po czym spaliłem buraka na twarzy. Chyba nie powinienem aż tak naprowadzać go na trop...
Remus spojrzał na mnie dziwnie, mierząc od góry do dołu.
To po co te pytanie?- spytał.
Z grzeczności – odparłem, uśmiechając się nerwowo. Lupin zmarszczył brwi, wciąż się na mnie gapiąc, więc postanowiłem zmienić temat.- Nie za ciężki ten sok? Może go za ciebie poniosę?
Kiedy wychodziliśmy od Hagrida twierdziłeś, że nie ma potrzeby, żeby taki mięśniak jak ty to dźwigał, bo sam sobie poradzę – przypomniał mi Remus.
Tamto też było z grzeczności... – wymamrotałem, odchrząkując z zakłopotaniem i odbierając od niego wiaderko soku, który Hagrid wycisnął z dyni.- Pewnie męczy cię ciągła rola matki, chciałem, żebyś poczuł się trochę jak ojciec.
Lupin westchnął ciężko, kręcąc tylko głową i wywracając wymownie oczami. Kiedy tak wspinaliśmy się po wzgórzu w kierunku zamku, pozwoliłem sobie przyjrzeć mu się uważnie. Szukałem czegokolwiek, co mogłoby wskazywać na to, że Remus jest wilkołakiem. Ale nie widziałem żadnego morderczego błysku w oku, żadnego zachowania, które zdradzałoby jakąkolwiek agresję czy brutalność z jego strony, żadnego wbijania paznokci w dłoń, czy obfitego owłosienia.
To był po prostu Remus. Remus Lupin – wysoki, szczupły chłopak o nieco bladej cerze i czuprynie bardzo jasnych, prawie siwych włosów. O oczach w kolorze żywej zieleni, w których błyskała niepohamowana ciekawość świata, psotne iskierki, ale również rozsądek i troska o bliskich. W której czasem pojawiało się dziwne wahanie, czasem melancholia, a czasem znudzenie. 
Chłopak, który szedł obok mnie był miłym, sympatycznym, czasami nierozgarniętym chłopakiem, który wpadał na ścianę, kiedy pochłonęła go książka, albo uderzał głową w próg drzwi w lochach, gdzie strop był zdradliwie niski, a on o tym zapominał. Był Remusem Lupinem, który czasem bujał w obłokach do tego stopnia, że nie zauważał, gdy zawiązywaliśmy mu w supeł sznurowadła, albo czarowaliśmy jego szatę, by wyrosły na niej grzybki, czy przy pomocy różdżek wiązaliśmy jego włosy w miniaturowe kiteczki związane kolorowymi wstążeczkami.
Sam się sobie dziwiłem, że potrafię dostrzec w nim tak wiele – nawet w Jamesie tyle nie zauważałem, a przecież byłem z nim bliżej niż z Remusem. 
Przynajmniej teoretycznie.
To był właśnie Remus. Remus Lupin, którego...
Możesz już przestać się tak na mnie gapić?!- wybuchnął nagle, rumiany na twarzy.
T-to z grzeczności!- wykrzyknąłem odruchowo, przestraszony, zanim zdołałem ugryźć się w język.
Lupin sapnął wściekle, zatrzymując się i wbijając we mnie bardzo rozzłoszczone spojrzenie tych niesamowicie ładnych, zwykle łagodnych oczu.
O co ci chodzi, co?- rzucił zaczepnie.- Od samego rana dziwnie się zachowujesz!
Wcale nie – próbowałem się wybronić. Wzruszyłem nonszalancko ramionami.- Po prostu sobie na ciebie patrzyłem. Co, nie mogę?
Jak chcesz sobie na kogoś popatrzeć, to popatrz sobie na Jamesa!- fuknął na mnie Lupin.
Na Jamesa patrzę, jak zasypiam!- odparowałem.- No to na ciebie patrzę sobie teraz! A co, zabronisz mi może?- zacząłem zbliżać się do niego z wielkim wytrzeszczem, miotając głową na wszystkie strony i oglądając go całego.
Remus zaczął się ode mnie odsuwać, uśmiechając się coraz szerzej, aż w końcu wybuchając śmiechem.
Przestań już, no!- zaśmiał się, ale ja wciąż miotałem głową, uparcie się do niego zbliżając.- Syriuszu, ty bałwanie, przestań!
Lupin śmiał się coraz głośniej, odsuwając ode mnie i wyciągając ręce przed siebie, by w razie co mnie odepchnąć – i nawet dobrze się stało, bo po chwili potknąłem się o kamień i przewróciłem się na niego, upuszczając wiaderko z sokiem dyniowym. Oczywiście, przez moje wygłupy obaj wylądowaliśmy na ziemi, śmiejąc się do rozpuku.
Widzisz, co narobiłeś?- parsknął Remus.- Złaź, kretynie, no dalej!
Niestety, dalej leżałem na Lupinie, bo śmiech aż odebrał mi siły i każda próba podniesienia się kończyła się tym, że upadałem na mojego przyjaciela, przez co znów wybuchaliśmy śmiechem. W końcu jednak Remus odsunął mnie, jednocześnie siadając i podtrzymując mnie, bo moje ciało odruchowo chciało na niego opaść.
Jeszcze przez chwilę śmialiśmy się jak opętani, nie będąc w stanie się opanować. W końcu jednak sytuacja zmusiła nas do powolnego uspokojenia się, kiedy zaczęliśmy zdawać sobie sprawę z tego, jak blisko siebie byliśmy: siedziałem mu przecież na udach, mając jego twarz – i te niesamowite zielone oczy – tuż przed sobą. Widziałem, jak ich spojrzenie zmienia się powoli z rozbawionego na nieco poważniejsze. 
Wybacz – powiedziałem pospiesznie, uśmiechając się i podnosząc z ziemi.
Rany, co za żenująca sytuacja...- wymamrotał, również się podnosząc. Spojrzeliśmy na siebie i w tym samym czasie się zarumieniliśmy.
Yyy, chodźmy może po nowy sok, co?- zaproponowałem. Poprzedni wylał się na trawę, a wiaderko sturlało się ze zbocza.
Ja pójdę, ty już idź na śniadanie – polecił Remus, otrzepując swoją szatę.- Weź coś dla mnie, bo w tej sytuacji nie zdążymy oboje się najeść. Zjem tuż przed lekcją, albo po.
Dobra.- Pokiwałem głową.- Masło orzechowe i dżem?
Lupin spojrzał na mnie dziwnie, a potem odwrócił twarz i uśmiechnął się.
No – powiedział.- Pospiesz się, zanim Peter i James zjedzą wszystko, co najlepsze.
Znów pokiwałem głową, podczas gdy Remus ruszył wzdłuż zbocza, kierując się do wiaderka oraz dalej, do chatki Hagrida. Odwróciłem się powoli, zaciskając mocno powieki i szepcząc do siebie z całą mocą kłębiących się we mnie uczuć i emocji:
Kretyn!

Można by powiedzieć, że dni mijały nam spokojnie, gdyby nie fakt, że ja, James i Peter trwaliśmy w świadomości, że czekamy na potwierdzenie naszych przypuszczeń. Potter sprawdził już, że pełnia księżyca ma być w ostatnim tygodniu kwietnia. 
Czekaliśmy jak na skazanie.
Bez względu na prawdę, Remus pozostanie naszym przyjacielem – wyszeptał do mnie James podczas wtorkowego obiadu, kiedy Lupin tłumaczył Peterowi coś z transmutacji i nie mógł nas usłyszeć przez gwar rozmów.
Stary, nie musisz mi tego mówić – odparłem cicho.
On ma po prostu...- James zmarszczył brwi z namysłem.- Taki mały... futerkowy problem. No nie?
Nie mogłem się nie uśmiechnąć, słysząc jak uroczo to nazwał.
Również tak uważam – stwierdziłem, jednak po chwili nieco spoważniałem.- Zastanawia mnie tylko jedno – wyszeptałem mu do ucha.
No?
Zagryzłem lekko wargę, spoglądając na Remusa, by upewnić się, że nie podsłuchuje.
Chodzi o Hogwart Express – wyjaśniłem.- Remus mówi, że wraca do domu, ale... czy pociąg kursuje w każdym miesiącu? No bo... to dosyć wygodne, skoro kursuje akurat na krótko przed i krótko po pełni, prawda? Rozumiem dni, kiedy wraca się do domu na święta, ferie, czy wakacje... ale żeby tak co miesiąc?
Hmm...- Wyraźnie dałem Jamesowi do myślenia, bo jego spojrzenie stało się jakby odległe. Potter zaczął machinalnie stukać widelcem o blat stołu.- Może się teleportuje...?
Na pewno nie z zamku, teleportacja jest tu niemożliwa – odparłem.- Poza tym nie może tego zrobić sam, na pewno nie jest aż tak zdolny! Nawet, jeśli ktoś mu pomaga, to trochę to ryzykowne...
Czyli proszek Fiuu – stwierdził James, kiwając głową.- Nie znam innej opcji, chyba że na miotle. Ale każda miotła ma swoje ograniczenia, więc to raczej też odpada.
Ciekaw jestem, jak to naprawdę wygląda...- mruknąłem, żując w zastanowieniu kawałek krokieta.
Wiesz...- Potter zerknął szybko na naszych przyjaciół.- Jest pewien sposób...
Chcesz to zrobić?- wytrzeszczyłem na niego oczy.- Ale... co, jeśli Remus opuszcza teren Hogwartu? Słyszałem, że jak ktoś próbuje uciec, to niewidzialna bariera chroniąca zamek pali go na wiór...
Zdurniałeś do reszty?- syknął James, znów szybko spoglądając na Lupina i Pettigrew.- Na pewno się tak nie dzieje! Co najwyżej cię odrzuci, a nauczyciele od razu będą wiedzieć, że ktoś się próbował wymknąć. Odprowadzimy go po prostu... i w razie co, po prostu wrócimy.- Wzruszył beztrosko ramionami.- Lepiej nie mówić Remusowi, że chcemy go odprowadzić, bo nabierze podejrzeń, że nabraliśmy podejrzeń.
Tak, ale jest pewien szkopuł...- westchnąłem.
Jaki?- Potter zmarszczył brwi.
Remus zawsze opuszcza szkołę w czasie zajęć – mruknąłem, patrząc na niego znacząco.- Jeśli mamy go śledzić, musimy się zwinąć z lekcji!
Och, no tak...- James skrzywił się lekko.- No trudno, tak zrobimy. Nie ma wyjścia, jeśli chcemy się dowiedzieć.
Nie no, nie wytrzymam tyle czasu...- westchnąłem, spoglądając na Remusa.- Cały miesiąc siedzieliśmy jak na szpilkach, czekając na pełnię, a teraz będziemy czekać, aż ona minie... A tak w ogóle to chyba musimy mu jakoś powiedzieć, że wiemy, no nie?
O to zaczniemy się martwić, jak już dostaniemy dowód na to, że to, co myślimy, jest prawdą – powiedział James z powagą.
Wróciliśmy do posiłku, nieco zrezygnowani ale i stanowczy w naszych decyzjach. Po chwili, sądząc po błogim wyrazie na twarzy Petera, Lupin skończył tłumaczyć mu transmutacje i obaj również zajęli się obiadem.
Słuchajcie, chłopaki – zaczął Remus, a ja i James w tej samej chwili poderwaliśmy głowy, nadstawiając uszu.- Znowu muszę wyjechać... Tym razem chodzi o moją babcię. Tę, o której byłem na święta, w Pensylwanii. Trafiła do szpitala i wygląda na to, że nie pożyje długo, więc... jedziemy z rodzicami się z nią pożegnać.
Och, to przykre...- mruknąłem, spuszczając wzrok na stół. Właściwie to było mi autentycznie przykro, chociaż nie miałem pojęcia, czy Lupin mówił prawdę.
Może jednak jej się polepszy...- powiedział łagodnie James.- Ale, oczywiście, rozumiem. Zrobimy ci z Syriuszem i Peterem kopie notatek z lekcji.
Dzięki.- Remus pokiwał głową.
Kiedy wyjeżdżasz?- zapytałem, starając się, by w moim głosie nie słychać było napięcia.
Jutro popołudniu – odparł.
Ja i James spojrzeliśmy na siebie ukradkiem. To właśnie jutro miała zacząć się pełnia. Jeśli Remus wróci za trzy, cztery dni...
To będzie oznaczać, że naprawdę jest wilkołakiem.
Będziemy na ciebie czekać – powiedział Pettigrew, uśmiechając się do niego pocieszająco.- Pozdrów od nas rodziców i babcię.
Na pewno tak zrobię – odparł, odwzajemniając jego uśmiech.
Tym razem ja i James już się nie odezwaliśmy. W milczeniu jedliśmy obiad i mogłem się założyć, że Potter, podobnie jak ja, prawie nie czuł jego smaku.
Następnego dnia popołudniu razem z Potterem podjęliśmy drastyczne środki. Po części z czystej ciekawości, po części z niepokoju, a po części ze zwykłej troski, postanowiliśmy opuścić zajęcia i śledzić Lupina. W tym celu z samego rana, zanim wyszliśmy na lekcje, James upchnął w swojej torbie pelerynę niewidkę. Używanie jej za dnia było ryzykowne, bo na korytarzach będą kręcić się uczniowie, którzy mogą w tajemniczy sposób wpadać na coś niewidzialnego, ale wraz z Potterem postawiliśmy już na swoim.
Kiedy więc Remus pożegnał się z nami przed lekcją eliksirów i udał się po swój plecak do pokoju Wieży Gryfindoru, ja i James po chwili ruszyliśmy za nim. Peter musiał zostać, bo poruszanie się pod peleryną za dnia nawet jednej osobie sprawiałoby problem, a co dopiero trzem.
Kryjąc się na korytarzu drugiego piętra, z dala od ludzi i portretów, nakryliśmy się peleryną i poszliśmy za Remusem. Nasze torby miał Pettigrew, tak żeby wyglądało na to, jakbyśmy mieli wrócić na lekcję.
Trochę się denerwuję, a ty?- spytał szeptem James.
Przecież widzę, że aż się palisz z podniecenia!- prychnąłem cicho, obrzucając przyjaciela spojrzeniem.
Zmusiłeś mnie do tego pomysłu!- syknął w odpowiedzi.
Niby jak?
No... zaciekawiłeś mnie.- James wzruszył ramionami, a ja wywróciłem oczami w irytacji.
Wkrótce Remus pojawił się przed portretem Grubej Damy, wyszedłszy z ukrytego za nią przejścia. Miał na sobie zwykłe spodnie i jeden ze swoich rozciągniętych sweterków w kolorze brzoskwini. Wciągnęliśmy z Potterem powietrze do płuc, kiedy Remus mijał nas na schodach, po czym ruszyliśmy za nim, starając się nie robić hałasu obcasami butów. 
Trochę nas zdziwiło, kiedy Lupin nieoczekiwanie skręcił na pierwsze piętro i ruszył przez korytarz. Rzuciliśmy sobie z Potterem zaskoczone spojrzenie, po czym szybko ruszyliśmy za naszym przyjacielem.
Jeszcze większe było nasze zdumienie, kiedy Remus zbliżył się do gabinetu profesor McGonagall, która właśnie wyszła z klasy transmutacji.
Ach, jest już pan, panie Lupin – powiedziała, patrząc na niego zaskakująco łagodnie. Podeszła do drzwi swojego gabinetu i otworzyła je kluczem.- Proszę. Profesor Dumbledore niedługo do pana przyjdzie.
Dziękuję, pani profesor – odparł Remus.
Zniknął za drzwiami gabinetu McGonagall, podczas gdy sama pani profesor pospieszyła do swojej klasy na zajęcia.
No, to bardzo dziwne, że sam Dumbledore ma go odprowadzić do Hogsmade – mruknął do mnie James.
Chyba, że kominek w jej gabinecie jest połączony z siecią Fiuu – odparłem.- A Dumbledore po prostu nadzoruje przeniesienie Remusa. A tak poza tym, to na pewno powinniśmy tu stać? Skoro zaraz ma się tu zjawić dyrektor...
Przecież pod peleryną nas nie zauważy.- Potter zmarszczył brwi.
No nie wiem, w końcu to Dumbledore...- Wzruszyłem ramionami.
Nie panikuj, ofermo – wyszeptał ze złością.- Chcesz wiedzieć, co się stanie z Remusem?
No chcę...
No to siedź... znaczy stój... cicho i nie marudź.
Spełniłem jego polecenie, choć niezbyt chętnie. Albus Dumbledore był przecież bardzo potężnym czarodziejem, o czym świadczyły nie tylko liczne artykuły w gazetach i fragmenty książek, ale również fakt, że był dyrektorem Hogwartu. Takiego stanowiska nie mógł otrzymać byle kto.
Na całe szczęście Dumbledore nadszedł z przeciwnej strony korytarza, nie musieliśmy więc obawiać się, że przypadkiem nas potrąci. Był to wysoki mężczyzna o długich białych włosach i równie długiej brodzie. Większość uczniów uważała, że jest życzliwy i przyjazny, a do tego ma zabawne poczucie humoru, o czym świadczyły jego przemowy do uczniów oraz podejście do nich.
I tym razem wyglądał całkiem wesoło. Szedł raźnym krokiem, nucąc pod nosem jakąś melodię. Podszedłszy do drzwi gabinetu profesor McGonagall, zapukał w nie, a potem wszedł do środka.
Jasny gwint...- wyszeptał James z przejęciem.- Jestem coraz bardziej pewien, że nasze przypuszczenia się sprawdzą, Syriuszu.
Ja tak samo...- mruknąłem, przełykając ciężko ślinę.
Czekaliśmy ponad piętnaście minut w kompletnej, pełnej napięcia ciszy, kiedy w końcu Dumbledore wyszedł... ale sam. Przytrzymał jednak chwilę drzwi, jakby kogoś przepuszczał, przy okazji rozglądając się po korytarzu. Po chwili ruszył w naszą stronę, a ja i James przylgnęliśmy do ściany, wstrzymując oddechy.
Kiedy Dumbledore zniknął na schodach, ostrożnie ruszyliśmy za nim, nie odzywając się do siebie ani słowem w obawie, że dyrektor mógłby coś usłyszeć. Ten tymczasem zszedł na parter i ruszył do wyjścia ze szkoły. Wyszliśmy za nim na dziedziniec, a tam, ku naszemu zaskoczeniu czekał...
Dzień dobry, panie psorze – powiedział Rubeus Hagrid.
Witaj, Hagridzie – odparł beztroskim tonem Dumbledore.
Ee, to tego...- Hagrid rozejrzał się.- Gdzie jest...?- Nagle urwał i popatrzył gdzieś na lewo obok siebie.- Ach, no dobra.
Jak ci się udały wczorajsze łowy, Hagridzie?- zagadnął życzliwie dyrektor.
A dobrze, panie psorze, nie narzekam.- Rubeus zaśmiał się lekko.- Nawet żem Aragoga odwiedził pod wieczór, to się uparł, żeby mi trochę pomóc.
Pozdrów go ode mnie następnym razem – poprosił Dumbledore.
Tak zrobię, panie psorze.- Hagrid pokiwał skwapliwie głową.- To... tego, czas goni.
To prawda.- Teraz to dyrektor pokiwał głową.- Do zobaczenia na kolacji.
Do zobaczenia, panie psorze.
Spojrzeliśmy na siebie z Jamesem, zupełnie ogłupiali. Co to była za wymiana zdań? Bo przecież to chyba niemożliwe, żeby Dumbledore wyszedł tylko po to, by zapytać Hagrida o jakieś łowy, w dodatku wiedząc, że o tej właśnie porze i w tym właśnie miejscu Rubeus będzie na niego czekał, by mu odpowiedzieć.
To co robimy?- wyszeptałem, kiedy dyrektor wrócił do zamku, a Hagrid zaczął się oddalać w kierunku błoni i swojej chatki.- Myślisz, że Dumbledore nas wyczuł i postanowił nas zmylić?
James spoglądał to na Hagrida, to na zamek, marszcząc mocno brwi. Po chwili poprawił swoje okulary i stwierdził pewnym tonem:
Idziemy za Hagridem.
Jesteś pewien?
Kiedy Dumbledore się tu zjawił, Hagrid zapytał „Gdzie jest...?” i nie dokończył. Być może chodziło o Remusa! Spojrzał wtedy w lewo, zauważyłeś?
No tak, ale...- zacząłem, jednak urwałem, kiedy coś mi wpadło do głowy.- Myślisz, że Remus jest pod drugą peleryną niewidką?
Kto wie...- mruknął tylko Potter.
Pospieszyliśmy za naszym przyjacielem pół-olbrzymem. Szedł ścieżką w kierunku swojej chatki i z każdym kolejnym krokiem czułem w piersi, jakby coś mi w niej rosło – i byłem pewien, że z Potterem było podobnie.
Teraz to nabiera sensu – powiedział cicho James. Hagrid był za daleko, by nas usłyszeć, ale i tak woleliśmy zachować ostrożność.- Hagrid odprowadza Remusa do Zakazanego Lasu, a tam o północy Lupin zamienia się w wilkołaka. To tłumaczy też, dlaczego ma tę szramę na policzku. Pewnie stoczył walkę z jakimś innym wilkołakiem...
Założę się, że ten drugi wygląda gorzej – stwierdziłem zjadliwym tonem, mrużąc oczy. 
Na pewno – stwierdził dobitnie Potter.- O ile w ogóle jeszcze... co on robi?
Przystanęliśmy, zaskoczeni, kiedy Hagrid nagle zboczył ze ścieżki i ruszył w kierunku Wierzby Bijącej. Z początku wydawało nam się, że minie ją i pójdzie dalej w las, ale nie – Hagrid zbliżył się powoli do wierzby, po czym podbiegł do niej nagle, rzucając się na ziemię tuż przy jej pniu i ciężko opierając dłonie o korzenie.
Może zobaczył wiewiórkę i chciał ją uratować?- zapytał podekscytowany James.
Nie...- odparłem z wahaniem, powoli wytrzeszczając oczy.- James, spójrz...
Na co?- Potter poprawił swoje okulary.
Drzewo – wydusiłem z siebie.- Ono się nie rusza...
No... no rzeczywiście – mruknął James.- Może Hagrida nie atakuje? Może go lubi...?
Podejdźmy bliżej!
Ruszyliśmy niemal biegiem, by jak najszybciej zbliżyć się do gajowego i sprawdzić, co też takiego złapał – bo nie ulegało wątpliwości, że ściskał coś mocno w swoich wielkich dłoniach. Ledwie dotarliśmy na miejsce, po czym stanęliśmy jak wryci, wyraźnie słysząc głos Remusa:
Dzięki, Hagridzie, już!
Trzymaj się, mały!- odparł Rubeus, po czym podniósł się i spiesznymi krokami odsunął od Wierzby Bijącej, która po chwili groźnie potrząsnęła konarami i zatrzeszczała.
Jeszcze przez chwilę staliśmy z Jamesem przed nią, osłupiali, po czym pospiesznie cofnęliśmy się na bezpieczną odległość. Hagrid tymczasem ruszył w kierunku swojego domku, jak gdyby nigdy nic.
Nie rozumiem...- wymamrotałem.- Słyszałeś głos Remusa? Bo ja tak...
Ja też...- James przełknął ciężko ślinę, przyglądając się uważnie drzewu.
Przyszła mi do głowy bardzo głupia myśl...- zacząłem, spoglądając ostrożnie na mojego przyjaciela.
Lepiej nie mów tego głośno – odparł Potter.- Bo obawiam się, że myślimy o tym samym. Ale to niemożliwe, żeby Remus był Wierzbą Bijącą. Przecież ona tu stoi całymi dniami i rzuca się na uczniów, ba, nawet na samego Lupina, kiedy z nami gra!
Toteż mówię, że to głupia myśl...- wydukałem, wciąż trochę oszołomiony. Spojrzałem za Hagridem.- Chodźmy go zapytać, James.
Zdurniałeś?- Potter spojrzał na mnie.- Nikt nie powinien wiedzieć o tym, że my wiemy!
Nawet Hagrid?- wykrzyknąłem.- Przecież to... no, Hagrid! To nasz przyjaciel, w życiu by nie wygadał nauczycielom, że wiemy! 
Nawet Dumbledore'owi?- James uniósł sceptycznie brew.- Przecież wiesz, jakim ogromnym szacunkiem go darzy! Na pewno wypapla, jeśli dyrektor go przyciśnie. A wtedy...- Potter pokiwał z powagą głową.- Spali nas na wiór.
Teraz to ty zdurniałeś – stwierdziłem, obrzucając go spojrzeniem.- Jeśli już, to wyczyści nam pamięć, a to na dodatek tylko w najgorszym przypadku! Wie przecież, że przyjaźnimy się z Remusem, i że w życiu byśmy nie wygadali takiego sekretu! Poza tym...- dodałem, spuszczając wzrok i wzdychając cicho.- Jestem pewien, że Remusowi będzie lepiej, jeśli będzie mógł dzielić z nami swoją tajemnicę... Może i jesteśmy jego przyjaciółmi, ale mam dziwne wrażenie, że on mimo to czuje się samotnie. Ponieważ nie może nikomu powiedzieć o swojej drugiej naturze... On cierpi... no nie?- Spojrzałem na Jamesa ze zrezygnowaniem. Potter również wpatrywał się we mnie, a ja pierwszy raz dostrzegłem w jego zwykle wesołym spojrzeniu głęboki smutek.
Masz rację – westchnął.- Chodźmy do Hagrida i wypytajmy go o wszystko. 
Dobra.- Pokiwałem ochoczo głową.
Ruszyliśmy przez błonia, wciąż pod peleryną, kierując się do chatki gajowego, do której właśnie wchodził Hagrid. Cieszyłem się na myśl, że wkrótce poznamy całą prawdę i już nie będziemy musieli się niczego domyślać, ani trwać w niewiedzy.
A przede wszystkim cieszyłem się z tego, że Remus nie będzie już trwał w tym wszystkim sam. 



2 komentarze:

  1. Bardzo lubię to opowiadanie. Bardzo,bardzo. Jest takie jakie powinno być opowiadanie z HP. Magiczne. Uroczo magiczne. Nah.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że masz o nim takie zdanie (/)///(\)

      Usuń

Łączna liczba wyświetleń