+14. To nie koniec psot!



Tego wieczoru ja, James, Remus i Peter zrezygnowaliśmy ze spędzania czasu w pokoju wspólnym Gryffonów. Zebraliśmy się w naszym dormitorium między moim a Jamesa łóżkiem; ja i Potter oparliśmy się o jego łóżko, Lupin i Pettigrew natomiast o moje. Siedzieliśmy więc zwróceni do siebie twarzami, atmosfera wokół nas była poważna, zdawała się wręcz lekko przytłaczać i ciążyć na nas niczym klątwa. Między nami panowała cisza, podczas której spoglądaliśmy sobie wszyscy w oczy.
Pierwszy nie wytrzymał James.
Więc...- zaczął niemal urzędowym tonem, po czym odchrząknął lekko.- Jeśli będzie ci w ten sposób łatwiej, możemy zacząć zadawać pyta-...
O, nie – przerwał mu stanowczo Remus, unosząc dłoń.- Znając was, zaczniecie mnie nimi zasypywać i będę miał jeszcze większy mętlik w głowie, niż gdybym zaczął samodzielnie.
Och...- Potter przybrał zawiedzioną minę.- Okej...
Patrząc na mojego najlepszego przyjaciela, z rozbawieniem zerknąłem na Lupina, zastanawiając się, czy zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo zranił nadgorliwą ciekawość Jamesa. Odkąd znalazłem Remusa na Wieży Astronomicznej minęło prawie sześć godzin, podczas których całą czwórką byliśmy zmuszeni zmagać się z lekcjami, obiadem, a potem jeszcze pracą domową, gdyż Lupin stanowczo odmówił składania wyjaśnień, nim wypełni wszystkie swoje obowiązki. James był oburzony i jawnie się sprzeciwiał, ale kiedy wyszeptałem mu do ucha, że jeśli się nie zamknie, to Remus postanowi najpierw nadrobić jeszcze zaległości sprzed kilku dni, Potter posłusznie usłuchał mojej rady i dał naszemu wilkołaczemu przyjacielowi spokój.
Teraz jednak, po odrobionych nudnych pracach domowych, w końcu zebraliśmy się w naszym stałym gronie, aby usłyszeć wyjaśnienia od Remusa.
Kiedy Lupin wziął powolny, głęboki oddech, wszyscy trzej niemal jednocześnie zrobiliśmy to samo, z uwagą wpatrując się w Remusa, który popatrzył na nas z irytacją, wypuszczając powietrze.
Przestańcie się tak na mnie gapić, nie jesteście w muzeum!- warknął ze złością, rumieniąc się leciutko.
Właściwie to wilko-...- zaczął James, ale pospiesznie trąciłem go łokciem w żebro, uciszając go dodatkowo spojrzeniem. Lupin miał właśnie zamiar wziąć się do wyjaśnień i nie miałem zamiaru pozwolić, by ktokolwiek nam teraz przerwał. To była ważna chwila dla całej naszej czwórki, a zwłaszcza dla Remusa.
Lupin znów popatrzył na nas po kolei, upewniając się, że trzymamy jadaczki zamknięte, po czym westchnął lekko i, podciągnąwszy kolana pod brodę, zaczął swoją opowieść:
Słyszeliście kiedyś o Fenrirze Greybacku?- zapytał, a kiedy ja i James skinęliśmy z powagą głową, ciągnął dalej:- To on mnie zaatakował. To on przemienił mnie w wilkołaka.
Ehm... chłopaki?- Peter popatrzył po nas z lekką paniką.- J-ja nie wiem kim jest ten Greyback...
To wilkołak – wyjaśnił James, poprawiając okulary na nosie.- Parę lat temu Ministerstwo próbowało go zapuszkować za zamordowanie jakichś mugolskich dzieci, ale im nawiał.
Taak – mruknął Remus, kiwając lekko głową.- Mój ojciec się do tego przyczynił. To znaczy... Greybacka prawie uniewinnili, ale przez mojego ojca musiał się postawić i uciekać. Przy okazji go obraził, a Greyback tak się wkurzył, że w ramach zemsty włamał się do naszego domu i... próbował mnie zabić.
Wciągnąłem głośno powietrze, wstrzymując je w płucach na kilkanaście długich sekund i wpatrując się z napięciem w mojego przyjaciela. Kiedyś podsłuchałem rozmowę moich rodziców na temat Greybacka. Ich zdaniem jego bestialski czyn był okropny, ale nie na tyle, by go karać – może i zabił dwójkę dzieci, ale były to przecież mugole. O ile dobrze pamiętałem, do tego zdarzenia doszło jakieś siedem lat temu.
Siedem lat temu... więc...!
Miałem wtedy pięć lat – powiedział Remus, jakby dokańczając moją myśl. Naciągnął rękawy długawego swetra na swoje dłonie, po czym objął rękoma nogi. Podziwiałem go za to, że był w tym momencie taki spokojny: nie wydawał się ani przygnębiony, ani przerażony wspominaniem tamtych zdarzeń.- Greyback wpadł do mojej sypialni i pogryzł mnie. Mój tata przybiegł mi na ratunek całkiem szybko, ale i tak było już za późno; chociaż przeżyłem, nie uniknąłem zarażenia. Moi rodzice byli przerażeni.- Lupin uniósł wzrok, popatrując na nas nieśmiało.- Długo starali się znaleźć dla mnie lek, ale sami pewnie wiecie, że likantropii nie da się wyleczyć. Tata nie chciał, żeby ktokolwiek dowiedział się, że jestem wilkołakiem, dlatego przeprowadziliśmy się do miasta, a mi zakazano zadawać się z innymi dziećmi. No, wiecie.- Lupin wzruszył niewinnie ramionami.- Miałem ledwie pięć lat, istniało realne ryzyko, że wygadam im, czym jestem.
Poczułem nagle, że moje serce momentalnie zalał smutek. Wpatrywałem się w twarz Remusa – nieco bladą, usianą piegami tu i tam, z lekkimi zadrapaniami... I wyobraziłem ją sobie o siedem lat młodszą... wciąż szczupłą, ale o pucołowatych policzkach, wyglądającą zza okna jakiegoś domku i wpatrującą się w bawiące się na dworze dzieci.
Musiałeś czuć się bardzo samotny – stwierdził rzeczowo James. Na jego twarzy nie malowało się współczucie czy żal; po prostu przysłuchiwał się z uwagą w opowieść naszego przyjaciela, snując w głowie wnioski i domysły.
Remus wydawał się być wdzięczny za to, że nie próbuje okazać mu litości. Skinął mu głową.
Owszem, byłem – potwierdził.- Dlatego bardzo się ucieszyłem, kiedy zjawił się u nas Dumbledore i powiedział, że chciałby, abym zaczął uczyć się tu, w Hogwarcie. Zobaczyłem wtedy szansę na zdobycie pierwszego w moim życiu realnego przyjaciela. Jedynym warunkiem, jaki postawił przede mną Dumbledore, była obietnica, że zachowam w tajemnicy to, czym jestem. No...- Lupin westchnął ostentacyjnie.- Ale na moje nieszczęście takich sobie wścibskich przyjaciół znalazłem, że wszystko wyszło na jaw po paru miesiącach...
Mówiłeś, że to Dumbledore ci powiedział, że o wszystkim wiemy – przypomniałem sobie.- Znaczy, że on wie od Hagrida, a ty od Dumbledore'a. Czy Dumbledore się wkurzył?
Chyba nie zamierza nam usunąć wspomnień, prawda?- James wybałuszył oczy na Lupina.
Nie, raczej nie – odparł Remus, z wahaniem potrząsając głową.- Stwierdził, że pewnie tak czy tak będziecie za każdym razem odkrywać tę prawdę... zwłaszcza, jeżeli mam zamiar nadal się z wami trzymać.
Ale założę się, że gdybyśmy cię nie akceptowali, Dumbledore postanowiłby coś zrobić – stwierdził James z namysłem.- No wiecie, środki ostrożności i takie tam. W końcu dyrektor nas za dobrze nie zna. Nie może mieć pewności, że nie wygadamy nikomu sekretu Remusa. Choć, oczywiście, nie wygadamy – dodał od razu, spoglądając na Lupina.
Wyrzuciliby mnie ze szkoły – stwierdził markotnie Remus.- A napisałem już esej z transmutacji...
Już my o to zadbamy, żebyś się ich w życiu napisał – stwierdziłem rześkim tonem, trącając Jamesa łokciem, na co ten pokiwał skwapliwie głową.
Nie przeszkadza nam, że jesteś wilkołakiem – zapewnił.- To tylko mały, futerkowy problem, który można w dodatku łatwo obejść!
Obejść?- Remus uniósł brew.
No właśnie, więc jak to wygląda?- zapytałem, może z odrobinę zbyt dużym zapałem, wlepiając świecące oczy w Remusa.- Co się kryje pod wierzbą bijącą? Jakaś klatka? Lochy? Super tajny bunkier?
Tunel – odparł Lupin, patrząc na mnie jak na kretyna.- Prowadzi do niedużej wiejskiej chaty w Hogsmeade. W miasteczku krążą pogłoski, że w niej straszy, więc nikt się tam nie zbliża. Mogę tam się ukrywać i bezpiecznie przejść przemianę, bez obaw, że kogoś skrzywdzę. No...- Remus skrzywił się lekko.- Prócz siebie samego.
Co masz na myśli?- Nie rozumiał Peter.
Wilkołaki są z natury agresywne – wyjaśnił z westchnieniem Remus, spoglądając na nas niepewnie.- Kiedy się przemieniam... przestaję być sobą. Kompletnie tracę kontrolę i po prostu... dziczeję. Rozszarpuję i niszczę wszystko wokół, a ponieważ woń ludzi dochodzi do mnie nawet z dużej odległości, a ja nie mogę się wydostać z kryjówki, czasami gryzę samego siebie.
Stąd to ostatnie zadrapanie na twarzy – mruknąłem.- To, kiedy mówiłeś, że napadł cię pies.
Tak.- Lupin uśmiechnął się krzywo.- W rzeczywistości sam się tak urządziłem. Tych blizn i zadrapań mam więcej, szczególnie na nogach i rękach.
Dlatego ciągle chodzisz w długim rękawie – powiedział James, a Remus znów skinął głową na potwierdzenie.
Dobrze, że nie jesteś dziewczyną – palnąłem bezmyślnie.- Dziewczyny chodzą w spódnicach, więc...
Przyjaciele patrzyli na mnie w grobowej ciszy, łącznie z Jamesem.
Wiesz co, stary, jak ty już coś palniesz, to po prostu...- Potter pokręcił z dezaprobatą głową, a ja wyszczerzyłem lekko zęby w uśmiechu, bo Remus i Peter po chwili i tak się uśmiechnęli.
No, to teraz znacie już całą prawdę – stwierdził Lupin, wzruszając lekko ramionami.- Od was zależy, jakie będziecie mieli teraz o mnie zdanie...
Moje zdanie jakoś się szczególnie nie zmieniło – stwierdziłem, nawet się nad tym głębiej nie zastanawiając.- No bo patrz... jesteś Remus.- Wskazałem na niego dłonią.- Jesteś miły, mądry, bystry...
Masz poczucie humoru – dodał James, kiwając głową.- Nie takie, jak ja i Syriusz, ale wciąż!
Poza tym jesteś pomocny i jeszcze nie zauważyłem, żebyś komukolwiek robił krzywdę, nie licząc twojej poduszki, kiedy nie możesz jej odpowiednio ułożyć pod głową.
Właściwie to całkiem normalne, że raz na jakiś czas zamieniasz się w krwiożerczą bestię – stwierdził z namysłem James.
Ty, a może on wcale nie zamienia się w wilkołaka?- podsunąłem, spoglądając na Pottera z zainteresowaniem.- Może po prostu przez cały miesiąc jest taki dobry i uczynny, ale w głębi siebie tłumi złość i wściekłość, a potem o, pełnia księżyca, a on czuje zew, i idzie się trochę powyżywać na cudzych meblach?
Tej, stary, to jest całkiem prawdopodobna teoria!- James udał zafascynowanego moim filozofowaniem, podczas gdy Lupin spoglądał na nas z politowaniem.
Mhm, jasne – powiedział.- A futrem obrastam, bo przez cały miesiąc tłumię kudłate myśli?
Razem z Jamesem spojrzeliśmy na Remusa z zaskoczeniem, po czym jednocześnie ryknęliśmy śmiechem na całe dormitorium. Lupin wkrótce także zaczął śmiać się z samego siebie, a Pettigrew przyłączył się do nas.
Och, tak!- wysapał James, kiedy już się trochę uspokoił.- Pra... prawdziwe odzwierciedlenie Remusa! Jestem w stanie to sobie wyobrazić...
Ale zostańmy przy wilkołaku...- wysapałem, wykończony napadem śmiechu.- Osobiście wolę myśleć, że mam kumpla-wilkołaka, niż kumpla-po-prostu-świra!
Zdecydowanie wilkołak brzmi lepiej – parsknął Potter.
Ech, ale tak serio, chłopaki, niech wam nie przychodzi do głowy zaglądać do tunelu w czasie mojej przemiany – westchnął Lupin, kiedy i on się uspokoił.- Choćby nas łączyły nie wiadomo jak silne więzi, będąc bestią nie rozpoznam w was moich przyjaciół; ani z wyglądu, ani z głosu. Zaatakuję, żeby zabić.
Hmm...- James zamyślił się na chwilę.- No cóż, myślę, że nawet ja i Syriusz nie jesteśmy na tyle głupi, żeby pakować się do twojej nory.
Dzięki.- Remus skrzywił się, ale nie wyglądał na obrażonego.
Cieszę się, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy – stwierdził Potter, przeciągając się leniwie i wzdychając na koniec.- Oszczędziliśmy ci wymyślania kolejnych wymówek na następny miesiąc.
I tak muszę je wymyślać.- Lupin wzruszył ramionami.- Nie jesteście przecież jedynymi ciekawskimi w szkole. Prędzej czy później ktoś zauważy, że znikam co miesiąc w czasie pełni. Jakieś wyjaśnienia muszę mieć więc przygotowane.
Pomożemy ci wymyślać – zdecydował James, wstając ze swojego miejsca. Ja sam odruchowo poszedłem w jego ślady, za mną zaś Remus i Peter.- Twój sekret jest z nami bezpieczny, Remusie. Dopilnujemy, żebyś mógł spokojnie wyżywać się na meblach przez całe siedem lat nauki w Hogwarcie!
Dzięki – parsknął Lupin, a jego policzki zarumieniły się lekko, podczas gdy w oczach zalśniły radosne iskierki, w które się wgapiłem.
No, a teraz nie wiem jak wy, ale ja idę na kolację, bo z tych wszystkich emocji strasznie zgłodniałem – stwierdził James, klepiąc się po brzuchu.- Syriuszu, słyszałeś o tym, że kurczaki potrafią latać?
Spojrzałem na niego z uśmiechem, marszcząc lekko brwi.
Nie?- bąknąłem z lekkim powątpiewaniem.
Potter wyszczerzył do mnie zęby.
No to chodź – powiedział.- Pokażę ci, jak wysoko wzbijają się te pieczone!

***

Następnego dnia wszystko wróciło do normy... przynajmniej na pierwszy rzut oka. Bo gdyby przyjrzeć się naszej paczce huncwotów, dało się zauważyć, że zniknęła dotychczasowa bariera między mną, Jamesem i Peterem a Remusem, której wcześniej właściwie nie wyczuwaliśmy, a która jednak istniała. Lupin w końcu mógł rozluźnić się zupełnie w naszym towarzystwie, a my sami niesamowicie się do niego zbliżyliśmy.
To dlatego tuż przed pełnią bywał taki nerwowy – stwierdził James, kiedy szliśmy we dwoje do jedynego miejsca, w którym najczęściej szukaliśmy pomocy, gdy nie mogliśmy poradzić sobie z pracą domową – biblioteki.
Mhm.- Skrzywiłem się lekko.- Pamiętasz, jak dał mi na urodziny szczotkę do włosów? To było całkiem miłe...
Dopóki nie dał ci na oczach wszystkich Gryfonów tej dużej lalki w cukierkowej sukience, do kompletu.- James spojrzał na mnie ze współczuciem.- Miała takie same włosy, jak ty...
Pełnia wypadała wtedy drugiego listopada – mruknąłem ponuro, spoglądając na Pottera.- Sprawdziłem to wczoraj...
Był zły, bo oblałeś jego esej z eliksirów sosem borowikowym.
Obie rolki – potwierdziłem niechętnie.
A pamiętasz, jak zezłościł się, kiedy zaczarowałem cały komplet jego pościeli, żeby zmienił kolor na różowy?
Pamiętam.- Pokręciłem z westchnieniem głową.- Cztery godziny szukaliśmy z Peterem twoich okularów. Dobrze, że była sobota...
Musimy pamiętać, żeby zostawić Remusa w spokoju, kiedy nadchodzi „ten czas” - powiedział cicho James, kiedy wchodziliśmy do biblioteki.
Ruszyliśmy między regałami, przyglądając się tabliczkom z nazwami działów i zaglądając mimochodem do „uliczek”. Wszystkie były już nam znane, bo jak każdy uczeń zmuszeni byliśmy zaglądać tu od czasu do czasu, ale w przypadku moim i Jamesa dziewięć na dziesięć naszych wizyt w bibliotece polegało na znalezieniu jednego, tego samego obiektu.
Remusa Lupina.
Och!- zawołał głośno James, niemal na całą bibliotekę, zatrzymując się przy dziale astronomicznym.- O wilku mowa!
Spojrzałem w głąb uliczki i dostrzegłem między regałami Remusa, przeglądającego jakąś książkę. Kiedy usłyszał Jamesa, uniósł wzrok i spojrzał na niego jak na wariata, po czym sapnął z lekką irytacją i wywrócił oczami.
A jednak uśmiechnął się.
Podeszliśmy do niego, szczerząc radośnie zęby.
Co?- zapytał Remus, wracając spojrzeniem do książki.- Teraz będziecie zasypywać mnie przysłowiami i anegdotkami o wilkach?
Jasne, że nie, nie jesteśmy tacy wredni! Prawda, Syriuszu?- James spojrzał na mnie i pokiwał zachęcająco głową.
Prawda.- Ja również pokiwałem głową, spoglądając na Lupina.- Wiemy, jak się kończy wywoływanie wilka z lasu. Nie będziemy ryzykować.
Hm.- Remus nie był w stanie powstrzymać uśmiechu.- Co was sprowadza do biblioteki?
Zew natury, rzecz jasna – odparł James.
Wilki trzymają się stada – zauważyłem mądrze, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.- Czemu szlajasz się po zamku bez nas?
Bo kiedy wy polujecie na nowe ofiary, ja dbam o to, żebyście mieli od kogo odpisać lekcje – westchnął ostentacyjnie Remus, ruszając wzdłuż regału i dalej przeglądając książki.
No właśnie – odezwał się Potter, idąc za nim.- Przyszliśmy prosić cię o pomoc w napisaniu eseju z zielarstwa.
Tak, prosimy – potwierdziłem, kiwając głową.
Nie ma sprawy, z przyjemnością wam pomogę.- Remus uśmiechnął się do nas, po czym wcisnął mi do rąk trzy grube tomiska.
Po co ci te cegły?- stęknąłem, uginając się pod ich ciężarem.
Prosiliście o pomoc, więc właśnie jej wam udzieliłem – oznajmił beztroskim tonem Remus, po czym oddalił się od nas w kierunku przeciwnego działu.
Spojrzeliśmy na siebie z Jamesem, obaj z grobowymi minami.
Pełnia już była, prawda?- mruknął do mnie cicho.
W zeszłym tygodniu – odparłem ponuro.
Potter wbił teraz wzrok w tomiszcza na moich rękach.
Nie mam zamiaru tego otwierać, a co dopiero przeglądać – oznajmił.- O czytaniu nie wspominając.
No na mnie nie licz – prychnąłem, odkładając książki na najbliższe wolne miejsce.- Po prostu olejmy ten esej.
Dobra – zgodził się ochoczo James.- Dostaniemy szlaban, z którego pewnie i tak więcej się nauczymy niż z książek.
No właśnie. Chodźmy zrobić coś bardziej użytecznego.
Sprawdźmy, czy jakiś Ślizgon nas nie potrzebuje – zaproponował James.
Opuściliśmy bibliotekę, po czym skierowaliśmy się pustym korytarzem w losowym kierunku, przy okazji wyglądając przez zamkowe okna, skąd widzieliśmy widok na błonia, na których uczniowie lepili bałwany i obrzucali się śnieżkami.
Mugolskie zabawy – skomentowałem.
James skrzywił lekko usta, wyraźnie się nad czymś zastanawiając – rozpoznawałem już w tym minę kombinatora. Kiedy więc nagle szeroko się uśmiechnął, wcale mnie to nie zdziwiło. Zaskoczyły mnie natomiast jego kolejne słowa:
Może im pomożemy?
Chcesz lepić bałwana?- Uniosłem brwi.
Nie, żebym uważał mugolskie zabawy za niewarte mojego „czystokrwisto czarodziejskiego” czasu, bo takie rzucanie „kaczek” ćwiczyliśmy z chłopakami po dziś dzień (choć w bardziej magicznej mini-wersji – za pomocą różdżek puszczaliśmy kaczki w postaci płatków śniadaniowych, i robiliśmy to w misce mleka, zwłaszcza odkąd zamarzło jezioro), ale lepienie bałwana wydawało mi się prawdziwą stratą czasu.
Mam lepszy pomysł – powiedział James, teraz już szczerząc zęby w uśmiechu.- Chodźmy!
I ruszył truchtem przez korytarz. Ja zaś, ponieważ przyzwyczaiłem się już nie pytać Pottera o szczegóły, dopóki nie dotrzemy do potencjalnego celu, ruszyłem za nim, uśmiechając się pod nosem. James nie miewał złych pomysłów, więc wierzyłem, że będziemy się świetnie bawić.
Mój przyjaciel zaprowadził mnie jednak nie na błonia, ale na dziedziniec, skąd schowani za murkiem, mieliśmy świetny widok na bawiących się nieopodal rówieśników.
No dobra – powiedział James cicho, jakby nie chciał, by ktoś nas usłyszał – nawet jeśli byliśmy tu całkiem sami.- Plan jest taki: znam proste zaklęcie, które może chwilowo ożywić nieożywione przedmioty. Co prawda nie wiem, jak się ono przyjmie na bałwanie, bo tata prezentował mi je na poduszce... no, ale mamy okazję się o tym przekonać!
A co robiła ta poduszka?- zainteresowałem się. U mnie w domu nikt nigdy nie pokazywał takich sztuczek.
Noo...- mruknął James, marszcząc lekko brwi.- Głównie okładała sobą tatę po głowie... a potem rozdarła się na pół i rozsypała pierze po całym salonie... ale było zabawnie!- zapewnił, znów się uśmiechając. Wyciągnął zza paska spodni swoją różdżkę.- Wyluzuj, Syriuszu, nikomu nic się nie stanie! Tata nauczył mnie też przeciwzaklęcia, więc wszystko będziemy mieć pod kontrolą. Gotowy?
No jasne!- Sięgnąłem po własną różdżkę i odchrząknąłem.
To patrz i się ucz!
James uniósł lekko różdżkę, celując nią w najbliższego bałwana, któremu grupka Puchonów właśnie wcisnęła na głowę stary kociołek.
Confundus!- mruknął.
Z odrobiną napięcia obserwowaliśmy bałwana Puchonów, czekając na efekty. Od początku wątpiłem, by miał ożyć – w końcu sterta śniegu to nie przedmiot – dlatego nie zdziwiłem się widząc, że nadal stoi nieruchomo w miejscu.
Ale nie można było tego powiedzieć o jego „ubraniu”.
Aaa!- rozległy się dziewczęce, piskliwe krzyki, kiedy szalik w barwach Hufflepuffu zsunął się nagle z bałwana i zaczął pełznąć po ziemi niczym wąż, wyraźnie mając za cel grupkę Puchonów. Dwie pary jego postrzępionych końców ułożyły się nawet w kły.
Nie tylko szalik nieoczekiwanie ożył – zaklęcie Jamesa najwyraźniej objęło również obrócony do góry dnem kociołek na bałwaniej głowie, gdyż nagle zaczęła spod niego wypływać jakaś ciemna, gęsta ciecz, pełna przedziwnych bulw – i na dodatek najwyraźniej gorąca, bo głowa bałwana zaczęła powoli tracić swój okrągły kształt.
Spojrzeliśmy na siebie z Jamesem, parskając cicho śmiechem. Celu może i nie osiągnęliśmy, ale perspektywa psocenia się w ten sposób i tak była wystarczająco zadowalająca.
Dobra, teraz moja kolej!- zawołałem. Efekty zaklęcia Jamesa mocno mnie rozochociły do zabawy. Machnąłem swoją różdżką na kolejnego bałwana, wyjątkowo niekształtnego i szkaradnego.- Confundus!
Popielaty szalik bałwana wzbił się nagle w powietrze i zaczął krążyć nad głowami przerażonych i zdumionych uczniów, zionąc niteczkami niczym smok ogniem. Ponieważ był to jedyny przedmiot nieożywiony na moim celu (bałwan miał jedynie duże kamyki imitujące guziki i oczy), była to jedyna stworzona przeze mnie atrakcja, która zresztą nie trwała długo, bo szalik w końcu cały się spruł i zniknął – jego pozostałości w postaci setek nitek fruwały w porywach wiatru, zaplątując się we włosach uciekających Gryfonek.
Ja i James tymczasem zaśmiewaliśmy się za murkiem. Przyspieszyliśmy nieco naszą rozrywkę i wkrótce kolejne szaliki zaczęły otaczając jednego z bałwanów niczym mumię, jakaś uczniowska czapka, którą ktoś poświęcił na okrycie bałwaniej głowy poczęła ją pożerać, wydając przy tym głośne mlaszczące dźwięki i pomruki (i robiąc przy tym niezły bałagan), a jeden z kociołków zaczął tryskać fajerwerkami.
Niedługo potem śmialiśmy się już tak głośno, że nie było opcji, by nas nie nakryto – rozzłoszczeni rówieśnicy zaczęli posyłać w naszym kierunku dziesiątki śnieżek, gdy my skręcaliśmy się ze śmiechu. Nie mogliśmy jednak tak po prostu uciec, nie byliśmy przecież tchórzami! Zaczęliśmy śmiało kontratakować aż bitwa na śnieżki przerodziła się w prawdziwą śnieżną wojnę. Ponieważ nas było tylko dwóch, a tamtych około piętnastu, nasza porażka była nieunikniona – ale wcale nie zepsuło nam to humoru. Ostatecznie wszyscy wracaliśmy grupą do zamku, cali mokrzy od śniegu, ale zadowoleni, roześmiani i przyjemnie zmęczeni. Koledzy i koleżanki nie mieli nam już za złe naszych wybryków, zbyt zajęci triumfowaniem nad ilością śnieżek, którymi w nas trafili.
Wróciliśmy do Wieży Gryffindoru w towarzystwie czworga innych Gryfonów. Od razu poszliśmy z Potterem do naszego dormitorium, by się przebrać, a potem zeszliśmy do pokoju wspólnego, aby ogrzać się przed kominkiem.
Nieopodal, przy stoliku siedział Remus w towarzystwie Petera, obserwując nas z rozbawieniem i odrobiną dezaprobaty.
Co z waszym esejem z zielarstwa?- zapytał, kiedy dosiedliśmy się do nich.
Byliśmy na wojnie, Remusie – oznajmił z wyższością James.
Właśnie – dodałem od siebie.- Bohaterów wojny nie obowiązuje pisanie esejów.
Poległych na pewno – prychnął Lupin, po czym przysunął nam zwitek jakiegoś pergaminu.- Macie. Tylko nie przepisujcie słowo w słowo, bo i tak dostaniecie szlaban.
Wiedziałem, że zmięknie ci serce!- zawołał ze śmiechem James.
Zastanawia mnie – zacząłem, marszcząc lekko brwi i biorąc do ręki esej Remusa – jakim cudem tylko ja i James dostajemy opiernicz za ściąganie, a ty pozostajesz niewinny? Już parę razy zdarzyło się nam przepisać twoje wypociny słowo w słowo, a i tak nauczyciele karzą tylko naszą dwójkę.
Lupin wzruszył lekko ramionami z niewinną miną.
Po prostu zawsze mówię im, że spisaliście moje prace bez mojej wiedzy – wyjaśnił.
Spojrzeliśmy po sobie z Jamesem, powstrzymując się przed głośnym komentarzem. Ostatecznie i tak znów mieliśmy szczęście, że Remus się nad nami zlitował.
Obaj wiedzieliśmy, w jaki sposób to wykorzystać.



2 komentarze:

  1. Ja jestem wielką fanką twojego ff z HP :3
    I tak bardzo się cieszę, że będzie od czasu do czasu kontynuacja ;)
    Pozdrowionka i do następnego :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja ja na to czekałam! Kiedy zobaczyłam ten rozdział zaczęłam przytulać każdą osobą, która była w zasięgu. Czekam z tą samą niecierpliwością na ciąg dalszy <33

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń