Prawdę mówiąc nie jestem w stanie zliczyć, jak wiele razy spoglądałem na jego twarz. Czy to ukradkiem, gdy nikt inny nie patrzył, czy to otwarcie, prosto w ciemne niebieskie oczy – moich spojrzeń było mnóstwo, setki, a może i tysiące, albo miliony, biliony, tryliony i... i inne liczne „liony”! Zadzierałem wysoko głowę, bo dzieliło nas prawie dwadzieścia centymetrów wzrostu, i wpatrywałem się w niego, dopóki nie uświadamiałem sobie, że nie było to na miejscu. Jednak to nie jego twarz przyciągała tak moje spojrzenie – nie jego wąskie, wykrzywione w przerażającym grymasie usta, czy zmarszczone gniewnie brwi, nie jego ciskające pioruny oczy, czy choćby i drobny nos.
To była jego szyja.
Kageyama zawsze był strasznym gościem. Kiedy się denerwował, kiedy się śmiał, kiedy się uśmiechał, czy cieszył – zawsze mnie przerażał. Nie znałem go za dobrze, ale za każdym razem, gdy go czymś zdenerwowałem, rzucał się na mnie jak jakiś wściekły pies. To było naprawdę straszne. Naprawdę, naprawdę straszne!
Ale, jeśli mam być szczery, bywały też momenty, kiedy wyglądał zaskakująco łagodnie. Kiedy milczeliśmy w czasie przerwy podczas treningu, kiedy zamyślił się, wpatrzony w siatkę i popijał swój napój, wyglądał całkiem sympatycznie. Wyginał wtedy szyję, a kiedy upijał łyk wody, widziałem, jak jego jabłko Adama zabawnie podskakuje. Obserwowałem to z bijącym szybko sercem, z przyspieszonym pulsem i nierzadko nawet zaschniętym gardłem.
Zastanawiałem się, jak pachnie jego szyja? Jaka jest w dotyku? Czy jeśli wtuliłbym w nią twarz, dopasowałbym ją do niej, czy może sporo czasu poświęciłbym na wygodne jej ułożenie?
– Co się tak gapisz?- westchnął z irytacją Kageyama, patrząc na mnie ze złością.- Mam coś na twarzy?
– A-ach! N-nie!- Pokręciłem pospiesznie głową, zaciskając usta, by przypadkiem nie wymsknął mi się powód, dla którego tak wpatrywałem się w Tobio.
– Jeśli już musisz bujać w tych rudych obłokach, to pomyśl chociaż jak mógłbyś przydać się drużynie!- warknął niemiło, odkładając z hukiem swój napój i wstając. Patrzyłem, jak odbiega na boisko, by dołączyć do naszych ćwiczących już senpaiów.
Straszny...
Czasem zastanawiałem się, czy nadejdzie taki dzień, kiedy przestanę się go tak bać. Bywały chwile, kiedy mój lęk znikał, ale zwykłe zastępowała go wówczas zwykła irytacja – kłóciłem się wtedy z Kageyamą, albo dokuczałem mu w złości, ale ostatecznie on i tak zawsze przywracał mnie do pionu i kończyłem, chowając się za plecami Tanaki albo Noyi.
Wciąż siedząc po turecku na podłodze pod ścianą, oparłem łokieć o kolano, a policzek o dłoń. Wpatrywałem się w serwującego Tobio, zastanawiając się, dlaczego u licha to właśnie o jego szyi tak często myślałem? Przecież, jakby się tak zastanowić, nie było w niej nic niezwykłego... Popatrzyłem po moich kolegach, wodząc spojrzeniem od jednego do drugiego. Asahi, Noya, Sugawara, Sawamura, nawet Tsukishima – oni wszyscy też mieli szyję.
Ja sam miałem szyję.
Więc co takiego było w szyi Kageyamy, że ciężko było mi oderwać od niej wzrok – a jeszcze ciężej myśli?
Tobio, obserwując uważnie znajdującą się po przeciwnej stronie boiska piłkę, uniósł właśnie dłoń i podrapał się po karku. Zarumieniłem się lekko; przez myśl przeszło im, że jakimś sposobem wyczuł, że się w niego wpatruję. Może odbierał moje myśli? Na co dzień niezbyt się dogadywaliśmy, ale kiedy przechodziło do meczu, zawsze mogłem mu zaufać w stu procentach i rozgrywać wszystkie moje zagrania z zamkniętymi oczami.
Skoro byliśmy tak zgrani w siatkówce i dopełnialiśmy się wzajemnie – każdy podkreślając talent drugiego – to może znalazłoby się coś jeszcze, co mogłoby nas do siebie zbliżyć? Lubiłem wszystkich kolegów z mojej drużyny (no, może poza Tsukishimą, typek był strasznie, strasznie wkurzający!), więc z Kageyamą też właściwie mógłbym się zaprzyjaźnić...
Chciałem to zrobić.
Nie wiedziałem tylko, jak mógłbym do niego dotrzeć, skoro najwyraźniej darzył mnie taką niechęcią...
– Hinata! Nie rozleniwiaj się tak pod tą ścianą!- usłyszałem nagle głos kapitana.
– T-tak!- wykrzyknąłem nerwowo, zrywając się ze swojego miejsca i pospiesznie dołączając do reszty.
Zająłem miejsce obok Kageyamy, który posłał mi gromiące spojrzenie. Poczułem, że cała moja twarz płonie, razem z uszami. Czekałem na jakiś złośliwy komentarz z jego strony czy naganę, ale ku mojemu zaskoczeniu, Tobio tylko przyglądał mi się przez chwilę, a potem prychnął cicho, energicznym ruchem odwracając ode mnie głowę.
Przełknąłem ślinę, obracając twarz w kierunku przeciwnej drużyny, w której Sugawara zamierzał się do serwu. Z jakiegoś powodu nabrałem wrażenia, że Kageyama swoim zachowaniem chciał dać mi do zrozumienia, jak bardzo mną gardzi.
Ból w klatce piersiowej był moją jedyną na to odpowiedzią.
***
Dwie godziny później, w towarzystwie pozostałych pierwszorocznych, sprzątałem salę gimnastyczną oraz magazyn. W czasie treningu minął mój ponury nastrój i dobrze się bawiłem podczas gry oraz ćwiczeń z Nishinoyą i Tanaką (chociaż dostaliśmy burę od Sawamury za robienie zamieszania). Prawie zapomniałem o tym, co mnie dręczyło – dopóki nie zacząłem myć obok tego podłogi.
Sunąc przed sobą mokrym mopem, zerkałem nerwowo na idącego obok mnie Kageyamę. Nawet jego spokojna twarz wydawała się jakaś taka wkurzona. Nie marszczył brwi i nie ciskał nikomu nieprzyjemnych spojrzeń, ale i tak miałem wrażenie, że to ten sam nabuzowany Tobio, z którym najczęściej miałem do czynienia.
Zjechałem nieco na lewo od niego, zapragnąwszy nagle trzymać się na bezpiecznej odległości. Kageyama przez chwilę milczał, dziwnie zamyślony, jednak po chwili zerknął na bok i zamrugał.
– Ej!- wydarł się nagle, marszcząc gniewnie brwi.- Podłoga będzie nierówno umyta, jeśli będziesz tak zjeżdżał na bok! Trzymaj ten cholerny mop obok mojego, ty rudy bałwanie!
– Iik!- wydusiłem z siebie, pospiesznie wracając na poprzednią pozycję, jednak nieco przyspieszając. Poczułem, że narasta we mnie odrobina złości, jak zawsze w takich sytuacjach. Mimo wszystko byłem mężczyzną, nie powinienem bać się kolegi z drużyny!
– No i czego tak pędzisz?!- warknął Tobio.- Pilnuj, żeby dobrze umyć tę posadzkę, bo nie mam najmniejszego zamiaru po tobie poprawiać!
– O-okej!- mruknąłem, zwalniając i zrównując się tym samym z Kageyamą.
Moje serce biło szaleńczo w piersi, łomocząc silnie, jakby starało się dorównać coraz szybciej narastającej złości Tobio. Szedłem przed siebie dzielnie, nie odzywając się słowem i spoglądając nerwowo na zegar oraz pozostałą dwójkę naszych towarzyszy. Tsukishima i Yamaguchi zebrali już wszystkie piłki i przewieźli kosz do magazynu. Zostało tylko do końca przetrzeć podłogę, a to oznaczało, że za chwilę zostanę z Kageyamą sam na sam.
Zgodnie z moimi przypuszczeniami – szybciej nawet, niż bym sobie tego życzył – Tsukishima i Yamaguchi podeszli do drzwi, a Kei posłał nam drwiący uśmieszek.
– Do zobaczenia, Królu, na razie Pchełko – rzucił, jak zawsze przeciągając słowa w ten swój denerwujący sposób.- Żeby zaoszczędzić czas, może weźmiecie kąpiel w tych wiadrach na mopy? Pospieszcie się, zanim wam wystygnie!
Zazgrzytałem zębami, warcząc na niego, kiedy tuż obok usłyszałem zaskakująco łagodny głos Kageyamy:
– Zignoruj go. Nie zostało nam dużo do końca.
Zerknąłem pospiesznie na Kageyamę, po czym odwróciłem się do Kei'a i wystawiłem język, „pierdząc nim” na niego. Nasi koledzy roześmiali się tylko złośliwie i wyszli na zewnątrz.
– Cholerny Tsukishima, no!- warknąłem pod nosem, przyspieszając nieco mycie podłogi.- Kiedyś utrę mu tego zarozumiałego nosa!
Tobio nie odpowiedział, najwyraźniej skupiony na pracy. Zamknąłem się więc, spoglądając znów na jego szyję (odruchowo, przysięgam!), a potem poczerwieniałem i spuściłem głowę tak, by widzieć tylko kij i nasze buty.
Niecałe pięć minut później uporaliśmy się z podłogą. Wylaliśmy brudną wodę z wiader i schowaliśmy mopy do magazynu. Ponieważ wiedzieliśmy, że senpaie czekają na nas, by móc za nami zamknąć pokój klubowy służący nam za szatnię, staraliśmy się w miarę pospieszyć.
No, a przynajmniej ja się starałem, bo Kageyama trochę się ociągał.
– Pospiesz się, Kageyama – mruknąłem, przestępując z nogi na nogę i czekając na niego przy drzwiach magazynu, podczas gdy Tobio układał mopy i miotły w kącie.
Chłopak nie odpowiedział. Dziwiło mnie, że podczas treningu oraz sprzątania był jakiś taki milczący. Zwykle wynajdywał wszelkie powody by na mnie narzekać i złorzeczyć, czasem, w odruchu litości, zasypywał mnie radami i wskazówkami, jak powinienem grać i co robić, by zwiększyć swoje umiejętności.
Ale nigdy jeszcze się nie zdarzyło, by po prostu mnie ignorował, jakbym...
Sam nie wiem. Jakby wcale mu nie przeszkadzał?
– Kageyama~!- jęknąłem z nutą wyrzutu w głosie.- Suga-san i Sawamura-san na pewno na nas czekają! Pospiesz się...
– Idę – mruknął Kageyama, ale w dalszym ciągu nie ruszał się z miejsca. Mało tego, teraz po prostu stał w bezruchu, trzymając w dłoni miotłę.
Patrzyłem na niego dosyć sceptycznie, z odrobinę krzywą miną. Co go dziś napadło? Zachowywał się jak nie on, choć kiedy patrzyłem na jego twarz, mogłem z całą pewnością stwierdzić, że to był on – Kageyama Tobio, postrach Liceum Karasuno, mój odwieczny... no, a dokładniej od-kilkuletni rywal, wróg i... i...
Oparłem się plecami o ścianę, jak zahipnotyzowany wgapiając się w jego szyję. Nie była ani krótka, ani długa, skóra miała nieco blady odcień, nawet stąd wydawała się być miękka i miła w dotyku. Poza tym wydawało mi się, że w jakiś dziwny sposób przyciąga mnie jej ciepło...
Czy naprawdę jest ciepła? Miękka i miła w dotyku? Czy dotknę jej tak delikatnie, ledwie musnę opuszkami palców, to czy Kageyamą wstrząśnie dreszcz? A może połaskoczę go w ten sposób? A może nie poczuje nic, tylko spojrzy na mnie jak na idiotę, z szeroko otwartymi oczami i zmarszczonymi brwiami, tak jak...
Tak jak... teraz?
– Co ty robisz?- zapytał groźnym tonem.
Zamrugałem, orientując się, że stoję tuż obok niego z dłonią na jego karku. Spojrzałem najpierw na nią, a później na wykrzywioną we wrogim grymasie twarz kolegi z drużyny. Przełknąłem ciężko ślinę, powoli cofając rękę, nie mogąc uciec przed jego spojrzeniem.
– Ehm...- wymamrotałem dziwnie stłumionym głosem.- S-senpaie czekają...!- wykrzyknąłem nagle, pospiesznie odwracając się i wybiegając z magazynu.
Wypadłem z sali gimnastycznej jak dzikus, omal się nie przewracając. Udało mi się podtrzymać ciało dłońmi, nim kolana upadły o betonowy chodnik – tym samym uratowałem je przed z pewnością bolesnym zdarciem z nich skóry. Nie zatrzymałem się jednak, tylko ruszyłem na lewo, gnając przed siebie jak spłoszony koń, w kierunku wzgórz. Tak – wzgórz. Nie kierowałem się do pokoju klubowego, nie chciałem, żeby moi przyjaciele zobaczyli, jak płoną moja twarz, uszy i szyja. Wydawało mi się, że całe moje ciało stanęło w ogniu, a wiatr, który czułem na sobie, rozpędziwszy się, wcale nie odpierał tego wrażenia.
No to się porobiło... Teraz to już zdecydowanie nie będę potrafił spojrzeć Kageyamie w oczy! Przecież on mnie zabije przy naszym kolejnym spotkaniu. Zatłucze mnie na śmierć, zgniecie jak kulkę onigiri, śmiejąc się przy tym okrutnie. W dodatku rozpowie wszystkim o tym, co zrobiłem, a mnie nie pozostanie nic innego, jak odejść z drużyny i zapomnieć o byciu Małym Gigantem, zapomnieć o przyjaciołach, zapomnieć o nim...
Zatrzymałem się dopiero, kiedy zabrakło mi już tchu. Dyszałem tak ciężko i głośno, że dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że z mojej klatki piersiowej wyrywa się jakiś przedziwny jęk, a z oczu płyną łzy.
Rozpłakałem się? Ale dlaczego?
To tylko szyja...
Tylko głupia szyja!
Rozejrzałem się wokół siebie, chcąc zorientować się, gdzie w ogóle zaszedłem – czy raczej zabiegłem. Szkoła stała się cieniem na tle wieczornego nieba, wydawała mi się być zaskakująco mała. Dawno przekroczyłem jej granice, przebiegłem całe wzgórze i zatrzymałem się tutaj – pośrodku niczego, w rowku między jednym pagórkiem a drugim, gdzie płynął mały, wąski strumyk. Szumiał przyjemnie i chlupał, uderzając o kamienie, jego tafla lśniła srebrzyście, odbijając światło wschodzącego księżyca.
Pociągnąłem nosem, po czym otarłem go przedramieniem. Wytarłem również dłońmi łzy z policzków, jakbym odganiał jakieś natrętne komary. Przykucnąłem nad strumykiem i zanurzyłem w nim ręce, opłukując je, a także swoją twarz. Otarłem ją następnie koszulką i usiadłem na ziemi, ukryty za pagórkiem przed wzrokiem wszystkich, którzy w tym momencie mogli mnie potępiać.
Nie zdawałem sobie wówczas sprawy z tego, jak bardzo przesadzałem. Dotknąłem tylko karku kolegi, to nie było nic strasznego. Noya często obejmował mnie tak ramieniem, Tanaka też. Nawet Suga-san, a czasem także sam kapitan! To było przyjacielskie, nic nie znaczące...
A jednak z jakiegoś powodu panikowałem. Wydawało mi się, że to, co zrobiłem, porównywać można do najbardziej intymnych pieszczot, takich... romantycznych.
Nienawidziłem siebie za te myśli. Co miałoby być romantycznego w myśleniu o karku Kageyamy i w dotykaniu go? Kageyama był straszny! Bardzo, bardzo straszny! Tak straszny, że czasami miewałem koszmary z nim w roli głównej. Oczywiście, nikomu o tym nie powiedziałem...
Westchnąłem ciężko, nieco uspokojony, ale tylko psychicznie. Opadłem ciężko na ziemię, rozkładając ramiona i uginając nogi w kolanach. Oddychałem ciężko, starając się uspokoić i zebrać myśli. Niestety, umysł wciąż podsuwał mi obraz zaskoczonego spojrzenia Kageyamy, a w uszach rozbrzmiewał jego głos „Co ty robisz?”.
Przełknąłem ślinę, powoli unosząc dłoń, którą dotknąłem jego szyi. Jej wygląd się nie zmienił. Nadal była mała – w porównaniu do dłoni moich kolegów – a skóra była odrobinę zgrubiała od częstego uderzania piłki do siatkówki. Kolor się nie zmienił, wciąż była delikatnie opalona ze względu na czas, jaki spędzałem na powietrzu. Linie papilarne opuszek nie zmieniły się, wszystko wyglądało jak dawniej.
Zacisnąłem ją powoli w pięść, czując narastającą złość.
Tyle się przed chwilą nacierpiałem i... nawstydzałem i nabałem Kageyamy kiedy go dotknąłem i uciekłem jak tchórz...
A teraz, kiedy było już po wszystkim, nawet nie pamiętałem, jaka w końcu była w dotyku jego szyja?!
Pozwoliłem, by moja ręka opadła ciężko na trawę, zamknąłem oczy. Miałem ochotę zapaść się pod to wzgórze, schować niczym kret i tam przeżyć resztę życia. Albo utopić się w strumyku, choć prawdopodobnie był za wąski i stanowczo zbyt płytki, by mi się to udało. Mógłbym jednak uderzyć parę razy głową w kamienie...
Kiedy tak myślałem o dobrym sposobie na śmierć, wciąż z zamkniętymi oczami, z wyrównanym już oddechem i spokojnie bijącym sercem, niespodziewanie zerwał się wiatr. Słyszałem jego świst, ale najwyraźniej tutaj, między dwoma pagórkami, nie mógł on do mnie dotrzeć. Trochę tego żałowałem, bo po biegu byłem spocony, a moje ciało nadal zdawało się gorączkować. Przydałby się jakiś przyjemny, chłodny powiew.
Wsłuchiwałem się w te świsty, marszcząc brwi coraz mocniej i mocniej. To było strasznie głupie, że nie od razu zorientowałem się, że to wcale nie był wiatr, tylko czyjś oddech. Później próbowałem usprawiedliwiać się tym, że byłem zbyt zmęczony zarówno fizycznie jak i psychicznie, by myśleć logicznie, ale w głębi siebie wiedziałem, że byłem po prostu głupi.
Nie było żadnego wściekłego krzyku ani kopnięcia, czy uderzenia. Kiedy otworzyłem oczy i zobaczyłem obok siebie Kageyamę, zerwałem się do pozycji siedzącej, patrząc na niego z przerażeniem. Ale Tobio nawet na mnie nie zerknął. Zdyszany, zajął miejsce obok mnie i opuścił głowę między zgięte w kolanach nogi, uspokajając się.
Obserwowałem go niczym zając lista, albo antylopa lwa. Zastanawiałem się, czy nie będzie lepiej dyskretnie się wycofać, ale ten pomysł z kolei podsunął mi wiele nieprzyjemnych myśli, jak zachowa się Kageyama, jeśli to zrobię. Mógłby rzucić się na mnie i mnie pobić, albo nawrzeszczeć z tym strasznym wyrazem twarzy. Jeśli zostanę, może... cóż, rzucić się na mnie i mnie pobić, albo nawrzeszczeć ze strasznym wyrazem twarzy.
Ostatecznie więc siedziałem w miejscu, myśląc gorączkowo, którą opcję wybrać.
Ale ponieważ po kilku długich minutach Tobio nadal nic nie mówił, trochę się uspokoiłem. Odwróciłem od niego wzrok, rumieniąc się. Obawiałem się, że znów zagapię się na jego szyję i dotknę jej w transie. Milczałem, bo nie wiedziałem co powiedzieć. Czekałem na śmierć.
– Nie mogłeś schować się w kiblu, jak na normalnego nastolatka przystało?- warknął w końcu Kageyama, wciąż jeszcze lekko dysząc.
Poczerwieniałem na twarzy i uszach, zerkając na niego nerwowo i odruchowo obejmując ramionami kolana.
W sumie to miał rację... Sam nie wiedziałem, na jaką cholerę biegłem taki kawał, jakby gonił mnie sam Kage...
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, czy jest coś straszniejszego od Kageyamy. Kiedyś bałem się demonów i złych duchów, którymi straszyła mnie mama, ale odkąd poznałem Tobio, jakoś mnie przestały przerażać.
Siedzieliśmy w milczeniu, całkiem blisko siebie. Gdybym wyciągnął w jego kierunku rękę, mógłbym go dotknąć. Nadal miał na sobie biały T-shirt i ciemne spodenki do kolan.
W końcu, nie mogąc znieść tej ciszy między nami, poruszyłem się nerwowo.
– S-Senpaie czekają...- wyjąkałem.
– Niech czekają – burknął w odpowiedzi.
– O-okej – mruknąłem, garbiąc się, jakbym dzięki temu mógł stać się mniejszy.
Cóż, w sumie to mogłem, ale to i tak nic by nie pomogło...
Znów chwilę milczeliśmy, aż w końcu Kageyama obrócił ku mnie twarz. Napiąłem wszystkie mięśnie, wyostrzyłem wszystkie zmysły. Szeroko otwarłem oczy, wgapiając się w strumyk, jednak jakimś umysłowym okiem obserwując Tobio.
Widziałem, jak unosi rękę, więc zacisnąłem powieki, czekając na cios, ale ten nie nadszedł.
Zamiast tego poczułem jego dłoń na swoim karku.
Ciepła, duża dłoń Kageyamy dotknęła mojej skóry, wywołując dreszczyk. Wzdrygnąłem się lekko i spojrzałem na chłopaka z zaskoczeniem. Zamierza mnie udusić? Ale czy przez kark można udusić? Cóż, on z pewnością miał siłę, żeby z ten strony dotrzeć do tchawicy i...
– I co?- burknął, marszcząc gniewnie brwi.
– P-proszę?!- pisnąłem.
– Takie to straszne?- zapytał.
– Ech?- Kompletnie go nie rozumiałem.
– Co ci strzeliło do łba, żeby gnać jak debil przez te wzgórza tylko dlatego, że mnie złapałeś za kark?- zapytał z westchnieniem. Na jego twarzy pojawiła się irytacja i coś, co wyglądało na znużenie.- Nie wiem co prawda, po cholerę to zrobiłeś, i pewnie nawet nie chcę tego wiedzieć, ale nie uciekaj tak tylko dlatego, że mnie dotknąłeś. Co, aż tak się mnie brzydzisz?- Spojrzał na mnie niechętnie, wrogo.
Ale w jego spojrzeniu było również coś więcej. Coś jakby... jakby... Sam nie wiedziałem, co to mogło być. Zniknęło, zanim mogłem to nazwać, ale przywiodło mi na myśl moment z mojego dzieciństwa, kiedy rodzice pokłócili się i tata w złości powiedział o parę słów za dużo.
– N-nie – bąknąłem.- T-tylko ja...
– Co?
– Nic – mruknąłem, zawstydzony, przytulając do siebie nogi i uparcie gapiąc się w strumyk.
– No powiedz!
– Nic...
– Gadaj!
– Nie wiem co!- Naprawdę nie wiedziałem. Skąd mogłem wiedzieć?
Kageyama wpatrywał się we mnie podejrzliwie, ale w moich oczach mógł dostrzec tylko szczerość – no i może odrobinę strachu.
Ale tylko odrobinę, jestem pewien!
Westchnął w końcu, zrezygnowany. Chwycił nagle jakiś kamyk i wrzucił go do strumyka. Po chwili podążył zanim kolejny i jeszcze jeden. Minutę czy dwie później dołączyłem do Kageyamy i również zacząłem wrzucać kamyki do wody, ale nie widziałem w tym żadnej zabawy.
W pewnym momencie rzuciliśmy nasze kamienie w tym samym czasie, a te uderzyły o siebie i odbiły się, wpadając z pluskiem do wody.
– Wow!- wykrzyknął Kageyama.
– Widziałeś?!- zawołałem. Kamyki były małe, więc to naprawdę było niesłychane, że zdołały się ze sobą zderzyć.
Spróbowaliśmy tej sztuczki jeszcze raz, na głos odliczając „trzy-czte-ry!”, ale więcej nam się już to nie udało. Nieco zawiedzeni, przerwaliśmy zabawę i znów siedzieliśmy w milczeniu. Księżyc wznosił się nad naszymi głowami coraz wyżej i wyżej, a senpaie pewnie nas szukali, ale póki co żaden z nas nie popędzał drugiego.
– Wkurzasz mnie – powiedział w pewnym momencie Tobio. Drgnąłem, spodziewając się kolejnego ochrzanu albo mordobicia, ale ku mojemu zaskoczeniu Kageyama mówił całkiem spokojnie, choć ze zmarszczonymi brwiami.- Tyle czasu się obijałeś i marnowałeś swój talent, masz w zwyczaju wpieprzać się na boisku nie tam, gdzie trzeba, jesteś zbyt nabuzowany energią, za głośny i za głupi.- Chciałem przerwać mu i odgryźć się, ale na myśl przychodził mi tylko jeden rzeczownik, „straszny”. Powtarzanie Kageyamie, że jest „straszny” wydawało mi się jednak nie na miejscu, dlatego milczałem, pozwalając, by wyrzucał z siebie to marudzenie.- Czasem mam ochotę cię walnąć... czasem zresztą to robię – dodał w zamyśleniu.- ...i czasem chciałbym wyrzucić cię z boiska, chociaż nie mam do tego prawa, często mam dosyć twojego narzekania na bycie Wabikiem i tłumaczenia ci, że to tak samo ważna rola, jak każdego innego zawodnika naszej drużyny... Ale nawet jeśli jesteś taki wkurzający, to nie wyobrażam już sobie grać bez ciebie.- Ku mojemu największemu zdumieniu, Tobio zarumienił się lekko.- Nie prawię ci komplementów, bo po każdym obrastasz w skowronki i tracisz uwagę, a chcę, żebyś skupił się na zdobyciu jak największej ilości punktów. Nie grasz źle – powiedział.- Ale nie grasz też dobrze. Jak nauczysz się w końcu porządnie grać i mi zaimponujesz, to wtedy zejdę ci z głowy. To się pewnie nigdy nie stanie – dodał, uśmiechając się do mnie złośliwie.
– S-stanie!- odparowałem, rumieniąc się ze złości.- Zobaczysz, jeszcze szczęka ci opadnie, kiedy dzięki mnie dojdziemy do finałów!
– Nie zapędzaj się, do końca szkoły na pewno nie uda ci się zrobić takich postępów – prychnął, a ja zazgrzytałem zębami. Chciałem mu coś odszczekać, ale Tobio niespodziewanie położył dłoń na mojej głowie i zaczął czochrać mi włosy.- Ale życzę ci powodzenia, konusie.
Nie umiałem już się odezwać. Trochę oklapłem na zewnątrz, ale w głębi siebie czułem powoli narastającą radość. Kageyama może i był dla mnie surowy i ostry, ale w tamtej chwili odniosłem wrażenie, że wierzy we mnie i... być może nawet pokłada we mnie nadzieje. A to sprawiło, że zrobiło mi się dziwnie ciepło na sercu i zdołałem się nawet lekko uśmiechnąć.
Po dziś dzień nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że po chwili... stało się to, co się stało. A wszystko to działo się jakby w zwolnionym tempie. Zobaczyłem, że Kageyama opiera dłoń o trawę tuż obok mnie, a potem nachyla się ku mojej twarzy i przymyka oczy, z których zniknął gniew i irytacja. Wpatrywałem się w oazę spokoju w jego oceanicznym spojrzeniu, która zniknęła jednak, gdy jego powieki opadły. W tym momencie usta Tobio dotknęły moich, a ja znieruchomiałem, odruchowo jednak nieznacznie rozchylając wargi i przyciskając je do jego.
A potem...
– Bleh! Ohyda!- warknął Kageyama, odpychając mnie od siebie brutalnie i, czerwony na twarzy, podnosząc się z ziemi.
– C-c-co?!- wyjąkałem, dotykając moich płonących ust.- D-dlaczego to zrobiłeś?!
– Co?- Spojrzał na mnie wściekle i, jakby uświadamiając sobie, o co mi chodzi, poczerwieniał jeszcze bardziej.- Chciałem coś sprawdzić! Nieważne, zapomnij o tym, jasne!
– A-ale...- zacząłem, podnosząc się z ziemi.
– Masz. O tym. Zapomnieć. Do. Kurwy. Nędzy – wycedził wściekle Tobio, chwyciwszy mnie za koszulkę i patrząc na mnie tak wrogo, jak jeszcze nigdy wcześniej.
– Z-zapomniałem!- pisnąłem.- Już zapomniałem!
– Ugh!- warknął, puszczając mnie i ruszając energicznym krokiem w kierunku szkoły. Zachwiałem się, omal nie upadając z powrotem na trawę, i ruszyłem za nim pijackim krokiem, wpatrując się w jego napięte mięśnie.
Nie tylko jego twarz była czerwona. Uszy również. Nawet szyja. Wpatrywałem się w nią urzeczony, idąc za Kageyamą w bezpiecznej odległości. Z oddali widziałem już sylwetki naszych kolegów, wyglądało na to, że zaczęli nas szukać. Ja jednak wpatrywałem się uparcie w Tobio, czując, że całe moje ciało znów zaczęło płonąc.
W pewnym momencie Kageyama zerknął na mnie dziwnie i poczerwieniał jeszcze bardziej. Przełknąłem ciężko ślinę, odsuwając się od niego pospiesznie, a on westchnął ciężko, zirytowany.
– Nikomu ani słowa, jasne?- mruknął.
– J-jasne...
– Bo wyrzucą nas z drużyny!
– Jasne!- pokiwałem pospiesznie głową.
– I nigdy więcej nie będziemy mogli grać w siatkówkę!
– Nikomu nic nie powiem!- wykrzyknąłem.
Tobio patrzył na mnie jeszcze przez chwilę wyjątkowo podejrzliwym wzrokiem. Potem zaś westchnął ponownie, a jego ramiona opadły, jakby chłopak zdołał się rozluźnić.
– Nienawidzisz mnie?- zapytał cicho.
– Ech? N-nie!- Pokręciłem szybko głową, aż coś strzeliło mi w karku i skrzywiłem się.- Lu... Lubię cię.
Kageyama milczał przez chwilę, zacisnąwszy usta. Jego policzki zdawały się jeszcze czerwieńsze niż moje.
– Okej – powiedział w końcu.
– A ty?- zapytałem.
– Co?- warknął.
– L-lubisz mnie?
– Co? Nie!- warknął, spoglądając na mnie z paniką w oczach.- Zamknij się już, senpaie idą!
Popatrzyłem na niego z wyrzutem, ale powstrzymałem się od komentarza. Sawamura już czekał przed nami ze skrzyżowany na klatce piersiowej rękoma i poważną miną. Sugawara stał obok niego z miłym uśmiechem, ale lekko zmarszczonymi brwiami, mówiąc coś do niego i klepiąc go po ramieniu.
Wiem, że powinienem w tamtym momencie bać się kapitana. Zamiast tego jednak wbiłem wzrok w ziemię i powoli dotknąłem palcami moich wciąż gorących, niemal piekących ust. Kiedy uniosłem powoli spojrzenie, zauważyłem, że Kageyama przygląda mi się dziwnie, a potem pospiesznie odwraca głowę.
Byliśmy już bardzo blisko naszych kolegów. Tanaka i Noya okrzyczeli nas, a Sawamura zaczął prawić kazanie, wziąwszy się pod boki z surową miną malującą się na twarzy.
Ja jednak wpatrywałem się w czerwoną szyję Kageyamy.
I nie słyszałem ani słowa.
Aaaaah, słodkieee *-*
OdpowiedzUsuńTyle cukru <3
I szyi xdd
Wenki i więcej cukru ��
~Rin Akashi
Cieszkam! ^^ Dziękuję c:
UsuńWodospad z tęczy!
OdpowiedzUsuńKa(gej)ama tak bardzo się nie chce przyznać, że lubi rudego a tak bardzo to po nim widać ;3 ja widzę.
Piękny obrazek.
Pierwszy raz widzę bloga z takim szablonem.Podobają mi się te ‘kafelki’ z informacją o statusie opowiadania.
;D
Cieszę się, że się podoba :) Mnie samej przypadły do gustu te statusy, pomocne są xD
UsuńPierwszy raz słyszę, ale ile ludzi tyle fetyszy jak to mówią, a Kageyama ma zgrabny karczek, nie powiem ;)
OdpowiedzUsuńSuper opko, mega przyjemne, zabawne, do przeczytania zdecydowanie na kilka razy...
Weny i do zobaczonka ^^
Aww, chwilę temu skończyłam oglądać Haikyuu, a Yuukiś dodaje KageHine <3
OdpowiedzUsuńOpko suodkie bardzo jest być. Mi się podobać, bardzo bardziej niż bardzo?¿
Ekhm... dobrze raz na jakiś czas przeczytać tak porządnego fluufa xd
Pozdrawiam cię Yuukiś! Weny, weny i jeszcze raz weny!
Akhime ^~^
Aww, chwilę temu skończyłam oglądać Haikyuu, a Yuukiś dodaje KageHine <3
OdpowiedzUsuńOpko suodkie bardzo jest być. Mi się podobać, bardzo bardziej niż bardzo?¿
Ekhm... dobrze raz na jakiś czas przeczytać tak porządnego fluufa xd
Pozdrawiam cię Yuukiś! Weny, weny i jeszcze raz weny!
Akhime ^~^
Ahjoooooo, nie dość że cukier, to jeszcze tak niewinne że AHJOOOOOOO, banan mi z twarzy nie schodzi. ;D
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń