Kuroko nie miał pojęcia, jak Kagamiemu i Himuro udało się tej nocy zasnąć. On sam, siedząc na parapecie kuchennego okna, wyglądał nerwowo na zewnątrz, przesuwając spojrzeniem po okolicy, oświetlonej jedynie odrobiną srebrzystego światła, które zapewniał wiszący posępnie księżyc. Prawie każdy cień wydawał się Tetsuyi należeć do Akashiego; za każdym razem kiedy błękitnowłosy zapatrzył się na dłużej w jedno miejsce, miał wrażenie, że gdzieś nieopodal coś się ruszyło, wytrącając go z równowagi i przyprawiając o szybsze bicie serca. Kołatało ono w jego piersi bardzo silnie, do tego stopnia, że słyszał je bardzo wyraźnie.
Non stop przełykał ślinę, tylko raz po raz zerkając na swoich śpiących towarzyszy, by upewnić się, że nie zbudził ich dochodzący z jego klatki piersiowej łomot. Było mu gorąco i czuł, że zaczyna się pocić, ale bał się otworzyć okno, mając dziwne przeczucie, że gdy tylko to uczyni, Seijuurou pojawi się znikąd, wtargnie do środka i wszystkich pozabija.
Czy od tej pory będzie tak już za każdym razem? Czy może to tylko jednorazowa sytuacja, z racji tego, że w pobliżu Kuroko był ktoś, na kim bardzo mu zależało, kogo niegdyś szczerze kochał, a teraz wciąż żywił do tej osoby sentyment? Czy gdyby Kuroko uciekł z dala od Kagamiego, nadal tak bardzo obawiałby się Akashiego?
Prawdopodobnie tak. Możliwe, że od teraz już zawsze będzie się tak czuł, ponieważ spotkał Taigę. Akashi nie spocznie, dopóki go nie zabije, a skoro tak właśnie będzie, Kuroko nie przestanie się martwić i obawiać o życie swego byłego kochanka i drogiego przyjaciela, jedynego, jaki mu pozostał na tym nędznym, zniszczonym wojną i ludzkim okrucieństwem świecie.
Skazany był na życie w strachu. Skazany był na ucieczkę. Całe jego jestestwo było jednym wielkim chaosem: przeżyć za wszelką cenę, a jednak powoli umierać, pogrążony w depresji, obarczony poczuciem winy i wyrzutami sumienia za przyczynienie się do śmierci tylu istnień...
Kuroko po raz kolejny przełknął ciężko ślinę i spojrzał na leżącą na kolanach komórkę. Wyciszył dźwięki, by nie obudzić towarzyszy, i choć w ciemnej kuchni zauważyłby mrugający ekran przy nadchodzącym połączeniu, to jednak odruchowo wciąż sprawdzał, czy Akashi nie dzwoni, mimo późnej godziny. W końcu zdarzało mu się już dzwonić w środku nocy.
Ani razu nie zdarzyło mu się obudzić Kuroko.
Błękitnowłosy westchnął ciężko i przetarł dłońmi twarz. Już dawno nie czuł się taki załamany. Do tej pory, nawet jeśli działo się coś złego – a przecież zawsze się działo – jakoś dawał sobie radę. Płakał, krzyczał, wyżywał się na przedmiotach, ale parł do przodu mimo trudów.
Teraz z jakiegoś powodu brakowało mu do tego sił. Miał wrażenie, że nie jest już w stanie postąpić kolejnego kroku. Nie uda mu się uciec przed Akashim; nie przez „talent” Seijuurou ani jego zdolności dedukcyjne, ale przez...
Brak woli walki? Czy to było właśnie to? Ale dlaczego właśnie teraz? Dlaczego nie wcześniej, po miesiącu ciężkiej tułaczki? Dlaczego nie po ucieczce z Hayamą? Dlaczego nie po śmierci Kise? Dlaczego nie po uprowadzeniu przez Momoi?
Kuroko nie zauważył nawet, kiedy na jego policzki spłynęła kropla łzy. Mężczyzna pociągnął cicho nosem i zamrugał, znów wyglądając na zewnątrz i rozglądając się. Strach powoli zaczął opuszczać jego serce i umysł, pokonywane przez smutek. To wszystko było po prostu smutne. Jego życie było smutne. Ciągła ucieczka, przywiązywanie się do ludzi, tracenie ich. Tetsuya zaczął już powoli zapominać, że kiedyś jego życie wyglądało inaczej – że miał rodzinę, przyjaciół, chłopaka i pracę. Że codziennie uśmiechał się do ludzi i martwił się opóźnieniem w zapłacie rachunków, że ciężko mu było zdecydować, co ugotować na obiad, albo że nie zdąży na autobus.
Ile by dał, by wrócić do tamtych czasów. Ile by dał, by znów stać się tamtym człowiekiem, prostym obywatelem z prostymi problemami, a jednak całkiem beztroskim. Ile by dał, by wrócić do czasów, kiedy nie znał...
Tetsuya zagryzł wargę, spuszczając wzrok. Znów pociągnął nosem, szybko zerkając na Kagamiego i Himuro. Mężczyźni spali na rozłożonej kanapie, plecami do siebie. Zupełnie tak, jak kiedyś Taiga z Kuroko. Czerwonowłosy zawsze był przeraźliwie ciepły, przez co Kuroko zdarzało się marudzić, że jest mu za gorąco, kiedy Kagami go przytula. W przypadku Himuro najwyraźniej było podobnie.
W objęciach Akashiego Kuroko zawsze czuł się dobrze. Było mu ciepło, ale nie gorąco. W sam raz na wszystkie wieczory, które razem spędzali, zarówno te letnie jak i zimowe. Uśmiechy, które sobie posyłali, dotyk, jakim się obdarzali i posyłane sobie spojrzenia – wszystko to wciąż było przeraźliwie żywe w pamięci Tetsuyi, choć przecież tak bardzo starał się zapomnieć.
Dlaczego tak się działo? Dlaczego, mimo zdrady Akashiego, mimo jego kłamstw i morderstw, miłość do niego była wciąż silniejsza od nienawiści? Seijuurou odebrał Tetsuyi rodzinę, odebrał mu przyjaciół i życie. Odebrał mu nawet samego Akashiego.
W błękitnowłosym nie było już żadnej nadziei, a jednak wciąż pozwalał się ścigać.
Zupełnie tak, jakby uciekał przed Akashim nie dlatego, by uratować życie... ale by uciec od uczuć, które do niego żywił; by uciec od tego, kim uczynił go Seijuurou.
To chyba naprawdę nie miało sensu. Uciekał już tak długo, był już tak zmęczony. Nie wierzył, że z pomocą Kagamiego i Himuro uda im się powstrzymać Akashiego – nie wierzył już w nic, nie miał żadnej nadziei.
Seijuurou nie spocznie, dopóki go nie dopadnie. A kiedy to się stanie, zabije go. Może szybko i bezboleśnie, a może powoli i w męczarni; co za różnica? Na ten krótki moment znów będą razem, Kuroko znów wróci do przeszłości. Może nawet będzie miał okazję spojrzeć na to wszystko oczami Akashiego; może po raz pierwszy będą mieli okazję porozmawiać o tym wszystkim, wyjaśnić sobie co nieco, przeprosić się.
I pożegnać.
Ten plan wydawał się Kuroko całkiem dobry. Spoglądając na śpiących towarzyszy widział w nich siebie i Akashiego z dawnych lat; bezbronnych i niewinnych, tak pewnych swojej wspólnej przyszłości, niezachwianie optymistycznych i szczęśliwych. Zakochanych.
Nie chciał im tego rujnować. Nie chciał, by któryś z nich przechodził przez podobną mękę, co on. Nie chciał, by któryś z nich stracił drugiego. Nie chciał zmuszać ich do życia w samotności, mając możliwość jedynie wspominać wszystkie chwile spędzone z ukochanym.
Przełykając ciężko ślinę, Tetsuya uniósł swoją komórkę i zaczął wystukiwać na klawiaturze wiadomość do Akashiego.
***
Ciemność i cisza panująca w ciasnym mieszkaniu nagle przestała wydawać się taka przerażająca. Kiedy Kuroko ostrożnie pakował do torby swoje rzeczy, na jego ustach pojawił się nawet delikatny uśmiech. Myślał o tym, że chyba w końcu mu odbiło, skoro uśmiecha się na myśl o spotkaniu z Akashim, ale przede wszystkim bawiło go, że czuł się taki wprawiony w ucieczkach. Zupełnie jakby fakt ten był czymś, z czego mógłby być dumny.
Prawie rok skutecznie uciekał przed śmiercią.
Nie...
Prawie rok uciekał przed życiem.
Upewniwszy się, że zabrał wszystko, co było jego, Tetsuya na palcach przeszedł przez korytarz. Zatrzymał się jednak w połowie drogi, by po raz ostatni spojrzeć na śpiącą twarz Kagamiego i uśmiechnąć się do niego. Miał z nim tyle dobrych wspomnień, żywił do niego tyle przyjemnych uczuć. Szkoda, że musieli się teraz rozstać.
Najważniejsze jednak, że Taiga przeżyje.
Tak, przeżyje. Kuroko nie zakładał innej opcji. Teraz to wszystko się skończy, w końcu kraj kwitnącej wiśni, kraj, który kochał tak bardzo, odpocznie od Akashiego Seijuurou oraz Kuroko Tetsuyi – pary kochanków przemierzającej świat i niosącej śmierć i zniszczenie w imię spaczonej miłości, niczym w tragicznej legendzie pozbawionej morału.
Kiedy Kuroko wyszedł na zewnątrz, przywitał go chłodny powiew wiatru, niosący z sobą uczucie dziwnej melancholii. Błękitnowłosy nawet się nie wzdrygnął, wręcz przeciwnie; przywitał go ze spokojem ducha, niemal z ulgą. Wziąwszy głęboki oddech, ruszył przed siebie raźno, choć ostrożnie, zważywszy na wciąż uwięzioną w gipsie kostkę. Księżyc przyświecał mu nad jego głową, cienie zdawały się czmychać przed nim, jakby chcąc ustąpić miejsca Temu Jedynemu, którego wkrótce miał spotkać na swej drodze.
Choć Tetsuya podjął już decyzję, to jednak wciąż miał mieszane uczucia. Chciał spotkać się z Akashim i porozmawiać w cztery oczy o tym wszystkim, co działo się przez ostatni rok, chciał wyjaśnić z nim wszystko, co przed sobą ukrywali, zakończyć tę bezsensowną wojnę między nimi. Już bez nadziei, lecz z żalem w sercu kroczył ku przeznaczeniu, które zgotował mu nie los, a Seijuurou.
Świat zdawał się przyjąć to ze spokojem, może nawet z ulgą. Wszelkie rośliny oraz liście drzew, szumiące w powiewach łagodnego wiatru zdawały się odgrywać dla Tetsuyi pożegnalną pieśń. Księżyc milczał uroczyście, odprowadzając go wzrokiem, wskazując mu drogę. To wydawało się głupie, ale Kuroko naprawdę miał w tej chwili wrażenie, że nie tylko on, ale i cały wszechświat pogodził się z jego śmiercią.
Gdyby jeszcze tylko miał czas odwiedzić grób rodziców... Gdyby miał czas odwiedzić groby przyjaciół i pochować wszystkich tych, których pochować nie zdążył. Gdyby tylko dane mu było pożegnać się z nimi i przeprosić...
Wędrówka była dosyć męcząca, ale Tetsuya nie zatrzymywał się, dopóki nie dotarł na pola. Tam, u początku wąskiej ścieżynki, z dala dostrzegł starą stodołę, z której z okna mieszącego się na poddaszu sączyło się ciepłe, pomarańczowe światło. Ruszył powoli w tamtym kierunku, wsłuchując się w koncert odgrywany przez kryjące się w wysokich źdźbłach zboża świerszcze.
Trr-trr-trr. Trr-trr-trr.
To już niedaleko.
Trr-trr-trr. Trr-trr-trr.
Twoja walka dobiegła końca.
Kuroko był już bardzo zmęczony, kiedy w końcu dotarł do ciężkich drzwi stodoły. Na całe szczęście były one uchylone, więc wystarczyło je tylko trochę mocniej odepchnąć, by móc wślizgnąć się do środka. Tetsuya nawet się nie zawahał, nawet nie pomyślał o tym, że gdy tylko przekroczy próg, Akashi może go postrzelić, przeszyć nożem myśliwskim, albo złapać za gardło i zacząć dusić.
Po prostu wszedł, jak kiedyś do ich wspólnego mieszkania. Jakby nie istniało żadne zagrożenie, żadne niebezpieczeństwo.
– Akashi-kun?- rzucił Kuroko, niepewnie rozglądając się wokół.
Stodoła była pełna rupieci. Nie licząc starego jak świat kombajnu, rozebranego do tego stopnia, że był już jedynie szkieletem, miedzianym od rdzy i dziurawym, w rozległym pomieszczeniu stały oparte o ściany spróchniałe deski, najpewniej tworzące niegdyś boksy, pozbawiony kół rower, sterty siana oraz stół z narzędziami, postawiony w kącie.
– Akashi-kun?- Tym razem Tetsuya odezwał się nieco głośniej, unosząc głowę i patrząc na górny poziom. Wydawał się być zupełnie pusty, prowadziła do niego stara drewniana drabina.- Jesteś na górze?
Na poddaszu rozległo się ciężkie westchnienie.
– Dlaczego nie wejdziesz i sam nie sprawdzisz? Może czekam na ciebie zupełnie nagi, na materacu usianym płatkami róż, w otoczeniu płonących świeczek.
– Mam złamaną kostkę – mruknął Kuroko, przełykając ślinę. Głos Akashiego wyrwał go nieco z tej oazy spokoju, którą czuł przez całą drogę tutaj.
– Zdarzało ci się uciekać przede mną z gorszymi obrażeniami – zauważył Seijuurou, zbliżając się do podestu i wyglądając na dół. Stanął wyprostowany nad drabiną, z karabinem w objęciach, i zmierzył Tetsuyę wzrokiem. Następnie spojrzał na drzwi stodoły.
– Przyszedłem sam – westchnął błękitnooki.
– Tak przypuszczam – mruknął Akashi, mrużąc nieznacznie dwukolorowe oczy.- Ale i tak zastanawiam się, z kim mógłbyś współpracować. Może te dwa doktorki wróciły zza granicy?
– Naprawdę myślisz, że zupełnie obcy ludzie wróciliby do zupełnie obcego człowieka, żeby ratować go przez największym zbrodniarzem Japonii?
Akashi przybrał taką minę, jakby naprawdę to rozważał. Po chwili znów wbił wzrok w Tetsuyę i przez dłuższą chwilę patrzył na niego w kompletnej ciszy.
– Twoja wiadomość...- zaczął w końcu, kucając powoli, a następnie przesuwając karabin na plecy i zaczynając zsuwać się po drabinie.- Twoja wiadomość poruszyła mnie, Tetsuya.
– Napisałem ci tylko, że chcę się z tobą zobaczyć.
– Napisałeś AŻ tyle.- Seijuurou zeskoczył z czwartego szczebla i, otrzepując ręce, uśmiechnął się do byłego kochanka.- Pierwszy raz od naszego rozstania otwarcie wyraziłeś tęsknotę, Kuroko. Gdybyś to zrobił dużo wcześniej, pewnie nawet rozważyłbym darowanie ci życia. Teraz, oczywiście, za późno. Hmm.- Akashi znów uśmiechnął się, po czym przeszedł na drugą stronę i oparł się o stół z narzędziami. Kuroko tymczasem przysiadł na stercie siana.- Co się stało, Tetsuya? Co sprawiło, że postanowiłeś z własnej woli rzucić się w objęcia śmierci? Bo przecież ustaliliśmy już, że bez względu na wszystko, nie wybaczę ci. Co innego, gdybyś był kobietą – dodał nagle.- I powiedział, że jesteś ze mną w ciąży.
– Odłóżmy żarty na bok, Akashi-kun.- Kuroko pokręcił głową, zmęczony.- Przyszedłem się z tobą spotkać, ponieważ chcę to zakończyć. Tym razem na serio. Bez żadnych agentów, bez podstępów, bez błagania o litość. Przyszedłem, żebyś mnie zabił, Akashi-kun.
– A to ciekawe – prychnął z rozbawieniem Seijuurou.- Jeleń, który sam przychodzi do myśliwego i podstawia się pod jego broń? Chyba nie liczysz na jakikolwiek akt litości?
– Przecież mówię: liczę na to, że mnie zabijesz, Akashi-kun.
Zapadła cisza. Seijuurou przyglądał się Kuroko bez uśmiechu, bez żadnych konkretnych emocji. W spokoju kontemplował jego twarz, jakby próbując wyczytać z niej powód jego nagłego poddania się.
– Zapomniałeś już, czym ci groziłem w szpitalu?- mruknął Seijuurou.
Kuroko parsknął.
– Wydłub mi oczy, proszę bardzo – mruknął, nie patrząc na Akashiego.- Możesz też wyrwać mi język i odciąć uszy, zgnieść jądra i wypruć wnętrzności. Słyszałeś kiedyś, że czasami ból psychiczny jest gorszy od tego fizycznego?
Akashi zamyślił się na chwilę.
– Nie możesz znieść bólu psychicznego?- zapytał w końcu.
– Tak. Dokładnie.- Kuroko spojrzał na niego.- Nie mogę znieść odpowiedzialności, jaką ponoszę za śmierć wszystkich zabitych przez ciebie osób. Nie mogę znieść stresu, który na mnie nakładasz przez ciągłe ściganie mnie. Nie mogę znieść strachu przed tobą i przed tym, co jesteś w stanie zrobić, by mnie dopaść. Myślałem...- Tetsuya spuścił wzrok i pokręcił z westchnieniem głową.- Myślałem, że dam radę, że jestem silny. Sądziłem, że w końcu ktoś cię złapie, że być może jakoś się do tego przyczynię i jednocześnie umyję ręce. Ale to niemożliwe. Jesteś nieuchwytny, Akashi-kun. I jak zawsze osiągasz swoje cele. Najwyższy czas skończyć z próbami przechytrzenia losu i pozwolić, żebyś wygrał. Jak zawsze. W końcu wygrana jest ci pisana, prawda, Akashi-kun?
– Ciężko mi temu zaprzeczyć – stwierdził niewzruszenie Seijuurou.- Tak więc przychodzisz do mnie, by się poddać, ponieważ uznałeś, że i tak koniec końców cię złapię? Uwierzyłeś, że nie zmorzy mnie choroba, ani nie złapią władze państwa, że nie zginę w żadnym przypadkowym wypadku... ani że sam mnie zabijesz? Trochę mnie zawiodłeś. Myślałem, że jest w tobie nieco więcej woli walki. Chęci do życia.
– Ja na twoim miejscu byłbym z ciebie dumny – powiedział Kuroko.- Rok to wystarczająco długo, by udowodnić sobie samemu, że jest się w stanie walczyć, i jednocześnie za długo, by to robić w taki sposób.
– Wyciągnąłeś ze swoich lekcji jakiś morał?- zainteresował się Seijuurou.
– Nawet kilka – mruknął Kuroko gorzkim tonem.- Nie ufać tak łatwo. Chronić innych. Nienawidzić bardziej niż kochać. Szanować życie tych, którzy na nie zasługują. I przede wszystkim...- Kuroko spuścił wzrok, przywołując w głowie obraz radośnie uśmiechającego się blondyna.- … nie narażać innych na coś, co pierwotnie grozi tylko mnie.
W stodole na krótką chwilę zapadła cisza. Tetsuya pozwolił oddać się wspomnieniom wszystkich tych, których naraził na niebezpieczeństwo, i którzy zostali z jego winy pozbawieni życia. Czuł, że jego czas nadchodzi, dlatego chciał się z nimi pożegnać – nawet z tymi, których imion nigdy nie poznał.
– Jakie to wzruszające – powiedział Akashi, choć jego mina wcale nie wskazywała na to, by czuł się poruszony.- Byłbyś dobrym aktorem, Tetsuya. Mogłeś o tym pomyśleć, zamiast iść na fryzjerstwo.
– Mogłem – mruknął Kuroko, wbijając spojrzenie w Seijuurou.- Przynajmniej nie poznałbym ciebie.
Usta czerwonowłosego zacisnęły się w wąską linię, a dwukolorowe oczy zabłysły niebezpiecznym blaskiem. Akashi jednak szybko się opanował i zaraz przywołał na twarzy nonszalancki uśmiech.
– Takie teksty nie sprawią, że zrezygnuję z paru tortur, które dla ciebie przygotowałem.
– Nic nie sprawi, że z nich zrezygnujesz – stwierdził Tetsuya.- Sam to powiedziałeś, Akashi-kun. A ja przyszedłem tutaj gotowy na to wszystko. Przynajmniej wstępnie – dodał z westchnieniem.
– Naprawdę nie masz zamiaru zaprezentować mi jakichś melancholijnych opowieści? Żadnych próśb o litość ze względu na stare dobre czasy? Nie zamierzasz nawet próbować wyżebrać ode mnie odrobinę łagodności?
– Nie – odparł Kuroko, choć w gardle mu zaschło. Przełknął prędko ślinę.- Chciałem tylko porozmawiać, Akashi-kun. Wyjaśnić sobie wszystko, zanim zrobisz to, co zechcesz.
– Ach, czyli jednak będzie błaganie o litość.- Seijuurou oparł się wygodniej o stół z narzędziami i uśmiechnął nieco drwiąco.- No, słucham. Na górze podgrzewa się już żelazny pręt, więc miejmy to szybko za sobą.
Tetsuya nie wiedział, czy Akashi mówił serio o żelaznym pręcie, ale na ten moment nie bardzo go to obchodziło. Skoro trwał właśnie w ostatnich chwilach swojego życia, chciał je wykorzystać po to, by odejść z choć odrobinę lżejszą duszą.
– Przepraszam, że od ciebie uciekłem, Akashi-kun – zaczął spokojnie Kuroko.- Przepraszam, że wyniosłem się bez słowa i zostawiłem cię samego, bez wyjaśnień. Uważałem, że po tym, co się wydarzyło, mam do tego prawo, bo powód mojego odejścia był oczywisty. Nie był. Ponieważ mimo wszystko kochałem cię, kocham cię nadal, Akashi-kun, nie będę temu zaprzeczał.- Tetsuya pokręcił głową i wzruszył ramionami.- Odszedłem, bo się bałem, odszedłem, bo się ciebie brzydziłem. Wstydziłem się tego, że wciąż cię kocham, ale moja duma i zdrowy rozsądek podpowiadały mi, że od tej pory powinienem trzymać się od ciebie z daleka. I tak też robiłem, dopóki... dopóki...
– Nazywaj rzeczy po imieniu – mruknął Akashi zaskakująco cicho.
Kuroko spojrzał na niego.
– Dopóki nie zacząłeś mordować. Rodzina, przyjaciele z pracy, znajomi ze szkół. Zacząłeś odbierać mi jedno wspomnienie po drugim, zostawiając tylko te związane z tobą. Nie było już matki, która tuliła mnie kiedyś do snu, nie było ojca, z którym jeździłem na ryby, nie było Kiyoshiego-senpai, w którym się zakochałem, ani Furihaty i Kawahary, z którymi jadałem lunch na dachu liceum. Wymazywałeś jedną osobę po drugiej, tak byś został tylko ty jeden...
– Nie wymazałem Kagamiego – mruknął niechętnie Akashi, przyglądając się swoim paznokciom.- Na nim zależy mi najbardziej.
– Mnie również.- Kiedy Seijuurou zgromił błękitnowłosego wzrokiem, ten o dziwo uśmiechnął się lekko.- Zawsze byłeś o niego zazdrosny, chociaż dobrze wiedziałeś, że szybko go przebiłeś.
– Jakoś nie chcę mi się w to wierzyć, zwłaszcza po tym, co przed chwilą powiedziałeś.
– Oczywiście, że zależy mi na Kagamim-kun – westchnął Tetsuya, marszcząc lekko brwi.- To jedyna osoba, jaką udało mi się ocalić w ciągu tego makabrycznego losu. To jedyna dobra rzecz, jaka mi wyszła. Trzymałem cię od niego z daleka, choć właściwie sam nie miałem pojęcia, gdzie się podziewa. Ale wierzyłem w głębi ducha, że nic mu nie jest. Inaczej już dawno byś się pochwalił, że go dopadłeś.
– Nie omieszkam to zrobić nad twoim grobem – mruknął Akashi.
– Proszę, Akashi-kun – westchnął Tetsuya, wstając ostrożnie i stękając z bólu. Zaczął powoli kroczyć w kierunku byłego kochanka.- Daj już temu spokój. Masz mnie, możesz mnie torturować, możesz mnie zabić, pogrzebać żywcem albo spalić, a potem zaszyć się w jakimś bezpiecznym miejscu i zmienić tożsamość, albo zrobić z życiem, co tylko zapragniesz... Ale skończ już z tą farsą. Skończ już z zabijaniem, skończ z topieniem własnej duszy we krwi niewinnych. Przecież możesz być szczęśliwy, Akashi-kun...
– Szczęśliwy?- wycedził cicho Seijuurou, nie spuszczając oczu z błękitnowłosego.- Teraz? Po roku użerania się z tobą, po roku nieudanych prób odzyskania cię? Myślisz, że po cholerę goniłem za tobą przez cały kraj? Po to, żeby cię złapać i ukatrupić, a potem założyć rodzinkę i wspominać, jak to miło było bawić się z tobą w kotka i myszkę? Nie, Tetsuya. Ścigałem cię, żebyś pojął, że bez względu na wszystko, istniejemy dla siebie tylko my dwaj. Ja dla ciebie, a ty dla mnie. Nie ma niczego i nikogo na tym świecie, kto mógłby nas rozdzielić, nikogo, prócz ciebie samego!
– Rozumiem, Akashi-kun, ale...
– Nie!- wrzasnął Seijuurou, zrywając się ze stołu. Jego oczy błyszczały z wściekłości, a może i czegoś jeszcze.- Nic nie rozumiesz, Tetsuya! Nie ma na świecie osoby, którą kochałbyś bardziej ode mnie! I ja też nie mam nikogo, kogo kochałbym bardziej od ciebie, to jest nasza rzeczywistość! Ile jeszcze mam zabić osób, żebyś to zrozumiał?! Cały naród?! Mogę to zrobić, jeśli to pomoże ci przejrzeć na oczy! Mogę wymordować całą ludzkość, dopóki nie zostaniemy na zgliszczach świata tylko my dwaj, ostatni z gatunku ludzkiego! I tak, Tetsuya, jestem do tego zdolny! Skoro podstawą jest równowaga świata, to wyobraź sobie jak ogromną muszę darzyć cię miłością, skoro zdolny jestem do takich okropieństw! Nigdy się nad tym nie zastanawiałeś? Nie pomyślałeś o tym, w jaki sposób radzę sobie z sytuacją, dlaczego wciąż wierzę, że jesteśmy dla siebie stworzeni i jestem gotów przeciwstawić się całemu światu, byle tylko z tobą być?!
– Ale ja też cię kocham...- wyszeptał Kuroko, kręcąc bezradnie głową. W jego błękitnych oczach powoli zaczęły zbierać się łzy.
– To dlaczego mi tego nie udowodniłeś?! Miłość często wymaga poświęceń, Tetsuya, często sprawia też, że stajemy się potworami! Ale lepiej być tym cholernym potworem, niż przebrać się i udawać żywego w stadzie jednomyślnych owiec, które tworzą swoje pieprzone moralne zasady i prawa, żeby NIE ŻYŁO się lepiej!
– Akashi-kun...
– Mam dosyć wysłuchiwania tego, jak powinno się kochać, jak powinno się żyć i jak powinno się umierać! A przede wszystkim mam już dosyć walczenia o ciebie, Tetsuya!- Akashi szybkim ruchem przesunął swój karabin z pleców na klatkę piersiową i chwycił mocno.- Nauczyłeś mnie o miłości wystarczająco wiele, i dziękuję ci za to. Chociaż zakończenie tej historii nie jest takie, jakie sobie wymarzyłem...- Akashi wycelował w pierś przerażonego Kuroko.- … to dziękuję ci za wszystko. Spoczywaj w pokoju, Tetsuya. Wkrótce znów będziemy razem...
– PADNIJ, KUROKO!
Choć znajomy głos rozbrzmiał w głowie Tetsuyi zupełnie nagle, dotarł on do podświadomości Kuroko bardzo szybko. Chwila szoku była błyskawiczna i nie trwała nawet sekundy, gdy tymczasem Tetsuya odwracał głowę w kierunku, z którego dochodziło wołanie.
Jego serce zaczęło bić przerażająco mocno, do tego stopnia, iż miał wrażenie, że trzęsie się całe jego ciało, a czas zwolnił. Nagle zyskał cenne sekundy by odnaleźć wzrokiem kryjącego się za stertą siana Kagamiego oraz Himuro po drugiej stronie, z długą, smukłą strzelbą wymierzoną w Akashiego. Przymierzał się do strzału, obserwując swój cel niezasłoniętym przez grzywkę okiem, ze stoickim spokojem i determinacją wypisaną na twarzy.
Nie – coś szepnęło w głowie Kuroko.
Jego umysł działał tak szybko, że ledwie zarejestrował masę pytań, która przepłynęła w jego myślach: co oni tu robią, jak ich znaleźli, jak długo tu są, co oni robią, co teraz będzie, gdzie jest Akashi...
Był przed nim. Tuż przed Kuroko, stał z wymierzonym w niego karabinem i głową powoli odwracającą się ku Kagamiemu, z wyrazem zdumienia i niedowierzania na twarzy. Czy bardziej zaskoczyło go, że poznał ten głos, czy może to, że nie zorientował się o obecności kogoś jeszcze?
Stoi przede mną!- pomyślał w panice Tetsuya.- Himuro do niego mierzy! Akashi-kun stoi przede mną!
– Nie!- Z jego gardła wyrwał się krzyk.
– Nieee!- Ktoś zawtórował mu. Kto to był?
Strzały. Jeden, drugi, cała seria. Znów krzyki, błyski świateł, zapach amunicji i podgniłej, miękkiej ziemi. Stodoła nie miała podłogi, Kuroko dopiero teraz to zauważył.
Teraz, kiedy leżał na wilgotnej ziemi, na paru żółtych źdźbłach trawy, wpatrując się bez zrozumienia w odległy drewniany dach. Czuł, że ma zatkane uszy i coś cieknie mu po brodzie. Ktoś chwycił go pod ramię i pociągnął brutalnie po ziemi, dalej za stary kombajn.
Nagle ostrość zmysłów wróciła. Najpierw poczuł ostry, przeszywający ból w klatce piersiowej i gorące rozlewające się w jego wnętrznościach, szczególnie na płucach. Prócz zapachu prochu i żelaza czuł teraz także charakterystyczną woń krwi. Słyszał strzały i nawoływania, rozpoznawał głos Kagamiego i Himuro i... i jeszcze coś.
Rozgorączkowany głos Akashiego.
Był spanikowany.
– Trzymaj się, Tetsuya, trzymaj się, nie zamykaj oczu!- mówił do niego szybko, jedną dłonią trzymając jego ramię, a drugą karabin. Wyglądał zza kombajnu i przeczesywał wzrokiem stodołę.- Dlaczego to zrobiłeś, Tetsuya, dlaczego to zrobiłeś?!
– Akashi-kun...- wybełkotał Kuroko, a kolejna fala krwi zalała mu usta. Zakrztusił się i zakaszlał, krzywiąc z przeraźliwego bólu, jaki zawładnął jego klatką piersiową.- Ucie...kaj...
– Nie zostawię cię tutaj, nie mów nic, ja się tym zajmę.- Akashi mówił bez ładu i składu. Zrzucił z siebie karabin a następnie kurtkę i koszulkę. Tę drugą zwinął ciasno, po czym pospiesznie przycisnął do piersi błękitnowłosego.- Wiem, że nie masz siły, ale musisz to przyciskać, słyszysz?! Tetsuya, błagam, przyciskaj to! Zaraz się tobą zajmę, obiecuję, tylko uciskaj ranę, nie mów nic i nie zasypiaj!
– Ucie... kaj, Aka... shi... kun...- wychrypiał Kuroko, któremu także udzieliła się panika.- Zos...taw...
– Nie, nie, nie zostawię cię, nie zostawię cię – wyszeptał Akashi, szybko wycierając samotną łzę, która spłynęła po policzku – z czerwonego oka.- Trzymaj tę cholerną szmatę, muszę ich zabić! Zaraz ci pomogę, Tetsuya!
– Żału... ję...- Kuroko był przerażony, chciał jak najszybciej wypowiedzieć myśl, która krążyła mu po głowie. Wiedział, że jeśli tego nie zrobi, nie zazna spokoju.- końca...
– Nic nie mów, Tetsuya, zamknij się!- jęknął Akashi, spoglądając za siebie i znów przeczesując wzrokiem całą stodołę.
– ...tego... co powie... działem...
– Przestań!- krzyknął Seijuurou ze łzami w oczach.- Przestań, Tetsuya!
– Napra... wdę... cię... ko...
– Och, nie, nie, nie...- jęknął Akashi, popłakując i gładząc błękitne włosy Kuroko.- Przestań, Tetsuya, tracisz za dużo krwi, musisz przestać, inaczej cię stracę, nie mogę cię stracić, słyszysz, nie mogę cię stracić, nie teraz, nie tak...
– Prze... praszam...
– To ja przepraszam, Tetsuya – wyszeptał Seijuurou, potrząsając głową.- Przepraszam, że ukrywałem przed tobą, że jesteśmy braćmi, przepraszam, że zabiłem rodziców...
– Ucie...kaj...
– Dobrze, dobrze, tylko nic już nie mów.- Akashi pociągnął nosem, kładąc dłoń Kuroko na materiale, który przycisnął do jego rany.- Trzymaj to, uciskaj. Nic ci nie będzie, Tetsuya, wyjdziesz z tego, obiecuję. Tylko nic nie mów, Tetsuya. Nic nie mów...
Kuroko nic już nie powiedział.
O cholera...
OdpowiedzUsuńNic innego nie przygodzi mi do głowy, przepraszam zdębiałam 😲
Chyba odezwę się jak mnie odmuruje... to żeś dowaliła zakończeniem.
Niespodziewane dość
Pozdrowionka i do następnego (mam nadzieję)
O.O
OdpowiedzUsuńYuuki... Gray... Walić imię! WYŁAŹ MI Z TEJ SZAFY, CHOLERO!!!
Nie wiem, czy bardziej jestem szczęśliwa z nowego rozdziału, czy zszokowana tym, co zastałam na koniec.
Bo tego to się chyba nikt nie spodziewał...
Idę się ogarnąć i...
Ta, podejrzewam, że do wieczora będę rozkminiać, czy to aby mi się nie przyśniło...
Mam pustkę... Nawet nie wiem, do czego zmierzam...
Co ty z ludźmi robisz?! ;-;
o cholera.... nie spodziewalam sie, że okażą sie rodzeństwem, chociaż ktoś pisał o tym w komentarzu pod innym rozdziałem
OdpowiedzUsuń